część 8 - Tożsamość
(Kilkanaście miesięcy później)
Niechętnie, z przymusem pozwolił ponieść się tłumowi chcącemu wydostać się z ciepłego wnętrza tramwaju, wprost w chłodne powietrze styczniowego dnia. Był to również i jego ostateczny cel podróży, przystanek Aleje Solidarności. Zima jak zima, budziła niepokój, kiedy trzeba było zmierzyć się z jej obliczem. Dziś jednak o poranku Mikołaja nie zbudziła biała firana śniegu, skrywająca przed jego spojrzeniem widok za oknem. Ostre miodowe światło ślizgało się po zaspach, wywołując w Mikołaju radość. Intensywnie błękitne niebo zapowiadało bezchmurny dzień.
Stanął na krótką chwilę na ośnieżonym chodniku, próbując wyciągnąć z kieszeni kurtki rękawiczki. Mróz szczypał go igiełkami w czubki palców ponaglająco, a on miał ochotę się zaśmiać. Już, już! Poprawił torbę przewieszoną przez ramię i ruszył w stronę tunelu prowadzącego w stronę osiedla. Ludzie znikali, spiesząc się do mieszkań, czym prędzej, jak najdalej od chłodu nocy, który nadchodził.
Byście się czasem odwrócili, spojrzeli na to, co was otacza, pomyślał. Przystanął ponownie, mimo skostniałych palców u nóg, chcąc nacieszyć się kolorami, kiedy słońce w końcu raczyło wyjść i je ujawnić. Czyż to niesamowite, ile kolorów nas otacza? Uśmiechał się w stronę każdego miejsca, w którym dostrzegał mieszaninę granatów czy błękitów, zatopionych częściowo w cieniu, to w miękkości śniegu. Pierwsze pół roku studiów na ASP sprawiało, że Mikołaj zauważał wokół siebie te fragmenty rzeczywistości, które wcześniej zostały zasnute płachtą codzienności.
Pomyślnie zdał kolejny egzamin, chociaż obawiał się stanu własnej wiedzy z okresu sztuki starożytnej do samego końca. Mógł zatem odetchnąć, poleniuchować, odpocząć do następnego testu. A po wszystkim upragnione ferie. Rodzice wyjechali razem z Kubą już wczoraj w góry, a on miał do nich dołączyć za tydzień. Zakładając, że żadna lawina niespodziewanego oblania egzaminu nie zbije go z nóg. Odczuwał poruszające ciepło na myśl o zejściu się rodziców z powrotem. Dawno rozbite fragmenty na powrót się scalały.
- Ale zimnica - szepnął do siebie, ruszając dziarsko, czego od razu pożałował, kiedy poślizgnął się niespodziewanie. Omal by upadł, gdyby w porę nie złapał równowagi godnej mistrzów akrobatyki. Zaśmiał się, oddychając rześkim powietrzem i czując je aż w płucach. Miał ochotę krzyknąć, ale powstrzymał się, kręcąc z rozbawieniem głową. - Koniec wygłupów.
Głód dokuczał mu od paru minut i teraz właśnie na tym się skupił. Na powrocie do domu i na zupie, która w przyzwoitej ilości, jak na jego oko, miała mu starczyć jeszcze na parę dni. Ruszył ponownie, lecz z pewną ostrożnością, chcąc dotrzeć do domu w jednym kawałku.
Zatrzymał się instynktownie, a jego wzrok pochwycił sylwetkę mężczyzny. Zmarszczył brwi, zagryzając dolną wargę w nagłym niepokoju, który nie wiedzieć skąd uderzył go w twarz wraz z mroźnym podmuchem.
Najpierw zobaczył ciemne spodnie, w takim samym kolorze również kurtkę. Nic nadzwyczajnego, nic co mogłoby sprawić, że chociaż na dłużej zatrzyma wzrok na przechodniu. Było ich wielu, czasem Mikołajowi wydawało się, że były to kopie kopii. Wciąż te same twarze, ten sam układ ust, mętne spojrzenia. Zmęczenie, smutek, zero radości. Szara kredka, ciemny węgiel, idealne barwy dla ludzi oddychających zimą. Jedynie róż kwitnął na policzkach i nosach. Oznaka chłodnego kochanka.
Ta twarz była na pozór taka sama, ale tylko na pozór. Mikołaj nie zdołał ominąć mężczyzny, z każdą kolejną sekundą odczuwając w piersi przemożny ból. To pomyłka... Przeszło mu przez myśl, ale już w następnej chwili wiedział, że to musi być... on. Pokręcił niezauważalnie głową, zatrzymując się i wstrzymując oddech. Nie, nie, nie. Tak podobny, wręcz identyczny, ale w spojrzeniu coś skrytego.
To ty?
Nie zastanawiał się, czy wygląda idiotycznie, stojąc przed schodkami prowadzącymi na ulicę i wpatrując się w mężczyznę schodzącego wolno. Serce tłukło się jak spłoszony ptak, wcześniej uśpione zapomnieniem, teraz zbudzone obrazem przeszłości. Ale czy przeszłość nie stała się właśnie teraźniejszością? Szukał w twarzy mężczyzny wszystkiego, co pamiętał rysunek sprzed roku, nadal nieskończony, zakopany głęboko w szufladzie, w niebieskiej teczce. Zgadzała się każda linia, krzywizna szczęki, łuk brwi czy miękkość powieki.
- Miłko...? - Głos był cichy i Mikołaj nie wiedział, czy w ogóle coś powiedział. Zamarł z emocji, zwłaszcza kiedy mężczyzna również się zatrzymał i w końcu go zauważył. To ty? Naprawdę ty? Miłko, to ty! Szarpnęło nim, gwałtownie i niespodziewanie. Zacisnął usta, zagryzł się zębami na dolnej wardze i nie myśląc wiele szybko skrócił dzielący ich dystans. Jezu żyjesz! Żyjesz! Wróciłeś...
Dopadł do mężczyzny i wtulił w jego kurtkę, nie wstydząc się łez, które spłynęły po zarumienionych policzkach. Zabrakło mu tchu, wciąż brakowało wiary, że się nie pomylił. To na pewno ty.
Usłyszał jak mężczyzna wciąga powietrze zaskoczony, i poczuł jego nagie dłonie na swoich ramionach, które ścisnęły go lekko i delikatnie od siebie odsunęły. Spojrzeli sobie w oczy, z twarzy mężczyzny nie dało wyczytać się absolutnie żadnych emocji prócz lekkiego zaskoczenia właśnie.
- Cześć... Oryginalne powitanie - powiedział, odsuwając się o krok i jakoś nie mogąc zrozumieć, co właściwie się dzieje. Mokry ślad na twarzy Mikołaja nie pasował mu do niczego, co już znał.
- Wróciłeś... wróciłeś... - Głos chłopaka zadrżał. Przyglądał się mężczyźnie intensywnie, pochłaniając na nowo każdy fragment jego twarzy. Zaciskał, to rozluźniał palce rąk, nie mogąc ustać w miejscu z powodu radości, to znów wzruszenia, jakie wstrząsnęły jego ciałem. Zmienił się, były to niezauważalne szczegóły, lecz stanowiły całą jego osobę. Przeszłość zmieszana z teraźniejszością. - Jezu Miłko... jesteś tu. Jesteś... o kurwa...
- Uspokój się - odparł Miłko, patrząc na niego wielkimi, zdziwionymi oczami. Głos miał zmieniony, surowy, chropawy. Cały wydawał się być bardzo zamknięty w sobie i... obcy. - Wróciłem parę dni temu. Mi również miło cię widzieć - zakpił kwaśno, jednak na jego ustach nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
Zimny dreszcz przebiegł po plecach Mikołaja. Coś było nie tak. To nie on? On, ale nie on.
- Yhm... tęskniłem - pozwolił sobie na kolejne, odważne słowo, mimo niepokoju jaki ogarnął go po dostrzeżeniu nowych rys zdobiących odmienioną twarz Miłka. Sięgnął po chusteczkę i dopiero w tej chwili poczuł się niezdarnie z własną słabością, która zaatakowała go tutaj na widok mężczyzny. Jeszcze rok temu w swym umyśle próbował stwarzać podobny dzień ich spotkania, tworzyć dialogi, zastanawiać się nad słowami, których każdy z osobna użyłby widząc drugą osobę. Ale po jakimś czasie porzucił to nieświadomie, obumarła w nim wiara, że kiedykolwiek dojdzie do tego. Obejrzał się niepewnie, z nadzieją, że nie ma świadków zawirowania w jego życiu, obrazu nieporadności jaki prezentował.
Miłko westchnął głębiej, zupełnie nie wiedząc co myśleć o tym, co widzi. Sterczenie na mrozie nie było jednak tym, o czym marzył. Słowa Mikołaja zdawały się zupełnie po nim spływać. Wydawał się być dosyć nieobecny.
- Dzieciaku... - zacisnął usta, starając się wykrzesać z siebie odrobinę dobrej woli. Nie było to jednak łatwe. Nie teraz, kiedy świat zdawał się walić mu na głowę. - Chcesz gdzieś iść, pogadać?
Mikołaj kiwnął głową, próbując doprowadzić się do porządku, mimo że ciężko było mu zgasić płomień radości na to spotkanie.
- Do mnie? - zaproponował, wciskając zmiętą chusteczkę do kieszeni spodni. Zdrętwiały z zimna, ale rozpalony od środka zdenerwowaniem.
- Jasne - odparł Miłko, wciskając dłonie w kieszenie kurtki i idąc obok niego lekko przygarbiony, jakby ciężar kłopotów siedział mu na barkach i przygniatał go do ziemi. - Co u ciebie słychać? Tyle emocji włożyłeś w to powitanie.
- No bo... tęs... - Chłopak nie skończył, dochodząc do wniosku, że chyba nie ma sensu się powtarzać. Najwidoczniej Miłko szukał innego powodu, tłumaczącego to, jak potoczył się początek ich spotkania. - Zdałem na ASP, właśnie mam sesję. Znaczy prawie koniec. Dziś był przedostatni egzamin. - Zacisnął palce na pasku od torby, próbując nie być niegrzecznym i nie wpatrywać się w mężczyznę przez cały czas. Jest taki jakiś poważny, pomyślał, na chwilę przenosząc wzrok na połacie śniegu. Ściskało go w środku, coś rwało, to znów ogrzewało na przemian. Był tu z nim, szedł obok, rozmawiał. Mikołaj przełknął ciężko ślinę, porażony realnością tego spotkania. Nadal odczuwał strach, że okaże się to wybrykiem jego umysłu, figlem, mającym uzmysłowić mu, jak dalece sięgają jego zapomniane uczucia.
Muszę go dotknąć, pomyślał i zadrżał z absurdalności tego pomysłu. Uspokój się, do cholery! Skup się na chodniku...
Mężczyzna nie skomentował kolejnego wyznania, nie rozumiejąc za bardzo, skąd w Mikołaju naraz tyle rzewnych uczuć. Kiedy się rozstawali ich relacja była przecież zupełnie kumpelska. On nie miał czasu ani głowy, żeby zatęsknić za własną matką. Zbyt wiele działo się przez te kilkanaście miesięcy.
- Wspaniale, że się zdecydowałeś. Bardzo mądry wybór. Zawsze wierzyłem, że jest ci pisana kariera artysty... - mruknął, wyciągając paczkę papierosów i odpalając sobie jednego w podziemnym przejściu. Dłonie z zimna miał już sino-czerwone, nie widać jednak było, by bardzo go to martwiło. Dopiero po chwili zreflektował, że nie poczęstował Mikołaja. Wyciągnął ku niemu zamkniętą paczkę, nawet na niego nie spoglądając. - Rodzice marudzili? Czy uwierzyli na słowo, że masz powołanie? - spytał, ścierając dłonią płatki śniegu, które usiadły mu na czaszce. Włosy miał zgolone niemal do zera.
- Trochę, na początku... jęczeli, potem jakoś ich przekonałem. Znaczy mamy kompromis. Chciałem iść na malarstwo, ale zmieniłem na grafikę. Po tym wydziale mam większe szansę na pracę. - Chłopak z chęcią poczęstował się papierosem, chociaż nie był pewny, czy ma na niego ochotę. Zapalił z przyzwyczajenia, mimo że obiecał rodzicom rzucić to. - A... a jak u ciebie? - spytał niepewnie, już wyczuwając podświadomie mur okalający mężczyznę.
- W porządku... Zupełnie w porządku - mruknął, zagapiając się niewidzącym wzrokiem w chodnik. Wszystko, co w nim było kiedyś, cała radość, poczucie humoru, zdawałay się zupełnie wyparować. - Kitka ma małe. Moja matka jej nie upilnowała. Nie chcesz kotka? - spytał z cieniem bladego uśmiechu, tak niepozornego, że ciężko było stwierdzić, czy naprawdę się uśmiecha. Zmiana tematu na lżejszy była mu bardzo na rękę.
- Kuba pewnie by się ucieszył, ale rodzice... no nie wiem. Mogę spytać. - Mikołaj oblizał wargi i spuścił wzrok. Poczuł silne pragnienie pocałowania mężczyzny, dotknięcia go, zasmakowania tego, co wydawało się wyblaknąć w jego pamięci, a teraz na nowo wypełniało się barwami. Odczuwalnym ciepłem i zapachem Miłka.
- Wszystkie to szare tygryski. Zdążyłem je już odrobaczyć - zapewnił, gasząc papierosa na chodniku i czekając aż Mikołaj wstuka kod do bloku. Nie znał tego miejsca, najwidoczniej rodzice chłopaka przenieśli się tu dla lepszych warunków. - A jak się miewa mój ulubiony mały dżentelmen? Zaraz go zobaczę?
- Aaa... nie. Pojechał z rodzicami w góry. Pierwsza lekcja jazdy na nartach. - Drzwi zgrzytnęły i weszli na klatkę schodową. Breja szarego śniegu walała się po schodach, zmuszając każdego do ostrożnego wspinania się po nich.
- Wyrósł? Ile on właściwie ma już lat? - dopytał Miłko, idąc cierpliwie krok w krok za Mikołajem. Na klatce było przyjemnie ciepło. Chciał już rozebrać się z ubrań i wskoczyć do własnego łóżka z herbatą. Wizyta u Mikołaja niekoniecznie była mu na rękę, ale widząc jego zaangażowanie ciężko było mu odmówić.
- W tym roku skończy pięć, w marcu. - Zatrzymali się na drugim piętrze, przed drzwiami, nie wyróżniającymi się niczym od tych z naprzeciwka. Mikołaj wyciągnął klucze i po chwili znaleźli się w ciepłej głębi skrytego w półmroku korytarza. - Przyjechałeś... na stałe?
- Nie wiem... Jeszcze nie wiem. Być może - odparł pokrętnie, sprawnie rozpinając kurtkę, pod którą miał grubą, ciemnoszarą bluzę. - Kuba też za mną... tęsknił? - spytał głupio, wchodząc za Mikołajem do mieszkania. Chłopak nie zdążył jednak odpowiedzieć, nim został złapany za nadgarstki i przyciśnięty do drzwi. Miłko pocałował go krótko, mocno w usta, zerkając mu badawczo w oczy. To było oczywiste, że Mikołaj zaprasza go na seks. Bo po cóż innego miałby go zapraszać do siebie, kiedy nie było rodziców? Teksty o tęsknocie również były znacząco czytelne.
Mimo to chłopak wydawał się zaskoczony, ale była to tylko chwila wahania, którą szybko odsunął. W końcu tego podświadomie oczekiwał, myśląc o pocałunkach i dotyku. Odetchnął ciężko porażony podnieceniem, jakie go zaatakowało wraz z ustami Miłka. Oddał ulegle pocałunek, zaciskając palce na bluzie mężczyzny, przypominając sobie jak blade były jego sny, przesiąknięte tęsknotą za tego typu emocjami. Cieszył się, że nie on musiał wychodzić z inicjatywą, mogłoby być to dla niego ciężkie, zważywszy na to, że nie miał nikogo po zniknięciu Miłka. Żadnego romansu z mężczyzną.
- Chcesz się pieprzyć? - na poły spytał, na poły stwierdził Miłko, składając gorące, namiętne pocałunki na jego szczęce i szyi, dłońmi zakradając się niecierpliwie pod jego kurtkę, pod sweter, szukając jego ciała pod warstwami ubrań i ściskając go mało delikatnie.
- Chcę... bardzo, Miłko - mruknął chłopak, z niechęcią się odsuwając i próbując szybko zdjąć kurtkę oraz buty. W głowie szumiało mu od wzrostu ciśnienia, a ręce pociły z narastającego pożądania. Złapał w końcu mężczyznę za dłoń i pociągnął w stronę swojego pokoju, porzucając po drodze torbę.
Mężczyzna pomógł mu się rozebrać, samemu po drodze gubiąc ubrania, nie przejmując się tym zupełnie, tym bardziej, że byli tu sami. Widać było, że schudł jeszcze bardziej, mięśnie na jego ciele zarysowały się silniej, nie wyglądał jednak jak okaz zdrowia. Był nienaturalnie szczupły i nie posiadał chyba zupełnie tkanki tłuszczowej. Chętnie przejął aktywną rolę, pozwalając Mikołajowi leżeć biernie na plecach i oddawać mu się. Lizał jego pachwiny, gryzł jego uda, z przyjemnością obserwując powstające zaczerwienienia, i ssał go chętnie, z zapałem, czekając aż Mikołaj będzie miał dosyć, aż będzie chciał się już tylko skulić i zasnąć. Tak też w istocie się stało, gdy po drugim, gwałtownym orgazmie uspokoili się na tyle, by móc leżeć obok siebie spokojnie. Miłko pozwolił mu przytulić się do siebie, objął go ramieniem, a potem długo patrzył się w sufit, obserwował szybko zapadający, zimowy zmrok, nie mogąc zasnąć i oddając się rozmyślaniom.
***
Spał mocno, wciąż pewny, że ogrzewa go ciało kochanka, zakopane wraz w nim w pościeli. To nie był sen, na pewno nie był. Zadrżał, kiedy chłód spłynął na odkryte ramię wywołując gęsią skórkę.
- Miłko...? - szepnął zaspanym głosem, nie mając zupełnie ochoty ruszać się, a tym bardziej okrywać, skoro miał go kto ogrzać. Leżał jeszcze chwilę, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, zmarszczył brwi i uniósł powieki. Wsłuchiwał się w otaczającą go ciszę, próbując wychwycić szmer ciepłego oddechu, jakikolwiek dźwięk, który da mu znak, że nie jest sam. Nie, to nie mógł być sen...
Przetarł oczy, dając sobie odrobinę czasu na powrót do styczniowego poranka. Kiedy ostrość widzenia wróciła, a pulsujące plamy światła spływające zza białych firan przestały zlewać się z szarością cieni, mógł bez przeszkód rozejrzeć się po pokoju. Nabrał gwałtownie powietrza, zagarnął dłońmi zmiętą pościel, wpatrując się w puste miejsce obok siebie. Chłód bił z każdego załamania materii, bez śladu ciepła drugiej osoby. Sen? Pokręcił głową, próbując nie poddawać się oślizgłemu niepokojowi, który otaczał mu serce. Nie, nie, pewnie jest w łazience.
Podniósł się ostrożnie, zerkając na boki w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoli mu wierzyć, że nie oszalał. Wczoraj wieczorem spotkał go. Był tego pewny. Zatrzymał się w korytarzu, nadal nasłuchując. Zignorował chłód wspinający mu się od czubków palców nóg, to nakrywający mu ramiona dreszczem czy spływający gęsią skórką wzdłuż pleców.
- Miłko? - Głos zabrzmiał żałośnie pośród ciszy pustego mieszkania. Było puste i Mikołaj był tego świadom, chociaż do końca przekonywał siebie, że zaraz, za któryś drzwi wyjdzie Miłko, a jego niepokój oblewający go wstrętnym ciepłem zniknie. Stał parę minut, wędrując spojrzeniem od jasnego prostokąta światła padającego z kuchni, do głębokiego, nieruchomego cienia drzwi z naprzeciwka. Nic się nie zmieniło, żadna ciemna sylweta nie zakłóciła obrazów migoczących w korytarzu. Był, ale już go nie ma.
Mikołaj uniósł dłoń, chciał nią dotknąć czoła, wygładzić zmarszczkę między brwiami, będącą częścią smutku, jaki zagościł na jego twarzy. Zatrzymał ją jednak, wpatrując się w linie palców, półcienie kości. Zgiął palce, zwinął do wnętrza dłoni i zadrżał. Poszedł... Zostawił mnie, znowu. Żadnych słów, nic co można by uchwycić. Zatrzymać. Jedynie cień, cień, który wyblakł wraz z nadejściem poranka. Zsunął się bezwładnie na podłogę i ukrył twarz w dłoniach, z całych sił odganiając rozpacz ściskającą mu krtań. Chłód otoczył go ciasnym kokonem i mimo łez wydawał się twardnieć coraz szybciej na bladej skórze. Szloch wdarł się między pustkę korytarza.
Obraz pokoju zamazał się wraz z krawędziami łóżka i pościeli. Drażniące światło nie wzbudzało ciepła, a pretensje, że nastało, odgoniło noc, jedyną chwilę, kiedy jeszcze Mikołaj czuł przy sobie mężczyznę. Dopadł poduszki i skrył się pod kołdrą, zaciskając zęby na pościeli. Ból wydawała się trwać wiecznie, tak samo łzy, wsiąkające wraz z żalem w skórę nadgarstków. Zostawił mnie, znowu mnie zostawił.
***
- Nosz kurwa! - zaklął, polewając palce gorącą kawą, obficie parującą ze styropianowego kubka. Wspiął się szybko po schodach klatki schodowej, chcąc usiąść już w cieple mieszkania i napić się kawy, zjeść świeże croissanty. Otworzył sobie drzwi łokciem i zsunął buty ze stóp, starając się zachowywać jak najciszej. Może dzieciak jeszcze spi. Nie chciał go budzić. Widać było, że chłopakowi potrzeba snu, że jest zmęczony. Nie zdjął nawet kurtki i w samych skarpetkach udał się do pokoju Mikołaja, z szeleszczącą paczką rogalików z dżemem i dwoma kawami w tekturowym uchwycie. To co zobaczył, głęboko go zdziwiło. Chłopak drżał i łkał cicho, skulony pod kołdrą. Miłko postawił ostrożnie kawy na meblach, nie mając pojęcia, czego właściwie jest świadkiem.
- Mikołaj... Coś się stało? - spytał ostrożnie, zdejmując kurtkę z ramion i nie spuszczając go z oczu. - Wyszedłem na chwilę do Pestki...
Płacz gwałtownie ustał, a w następnej sekundzie pościel została odsunięta dość gwałtownie, chociaż niezdarnie.
- Je-jesteś? - Mikołaj z pełnym niedowierzania spojrzeniem wpatrywał się w mężczyznę, próbując uspokoić łkanie wyrywające mu się wraz z przyspieszonym oddechem.
- Byłem tylko po śniadanie. Nie chciałem grzebać w kuchni. Nie chciałem cię budzić. Powiesz mi, co się stało?
- Myśl-lałem, że... zniknąłeś.
- OK... zachowujesz się dziwnie - powiedział mężczyzna, odnosząc w międzyczasie swoją kurtkę do korytarza. Z kuchni wrócił z dwoma talerzykami, po czym bez pytania nałożył na nie pachnące, ciepłe jeszcze rogaliki i podsunął jeden Mikołajowi pod nos. - Koło włoskich nie stały, ale chyba nie mamy wyboru - uśmiechnął się blado, samemu biorąc kubek z kawą i popijając na stojąco. - No jedz. Nie marnuj moich pieniędzy czekając aż wystygnie.
Mikołaj wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym spojrzał na rogalik, czując, że stracił apetyt. Mężczyzna wrócił i to go cieszyło, ale cała reszta nie wywoływała w nim żadnych pozytywnych emocji. Przecież ja go kompletnie nie znam... Przeszło mu przez myśl i na powrót zacisnął wargi, przestraszony, że przygnębienie powraca. Starł łzę i następną, nie wiedząc co gorsze, czy to co czuł, ale najwidoczniej do Miłka sprzed roku, czy to, jak go to wszystko poruszało.
- Co ty do cholery robisz? - spytał mężczyzna, zastygając na moment i nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zachowanie Mikołaja zupełnie do niego docierało. Żeby dorosły chłopak płakał jak dziewczyna? Westchnął z lekką irytacją, odstawił talerzyk z ledwo nadgryzionym rogalikiem na meble, odstawił swoją wspaniałą kawę z lekkim żalem i usiadł na skraju łóżka, czując się zobowiązany, by jakoś go pocieszyć. Czuł w się w pewien sposób odpowiedzialny, czy przez to, że spędzili razem ostatnią noc, czy za wszystkie te noce, które dzielili niemal dwa lata wcześniej. - Mówię do ciebie, dzieciaku - warknął, zabierając mu jedzenie i odstawiając na bok. Złapał go mało delikatnie za szczękę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Westchnął ponownie, po czym najzwyczajniej w świecie go przytulił. - Jak mam ci cholera pomóc, skoro nie chcesz powiedzieć, co ci jest? - spytał gdzieś w jego włosy, obejmując go ramieniem przez plecy i przyciskając mocno do siebie.
Poczuł jak chłopak wtula się w niego zaborczo, zmarznięty i drżący. Przez dłuższą chwilę nie dostawał żadnej odpowiedzi z jego strony. Jedynie stłumiony szloch, jakby Mikołaj za wszelką cenę próbował uspokoić się, ale nie wychodziło mu to zupełnie. Palce jego rąk zaciskały się zdecydowanie na bluzie mężczyzny, to znów miękko zapadały w jej materii.
- Kocham cię - wymamrotał Mikołaj, a serce zabiło mu bólem w oczekiwaniu na reakcję.
Miłko objął go delikatniej, ulegając smutkowi, jakim emanował Mikołaj. Pogładził go niemal czule po głowie i karku, pozwalając chłopakowi wypłakiwać łzy w swoje ramię. Wyznanie jakoś... nie dotarło do niego zupełnie.
- Mikołaj... Nie rozumiem, co się z tobą dzieje. I dlaczego mówisz takie rzeczy. OK, jest ci smutno, ale... ja nie nadaję się do takich zabaw - powiedział, składając oszczędny, suchy pocałunek na skroni chłopaka. - Wytłumacz mi wszystko. Po kolei, proszę.
- Ale co mam tłumaczyć? Że jak rok temu zniknąłeś t-to coś poczułem do ciebie? Ż-że... jak wczoraj cię zobaczyłem... jezu... wszystko wróciło. - Mikołaj pociągnął nosem, wszystkie słowa wydobywając z siebie łamiącym się głosem, z ustami nadal zanurzonymi w materii jego bluzy. - Dziś rano myślałem, że znowu... zniknąłeś. Nie wiem, co robi ze mną... to całe uczucie. Jest przejebane... ale to nie gra. Rzeczywistość, która mnie... popycha do ciebie.
Miłko odchrząknął, niespodziewanie czując się zupełnie niezręcznie. Wnioski nasuwały się jasne, ale ciężko było mu przyjąć je jako fakt. To, co mówił Mikołaj zdawało się być zupełną abstrakcją.
- Nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że tak się sprawy mają. Mogłeś powiedzieć cokolwiek. Matka mówiła mi... Mówiła, że byłeś u niej. Gdybyś powiedział cokolwiek wcześniej... Przykro mi - powiedział w końcu płasko, nie wiedząc, co jeszcze może zrobić, by załagodzić jego ból. Nie chciał go krzywdzić. Nie chciał nigdy nikogo ranić.
- Ale ja nie wiedziałem...To jest właśnie najzabawniejsze. Dopiero z czasem zorientowałem się co jest grane. - Mikołaj wytarł łzy mówiąc spokojniej, chociaż mogło być to pozorne. - Jakbyś wiedział... to wróciłbyś?
- Może... może wróciłbym wcześniej. Próbowałem ułożyć sobie życie tam... u ojca, ale nie wyszło. Nie udało mi się. Gdybym wiedział, nie kazałbym ci tu czekać... tak bez sensu - odparł, odsuwając go powoli od siebie i szukając w jego załzawionych oczach zrozumienia. - Bardzo mi przykro, że tak się stało. Nie chciałem, żebyś cierpiał, albo robił sobie jakieś... nadzieje.
- Przecież nic mi nie obiecałeś, Miłko. - Chłopak nadal częściowo go obejmował, nie zabierając rąk z pleców mężczyzny. - A twój ojciec? Nie okazał się taki jak myślałeś?
Mężczyzna westchnął ciężko, oswobadzając się z jego objęcia by sięgnąć po kubek z kawą. Upił głęboki łyk nim odpowiedział.
- To raczej ja okazałem się nie taki, jak myślałem... Szkoda, że to wszystko wychodzi dopiero teraz. Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Naprawdę nie wiem. Bardzo mnie... zaskoczyłeś.
- Uwierz mi, że... że ja tego nie planowałem. Nawet nie wpadłbym na to. Po prostu no... - westchnął, spuszczając wzrok i naciągając na ramiona kołdrę. - Pojawiłeś się... i te emocje też. Nagle skumałem, jak tęskniłem. - Oblizał wargi, zaciskając palce na białym materiale i pociągając nosem. Podniósł wzrok na mężczyznę, z trudem się powstrzymując, aby ponownie go nie dotknąć. Jestem taki słaby... przez to uczucie. Jak nie ja. Kim ja teraz jestem? - A jaki jest twój ojciec? Znał angielski?
- Znał podstawy. To ja łatwo nauczyłem się bułgarskiego. Jest... taki jak się spodziewałem. Nie mogłem liczyć na lepszego ojca. Cieszę się, że go poznałem... w końcu - powiedział, zerkając na Mikołaja. Zbyt wiele działo się ostatnimi czasy, by mógł ocenić to wszystko z biegu. W głowie miał zupełny mętlik. - Lepiej się już czujesz? Nie chciałem cię wystraszyć. Spałeś jak dziecko kiedy wychodziłem.
- Tak, lepiej. Coś... no dziwnego zacząłem myśleć, jak cię nie zobaczyłem. Panika godna gimbasiarskiej laski - zażartował cicho Mikołaj. - To czemu wróciłeś? Nie chciałeś posiedzieć z ojcem dłużej? Czy może... przyjechał z tobą do Polski?
- Nie, oczywiście, że nie. On ma swoje życie tam, i nie mógłbym tego od niego wymagać. I tak... wiele dla mnie zrobił. Wiesz... - zaczął, zastanawiając się chwilę i bawiąc się opakowaniem od kawy, którą zdążył już wypić. - Próbowałem... Chciałem zostać tam, z nim, z jego rodziną. Ale nie ułożyło się. Nie miałem już na co tam czekać. Chyba na cud - parsknął gorzko, krzywiąc brzydko usta. - Próbowałem zacząć własne życie od początku. Po prostu mi się nie udało.
- Pokłóciliście się?
- Nie... Nie mogę nic zarzucić mojemu ojcu. Bardzo się starał. Przyjął mnie bardzo... ciepło. Czasem udawało mi się zapomnieć, że jesteśmy obcymi ludźmi - powiedział wolno Miłko, zgniatając kubek po kawie w dłoni. Wydawał się być zupełnie zatopiony we własnych rozmyśleniach.
- To... co cię zmusiło, aby wrócić? - spytał ostrożnie Mikołaj, wyczytując jasno z jego wypowiedzi, że powód był szczególnie delikatny i bolesny. Nie powracał do tematu własnych uczuć, jawnego wyznania, które dobrą chwilę temu przeszło mu z trudem przez gardło. Tylko się wygłupił i udowodnił, jaki jest dziecinny.
- Nie miałem tam już czego szukać. Zawiodłem... siebie i osoby, które na mnie liczyły. To nie był szczególnie udany rok - zaśmiał się gorzko, chowając na chwilę twarz w dłoniach. Widać było, że rozmowa na własny temat przychodzi mu z trudem.
- Ale na pewno... masz też dobre wspomnienia, co? - Mikołaj niepewnie wyciągnął dłoń i dotknął jego ramienia. Całym sobą pragnął w tej chwili ukoić ból mężczyzny, dać mu podporę. - A do tego zawsze można zacząć od nowa.
- Tak, mam kilka - powiedział, uśmiechając się blado. - Będę już szedł. Musisz chyba... odetchnąć po tym wszystkim- dodał, wstając powoli z posłania.
- Miłko zostań. Ja... - Mikołaj urwał wpatrując się w niego z lekką paniką. Rany... znowu to robię! Jak zakochana pizda. Przeklnął w duchu, próbując doprowadzić się do porządku. - Przepraszam... nie poznaję siebie od tej strony.