Wstał cicho, by nie obudzić Bazylego. Chłopak dopiero zasnął po upojnym seksie, a zostało mu zaledwie pół nocy na sen. Już chyba odruchowo poprawił mu kołdrę i pocałował w czoło. Szybko się umył i zjadł śniadanie, potem ubrał swój służbowy strój i nie kłopocząc się używaniem drzwi po prostu przeniknął przez ścianę. Kiedy zakładał służbowy strój, nie musiał kłopotać się tym, że ktoś zobaczy coś co nie powinien, bo mogli go zobaczyć tylko ci którzy stawali się jego „klientami”, a takim już było wszystko jedno czy zobaczą faceta wychodzącego ze ściany czy też unoszącego się dobry metr nad ziemią. Jedynie jako człowiek musiał pilnować pozorów. Wprawdzie istniała komórka zajmująca się naprawianiem „wypadków przy pracy”, ale to były kosztowne i długotrwałe procedury, jak na przykład zmienianie ludziom pamięci, dlatego też niechętnie z nich korzystano, a na tych którzy mieli najwięcej takich wypadków nakładano różnego rodzaju kary.
Kiedy był na zewnątrz odetchnął pełną piersią i wdychając przez chwilę powietrze lokalizował wszystkie swoje cele. Pierwszy z nich był bardzo blisko, bo zaledwie dwie ulice dalej. Kiedy dotarł na miejsce, zobaczył bogato wyposażone mieszkanie. Wiedział, że ma jeszcze trochę czasu, więc postanowił rozejrzeć się po wnętrzu. W sumie było tam pięć pokoi. W jednym z nich w ogromnym małżeńskim pokoju spała para dorosłych, trzy kolejne były zapełnione jakimiś meblami, a w ostatnim... Szybko poznał, że to pokój jakiegoś nastolatka. Plakaty na ścianie, bibeloty, porozrzucane ubrania… Już chciał wyjść, gdy jego uwagę zwróciła leżąca na biurku kartka. Podszedł do niej i przeczytał.
- Ech, kolejny samobójca.
Skierował się prosto do łazienki. Przeczucia go nie myliły. W wannie pełnej wody siedział młody chłopak z zamkniętymi oczami i płakał, a z jego nadgarstków wyciekała krew barwiąc wodę. W pewny momencie przestał płakać, a jego ciało zwiotczało.
- Dlaczego wy wszyscy musicie to robić w tak dramatyczny sposób? – Kostek skrzywił się. – Nie możecie po prostu łyknąć jakieś prochy?
W tym momencie chłopak podskoczył wylewając na podłogę wodę.
- Kto tu jest?! – zapytał spanikowany.
Kostek zapalił światło. Chłopak widząc go podniósł się i przytulił do ściany, jakby chciał się w nią wtopić.
- Kim jesteś?! Czego ode mnie chcesz?! Jak się tu dostałeś?!
- A jak myślisz? – zapytał grobowym głosem. – Przyszedłem po ciebie.
- Po mnie? Ale dlaczego?
- Bo właśnie popełniłeś samobójstwo.
- Ale… przecież ja żyję.
- Jesteś pewien? Spójrz na dół.
Chłopak posłusznie spojrzał pod nogi i zobaczył swoje bezwładne ciało.
- Jestem duchem? – zapytał dziwnie spokojnym głosem i zaczął oglądać swoje własne ręce – Wcale nie wyglądam na ducha.
- Jeszcze nie. Dopóki nie przetnę tej nici, możesz jeszcze zostać uratowany.
- Nici? – dopiero w tym momencie chłopak zauważył cienką złotą nić łączącą go z ciałem.
- Gdyby w tym momencie ktoś wszedł do łazienki, można by cię jeszcze uratować. Niestety, nikt nie przyjdzie.
- I bardzo dobrze – odparł chłopak. – Przetnij w końcu tą nić, chcę to już mieć za sobą.
- Jak sobie życzysz – mruknął Kostek i machnął kosą.
Przez krótką chwilę, w miejscu w którym kosa zetknęła się z nitką, rozbłysło niewielkie oślepiające światełko, ale szybko zgasło. Złapał koniec nitki i pociągnąwszy ją za sobą mruknął:
- A teraz zabierzemy cię do piekła.
- Do piekła? Ja nie chcę! – chłopak zaczął panikować. Próbował się opierać i łapać mebli stojących w łazience, ale jego ręce tylko przez nie przechodziły.
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim się ciachnąłeś – mruknął Konstanty. – Nie mówili ci, że samobójcy idą do piekła? Pewnie mówili, ale nie słuchałeś. Ech, te dzieciaki, kiedy w końcu uwierzą? A teraz siedź cicho. Mam jeszcze paru klientów do zabrania.
Pociągnął płaczącą duszę i wybył z mieszkania. Chcąc mieć pewność, że nic się nie zmieniło, wciągnął pełną piersią powietrze. Wszystko było bez zmian. Ruszył do następnego celu. Tym razem jego węch zaprowadził go na pobliski most. Chociaż żadna z latarni na moście nie świeciła się, on szedł pewnie, jak po sznurku.
- Kolejny samobójca? – mruknął, kiedy tylko doszedł na miejsce. Za barierką stał dość młody mężczyzna w garniturze.
W pewnym momencie mężczyzna skoczył. Kostek podszedł bliżej i wychyliwszy się spojrzał w dół. Rzeka płynęła spokojnie i tylko cieniutka złota nić biegnąca od barierki w dół świadczyła o tym, że ktoś tu był. Kostek złapał nić i zaczął ją powoli wyciągać. Chwilę potem na moście obok niego stała dusza. Wtedy machnął kosą i przerwał nić.
- Mam nadzieję, że ty nie masz zamiaru jęczeć jak tamten? – mruknął wskazując głową na stojącą w pobliżu duszę jego pierwszego „klienta”. Dusza skoczka pokręciła przecząco głową. – No i dobrze – mruknął Konstanty i ruszył dalej, ciągnąc za sobą obie dusze.
Do końca nocy zebrał ich w sumie jeszcze dziesięć. Już miał ich odstawić, gdy nagle poczuł morską bryzę. Trochę się zdziwił, ale nic nie powiedział, tylko ruszył we właściwym kierunku. Będąc już na miejscu przywiązał swoje małe stadko do drzewa i poszedł po kolejną duszyczkę do kolekcji. Wszedł do mieszkania. W dużym małżeńskim łożu zobaczył parę staruszków. Nagle on westchnął ciężko i chwilę potem obok łóżka stała dusza. Kostek szybko machnął kosą.
- No, przynajmniej jeden, który zmarł śmiercią naturalną – mruknął, po czym zabrał staruszka ze sobą.
Upewnił się jeszcze tylko, że nikt nowy się nie pojawił i otworzył przejście do zaświatów. Machnął kosą w powietrzu i iskrząc się wyładowaniami pojawiła się bogato rzeźbiona brama.
- Idziemy, kochani, idziemy – mruknął. Dusze posłusznie przeszły przez bramę.
Znaleźli się na ogromnej obsianej trawą łące.
- Cholera – mruknął Kostek – znowu coś mi szwankuje. Muszę chyba już wymienić kosę.
Pociągnął dusze w kierunku znajdującego się w niewielkim oddaleniu budynku.
- Śmierć numer 00013 – powiedział do siedzącego w dyżurce mężczyzny, pokazując mu swoją służbową odznakę.
Mężczyzna przeliczył dusze.
- 00013, trzynaście sztuk – mruczał zapisując coś w ogromnym zeszycie. – Wy chyba lubicie tanie efekciarstwo, co?
Kostek uniósł w zdumieniu jedną brew.
- Przed chwilą był tu 12110 i przyprowadził dziesięciu – mruknął mężczyzna.
- Przypadek – prychnął rozbawiony Kostek.
- Taaa – odparł mężczyzna i nie wdając się w dalszą dyskusję otworzył bramę, wpuszczając dusze.
Kostek jeszcze przez chwilę stał patrząc jak dusze znikają w ciemności, a gdy brama w końcu się zamknęła, odszedł, by nie przeszkadzać kolejnej Śmierci, która właśnie zbliżała się do budynku. Szybko przeniósł się na ziemię. Było jeszcze dość wcześnie i był przekonany, że Bazyli jeszcze śpi więc zachowywał się bardzo cicho. Przeszedł do kuchni z zamiarem zrobienia sobie malinowej herbaty, która była jednym z jego ulubionych smaków i zdębiał.
- Cholera – mruknął. – Zupełnie o nich zapomniałem. A co ty tu robisz tak wcześnie? – zainteresował się widząc Bazylego.
- Właśnie pieczemy ciasteczka. – Chłopak uśmiechnął się.
- Ciasteczka?! – Kostek zapowietrzył się. – To wy, cholery jedne, jesteście do pieczenia ciasteczek, czy do roboty?!
Stojące do tej pory spokojnie na stole chochliki wzbiły się w powietrze i zaczęły coś gniewnie szwargotać. Były tak wściekłe, że aż poczerwieniały im buźki, tak bardzo, że kolorek przebijał się nawet przez mąkę w której był wytytłany cherubinek. Diablik miał wprawdzie czystą buźkę, ale za to jego błoniaste skrzydełka nosiły ślady jajek.
- No i czego jeszcze pyskujecie, co?
Bazyli roześmiał się rozbawiony.
- Adam i Ewa mówią, że masz siedzieć cicho, bo to ty o nich zapomniałeś.
- Adam i Ewa? – zdumiał się Kostek.
- No wiesz, nasz pierwszy diablik i cherubinek. Poza tym cherubinek to dziewczynka.
- Dziewczynka? A skąd ty to wiesz? Płaskie toto i nosi portki – mruknął Kostek sięgając do rozporka w spodniach cherubinka. – Tutaj też pewnie coś ma. Jak nic facet.
Niestety nie zdążył sprawdzić swoich podejrzeń, bo nagle dostał po ręce łyżką trzymaną przez diablika. Wściekłego diablika. Popatrzył na niego zdziwiony. Tymczasem cherubinek zdążył się rozpłakać i uciec z kuchni.
- No i doprowadziłeś kobietę do płaczu – mruknął Bazyli. – Co z ciebie za facet, co? – Westchnął i ruszył za cherubinkiem.
Kostek tylko wzruszył ramionami.
- A ty czego się tak gapisz, co? – warknął do diablika, wciąż trzymającego łyżkę i łypiącego na niego wściekle.
Chochlik zaświergotał coś po swojemu.
- Daruj sobie – Kostek machnął ręką – i tak cię kompletnie nie rozumiem.
Diablik rzucił w niego łyżką i wyfrunął z kuchni. Kostek odruchowo uchylił się, tak, że łyżka trafiła tylko w szafkę i z brzękiem spadła na podłogę. Podniósł ją i włożył do zlewu. Wstawił wodę na herbatę. Zanim się zagotowała, do kuchni wrócił Bazyli.
- Ewa obraziła się śmiertelnie i powiedziała, że nie ma zamiaru pracować z takim niewychowanym gburem.
Kostek aż parsknął ze śmiechu.
- Ja niewychowanym gburem?
- Ja tylko powtarzam co Ewa powiedziała. A Adam się z nią zgodził.
- Ej, od kiedy to diablik trzyma z cherubinkiem?! Te cholery wiecznie ze sobą walczą!
- Bo ja wiem… - Bazyli wzruszył ramionami. - Od dzisiaj? W każdym razie jak tylko powiedziałem, że będziemy razem piec ciasteczka oba były bardzo grzeczne i wcale się ze sobą nie kłóciły.
- Koniec świata już blisko – mruknął Kostek zalewając sobie herbatę.
Przeszedł do salonu i włączył telewizor. Niestety, z racji wczesnej pory nie było nic ciekawego, tylko te „poranne publicystyczne bzdury”, których Kostek nie lubił. Włączył DVD i puścił pierwszy z brzegu film z jednej z wielu płyt jakie posiadał Bazyli. Kiedy stwierdził, że mu odpowiada, rozsiadł się wygodnie wyciągając nogi na stojącą w pobliżu pufę. Niestety nie było mu dane obejrzeć w spokoju. Jakiś kwadrans później do pokoju wszedł Bazyli.
- Ciasteczka już się pieką.
- To dobrze – mruknął zupełnie odruchowo Kostek wpatrując się w ekran, gdzie właśnie akcja nabierała tempa.
- A ty czasem nie masz jeszcze czegoś do zrobienia?
- Nie, nie czuję nikogo.
- A raport?
- Skąd wiesz o raporcie? – zdumiał się.
- Adam mi powiedział.
- Wstrętny gaduła – zazgrzytał zębami.
- Nie złość się na niego. Nic więcej nie powiedział, tylko to, że codziennie musisz składać jakieś raporty.
Kostek westchnął.
- No dobra, dawaj ich tu. I zrób mi, proszę, jeszcze jedną herbatę, dobrze?
- Musisz najpierw przeprosić.
- Że co?!
- Powiedzieli, że masz najpierw przeprosić, bo inaczej nic z tego, a ty dostaniesz opieprz od szefa.
Kostek przez chwilę sapał wściekle, w końcu wypuścił głośno powietrze i wykrzyknął:
- Przepraszam! Zadowoleni?!
W tym momencie w pokoju pojawiły się chochliki, usiadły na kanapie i ze swoich kurierskich toreb wyciągnęły laptopy.
- No to teraz możesz już im dyktować – Bazyli uśmiechnął się. – A ja ci zrobię zaraz drugą herbatę.
Kostek sapnął wściekle, łypiąc tylko na małych terrorystów, ale ani diablik ani cherubinek nic sobie z tego nie robiły. Kiedy już skończył dyktować, na kanapie pojawiła się niewielka drukarka, która szybko wypluła zadrukowane kartki. Kostek podpisał wszystkie. Chochliki pozbierały swoje rzeczy, po czym wyleciały z salonu z dumnie uniesionymi główkami, dając do zrozumienia, że wciąż się gniewają. Konstanty wzruszył tylko ramionami i wrócił do filmu. Tymczasem chochliki zapakowały do toreb ciepłych jeszcze ciasteczek i otworzyły przejście do zaświatów. Bazyli nalał sobie soku z jabłek, wziął trochę ciasteczek i przeszedł do salonu.
- A gdzie te małe cholery? – zainteresował się Kostek.
- Chyba poleciały złożyć raport.
- Aha. – Temat przestał go kompletnie interesować.
Chwilę potem w pokoju nagle pojawiła się w powietrzu brama przez którą przeszły oba chochliki z wyraźnie zadowolonymi minami.
- Cholera – mruknął Kostek patrząc na nich. – Zupełnie zapomniałem.
- O czym? – zaniepokoił się Bazyli.
- Miałem zajrzeć do Departamentu Napraw w sprawie mojej kosy.
- A co się z nią stało?
- Chyba mi się rozregulowała. – Skrzywił się Kostek. – Znowu przeniosła mnie kilkanaście metrów od chodnika. Teraz to jeszcze pół biedy, bo wylądowałem na łące, ale w pewnym momencie może mnie wyrzucić na jakimś zadupiu kilometry od biura i wtedy co? Mam zasuwać z buta całą drogę?
- Ojej – Bazyli wyraźnie się zmartwił.
- No właśnie. Więc wybacz, ale muszę jeszcze skoczyć do biura.
- Rozumiem – Bazyli uśmiechnął się.
Kostek ucałował swojego chłopaka, wziął kosę i szybko się przeniósł. Tym razem wylądował dokładnie tam, gdzie chciał.
- Wredny złom – mruknął patrząc wilkiem na kosę, ale, że była ona martwym przedmiotem, nic nie odpowiedziała. Przeszedł do odpowiedniego budynku. Ruszył długim korytarzem, mijając po drodze drzwi z różnymi napisami, jak na przykład: „piła łańcuchowa”, „noże i sztylety”, „broń palna”, „poduszki”, „ szkło”, aż w końcu, kiedy już przeczytał całą serię akcesoriów używanych przez Śmierci podczas pracy, dotarł na sam koniec korytarza. Na drzwiach widniał napis „kosy tradycyjne”.
- No, nareszcie – mruknął i otworzył drzwi.
Kiedy wszedł do środka, ogarnęła go cisza.
- Jest tu kto? – zapytał głośno, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Westchnął. Oparł kosę o ścianę i przeskoczył szeroki kontuar. Dla pewności zajrzał do stojących w pomieszczeniu dwóch szaf, ale nie znalazł w nich nikogo żywego. Przeszedł więc przez kolejne drzwi. Znalazł się w ogromnym magazynie wypełnionym najróżniejszymi kosami. Aż mu się oczy zaświeciły, kiedy je zobaczył. Wziął pierwszą z nich i zamachnął się. Wydała miły dla ucha świszczący odgłos.
- Tego nie wolno dotykać – usłyszał nagle gdzieś z boku. Odwrócił się w tamta stronę i zobaczył małego staruszka idącego w jego stronę. – Coś pan chciał ode mnie, czy znowu wszedł pan w niewłaściwe drzwi?
Kostek odstawił kosę na miejsce.
- Kosa coś mi szwankuje – odparł.
- I pewnie chciałby pan ją oddać i wziąć coś bardziej na czasie? – zapytał smutnym głosem staruszek.
- Zgłupiałeś człowieku?! – Nie wiadomo dlaczego, ale Kostek aż zirytował się. – Chcę ją naprawić.
- Naprawdę? – Oczy staruszka rozbłysły, a on sam jakby nagle urósł. Zdematerializował się i z powrotem zmaterializował tuż przed Kostkiem, który z lekka wzdrygnął się. – Możesz powtórzyć? Proszę, powtórz. – Popatrzył błagalnie, łapiąc Kostka za koszulę na piersiach.
- Chciałbym naprawić swoją kosę – odruchowo powtórzył Kostek.
- Ach, twe słowa to muzyka dla mych uszu – staruszek uśmiechnął się.
- Czemu? – zdziwił się.
Staruszek wyraźnie posmutniał.
- Kiedy przyjmowałem się tu do roboty, było nas tu stu i zawsze mieliśmy pełno roboty, a teraz… teraz wszyscy gonią za nowinkami technicznymi. Niewielu już chce używać tradycyjnych kos, bo są niemodne. Ostatniego klienta miałem chyba sto lat temu.
- Mnie tam ona odpowiada – mruknął Kostek – i raczej nie chciałbym jej zmieniać na nic innego. No chyba że na inną kosę.
Staruszek aż rozpłakał się słysząc to. Konstanty kompletnie nie wiedział jak ma zareagować, więc po prostu czekał aż staruszek wypłacze się przy okazji kompletnie mocząc mu koszulę.
- Wybacz – w końcu otarł łzy i wysmarkał się w wielką kraciastą chustkę. – To ze szczęścia. Przywracasz mi wiarę w Śmierć. To pokazuj tą swoją kosę.
Przeszli do pierwszego pomieszczenia.
- Ajajajajaj, niedobrze, niedobrze – mruczał staruszek oglądając kosę.
- Coś nie tak? – zaniepokoił się Konstanty.
- Mogą być problemy z jej naprawieniem.
- Dlaczego?
- Jest strasznie stara, bardzo ciężko będzie zdobyć materiały na naprawę.
- Poważnie?
- Ona została zrobiona z dwóch złączonych ze sobą warstw metalu. Jeden z nich był wykuwany w niebie, a drugi w piekle przez milion ziemskich lat. Niejeden demon i anioł stracił przy nim życie. To naprawdę bezcenna kosa, gdybyś chciał ją sprzedać, to nawet zepsuta warta jest niezłą kasę. Mógłbyś sobie za nią urządzić całkiem niezły domek zarówno w piekle, jak i w niebie. Jesteś pewien, że nie chcesz jej sprzedać? – staruszek popatrzył uważnie na Kostka.
Ten przez chwilę milczał przetwarzając informacje, które właśnie usłyszał, aż w końcu się odezwał:
- Ale jest szansa na naprawienie jej?
- No cóż, musiałbym sprawdzić czy mają jeszcze gdzieś ten metal. Sam rozumiesz, zarówno góra jak i dół przerzuciły się na tańsze i mniej pracochłonne metale.
- Zgoda. Ile będzie mnie to kosztowało? – zapytał z niepokojem, bo w tym właśnie momencie dotarło do niego, że skoro jego kosa została zrobiona z tak rzadkiego metalu, to pewnie jej naprawa będzie cholernie droga.
- Nic – odparł staruszek, a widząc zdumienie na twarzy Kostka dodał: - na koszt firmy. Tak dawno nie miałem w rękach tak starej kosy, że naprawię ją z prawdziwą przyjemnością za darmo.
- To miło z pana strony – Kostek uśmiechnął się, a jego materialistyczna część odetchnęła z ulgą.
- Na czas naprawy będziesz musiał dostać coś zastępczego. Poczekaj chwilkę, zaraz coś ci przyniosę.
Staruszek z ogromnym żalem odstawił kosę i zniknął w drugim pomieszczeniu. Wrócił chwilę później ze strasznie zakurzoną kosą w ręku. Wyciągnął z kieszeni jakaś szmatkę i przetarł cały kurz.
- Dawno jej nie używano – wyjaśnił widząc zdziwione spojrzenie Kostka. – Proszę – podał mu kosę. – Jeszcze tylko podpiszesz pokwitowanie i możesz wracać do pracy.
Papierkowe formalności trwały tylko chwilę, w sumie musiał podpisać dwa dokumenty w dwóch egzemplarzach. Jeden, że oddaje kosę do naprawy, a drugi, że na czas naprawy wypożycza inną. Chcąc się upewnić, że kosa będzie dobrze się sprawować, machnął nią kilka razy przecinając wyimaginowaną nić, a potem otworzył portal na ziemię. Ponieważ kosa leżała idealnie w ręce i nie sprawiała żadnych problemów, przeszedł przez portal. Jeszcze zdążył zobaczyć jak staruszek z błyszczącymi oczami przytula się do jego kosy i mamrocze:
- Piękna, wspaniała…