Dom nad morzem 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 12 2014 09:09:12


W pierwszym tygodniu kalendarzowej jesieni Borysa zaczęła rozbierać grypa. Z początku nie było to nic szczególnego, lekkie siąkanie nosem i ból głowy. Później sprawy nabrały na tyle poważnego zabarwienia, że chłopak zmuszony był wziąć wolne z pracy i zostać w łóżku na dobre.
Nie mógł zignorować łamania w kościach i bólu mięśni - zupełnie, jakby były stłuczone, chociaż żadnego wypadku sobie nie przypominał. Długo udawał, że nic się nie dzieje, a później Mirek siłą zabronił mu wychodzić na zewnątrz.
W sumie nie było to złe, skupiać na sobie jego uwagę i być obiektem jego troski. Czegoś podobnego doświadczył już kiedyś, i teraz, spędzając samotnie długie godziny na próbach udrożnienia nosa i zaśnięcia chociaż na chwilę, miał nazbyt wiele czasu by o tym rozmyślać.
Nie żeby tęsknił do matki. Nie doświadczył od niej wiele dobrego, i cieszył się, że zostawił ją te kilkanaście miesięcy wcześniej, że uwolnił się i wyswobodził z rodzinnego gniazda. Rodzeństwa również mu nie brakowało, ani mieszkania wiecznie pełnego ludzi, wiecznego braku pieniędzy i prywatności. Teraz było znacznie lepiej.
Jeśli tęsknił za czymś, to za wspomnieniami, za dzieciństwem u dziadków gdzieś na drugim końcu kraju, w tym domu na wzgórzu otoczonym przez łąki, nad rzeką pośród puszystych koron brzóz i sterczących, rosochatych wierzb. Jeśli pozwalał sobie na chwilę melancholijnej słabości, myślał wtedy o babci piekącej ciasto i o dziadku naprawiającym ruskie zegarki. Myślał, jak bardzo chciałby żeby czas mógł zadziałać wstecz, żeby dziadkowie znowu żyli, a on zostałby wtedy z nimi na zawsze i zamroziłby tę chwilę tak, by nigdy już nie przeminęła.
Jeśli gdzieś czuł się jak w siebie, czuł się przynależny i chciany, był to ten właśnie dom na wzgórzu, do którego, jak sobie obiecał, nigdy już nie wróci.
Borys wiedział, że z ckliwych wspomnień trzeba się szybko otrząsnąć, szczególnie jeśli nie chce się podwójnego bólu głowy i jeszcze mocniej spuchniętego nosa. Wiedział również, że czas nie może działać wstecz i oddawanie się fantazjom lepiej zostawić tym, co piszą książki.
Teraz był tutaj, w chatce nad brzegiem morza, z Mirkiem i jego kudłatym, brzydkim psem. Mirek bez słowa ubrał pewnego dnia kolejną poduszkę i umieścił ją u wezgłowia swojego łóżka, a Borys bez słowa zatrudnił się u mechanika we wsi i jakoś mimochodem zaczął dokładać się do mieszkaniowego budżetu.
Unikał nazywania tego miejsca domem, tak jak unikał patrzenia w oczy i uciekał przed wszelkim dotykiem, który miał miejsce poza łóżkiem.
Zagrypiony, wstrząsany zimnymi dreszczami Borys potrafił czekać, aż Mirek położy się spać, by przylec ściśle do jego pleców i całym swoim wibrującym, prątkującym obficie jestestwem oznajmić, że teraz to mu jest dobrze. Mogli spać tak do rana, a o szóstej, kiedy leki przestawały działać Mirek zmuszany był to wyniesienia się na kanapę do kuchni - Borys puszczał go ze swoich objęć i oznajmiał kapryśnie, że nie wyspał się wcale, materac jest za mały na nich dwóch i mężczyzna powinien wynieść się dla własnego dobra.
Mirek znosił te zabiegi z porażającą cierpliwością. Potem grypa minęła bez śladu, na kanapę do kuchni w zimne poranki zaczął chadzać Borys, a w chłodne, jesienne wieczory służyć za źródło przyjemnego, promieniującego ciepła. Wszystko wychodziło tak naturalnie, że nie było specjalnie o czym rozmawiać.
Naturalnym było też to, że Borys po pracy wystawał pod miejscową szkołą i zagadywał do nastoletnich panien. Każda chciała mieć starszego chłopaka, a to, że był z zewnątrz, spoza środowiska robiło z niego kogoś lepszego. Nie trzeba było wiele, by taki obraz utrzymać w głowach dziewcząt.
Może nie był szczególnie przystojny, ale miał, jak to się mawiało, w sobie to coś - element nieprzewidywalności, niebezpieczeństwa, nietuzinkowość. Nawet jesienią, kiedy jego ciemnoblond, przydługa czupryna pozbyła się śladów letniego zrudzenia, kiedy wystawał pod szkołą w znoszonej skórze i dżinsach umazanych smarem z zakładu, nawet wtedy potrafił znaleźć sobie amatorkę do długich spacerów w las i gorączkowego obmacywania się w paprociach.
Nie starał się być specjalnie wierny - spotykał się czasem i z dwiema na raz. Posiadał absolutną łatwość w rozmowie i we flircie, posiadał coś, co nazywało się potocznie czarem. Nie można było odmówić Borysowi uroku, ani tego, że nie stara się używać życia.
Pewnego dnia jedna z dziewcząt zbyt dosłownie wzięła słodką paplaninę Borysa, i kiedy dowiedziała się, że chłopak nie ma już ochoty się z nią widywać, o całej sprawie powiadomiła rodziców. Ojciec dziewczyny przybiegł z pretensjami do Mirka, uznając, że są z Borysem spokrewnieni. Mirek nie był szczególnie zadowolony.
- Ona ma trzynaście lat. Rozumiesz, co to znaczy? - spytał z pozoru spokojnie, wielkimi, dudniącymi łykami wypijając parującą kawę z metalowego kubka. - Rozumiesz, że możesz iść za to do pierdla?
Borys unikał jego wzroku, zaciskał usta, w końcu prychnął pod nosem z gorącą, wściekłą kpiną.
- Daj se siana. Nie będziesz mi matkował - warknął, strząsnął dłoń Mirka ze swojego ramienia, naraz obrzydzony tym protekcjonalnym, rodzicielskim dotykiem.
- No to wypierdalaj stąd.
Słowa zawisły między nimi w spowolnionym czasie, w ciężkiej atmosferze jesiennego popołudnia. Borys wytrzeszczył oczy, otworzył usta, kompletnie zaskoczony. Opanował się jednak szybko, zacisnął wargi a potem prychnął z kpiną.
- Szukaj se nowej dupy na dworcu. Życzę, kurwa, powodzenia.
Po kwadransie Mirek został sam. Zaparzył nowej kawy, kiedy pozbył się już tej rozlanej w trakcie pożegnalnej szamotaniny. Włączył telewizor, przerzucił kilka kanałów. Zaklął, stłukł kubek. Mechaty, granatowy mrok listopadowego popołudnia zakradł się do okien, zaczął padać śnieg - początkowo nieśmiało, potem coraz mocniej. Gałęzie sosny rosnącej pod domem biły w szybę raz za razem. Nie spodziewał się, że poczuje się tak podle, gdy Borys odejdzie.
Westchnął z irytacją i zaczął zawiązywać buty.
Borysa znalazł tam, gdzie spotkał go półtorej roku wcześniej - pod wiatą zamkniętej na głucho stacji kolejowej. Wtedy nie było jednak tak zimno i wstrętnie jak teraz. Coś orzeźwiającego wlało mu się do serca, skurczyło mięsień na twarzy, poruszyło kącikiem ust. Ciężko byłoby nazwać to drgnienie, i nie zamierzał nawet próbować.
- Chodź do domu. Daj spokój, młody, tak tylko powiedziałem. No chodź do domu.
Borys nie opierał się, bo wiedział, że nie ma wyjścia.
Mimo że nie było go tylko parę godzin, miał wrażenie, że wraca tu po latach. Co ważniejsze jednak, wraca tutaj chciany - jest potrzebny, ktoś na niego czekał, ktoś wyjechał samochodem na stację i zabrał podróżnika prosto do rozgrzanej kuchni, do herbaty, do gniazda z koców i przed telewizor. Ktoś usiadł z nim na kanapie i trzymał jego nogę na swoim udzie, trzymał jego kostkę tak, że przez skarpetkę czuć było gorąco dłoni.
Wiedział doskonale, dlaczego nie randkował na stałe z żadną z dziewczyn. Teraz, okutany w koc i chwycony czule za kostkę u nogi był tego klarownie świadom.
Mirek zrobił kanapek z konserwowym ogórkiem i słodkiej, cienkiej herbaty, a potem zasnął z twarzą wciśniętą między łopatki Borysa, instynktownie wyczuwając, że tego dnia Wszechświat uniknął bardzo poważnej katastrofy.