Come touch me like I'm an ordinary man,
Have a look in my eyes,
Underneath my skin there is a violence,
it's got a gun in it's hand
Leciało z telefonu Ichigo, gdy Kensei rzucił krótkie "trzymajcie się" i wyszedł z pokoju.
Z Shinjim rozmawiał już wcześniej. Czuł się trochę jak skurwysyn, zostawiając go samego z dwójką Espady, ale Shinji powiedział, że sobie poradzi i żeby się nie przejmował. Nie był tego do końca pewien, ale z drugiej strony widział, jak Shinji wygadywał się z naprawdę kiepskich sytuacji, więc może i tym razem sobie faktycznie poradzi. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, stojąc na peron w podziemnym dworcu centralnym Las Noches i czekając na swój pociąg.
Zdawał sobie doskonale sprawę, że to co właśnie robił, było absolutną głupotą, bo nie miał najmniejszego pomysłu, jak znajdzie Shuuheia w Menos Grande, jednak nie mógł nie pojechać. W każdych innych warunkach prawdopodobnie wyśmiałby kogoś, kto powiedziałby, że wierzy w przeznaczenie, ale w przypadku Shuuheia... Do cholery jasnej przecież uratował tego dzieciaka osiemnaście lat temu, a teraz ten sam dzieciak wybierał się do miasta, gdzie siedem lat temu został wysłany Desya. Jak inaczej to nazwać, jak nie jakieś pieprzone przeznaczenie. Musiał tam jechać, nad wszystkim innym będzie się zastanawiać, gdy już dotrze na miejsce.
Gdzieś na sąsiedni peron wjechał pociąg, z głośników poleciał niewyraźny głos zmęczonej życiem kobiety, jednak w tym momencie Kensei miał już zupełnie inny problem – pistolet przystawiony do swojego boku.
- W czymś mogę pomóc? - zapytał niemalże uprzejmie, ledwo zauważalnie zmieniając pozycję, spinając się do ataku.
- Bardzo możliwe – odpowiedział napastnik. Skądś znał ten głos. - Sierżancie.
To było niemożliwe.
* * *
Define your meaning of war
To me it's what we do when we're bored
I feel the heat comin off of the blacktop
And it makes me want it more
Because I'm hyped up, outta control
Leciało, gdy Shinji z Tią zebrali się, by sprawdzić lokalizację podaną przez Shuuheia.
Tia pokazała mu wiadomość od chłopaka tuż po tym, gdy Kensei wyszedł. Na pytanie Shinjiego, co chce ugrać, odpowiedziała uśmiechem i pokręceniem głową.
- A wolałbyś, żebym to przed tobą ukryła? - zapytała wtedy.
Nie wolał, za to bardzo chętnie zada temu całemu Szayelowi kilka pytań. Przed wyjściem napisał jeszcze szybkiego sms'a do wsparcia, powinni dotrzeć na miejsce mniej więcej w tym samym czasie co oni.
Rozsiedli się na wzgórzu, wśród ruin – przysmalone ściany, zawalony w większości dach, wybijane szyby, splondrowane - dość sporej willi. Stąd mieli idealny widok na hacjendę w tradycyjnym mundyńskim stylu z rozległym ogrodem i z doskonale zadbanych żywopłotem. Shinjiemu nie umknęło, że od momentu, gdy dotarli na to wzgórzeTia trochę dziwnie się zachowywała. Nie potrafił jednak rozpoznać jakie dokładnie emocje nią targały. Zresztą nie była to pierwsza taka sytuacja, od kiedy ją poznał. Był generalnie dobry w rozbieraniu ludzi na emocje pierwsze, jednak z nią nie szło mu tak łatwo, jak zwykle. Fascynowało go to na swój sposób.
Nie zdążył jednak zapytać, co ją trapi, bo Tia jednym płynnym ruchem wyciągnęła pistolet i wycelowała w niego. Czy był zdziwiony? W sumie spodziewał się czegoś takiego. Uśmiechnął się tylko szeroko, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu otoczonych złotymi rzęsami. Naprawdę mu się podobały. Nie tylko ze względu na kształt, czy barwę, ale przede wszystkim ze względu na to co się w nich kryło – niebezpieczeństwo. Ta lufa nie była aż tak istotna.
- Każ im wyjść – poleciła chłodno.
Doprawdy wspaniała kobieta.
* * *
God bless us everyone
We're a broken people living under loaded gun
And it can't be outfought
It can't be outdone
It can't be outmatched
It can't be outrun
No!
W tym momencie Ichigo wyłączył odtwarzacz i wyszedł za Grimmjowem na spotkanie z Execiution.
Grimmjow był cały podjarany, naprawdę miał nadzieję, że będzie to konkretny trop, żeby dorwać się do Aizena. Już nie mógł sie doczekać aż dopadnie tego gościa i rozerwie go gołymi rękami. Chyba za bardzo pokazywał po sobie swoje mordercze instynkty, bo Ichigo patrzył na niego spode łba, jeszcze chwila i walnie mu jakąś moralną mówkę. Jeszcze mu sie to czasami zdarzało, co sprawiało, że Grimmjow szczerze go nienawidził i jednocześnie gdzieś tam skrycie był mu dozgonnie wdzięczny. Wdzięczny, że trzyma jego własne demony na uwięzi.
Zanim spotkali się z Ginjo, Grimmjow przez dłuższy czas obserwował miejsce, w którym się umówili. Generalnie wierzył w argument "wróg mojego wroga", poza tym Ginjo strzelił do Nnoitry, więc tak czy siak, Arrancar nie byłby zbytnio chętny, żeby się z nim dogadywać. Jednak wierzył też w stare powiedzonko "ufaj i sprawdzaj". Nie wyglądało jednak na to, że szykuje się na nich jakaś pułapka.
Ginjo przywitał ich z szerokim uśmiechem i przyjacielskim uściskiem dłoni. Gdyby nie okoliczności, w których się poznali, możnaby go wziąć za bardzo porządnego faceta – kochającego ojca, albo coś w tym stylu.
- Chodźcie, jest tutaj miejscówka, w której można spokojnie pogadać – zaproponował.
Zaprowadził ich do budynku, który na pierwszy rzut oka wyglądał na opuszczony, albo raczej niedokończony. Jednak mężczyzna zaprowadził ich do pomieszczeń z tyłu. Drzwi, które wyglądały co najmniej pancernie, otworzył kartą magnetyczną i zaprosił ich do luksusowo urządzonego pomieszczenia, był nawet bar, za którym stał znajomo wyglądający wąsacz z przepaską na oku.
- Teraz możemy porozmawiać – odezwał się Ginjo, zamykając za sobą drzwi. - Ale najpierw...
Grimmjow wyciągnął pistolet w tym samym momencie, co Ginjo i to właśnie w niego wymierzył, jednak tamten znalazł sobie lepszy cel.
- Odłóż to – powiedział spokojnie Ginjo.
Grimmjow zacisnął szczęki i jeszcze przez dwie sekundy rozważał walkę. Jednak lufa przytknięta do skroni Ichigo dawała mu naprawdę niewiele możliwości, drugą wycelowaną w niego jedynie wyczuwał zwierzęcym instynktem. Podniósł powoli dłonie i klęknął, by odłożyć pistolet na ziemię – kątem oka dostrzegł ciemnoskórką kobietę, to ona miała go na muszce. Spojrzał jeszcze na Ichigo, widział jak tamten spina się. Nie podobało mu się ten pomysł, ale co innego mógli teraz zrobić.
Uśmiechnął się.
* * *
Wait, it's just about to break
It's more than I can take
Everything's about to change
I feel it in my veins
It's not going away
Everything about to change
Leciało z odtwarzacza Shuuheia, gdy ten właśnie pakował te kilka rzeczy, które sobie kupił po... ucieczce – inaczej nie dało się tego nazwać – od ekipy.
Zaczynał mieć wątpliwości, czy wyjazd do Menos Grande samemu był dobrym pomysłem. Zwłaszcza po wczorajszej rozmowie z Kenseiem. Przez chwilę rozważał, czy nie zadzwonić do niego i nie powiedzieć, gdzie dokładnie jedzie, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili, przypominając sobie rozpaloną od gorączki twarz Kenseia, a zaraz za tym obrazem przyszedł kolejny – czuły pocałunek i "do zobaczenia, Złotowłosa". Dlaczego wciąż czuł się tym tak zdruzgotany? Na bogów, przecież nic ich tak naprawdę nie łączyło. A jednak czuł się gorzej, niż gdy zastał jednego ze swoich byłych w sytuacji to-nie-to-co-myślisz-kotku. Kiedy, w którym momencie i właściwie dlaczego zaczęło mu zależeć na Kenseiu tak bardzo.
Wrzucił byle jak złożoną koszulkę do torby, przez chwilę wściekły, chyba na samego siebie, zaraz jednak zamarł w pół ruchu. Kolejna rzecz do spakowania – pistolet. Sięgnął i przez chwilę obracał w dłoniach chłodny, ciężki, czarny kompozyt. Patrzył na niego na wpół zafascynowany na wpół przerażony – zupełnie jak za pierwszym razem, gdy Kensei zaczął z nim trening strzelecki.
- Weź – odezwał się Findor, wyrywając Shuuheia z zamyślenia.
Zerknął na swojego gospodarza, jak zwykle pewnie uśmiechniętego, i wrócił spojrzeniem do pistoletu.
- Może ci się nie podobać – mówił dalej Findor, podchodząc do niego. - Ale gdybyś jej nie wziął, to byłaby to niewłaściwa... głupia wręcz, decyzja.
Shuuhei chciał zaprotestować, ale gdzieś logiczny głosik w jego głowie mówił mu, że Findor ma rację. Jego własne pobożne życzenia nie zmienią tego świata. Dlatego pozwolił założyć sobie pasek z kaburą, która znalazła się na jego plecach. Już sam włożył do niej pistolet i zakrył ją bluzą.
Ciążył, jak przepowiednia nieszczęścia.
* * *
Nie rozumiał, co to właściwie miało znaczyć, ale w tym samym momencie, gdy rozległ się dźwięk odkładanej torby, przeszedł do ataku – jak zwolniona ze ścisku sprężyna - chwycił lufę pistoletu, obrócił się, wykręcając broń z ręki napastnika, by zaraz przyprzeć go do kolumny.
- Czego tu chcesz? - warknął przez zęby.
- Sierżańcie, sierżańcie – powiedział niezbyt przejęty swoim obecnym położeniem Kazeshini. - Po co te nerwy, pożartować nie można?
- Czego chcesz? - powtórzył pytanie, rozglądajac się jeszcze szybko, czy gościu nie przyprowadził jakiś kolegów. Jednak najbliższi ludzie stali kawałek dalej za kolumną i chyba nawet nie zwrócili uwagi na zajście. - Nie jestem dzisiaj w nastroju na żarty – mruknął jeszcze, przykładając odebrany pistolet do boku mężczyzny.
Kazeshini zaśmiał się tylko.
- A masz dni, gdy jesteś w nastroju? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem. - No już już spokojnie – dodał zaraz, gdy lufa mocniej wbiła mu się pod żebra. - Słyszałem, że wybierasz się do Menos Grande na poszukiwanie królewicza, tak się składa, że ja też.
- Pociąg z... Las Noch... do Menos ...ande przez... przyj...ający o 9... wjedzie na tor... przy peronie pią... – rozległo się niewyraźnie z głośników.
- Nasz pociąg – zauważył uprzejmie Kazeshini. - I uwierz mi, sierżańcie, chcesz, żebym pojechał z tobą, o ile chcesz znaleźć królewicza na miejscu. A i zanim głupio zapytasz skąd masz mi ufać, w tylnej kieszeni masz liścik od wspólnej znajomej.
Kensei zawahał się, ale słysząc nadjeżdzający pociąg, sięgnął do najpierw jednej, a później drugiej tylniej kieszeni. Mruczenie Kazeshiniego, gdy to robił, zignorował, chociaż bóg jeden wiedział, jak bardzo chciał po prostu przylać mu w pysk. Jednak perspektywa, że miałby pomoc przy szukaniu Shuuheia była zbyt kusząca, żeby tak po prostu ją odrzucić. Wyciągnął i przeczytał krótki liścik. Zmarszczył brwi, widząc podpis i pieczęć, jak wróci będzie miał chyba do pogadania z Shinjim – nikt inny by ICH tutaj nie sprowadził - bo ten ewidentnie zapomniał, że przepływ informacji jest niezwykle istotny przy powodzeniu operacji. Pewnie uznał, że będzie to niezwykle zabawne. Puścił Kazeshiniego.
- Ale to sobie zostawię – powiedział tylko, chowając pistolet do plecaka.
- A proszę bardzo, sierżańcie – zgodził się Kazeshini ze wzruszeniem ramion, podnosząc swoja torbę.
- Jak jeszcze raz nazwiesz mnie sierżantem, to ci przefasonuje tą buźkę – warknął jeszcze.
- Och nie kuś – zamruczał z uśmiechem.
Kensei tylko pokręcił głową. Absolutnie nie dziwił się, że Shuuhei ze spotkania z tym gościem, wyszedł taki nie w sosie. A jego czekało kilka godzin podróży w tym jakże uroczym towarzystwie.
Pociąg zajechał na peron – tabór pamiętający jeszcze lata sprzed wojny - wsiedli do w miarę pustego wagonu i Kazeshini zajął pierwszy wolny przedział, od razu zamknął za nimi drzwi i zasłonił jakimiś burymi, pachnącymi kurzem wirankami. Do szybki w drzwiach przykleił kartkę z napisem "uwaga podli sataniści", którą przygotowaną wyciągnął z torby.
- Pierwsza klasa – powiedział szczerze zadowolony i rozwalil się na jednym rzędzie siedzeń, drugą stronę przedziału zostawiając Kenseiowi.
Kensei usiadł bliżej drzwi, odsunął kawałek zasłonkę, żeby widzieć, co dzieje się na korytarzu – kilka osób minęło ich przedział, widząc wywieszoną kartkę. Założył nogę na nogę i skrzyżował ramiona, przyglądał się rozwalonemu na przeciwko Kazeshiniemu, który właśnie rozkładal laptopa na brzuchu.
- Jak masz właściwie zamiar znaleźć Hisagiego? - zapytał, gdy pociąg już ruszył.
- Nie bój głowa, kapitanie – odpowiedział Kazeshini bezstrosko. - Trochę zaufania do profesjonalistów.
- Ciężko mi uwierzyć, że jesteś profesjonalistą – stwierdził, krzywiąc się na zmianę ksywki.
- A kto znalazł informacje o was? - powiedział tylko z uśmiechem człowieka zadowolonego z siebie.
Ciężko było kłócić się z takim argumentem. Przez kilka minut jechali w milczeniu, urozmaicanej stukaniem klawiatury i turkotaniem kół pociągu.
- Jak w ogóle poznałeś Hisagiego? - zapytał Kensei i zaraz przypomniał sobie ślady na szyi i piersi chłopaka, które zostawił ten sukinsyn. Zacisnął tylko mocniej dłonie na swoich ramionach. - Shuuhei powiedział, że miał pecha, poznając ciebie.
- Tak powiedział? - Zaśmiał się i podniósł się do pozycji siedzącej. - To urocze z jego strony. - Nie oderwał spojrzenia od ekranu. - A po co pytasz?
- Ciekawość, jak mógł spotkać takiego gościa jak ty.
- Ciekawość? Czy zazdrość? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem, który zaraz przerodził się w śmiech, gdy Kensei obdarzył go morderczym spojrzeniem, ale odłożył na bok laptopa i pochylił się w strone drugiego mężczyzny, opierając ramiona na kolanach. - Prawda jest taka, że znam królewicza od jakiś dwudziestu lat, chociaż on pewnie tego zupełnie nie pamięta. Pierwszy raz spotkaliśmy się, gdy ja miałem piętnaście lat i byłem pryszczatym nerdem, a on miał osiem i był bardzo wkurwiającym bachorem. W sumie widywaliśmy się wtedy dość często, bo przychodziłem do jego rodziców po... korepetycje, przez jakieś trzy lata. Swoją drogą. - Wyprostował się, oparł się wygodnie, na tyle na ile się dało, i skopiował pozycję Kenseia. - Wiesz, jak zginęli rodzice królewicza?
Kensei zmarszczył brwi. Coś mu się niejasno kojarzyło z akt, że był to wypadek. Jednak bardziej niepokojąca była rewelacja, że Kazeshini zna dzieciaka tak długo.
- Co to ma do rzeczy? - mruknął tylko w odpowiedzi.
Kazeshini uśmiechnął się.
- On też nie wie – powiedział. - I chyba lepiej dla niego, żeby się nie dowiedział – dodał, wracając jak gdyby nic do tego, co robił wcześniej na laptopie.
- Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi. Sugestia, że nie zginęli przypadkiem była aż nadto wyraźna.
- Zatem drugie pytanie – powiedział, ignorując pytanie Kenseia. - Czym się zajmowali?
Kensei tym razem po prostu go zignorował. Spojrzał przez okno – zajeżdzali właśnie na drugą stację w Las Noches – żeby nie patrzeć na tę irytującą mordę, jeszcze by mu nerwy poszły.
- Możesz użyć koła ratunkowego – podpowiedział usłużnie złośliwym głosem Kazeshini. - Dam co drobną podpowiedź. Jak myślisz, panie kapitanie, po kim królewicz ma głupią potrzebę zadawania pytań i znajdowania informacji?
Kensei zmarszczył brwi, nie był pewien, czy podoba mu się kierunek, w którym idą sugestie mężczyzny.
- Wciąż nic? - drażnił się dalej. - Zatem kolejna podpowiedź, ale jak po tym pan nie odpowie, to dwója i zapraszam we wrześniu. To, że potrafiłem zdobyć ostatnie informacje dla królewicza o Vizardach i raporcie Ichimaru, było w dużej mierze zasługą ich "korepetycji". Świta już coś?
Kensei westchnął tylko i pokręcił głową.
- Chcesz mi powiedzieć, że byli informatorami, że dowiedzieli się czegoś, czego nie powinni i musieli zginąć? - mruknął z nutką niedowierzenia. To brzmiało jak kiepski kryminał.
- Brawo! - Zaklaskał. - Dowiedzieli się jednej, bardzo ciekawej rzeczy. - Podniósł wzrok i spojrzał na Kenseia z uśmiechem. - Dowiedzieli się, kto osiemnaście lat temu i tak właściwie to po co, założył Vizardów. A! - przypomniał sobie nagle. - Jeszcze jedno. Naprawdę wydaje ci się, że Tousen wziął królewicza pod opiekuńcze skrzydła przez przypadek?
* * *
- Moja droga – powiedział z pewnym uśmiechem, nie spuszczając wzroku. - Zachowujesz się się jak hipokrytka.
Tia nie skomentowała, jej spojrzenie nie stało się ani odrobinę mniej chłodne, nie obniżyła broni. Shinji westchnął tylko.
- Słyszeliście – zawołał w przestrzeń.
Zza jednej z ocalałych ścian doszedł szmer i czyjeś kroki. Tia zerknęła w tamtą stronę i w tym momencie Shinji skoczył w jej stronę. To była sekunda, gdy chwycił jej pistolet, zablokował palcem spust, pociągnął ją do siebie i przystawił jej do gardła, niewiadomo kiedy wyciągnięty, nóż. Jego szeroki uśmiech w tej sytuacji wyglądał nieco szaleńczo.
- Pamiętaj, moja droga – szepnął jej do ucha chłodnym tonem. - Ja też potrafię być niebezpieczny i nie bardzo lubię, jak się do mnie celuje. Tak samo jak nie lubię, gdy przystawia się nóż do moich klejnotów – dodał już bardziej żartobliwie. - Jestem do nich przyzwyczajony.
Tia uśmiechnęła się tylko lekko, ale ostrza wycelowanego w krocze Shinjiego nie zabrała. Mierzyli się przez dłuższą chwilę wzrokiem, żadne nie do końca ufało drugiemu, żeby tak po prostu odpuścić.
Ktoś chrząknął ewidentnie zniecierpliwiony.
- Odpuść – powiedział znudzony kobiecy głos. - Jakbyśmy chcieli to byśmy już dawno cię zdjęli, a ty wąskodupcu też mógłbyś łaskawie przestać udawać, że chodzi o coś innego niż przytulenie się do jej cycków.
Oboje zerknęli w dół, faktycznie stali na tyle blisko siebie, że pełne, bądź co bądź, piersi Tii ocierały się o tors Shinjiego. Ten uśmiechnął się przepraszająco i zaczął powoli odsuwać nóż od gardła kobiety. Pistolet puścił dopiero, gdy Tia go zabezpieczyła – opuściła go, ale nie schowała. Odsunęli się od siebie bardzo powoli i ostrożnie, bez żadnych podejrzanych ruchów. Dopiero, gdy znaleźli dwa kroki od siebie Tia odwróciła się w stronę, skąd przed chwilą dobiegł głos.
Na stercie gruzu siedziała ładna kobieta około trzydziestki w przyciemnianych, wojskowych okularach i z czarnymi, długimi włosami splecionymi w warkocz. Jednak bardziej przyciągające było wyposażenie, jakie miała na sobie – bojówki w multicamie, wpuszczone w wysokie buty, narzucona na koszulkę z krótkim rękawem kamizelka CIRAS z przyczepionymi do niej ładownicami, na zawieszeniu w pozycji do szybkiego podniesienie i wystrzelenia wisiał karabin, który dopiero po chwili Tia rozpoznała jako XCR w wersji CQB, używany przez wojska specjalne Seireitei. Za plecami kobiety stał mężczyzna, którego już kiedyś spotkała, ten blondyn, który razem z Shinjim i Kenseiem uratowali ją i Grimmjowa z rąk Luppiego. Ten w przeciwieństwie do towarzyszki było ubrany po cywilnemu.
- Pozwól, że przedstawię – odezwał się uprzejmie Shinji. - Porucznik...
- Kapitan – poprawiła go zaraz kobieta.
Uśmiechnął się przepraszająco.
- Kapitan Yadomaru Lisa oraz Otoribashi Rose, którego miałaś okazję spotkać już wcześniej. Lisa, Rose pozwólcie, że przedstawię, Tia Harribel.
Lisa podniosła się i podeszła bliżej, na tyle blisko, że Tia widziała własne odbicie w przyciemnanych okularach drugiej kobiety.
- Słyszałam, że należałaś do trzeciego Fraccion Espady podczas sztucznej wojny – powiedziała Lisa tonem pogawędki o pogodzie w niedzielne po południe.
- Owszem – powiedziała w podobnym tonie Tia. - Od drugiego roku nawet nim dowodziłam – dodała nie bez nutki dumy.
Nagle atmosfera wyczuwalnie się zagęściła. Obie kobiety wciąż wyglądały, jakby plotkowały o modzie, tylko kciuki przysunięte niebezpiecznie blisko zabezpieczeń broni mówiły, że coś jest nie tak. Shinji z Rose wymienili szybkie spojrzenia, szykując się na najgorszą z możliwości, że te dwie kobiety zaraz postanowią się pozabijać.
- Ooo to ciekawe – odezwała się Lisa z pewnym uznaniem w głosie. - Wychodzi na to, że jak pod koniec drugiego roku w pewnej zapadłej dziurze byłam razem z moim oddziałem przypierana do muru moja intuicja mnie nie zwodziła. Podejrzewałam, że te dziwne oddziały, które nas atakują muszą być prowadzone przez kobietę.
- Chyba przypominam sobie tę sytuację i z tego, co pamiętam udało wam się wymknąć, zostawiając drogę usłaną ciałami moich ludzi.
- Możliwe – przyznała Lisa. - Wybacz, byłam zbyt zajęta ratowaniem swoich ludzi by zwrócić na to uwagę, ale rzuciły mi się to i ówdzie tatuaże trójek. Tak jakoś utkwiło mi to w pamięci.
Farbują mundury, wędrują przez kraje
Wszyscy spojrzeli w stronę Rose odrobinę zbici z tropu.
- I czasem strzelają do siebie nawzajem – nucił dalej blondyn nostalgicznie. - Pod każdym sztandarem - byle nie białym. Szukają zwycięstwa - rozbite oddziały... Wybaczcie, tak jakoś mi się skojarzyło – powiedział lekkim tonem. - Tak to już bywa na wojnie, że się do siebie strzela, takie rozkazy. Jednak chciałbym przypomnieć, że w tej chwili nie jesteśmy na wojnie. Lisa – zakończył już odrobinę poważniej z nutką reprymendy.
Jednak to Tia pierwsza wypuściła powietrze z głośnym westchnięciem i spuściła wzrok. Pomyśleć, że jeszcze niedawno myślała, że pozwoliła tym wszystkim demonom odejść, ale jak było widać przed chwilą, było to jedynie jej pobożne życzenie. Może to przez to miejsce, rozejrzała się ruinach i zerknęła w stronę willi w dole. W sumie mogła się spodziewać takiego widoku, jednak to wciąż bolało jakąś dziejową niesprawiedliwością. Odetchnęła głębiej – spokój na granicy obojętności, tylko to może ją ocalić - i jeszcze raz spojrzała na Lisę – zdjęła okulary, więc Tia mogła spojrzeć jej w oczy - już bez morderczych intencji.
- Rose ma rację – odezwała się pierwsza Lisa. - Nie powinnam zaczynać tematu, jednak dobrze wiedzieć, że Shinji się co do ciebie nie pomylił. Naprawdę trzymasz nerwy na wodzy. - Zdjęła rękawiczkę i wyciągnęła dłoń.
Tia uśmiechnęła się lekko i zerknęła przelotnie na Shinjiego. Schowała pistolet. Dopiero w tym momencie oboje mężczyźni odetchnęli z prawdziwą ulgą.
- Biorę to za komplement – powiedziała, ściskając pewnie wyciągniętą dłoń. - Chociaż wyciągnięcie przeze mnie broni było oznaką utraty panowania nad sobą.
- Cóż, wydawałaś się już nerwowa, gdy podchodziliśmy pod to wzgórze – rzucił Shinji mimochodem, przyglądając się Tii bardzo uważnie, mając nadzieję, że cokolwiek wychwyci.
Tia nie patrzyła na niego, ani na pozostałą dwójkę. Za to bardzo uważnie przyglądała się ruinom.
- Może to dlatego, że te ruiny... – powiedziała niemalże obojętnie, spuszczając wzrok. - To mój dom.
A Shinji w końcu wyłapał, czym była ta nutka w jej głosie, co kryło jej spojrzenie.
To była rezygnacja.
* * *
Ichigo czuł jak po karku i wzdłuż kręgosłupa spływa mu pojedyncza kropelka zimnego potu. W uszach szumiała mu krew, serce waliło, jak oszalałe, ale bynajmniej nie miał zamiaru pokazać tego, jak bardzo jest przerażony faktem, że ktoś przystawia mu pistolet do głowy. Starał się, naprawdę się starał, nie wyobrażać swojego własnego martwego ciała na ziemi z mózgiem rozpryśniętym wszędzie dookoła. Zacisnął jednak zęby. Nie miał najmniejszego zamiaru dać się tutaj zabić i bynajmniej nie miał zamiaru poddawać się bez walki.
Widział dokładnie kobietę w rogu, która celowała do Grimmjowa. Widział barmana, który właśnie sięgał po coś pod ladę. Widział dziki uśmiech swojego przyjaciela. Nie powstrzymał własnego uśmiechu, może nawet bardziej szalonego. Czasem odnosił wrażenie, że ma jakąś drugą osobowość, która włącza się w takich momentach. Zazwyczaj odrobinę go to niepokoiło, ale teraz jakoś nie miał nic przeciwko.
Ruszyli jednocześnie.
Ichigo chwycił lufę przystawionego do swojej skroni pistoletu, odsunął się na bok. Widział wyraźnie, jak twarz Ginjo przybiera wyraz zdziwienia. Dobrze wyuczonym ruchem wykręcił rękę mężczyzny, broń wyźlizgnęła się z palców. Zrobił kilka kroków do tyłu już z pistoletem w dłoniach. Wycelował w stronę baru.
Grimmjow nie podnosząc się z klęczek, odwrócił się w stronę kobiety już z uniesioną bronią. Wystrzelił dwa razy – łuski zatoczyły łuk i upadły z brzękiem zupełnie niesłyszalnym w huku – kobieta wystrzeliła – nabój wbił się w lakierowany parkiet podłogi tuż prz stopach Grimmjowa – i zaraz chwyciła się za brzuch, upadła.
Wąsaty barman wyciągnął spod lady rewolwer, wymierzył. Za jego plecami jedna i druga butelka zostały rozbite. Kawałki kolorowego szkła poleciały w powietrze razem z zawartym w nim alkoholem, który spływał po półkach. Barman nawet nie drgnął, wystrzelił w stronę Grimmjowa. Ten odturlał się w ostatniej możliwej chwili, nabój kalibru .357 Magnum przeleciał w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą był, wbił się ścianę.
Ichigo czuł, że ma ochotę ochotę się śmiać, gdy jego strzały rozbijały kolejne butelki – trzecią czwartą, piątą - zmuszając barmana by jednak schował się za barem. To było wszystko takie irracjonalne. Czuł się, jakby to nie on pociągał za spust, chociaż aż nadto wyraźnie czuł kopnięcia odrzutu. Czuł się, jakby był na jakimś naprawdę dobrym filmie 3D, albo jakby miał naprawdę świetnego tripa. To było nierealne. Może właśnie dlatego, gdy zobaczył z boku ruch, nawet się nie zastanowił, odwrócił się w tamtą stronę i wystrzelił.
Jeszcze, widząc jak Ginjo upada bezwładnie na ziemię tuż przed nim, nie do końca pojmował, co właściwie właściwie zaszło. Dopiero, gdy strużka krwi, która spod niego wypłynęła dotarła do jego buta, zrozumiał. Gdzieś tam w tle Grimmjow jeszcze strzelał, ale on zupełnie stracił tym zainteresowanie. Nie potrafił oderwać wzroku od karminy barwiącego podłogę. Pistolet wypadł mu z nagle zmartwiałych palców.
Zabił człowieka.
Nie zarejestrował jak upadł na kolana, nogi nagle zrobiły się zbyt słabe by go utrzymać. Usta poruszały się bezgłośnie.
Zabił człowieka.
Nie miał pojęcia, jak długo siedział w tym stuporze. Otrzeźwił go dopiero ból w policzku i chwyt za brodę. Teraz patrzył prosto w twarz swojego przyjaciela, w jego błyszczące entuzjastycznie błękitne oczy i szeroki uśmiech.
- Gratuluję – powiedział Grimmjow, chociaż ciężko było stwierdzić, czy mówi to zupełnie szczerze. - Teraz jesteśmy równi.
Ichigo chciał coś odpowiedzieć, wytłumaczyć się, cokolwiek. Otworzył usta i wtedy ktoś, gdzieś zaczął powoli, rytmicznie klaskać.
* * *
- A nie przyszło ci przez myśl – odezwał się Shuuhei, odwracając się w stronę Findora. - Że mógłbym chcieć cię po prostu zastrzelić? Ciebie, albo Shinsou? Że właśnie to było moim celem od początku?
Findor popatrzył na niego w pierwszej chwili zaskoczony, a później zaczął się śmiać, niczym z najlepszego żartu. Shuuhei miał deja vu. Podobnie śmiał się z niego Grimmjow, gdy oświadczył, że jedzie z nim do Hueco Mundo. I podobnie jak wtedy poczuł się, jakby potraktowano go, niczym niepoważne dziecko. Wyciągnął więc schowany przed chwilą pistolet i wycelował go w Findora. Ten nie wyglądał, jaby sie tym jakoś szczególnie przejął, ale przestał się śmiać. Teraz tylko uśmiechał się pobłażliwie. Podszedł do Shuuheia nonszalancko na tyle blisko, że lufa pistoletu dotknęła jego torsu.
- Może bym się nad tym zastanowił – powiedział spokojnie. - Ale wiesz, jak to mówią, "swój rozpozna swego". - Pochylił się w stronę chłopaka. - A w tobie nie ma ani krztyny mordercy... - szepnął. - Przynajmniej na razie – dodał zaraz ze wzruszeniem ramion i odwrócił się. - Z chęcią się z tobą spotkam, gdy to się zmieni, bo to będzie znaczyć, że podjąłeś gdzieś bardzo niewłaściwą dezycję i przegrałeś – rzucił przez ramię, wychodząc z pokoju.
Gdy został znowu sam, spojrzał na trzymaną broń. Co on właściwie próbował udowodnić? Pokręcił tylko głową, chowając pistolet z powrotem do kabury. Na pewno nie da tej satysfakcji Fidnorowi. Nie przegra.