Rozdział 41
Flashback
Reveka Solaine, zwany przez wszystkich Karmazynem stał na uboczu, wraz z młodym kapitanem Aidanem Karinem. Obaj obserwowali z daleka naradę. Karmazyn znał się tylko na wojaczce i trzymał się z daleka od wielkiej polityki. Ufał, że rządzenie tym krajem zostało powierzone w dobre ręce. Z kolei Aidan Karin był jeszcze zbyt młody, by ktoś chciał poważnie z nim rozmawiać o polityce.
Chwilę później dołączył do nich Saeneil Fhearghail, syn słynnego już w tych stronach Casiusa. Ów Saeneil miał spojrzenie zimne jak lód i wieczne niezadowolenie wymalowane na przystojnym obliczu. Odgarnął brązowe włosy z czoła i spojrzał na swoich towarzyszy.
- Po co tu tak stoisz, Karmazyn? – zapytał w końcu, gdy cisza go znużyła.
- Przyglądam się jak twój ojciec szczerzy się do króla, niczym dziwka do bogatego klienta. – odrzekł ze złośliwym uśmieszkiem żołnierz. Kapitan Karin spojrzał na niego nieprzychylnie.
- Czy ty nikogo nie szanujesz? – zapytał Aidan. Karmazyn tylko uśmiechnął się szerzej.
- Nie wiem, co ci do mojego ojca, szczurze! – wycedził przez zęby zdenerwowany Saeneil. – Może mam ci przypomnieć, kto zrobił dziecko siostrze swojego mężczyzny?
- Cóż mam rzec na swoją obronę. – odparł beztrosko Karmazyn. – Nie mogłem nic zdziałać z Dare, póki nie wypełniłbym tego dziwnego… rytuału… Sam nie pamiętam. Jestem zdrowym mężczyzną, mam swoje potrzeby. Dlaczego to, że Dare nie może się pieprzyć bez zobowiązań ma być moim problemem.
- Nie wiem nawet, jak możesz mówić o tym tak spokojnie! Gdyby ktoś taki jak Dare wybrał mnie… - rzucił kapitan Karin, lecz Karmazyn mu przerwał.
- Jeśli tak bardzo go chcesz, dlaczego sam nie wystartujesz! Zapewniam cię, że umrzesz z powodu wiecznej frustracji! Albo spłoniesz w ogniu. Tak czy inaczej, przyjemnie nie będzie. Zaręczam ci to!
- Jesteś szalony, Karmazyn. Nie wiem, dlaczego ktokolwiek wybrał cię na dowódcę wojsk Sadal. – rzekł sucho Saeneil.
- Widać taką władzę mamy. Wspaniały król Varden, który robi niewiele więcej od posuwania w dupę swojego doradcy, Fhearghaila.
- Odpierdol się od mojego ojca, suczy synu! Gdyby nie on, gniłbyś gdzieś pod płotem Imperialnego zaborcy!
- Och, okrutnie zmieniałoby to mój los! – zaśmiał się Karmazyn. – Wybaczcie panowie, ale mam kilka spraw do załatwienia. Żegnam. – dodał Reveka Solaine i zanurzył się między ludzi, wyczekujących na placu dalszych ustaleń.
Saeneil dokładnie wiedział, że słowa Karmazyna nie są bezpodstawne. Chłopak pamiętał dobrze, gdy pewnego pijackiego wieczoru jeden z wyższych oficerów spił się tak bardzo, że opowiedział mu, jak jego matka musiała podobnie upić Casiusa Fhearghaila, żeby zrobił jej drugie dziecko. Saeneil wściekł się wtedy tak bardzo, że rozbił butelkę na głowie owego oficera. Co najdziwniejsze, wojskowy wcale się nie obraził. Wyjawił mu za to kolejne szczegóły z życia jego ojca. Ponoć lubił wojskowych… Tego było za wiele. Za wiele….
Ludzie gadają różne rzeczy, w większości przypadków nie robią nic innego. On to wiedział, jednak słowa wciąż bolały. Tak samo bolało go życie w cieniu ojca, którego większość uważała za chodzący ideał. Saeneil wiedział, że tak nie było.
- Już wróciłeś do domu? - Saeneil wyjrzał z kuchni. Jego ojciec zdejmował swój znoszony płaszcz w ponurej, szarej barwie. To nie był jego kolor.
- Nie spodziewałaś się mnie, synu? – zdziwił się Casius, wchodząc do kuchni. Saeneil przystanął obok stołu, opierając się dłońmi o blat. Ojciec usiadł naprzeciwko i westchnął głośno. Był zmęczony.
- Jak narady? Wniosły coś?
- Nie sądzę. – odrzekł zrezygnowany Casius Fhearghail, spoglądając na syna. Jego zielone oczy były przygaszone, jakby straciły swój dawny blask.
- Nie musisz uśmiechać się w taki sposób do Vardena, ojcze. Nie pozostawiasz tym żadnych wątpliwości. Ludzie już wystarczająco mają powodów do gadki. – rzekł nagle Saeneil, zanim zdołał się powstrzymać. Casius uniósł brwi w niemym pytaniu. To jeszcze bardziej zirytowało chłopaka. – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię! Od dawna różne persony robiły mi aluzje, jednak ja puszczałem te słowa mimo uszu! Nie chciałem im wierzyć, jednak twoje czyny mówią same za siebie!
- Czego ode mnie oczekujesz, Neil? Twoja matka nie żyje, mam prawo układać sobie życie tak, jak chcę! – odpowiedział mu Casius.
- Och, układałeś je nawet za jej życia! Ona dokładnie wiedziała o tych wszystkich… hmm… incydentach, ojcze! Zastanawiam się tylko ilu ich było… – zawołał ze złością Saeneil. Casius zerwał się z miejsca, lecz nie podszedł do syna.
- Na swój sposób kochałem ją. – powiedział ze smutkiem.
- Już ja wiem, co tak naprawdę kochałeś w życiu…
- Saeneil!
- Wybacz mi, drogi ojcze. – krzyknął chłopak. – Mogłeś chociaż się z tym kryć! Nie widziałeś tego, jak matka cierpiała! Wszyscy uważają cię za ideał! Ja wiem, że tak nie jest, Casius.
- Starałem się. Dla was.
- Natury nie da się tak łatwo oszukać, prawda? Po co wplątywałeś się w rodzinę?
- Powiedz mi, Saeneil, czy kiedykolwiek ci czegoś brakowało? Zawsze byłem przy tobie i Keene, gdy mieliście jakiś problem. Kocham was obu i oddałbym za was życie.
- Nie kochałeś mojej matki, ojcze.
- Była mi przyjaciółką, ale jak sam stwierdziłeś, oszukiwałem sam siebie. Nie żałuję tego, że się z nią ożeniłem, bo dała mi najwspanialszy skarb na świecie – moich synów. Nie udaję, że jestem bez winy. Nie wmawiam nikomu, że jestem idealny, bo to nieprawda. Nasze błędy i wady też czynią nas tym, kim jesteśmy, Saeneil. Kiedyś to zrozumiesz.
- Nie chcę żyć ciągle w twoim cieniu, ojcze.
- Nie będziesz. Stanowisz sam siebie, Saeneil. Pamiętaj, że jestem z ciebie dumny, synu.
Młody Fhearghail poczuł, jak coś ściska go w gardle. Odgonił zaraz to uczucie i osunął się ciężko na krzesło.
- Wiem ojcze, wiem… - wyszeptał ledwie słyszalnie.
End of a flashback
***
Casius
Tak, jak się spodziewałem, w końcu ujrzeliśmy rozdroże o którym wspominałem Leithowi. Na środku stał znak, obłożony dosyć dużymi kamieniami. Z oddali dojrzeć można było karczmę i kilka drewnianych, skromnych chałup, przycupniętych wzdłuż kamienistej drogi. Krajobraz nieco się zmienił od czasu, kiedy polowałem tu z ojcem. Zdecydowanie więcej było tu drzew. Dostrzegłem też domy, których nie pamiętałem. Być może ktoś postanowił osiedlić się na granicy obu państw. Być może to ja miałem tak słabą pamięć. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Mianowicie na stercie kamieni, spoczywających wokół znaku siedział jegomość w burym płaszczu. Na głowę narzucony miał niedbale kaptur. Wyraźnie widziałem, że mi się przygląda. Nie spodobało mi się to wcale, ale musze przyznać, że też nieco zaintrygowało. Nieznajomy uśmiechnął się i gestem ręki nakazał, żebym podszedł. Zawahałem się i spojrzałem na swoich towarzyszy. Nikt zdawał się tego nie zauważyć.
- Leith, widzisz tą karczmę? – zapytałem, wskazując ręką kierunek. Jasnowłosy czarownik przytaknął, spoglądając we wskazane przeze mnie miejsce. – Dobrze. Pójdź tam i sprawdź, czy są jakieś wolne miejsca.
- Chyba czegoś nie rozumiem… - zawahał się Leith.
- Chciałbym porozmawiać z tym człowiekiem obok znaku. Wygląda, jakby był obeznany z tą okolicą, więc jego wgląd mi się przyda. – odrzekłem, wymyślając coś na poczekaniu. Leith zmierzył wzrokiem nieznajomego i skrzywił się okropnie.
- Dziwny typ. – oznajmił w końcu. – Nie sądzisz, że nierozsądnie będzie zostawać z nim tutaj?
- Leith, jestem dorosły, wiem co robię. – uspokoiłem go. – Zabierz resztę. Zaraz do was dołączę.
Rainamar rozmawiał o czymś z Nolanem i chyba nie słyszał naszej rozmowy. Zaraz, gdy tylko Leith ruszył przed siebie, a wraz z nim reszta naszych towarzyszy, półork znalazł się przy mnie. Po jego minie widać było, że żąda wyjaśnień.
- Co się dzieje? – zapytał.
- Nic. – odrzekłem. – Jest coś, co mi nie daje spokoju. Chcę to wyjaśnić, więc proszę cię, nie przeszkadzaj.
- Nie przeszkadzaj? Czy ty siebie słyszysz? – zdenerwował się Rainamar.
- Rhain, wiesz, że zrobiłem dodatkowe okrążenie w lesie? – zapytałem go w końcu. Spojrzał na mnie, jakbym przed chwilą oszalał i śpiewał pieśni zakonne, skacząc na jednej nodze i wymachując kolorową chusteczką.
- O czym ty mówisz?
- Wyjaśnię ci wszystko. Zaufaj mi. – powiedziałem pewnie. Półork nie wyglądał na przekonanego, ale powoli ruszył przed siebie, oglądając się co chwila na mnie.
Nie zastanawiając się już dłużej podszedłem do nieznajomego, odzianego w bury płaszcz. Ten tylko przez chwilę mnie obserwował, by w końcu przerwać milczenie słowami, które całkowicie mnie zaskoczyły.
- Muszę ci pogratulować.
- Pogratulować? – nie wiedziałem, czy usłyszałem te słowa właściwie.
- Tak. Zmyliłeś mnie, co nie jest łatwą sztuką. Mam swoje lata, synu, większą część życia spędziłem w lesie. – rzekł spokojnie nieznajomy, jak gdyby opowiadał dzieciom jakąś ludową opowieść przy kominku.
- Nie rozumiem… - przez chwilę nie mogłem w ogóle zorientować się w czymkolwiek, co powiedział ów człowiek. Czułem się tak, jakby czuł obecność światła, ale go nie widział. Nieznajomy musiał to wyczuć.
- Otóż, jak już wiesz, ktoś cię śledził. – oznajmił mi.
- Ach, dobrze znaleźć potwierdzenie. – odrzekłem.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Też dodałoby mi to otuchy! – zawołał rozbawiony. – Jesteś sprytny, chłopcze. Wyprowadziłem z lasu ludzi, którzy cię śledzą. Nie mogę powiedzieć, gdzie są, jednak na razie nie uświadczysz ich obecności. Chcę cię jednak ostrzec. Dzieje się coś, co powinno cię zaniepokoić. Pracuję jako najemnik, nikt mi nie jest panem dłużej, niż wymaga tego kontrakt. Teraz mogę to powiedzieć. – rzekł nieznajomy.
- Wiem, że ktoś za nami podąża. Starałem się ich zgubić w lesie, jednak nie wiem, jak zdołali mnie wytropić. To ty? – zapytałem go.
- Po części. – przyznał mężczyzna w burym płaszczu. – Miej oczy szeroko otwarte.
- Co to ma znaczyć? Nie rozumiem?
- Rozumiesz, synu, rozumiesz. A teraz wybacz, ale obowiązki wzywają. Uznaj to spotkanie, za akt dobrej woli z mojej strony. Chylę czoła przed talentem i ostrzegam. – powiedział nieznajomy i powstał. Był wysoki i szczupły, ale wyglądał na silnego. – Jestem Gunnar Vael Haschtig. – dodał i udał się w prawo, na drogę prowadzącą do jednego z przygranicznych miasteczek. Dostrzegłem, że do drzewa przywiązany był czarny koń. Przez chwilę jeszcze obserwowałem tego człowieka, nim zniknął za leśną gęstwiną.
Nie spodziewałem się czegoś takiego. Przed czym ostrzegał mnie ten mężczyzna? Kim są ludzie, którzy za nami podążają. Niepewnie rozjebałem się wokół siebie. otaczał mnie las. Spojrzałem na karczmę i kilka chałup, stanowiących przygraniczny krajobraz. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, ale musiałem działać. Ruszyłem przed siebie, próbując ułożyć jakikolwiek plan działania….
***
Zostawiwszy konia pod czujnym okiem stajennego wszedłem do karczmy. Leith siedział przy stoliku z wielkim kuflem piwa. Obok niego dostrzegłem Lilijkę, przeglądającą jakąś książkę. Byli z nimi także Cahan i Nolan, choć tylko ten ostatni coś mówił. Leith słuchał go z rozbawioną miną. Podszedłem do nich.
- Gdzie jest Rainamar? – zapytałem.
Leith spojrzał na mnie w taki sposób, jakby zdziwił się moim przybyciem.
- Dowiedziałeś się czegoś od tego człowieka z rozstajów? – rzucił, ignorując moje pytanie. Pokręciłem przecząco głową.
- Powiedział mi tylko to, co wiem. Będę musiał zapytać karczmarza. – odrzekłem. Po części to było nawet prawdą. Ten cały Gunnar Vael Haschtig wcale mnie nie oświecił.
- Cóż. Szkoda twojej fatygi. – rzekł nieco zmartwiony czarownik.
- Też tak pomyślałem. – odparłem. – Gdzie Rainamar? – ponowiłem pytanie, tym razem spoglądając na Lilijkę.
- Wziął jakiś pokój i poszedł na górę. – odparła dziewczyna. – Nie usłyszałam numeru, zapytaj karczmarza, Casius. – doradziła, rzucając urwane spojrzenie szynkarzowi, który zajęty był wycieraniem talerzy.
Po załatwieniu tej sprawy poszedłem prosto na górę, do wskazanego przez właściciela karczmy pokoju. Zapukałem, chcąc ostatecznie upewnić się, że to właściwy pokój. Gdy tylko usłyszałem głos Rainamara wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Przekręć klucz. – poradził mi półork. Siedział na krześle, które stało pod niewielkim oknem. Nie miał na sobie koszuli.
Zrobiłem jak kazał i podszedłem do niego, kładąc klucz na stoliku, który także zajmował miejsce obok okna. Półork uniósł na mnie swoje bursztynowe oczy w niemym pytaniu.
- To skomplikowane. – odrzekłem, opierając się o stół.
- Więc postaraj się mówić wprost. – Rainamar nie dawał za wygraną. Westchnąłem głośno i zdjąłem z siebie letnią kurtkę, rzucając ją na stół.
- Ktoś nas rzeczywiście śledził. Wydaje mi się, że działo się to przez cały pobyt w lesie.
- Wspaniale. – burknął pod nosem półork. Wydawał się być dziwnie spokojny. Zastanawiało mnie to.
- Ten człowiek, którego widziałeś na rozdrożu… On był wynajęty przez tych ludzi. Co dziwne, ostrzegł mnie. – powiedziałem w końcu, czekając na jego reakcję.
- Podejrzewałeś coś? Poszedłeś z nim rozmawiać i nie pomyślałeś, co może ci się stać? – zapytał, nawet nie próbując ukrywać swojej złości.
- Co im po mnie? Oni chcą Leitha i jego medalionu.
Rainamar tylko wzruszył ramionami.
- Myślisz, że on wie, że ktoś go śledzi. – zastanowiłem się.
- Ma świadomość, że to się może zdarzyć, ale założę się, że w lesie czuł się w miarę bezpiecznie. Ciężko jest cokolwiek tu znaleźć.
- Powinienem mu powiedzieć?
Półork zamknął oczy, jakby się nad czymś zastanawiał. Zapewne tak było, bo uśmiechnął się dziwnie i pokręcił głową.
- Nie. – rzucił w końcu, spoglądając na mnie.
- Dlaczego? – byłem nieco zdziwiony jego reakcją.
- Zaufaj mi i zrób, jak mówię. Uważam, że już wiem, co myśleć o tym wszystkim. – rzekł bardzo tajemniczo.
- Wytłumacz mi więc o co chodzi.
- Wiesz, o co chodzi, Casius. – odparł pewnie półork, spoglądając w okno.
Musiałem przyznać sam przed sobą, że w tym momencie w ogóle nie wiedziałem, o czym on w ogóle mówi. Jednak wiedziałem zbyt dobrze, że nic go nie zmusi do mówienia, jeśli sam nie chce. Westchnąłem znów, rzucając szybkie spojrzenie na sufit. Był drewniany, pokryty kwiatowymi ornamentami.
- Ładnie tu. – powiedziałem od niechcenia, rozglądając się po pokoju. Były w nim trzy okna, których ramy pokryte były podobnymi ornamentami. Dopiero teraz to dostrzegłem. Stolik i krzesła też nie były dziełem przypadkowej pracy, lecz same w sobie były małym dziełem sztuki.
- Cholera, mam nadzieję, że pobyt tutaj nie kosztuje majątku! – skrzywiłem się, słysząc własne słowa.
Rainamar rzucił mi nieco złośliwy uśmieszek.
- Właściwie, kapitanie, chciałem zapytać, gdzie twoja koszula.
- Odpoczywam. – odparł krótko półork, unosząc jedną brew niemożliwie wysoko.
- Myślisz, że mógłbyś odpoczywać nieco bardziej aktywnie. – zastanowiłem się, całkiem niewinnie.
- To znaczy?
- Cóż, mówią, że wysiłek fizyczny relaksuje znacznie lepiej.
- Wydaje mi się, że ten, kto to mówi zna się na rzeczy.
Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem do niego. Bez zbędnych słów usiadłem mu na kolanach. Objął mnie w pasie i przytulił.
- W co my się znowu wplątaliśmy… - zapytał i pocałował mnie w policzek.
- Mam nadzieję, że w nic gorszego niż przedtem. – odparłem, odgarniając mu włosy z czoła.
- Casius… -wyszeptał, zamykając oczy.
- Mhm…
- Pocałuj mnie.
- Wydajesz mi rozkazy? – zapytałem z rozbawieniem.
- Proszę.
- Rhain!
- Tak? – uśmiechnął się, wciąż nie otwierając oczy. Pocałowałem go, nie spiesząc się . pachniał lasem. Uwielbiałem ten zapach. Jego uścisk się wzmocnił. Poczułem, jak zaciska dłonie na moich biodrach, zmuszając mnie, żebym się poruszył. Zrobiłem to, a on gwałtownie nabrał powietrza, odrywając się od moich ust.
- Casius… - znów wyszeptał moje imię, pocierając swój policzek o mój. Nigdy bym nie zgadł, że tak mu się spodoba mój zarost. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Nie drażnij się ze mną. –skarciłem go. Zsunąłem dłonie wzdłuż jego klatki piersiowej, potem po brzuchu. On całował mnie po szyi, próbując przy okazji rozpiąć moją koszulę.
- Rainamar…
Nagle wydało mi się, że słyszę stukanie do drzwi. Otworzyłem oczy i spojrzałem w ich kierunku. Istotnie, dźwięk się powtórzył.
-Tak? – zapytałem, mając nadzieję, że nikt nie zechce wejść. Szybko sobie jednak przypomniałem, że klucz leży na stole obok.
- Chciałam tylko powiadomić, że kolacja jest podana. – zawołał jakiś kobiecy głos.
- Dziękuję. - odrzekłem, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Było to jednak trudne, gdy pewien półork obdarowywał mnie pocałunkami tam, gdzie tylko mógł sięgnąć. Ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem mocno.
- Mój piękny, chyba jestem głodny. – oznajmiłem bez ogródek. Spojrzał na mnie, mrugając szybko.
- Słucham?
- Może byśmy poszli coś zjeść. – zaproponowałem. Westchnął tylko, opierając głową na moim ramieniu.
- Daj mi chwilę. – powiedział tylko. Przytuliłem go, głaszcząc delikatnie po czarnych włosach.