Rozdział dziewiąty – Ofiara
- Proszę, zostań moim chłopakiem! – Desperacko ściskał moje dłonie jak do modlitwy, patrząc mi błagalnie w oczy. Nie byłem tym tak zszokowany, jak Marek, który aż opluł się tonikiem, a Kaśka z wrażenia upuściła tacę, ściągając tym na nas wzrok wszystkich obecnych na sali. Wszyscy byli w szoku. Z wyjątkiem mnie. Bo ja niestety wiedziałem o co chodzi. Mówię „niestety”, bo jak zwykle moja chęć niesienia pomocy „księżniczce w potrzebie” wpakowała mnie w cały ten bigos.
- No dobra – westchnąłem ciężko nie mogą wytrzymać tego błagalnego spojrzenia.
Odetchnął z ulgą i uściskał mnie prawie przełażąc przez bar i uciekł, lżejszy z tego szczęścia.
- Ty, co to było? – zapytała niepewnie Kaśka.
- No chyba widziałaś – mruknąłem wycierając te miejsca na mojej twarzy, które Kuba oślinił tymi swoimi pocałunkami dziękczynnymi. – Oświadczyny.
- Eeee, ty tak poważnie?
- Nie, dla jaj – mruknąłem zabierając się za robienie drinka dla klienta.
- A tak na serio? – Kaśka zaczęła drążyć. Nawet siedzący przy barze klienci wgapiali się we mnie z zainteresowaniem.
- No na serio, no – burknąłem zirytowany, a Kaśka się fochnęła, twierdząc, że nie chcę jej powiedzieć prawdy. A ja nie mogłem, przynajmniej nie teraz. Nie tylko jej, nikomu innemu też, jeszcze by ktoś coś chlapnął. Nie to żeby ktoś specjalnie coś powiedział, ale mógłby na zasadzie ciekawostki, czy czegoś śmiesznego. A to by popsuło wszystko, dlatego nie mogłem powiedzieć nikomu. Z wyjątkiem Marka. Jemu mogłem mówić wszystko. Już dawno temu przekonałem się, że to jest facet któremu można zaufać i powierzyć sekret, facet, który nie lubi plotek. On ogólnie nie lubił gadać z ludźmi. To nie tak, że był jakimś odludkiem czy burkliwym mrukiem, o nie. Jak już zaczął rozmawiać, rozmawiał normalnie, nie trzeba było wszystkiego z niego wyciągać. On po prostu nie zawsze miał ochotę rozmawiać, nawet ze mną. Wtedy po prostu siedział i milcząco sączył swój tonik.
A jeśli chodzi o te nieszczęsne „oświadczyny”… Zaczęło się od pewnego ślubu w którym brałem udział, chociaż nie bardzo miałem na to ochotę. Ale jak mi matka zaczęła smęcić… no właśnie, matka. W naszej rodzinie to ona zawsze rządziła, ale robiła to sprytnie i z ukrycia. Taka szara eminencja. To dzięki niej ojciec był tym kim był. Tylko ja i matka wiedzieliśmy, że z niego taka miękka klucha, którą ktoś musiał prowadzić. Ale mimo wszystko kochałem ta miękką kluchę, bo zawsze, nie starając się w ogóle, sprawiał, że w naszym domu było pełno ciepła i miłości. Nie myślcie, że matka była zimna i nie kochała mnie, ależ skąd, też kochała, tylko, że jakoś tak bardziej sztywno i szybciej niż ojciec. On miał więcej cierpliwości do wiecznie rozrabiających synów i bardziej nam pobłażał niż matka, która uważała, że stanowcze wychowywanie synów sprawi, że w późniejszym życiu będą bardziej pewni siebie i że żony nie będą musiały nimi sterować tak jak ona swoim mężem. Jasiek spełnił oczekiwania matki w stu procentach, a ja… No cóż, nie byłem życiową niedojdą, ale też nie stałem się do końca taki jak ona chciała. Myślę, że to z tej przekory, którą w sobie miałem, podobno po którymś z dziadków. Gdy byłem nastolatkiem, buntowałem się kiedy matka chciała mi układać życie, decydować z kim mam się przyjaźnić i jakie hobby powinienem mieć. Oczywiście nie robiłem tego tak drastycznie, że wpadałem w nałogi, czy wkraczałem na przestępczą drogę, nie. Po prostu dość często się z nią kłóciłem, co doprowadziło do tego, że nie kochałem jej tak bardzo jak ojca, który zawsze starał się jakoś łagodzić te nasze utarczki i wynagradzać mi te wszystkie naciski ze strony matki. Kiedy poszedłem na studia, kontakty z rodzicami osłabły nieco, chociaż matka nawet przez telefon próbowała wciąż mnie kontrolować i układać życie. Skończyło się to w momencie, gdy przerwałem studia. Zrobiła mi wtedy scenę, jak nigdy w życiu. Tylko, że ja tym razem nie byłem już potulny. Mieszkanie na stancji dało mi poczucie niezależności, namiastkę własnego niezależnego życia. I nie chciałem tego tracić potulnie słuchając matki. Kiedy jej powiedziałem, że mam zamiar sam o sobie decydować, ona postanowiła zastosować szantaż mówiąc, że nie będzie mi już dawać pieniędzy. No trudno, trzeba to będzie jakoś przeżyć. Ale przyznam się szczerze, nie martwiłem się tym zbytnio. Miałem już wtedy pracę, dzięki czemu nie głodowałem, chociaż nie mogłem sobie pozwolić na luksusy, a wynajmowanie mieszkania z innymi studentami pozwalało zaoszczędzić na kosztach wynajmu mieszkania. Bo na własne mieszkanie nie było mnie stać. Gdy matka zobaczyła, że szantaż nie skutkuje, obraziła się. Śmiertelnie. Przez to kontaktowałem się z rodzicami tylko raz na miesiąc, zwykle z ojcem, ograniczając się do standardowych formułek, typu „co słychać?”, „jesteście zdrowi?”, itd. To śmiertelne obrażenie się matki trwało niezbyt długo, chociaż miało być aż do śmierci... Któregoś dnia nagle do mnie zadzwoniła. Zdziwiło mnie to i zastanawiałem się co ona znowu kombinuje, czy przypadkiem nie ma zamiaru znowu wtrącać się w moje życie, gdy ona przeszła do sedna sprawy. Okazało się, że jakaś moja kuzynka bierze ślub i ja muszę się na nim pokazać. Nasza rodzina była dość liczna, ojciec miał pięciu braci, a matka trzy siostry. A przez śluby i liczne chrzciny tych koligacji rodzinnych robiło się coraz więcej i więcej. Matka, która bardzo dbała o pozory i to jak inni nas widzą, utrzymywała przez cały czas kontakty ze wszystkimi i doskonale wiedziała co u kogo nowego słychać. Mnie to specjalnie nie interesowało. Póki byłem mały, byłem zadowolony, że mam się z kim bawić, nie wnikając w stopień koligacji, a kiedy stałem się nastolatkiem, sam zacząłem decydować z kim chcę się „bawić”, więc naturalną koleją rzeczy było, że przestały mnie interesować rzeczy związane z tymi z „rodziny”, z którymi nie chciałem się zadawać. To doprowadziło do tego, ze w pewnym momencie przestałem się orientować kto jest kto. Więc gdy matka powiedziała mi o ślubie, nie potrafiłem sobie przypomnieć tej konkretnej kuzynki i nawet tłumaczenia matki mi w tym nie pomogły. No bo jak tu sobie kogoś przypomnieć jak ci mówią, że to „cioteczna siostra szwagra brata wujka Heńka. No tego, co to się upił na ślubie szwagierki siostry stryjecznej wujenki Karoliny”. Też byście zgłupieli od takiego tłumaczenia, nie uważacie?
Machnąłem ręką, mamrocząc, że coś tam sobie przypominam, żeby tylko matka przeszła dalej i wytłumaczyła dlaczego akurat JA muszę być na tym ślubie. No i znowu musiałem wysłuchiwać kolejnego mętnego tłumaczenia, z którego zrozumiałem, że matka chce się pochwalić swoją latoroślą przez jakąś tam kuzynką.
- Jesteś pewna? – zapytałem. Cały czas pamiętałem jak przed tym swoim „śmiertelnym fochnięciem się” wypomniała mi, że jestem niewdzięcznikiem i nie potrafię docenić tego, że ona tyle robi bym miał dobrze w życiu. Przekładając to na normalny język: „powinieneś być wdzięczny, że ci układam życie”
-
No chyba mówię wyraźnie, nie?
- Wybacz, ale nie mam ochoty – odparłem twardo, bo gdzieś tam w środku czułem, że matka znowu coś kombinuje, a ja wyjdę na tym jak Zabłocki na mydle. Lepiej więc było się w to nie mieszać.
Wtedy matka zmieniła strategię działania. Zamiast robić mi wymówki, ona zaczęła płakać, że jestem bez serca, nie kocham już jej, na stare lata chcę jej pozbawić odrobiny przyjemności, itd. W tym momencie odezwało się to moje miękkie serce, to które mnie zawsze pchało do pomagania „księżniczkom w potrzebie”. Skutkiem tego zgodziłem się, aby tylko przestała mi jęczeć i uderzać w moje wyrzuty sumienia.
Okazało się, że ta kuzynka będzie brała ślub w Warszawie, a ściślej w Wilanowie. Ciekawe, ile musieli zapłacić, by móc tam właśnie urządzić przyjęcie. Chociaż z tego, co mówiła matka, jej starzy byli kasiaści, więc mogli sobie pozwolić na wywalenie kasy na zachciankę córki. A zachcianką był ślub w amerykańskim stylu. Chyba się za dużo tych amerykańskich filmów naoglądała. Był więc pełen kwiatów łuk pod którym stał ksiądz udzielający im ślubu, stoły poustawiane wśród wilanowskiej zieleni, kelnerzy i kelnerki kręcące się pomiędzy gośćmi przechadzającymi się z kieliszkami i talerzykami naładowanymi jakimiś maciupeńkimi kanapeczkami i wymyślnymi daniami. Nawet orkiestra nie była przaśna, swojska, tylko jakiś zespół odpicowanych gogusiów, którzy grali bardziej do słuchania niż do tańczenia. Jak dla mnie to nie był ślub, tylko zerżnięte z jakiegoś amerykańskiego filmu snobistyczne przyjęcie. Ale pannie młodej się podobało, aż się poryczała ze szczęścia. Jej ślub, jej kicz i obciach. Chociaż jak patrzyłem na tych wszystkich gości, to miałem wrażenie, że też byli pod wrażeniem. A ja coraz mocniej zaczynałem się zastanawiać, czemu, do jasnej cholery, się na to zgodziłem?! Lakierki były cholernie niewygodne, bo świeżo kupione, więc jeszcze się do nogi nie ułożyły, krawat cisnął, a garnitur z wypożyczalni uniemożliwiał swobodniejsze poruszanie się. Perspektywa utraty dość sporej kaucji skutecznie od tego odstraszała. No ale tak to jest jak się słucha jęczeń matki i się bierze najdroższy garniak w najdroższej wypożyczalni.
Kiedy już odbębniono te wszystkie najważniejsze części cyrku, czyli udzielenie ślubu, rzucanie bukietu przez pannę młodą, krygowanie się nad prezentami, zaczęło się szpanowanie posiadanymi znajomościami i kasą. Oczywiście matka też musiała się pokazać. I zaczął się cyrk: przyklejone uśmiechy, sztuczne uprzejmości, obłudne uściski… A ja z niecierpliwością czekałem aż w końcu matka wejdzie na temat swoich wspaniałych synów.
- … no i mam dwóch wspaniałych synów. – No, w końcu. – Obaj są samodzielni już od dawna. Janek ma trójkę przemiłych dzieci, śliczną żonę… - Tu akurat miała rację. Monika, żona Jaśka była całkiem ładna, a po urodzeniu trojaczków nawet rozkwitła jeszcze bardziej. Ona należała do tych kobiet o których się mówi, że macierzyństwo im służy.
O mnie matka nie mówiła nic, zachwalając cały czas Jaśka, który z żoną stał w pobliżu i uśmiechał się sącząc drinka. Miałem nadzieję, że to się szybko skończy i będę mógł zabrać się za żarcie, gdy odezwała się kolejna mamuśka zachwalając stojącą obok niej córkę. Przez cały czas znacząco zerkała w moją stronę, a po jakimś czasie dołączyła do niej moja matka. W mojej głowie zaczęła się wykluwać pewna myśl. Naiwnie próbowałem ją zdusić, wmawiając sobie, że to tylko idiotyczna teoria spiskowa, gdy matka nagle palnęła:
- Cyrus, może byś tak zatańczył z Marianną?
W tym momencie ta niedorzeczna myśl wykrzyknęła zadowolona: „yes, yes, yes!” Matka znowu wtrąca się w moje życie i próbuje mi znaleźć dziewczynę, czytajcie: „swoją drugą synową”.
Przyklejając sztuczny uśmiech podałem ramię dziewczynie i przeszliśmy na „parkiet”. Przyznaję, Marianna była ładna, ale moje serce jakoś przy niej nie przyspieszało. Nawet oko nie chciało się na niej dłużej zatrzymać. Jak każdy facet byłem wzrokowcem i czasami zdarzało mi się na ulicy obejrzeć za jakąś ładną dziewczyną, ale zawsze to było naturalne piękno, czasami tylko podkreślone makijażem czy odpowiednim ubraniem, jak na przykład nasza Kaśka. Tutaj nie było nic z tej naturalności, chociaż nie byłem pewny czy ta sztuczność to takie skrzywienie charakteru czy tylko „podrasowanie” na potrzeby tego snobistycznego ślubu. Zacząłem więc prowadzić niezobowiązującą rozmowę, żeby ją wybadać, bo gdyby się okazało, że to tylko ten jeden raz, mógłbym się pokusić o utrzymanie tej znajomości. Oczywiście nie w celach matrymonialnych, ale tak po prostu, żeby znać miłą dziewczynę. Niestety szybko okazało się, że u Marianny to jest tylko i wyłącznie puste, snobistyczne skrzywienie charakteru przez kasę. Cały czas gadała o sobie i kasie swoich starych, a jak coś pytała, to tylko o to ile kasy dostanę od starych, jakich prominentnych znajomych mam i tym podobne bzdury kręcące się cały czas wokół jednego: kasy. No i wszystko stało się jasne: blondyna szukała dzianego faceta, którego mogłaby se owinąć wokół palca i zaobrączkować. Tylko po co? Przecież sama ma dość kasy. Ale podobno im więcej się ma tym więcej się chce. Coś w tym musi być prawdy, a przynajmniej Marianna potwierdzała to powiedzenie. Starałem się na wszystkie jej pytania odpowiadać wymijająco, albo przerabiać wszystko w żart. Niestety Marianna była niezmordowana i konsekwentnie dążyła do wyciągnięcia ze mnie jak największej ilości informacji o moim stanie majątkowym. Kiedy skończyła się piosenka, wzięliśmy talerzyki, nałożyliśmy coś, bliżej nieokreślonego, co tylko zaostrzało mój głód i stojąc rozmawialiśmy dalej. A mnie zaczynała od tego wszystkiego boleć głowa. Coraz bardziej rozpaczliwie myślałem nad tym jak by tu się wymigać od jej dalszego towarzystwa, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Aż pomógł mi przypadek. W pewnym momencie kręcący się za moimi plecami facet potknął się o własne nogi i poleciał na mnie. Normalnie pewnie bym go utrzymał, bo nie był zbyt duży, ale zamiast tego ja też poleciałem, na stojącą przede mną Mariannę i z pełną premedytacją wylałem trzymany w ręce sok z żurawiny na jej kremową suknię i upaćkałem ją tym czymś, co nosiło miano jedzenia. Zrobiło się trochę zamieszania, bo Marianna oczywiście zaczęła wrzeszczeć jak tylko znalazła się na ziemi. Ktoś pomógł jej wstać, ktoś próbował wyczyścić jej sukienkę, ale tylko pogarszał sprawę, co doprowadziło dziewczynę do szału i wybuchła, puszczając wiązankę. Na koniec odeszła wściekła, zapewne zmienić kieckę. Miałem nadzieję, że nagle nie wyciągnie żadnej niczym magik królika z kapelusza, że jednak będzie musiała pojechać do hotelu. Bo to oznaczało, że będę ją miał z głowy na dłuższy czas. Niestety dla niej, na szczęście dla mnie, hotel był troszkę daleko. Oczywiście musiałem jeszcze wysłuchać wyrzutów ze strony matki i byłem wolny. Postanowiłem się skupić na jedynym, co jeszcze w miarę uchodziło na tej imprezie, czyli na jedzeniu. Chodziłem od stołu do stołu, nakładałem sobie wszystkiego w małych ilościach, zjadałem i znowu nakładałem. W międzyczasie prowadziłem luźne rozmowy z innymi gośćmi, a gdy rozmowa zaczynała wkraczać na niepewny grunt, szybko ją kończyłem i odchodziłem.
W pewnym momencie, kiedy właśnie nakładałem sobie na talerz kolejną porcję żarcia, stanęła obok mnie nieznana mi dziewczyna i też zaczęła sobie nakładać jedzenie. Jakoś tak się składało, że sięgaliśmy w tej samej chwili do tych samych talerzy. Już zaczynałem myśleć, że to kolejna, która próbuje mnie poderwać, w czym utwierdzało mnie jej uśmiechanie się do mnie przez cały czas, gdy w pewnym momencie podeszła do niej inna laska i zaczęły rozmawiać, zupełnie mnie ignorując. Odetchnąłem z ulgą. Chyba już zaczynam wpadać w paranoję. Nie słuchałem, dopóki jedna z nich nie użyła magicznego słowa. Wtedy uważnie nadstawiłem uszu, przez cały czas intensywnie zajmując się jedzeniem oczywiście.
- Znasz Jakuba Miłowickiego?
- Który to?
- A ten tam, w tym granatowym garniturze, rozmawia ze stryjkiem Witoldem.
Odruchowo podążyłem wzrokiem w tamtą stronę. Muszę przyznać, że facet był całkiem przystojny.
- No widzę, całkiem niezłe ciacho z niego. – Zamruczała jak kotka w rui.
- Słyszałam, że on jest gejem.
- Niemożliwe? Taki przystojniak?
Oj możliwe, moja droga, możliwe. W naszym barze widziałem lepsze ciacha niż ten facet.
- A jednak. Znajomy znajomego mówił, że widział go z jakimś facetem.
- Ty tak poważnie?! Nie rozumiem jak taki facet może być tak skrzywiony.
No tak, kolejny ohydny stereotyp na temat „pedalstwa”: skrzywienie.
- Ja też nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ale przydałby się ktoś, kto by go wyprostował.
- To czemu się za niego nie weźmiesz?
Oho, zaczyna się robić interesująco. Te koreczki mają całkiem interesujący smak, szkoda tylko, że tak mało ich. O, za plecami jednej z tych kobiet jest następny talerz. Mniam, pycha. Chyba se tu troszkę postoję, przynajmniej póki się nie skończą koreczki.
- Sama się za niego weź – warknęła.
- Znaczy co, nie dasz rady? – Czemu ja mam wrażenie, że ona podpuszcza tą drugą? Kurcze, jakie to typowe dla kobiet…
- Ty chyba kpisz! – Aż się opluła drinkiem, tak się zaperzyła. Mniam, mniam, jakie te koreczki pyszne. – Ja nie dam rady?! Nie ma takiego faceta, który oparłby się moim wdziękom. Jeszcze dzisiaj będzie mi jadł z ręki, a za miesiąc zapomni o pedalstwie!
- Chciałabym to zobaczyć – podjudzała dalej, podjudzała…
Jeszcze chwilę się pokłóciły o rodzaj nagrody i ta tak pewna siebie babka ruszyła w stronę obiektu zakładu. Niestety nie doszła, bo dorwał ja jakiś podtatusiały wstawiony facet. Dość namolny facet. Skorzystałem więc z okazji, nalałem soku z jabłek do dwóch szklanek i podszedłem do faceta. W tej chwili stał samotnie z, jak zdążyłem zauważyć, troszkę zmęczoną miną. A więc biedak też tu jest z przymusu.
- Cześć. Jestem Cyrus. – Podałem mu szklaneczkę.
- Kuba – odruchowo wziął i podziękował.
- Podobno jesteś homo – przeszedłem od razu do sedna sprawy. Aż się biedak zakrztusił sokiem.
- Kto ci to powiedział?
- No, krążą tu takie ploteczki. Więc jak, jesteś?
- Nic ci do tego – burknął i chciał odejść, ale powiedziałem szybko:
- A wiesz, że jedna laska postanowiła cię nawrócić?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- A to skąd wiesz?
- Więc jednak jesteś homo? – Nie odpowiedział wpatrując się we mnie intensywnie. - Może zmyjemy się gdzieś? – zaproponowałem. – Widzę, że ty też nie za specjalnie się tu czujesz. To żaden podryw, słowo – dodałem widząc jego coraz bardziej sceptyczną minę.
- No dobra – mruknął i ruszył przed siebie, a ja za nim.
Jakoś udało nam się sforsować ślubne ogrodzenie nie uszkadzając przy tym garniturów i usiedliśmy na jakiejś fontannie.
- Mam nadzieję, że nikt nas nie opierdoli za to – mruknąłem ściągając pantofle i skarpetki i wsadzając nogi do fontanny. – Uf, jaka ulga. Te lakierki są cholernie niewygodne.
- Więc? – zagaił Kuba.
- Co więc?
- Co z tą laską, która chce mnie nawrócić?
- Nie mam bladego pojęcia – odparłem rozmasowując obolałe stopy.
- Czyli kłamałeś? – Oj, chyba się zdenerwował z lekka.
- Nie kłamałem. Po prostu podsłuchałem rozmowę dwóch lasek, ale nie znam żadnej z nich. Mogę ci ją jedynie wskazać jak ją zobaczę na horyzoncie, chociaż nie jestem pewien czy się nie pomylę. One wszystkie są tak wytapetowane i odpicowane, że zaczynają mi się mylić, jakby mi się w oczach dwoiło czy troiło.
Próbowałem mu mniej więcej opisać tą laskę, która na niego polowała i chyba mi się udało, bo Kuba jęknął rozdzierająco.
- To chyba Ewa, znajoma Tadka – Tadeusz to był pan młody. – Osobiście jej nie znam, ale słyszałem o niej, że jest strasznie uparta i jak się czegoś uczepi, to nie odpuści, póki nie dostanie tego, co chce. I co ja mam teraz zrobić? – Spojrzał na mnie nieszczęśliwie.
- Więc jesteś homo?
- No jestem, to chyba oczywiste, nie?
- No, teraz już tak.
- Na cholerę dałem się namówić na ten ślub – jęknął. – Głupi Kuba, głupi Kuba – zaczął się walić w głowę pięścią, czym mnie rozśmieszył, bo przypominał w tym momencie Goluma z Władcy Pierścieni. – Ty się nie śmiej, dobra? To poważna sprawa.
- No dobra, to kto cię w to wmanewrował i dlaczego?
- Moja siostra – westchnął. – Tydzień temu rzucił mnie facet i byłem… wciąż jestem zdołowany. Julka namówiła mnie żebym tu przyszedł, rozerwał się trochę. Właśnie się pokłóciła ze swoim facetem i nie miała z kim przyjść, a jest druhną. A nawet jak się nie rozerwiesz, to przynajmniej będziesz miał luksusowe żarcie za darmo. Tak mówiła. Może nawet znajdziesz sobie kogoś… Nie przeszkadza jej, że jestem gejem. Czasami nawet sama wyszukuje mi fajnych facetów.
- Od razu uprzedzam, że ja się nie piszę – powiedziałem. – Homofobem nie jestem, ale nie jesteś w moim typie.
Kuba aż się roześmiał widząc moją „poważną” minę.
- Chociaż jak byś miał ochotę, to mogę posłuchać twoich rozterek. I tak robię to prawie codziennie w robocie, więc jeden więcej nie powinien robić problemu.
- Jesteś psychiatrą?
- Nie, barmanem.
- O? – zainteresował się. – Poważnie? Klienci ci się zwierzają? Niezły musisz być. Rozterki sercowe to nie jest coś, o czym się łatwo rozmawia.
- No cóż, może to mój urok osobisty? – wyszczerzyłem zęby, na co Kuba roześmiał się. – Kurcze, wciąż mnie bolą – jęknąłem masując stopy.
- Daj, rozmasuję ci.
- A potrafisz?
- No pewnie, jestem masażystą.
Bez słowa położyłem nogi na jego kolanach.
- Niezły jesteś – mruknąłem czując jak sprawne place Kuby powoli przynoszą ulgę moim zmaltretowanym stopom. – Muszę kiedyś przyjść do ciebie na kompletny masaż.
- Zapraszam. Tartaczna 42.
- Mam nadzieję, że nie zdzieracie za bardzo? Jestem tylko biednym barmanem, nie stać mnie na luksusy.
- Spoko, pogadam z szefową, na pewno da ci zniżkę.
- O, tak dobrze się znacie?
- No wiesz, jest moją siostrą.
- Aha. A tak przy okazji, masz już kogoś nowego na oku?
Spojrzał na mnie podejrzliwie i na chwilę przestał masować moje stopy.
- Spoko, w dalszym ciągu nie jestem zainteresowany. Pytam tak z ciekawości.
Wrócił do masowania.
- Nie mam – odparł cicho. – Za wcześnie jeszcze. Rany są zbyt świeże. Pewnie pomyślisz, że jestem mięczak…
- Wcale tak nie myślę – zaprotestowałem szybko.
- … ale ja po prostu nie potrafię tak szybko zapomnieć. Za bardzo się zaangażowałem. On był idealny, ciepły, opiekuńczy… - zamilkł na chwilę, a po jego policzku pociekła łza. Otarł ją szybko zawstydzony. – Wybacz, kompletnie się rozkleiłem, a nawet nie spytałem czy chcesz tego słuchać.
- Nic się nie stało. – Zabrałem nogi i założyłem te nieszczęsne lakierki. – Mówiłem ci, że jeśli będziesz potrzebował, to posłucham.
- Miły z ciebie facet.
- Czyżby to był podryw? – zapytałem żartem chcąc rozładować napięcie. Poskutkowało, Kuba roześmiał się. – A tak na poważnie, jak byś chciał znaleźć sobie kogoś nowego, nie mówię, że już teraz, natychmiast, to zapraszam do baru w którym pracuję. Przychodzi tam sporo całkiem interesujących facetów.
- Pracujesz w barze dla gejów?
- Zgadza się. „Piekło i Niebo”, Chmielna 6.
- Nie znam.
- No to najwyższy czas poznać – wyszczerzyłem się. – Nawet jeśli nie masz ochoty nikogo poznawać, to i tak możesz przyjść, dla samej atmosfery. Mamy też dyskotekę, jakby cię naszła ochota.
- Hmm, to może przyjdę.
- Przyjdź, przyjdź, mamy całkiem niezłe drinki i żarełko.
- Chyba powinniśmy już wracać – mruknął Kuba spoglądając w stronę przyjęcia weselnego.
Westchnąłem ciężko.
- Jak mus to mus – mruknąłem i wstałem.
Wróciliśmy i rozeszliśmy się. Ponieważ matka znowu mnie szczapiła żebym zaopiekował się Marianną, która jednak zdążyła zmienić suknię, straciłem Kubę z oczu. No i musiałem ją zabawiać już do końca przyjęcia. Na szczęście udało mi się wymigać od odwiezienia jej do hotelu i wróciłem do swojego przytulnego mieszkanka nad barem.
Minął jakiś tydzień, kiedy w naszym barze pojawił się Kuba. Przyznam szczerze, że mile mnie zaskoczył. W zwykłym ubraniu wyglądał o wiele seksowniej niż w garniaku. Usiadł przy barze i uśmiechnął się.
- Witaj. – Odwzajemniłem uśmiech. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że przyszedłeś.
- Na pewno nie jesteś zainteresowany? – zapytał żartobliwie, na co roześmiałem się.
- Co ci podać do picia?
- A co macie?
Podałem mu kartę trunków i po chwili namysłu wybrał drinka.
- Serca pewnie jeszcze nie połatałeś? - Westchnął ciężko. – Więc dlaczego przyszedłeś?
- Chciałem się przekonać czy nie kłamiesz.
- No i?
- Faktycznie, lokal całkiem sympatyczny.
- To spróbuj jeszcze żarełka. Powiem kucharzowi żeby przygotował ci coś specjalnego – puściłem oczko.
- Czyżby to był twój brat?
Roześmiałem się z żartu.
- To jak, chcesz coś spróbować?
- Czemu nie.
- To siadaj przy stoliku, kelner poda ci kartę dań.
Przesiadł się do stolika. Chwilę potem podszedł do niego Damian i po chwili oczekiwania przyjął zamówienie. Do końca dnia nie miałem już okazji porozmawiać z Kubą. Najpierw ja miałem trochę pracy, a potem okazało się, ze Kuba już się zmył. Miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś wpadnie. Chociaż nie znałem go dobrze, to jednak zdążyłem go polubić.
Przyszedł kilka dni potem. Tym razem siedział tylko przy barze i sączył drinki rozmawiając ze mną, oczywiście jak tylko praca mi na to pozwalała. Tak było przez kilka dni, aż któregoś dnia wpadł jakiś taki podenerwowany.
- Coś się stało? – zainteresowałem się podając zamówionego drinka.
W odpowiedzi tylko jęknął. Dopiero po trzecim kieliszku stał się bardziej rozmowny.
- Pamiętasz tą babkę, co chciała mnie nawrócić? – Kiwnąłem twierdząco głową. – No więc właśnie uderzyła.
Aż się zdziwiłem. Już myślałem, że jednak dała sobie spokój, ale ona chyba po prostu szykowała się do ataku. Nie musiałem nawet naciskać, by Kuba zaczął mówić, chyba mu to strasznie leżało na wątrobie. Dziewczyna miała na imię Ewa. Przypuściła atak już na przyjęciu ślubnym, wtedy, gdy straciłem Kubę z oczu. Zaczęło się banalnie, od numeru starego jak świat, który zwykle skutkował przy podrywach, czyli ona wpadła na niego, wylewając przy tym drinka na jego koszulę. Zaczęło się przepraszanie, wycieranie i próba zadośćuczynienia za kłopot. Kuba uśmiechał się i był miły, bo przecież nie miał powodu by zachowywać się inaczej. A że był dobrze wychowanym i uprzejmym człowiekiem i nie potrafił powiedzieć babie żeby się odczepiła, był na nią skazany przez resztę przyjęcia. Ale, mimo wysiłków Ewy, nie zwariował na jej punkcie, tylko pożegnał ją z uprzejmą rezerwą. Miał nadzieję, że to da jej do myślenia i odpuści sobie, jednak przeliczył się. Już dwa dni później „przypadkiem” zaszła do zakładu kosmetycznego w którym pracował, na masaż całego ciała i tak kombinowała, że gdy przyszła jej kolej, ze wszystkich pracujących tam masażystów akurat Kuba był wolny. Jednak to jeszcze nie wzbudziło jego podejrzenia. Chociaż to statystycznie mało możliwe, ale zawsze jednak istniała szansa, że mogli na siebie wpaść. Nawet zachowanie Ewy też nie zaniepokoiło go specjalnie. Nie ona pierwsza i pewnie jeszcze nie ostatnia wyginała się przed nim ukazując swoje ciało we wszystkich możliwych pozach, licząc, że facet się na nie połakomi. Jak można się było spodziewać, Kuba się nie połakomił. Kilka dni później znowu „przypadkiem” na niego wpadła, tym razem w jakimś sklepie, gdzie Kuba robił akurat zakupy na obiad. Wpadała tak jeszcze kilka razy, aż w końcu Kubę zaczęło to irytować. Czara goryczy przelała się, gdy Ewa zamieszkała w tym samym bloku co on. Wracał akurat z roboty, gdy zobaczył wóz meblowy przed swoją klatką. Wiedział, że sąsiad, bardzo miły starszy pan, postanowił na stare lata przeprowadzić się do córki, która miała domek z ogródkiem i sprzedać swoje mieszkanie, więc ten wóz akurat go nie zdziwił. Strasznie był ciekaw kim będą jego nowi sąsiedzi. Trochę się obawiał, że to jakieś młode małżeństwo z rozwydrzonymi bachorami, które całymi dniami będą latać po mieszkaniu, stukać czym popadnie i drzeć się w niebogłosy. Jednak to, co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W drzwiach mieszkania, sterując tragarzami, stała Ewa.
- Rozumiem, że mogliśmy na siebie wpaść raz czy drugi – mówił Kuba sącząc drinka – jakby nie patrzeć Warszawa nie jest aż taka wielka. Ale „taki” przypadek? Żebyś ty widział jaką zdziwiona minę zrobiła kiedy mnie zobaczyła. Gdybym nie wiedział, co ona kombinuje, to bym pomyślał, że faktycznie jest zszokowana, taka z niej dobra aktorka. Przez następne kilka dni wpadała do mnie pod pretekstem pomocy w umeblowaniu mieszkania. Że niby ona taka „słaba płeć”, a tu trzeba przesunąć szafkę czy wbić gwóźdź w ścianę, by powiesić jakiegoś bohomaza. Przez cały czas jej nie pasowało jak jej stoją te cholerne meble. Niektóre z nich musiałem przestawiać po pięć razy. Czasami udało mi się wymigać, czasami wracałem do domu na tyle późno, by szuranie przesuwanymi meblami było zbyt głośne, no ale przecież nie po to mam mieszkanie, by z niego wiecznie uciekać i włóczyć się całymi dniami po mieście. A niestety byłem zbyt miękki by jej powiedzieć prosto z mostu by się odczepiła. Mimo wszystko jednak jestem dobrze wychowanym i jakoś nie potrafię odmówić kobiecie w potrzebie, nawet jeśli to tylko podstęp.
Oj, znałem ten ból. Widać było, że Kuba jest podobny do mnie.
- Skończyło się w końcu meblowanie mieszkania, więc urządziła parapetówę, na którą musiałem pójść.
- Musiałeś? – zdziwiłem się.
- Zaczęła stosować te wszystkie babskie sztuczki z krokodylimi łzami i tekstem typu „myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi”, a mnie zaczęły zżerać wyrzuty sumienia. No to poszedłem. Póki impreza się nie rozkręciła, było spoko, nawet całkiem przyjemnie, żarcie też nie było złe. Dopiero jak się trochę ubzdryngoliła, zaczęła się do mnie kleić i rzucać dwuznaczne teksty. Zanim się kompletnie spiła, mnie udało się jakoś od niej uwolnić i uciec do własnego mieszkania. Jeszcze długo w nocy słyszałem odgłosy imprezy, a rano na swoim balkonie znalazłem sporo śmieci, łącznie z porozbijanymi butelkami. Niestety nasze balkony to tak jakby jeden balkon przedzielony ścianką działową. Całe szczęście, że to solidna krata, bo pewnie jak nic, ci bardziej narąbani imprezowicze by przeleźli do mnie. Poszedłem jej powiedzieć co o tym myślę. Nawet się nie przejęła, że jest niekompletnie ubrana, tylko, że jej się makijaż rozmył i fryzura popsuła – prychnął drwiąco. – Następnego dnia przyszła do mnie odpicowana i zaczęła przepraszać, tłumacząc, że się impreza trochę spod kontroli wymknęła. Jako zadośćuczynienie zaproponowała kolację. Oczywiście u siebie. Że niby się poświęci i sama ugotuje coś super. W pierwszej chwili odmówiłem, ale ta znowu wyskoczyła z tymi łzawymi tekstami, że „tak naprawdę to nie chcę jej przebaczyć, bo jej nie lubię”. No i co ja miałem zrobić? – popatrzył na mnie nieszczęśliwie.
Oj biedny on, biedny.
- No to się zgodziłem, bo by mi spokoju nie dała. Poszedłem. Żarcie było nawet całkiem dobre, tylko, że stanowczo za dużo wina. Znaczy cały czas mi dolewała do kieliszka i sugerowała, że mi nie smakuje, skoro tak mało go piję. A kiedy zauważyła, że nie uda jej się mnie spić, zmieniła taktykę. Pogłośniła muzykę, która do tej pory leciała gdzieś w tle i zmusiła mnie do tańca. A że muzyka była nastrojowa, akurat do przytulania się, to się przytulała na wszystkie możliwe sposoby. A po drodze zdążyła jeszcze zdjąć bolerko, czy jak to się nazywa, pod pretekstem, że jej gorąco i została w cholernie skąpej sukni. Nawet nie wiesz ile samozaparcia mnie kosztowało kontrolowanie się i odpieranie jej ataków. Na szczęście jakoś mi się udało i gdy godzina już była odpowiednia zmyłem się do domu pod pretekstem zmęczenia i późnej pory.
- Biedactwo – mruknąłem stawiając przed nim szklankę z sokiem z jabłek. – Alkoholu już ci starczy – mruknąłem widząc jego zdziwione spojrzenie.
- Może masz rację.
- Więc co było dalej?
- Istny koszmar – jęknął. – Nie było dnia żeby do mnie nie przychodziła czegoś pożyczyć. A to szklanki cukru, a to kilka jajek. A jak nie przychodziła, to zawsze, gdy tylko wyszedłem na balkon, ona też wychodziła. I za każdym razem była albo w prawie prześwitującej koszuli nocnej, albo ubrana w takie ciuchy, które przy każdym ruchu odsłaniały kawałek jej ciała. Mam już tego dość, już mi się zaczynają śnić koszmary z nią w roli głównej! Powiedz mi, co ja mam zrobić by się ode mnie odczepiła?! – spojrzał na mnie rozpaczliwie.
No i znowu trafiła się „księżniczka w potrzebie”. Cholera.
Zamyśliłem się przez chwilę, myjąc kieliszki.
- Wiesz – odezwałem się po chwili – myślę, że powinieneś sobie znaleźć jakiegoś chłopaka.
- Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Jeszcze za wcześnie. Nie potrafiłbym kogoś pokochać.
- Nie o to mi chodzi.
- A o co?
- Nie przerywaj mi, bo ci nie powiem – mruknąłem, więc Kuba zamilkł posłusznie. – Nie mówię żebyś znalazł sobie kogoś do kochania, tylko kogoś, kto będzie udawał twojego chłopaka. Tylko musiałby to być ktoś, kto potrafi nieźle udawać, żeby ona uwierzyła, że się naprawdę kochacie i nie ma u ciebie szans. A ponieważ ona mieszka obok ciebie, twój chłopak by musiał zamieszkać z tobą.
- Wiesz, to całkiem niegłupi pomysł – odparł po chwili namysłu - tylko nieco trudny do zrealizowania.
- Dlaczego?
- Bo nie znam nikogo, kto mógłby udawać mojego faceta. A z tych wszystkich, którzy są homo, nie znam nikogo, kto by chciał to zrobić bezinteresownie. Każdy by chciał albo kasy albo związku więcej niż przyjacielskiego. A ja… sam rozumiesz.
Rozumiałem.
- Na pewno musi być ktoś bezinteresowny, musisz tylko pomyśleć.
Kuba zamyślił się, marszcząc przy tym brwi, co znaczyło, że zaczął myśleć dość intensywnie, więc ja mogłem zająć się innymi klientami. W pewnym momencie Kuba podskoczył na stołku.
- Już wiem! – wykrzyknął uradowany.
- Tak? - zainteresowałem się.
Wtedy złapał mnie za ręce i wykrzyknął:
- Proszę, zostań moim chłopakiem!
Zbaraniałem kompletnie. Nie o to mi chodziło, kiedy mu sugerowałem rozwiązanie. Myślałem, że może ma jakiegoś znajomego, który akurat mu wypadł z pamięci i przypomni sobie o nim jak dłużej pomyśli. Patrzyłem na niego, a on na mnie przez cały czas błagalnie. No i w końcu skapitulowałem. Jak zawsze przy „księżniczce w potrzebie”.
Przyszedł następnego dnia, jakiś taki bardziej wesoły, jakby ubyło mu z tonę zmartwień.
- To kiedy się do mnie wprowadzisz? Możesz już dzisiaj?
- Dzisiaj nie, ale w sobotę mam wolne, więc mogę go poświęcić na przeprowadzkę.
- Super – uśmiechnął się uszczęśliwiony.
Zgodnie z obietnicą w sobotę rano spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i „wprowadziłem się” do Kuby.
- Wybacz, ale dla zachowania pozorów będziemy musieli spać w jednym łóżku – powiedział z zakłopotaniem, kiedy już byliśmy na miejscu. – No wiesz, żeby ona nic nie podejrzewała.
Mieszkanie Kuby miało tylko dwa pokoje, większy, który stanowił jakieś 80% powierzchni i niewielka sypialnia. Do tego mikroskopijna kuchnia i łazienko-ubikacja.
- Jakoś to przeżyje, pod warunkiem, że się nie będziesz rozwalał na całym łóżku – mruknąłem żartobliwie, próbując rozładować napięcie. Chyba mi się udało, bo roześmiał się.
W robocie nic nie powiedziałem o tym naszym pokręconym planie. Chociaż traktowałem ich jak swoją rodzinę, to jednak nie chciałem, żeby znali moje całe życie tak samo dobrze jak ja.
I zaczęło się nasze „zakochane” wspólne życie. Już w poniedziałek wieczorem Ewa przypuściła atak. Właśnie oglądaliśmy jakiś film wcinając popcorn, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Kuba poszedł otworzyć i wrócił z Ewą.
- Kochanie – zaczęła się nasza gra – poznaj, to moja sąsiadka Ewa. Ewa, to mój chłopak, Cyrus.
- Miło mi poznać – uśmiechnąłem się wyciągając rękę. – Kubuś opowiadał mi o pani.
- Mówiłeś, że nie masz chłopaka – bąknęła wyraźnie zaskoczona.
- Bo nie miałem – wybąkał zakłopotany. – Z Cyrusem znamy się jakiś czas. Na początku to była tylko taka luźna przyjaźń, potem zbliżyliśmy się bardziej, gdy rzucił mnie chłopak. Okazało, że Cyrus kochał się we mnie już od jakiegoś czasu, ale nic nie mówił. Dopiero jak potrzebowałem pocieszenia jakoś to wszystko wyszło, no i teraz mieszkamy razem. Od dwóch dni.
- O, więc chyba wam przeszkadzam – wybąkała Ewa wyraźnie zawiedziona. – Miałam nadzieję, że zjemy razem kolację, przygotowałam nawet lasagne. No ale skoro tak, to nie będę przeszkadzać. Musicie się sobą nacieszyć, a kolacja może poczekać.
Już się odwróciła i chciała wyjść, gdy ją powstrzymałem.
- Ależ skąd, nie przeszkadzasz. Bardzo chętnie przyjmiemy zaproszenie. Zdążymy się jeszcze sobą nacieszyć, przecież mamy na to całe życie, prawda kochanie? – objąłem Kubę ramieniem w pasie i pocałowałem czule w skroń, uśmiechając się przy tym jak zakochany. – Szkoda by było żeby kolacja się zmarnowała, zwłaszcza, że Ewa zrobiła twoją ulubiona potrawę.
- No to pójdziemy.
Poszliśmy. Naszym oczom ukazał się stół z dwiema zapalonymi świecami i nakryciami dla dwóch osób, a w tle sączyła się jakaś ckliwa muzyka. Czemu mnie to wszystko nie zdziwiło?
Dostawiła trzecie nakrycie i zaczęliśmy kolację. Ona wyraźnie nie w sosie, za to my wyraźnie szczęśliwi i bezgranicznie zakochani. Musze przyznać, że Kuba nieźle grał. Te wszystkie uśmiechy, czułe słówka, geściki, przypadkowe dotknięcia… perfekcyjnie grał zakochanego. W pewnym momencie Ewa chyba nie mogła już tego wytrzymać, bo powiedział, że głowa ją rozbolała i chciałaby się położyć. Grzecznie więc się zmyliśmy do swojego domu. Mieliśmy dwa dni spokoju, Ewa musiała obmyślać nową strategię. Jednak przyszłość pokazała, że nie wymyśliła nic nowego. Wprawdzie przestała już zapraszać Kubę na kolacje, ale nie zrezygnowała z przypadkowego wpadania na niego za każdym razem jak był sam. No i sprzęty w jej domu zaczęły się dziwnym trafem psuć wtedy, gdy akurat mnie nie było na miejscu. Wprawdzie starałem się chodzić z Kubą wszędzie, gdzie tylko można, na spacery, na zakupy do sklepu, nawet do piwnicy, ale miałem swoje życie i swoją pracę i czasami musiałem go zostawiać samego. Wtedy właśnie Ewa przypuszczała ataki. A kiedy w końcu siedzieliśmy razem w domu, Kuba opowiadał mi wszystko ze szczegółami. Myślę, że w ten sposób odreagowywał cały stres związany z tymi podchodami Ewy. Widziałem jak dużo dla niego znaczy, że jest przy nim ktoś, kto go wspiera.
To nasze wspólne życie pokazało, że Kuba to bardzo uczuciowy i wrażliwy facet i przydałby mu się ktoś o silnej osobowości, ktoś stanowczy, kto byłby dla niego podporą. Tak jak ja w tym momencie. Miałem tylko nadzieję, że ta jego uczuciowość i wrażliwość nie sprawią, że się we mnie zakocha, bo to byłoby nieco kłopotliwe.
Nie będę wam opisywał tych wszystkich podchodów Ewy, bo byście w pewnym momencie usnęli z nudów. Wszystkie się opierały na dwóch schematach: „wpadliśmy na siebie przypadkiem” i „potrzebuję pomocy, bo jestem słaba płeć”. Na szczęście ja zawsze byłem w pobliżu, więc wszystkie jej podchody kończyły się fiaskiem. Albo robiłem za przyzwoitkę, albo wyręczałem Kubę w „niezbędnych” naprawach u Ewy. Za każdym razem zgrzytała zębami, ale nic nie mówiła. W końcu puściły jej nerwy.
Któregoś razu przyszła do naszego baru. Aż mnie zatkało z wrażenia. Przyznaję, zdawałem sobie sprawę, że w pewnym momencie coś od niej usłyszę, ale nie sądziłem, że przyjdzie do mojego miejsca pracy, raczej, że szczapi mnie w domu, jak Kuby nie będzie. Stała przez chwilę w wejściu rozglądając się po sali, aż w końcu energicznym krokiem podeszła do baru.
- Co podać? – zapytałem grzecznie, chociaż dobrze wiedziałem po co przyszła. I na pewno nie były to nasze drinki.
- Daruj sobie – warknęła kładąc głośno torebkę na barze. – Dobrze wiesz, po co tu przyszłam.
- Nie wiem. Na pewno nie chcesz nic do picia? Mamy całkiem dobre drinki. Proszę, tu masz kartę. – Podałem jej kartę, lecz ta wytrąciła mi ją gniewnie z ręki.
- Nie wkurwiaj mnie, ty cholerny pedale! – wrzasnęła wściekle.
Na to wszyscy na sali zamilkli wpatrując się w nas, a Kaśka podeszła podnosząc po drodze wzgardzoną kartę drinków.
- Słuchaj no, ty… - zaczęła spokojnie, ale widziałem, że aż się gotuje w środku.
- Kasia – powiedziałem spokojnie – wróć proszę do pracy, to mój problem.
- Ale ta małpa cię obraża.
- To mój problem i sam sobie z nim poradzę - powtórzyłem spokojnie.
- Jak uważasz – burknęła, ale odeszła. Tylko, że przez cały czas zerkała w naszą stronę.
- Więc, czym mogę ci służyć? - zapytałem spokojnie Ewę.
- Ty dobrze wiesz co od ciebie chcę, ty cholerny pedale – wysyczała, tym razem ciszej, że tylko siedzący obok facet ją słyszał. – Masz zostawić Kubę w spokoju, on jest mój!
- Czyżby? – uniosłem brwi w zdziwieniu. – Jakoś tego nie zauważyłem. A może coś przeoczyłem? To dziwne, biorąc pod uwagę fakt że razem z nim mieszkam, a nawet śpię.
- To jeszcze nic nie znaczy – warknęła. - On będzie mój, już ja się o to postaram. Jeszcze żaden facet mi się nie oparł.
Biedna tak się zacietrzewiła, że nawet nie zauważyła jak Kuba za nią stanął. Przyszedł w idealnym momencie.
- I ciekawe co zrobisz? – uprzejmie ja podjudzałem, a Kuba z zainteresowaniem słuchał.
- Sprawię, że się we mnie zakocha. Tak go omotam, że będzie wolał mnie od ciebie.
- Ciekawe jak chcesz to zrobić. Jak na razie twoje podchody nie przyniosły skutków.
- Jeszcze nie pokazałam wszystkich swoich możliwości.
- To może przebijesz to? – zapytałem z uśmiechem i przeskoczyłem bar. Złapałem Kubę, przycisnąłem go do baru własnym ciałem, zarzuciłem jego ręce na własny kark, nogi na biodra i przechyliłem go, prawie kładąc na barze i łapiąc za pośladki, po czym pocałowałem namiętnie przy wtórze zachęcających gwizdów i braw.
- Potrafisz lepiej? – zapytałem drwiąco patrząc na nią z ukosa. – Spójrz, jeden mój pocałunek, a on już lewo stoi na nogach. Co dopiero będzie jak się za niego odpowiednio zabiorę? Uwierz mi, nie masz żadnych szans.
Kuba faktycznie wyglądał jakby zaraz miał się rozpuścić. Chyba trochę za bardzo się wczułem przy tym pocałunku. Niedobrze. Ewa wściekle sapnęła. Widać było jak jej żyłka na skroni wyskakuje, gdy próbuje wymyślić jakąś cięta ripostę. Niestety nie udało jej się. Wyrwała najbliżej stojącemu gapiowi kieliszek z ręki i chlusnęła jego zawartością w moją stronę. Nie uchyliłem się, stałem patrząc się na nią kpiąco. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej. Zabrała torebkę i roztrącając śmiejących się z niej facetów wyszła wściekle z baru. A ja dostałem kolejną porcję braw. Wszyscy z ekipy, łącznie ze Zdziśkiem, do którego doleciały gwizdy i brawa i zaciekawiony chyba po raz pierwszy wyszedł ze swojego królestwa, domagali się wyjaśnień. Zbyłem ich, burcząc, że powinni wracać do roboty, a nie zajmować się głupotami. Wrócili, chociaż niechętnie.
Następnego dnia, jak wracałem z roboty do domu Kuby, bo przecież oficjalnie wciąż byliśmy parą, zobaczyłem samochód meblowy i ludzi wnoszących do niego meble. Na schodach spotkałem Ewę, która odwróciła się wściekle, jak tylko mnie zobaczyła. A gdy wszedłem do mieszkania, uradowany Kuba rzucił mi się na szyję.
- Widzisz to, co ja? Wyprowadza się. Wyprowadza! Powiedziała mi, że na takiego pedała jak ja nie warto marnować czasu. Poddała się!
- Widzę, widzę.
- A to wszystko dzięki tobie! Nawet nie wiesz jak wdzięczny ci jestem. – I zaczął mnie obcałowywać, jak dziecko, które dostało długo wyczekiwaną zabawkę.
- No co ty, ja nic takiego nie zrobiłem. – W końcu się od niego uwolniłem jakoś.
- To co teraz?
- Skoro oficjalnie powiedziała, że rezygnuje, nie jestem ci już dłużej potrzebny. Mogę już wrócić do swojego domu.
- A nie mógłbyś zostać trochę dłużej? – zapytał niepewnie, a w jego oczach zobaczyłem niemą prośbę pomieszaną z bólem. I już wiedziałem. Stało się to, czego się najbardziej obawiałem.
- Wiesz, że nie mogę – odparłem spokojnie. – Poza tym nie tylko tobie złamano serce, mnie też. Nie pozbierałem się jeszcze na tyle by się zaangażować i nie wiem kiedy to się stanie. A nie chcę ci dawać złudnych nadziei, bo uważam, że jesteś miłym facetem i zasługujesz na kogoś równie miłego.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że mimo to zostaniemy wciąż przyjaciółmi?
- Oczywiście, chociaż dobrze by było jak byś przez jakiś czas nie przychodził do baru. To by tylko niepotrzebnie rozbudzało twoją nadzieję.
- Skoro tak mówisz…
Spakowałem swoje rzeczy i wróciłem do domu. I wszystko wróciło do normy. Tylko, że najpierw musiałem całej ekipie opowiedzieć o wszystkim, bo mi spokoju nie dawali. Po wszystkim współczuli Kubie, mnie chwalili i śmiali się z Ewy.
Minęły jakieś dwa tygodnie zanim Kuba znowu pojawił się w naszym barze. Przyszedł jakiś taki radosny i uśmiechał się do mnie, że aż zacząłem się bać, że mu jeszcze nie przeszło, ale on powiedział:
- Chciałbym żebyś kogoś poznał.
- O, czyżbyś kogoś sobie w końcu znalazł?
Pokiwał twierdząco głową.
- Opowiedziałem mu o tobie, o tym jak mi pomogłeś i powiedział, że chciałby cię poznać. Zaraz powinien tu być.
W tym momencie podszedł do niego dobrze zbudowany brunet w czarnej koszuli i całując go w skroń, wymruczał:
- Już jestem.
- O! – Kuba wyraźnie się ucieszył. – Karol, znowu mnie podszedłeś. - Mężczyzna roześmiał się. – Pozwól, to jest właśnie Cyrus. Cyrus, to mój ukochany. Karol.
- Miło poznać – wyciągnął rękę do powitania. – Właściwie to chciałem ci podziękować.
- A niby za co? – zdumiałem się.
- Gdyby nie ty, nie poznałbym Kuby.
- Bez przesady, ja mu tylko pomogłem pozbyć się jednej upierdliwej baby.
- No i właśnie dzięki temu go poznałem. Po tym jak go odrzuciłeś…
- O tym też mu opowiedziałeś? – popatrzyłem zdumiony na Kubę, a ten zaczerwienił się.
- Nie miej do niego pretensji – powiedział Karol. – Po prostu dobrze nam się gadało i to jakoś tak samo wyszło.
- Ależ nie mam pretensji – zapewniłem. – Jestem tylko troszkę zdziwiony, nic więcej.
- W każdym razie opowiedział mi o wszystkim, a ja chciałem ci podziękować, bo gdybyś go nie odrzucił, to by nie przyszedł do restauracji, w której pracuję, by się podołować przy kawałku ciasta i byśmy się nigdy nie poznali. A tak jestem teraz najszczęśliwszym na świecie facetem. – Objął Kubę w pasie i pocałował go z czułością w skroń, na co ten się zaczerwienił.
- A ty – spojrzałem na Kubę – jesteś szczęśliwy? Jesteś pewien, że to ten właściwy facet?
Kuba zaczerwienił się jeszcze bardziej i pokiwał twierdząco głową.
- Jest czuły, troskliwy, namiętny, cały czas myśli tylko o mnie.
- Zatem ogłaszam was mężem i mężem – powiedziałem otwierając szampana. – Na mój koszt – dodałem stawiając przed nimi kieliszki. – Za to, że ci się ułożyło i żebyście żyli długo i szczęśliwie.
I to by było tyle, jeśli chodzi o historię Ofiary, znaczy Kuby. Dodam jeszcze tylko, że od tamtej pory przychodzili dość często do baru, niestety nie mieli zbytnio czasu by zamienić ze mną więcej słów niż tylko zwyczajowe „cześć”. Ale nie miałem im tego za złe, gdy widziałem tą iskrzącą między nimi miłość.
A jeśli chodzi o Mariannę… Kiedy już sytuacja Kuby się wyklarowała, zadzwoniła do mnie matka z pretensjami, że zaniedbałem Mariannę. Aż mnie zatkało z wrażenia. Zachowywała się tak, jakby ta kobieta była moją żoną, którą przestałem już kochać.
- Że co, proszę?!
-
Masz się nią zająć odpowiednio, rozumiesz? Jej ojciec jest bardzo wpływowy i znajomość z nim może nam przynieść korzyści.
Wkurzyłem się na maksa.
- Nie, nie rozumiem. I ty najwyraźniej też nie rozumiesz, że jestem już dorosły i sam decyduję o swoim życiu. A to, że ty chcesz zawrzeć z kimś znajomość tylko dlatego, że ma kupę szmalu, gówno mnie obchodzi.
-
Jesteś niewdzięcznikiem. To ja namęczyłam się wydając cię na świat, a ty…
Nie słuchałem dalej, rozłączyłem się i wpisałem jej numer na czarną listę. Czarna lista to bardzo wygodny gadżet w mojej komórce. Odrzuca wpisane w niej połączenia od razu, nawet nie pozwalając by komórka zasygnalizowała przychodzące połączenie. Słowem odwala za właściciela cała czarną robotę. Przynajmniej na jakiś czas będę miał z nią spokój i nie będę się niepotrzebnie denerwował, mogąc się skupić na pracy.