Dzień później
Wszedł na drugie piętro szkoły, przeskakując po dwa schodki naraz. Minęły przysłowiowe wieki odkąd był tutaj po raz ostatni. Obecnie nadal trwała ostatnia lekcja. Korytarze były puste.
Kubek od razu wychwycił echo niosącej się po nich muzyki. Im bliżej był szkolnej świetlicy, tym dźwięk narastał, robiąc się coraz bardziej wyraźniejszy. Przed samymi drzwiami mógł już dokładnie poznać takty refrenu granej w środku piosenki.
Wolno uchylił drzwi zaglądając do środka. Nie pomylił się - na niedużej scenie umiejscowionej na końcu pomieszczenia szkolny zespół właśnie miał próbę. Słyszał o nich od mamy, która była opiekunem tej sali i jednocześnie głównym szkolnym pedagogiem. Pomysł był dość świeży, co dało się wyraźnie usłyszeć. Ekipa złożona z gitarzysty, klawiszowca, perkusisty i wokalisty nie zdążyła się jeszcze zgrać na tyle, by grany przez nich utwór brzmiał czysto. Całość, na pierwszy rzut oka doświadczonego muzyka jakim był Kubek, potrzebowała jeszcze paru miesięcy pilnych prób, by mogła osiągnąć efekt bliski zadowalającemu.
Z zamyślenia wyrwał go delikatny dotyk na ramieniu. Drgnął zaskoczony, spoglądając przez ramię wprost w twarz swojej szeroko uśmiechniętej matki.
- Nieźle sobie radzą, co? - stwierdziła kobieta z niekrytą dumą w głosie. Kubek skrzywił się lekko. „Nieźle” było tutaj zdecydowanie za wysoką pochwałą. Jego rodzicielka uśmiechnęła się jeszcze szerzej widząc jego reakcję. - Nie krzyw się. Wyrobią się z czasem. A tak mają przynajmniej zajęcie…
Na ten argument nie miał odpowiedzi. Takie szkolne inicjatywy były specjalnością jego matki. Odkąd zaczęła pracować w tej zapomnianej przez miasto placówce, z całych sił starała się jakoś podnieść jej renomę i było to ostatnimi czasy jej głównym priorytetem. Organizowała całą masę pozalekcyjnych zajęć, dając jednocześnie dzieciakom z nieciekawych rodzin możliwość ucieczki i chwilowego zapomnienia. Starała się zachęcić ich do rozwijania swoich pasji i myślenia w nieco szerszej perspektywie, nie skupiającej się na piciu piwa pod blokiem. Kubek wiedział, że jej działania były kroplą w morzu, ale mimo wszystko potrafił je docenić. Czasem nawet kropla potrafiła zmienić czyjeś życie…
Z całej kakofonii dźwięków zdecydowanie wybijała się gitara. Grający na niej chłopak, czysty obraz zbuntowanego, zagniewanego na cały świat punka, skupiał się na wykonywanej czynności całym sobą. Bawił się brzmieniem i niósł je lekko przed siebie, bezbłędnie współpracując ze swoim sprzętem. Od razu dało się zauważyć, że był najbardziej doświadczony z całego „zespołu”.
Kubek uśmiechnął się pod nosem, lekko przekrzywiając głowę.
- Ten gość od gitary… - zaczął, spoglądając na matkę kątem oka. - …jak się nazywa?
Kobieta spojrzała na niego z niekrytą ciekawością.
- Paweł Kasztaniuk. Ale większość w szkole woła go Kasztan. Jego ociec to pijak, a matka jest stłamszoną kurą domową. Chłopak nie ma lekko. Ale mimo to daje radę. I świetnie gra.
Perkusista pokiwał głową na potwierdzenie. Poczuł lekkie mrowienie w końcówkach palców, które zawsze pojawiało się, gdy nachodziła go ochota na granie.
- Paweł, tak? - Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wykwitł na jego ustach. Nie mógł doczekać się próby i tego, jak powie Jarowi i Zydze o małym, niepozornym trybiku, którego od tak dawna szukali, a który właśnie stał przed nim… Kasztan uniósł spojrzenie znad gryfu i spojrzał mu prosto w oczy.
W tym momencie wszystko się zmieniło. Jasne ściany świetlicy przybrały ceglaną czerwień. Scena zmalała i zrównała się z podłoga, na której pojawił się stary, zabrudzony dywan.
Był w Burdelu. I wiedział już, że śni.
Kasztan nadal na niego spoglądał. Wokół jego szyi zaciskał się kabel od gitary, nienagannie przymocowany do zakurzonego żyrandolu. Jego oczy były puste i martwe. Takim samym spojrzeniem obdarzył go jeleń, przymocowany nad drzwiami, który niespodziewanie głośno zawył.
Perkusista drgnął, wybity z zaskoczenia. Odruchowo podbiegł do kanapy i wskoczył na nią, jednocześnie panicznie obmacując swoje kieszenie w poszukiwaniu scyzoryka.
- Kurwa mać… - Jego głos załamał się przechodząc w pełne bezsilności jęknięcie. Myśli goniły w głowie. Miał nadzieję, że zdąży i że nie jest jeszcze za późno. Przelotnie przypomniał sobie wszystko, czego dowiedział się o resuscytacji na nudnych, licealnych lekcjach przysposobienia obronnego. A potem pomyślał, że jak nie da rady, to Zyga go zabije…
Jeleń ponownie rozdzierająco zawył.
Kuba obudził się z krzykiem.
Jego koszulka była mokra od potu. Oddychał ciężko, starając się złapać ostrość widzenia. Znajomy sufit nieco go uspokoił. Zaklął pod nosem. Nie dość, że widział tę scenę za każdym razem, gdy zamykał oczy, to obecnie wracała do niego także w snach…
Chciał wierzyć w to, że ten obraz odejdzie, ale jednocześnie był niemal pewien, że nie nastąpi to w najbliższym czasie. Był w stanie to zaakceptować. Gdyby wczorajszego dnia nie wrócił do Burdelu po zapomniane pałeczki, historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Nie można mu było zarzucić braku wyczucia czasu. Trafił idealnie w ostatni moment, w którym mógł jeszcze coś zdziałać. Sny, nawet tak koszmarne, były naprawdę niewielką ceną za czyjeś życie.
Wolno uniósł się z łóżka. Dłonią przeczesał mokre od potu włosy. Czuł się zmęczony. Wolał nie myśleć jak obecnie musi czuć się Zyga…
*
Cisza, jaka panowała w szpitalnym korytarzu nie działała na niego uspokajająco. Drażniła i wzmagała niepokój, jaki wykwitł w nim kilka godzin temu. Od tamtego czasu starał się poukładać swoje myśli w logiczną całość.
Wczorajszy telefon od Kubka zapoczątkował serię zdarzeń, które zdawały mu się całkowicie pozbawione związku z rzeczywistością. Miał wrażenie, że śpi i podświadomie cały czas czekał na zbawienne przebudzenie. Rozsądek podpowiadał jednak, że wszystko co działo się dookoła było aż zanadto realne.
Czuł się w pewien sposób winny. Mógł zauważyć więcej, zadziałać szybciej. Z wyrzutem przyznał sobie rację. Zignorował symptomy, które były wyraźne niczym atramentowe plamy na białym prześcieradle. Specjalnie zepchnął je na dalszy plan, wierząc w to, że jest w stanie z czasem odmienić to, jak Kasztan postrzegał świat. Teraz już wiedział, że tak nie było. Jego lekceważenie i brak skupienia na ważnych sprawach odbił się na chłopaku w najgorszy możliwy sposób.
Zyga zgarbił się brzydko, kryjąc twarz w dłoniach. Gdyby tylko mógł cofnąć czas, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Miał ochotę pusto się zaśmiać. Tyle podniosłych gadek o szczerości i jej wadze, a sam poległ właśnie w starciu z tym elementem życia…
Szpitalny zapach był zdecydowanie za silny Bladożółty kolor posadzek przywodził na myśl coś zepsutego i chorego. Basista z trudem opanował mdłości.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk kroków. Uniósł głowę spoglądając na ostatnią osobę, którą obecnie chciał oglądać.
- Kubek ci powiedział? - rzucił z niekrytym rozdrażnieniem, ponownie chowając twarz w dłoniach.
- Tak. - Głos Jarka był zachrypnięty. Na jego twarzy nadal gościł kilkudniowy zarost. Stanął naprzeciw Zygi, wkładając dłonie w kieszenie wytartych dżinsów i opierając się o ścianę.
Długi czas milczeli pogrążeni we własnych myślach.
- On cię nie chce. - Milczenie przerwał Jarek. Na jego słowa Zyga drgnął. - Zostaw go. Odpuść. Skoro chciał odejść to znaczy, że ma to w dupie. Ma ciebie w dupie.
Basista mocno zacisnął powieki. W tym co mówił gitarzysta było dużo prawdy. Prawdy, która raniła. Brał taką możliwość pod uwagę. Kasztan mógł nie żywić do niego żadnych głębszych uczuć. Wszystko co było między nimi mogło być spowodowane ciekawością chłopaka i buzującymi hormonami. Tak, Zyga był tego aż zanadto świadomy. Ale coś mu nie pasowało w tym równaniu. Nie widział całości układanki i czuł, że umyka mu jakiś ważny, bardzo znaczący element.
- Jakbym go teraz zostawił, to zrobiłbym największe możliwe chujostwo…
- Chujostwo to on zrobił. A raczej starał się zrobić.
- No właśnie. - Zyga spojrzał na niego z gniewem i smutkiem. - Gdyby nie Kubek, to by mu się udało.
Spojrzenie Jarka mogło ciąć szkło jednak głos był nadal opanowany i spokojny.
- Byłby spokój.
Te dwa słowa wystarczyły, by elementy układanki dopasowały się do siebie, przynosząc nagłe oświecenie. Kasztan nie doszedł do pewnych wniosków sam z siebie. Był osobą, która niczym gąbka zawsze chłonęła każdą emocję. Łatwo dało się nim manipulować. Dla kogoś takiego jak Jaro rozgryzienie chłopaka nie było żadnym problemem. Po dodaniu to tego ostatniego dziwnego zachowania starszego gitarzysty z próby, na której pili absynt wnioski nasuwały się same. Zyga warknął pod nosem zrywając się z siedzenia.
- Nie ogarniam cię! - warknął głośno, patrząc Jarkowi prosto w oczy. - Aż tak ciężko ci się pogodzić z tym, co się dzieje?
Mężczyzna również warknął. Odruchowo wyciągnął dłonie z kieszeni i zacisnął je w pięści. Przez chwilę basista miała wrażenie, że dostanie w twarz, jednak Jaro zawahał się i odetchnął głęboko.
- To śmieć. - Brak emocji w jego głosie spowodował, że Zyga poczuł ciarki przechodzące po całym ciele. - Bezdomny, bezrobotny, nic nie warty śmieć. Zasługujesz na kogoś lepszego.
Basista przecząco pokręcił głową. Nie mógł powstrzymać pustego śmiechu, który wyrwał się z jego ust. Cała ta rozmowa była pozbawiona sensu i nieuchronnie szła w kierunku, w którym iść nie powinna.
- Takie gadanie niczego nie zmieni.
Znów zmierzyli się spojrzeniami.
- Mogłoby. - Starszy gitarzysta zrobił krok do przodu. Zyga zmarszczył brwi patrząc na niego z niemym pytaniem. - Wszystko mogłoby się zmienić, gdybyś go zostawił.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo on mnie potrzebuje.
- Zyga… - Jarek wolno wyciągnął rękę. Jego dłoń ostrożnie spoczęła na ramieniu basisty i pogładziła je powoli. Gest był czuły, ale niósł ze sobą również desperację i panikę. Obie te emocje dało się wyczuć w gęstniejącym pomiędzy nimi powietrzu. - …ja też cię potrzebuję.
- To przez ciebie on tutaj jest. - Zyga dość miał unikania głównego tematu. Bezceremonialnie odsunął się od ręki gitarzysty, posyłając mu rozdrażnione spojrzenie. - To w dużej mierze twoja wina.
- Wszystko co robiłem, robiłem dla ciebie…
- Niczego od ciebie nie chcę. - Basista czuł powoli zalewającą go złość. I chłodną pustkę, która zawsze jej towarzyszyła. Wiedział już od dłuższego czasu, że moment, w którym będzie musiał wybrać pomiędzy najlepszym przyjacielem a Kasztanem w końcu nadejdzie. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie było innej możliwości. Wszystkie jego wybory prowadziły właśnie do tej chwili. Jedyną silną myślą była pewność, że strata Jarka zaboli mniej niż zabolałoby odejście młodego gitarzysty.
Znów zapadło pomiędzy nimi ciężkie milczenie. Jarek nie patrzył na niego. Zawiesił swoje spojrzenia na jakimś odległym punkcie za oknem. Zyga ledwo dosłyszał wyszeptane przez niego słowa.
- Kocham cię.
Tym razem niższy mężczyzna nie powstrzymał głośnego parsknięcia. Szala złości i rozgoryczenia przelała się całkowicie. Zyga z niedowierzaniem pokręcił głową. Jego śmiech brzmiał pusto i złowrogo. Ich spojrzenia ponownie się spotkały.
- Za późno na takie wyznania, nie sądzisz? - Wiedział, że słowa mogą boleć. Te starał się dobrać tak, by bolały jak najbardziej. Czuł, że Jarek zasługiwał wyłącznie na to. Znów wszystko wkoło wydało mu się mocno nierealne. - Nie chcę tego. Obecnie nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
- Zyga… Paweł… - Jarek chciał coś powiedzieć, lecz zamilkł, słysząc ciche kroki w korytarzu. Obaj odwrócili się w ich stronę. Kuba przystanął, patrząc na nich z ciekawością i obawą.
- Skończyłem, Jarek. Lepiej już idź.
- Ale… - Przed kontynuowaniem powstrzymało go głośne westchnienie Zygi i jego poważny, ostry wzrok. Wiele czasu minęło, odkąd gitarzysta widział go w stanie takiego rozdrażnienia. Wraz z tym przyszło przekonanie o tym, że przegrał. Nic więcej nie zostało do powiedzenia. Temat był zamknięty. Nieodwracalnie.
Jarek warknął. Brzmiało to jak szczeknięcie wielkiego, wściekłego psa. Ze złością odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Mijając Kubę nie zaszczycił go ani spojrzeniem ani żadnym słowem. Przechodząc z korytarza do głównego holu szpitala mocno kopnął duży, stojący z boku śmietnik. Metaliczny dźwięk rozniósł się złowrogim echem.
Perkusista jeszcze długą chwilę stał w miejscu. Kątem oka widział, jak Zyga opada ze zmęczeniem na szpitalne krzesło ustawione w poczekalni przed kliniką medycyny ratunkowej. Mimo wygranej walki z Jarkiem, wyglądał na całkowicie przegranego. Jego długie włosy były w nieładzie, miał na sobie te same ciuchy co wczoraj i wyglądał jak siedem nieszczęść.
Nie poruszył się, gdy Kubek podszedł bliżej i usiadł obok niego. Panująca pomiędzy nimi cisza nie skrywała w sobie napięcia. Była kojąca i pełna wsparcia.
- Dzwonili z Radia Wrocław. - Perkusista odchylił głowę i przymknął oczy. - Nie odebrałem.
Nie widział lekkiego skinienia, jakim odpowiedział mu Zyga. Nie musiał go widzieć, by wiedzieć, że od dzisiejszego dnia wiele rzeczy ulegnie zmianie.
Jesienny wiatr nadal szalał za oknem. Ich także dosięgnął, rozsypując niczym kupkę starannie zamiecionych liści. Był zapowiedzią nieuchronnie nadchodzącej zimy, którą trzeba przeżyć. Jedyne co im zostało to nadzieja, że po owej zimie powinna przyjść wiosna.
Bo przecież zawsze przychodzi, prawda?
*
Świadomość tego, że żyje wolno przebiła się przez senność i zmęczenie. Na jego ciele nie było miejsca, które by go nie bolało. Miał wrażenie, że wpadł do betoniarki i kręcił się w niej przez ostatnią dobę. Spróbował przełknąć ślinę. Obolałe gardło zaprotestowało ostrym bólem. Pod powiekami poczuł zbierające się łzy. Leżał, nie otwierając oczu, gdyż otwarcie ich jednoznacznie łączyło się z upewnieniem o jego ciągłym stanie bycia. Gorzki smak ponownie wykwitł w jego ustach. Był zły na siebie i na cały świat. Po chwili do złości dołączyła również lekka panika. Jeśli Zyga dowie się, co chciał zrobić… Z jego ust wyrwał się cichy jęk pełen trwogi i zawodu. Nie dość, że nawet nie potrafił się porządnie zabić, to teraz zostanie sam. Całkowicie sam, bo kto chciałby być z takim śmieciem…
Drgnął, czując lekki dotyk. Ciepło czyiś palców rozchodzące się na wierzchu jego dłoni. Dziwnie znajome ciepło, niosące ze sobą kolejną falę gorzkiego smaku w ustach i zalewających go wyrzutów sumienia.
Z obawą, najwolniej jak potrafił, otworzył oczy.
Pierwszą rzeczą, którą zobaczył, był nieznany mu sufit. Jego biel drażniła, więc odwrócił głowę. Tym sposobem natrafił na obserwującą go czujnie parę brązowych oczu. Bijący z nich smutek i masa niemych pytań na chwilę pozbawiła go oddechu. Wykorzystały to skradające się wcześniej łzy. Sprawę z tego, że płacze zdał sobie dopiero, kiedy poczuł ich ciepło na policzkach.
- Przepraszam… - wyszeptał z trudem. Pokonując opór obolałych mięśni uniósł dłoń, by zakryć usta i powstrzymać szloch. Gardło znów zaprotestowało - rozkaszlał się, podrażniając je jeszcze bardziej.
- Już. Uspokój się. - Zyga ujął jego dłoń i wcisnął w nią szklankę z wodą. Kasztan, wciąż się krztusząc, upił powoli zbawienny łyk. Przymknął oczy, rozkoszując się jej wilgotnością. Odetchnął powoli. Siedzący obok basista promieniował dziwnym spokojem, który i jemu zdążył się udzielić.
- Przepraszam - powtórzył raz jeszcze, tym razem o wiele wyraźniej.
- Nie musisz. - Głos Zygi był spokojny, ale zarazem niezwykle smutny. Bez problemu dało się w nim usłyszeć zmęczenie i coś jeszcze, czego Kasztan nie był w stanie nazwać.
Chłopak opuścił głowę, wlepiając spojrzenie w pustą szklankę, którą nadal trzymał w dłoniach. Zniknął gdzieś jego wcześniejszy spokój. Zastąpiły go szalejące, nie do końca sprecyzowane, uczucia. Tylko jedno było na tyle silne, by wybić się na powierzchnie i podporządkować sobie wszystkie inne.
Kasztan westchnął głęboko. Dość miał uciekania i półprawd. Obecnie tylko jedną rzecz mógł zrobić dobrze.
Bez względu na konsekwencje musiał powiedzieć, co czuje. I jak mocno.
- Zyga… ja… ciebie…
Jego skupienie rozproszył cichy śmiech mężczyzny. Młody gitarzysta spojrzał na niego ze dziwieniem. Brakowało mu tego. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział Zygę takiego szczerego i naturalnego. Basista spojrzał na niego, nadal lekko się uśmiechając.
- Wiem - odpowiedział prosto. - Bardzo dobrze wiem. Nie musisz tego mówić teraz. I nie musisz przepraszać. To raczej ja powinienem… - Kasztan znów poczuł ciepły dotyk na swojej dłoni. Nie cofnął jej, pozwolił mężczyźnie na ten prosty, ale znaczący gest. Dotyk uspakajał i łagodził ból, tak fizyczny jak i psychiczny. Zyga znów się zaśmiał. - Może i jesteś najbardziej wkurzającym głupkiem jakiego znam, ale jesteś. I bądź. I nie odchodź więcej. Nigdy.
- Ale…
- Żadnych „ale”.
Obaj popatrzyli na siebie w milczeniu. Kasztan wolno pokiwał głową. Czuł w sobie dziwną ulgę i spokój, choć nie potrafił tego wytłumaczyć.
Wiatr za oknem nadal wiał. Zdawać by się mogło jednak, że nieco stracił na sile. Może była to już po prostu kwestia przyzwyczajenia.
Żaden z nich nie czuł potrzeby zaprzątania sobie głowy czymś tak nieistotnym.
Spoglądali na siebie, dzieląc się ciepłem swoich dłoni.
Tylko to było ważne.
*
Siedem miesięcy później
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, od razu przywitało ją radosne i jednocześnie zniecierpliwione kocie miauczenie. Uśmiechnęła się pod nosem, ściągając płaszcz i buty, które starannie ułożyła na przeznaczonej do tego półce. Były to lekkie kozaczki. Jej uśmiech poszerzył się znacznie. Nadchodziła pełnia wiosny, a to zawsze wywoływało w niej dobry humor.
- Już, już… - zwróciła się bezpośrednio do pary kotów, które żywo podreptały za nią do kuchni. Zawsze karmiła je w pierwszej kolejności. Tylko ta czynność pozwalała jej na spokojne zajęcia się sobą bez towarzystwa nachalnych i domagających się uwagi zwierzaków.
Oczywiście, kochała je, ale miała również swojej priorytety i wiedziała, że z pewnymi rzeczami nie można przesadzić.
Wolnym krokiem weszła do salonu, od razu siadając na wygodnym, skórzanym fotelu. Na ustawionym przy nim stoliku czekała już gazeta, którą zostawiła jeszcze przed wyjściem do pracy. Sięgnęła po nią, jednocześnie pilotem załączając wieże. Pokój wypełnił się dźwiękami pianina, gitary i saksofonu. Jazz dobry był na każdą porę dnia i nocy.
Interesował ją szczególnie jeden artykuł, o którym rozmawiali dziś niemal wszyscy.
Lokalna prasa bogato rozpisała się na temat tego, jak w ciągu ostatnich kilku lat wrocławski oddział Poczty Polskiej stał się najprężniejszym i najlepiej zorganizowanym oddziałem w całej Polsce.
Monika Gąszcz nie mogła być bardziej dumna.
Pracowała na to od niemal dekady, poświęcając temu całe swoje życie. No, właściwie większą jego część, biorąc pod uwagę również jej ukochane koty i przyjaciół, których nadal widywała dość często.
Po raz trzeci tego dnia doczytała reportaż do końca, po czym odłożyła gazetę i wygodniej ułożyła się w fotelu wsłuchując się w muzykę.
Wiedziała, że nie był to tylko jej sukces. Rzesza ludzi, pracowała, by to osiągnąć. Liczyli się wszyscy - poczynając od kierowników poszczególnych placówek, a kończąc na każdym listonoszu.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, myślami wracając do początków swojej kariery, do awansu na naczelnika… Wiedziała, że był to moment, w którym wiele rzeczy mogło pójść nie po jej myśli, ale już wtedy była pewna tego, że Paweł idealnie da sobie radę z przejęciem jej obowiązków.
Ta myśl automatycznie sprowokowała kolejną, dotyczącą także Pawła.
Choć nie tego samego.
W ramach jej prośby Paweł Wiśniewski, podsunął jej kandydata na zastępstwo dla Sylwii. Pamiętała swoje zdziwienie. Przedstawiony jej chłopak był całkowitym zaprzeczeniem tego, czego się spodziewała. Wyglądał na zagubionego i niepewnego każdego swojego ruchu, a garnitur wisiał na nim jak na wieszaku. Mimo wszystko postanowiła zaufać osądowi Pawła, który upierał się z wielkim zacięciem, że chłopak się nadaje i na pewno sobie poradzi.
Musiała przyznać, że nie było łatwo, ale drugi Paweł, lub po prostu Kasztan, jak obecnie nazywali go już wszyscy wkoło, szybko się uczył i miał w sobie potencjał. Trzeba go było jedynie wyszlifować, a w tym Monika Gąszcz była najlepsza.
Chwilami przypominał obecnego szefa jej byłej placówki. Wiśniewski na początku też miał w sobie tą samą niepewność. Siedział cicho, skupiając się jedynie na swojej pracy i nie myśląc o jakiejkolwiek formie socjalizacji. Na szczęście wyzbył się tego z czasem.
W ciągu ostatnich paru miesięcy Kasztan uległ podobnej zmianie. Czasami bywały chwile, że odpływał gdzieś myślami i tracił skupienie, ale zdarzały się one coraz rzadziej.
Słyszała także plotki, mówiące o tym, że od jesieni wybiera się na studia….
Kobieta westchnęła głęboko.
Powietrze pachniało wiosną.