Wiosna zaczęła się na całego – trawniki się zazieleniły, drzewa wypuściły nowe listki, czuć było zapach świeżo skopanej ziemi, gotowej pod uprawę ogródków. Basile lubił wiosnę. Słoneczko grzało, śnieg topniał, a kobiety zdejmowały z siebie grube zimowe płaszcze, zastępując je krótkimi kurteczkami. Basile miał właśnie przyjemność obserwować pewną młodą damę, którą słonko chyba aż za mocno przygrzało, gdyż ślicznotka prócz super modnych kozaczków, długich nóg i burzy złocistych loków, miała na sobie jedynie spódniczkę mini i kurteczkę z obszytym futerkiem kołnierzem, która sięgała jej tylko ciut poniżej pępka. Mężczyzna uśmiechnął się na widok kołyszącej się nęcąco zgrabnej pupy. Gdyby dziewczyna wiedziała, że ktoś ją obserwuje na pewno postarałaby się nawet lepiej zaprezentować i przez chwilę Basile zastanawiał się, czy nie krzyknąć do dziewczyny „przepływającej” z kocią gracją pod oknem jego biura. W końcu jednak zrezygnował z tego pomysłu, odprowadzając wzrokiem obiekt obserwacji aż kobieta zniknęła za rogiem budynku. Basile powrócił do kontemplacji okolicy, na którą składały się butiki z markowymi ciuchami, sklep jubilerski i jego biuro. Naprzeciw mieściła się restauracja i nieduży skwerek, dalej stał niedawno wybudowany dom handlowy, w którym większość miejsca zajmowały sklepy ze sprzętem AGD i RTV, oraz jakaś spożywczo-przemysłowa sieciówka. Basile z przyjemnością obserwował tętniącą życiem ulicę wychylając się nieznacznie na zewnątrz. Cieszył się z tej chwili przerwy, podczas której nikt od niego niczego nie chciał, a delikatny wiosenny wietrzyk wpadał przez otwarte na oścież okno komunikując wszem i wobec, iż zima już się skończyła. Dziś czuł się podwójnie szczęśliwy, gdyż zaledwie godziny dzieliły go od bardzo ważnego dla niego wydarzenia. Oto on, jako najstarszy zarówno wiekiem, jak i doświadczeniem, członek rodziny miał przejąć stery rodzinnego interesu po zmarłym niedawno szefie. Żona była wniebowzięta, już pakowała walizki, gdyż mieli przenieść się do głównego domu, zamieniając ciasne mieszkanko na peryferiach miasta na całe sześciopokojowe skrzydło w rodowym gnieździe, z oddzielną kuchnią i dwoma łazienkami. Dzieci, choć wyfrunęły już z gniazda, były dumne z ojca, jakże by inaczej, w końcu po wielu latach wzorowej służby, wreszcie doczekał się swojej szansy.
Nie wiedział jak znalazł się na podłodze. Jego mózg nie zdołał uchwycić momentu upadku, tak jak nie zarejestrował bólu, dopóki Basile nie zobaczył purpurowej plamy na piersi, powiększającej się z zatrważającą szybkością. Dopiero po chwili dotarło do niego, że został postrzelony. A to bolało. Nie od razu, ale w końcu ostry ból zaatakował jego ciało. Basile oddychał płytko, nie mógł się poruszyć, bał się, że jeśli zmieni pozycję - umrze. Chciał krzyknąć do sekretarki, która zajmowała pokoik obok, ale zabrakło mu tchu. W ostatniej chwili, nim wyzionął ducha pomyślał, że głupio tak umierać, podczas gdy wszystko wokół dopiero budzi się do życia.
***
„Nie usłyszysz kuli, która cię zabije”, powiedział mu kiedyś jeden z kumpli. To było dawno temu, można by powiedzieć, że w poprzednim życiu, tym, do którego nie chciał wracać pamięcią. Był wtedy żołnierzem i wiele się nasłuchał śpiewu kul świszczących nad głową. Dziś mógł na własnej skórze potwierdzić prawdziwość usłyszanych wtedy słów. Nie słyszał pocisku, ani charakterystycznego świstu jaki ten wydaje tnąc powietrze, a odgłos tłuczonego szkła zwrócił jego uwagę za późno. Michaił znalazł się w bardzo niewygodnej pozycji półleżąc na nowiutkim krześle dopiero co wstawionym do jego gabinetu. Mebel miał przynieść ulgę jego obolałym plecom i nagle stał się łożem śmierci dla schorowanego weterana. Kula trafiła go w pierś gdzieś w okolice serca. Strzelec musiał być profesjonalistą, gdyż nie celował bezpośrednio w mięsień, pozwalając ofierze pożyć jeszcze chwilę po otrzymaniu ciosu i wykrwawiać się powoli. Michaił zastanawiał się, czy i kiedy ktoś go znajdzie. Dom był pełen ludzi, ale wszyscy zajęci byli swoimi sprawami, a ochronę stary wojak odprawił, by w spokoju przemyśleć wybór następcy, osoby, która po śmierci dotychczasowego szefa przejmie władzę w rodzinie. Podobnie jak większość wierzył, że Basile – jego własny syn – jest idealnym kandydatem na to stanowisko. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do konkurentów zawsze nienagannie się zachowywał. Jego interesy przynosiły duże zyski dla całej rodziny. Poza tym żona należała do miejscowej elity, a wnuki wybrały studia tak, by móc zapewnić przyszłość rodowi. Owszem, Basile miał jednego poważnego konkurenta, który zresztą pochodził w prostej linii od poprzedniego szefa, a takie rzeczy w dawnych latach były najważniejszym kryterium wyboru. Jednak życie jakie prowadził dalekie było od ideału o jaki cała rodzina zabiegała od czasów, kiedy ze zwykłej gangsterskiej rodziny stali się poważnymi biznesmenami. Wielu upoważnionych do wyboru osób popierało jego agresywne działania, na szczęście było ich za mało, by przegłosować jego kandydaturę.
Teraz jednak, umierając na ortopedycznym krześle, Michaił nie był wcale taki pewny wygranej Basile'a. Kto wie, może to właśnie jego, Michaiła, głos miał być tym przesądzającym sprawę? Kto teraz wypowie się za niego?
W ostatnim odruchu obrócił głowę w stronę biurka, gdzie stało oprawione w drewnianą ramkę zdjęcie. Uśmiechali się na niej mały Basile, on sam i jego piękna żona, która nieszczęśliwie zmarła wiele lat temu. Jedyną dobrą stroną zaistniałej sytuacji było to, że wkrótce się z nią zobaczy, na tamtym świecie.
***
Anton trzy godziny szukał idealnego prezentu z okazji wielkiego wydarzenia, jakie miało się rozegrać dzisiejszego wieczora. Nie szczędził przy tym grosza, gdyż podarek musiał być wyjątkowy. Ostatnią godzinę spędził u złotnika pilnując, by po zewnętrznej stronie złotego wisiorka wygrawerowano co trzeba. Kiedy napis wreszcie się pojawił, uszczęśliwiony schował ozdobne pudełko do kieszeni kurtki i odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami obsługi opuścił zakład jubilerski. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, złotnik wzruszył ramionami. Co prawda rzadko trafia mu się klient, który na niebotycznie drogim kawałku złota wyznaje płomienną miłość do innego mężczyzny, ale praca to praca, a na tym kliencie zarobił na wakacje w ciepłych krajach.
Anton uśmiechał się do siebie i uprzejmie witał z każdym przechodniem, nie zwracając uwagi na wystraszone twarze. Zapomniał jakie wrażenie robi jego poznaczona bliznami, raczej brzydka twarz i postura kulturysty. Także łysa czaszka z wytatuowanym rodowym herbem na potylicy nie robiła miłego wrażenia na prostych, niewtajemniczonych w pracę mężczyzny przechodniów. Anton był jednak zbyt szczęśliwy, by przejmować się czymkolwiek. Cieszył się jak dziecko, że mężczyzna, którego od dawna darzył uczuciem o wiele większym i pełniejszym od zwykłej przyjaźni, właśnie dzisiaj, w dużej mierze dzięki jego pomocy, obejmie władzę nad rodzinnymi interesami. Anton wierzył święcie, że Basile sobie na to zasłużył. Ponad dwadzieścia lat niezbyt idealnego małżeństwa, którego wynikiem była dwójka niewdzięcznych bachorów i stres, w końcu się opłaciło. W tym szczęśliwym dniu Antona martwiło tylko jedno – Basile niedługo wyprowadzi się z zajmowanego dotychczas mieszkanka i przeniesie się do rodzinnego domostwa razem z żoną. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że nie będą mogli spotykać się tak często jak dotychczas. I choć Basile obiecał, że zabierze go ze sobą, Anton bał się, że żona mężczyzny dowie się o ich małym sekrecie, a wtedy będzie afera. Jak zareagują na to inni? Przecież Basile znany jest z nienagannej opinii. Ktoś taki jak Anton nie mógł mu jej popsuć dla własnego widzimisię. Szybko jednak odsunął przykre myśli skupiając się na dzisiejszym wieczorze. Miał nadzieję, że prezent okaże się trafiony.
Był już przy budynku, gdzie wynajmował mieszkanie, kiedy ktoś zawołał z boku. Anton spiął się, jak zawsze kiedy musiał zmierzyć się z obcym człowiekiem, w końcu nie wiadomo czy to wróg, czy swój.
– Masz ogień? - spytał nieznajomy podchodząc bliżej. W kąciku jego ust zwisał smętnie niezapalony papieros. Anton zmierzył obcego wzrokiem, ale stwierdzając, że mężczyzna nie jest dla niego zagrożeniem pochylił się lekko, by z kieszeni szturmówek wyjąć zapalniczkę. Sekundę później poczuł ukłucie gdzieś w okolicy serca. Zdążył się jeszcze wyprostować lecz zaraz upadł, kiedy nogi odmówiły mu współpracy. Najpierw padł na kolana, a kiedy jego serce powoli zamierało grzmotnął do przodu.
– Nie słyszałeś, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi? A już zwłaszcza z tymi uzbrojonymi.
Głos mężczyzny dochodził jakby z oddali, rozpływał się, a obraz przed oczami Antona mętniał aż nastała ciemność, jakby ktoś zgasił słońce. Basile jednak nie dostanie prezentu, pomyślał Anton nim jego umysł się wyłączył.
***
Trzej mężczyźni raczyli się właśnie importowanymi trunkami wysokiej jakości, kiedy do drzwi ktoś zapukał.
– Otwórz Wienia, otwórz! - krzyknął jeden z nich do młodego chłopca czytającego książkę. Chłopak westchnął, zamknął opasłe tomiszcze i z niechęcią opuścił swoje miejsce przed kominkiem w salonie dziadka. Rodzice wysłali go tu za karę, choć Wienia nienawidził swojego krewnego i jego kolegów od kieliszka. Odkąd tylko przyjechali wciąż tylko czegoś od niego chcieli. A to żeby im zakąskę przyniósł, a to żeby sprzątnął butelki. Jakby sami nie mogli ruszyć tyłków! Ale Wienia starał się być grzecznym chłopcem, usługiwał więc pijaczynom mając nadzieję, że w końcu padną trupem od nadmiaru alkoholu. Kto by pomyślał widząc ich, że są przedstawicielami trzech najmożniejszych rodzin w kraju. Okazją do takiego pijaństwa miało być mianowanie nowej głowy rodziny, do której Wienia także należał. Niewiele go to jednak obchodziło,nie interesował się całą tą zabawą w mafię. Wiedział tylko, że do głównego rodu należało kilkanaście rodzin z całego kraju. Robili razem interesy, ochraniali się nawzajem i mordowali się też w obrębie towarzystwa. Wienia był za młody, by to wszystko rozumieć, choć sam mógł kiedyś odziedziczyć tytuły i władzę.
Teraz jednak był tylko posługaczem trzech pijaków i to go właśnie najbardziej wkurzało.
– Tak? - spytał po otwarciu drzwi. Na werandzie stał mężczyzna w żółtej czapeczce kurierskiej naciągniętej na oczy tak, że Wienia zastanawiał się, czy facet w ogóle cokolwiek widzi.
– Dzień dobry – przywitał się wesoło. - Czy zastałem Milosa Gromowa? - zapytał uśmiechając się jak idiota. Wienia westchnął przewracając oczami.
– Jest zajęty – odparł zgodnie z prawdą. - Ja to wezmę – oznajmił wyciągając rękę po przesyłkę – sporej wielkości pudełko trzymane w rękach kuriera.
– Przykro mi, ale dostałem polecenie, by oddać przesyłkę Milosowi Gromowowi i nikomu innemu. - Mężczyzna cofnął się o krok.
– A ja panu mówię, że jest zajęty. Jestem jego wnukiem, więc co panu zależy? - naskoczył na niego Wienia. Wesoły uśmiech spełzną z ust mężczyzny, zastąpił go natomiast paskudny grymas, a głos już nie był taki przyjemny, kiedy kurier syknął wyraźnie rozeźlony:
– Słuchaj, smarku, zasuwaj po starego, bo ci skopię dupsko, paniatno?
Wienia skrzywił się.
– Pan poczeka – mruknął i trzasnął drzwiami tuż przed nosem mężczyzny. Ważniak się znalazł, myślałby kto! Urażony do granic możliwości zachowaniem kuriera wparował do salonu, gdzie towarzystwo rozpijało już nową butelkę.
– Kto to był? - spytał dziadek.
– Kurier z przesyłką, nie chciał oddać, kazał cię wołać – wyjaśnił obojętnie Wienia sadowiąc się na powrót w wygodnym fotelu przed wygasłym kominkiem. Żeby nie słuchać utyskiwań krewnego wcisnął sobie w uszy słuchawki i włączył muzykę. Otworzył książkę na stronie gdzie skończył czytać. Wsłuchując się w słowa piosenki ulubionego zespołu nie zwracał uwagi na to, co się działo wokół. Oficjalnie uczył się do testów gimnazjalnych, tak naprawdę w książce tkwił komiks, o którego istnieniu wiedział tylko Wienia. Akurat w chwili kiedy bohater z super mocami miał uwolnić świat od kolejnego złoczyńcy, ktoś dosłownie wyrwał mu słuchawkę z ucha.
– Ej, czy ja wam przeszkadzam?! - wykrzyknął momentalnie się odwracając. Ale nad sobą nie ujrzał zgarbionej sylwetki dziadka, a wysokiego mężczyznę w czapeczce kuriera.
– A ty czego chcesz? - warknął opryskliwie.
– Wiesz, miałem ci darować, ale mnie wkurzyłeś, więc...
W tej chwili wzrok Wieni przeniósł się niżej gdzie na wysokości uda mężczyzny w jego dłoni tkwił pistolet z tłumikiem. Chłopak nerwowo przełknął ślinę i obejrzał się przez oparcie fotela. Dwaj starsi mężczyźni spoczywali na sofie, wyglądali jakby usnęli i tylko czerwone róże na piersiach obu świadczyły o tym, jaką tragiczną śmiercią zginęli. Wienia nigdzie nie widział dziadka. Przez chwilę miał jeszcze nadzieję, że może staruszek zdołał uciec i zaraz zaroi się tu od policji, przypomniał sobie jednak, że przecież dziadek poszedł odebrać przesyłkę. Nagle Wienia wybuchnął płaczem. Książka z łoskotem upadła na podłogę, a muzyka płynęła ze słuchawki jeszcze długo po tym, jak zaledwie szesnastoletni Wienia wydał ostatnie tchnienie.
***
Jeszcze tego samego wieczora w wiadomościach krajowych podano, że w mieście znaleziono siedem ciał. Zabitych łączyły koligacje rodzinne, wspólne interesy, przynależność do grupy przestępczej i przyczyna zgonu – pojedynczy strzał w okolice serca. Andriej słuchał tych informacji z otwartymi ustami.
Niemożliwe!
Wszyscy, co do jednego. Ci, którzy głosowali przeciw niemu nie żyją. I sam Basile, który miał przecież zostać głową rodziny. Nawet ten jego przydupas, Anton. Nie żyją. Ktoś ich zabił. Spośród siedmiu najstarszych członków rodziny – czterech zginęło. I to jednego dnia. Andriej powoli wychodził z szoku. To, oczywiście, było celowe działanie, tylko czyje i dlaczego? Przecież już dawno pogodził się z tym, że to jego starszy kuzyn zostanie szefem wszystkich szefów i nie rościł sobie więcej praw do tronu. Co więc się stało? Andriej zerknął na zegarek – o tej porze wszyscy powinni zbierać się w głównym domu. Powinni świętować. On sam odpuścił sobie imprezę. Nie w smak było mu szczerzenie się do tych, którzy za jego plecami zapewne wyśmiewali jego porażkę. Nagle do głowy przyszło mu coś wyjątkowo niepokojącego. A jeśli pomyślą, że to jego sprawka? O cholera, przecież to logiczne! Wkurzył się, bo nie dostał tego, czego chciał, więc się zemścił, a że jest następnym w kolejności do korony to oczywiście cała wina spadnie na niego! Pokręcił głową z niejakim uznaniem. Ktokolwiek to zrobił miał łeb nie od parady. Uznając, że cokolwiek by zrobił i tak nie uniknie kary, spokojnie czekał na rozwój wypadków.
Następnego dnia pod jego dom zajechało kilka aut. Wysiedli z nich trzej starsi mężczyźni i w otoczeniu ochrony weszli do budynku. Kamerdyner ulokował wszystkich w bibliotece, która służyła również jako salon, zwłaszcza kiedy gospodarz chciał pochwalić się zgromadzoną tu kolekcją białych kruków. Andriej dołączył do nich kiedy tylko podano herbatę. Goście nie byli w najlepszych humorach, czemu nikt się nie dziwił, w końcu właśnie dowiedzieli się o śmierci jednych z najznamienitszych przedstawicieli rodu. Głos zabrano dopiero, kiedy Andriej zasiadł w jednym z głębokich foteli.
– Nie mogę uwierzyć, ze zrobiłeś coś tak okrutnego! - wykrzyknął Witalij Gromow czerwieniejąc na twarzy z oburzenia.
– Niczego nie zrobiłem – odparł spokojnie gospodarz. Wiedział, że na nic mu się zda usprawiedliwianie się na siłę.
– Andriusza – zaczął drżącym głosem drugi z gości – Żora Wieniawski. - Po coś zabijał dzieciaka? Przecież on ci nie mógł zaszkodzić.
– Nie zabiłem go – upierał się przy swoim Andriej zastanawiając się jednocześnie gdzie podziali się jego ludzie.
– Nie?! Tamtych pewnie też nie zabiłeś! - gorączkował się Gromow.
– Obawiam się, że mamy niezbite dowody twojej winy – powiedział trzeci gość – Oleg Gromow – najmłodszy brat zmarłego nie tak dawno szefa.
– Niby jaki? - prychnął lekceważąco Andriej. Mężczyźni popatrzyli po sobie. Żora skinął dłonią na jednego z ochroniarzy, który zaraz podszedł i postawił przed mężczyznami pudełko. Kiedy Andriej przelotnie na niego zerknął, mężczyzna uśmiechnął się wrednie, zaraz jednak spoważniał i usunął się w cień za plecami kolegów. Andriej pomyślał, że gdzieś już widział tego człowieka, jednak nie potrafił go nigdzie umiejscowić. Zaraz jednak stracił nim zainteresowanie. Rodzina jest liczna, a każdy liczący się jej członek ma grupę zaufanych ludzi, którzy zawsze się obok nich kręcą, więc tego mężczyznę mógł widzieć dosłownie wszędzie. Porzucając myśli o nieznajomym skupił całą swoją uwagę na pudełku.
– Co w nim jest? - spytał obojętnie.
– Andriusza, znamy cię od lat, odkąd jako dziecko przychodziłeś do nas po cukierki – zaczął Żora uśmiechając się smutno. - Znamy twoje zwyczaje, śledziliśmy twoje postępy, choć nie wszystko co robiłeś nam się podobało. Jest jednak coś, o czym wiemy, a czym ty się nie chwaliłeś nikomu – mężczyzna zrobił pauzę zawieszając świdrujące spojrzenie na młodszym mężczyźnie.
– Co to takiego? - Andriej nerwowo poprawił się w fotelu. Nagle nowiutka włoska koszula zaczęła go uwierać pod pachami, a i kołnierzyk zdawał się być ciut przywąski. Nie mam niczego do ukrycia, pomyślał, po czym do głowy przyszło mu przynajmniej milion rzeczy, z których nikomu się nie spowiadał i całe opanowanie poszło się kochać w jednej chwili. Oleg otworzył pudełeczko, w którym na wyściełanym pluszem dnie leżało siedem jednakowych naboi.
– Poznajesz? - spytał. Andriej czuł, że się poci. Już chciał krzyknąć „nie”, ale w porę się opanował. Oczywiście, że je poznawał, dziwił się tylko, że policja tak szybko przekazała je w ręce starszyzny. Chociaż, jeśli tak się zastanowić, policja od zawsze żerowała na rodzinie i wypasła się na niej porządnie, więc jeśli któryś członek rodziny wpadł w kłopoty z prawem, jakimś sposobem dowody ginęły a przestępca szybko wychodził na wolność. Dlaczego więc w tak ważnej sprawie jak siedem ewidentnie połączonych ze sobą morderstw, nie mieliby „zgubić” dowodów?
– To naboje, które zamawiasz u pewnego człowieka – mówił dalej Oleg. - Na każdym z nich widnieje mała literka A. Używałeś takich kiedyś, powiedzmy że w interesach, pamiętasz? - spytał mężczyzna. Andriej skinął głową. Nikt nie zdołałby policzyć trupów, które w pamiątce zabrały na tamten świat ślad po specjalnie wykonanym dla niego pocisku. - Wiemy też, że bardzo lubisz brać sprawy w swoje ręce, a twoja służba twierdzi, że często znikasz z domu sam i wracasz późną nocą. Czy mógłbyś nam też powiedzieć, gdzie jest twoja broń?
– Tam gdzie zwykle – wzruszył ramionami mężczyzna. - W sejfie w moim gabinecie.
– Doprawdy? Czy to przypadkiem nie ona? - uśmiechnął się złośliwie Gromow kładąc na stoliku przed sobą inne pudełko, które nie wiedzieć kiedy pojawiło się w jego rękach. Andriej poderwał się z miejsca.
– To nie jest moja broń! To niemożliwe! - wykrzyknął dysząc ciężko. Nagle przypomniał sobie tyle rzeczy – że nie wziął leków na serce, które leżały spokojnie na stoliku przy łóżku; że broń oddał kamerdynerowi do czyszczenia dwa dni temu; że mężczyznę, który tak wrednie się do niego uśmiechał zza pleców kolegów widział właśnie dwa dni temu w swoim domu. Mężczyzna przyniósł mu przesyłkę – pudełko naboi z wygrawerowanymi małymi ozdobnymi literkami. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Witalij Gromow – drugi z młodszych braci Gawriła Gromowa – zmarłego niedawno szefa - zabrał głos.
– Andrieju Nikołajewiczu Gromow, jesteście winni zamordowania z zimną krwią własnego kuzyna Basile'a oraz jego ojca, Michaiła Nikołajewicza Wereszczagina; Antona Siemionowicza Kaługina, Siemiona i Iwana Kotajewów, Serafima i młodego Wienię Romanowów. Jako dowód mamy sporządzane specjalnie dla ciebie naboje, oraz broń z twoimi odciskami palców. Czy przyznajesz się do winy? - zagrzmiał. Pozostali mężczyźni również wstali jakby uczestniczyli w jakiejś ważnej uroczystości. W przeciwieństwie do nich Andriej usiadł, a raczej opadł na fotel. Czuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Sądził, że rozmowa będzie krótka i zdąży jeszcze wziąć swoje leki. I owszem, rozmowa była krótka. Andriej milczał. Wyrok na niego zapadł jeszcze zanim sędziowie pojawili się w jego domu. Teraz już wiedział dlaczego nigdzie nie widział swoich ludzi. Ponieważ to już nie byli „jego” ludzie. Należeli do rodziny.
Gromow skinął głową i po chwili wszyscy trzej mężczyźni w towarzystwie ochroniarzy opuścili bibliotekę zabierając ze sobą dowody. Na scenie zostali tylko Andriej i młody wysoki mężczyzna z paskudnym uśmieszkiem ozdabiającym przystojną twarz. Stał w miejscu czekając aż ostatni ochroniarz opuści pomieszczenie. W dłoni trzymał broń z tłumikiem. Andriej rzucił mu nienawistne spojrzenie.
– Kto za tym stoi? - warknął.
– Nowy władca – odparł po prostu mężczyzna.
– Jak to zrobiliście? - chciał wiedzieć. Nieznajomy nie chciał wdawać się w wyjaśnienia, ale uznał, że może chociaż tyle zrobić dla umierającego.
– Mój szef wybulił kupę kasy, żeby przekupić odpowiednich ludzi – zaczął nie spuszczając wzroku z mężczyzny. A nuż coś głupiego strzeliłoby mu do głowy i chciałby uciec. - Kogoś kto podmieni pociski w prosektorium, kogoś kto zasłoni pękniętą szybę w miejscu gdzie przeszła przez nią kula; kogoś kto zabierze ci broń pod pretekstem czyszczenia, choć nigdy wcześniej tego nie robił.
Andriej czuł, że robi mu się słabo. A więc spisek! Nawet kamerdyner zdradził, nic dziwnego, że tak ochoczo zaproponował pomoc przy konserwacji broni. Zdrajca!
– Kto? - spytał przez zaciśnięte zęby.
– Trzeci w kolejce do korony – odparł mężczyzna unosząc broń. Nim kula przeszyła mu serce przed oczami Andrieja stanęła twarz młodszego brata – szczera uśmiechnięta od ucha do ucha buzia, czupryna blond włosów - pupilka dziadka, który to właśnie jemu obiecywał władzę nad rodziną. A więc smarkacz sam po nią sięgnął, pomyślał Andriej zamykając oczy na zawsze.
***
Nikołaj Gromow nie był już smarkaczem. Dawno osiągnął wiek, który predysponowałby go do przejęcia pieczy nad rodzinnym interesem. Od dziecka dziadek obiecywał ulubionemu wnukowi, że kiedyś będzie miał wszystko czego zapragnie. Nikołajowi znudziło się czekanie, zwłaszcza, że przed nim było jeszcze dwóch spadkobierców – kuzyn i brat, którego Kola znał tylko z opowieści, gdyż nie wychowywali się razem. Podczas gdy o dziesięć lat starszy Andriej bawił się w gangsterkę, Nikołaj uczył się jak być szefem. Wszyscy byli pod wrażeniem jego bystrości i zapału, ale kiedy przyszło co do czego, bez wahania zepchnęli go na boczny tor. Tego dumny Kola znieść nie mógł. W końcu był wnukiem Gawriła Gromowa, tego Gromowa, który podniósł rodzinę ze zgliszczy i doprowadził do obecnego stanu. Tego samego, który dzierżył władzę w mafijnym półświatku w całym kraju. Basile był miękki, nawet związku ze swoim ochroniarzem, Antonem, nie potrafił dobrze ukryć. A Andriej? Cóż on dobrego mógł wnieść do rodziny prócz podłego charakteru i słabego serca? Za to Nikołaj miał plan, który teraz mógł zrealizować. A mógł, gdyż godzinę wcześniej starszyzna, ta pozostała przy życiu, uznała, że spośród wszystkich kandydatów na głowę rodu jest najlepszy i z ulgą przerzuciła na jego barki odpowiedzialność. Dom, ludzie których rodzina przyjęła pod swoje skrzydła i wszystkie firmy należały do niego.
Pławiąc się w samouwielbieniu nie od razu spostrzegł, iż nie jest sam w pokoju. Kiedy jednak wyczuł obecność bliskiego współpracownika natychmiast oderwał się od kontemplacji widoku za oknem wielkiego apartamentu, który zajął jako nowy szef. Odwrócił się do pozostającego w cieniu człowieka.
– Wszystko załatwione? - spytał.
– Tak – odparł mężczyzna. Był to dość jeszcze młody wysoki osobnik o przystojnej twarzy, przenikliwym spojrzeniu i ciepłym uśmiechu, który nie pasował do bezwzględnego mordercy.
– Basile zrobił głupio wdając się w romans ze swoim ochroniarzem. Prawda o nich szybko wyszła na jaw, wystarczyło na nich spojrzeć – jak patrzyli na siebie z uczuciem, jak ukradkiem trzymali się za ręce. Nawet żona Basile'a wiedziała. Nikołaja nikt o nic nie podejrzewał. Podczas gdy Anton był wielki jak góra i szpetny, Kirył Sokołow, którego Kola poznał będąc jeszcze w szkole średniej, poruszał się jak duch. Czasami nawet Nikołaj dziwił się czasami jego umiejętnościom, poza tym mężczyzna zawsze działał szybko, w dodatku w ciemności widział lepiej niż jakikolwiek znany mu człowiek. Współpracowali od lat, odkąd zaledwie siedemnastoletni Kirył zadźgał woźnego za to, że ten ośmielił się nastawać na cześć przyjaciela. Kola poprzysiągł milczenie i odpowiednio nagrodził chłopaka, który od tamtego zdarzenia podążał za nim jak cień. Kirył miał tę cudowną cechę, że nikt właściwie go nie znał. Wiedzieli, że należy do jakiejś rodziny, ale często widząc go zastanawiali się, skąd właściwie się wziął. Bo też Kirył nie wychylał się zanadto, twierdząc, że lepiej mu żyć w cieniu. Kto wiedział, że ta jego dziwna cecha kiedyś się przyda.
– Nikołaj uśmiechnął się do najbliższego współpracownika, zaciągnął ciężkie story i w pokoju zapadła ciemność. Nie musiał długo czekać kiedy pochwyciły go czyjeś silne ramiona a dłonie nachalnie wdarły się pod ubranie. Usta mężczyzny szybko wzięły w posiadanie wargi Nikołaja i Kola jęknął cicho przymykając oczy. Nadszedł czas, by ponownie spłacić dług wdzięczności. A potem... Potem nadejdzie czas, by wprowadzić w życie plan.
KONIEC
I BOMBA, KTO ZASNĄŁ TEN TRĄBA XD
* Podobieństwo do miejsc, zdarzeń lub osób – przypadkowa.
KILKA SŁÓW OD AUTORA:
Jest kilka rzeczy, które mogą się wydać dziwne i niepasujące.
Po pierwsze już na początku zdradziłam kto umarł i dlaczego, ale to miało swój cel.
Imiona i nazwiska – same jakoś wyszły, nie to, że uważam, że każdy rusek to gangster, po prostu ostatnio zaczytuję się w rosyjskich kryminałach i te imiona same mi przyszły do głowy, prócz Basile'a. Nie wiem skąd wziął się Basile. Przyszedł i nie chciał się odczepić.
Nigdy nie pisałam nic, co przypominałoby kryminał, więc wiele rzeczy mogłam po prostu spieprzyć, pardon za wyrażenie. Nie wiem czy tak łatwo można podmienić kule, żeby się nikt nie połapał w podmiance; nie wiem czy człowiek może być nierozpoznawalny – wiadomo istnieją tacy, co to mają pamięć do twarzy; nie wiem, czy rodziny mafijne zbierają się w stada i czy jakaś „starszyzna” wybiera sobie szefów – nie wiem, ale tak zrobiłam; nie mam zielonego pojęcia jak długo żyje człowiek po takim postrzale, jaki opisałam... bo mój internet nie wie i tyle. Albo po prostu nie umiałam szukać, no i nie chciałam się wdawać w rozległe opisy, że kula przedarła się przez coś i przez coś i utkwiła gdzieś tam. Z wykształcenia jestem kosmetyczką nie chirurgiem.
A jeśli ktoś znajdzie coś naprawdę, ale to naprawdę głupiego, to będę wdzięczna za wiadomość i ewentualną wskazówkę jak można by to naprawić, bo serio – piszę dużo, ale wiem mało :/.
Tytuł – może nie pasuje, bo z uzbrojonym nieznajomym nikt nie rozmawiał, ale jakoś mi pasował, więc go zostawiam, bo ponoć pierwsza myśl najlepsza.
No i sama długość – ja wiem, że jakby nad tym popracować to by wyszło kawał tekstu, ale ja nie mam serca do dłuższych wywodów. Serio! Im dłuższy tekst piszę tym częściej po prostu nie wiem co pisać, a i zdarza się, że w połowie już nie wiem o czym miałam pisać na początku.
DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ I GRZECZNIE PROSZĘ O KOMENTARZE, A JAK KTOŚ ZECHCE WYRAZIĆ KONSTRUKTYWNĄ KRYTYKĘ TO PROSZĘ BARDZO, BĘDZIE MI MIŁO!