A więc pamięta! Serce Marka podskoczyło z radości. Uśmiechnął się i chciał podejść by go uściskać, lecz przystanął, a uśmiech szybko zniknął, gdy zobaczył minę Jacka, która kompletnie nie współgrała z odczuciami Marka. Zimny, wręcz morderczy, wzrok, usta zaciśnięte w wąską kreskę i pięści aż pobielałe od zaciskania.
- Po co wróciłeś? Czego chcesz? – zapytał Jacek zimno, wrogo.
- Do ciebie. Chciałem cię zobaczyć.
- No pewnie – warknął – przypomniało ci się po dwudziestu latach.
- Ja cały czas pamiętałem! To ty zapomniałeś!
- Nie zapomniałem! Czekałem! Aż wrócisz, aż dać znać! – W oczach Jacka zaczęły się zbierać łzy. Odwrócił się, chcąc odejść, żeby tylko nie pozwolić emocjom wziąć górę nad złością.
- Pisałem do ciebie prawie codziennie! – wykrzyknął Marek. – To ty nie odpowiedziałeś na żaden z moich listów! To ty zapomniałeś.
Jacek przystanął i powoli się odwrócił.
- Nie dostałem żadnego listu – powiedział o wiele spokojniej, chociaż wciąż w jego głosie można było wyczuć żal i pretensję.
- Pisałem, słowo. O tym jak tęsknię, jak nie mogę się doczekać gdy znowu się zobaczymy. W każdym liście mówiłem jak bardzo cię kocham.
- Nie dostałem żadnego… - wyszeptał Jacek. Tym razem w jego głosie słychać był tylko i wyłącznie smutek, który widać też było w jego oczach.
- Nie rozumiem… przecież adres dobrze zapamiętałem – wybąkał Marek. – No i żaden list mi nigdy nie wrócił, że adresat nieznany czy, że nie ma takiego adresu…
- Za to ja chyba rozumiem… - bąknął Jacek. Marek popatrzył na niego wyczekująco. – Jedyne wytłumaczenie jest takie, że matka przechwytywała wszystkie twoje listy.
- To by miało sens – mruknął Marek bardziej do siebie, przypominając sobie reakcję staruszki na jego widok. – Ale dlaczego to robiła? Jaki miała w tym cel?
- Po twoim wyjeździe zacząłem sprawiać problemy wychowawcze, matka stosowała różne metody, by mnie wyprowadzić na ludzi.
- Problemy wychowawcze? Jakie? Dlaczego?
- Dużo do opowiadania, a ja nie mam teraz za bardzo czasu. Muszę zanieść matce zakupy, zrobić obiad, posprzątać. Odkąd zmarł ojciec, matka przestała w ogóle dbać o siebie i o dom, muszę wszystko za nią robić. Ale wieczorem moglibyśmy się spotkać. Gdzie się zatrzymałeś?
- Jeszcze nigdzie. Przyjechałem tu prosto z lotniska. – Dopiero teraz Jacek zauważył stojącą w pobliżu walizkę.
- Przy Jana Pawła jest całkiem miły z wyglądu pensjonat. Niestety nie wiem jak tam jest z jedzeniem i cenami. Jest jeszcze hotel pracowniczy przy Warszawskiej.
- To on wciąż tam stoi? – zapytał z rozbawieniem Marek.
- Ano stoi. Są pewnie jeszcze jakieś hotele w okolicy, ale ja ich nie znam.
- Spoko, spytam taryfiarza, on powinien się najlepiej orientować.
- No tak – wybąkał Jacek.
- Dasz mi swój numer? Zadzwonię jak już się gdzieś zaczepię.
- A nie uciekniesz znowu? – spojrzał nieufnie na przyjaciela.
- No co ty… Nie po to przyjechałem.
Marek wyciągnął komórkę i zapisał w niej podany przez Jacka numer. Już miał odejść, gdy nagle odwrócił się, podbiegł do Jacka i uściskał go mocno.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. – I zanim Jacek zdążył zareagować, wziął walizkę i odszedł.
Taksówkarz zawiózł go do wspomnianego przez Jacka pensjonatu przy ulicy Jana Pawła I. Z zewnątrz wyglądał całkiem sympatycznie i, na szczęście, były wolne pokoje jednoosobowe. Zarezerwował pokój na tydzień, z zaznaczeniem, że może przedłużyć pobyt jeśli sprawy z którymi przyjechał pójdą po jego myśli.
Kiedy już się rozpakował, wyciągnął telefon i wybrał numer do Jacka. Kiedy czekał na połączenie, ogarnął go irracjonalny niepokój, że dawny kochanek zrobił go w konia i dał numer, który okaże się nie jego tylko na przykład jakiejś pralni. W końcu ktoś odebrał.
- Słucham?
A jednak to on! Ten głos poznałby wszędzie.
- To ja – powiedział ściśniętym ze wzruszenia gardłem. Aż musiał odkaszlnąć, by pozbyć się tego nieznośnego ścisku w gardle. – Już jestem w pokoju. W tym pensjonacie przy Jana Pawła o którym wspominałeś. Pokój numer 13.
- Teraz nie mogę rozmawiać. Przyjdę do ciebie o dwudziestej pierwszej. – Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
Marek westchnął. Przez chwilę patrzył na milczący telefon, w końcu wsadził go do kieszeni i wyszedł z pokoju, a potem z hotelu. Nie miał specjalnie planów na resztę dnia, więc postanowił przejść się po mieście i zobaczyć jak bardzo się zmieniło i czy jeszcze cokolwiek pamięta. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, pierwsze kroki skierował do swojego dawnego domu. Trafił bez problemu, mimo iż blok był świeżo pomalowany, rosło więcej drzew, a trawniki były bardziej wypielęgnowane i większe. Stanął przed klatką i zadarł głowę. Mimo iż to było czwarte piętro, to jednak doskonale widział zasłonki w różnokolorowe postacie z jakiś bajek w oknie od jego dawnego pokoju.
- A więc mają dzieci – mruknął. – Mam nadzieję, że są szczęśliwi.
Obrócił się w koło uważnie obserwując okolicę. Niby niewiele się zmieniło, jednak widać było, że te nieliczne zmiany w postaci nowych trawników, dodatkowych drzew czy pomalowanych bloków, zdecydowanie poprawiły widoki. I chociaż nie czuł się już związany z tym miejscem w żaden sposób, to jednak uśmiechnął się zadowolony.
Ruszył obejrzeć resztę znanych miejsc, a także tych nieznanych, nieznanych których przynajmniej słyszał. I widział, że niektóre z nich się nie zmieniły wcale, inne trochę, a jeszcze inne wręcz diametralnie. Chętnie by pochodził jeszcze, jednak różnica czasowa między Polską a Stanami sprawiła, ze w pewnym momencie zmęczenie zaczęło brać górę. Wrócił do pensjonatu i położył się spać. Obudziło go natarczywe pukanie do drzwi i dźwięk komórki. Przetarł zmęczone oczy i spojrzał na komórkę. Była dwudziesta pierwsza trzydzieści.
- Kurwa! – warknął i szybko wstał. Poprawił ubranie i podszedł do drzwi. Otworzył je z rozmachem.
- No, nareszcie –warknął Jacek wchodząc do środka. – Już myślałem, ze znowu zwiałeś bez słowa.
- Wybacz, nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Różnica czasów jednak zrobiła swoje – odparł spokojnie Marek, nie podejmując wyraźnej zaczepki. – Jak matka? Wszystko u niej w porządku?
- Było, dopóki nie przyjechałeś.
- Nic jej nie zrobiłem. Tylko spytałem o ciebie, ale zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, wymyślając od zboczeńców i pederastów. I na pewno czuła się dobrze – odparł zdenerwowany Marek.
- To nie ty, tylko ja – westchnął Jacek siadając w fotelu. – Spytałem się jej o te listy. Nie zamierzałem, ale jakoś tak wyszło. Jak zwykle szepnęła się o coś i mnie zdenerwowała. No to zapytałem, przy okazji wylewając wszystkie swoje żale i pretensje. Prędzej czy później i tak bym wybuchnął, to była tylko kwestia czasu. Po śmierci ojca stał się nie do zniesienia, o wszystko się czepiała, wszystko źle robiłem, zawsze musiała mnie poprawiać. Wiec się wyprowadziłem, żeby nie zwariować. Ale nie mogłem jej samej zostawić, przecież to mimo wszystko moja matka. Przychodziłem więc i robiłem wszystko co trzeba i zaciskałem zęby, cierpliwie znosząc wszystkie jej przykre słowa. Ale sam wiesz, że im dłużej coś w sobie dusisz, tym gwałtowniej to w końcu wybucha. No i wybuchło. W dość pechowym momencie. Matka była już dość podminowana twoją wizytą… Nie, to nie twoja wina – dodał, widząc, ze Marek otwiera usta by coś powiedzieć. – Od jakiegoś czasu miała problemy z ciśnieniem, na dodatek przestała regularnie przyjmować leki na cukrzycę. Twoja wizyta po prostu podniosła jej ciśnienie, ale to raczej normalne. Kiedy ja zacząłem drążyć ten temat, ona nagle zaczęła udawać, ze ma atak serca. Wiedziałem, że udaje – dodał szybko, widząc, że Marek znowu chce coś powiedzieć. – Zawsze tak robiła kiedy chciała zakończyć niewygodny temat, albo zwrócić uwagę wszystkich w koło na siebie. Na wszelki wypadek jednak zawiozłem ją do szpitala. Zatrzymają ją tam do jutra na obserwacji. To tyle.
- Przykro mi – szepnął Marek. – Mam nadzieję, że jednak będzie z nią wszystko dobrze.
- Nie masz powodu. To nie twoja wina. Byłeś tylko katalizatorem, niczym więcej. A jeśli chodzi o te listy… - zamilkł i zwiesił głowę.
Marek patrzył cierpliwie na Jacka, wiedząc, że jak zacznie naciskać, to nic się nie dowie.
- Przyznała się do wszystkiego.
- Ale dlaczego?
- Jak ci mówiłem wcześniej, zacząłem sprawiać problemy wychowawcze. Wagarowałem, ćpałem, zadawałem się z podejrzanym elementem. Matka postanowiła ograniczyć moją swobodę do granic możliwości. Praktycznie nie wypuszczała mnie z domu, zabrała komórkę i komputer. Byłem praktycznie odcięty od świata. Załatwiła, że nauczyciele przychodzili do domu. No i oczywiście czytała wszystkie listy jakie do mnie przychodziły. Dalej chyba nie musze mówić? – Spojrzał uważnie na Marka. Ten pokręcił przecząco głową. – Dzięki jej uporowi jakoś skończyłem liceum, chociaż z rocznym poślizgiem. No i zdążyłem zapomnieć o tobie. Znaczy nie zapomniałem, tylko zmieniły się moje uczucia. Na początku byłem wkurzony na ciebie, potem przyszło otępienie i obojętność. Zrozumiałem, że nie chcesz mnie już znać. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina – odparł Marek przytulając Jacka do własnej piersi. Ten odruchowo odwzajemnił uścisk.
Trwali tak chwile w bezruchu.
- Więc co teraz? – zapytał cicho Jacek, wpatrując się uważnie w twarz Marka.
- Nie wiem – odparł z dziwnie ściśniętym gardłem, odsuwając się od przyjaciela. – Ja… - Zaczął chodzić tam i powrotem, nerwowo wyłamując palce. – Nie wiem. – Popatrzył niepewnie na Jacka. Ten wstał i zbliżył się.
- Więc po co właściwie przyjechałeś?
- Czułem, że muszę cię zobaczyć – odparł niepewnie, uciekając wzrokiem na bok.
- Dlaczego? Dlaczego dopiero po tylu latach?
- Myślałem, że zapomniałeś o mnie, więc wyparłem z pamięci wszystko co z tobą związane. Tak mi się przynajmniej wydawało. Jednak ostatnio… Nie wiem czy to podświadomość próbuje mi coś powiedzieć, czy to może tylko jakieś moje nadzieje, ale śniłeś mi się.
- Co dokładnie ci się śniło?
- Nasz pierwszy raz, nasze rozstanie… potem jeszcze kilka innych epizodów.
- Czy to znaczy, że wciąż coś do mnie czujesz?
- Też bym chciał to wiedzieć. Nie rozumiem tego. Mam kogoś już jakiś czas i wydawało mi się, że jestem z nim szczęśliwy, dlatego te sny wydają mi się niezrozumiałe.
- Może więc przekonamy się? – zapytał cicho Jacek, obejmując Marka w pasie, a gdy ten popatrzył na niego zdziwiony, pocałował go w usta.
Markowi ciarki przeszły po plecach. Z tym pocałunkiem wróciły wszystkie zapomniane uczucia. Zaborczo objął Jacka i wpił się w jego usta.
Chwilę potem obaj zdzierali z siebie ubrania, nie zwracając uwagi na guziki czy naderwany rękaw. Kiedy już pozbyli się ubrań, nie przestając się całować, rzucili się na łóżko. Przez chwilę mocowali się z narzutą, a gdy tylko się w nią zaplątali, przerwali pieszczoty i śmiejąc się zdjęli zbędny materiał.
- Masz gumkę? – sapną Marek między jednym a drugim pocałunkiem.
- Chrzanić gumkę – odparł Jacek i bez ostrzeżenia wszedł w Marka. Ten krzyknął z zaskoczenia i bólu, który go ogarnął. Tak dawno nie był na dole, że już zdążył zapomnieć jak to jest.
- Ciii – wyszeptał Jacek zamykając mu usta pocałunkiem – zaraz wszystko będzie dobrze. Ach, jaki cudowny jesteś – wysapał między jednym a drugim, dość gwałtownym pchnięciem.
Marek nie był w stanie odpowiedzieć, z jego ust wychodziły jedynie jęki wyduszane przez nacierające na niego ciało Jacka. W końcu przyszło spełnienie.
- Wiesz, ja wciąż cię kocham – powiedział Jacek, kiedy już po wszystkim uspokoiły im się oddechy, a serca zakończyły swój szalony galop. Marek nie odpowiedział, nie wiedział co odpowiedzieć. – To co się z tobą działo przez te wszystkie lata? Opowiesz?
- A co tu opowiadać – Marek wzruszył ramionami. – Starzy zmusili mnie do wyjazdu nie zważając na moje uczucia. Na początku byłem na nich o to wściekły, ale w końcu się pogodziłem. A w Polsce poza tobą nie trzymało mnie nic. Zaaklimatyzowałem się dość szybko, jakby nie patrzeć, to były Stany, raj o którym wszyscy myślą. Do języków zawsze miałem talent, więc szybko się dostosowałem, pozbyłem się obcego akcentu. jak się okazało, ojciec był na tyle dobrym fachowcem, że przedłużyli mu wizę, a po jakimś czasie dostał zieloną kartę. Poszedłem na dobre studia, znalazłem dobry zawód. Dorobiłem się własnej firmy, więc na pieniądze nie narzekam. Zmieniłem imię na Mark, żeby było łatwiej wymawiać. W sumie zupełnie zapomniałem o Polsce. Pięć lat temu starzy zginęli w wypadku samochodowym, a ja… jakoś sobie żyję.
- Mówiłeś, że kogoś masz tam?
- Nie mówmy teraz o tym – odparł Marek i pocałował Jacka w usta, jednocześnie błądząc ręką po jego biodrze.
- Czyżbyś miał ochotę na powtórkę? – zaśmiał się Jacek między jednym a drugim pocałunkiem.
Marek nie odpowiedział. Nie musiał. Jego erekcja mówiła wszystko za niego. Tym razem zaspokojenie się zajęło im nieco dłużej, bo też i się nie spieszyli. Pierwsze zbliżenie zaspokoiło ich nagłe żądze, drugie było dla przyjemności.
- Muszę już iść – powiedział Jacek, kiedy zegarek w komórce Marka wskazywał pierwszą w nocy.
- Dlaczego?
- Mam życie, obowiązki od których nie mogę uciec.
- Ale przyjdziesz jeszcze? – zapytał z niepokojem, patrząc jak kochanek ubiera się w pośpiechu.
- Przyjdę, przyjdę – odparł z roztargnieniem, starając się zlokalizować jedną ze skarpetek, która dziwnym trafem zawędrowała aż pod łóżko.
Kiedy Jacek w końcu się ubrał, pocałował kochanka w usta i wyszedł. Marek uśmiechnął się zadowolony. Niespecjalnie mu się chciało wstawać z łóżka, ale musiał zmyć z siebie ślady uprawianego przed chwilą seksu. Westchnął i powoli zwlókł się z łóżka. I chociaż niezbyt chętnie szedł, to jednak dobry humor go nie opuszczał, tak, że nawet zaczął sobie coś nucić pod prysznicem. Specjalnie wziął bardziej gorącą wodę niż normalnie, licząc na to iż go rozleniwi na tyle by mógł szybko zasnąć. Bał się, że ostatnie zdarzenia nie pozwolą mu zasnąć, no a poza tym powinien w końcu odespać tą różnicę czasową.
I nie pomylił się. kiedy wychodził spod prysznica, był tak ociężały, a oczy praktycznie mu się zamykały, że położył się do łóżka bez wycierania się. I tak rano obsługa pensjonatu zmieni pościel na świeżą.
Kiedy rano wstał, pierwszym co zrobił było zadzwonienie do Jacka.
- Witaj – powiedział, jak tylko nawiązał połączenie. – Przyjdziesz dzisiaj?
- Oczywiście, ze przyjdę, ale dopiero wieczorem, tak jak wczoraj.
- I nie da rady wcześniej? – zapytał zawiedziony.
- Niestety nie. A teraz wybacz, ale mam trochę roboty. Zadzwonię do ciebie później. Pa.
I zanim Marek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się.
Westchnął. Ubrał się i zszedł na śniadanie. Podczas posiłku jego myśli krążyły wokół Jacka i wspólnie spędzonej nocy. Czuł jak ciarki przelatują mu po karku, serce zaczyna szybciej bić, a podniecenie kumuluje się w jednym miejscu. Zamknął oczy, przez chwilę koncentrując się na ogarniającej go przyjemności, żeby tylko nie zawładnęła nim za bardzo powodując erekcję. Nie miał ochoty skupiać na sobie spojrzeń obecnych w jadalni ludzi. Po paru minutach udało mu się jakoś uspokoić. Dokończył szybko śniadanie i wyszedł. W pierwszej chwili chciał iść do pokoju i pomasturbować się, jednak szybko odrzucił tę dość kuszącą myśl. Poczeka na Jacka, z nim będzie o wiele przyjemniej. O niebo przyjemniej… Chcąc sobie jakoś zapełnić czas do wieczora, pojechał do Warszawy, połazić bez celu i pooglądać czy coś się zmieniło. Oczywiście nie mógł odpuścić tarasu widokowego w Pałacu Kultury. Kiedy tam wjechał, z wrażenia aż zabrakło mu tchu. Niby Los Angeles było o wiele większe i bardziej imponujące, jednak ten widok wywołał w nim dziwne wzruszenie. Może to dlatego, że po raz pierwszy widział całą Warszawę, a nie tylko kilka jej uliczek? Patrzył jak zahipnotyzowany, krążąc powoli po całym tarasie widokowym, zupełnie ignorując wiejący tu wiatr.
Patrzyłby tak pewnie cały dzień, gdyby żołądek nie upomniał się o swoje. Zjechał więc i w najbliższej budce kupił kebaba i coś do picia, a potem poszedł pod Pałac Kultury i usiadłszy w pobliżu jednej fontann obserwował chlapiące się w niej dzieciaki i matki siedzące na sąsiedniej ławce, które co rusz upominały dzieci, by uważały na siebie i nie pomoczyły ubrań. Kiedy skończył kebaba, kupił jeszcze porcję frytek. Jednak tym razem nie wrócił na ławkę, lecz ruszył przed siebie, obserwując ludzi i mijane sklepy. Włóczył się bez celu aż w końcu nadszedł czas wracać do pensjonatu, niedługo miał przecież przyjechać Jacek. Po powrocie zmył z siebie miejski kurz i pozostając w samym tylko szlafroku czekał na Jacka. Nie było sensu ubierać się tylko po to by zaraz i tak ściągnąć ubranie.
Nagle usłyszał pukanie. Niecierpliwie podbiegł do drzwi, a gdy je otworzył, został pchnięty na ścianę.
- Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłem – mruczał Jacek między jednym a drugim zachłannym pocałunkiem.
- Ja za tobą też – wystękał Marek czując ogarniające go podniecenie.
- Widzę, ze już się przygotowałeś? – zapytał rozbawiony Jacek rozpinając spodnie. Nie bawiąc się w subtelności, obrócił Marka przodem do ściany i bez żadnego ostrzeżenia wszedł w niego, a gdy tamten chciał krzyknąć, zasłonił mu usta ręką.
- O tak – stękał w markowe ucho, wciąż zasłaniając mu usta. Jego pchnięcia były mocne i niecierpliwe, oddech coraz bardziej przyspieszony i urywany. Marek, czując, ze jego kochanek zaraz dojdzie, złapał jego rękę i przesunął z ust na własnego członka. I chociaż było mu wybitnie niewygodnie, bo każde pchnięcie jackowych bioder wbijało go w ścianę, to jednak zacisnął dłoń na ręce Jacka zmuszając go w ten sposób do stymulowania członka. Chwilę potem poczuł pchnięcie najmocniejsze ze wszystkich i Jacek znieruchomiał wydając głośne westchnięcie. Jego ręka zacisnęła się jeszcze bardziej na członku i w tym momencie Marek tez doszedł. Jacek wysunął się z Marka, lecz nie ruszył się, tylko wciąż stał przytulony do jego pleców, przyciskając go do ściany. Gdyby nie to, Marek pewnie by upadł. Chociaż to jego tyłek był ostro traktowany, to jednak nie on bolał najbardziej, tylko nogi, które miał jakby z waty.
- Jesteś boski – wymruczał Jacek całując Marka w bark. – Dawno nie miałem tak dobrze jak z tobą.
- Musiałeś tak ostro? – zapytał pretensją w głosie. – Nie będę mógł teraz siedzieć. Poza tym nawet drzwi nie zamknąłeś. Co by było jakby ktoś tędy przechodził?
- To by się zgorszył – odparł Jacek śmiejąc się. – Nie mogłem się doczekać jak cię znowu zerżnę.
- Wulgarny jesteś – powiedział powoli odwracając się przodem w stronę kochanka.
- To ty tak na mnie działasz – Jacek zaśmiał się i poszedł zamknąć drzwi.
Marek powoli ruszył w stronę łóżka. Nogi jeszcze mu się trzęsły, ale jakoś doszedł. Zwalił się ciężko na łóżko. Nie zdążył wygodnie się ułożyć, gdy poczuł jak Jacek rozwiązuje pasek od szlafroka, odsłaniając jego nagie ciało.
- Jesteś piękny – mruczał całując go po brzuchu.
Marek nic nie powiedział skupiając się na pieszczocie. Jacek przerwał pocałunki, jednak gdy przez dłuższą chwilę nic zupełnie się nie działo, Marek zdziwiony popatrzył na kochanka. Jacek siedział na łóżku wpatrując się w niego dziwnym wzrokiem.
- Coś się stało? – zapytał z niepokojem.
- Nie mogę się na ciebie napatrzyć. Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś, myślałem, ze już cię nigdy więcej nie zobaczę.
- Jeszcze zdążysz się napatrzyć – odparł.
- Czyżbyś zamierzał tu zostać?
Marek nie odpowiedział. Zamiast tego podniósł się i zaczął rozpinać jackową koszulę. Nie chciał teraz odpowiadać na to pytanie, bo sam jeszcze nie wiedział. tam miał dom, stała pracę, tutaj tylko dawnego kochanka, którego chyba wciąż kochał. Jednak to, co Jacek z nim wyprawiał coraz bardziej skłaniało go do decyzji o powrocie do Polski. Jednak nie był w stanie teraz o tym myśleć, pocałunki Jacka, jego ręce błądzące po całym ciele, jego członek wdzierający się raz po raz w markowe wnętrze i doprowadzający go do orgazmu, kompletnie mu przeszkadzały w myśleniu. Jedynym co teraz chciał był kolejny orgazm zafundowany przez kochanka. I przez cały ten czas ani razu nie pomyślał o czekającym na niego w Los Angeles Johnie.
Kilka kolejnych dni wyglądało tak samo: spanie do południa, włóczenie się po Warszawie i namiętny seks w nocy z Jackiem. I było mu coraz bardziej cudownie. Jedynym co żałował było to, że Jacek nigdy nie mógł zostać na noc. Za każdym razem wychodził koło północy, wymawiając się różnymi sprawami do załatwienia. Marek nie wnikał co to za sprawy, dla niego liczyło się, że znowu ma Jacka i tym razem już go nie straci. Bo postanowił zostać w Polsce. Tego dnia, gdy zdecydował powiedzieć o tym Jackowi, nie mógł się doczekać aż tamten przyjdzie, był w euforii.
W końcu Jacek przyszedł, ale jakiś taki przygaszony. I nawet go nie pocałował na powitanie, tylko usiadł w fotelu i zapatrzył się w podłogę, a Markowi ogromna gula ścisnęła gardło.
- Co się stało? – zapytał z niepokojem.
- Wybacz, ale mam kłopoty – westchnął ciężko Jacek. – Przez jakiś czas nie będziemy mogli się spotykać.
- Ale dlaczego? Jakie kłopoty? – zaniepokoił się.
- Podżyrowałem pożyczkę mojemu kumplowi. Wziął pieniądze na rozkręcenie interesu. Wszystko wydawało się w porządku. Miał opracowany biznes plan. Okazało się, że jednak to wszystko była ściema. Wziął pieniądze i zniknął. A teraz banki upominają się u mnie o zwrot pożyczki. A ja nie mam tyle pieniędzy! Skąd ja je wezmę?! CO ja teraz zrobię? – zrozpaczony ukrył twarz w dłoniach.
- Ile pieniędzy?
- Pięćset tysięcy – jęknął Jacek nie odrywając dłoni od twarzy.
- Dam ci te pieniądze.
- Co? – Jacek popatrzył zszokowany na Marka.
- Dam ci te pieniądze, żebyś mógł spłacić dług.
- Mówisz poważnie? – wciąż nie wierzył.
Marek skinął twierdząco głową.
- Stać mnie, mam dobrze prosperującą firmę. – Przecież nie zostawi kochanka w potrzebie. Zwłaszcza jeśli chce z nim spędzić resztę życia.
- Jesteś kochany! – wykrzyknął Jacek i objął go. Chwilę potem zdzierał z Marka ubranie.
I chociaż tej nocy seks był bardziej namiętny, to jednak Jacek i tak wyszedł o północy, jak co dzień, a Marek nawet nie zdążył mu powiedzieć o swojej decyzji.
Następnego dnia ruszył na miasto, by poszukać bankomatu z którego mógłby się połączyć ze swoim kontem i wyciągnąć pieniądze dla Jacka. Wprawdzie trochę mu to zajęło i niektóre bankomaty naliczyły zdzierczą, jego zdaniem, prowizję za wymianę dolarów na złotówki, jednak w końcu uzbierał potrzebną kwotę. Zadowolony wracał do pensjonatu, gdy nagle wpadł na ciężarną kobietę. Właściwie to nie wpadł, tylko zobaczył jak próbuje pozbierać zakupy z rozerwanej siatki, a ludzie w Kolo kompletnie ją ignorują. Nei zastanawiając się wogóle, wyciągnął z plecaka szmacianą torbe, która zawsze tam trzymał na wypadek gdyby nagle była potrzebna jakaś torba i zaczął zbierać porozrzucane zakupy.
- Dziękuję bardzo. Życie mi pan uratował – powiedziała kobieta z uśmiechem kiedy już oddawał jej siatkę z pozbieranymi zakupami. – Te jednorazówki są coraz słabsze.
- Nie ma za co. – Odwzajemnił uśmiech. – Który miesiąc?
- Ósmy – odparła czule głaszcząc się po brzuchu. – Już nie mogę się doczekać aż się urodzi.
- Ósmy miesiąc, a pani dźwiga zakupy? – zdumiał się.
- A co mam robić? – westchnęła. - Mąż w pracy całe dnie, a zakupy trzeba zrobić.
- Pomogę pani przynajmniej zanieść je do domu – powiedział zabierając kobiecie torbę.
- To bardzo miło z pana strony – uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie.
Monika, bo tak miała na imię kobieta, okazała się bardzo sympatyczna i strasznie rozgadana. Zanim doszli na miejsce, Marek znał życiorys całej jej rodziny, wiedział, że to jest jej pierwsze dziecko, a jej mąż pracuje jako księgowy i ostatnio ma strasznie dużo pracy, bo musi zostawać do późna w nocy. Na dodatek musi zarobić na alimenty na dziecko pierwszego małżeństwa, więc jest im trochę ciężko teraz, gdy ona nie może pracować.
- Niestety nie mogę ci zapłacić za pomoc, ostatnio krucho u nas z pieniędzmi. Dlatego właśnie mąż zostaje dłużej w pracy, by złapać jakieś nadgodziny – powiedziała Monika, kiedy już stawiał zakupy na stole w kuchni. Marek nawet nie zauważył kiedy przeszli na „ty’.
- Weź mnie nie obrażaj, dobrze? Nie dlatego ci pomogłem, żeby wyciągać od ciebie pieniądze.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić – Monika uśmiechnęła się przepraszająco. – Może w zamian dasz się namówić na filiżankę herbaty i ciasto własnej roboty? Dzisiaj upiekłam.
- Na taką zapłatę mogę się zgodzić – uśmiechnął się.
- W takim razie idź do salony, zaraz przyniosę.
Marek próbował protestować, że nie powinna się przemęczać w tym stanie, ale został przez Monikę przegadany i zmuszony do przejścia do salonu. Skapitulował. Przecież nie będzie się kłócił z tak miła kobietą.
Czekając na gospodynię, Marek z zainteresowaniem oglądał stojące na komodzie zdjęcia. Przedstawiały one uśmiechniętych ludzi w różnym wieku. Nagle zobaczył ślubne zdjęcie Moniki i aż znieruchomiał. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, miał nadzieję, że to tylko ktoś podobny. Wziął nawet zdjęcie do ręki, by mu się lepiej przyjrzeć, maja nadzieję, ze zobaczy coś, co pozwoli mu stwierdzić, że to jednak nie on.
- To mój mąż – usłyszą nagle za plecami. Do salonu weszło Monika z tacą z herbata i jakimś plackiem. – przystojny, prawda?
- Jak n się nazywa? – spytał ze ściśniętym gardłem, łudząc się, że to nie…
- Jacek. Jacek Nowicki.
Zdjęcie wyślizgnęło się z ręki. Na szczęście nie potłukło się.
- Wybacz, wyślizgnęło mi się – mruknął i schylił się, by je podnieść i szybko odstawić na miejsce. – Wybacz, ale chyba jednak nie napijemy się tej herbaty – powiedział ze ściśniętym gardłem. – Właśnie sobie przypomniałem, że mam coś pilnego do zrobienia.
- Szkoda, myślałam, że poznasz mojego męża. To naprawdę wspaniały mężczyzna.
- Może innym razem – odparł kierując się do drzwi. Chciał jak najszybciej stąd wyjść. Czuł, ze jeszcze chwila i rozpłacze się jak baba. Niestety nie zdążył dojść do drzwi, gdy usłyszał chrobot klucza w zamku.
- Kochanie, już jestem – usłyszał pełen czułości głos. Dobrze mu znany głos. – Dzisiaj… -
Jacek nie skończył zdania, gdy zdumiony stanął twarzą w twarz z kochankiem. – Marek? Co ty tu robisz?
Marek bez słowa walnął go pięścią w nos, a gdy tamten podnosił się z podłogi, wybiegł z mieszkania. Biegł przez cała drogę do pensjonatu, kompletnie olewając ściekające mu po policzkach łzy. Otarł je tylko niedbale kiedy brał z recepcji klucz, jednak kiedy zamknął się w swoim pokoju, dal upust żalowi i pozwolił im płynąć. A więc Jacek go oszukał. Miał żonę, bezgranicznie w nim zakochaną, oczekiwał dziecka… dlaczego? Dlaczego to zrobił? Czyżby chodziło tylko o pieniądze? Przypomniał sobie te pięćset tysięcy, które był gotów dać Jackowi oraz słowa jego żony, że cienko stoją z pieniędzmi. Czyżby to tylko o to chodziło? Ale dlaczego? Czy naprawdę już nic nie znaczy dla Jacka? Czy jest dla niego tylko frajerem ze stanów, którego można naciągnąć na kasę? Dopiero teraz poczuł, że na plecach wciąż ma plecak z pieniędzmi. Ściągnął go nerwowo i odrzucił w kąt, jakby te pieniądze go paliły. Nie zastanawiając się nad tym co robi, zaczął się pośpiesznie pakować, wrzucając ubrania byle jak, nie przejmując się tym, że się pogniotą. Chciał uciec stąd jak najszybciej, wrócić do stanów, do Johna. John…Przystanął. Po raz pierwszy od tylu dni pomyślał o nim, a serce ścisnął mu dziwny żal. Tak bardzo go skrzywdził, człowieka, który go kochał, człowieka, który oddał mu całego siebie, nic w zamian nie oczekując. A on… postąpił jak świnia, zdradzając go z człowiekiem, którego nie widział dwadzieścia lat i który okazał się najzwyklejszym skurwysynem. Czy mu jeszcze kiedykolwiek wybaczy? Zrozumie jeśli go zostawi, ma do tego prawo. Jednak musi spróbować przynajmniej go przeprosić i błagać by chociaż mogli zostać wciąż przyjaciółmi. Zapiął walizkę i rozejrzał się uważnie w Kolo czy aby przypadkiem czegoś nie zapomniał. Wziął plecak z pieniędzmi i wyszedł z pokoju. Jednak zdążył zaledwie otworzyć drzwi, gdy zobaczył Jacka.
- Marek, pozwól wytłumaczyć – zaczął tamten próbując wejść do środka.
- I co mi niby powiesz? – zapytał kpiąco. – Że zobaczyłeś okazję, by naciągnąć na kasę naiwniaka ze stanów? No to ci się udało. Proszę bardzo. – Rzucił w Jacka plecakiem z pieniędzmi. – Mam nadzieję, że staną ci kością w gardle. A może powiesz, że przemilczałeś ten drobny fakt, że masz żonę w ósmym miesiącu ciąży? Wybacz, ale nie mam ochoty cię słuchać – warknął i chciał wyminąć Jacka lecz ten złapał go za ramię i przycisnął do ściany.
- A jednak mnie wysłuchasz. To prawda, nie powiedziałem ci o żonie, bo dla mnie ona nic nie znaczy, matka mnie zmusiła do małżeństwa po tym jak się dowiedziała o nas. Zrobiłem to dla świętego spokoju, ona nic dla mnie nie znaczyła.
- Z Moniką też ci się kazała ożenić? – zapytał kpiąco. – A może wciąż rżnąłeś facetów, co?
- Ty za to żyłeś w celibacie przez dwadzieścia lat – warknął.
- Ja przynajmniej cię nie okłamywałem, że nikogo nie mam!
- Zrozum, nic nie czuję do Moniki, tylko ty się dla mnie liczysz.
- No pewnie, a dziecko jest tego dowodem – sarknął.
- Nie rozumiesz, ze odkąd zaszła w ciążę, nie pozwala mi się dotknąć?
- A więc jestem jej zamiennikiem? I do tego dojną krową, która można naciągnąć na kasę? Tak, Monika powiedziała mi o waszych problemach z pieniędzmi i o alimentach które musisz płacić na dziecko z pierwszego małżeństwa. A ja myślałem, że naprawdę ci na mnie zależy. – W oczach zaszkliły się łzy, jedna nawet popłynęła po policzku. – Dla ciebie byłem gotów zostawić stany i wrócić tutaj. Jednak ty okazałeś się skurwysynem. Zmieniłeś się – wyszeptał - nie takiego cię zapamiętałem.
- A co ty byś chciał?! – wykrzyknął zirytowany Jacek. – Ty żeś sobie w stanach opływał w luksusy a ja musiałem tkwić w tym syfie i zapierdalać jak dziki osioł żeby mi starczyło do pierwszego. Zapierdalam dzień w dzień jak głupi i co z tego mam? Wielkie gówno. Nie dziw się więc, że chciałem wyciągnąć od ciebie trochę kasy. Ty przecież masz jej od chuja, sam mówiłeś.
- Brzydzę się tobą – powiedział już spokojnie, zabrał walizkę i wyszedł z pokoju, ignorując zupełnie nawoływania Jacka.
Wymeldował się i pojechał na lotnisko. I znowu nie wiedział czy będzie miał jakiś samolot, czy będzie musiał czekać kilka godzin, jednak tym razem euforię w sercu zastąpił żal i rozgoryczenie. Na szczęście okazało się, że samolot będzie za godzinę i są jeszcze wolne miejsca. Odetchnął z ulgą gdy to usłyszał. Chciał jak najszybciej stąd odlecieć. Nagle Warszawa wydała mu się jakaś taka brudna i niemiła, wręcz odpychająca.
Kiedy wchodził do samolotu, wyłączył komórkę. Kilka godzin później, kiedy już przeszedł wszystkie formalności i taksówka wiozła go do domu, włączył ją ponownie i zobaczył kilkadziesiąt SMSów od Jacka. Wszystkie były w podobnym tonie. „Porozmawiajmy”, „Wybacz”, ‘Ja naprawdę cię kocham”, „Wróć, proszę”. Wykasował je wszystkie, a potem wysłał jednego do Jacka. „Z nami koniec” Na koniec wyciągnął kartę z telefonu i wrzucił do studzienki kanalizacyjnej zaraz po tym jak wysiadł z taksówki. Chciał mieć pewność, że Jacek już nigdy nie będzie się mieszał w jego życie. Stanął przed kamienicą w której mieszkał Jon i zadarł głowę do góry, chociaż wiedział, że nic nie zobaczy. Nie był pewien czy po tym jak go potraktował, Jon będzie w ogóle chciał z nim rozmawiać, ale musiał tam iść żeby przynajmniej zabrać swoje rzeczy. Mocniej zacisnął ręce na wiązance którą kupił na lotnisku i wszedł do budynku. Otworzył drzwi własnym kluczem i ostrożnie wszedł do środka. Przystanął nasłuchując. Bał się jak cholera. Nie był pewny czy dawny kochanek nie wywali go bez słuchania, jednak musiał z nim porozmawiać. Po cichu ruszył do sypialni. Zdziwił się widząc, że jest pusta, równo ułożona pościel wskazywała, że właściciel nie używał jej ostatniej nocy. A więc Johna nie ma w domu. Był z lekka rozczarowany. Powoli przeszedł do salonu i przystanął zdumiony. Zobaczył włączony telewizor, mnóstwo opakowań po pizzy i różnych innych fast fordach i mnóstwo pustych butelek po piwie i wódce. A wśród całego tego bajzlu, na kanapie, spał John. Z kilkudniowym zarostem, w markowej bluzie, tej biało czarnej i przytulający się do drugiej bluzki, również należącej do Marka. Na jego twarzy widać było zmęczenie, ból i niepokój. Ten widok rozczulił Marka. Kucnął przy kanapie i delikatnie próbował wyciągnął swoją bluzkę z dłoni Johna. Jednak ten trzymał ją zbyt mocno i gdy w pewnym momencie Marek szarpnął ją mocniej, otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na Marka, po czym uśmiechnął się i wyszeptał:
- Jaki piękny sen. Mógłbyś śnić mi się cały czas?
Markowi wzruszenie ścisnęło gardło i wypełniło oczy łzami.
- To nie sen – wyszeptał. – Wróciłem. – Jon popatrzył na niego z niedowierzaniem. – I… - słowa uwięzły mu w gardle. – Chciałem cię przeprosić. – Pokazał wiązankę. – Strasznie cię skrzywdziłem, więc zrozumiem jeśli nie będziesz chciał mi wybaczyć i jeśli każesz mi się wyprowadzić. Jednak nie chcę żebyś mnie nienawidził. Wybacz, proszę.
Johhn przez chwilę patrzył na kochanka w milczeniu. Chwila ta wydawała się Markowi najdłuższą i najcięższą chwilą w życiu. Może nie ważyły się teraz jego losy, ale od tego co za chwilę usłyszy, zależało całe jego przyszłe życie, jego szczęście. Nagle Jon objął go bez słowa i wyszeptał:
- Nie zostawiaj mnie już więcej.
Marek rozpłakał się ze szczęścia. Odwzajemnił uścisk i powiedział:
- Nigdy więcej, obiecuję.
- A te cienie z przeszłości? – zapytał niepewnie Jon wpatrując się z niepokojem w twarz ukochanego.
- Już nie będą mnie więcej dręczyć, rozwiałem je.
- To dobrze – uśmiechnął się i chciał pocałować Marka, lecz ten stanowczo położył mu rękę na ustach i odepchnął.
- Śmierdzisz – odparł spokojnie widząc zdziwienie i niepokój w oczach Johna. – Poza tym nie cierpię całować się z buszmenami. Idź pod prysznic.
John roześmiał się. jeszcze raz uściskał mocno Marka i szybko poszedł do łazienki. Marek przez chwilę jeszcze klęczał przyglądając się śmietnikowi.
- Eeee – mruknął – posprząta się jutro.
Teraz ma coś ważniejszego do roboty. Ruszył w stronę łazienki, po drodze wyjmując z kieszeni niewielkie pudełko. Otworzył je. Na atłasowej wyściółce leżały dwa złote krążki. Powinien był zrobić to już dawno temu, za tą całą miłość, którą dostał od Johna. Teraz to nadrobi. I nie będzie już próbował wracać do przeszłości, bo zrozumiał, że Marek już nie istnieje, jest tylko Mark. I John. I tak powinno być już do końca.