Kurwa, pomyślał Sebastian, kiedy tylko go zobaczył. Ja pierdolę. Za co. Za jakie grzechy.
Czy naprawdę byłem aż tak złym chłopcem, Mikołaju?
Skrzywił się, obrócił bez słowa i poczłapał do kuchni, podejmując próbę owinięcia się szczelniej pasiastym szlafrokiem. Usiadł na taborecie, oparł umęczoną głowę na dłoniach, przymknął piekące ostro oczy. Marzył, żeby wrócić do łóżka, a teraz jeszcze musiał użerać się z tym dzieciakiem. Spojrzał kontrolnie na drzwi, zauważając, że Patryk nie przyszedł za nim. No do diabła.
- Specjalne zaproszenie, chujku? - krzyknął w głąb pomieszczenia, poirytowany na siebie, na cały świat, zły na Patryka, że ośmielił się przyjść teraz do niego i udawać skruchę.
Chłopak przywlókł się wolno do kuchni, nieśmiało, prawie przy ścianie, badając wzrokiem zarośniętą twarz Sebastiana, jego oko w fioletowo-zielonych barwach, jego włosy nieświeże i niedbale przylizane dłonią Justine, szlafrok rozchylony niechlujnie, ciało jasne pod nim i niemal fioletowe z zimna. Sebastianem wstrząsały dreszcze. Wyraźnie wypił zbyt dużo, spał zbyt krótko, myślał ostatnio zbyt wiele.
- Chciałem cię przeprosić - wydukał Patryk, siadając naprzeciw niego, raptem niepewny, wystraszony, podenerwowany jak nigdy. - Łukasz wczoraj się… pochwalił, że ci… no… to zrobił. Nie miałem jak się urwać z chaty.
- Przestań pierdolić - burknął Sebastian, kładąc głowę na złożonych na stole ramionach. - Co mu, kurwa, powiedziałeś? Że cię zmusiłem? Ja pierdolę, no. Po co w ogóle mu to mówiłeś?
Patryk stropił się, zagryzł usta, zapatrzył na swoje stopy w białych, sportowych skarpetach. Nie miał ochoty odpowiadać. Sebastian westchnął cierpiętniczo i uderzył czołem w blat stołu, syknął, przeklął, prawie zapłakał. Chłopak podskoczył, zaskoczony.
- Myślisz… Czy ty pomyślałeś, że mi… Kurwa - zaczął, chowając się w sobie jeszcze bardziej, kuląc się w materiale obszernej bluzy, uciekając w siebie, a jednocześnie skupiając swoją uwagę i całą percepcję na konieczności wyrażenia tej jednej myśli w sposób prosty i celny, tak, by Sebastian zrozumiał go dobrze. - Byłem wkurwiony. Ja nie pomyślałem. Łukasz nalegał, żeby powiedzieć… No i powiedziałem, trochę… Trochę za dużo. Wcale tego nie chciałem - zapewnił gorąco, szukając wzrokiem jego spojrzenia, natrafiając jednak tylko na zmierzwione włosy i przygarbione plecy w szlafroku w paski. - Uwierz mi, no kurwa… Nie myślałem, że weźmie to za twoją winę. Po prostu… Ja… Było mi bardzo przykro… Seba - zakończył płasko, nie wiedząc, co jeszcze może powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Czuł się jednocześnie winny i oszukany, zraniony i niesprawiedliwy.
Do kuchni weszła Justine, w kusych majtkach do spania i przykrótkiej koszulce podkreślającej jej umięśniony przyjemnie brzuch i pełne, ładne piersi. Patryk zagapił się bezczelnie, czerwieniejąc na twarzy. Dziewczyna odchrząknęła, zasypała kubek kawą, wstawiła czajnik na gaz.
- Wy razem… tego? - wykrztusił chłopak, nie wiedząc na które z nich ma patrzeć. Sebastian parsknął kpiąco spod skłębionych ramion i włosów.
- Dzieciaku - zaczęła Justine, stukając łyżeczką i patrząc na niego protekcjonalnie. - Jest dziewiąta rano. Pierwszy, kurwa, dzień świąt. Co ty tu u diaska robisz, że tak spytam?
- Uciekłem z chaty - burknął Patryk, pakując nos w kołnierz szarej bluzy.
- Ja pierdolę… - zastękał Sebastian, nie podnosząc głowy. - Kochanie, zrób mi wapienko, bo rzygnę zaraz. - A ty, gówniarzu - podniósł na Patryka spojrzenie przekrwionych oczu. - Dzwonisz do starych. Natychmiast. Rozumiesz, kurwa, co do ciebie mówię?
Chłopak zrobił naburmuszoną minę, zamarudził coś, ale finalnie wyciągnął z kieszeni telefon, tak wolno i flegmatycznie, jakby za karę. Wyszedł do korytarza i Sebastian słyszał jedynie jego podniesiony, pełen pretensji głos, potem jakieś gorączkowe szeptanie, krzyk i głośne kroki świadczące jedynie o tym, że jest zły na cały świat.
- Wracaj do domu, młody - zawyrokował Sebastian, popijając małymi łykami Alka Seltzer ze szklanki. - Wiem już wszystko, święta są, powinieneś być ze swoimi. Dzięki, żeśmy to sobie wyjaśnili - uśmiechnął się krzywo, pokonując ból głowy.
- Pierdolę to. Wolę na dworcu siedzieć. Dzięki wielkie - skrzywił się chłopak, zabierając swój plecak z podłogi i szykując się do wyjścia. Sebastian nie ruszył się na cal. Miał zwyczajnie dosyć.
- Ja z nim pogadam - zawyrokowała Justine.
Mimo że rozmawiali całkiem długo, w korytarzu słychać było jedynie skrzypienie jej gumowych klapek o wykładzinę. Sebastian pił powoli, dorzuciwszy sobie do wody jeszcze tabletkę aspiryny. Ból głowy był nie do zniesienia.
- Seba, idź spać. Młody kimnie się na kanapie w kuchni, dam mu coś do przykrycia. Wieczorem odwieziemy go do domu - postanowiła Justine, nie pytając nawet o zdanie. Przyniosła po chwili koc, który miała użyty w nocy zamiast prześcieradła, wystarczająco ciepły, by chłopak nie zmarzł. Dała mu też jeden ze swoich jaśków, by zniknąć po chwili z kawą w sypialni Sebastiana.
- No i co, zadowolony? - warknął mężczyzna, a Patryk popatrzył na niego tak, jakby miał się rozpłakać. Zaraz jednak powściągnął się w sobie, stulił usta, przygryzł wargę z kolczykiem, zamierzając go chyba urwać. - Weź się glebnij… Skoro Justine tak zdecydowała - dodał kwaśno, powoli wstając z taboretu. Wszystko go bolało, wszystkie mięśnie i kości po równo.
Kiedy wrócił z łazienki, po nieudanej próbie wysikania się, Patryk nadal siedział na kanapie z podkulonymi nogami i patrzył w okno, za którym sypał śnieg. Koc leżał niechciany na oparciu kanapy.
- Czego ty chcesz, dzieciaku? - spytał Sebastian, nad wyraz słabo, ledwo stojąc o własnych siłach. Zwymiotować też nie mógł, i czuł, że jedyne, co mogłoby mu teraz pomóc, to kolejne piwo. Alkoholu niestety nie było już ani kropli.
Patryk nie odpowiedział, mężczyzna usiadł więc obok niego ciężko, z nieskrywanym bólem wyciągając przed siebie nogi. Poczochrał go po włosach, jednak chłopak uciekł spod jego ręki.
- Czasami i świętemu zdarzy się pieprzona głupota. Weź się nie przejmuj, no. Do wesela się zagoi. Ty wrócisz do chaty i będzie po staremu. Co?
- Nie chcę wracać do domu - mruknął pod nosem Patryk, bawiąc się bezmyślnie fałdką materiału na spodniach. Sebastian westchnął, westchnienie to przekształciło się w ziewnięcie, podrapał się po głowie.
- A co byś teraz chciał? - spytał bez zastanowienia, ot tak, by podtrzymać konwersację. Kiedy tylko oparł głowę o zagłówek kanapy, momentalnie zaczął przysypiać.
- Położysz się ze mną? - odparował chłopak, buraczejąc na twarzy i zerkając na niego zupełnie nieśmiało. Sebastian oglądał go już w różnych stadiach zawstydzenia, ale nigdy jeszcze w tak znacznym jak tego ranka.
- To posuń się trochę. Trzeba to rozłożyć - powiedział, podnosząc się niechętnie i rozkładając kanapę z oczyma zmrużonymi od głębokiego ziewania. Trzepnął kocem, aż ten rozwinął się byle jak, a potem zabrał jedynego jaśka i podłożył sobie pod głowę.
- A ja na czym mam spać? - obruszył się chłopak, kładąc się obok niego na plecach i odchylając głowę niewygodnie do tyłu.
- Ty lubisz na płasko - zaburczał Sebastian, ale chwilę potem obrócił się na bok i podłożył mu pod głowę swoje ramię, objął go od tyłu, przytulił się do jego ciepłych pleców, do mięsistego materiału bluzy, samemu zapadając w sen w zaledwie kilka minut.
Patryk natomiast długo nie mógł zasnąć, czy to przez dostarczoną mu dawkę emocji, czy przez nowo rozbudzone nadzieje, mamiącą jego serce bliskość Sebastiana, a może jego chrapanie, które słyszał tuż obok swojego ucha.
Justine również walczyła z bezsennością, z kacowym zmęczeniem, przewracając się z boku na bok, ściśnięta w jednym łóżku z Przemkiem, który nie dość, że rozłożył się jak szeroki, to jeszcze spał snem kamiennym. Zdążyła sprawdzić już pocztę, facebooka i wszystkie swoje blogi na tablecie, aż wreszcie postanowiła wstać i zabrać się za sprzątanie pobojowiska, jakie powstało dnia poprzedniego, kiedy zrobili sobie swoją alkoholową Wigilię.
Kiedy weszła do kuchni, zegar wskazywał, że jest już grubo po dwunastej. Tak jak przypuszczała, Sebastian nie wrócił do sypialni współlokatora, gdzie rozłożony miał zapasowy komplet pościeli, a spał na kuchennym tapczanie wraz z tym młodym chłopakiem, który tak bardzo nie chciał wrócić do domu. W ich śnie spokojnym, w sposobie, w jaki Sebastian przytulał do siebie skulonego chłopaka, jak obejmował go ściśle, oferował swoje ramię pod głowę i większą część skotłowanego koca było coś tak nieznośnie intymnego, że zrobiło jej się wstyd, że mogłaby im przeszkadzać. Cichaczem udała się do łazienki, by odświeżyć się, zrobić sobie na nowo fryzurę i makijaż, ubrać jakoś odświętnie, a potem wyruszyć na spacer poznańskimi ulicami, których dziś nikt nawet nie myślał odśnieżać.
Cała ta sytuacja budziła w niej lęk o Sebastiana. Zbyt wyraźne było podobieństwo do jego związku z Marcinem, zbyt czytelna czułość i chęć opiekowania się, zbyt mocne emocje targały młodszym chłopakiem, by mogło to być uczucie trwałe i pewne. Przypuszczała, że Patryk szuka w Sebastianie tego, czego szukał i Marcin - akceptacji, bezpieczeństwa, zaspokojenia, ale obawiała się również, że podobnie jak Marcin, w zamian da mu jedynie wielkie rozczarowanie.
Sebastian tym razem jednak nie wyglądał na zakochanego, wyglądał raczej, jakby mu zupełnie nie zależało, jakby chłopak był mu do bólu obojętny, i to też ją niepokoiło, bo znaczyło prawdopodobnie jedynie tyle, że mężczyzna maskuje swoje uczucia, żeby się nie ośmieszyć.
Ławki w parku Wilsona były okryte grubą warstwą śniegu i nie było możliwości, by usiąść na nich choć na chwilę. Justine przystanęła na mostku ponad stawem, kontemplując niezakłóconą biel śniegu i senne kaczki, kulące się pod łysymi krzakami. Jej rodzice i rodzeństwo świętowali w tym czasie w Zakopanem, ale ona czuła, że bycie tu z przyjacielem, z kimś, kto bardzo potrzebuje jej teraz, jest o wiele ważniejsze i stanowi jasną, niepodważalną wartość. Przemka również nie trzeba było długo namawiać, i oto byli znowu razem, we trójkę a Justine była z tego faktu więcej niż szczęśliwa.
Kiedy wróciła do mieszkania, w kuchni siedział sam Patryk, zaspany, z kubkiem kawy w dłoniach i pod kocem. Z łazienki dobiegał wyraźny szum wody - Sebastian zdołał już wstać i podjął próbę przywrócenia się do używalności.
- Wyspany? - spytała, zakasując rękawy i biorąc się za ładowanie śmieci do plastikowego worka. - Spaliście jak kurczęta w klatce.
- Dzięki. Spoko - wydusił Patryk chowając się jeszcze mocniej w kocu. Było widać po nim, że jest speszony do granic możliwości.
- Tak ci się podoba ten facet? - zagaiła niezobowiązująco, zamiatając z podłogi rozdeptane chipsy. Chłopak wbił wzrok w kubek i wyglądał, jakby zamierzał modlić się do niego albo szukać w nim ratunku przed odpowiedzią.
- No podoba… - powiedział niechętnie po chwili znaczącego milczenia.
- Sebastian ma pecha trafiać na takich młodych, niezdecydowanych chłoptasiów, którzy żerują na nim, póki mogą, a potem zostawiają jak niechcianego kundla. Czaisz, młody? - spytała niby od niechcenia, nie patrząc na niego, zajęta ogarnianiem kuchni.
- Wcale na nim nie żeruję! - uniósł się chłopak, niemal oblewając się kawą.
- Umm, nie? A kto uciekł z domu i przylazł tutaj? Wiesz, nie masz osiemnastu lat skończonych, twoi starzy mogą tu przyjechać z policją i narobić Sebie niezłego gnoju.
Chłopak strapił się, zacisnął mocno wargi, milczał długą chwilę, póki woda w łazience nie przestała szumieć i dało się słyszeć głośne kurwowanie Sebastiana. Zerknął nerwowo na Justine, oblizując usta.
- Bo ja… Wiesz, no… Chyba się w nim zabujałem - wykrztusił cicho, czerwieniejąc intensywnie na policzkach, aż go paliły. Justine przestała zamiatać podłogę, zaskoczona niespodziewanym wyznaniem.
- Młody… To nie jest facet dla ciebie. To będzie boleć… was obu - powiedziała poważnie, patrząc na niego zza dumnie dzierżonej miotły na długim sztychu. Chłopak wydął pogardliwie usta, chwycił między palce kolczyk w dolnej wardze, pokręcił głową.
- Nie możesz tego wiedzieć. Nikt tego, kurwa, nie wie. To tylko decyzja Seby, czy będzie chciał… ze mną - powiedział pewnym siebie głosem, który zdążył jednak załamać się w trakcie, kiedy zwątpił w wypowiadane słowa.
Z łazienki, jak na zawołanie, wyszedł Sebastian, z mokrymi, rozwichrzonymi włosami, ogolony, ubrany jedynie w bokserki, z tęczowym sińcem na brzuchu i korespondującym z nim siniakiem pod prawym okiem. Patryk przełknął głośno ślinę, Justine pokręciła jedynie głową.
- Właśnie o tobie gadaliśmy - rzuciła pozornie wesoło, wrzucając do zlewu stertę naczyń do pozmywania.
- Taa? O czym konkretnie? Jaki mądry i seksowny jestem? - zakpił, nalewając sobie coca-coli z butelki chłodzącej się w lodówce i wypijając jednym haustem, aż mu się odbiło. Przysłonił usta dłonią i uśmiechnął się jak chochlik, na co motylki w brzuchu Patryka zaczęły fruwać jeszcze gwałtowniej.
- Raczej o tym, że nie masz szczęścia u facetów i ciągle się pakujesz w jakieś gówno - wyjaśniła oschle dziewczyna, zabierając się do zmywania kubków.
- Wiesz co, zajmij się lepiej tym zmywaniem - warknął, uwalając się na kanapie obok Partyka i bezceremonialnie wyjmując mu poduszkę spod głowy, by samemu podłożyć ją sobie pod potylicę i oprzeć się wygodnie o ścianę.
- No ej! - Patryk krzyknął, próbując odzyskać nieszczęsnego jaśka. Sebastian chwycił go za nadgarstki i pocałował z zaskoczenia w usta, krótko, zmysłowo, tak, że chłopakowi zakręciło się w głowie. Kiedy mężczyzna odsunął się i spojrzał na niego z tak bliska, chłopak poczuł, jak miękkie ma kolana.
- Chodź no tu - burknął i przyciągnął go do siebie za bluzę, przymknął oczy z przyjemności, czując przy sobie gorąco jego ciała i świeży zapach młodego mężczyzny.
Justine tylko przewróciła oczami.
***
Po obiedzie Przemek pobiegł do łazienki i zwymiotował dokładnie wszystko, co udało mu się zjeść. Justine zaparzyła ziołowej herbaty, a potem wszyscy w czwórkę oglądali świąteczne komedie z Leslie Nilsenem, grzejąc stopy pod kocem a dłonie od porcelanowych kubków. Patryk siedział pomiędzy Justine a Sebastianem i lgnął do niego jak kociak, pozwalał przytulać się bez skrępowania i gładzić po boku. Marzył, że dane mu będzie zostać z nim jeszcze chwilę sam na sam. Myślał o tym, zupełnie nie mogąc skupić się na fabule filmu i obawiając się tylko tego, że ktoś spostrzeże jego wzwód. Sebastian dostrzegł to niemal od razu, uśmiechnął się pod nosem, i kiedy na Polsacie puścili reklamę, stoczył się z łóżka i pociągnął Patryka za sobą, tłumacząc, że koniecznie musi mu coś pokazać w pokoju, i żeby im nie przeszkadzać, bo to jest taki sekret i tajemnica w jednym.
Justine parsknęła śmiechem, Przemek skrzywił się jedynie, najbardziej chyba zazdroszcząc tego, że on nie ma nikogo, z kim mógłby takie tajemnice uprawiać.
- Drugi Marcin się nam trafił - zawyrokował, kiedy zostali z Justine sami.
- Weź nie kracz, Przemo. Ten jest bardziej ogarnięty. Mówię ci.
- Sama w to nie wierzysz… - odparł, już nawet nie z zazdrości, a zwyczajnie podzielając obawy, jakie Justine miała względem chłopaka.
Patryk martwił się tym, że drzwi nie są zamknięte na klucz, ale Sebastian był zupełnie zdecydowany i tak pewny tego, co robi, że nie sposób było mu odmówić. Starał się nie stękać, zakrywając sobie usta skrawkiem kołdry, ale pchnięcia były pełne, głębokie, bezkompromisowe, i czyniły go zupełnie bezbronnym. Wstydził się, że łóżko skrzypi pod nimi, że nie umie zostać cicho, że doszedł bardzo szybko i zabrudził kołdrę. Wstydził się też tego, jak pragnął po wszystkim pocałunków i przytulenia, zapewnienia, że jest dla Sebastiana kimś wyjątkowym.
Kiedy wrócili do kuchni oglądać telewizję, Justine i Przemek nie dali po sobie niczego poznać, nie patrzyli na nich nawet i nie komentowali. Patryk był zażenowany faktem, że doskonale wiedzą, co stało się w sypialni, nie odzywał się więc niemal w ogóle, pozwalając tulić się i całować Sebastianowi, jakby był żywą maskotką, a przynajmniej jego dziewczyną. Nie przeszkadzało mu to jednak zupełnie.
***
Kiedy się ściemniło, sąsiad z kamienicy obok, zaprzyjaźniony właściciel zakładu szewskiego, użyczył im samochód, i cała czwórka zapakowała się do środka by odwieźć Patryka do domu. Justine jako najbardziej trzeźwa i najmniej skacowana została kierowcą. Drogi tego dnia były słabo odśnieżone, podróż więc wlokła im się trochę. Patryk czuł tak głęboki żal i przygnębienie, jakby żegnali się już na zawsze, jakby pocałunki w chłodnym samochodzie, w atmosferze choinkowego zapachu były ich ostatnimi, i patrzył na Sebastiana tak błagalnie, tak strasznie prosząco, że mężczyźnie miękło serce. Nic jednak nie mógł zrobić, Patryk musiał wrócić do domu.
Chłopakowi pękało serce, kiedy przytulił się do niego po raz ostatni i powiedział mu jeszcze na ucho, że będzie cholernie tęsknił za nim, że nie wie, jak doczeka drugiego stycznia i powrotu do szkoły, kiedy będą mogli w końcu się zobaczyć.
Sebastian choćby chciał się wycofać, nie był w stanie, i całym sobą chłonął tę młodą, świeżą i ostrą w kształcie miłość, to zauroczenie i nienasyconą cielesność, nie umiejąc mu odmówić.
Tamtego wieczora, w zimową, mroźną noc roziskrzoną gwiazdami, mężczyzna nie miał jeszcze pojęcia, że widzą się z Patrykiem po raz ostatni.
***
- Świat jest naaaasz! - krzyczała Justine, siedząca na ramionach Sebastianowi, cudem tylko unikając upadku podczas energicznego wymachiwania ramionami. Sebastian ściskał kontrolnie jej uda i śmiał się całym sobą, był szczęśliwy, pijany, rozgrzany muzyką, tłumem, zabawą. W klubie było niesamowicie tłoczno, kolorowo, muzyka grała dudniąco, rytmicznie, wytyczając rytm serca, który czuł nawet w brzuchu. Przemek podskawiwał obok, wyśpiewując na całe gardło refren piosenki. Minęło kilka dni, a oni znowu byli razem, w Sylwestra we Wrocławiu, i Sebastian gotów był stwierdzić, że jest to najlepsza impreza w jego życiu. Ciągle pojawiał się ktoś znajomy, ktoś ich zaczepiał, niemalże nie schodzili z parkietu. Czuł w sercu tak nieodpartą radość, i był pewien, że teraz wszystko będzie już dobrze, że będzie już tylko lepiej, że właśnie zaczął się w jego życiu okres, na który tak długo czekał, okres wolny od zmartwień.
O północy wystrzeliło kilkanaście szampanów, pieniący się alkohol oblał mu koszulę, ale nie przejął się tym zupełnie, nachylił się jedynie i zaczął spijać go z zielonej szyjki, tani, rosyjski szampan, za którym przecież tak nie przepadał, a który teraz wydawał się mu znakomity.
- Jesteście moją rodziną. Kocham was - wybełkotał, przyciskając do siebie Przemka i Justine, pijacko rozrzewniony, gotów do wyznań i szczerości, której zwykł się potem wstydzić. Przemek spróbował go pocałować, Sebastian jednak odepchnął jego twarz dłonią, śmiejąc się w zupełnym rozbawieniu. - Ale nie tak ciebie kocham, braciszku!
Gdyby mógł, zostałby z nimi na zawsze. Przy nich czuł, że może być sobą, czuł się pewnie, wiedział, że go rozumieją i są jego prawdziwymi przyjaciółmi. Przemek co prawda po pijaku rwał się do całowania i uścisków, było to jednak tak marginalne i zabawne, że nie psuło niczego.
- Od dziś będzie już tylko zajebiście! Słyszycie? Od tej chwili każdy dzień będzie już tylko lepszy!
Justine popatrzyła na niego szklącymi się, zaczerwienionymi oczami, i było coś smutnego w tym spojrzeniu, coś złego i proroczego, czego wystraszył się odrobinę i co szybko zignorował.
Potem z głośników popłynęło Born this way Lady Gagi, tłum zawibrował, zawył, Przemek chwycił go za rękę swoją wilgotną dłonią i pociągnął na sam środek parkietu. Sebastian miał wrażenie, że chyba jeszcze nigdy nie cieszył się tak z faktu, że żyje, że posiada ciało, że może czuć w sobie rytm muzyki i pozwolić, by afirmacja życia spłynęła na niego jak niebiańskie objawienie.
***
Spojrzał po raz kolejny na wyświetlacz telefonu, dziwiąc się trochę, że nie dostaje odpowiedzi od Patryka przez kolejną już godzinę. Chłopak zwykle odpisywał niemal natychmiast, teraz jednak milczał jak zaklęty. Był już drugi stycznia, mieli się dziś spotkać, a Sebastian nie wierzył, by Patryk miał tak wielkiego kaca, by przez dwa kolejne dni nie był w stanie ogarnąć własnego telefonu. Nie chciał do niego dzwonić, żeby nie wyjść na natrętna, w końcu jednak zdenerwował się i wybrał jego numer, długo słuchał sygnału, póki nie włączyła się poczta głosowa.
Głupi smark, pomyślał, rzucając telefon na poduszkę i wracając do publikacji naukowej, której wcale nie miał ochoty czytać. Tego wieczora nie chciało mu się pracować, miał ochotę pościskać się z chłopakiem w pościeli i obejrzeć jakiś film Rodriqueza, którego obaj uwielbiali, najeść się popcornu, opić colą i namówić go, by został na noc, i rano przelecieć go raz jeszcze zanim wyjdzie do szkoły.
Patryk jednak nie odpowiadał, i Sebastian mimo że nie chciał przyznać tego przed samym sobą, miał z tego powodu popsuty humor. Czekał, i był coraz bardziej rozdrażniony. Niech no tylko się gówniarz zjawi, pomyślał, włączając telewizor i porzucając na dobre myśl o zrobieniu czegokolwiek konstruktywnego.
Było blisko północy, kiedy telefon odezwał się gwałtownie. Mężczyzna wystraszył się, podskoczył niemal na kanapie, szybko jednak sięgnął po dzwoniący aparat. Dźwięk dzwonka wydał mu się nieprzyjemny, naglący, niecierpliwy. Na wyświetlaczu widniał numer Łukasza.
Przełknął ciężko ślinę, nim odebrał.
Łukasz zabełkotał coś do słuchawki niewyraźnie, ale Sebastian znał go tak dobrze, że wiedział, że musi być mocno pijany. Nie miał pojęcia, czego ma się po nim spodziewać.
- Łukasz - powiedział poważnie, twardo, starając się skupić na sobie jego uwagę. Po drugiej stronie łącza odezwały się jakieś trzaski, coś zaskrzypiało niemiło, wysoko, usłyszał dziwnie płaczliwe sapnięcie dawnego przyjaciela.
- Dzwonię... ty chuju... dzwonię do ciebie, chuju, żeby ci powiedzieć - wybełkotał, a Sebastian gotów był przysiąc, że mężczyzna mówi to przez łzy. Łukasz nabrał głęboko powietrza, i to również było słychać nader wyraźnie. - Mój brat nie żyje.
Westchnienie w słuchawce przerodziło się w długi odgłos smarkania. Łukasz był pijany, Łukasz miał gardło ściśnięte od łez i był zupełnie poważny.
- Jesteś... jesteś złamanym chujem. Ale możesz przyjechać. Ja już wszystko wiem. Słyszysz? Masz przyjechać.
- Dobrze - powiedział Sebastian, głosem tak cichym i zniekształconym, że trudnym do rozpoznania.
***
Wydawało mu się, że śni, że nic nie dzieje się naprawdę. Ten dzień przybrał barwy bieli, barwę świeżego śniegu, którego ostrość czuł na ogolonych policzkach, barwę gęstej, mlecznej mgły, która utrudniała mu oddychanie, powodując lekki atak paniki. Oblizywał suche usta, czekając cały czas, aż się obudzi. Wykonywał po kolei wszystkie zaplanowane czynności, licząc, że sen znajdzie swój koniec, że nić historii urwie się w pewnym momencie, wątek straci powód, dla którego jest snuty i będzie mógł wrócić do swojego normalnego życia, za którym już zaczął tęsknić.
Policzki miał sztywne, z ledwością poruszał nerwowo zaciśniętą szczęką. Z ledwością powłóczył ciężkimi nogami i podnosił ociężałe dłonie. Z ledwością przychodziło mu oddychanie.
Nie był w stanie uwierzyć w to, co usłyszał od Łukasza.
Nawet kiedy zobaczył grono żałobników, jak stado wron, które usiadły na zamalowanym na biało polu, jak siatka czarnych pereł rzucona na śnieg, nawet kiedy zobaczył ich, zobaczył sosnową trumnę i Łukasza w garniturze i płaszczu, który podtrzymywał swoją matkę, nie potrafił uwierzyć. Nie wierzył również, kiedy zobaczył jego twarz białą jak płótno, oczy nabiegłe krwią, usta zaciśnięte i te kilka gorących łez, których nawet on nie potrafił powstrzymać, słuchając jak kobiety intonują Dobry Jezu, a trumna powoli spuszczana jest do zamarzniętej na kość ziemi. Do ziemi matki, ziemi-potwora, ziemi-truchła, na którym ludzie jak robactwo wiją swoje gniazda, mnożą się w swoich sokach i w nich umierają, i do soków się rozkładają.
Sebastianowi zrobiło się niedobrze i nie wytrzymał nawet do końca mszy.
***
Spotkali się z Łukaszem kilka dni później, i mężczyzna opowiedział mu w kilku zwięzłych zdaniach, co tak właściwie się stało. Opowiedział mu o szlabanie, jaki dostał Patryk po ucieczce z domu, o tym jak się buntował i jak uciekł na noc do kanciapy, gdzie kiedyś z kumpami palił marihuanę, mimo że noc była mroźna, a pomieszczenie zaaranżowane w budynku gospodarczym zupełnie nieogrzewane. Patryk nie chciał wracać do domu, i kiedy go tam znalazł, wykrzyczał mu w twarz, że jest gejem, że jest pedałem, że kocha Sebastiana i oni nic na to nie poradzą, że ucieknie znowu, jak spróbują zabronić mu się z nim spotykać.
Sebastian słuchał tego z kamienną twarzą i przejmującym zimnem wlewającym się prosto do serca.
Opowiedział mu o tym, jak wrócili razem do domu i o tym, jak sam musiał pogodzić się z myślą, że jego brat jest właśnie... taki. Mówił o tym, że w sumie niewiele to dla niego zmieniło, bo Patryk nadal był Patrykiem, młodszym bratem, którego kochał i czuł się zobowiązany, by się nim opiekować, szczególnie, że ich ojciec nigdy takich obowiązków nie zauważał.
Ich matka przyjęła to z gorzką rezygnacją, nic jednak nie potrafiła już wskórać. Zgodziła się nawet, by Patryk poszedł na Sylwestra do kumpli i wrócił dopiero następnego dnia. Miał być alkohol, gry komputerowe, filmy, zabawa i dzieciarnia pozbierana ze wsi. Było jednak coś o wiele bardziej ekscytującego, czego chłopak i jego koledzy postanowili spróbować, kiedy się już napili.
Impreza była w domu Maćka, którego ojciec posiadał dwa skutery. Rodziców nie było w domu tej nocy, sami bawili się u znajomych, nic więc nie stało na przeszkodzie, by sprzęt pożyczyć. Chłopców było siedmiu, i całą grupą udali się nad jezioro na skraju wsi. Maciek widział w internecie film, i chciał spróbować tego, co robili na nim kaskaderzy. Sprawdzili lód na wodzie, wydawał się gruby i mocny. Któryś z chłopaków skakał po nim na próbę kilka razy i lód znosił to zupełnie dobrze.
Pierwszą rundę po lodzie zrobił Maciek i Patryk. Było ciemno, chłopcom skoczyła adrenalina. Wódka lała się obficie, a niebo rozświetlały jedynie wybuchające przypadkowo fajerwerki.
W drugiej rundzie miała nastąpić zamiana, ale Patrykowi tak się spodobało, że nie chciał oddać skutera. Jeszcze raz, poprosił, i inny jego kolega zgodził się na to mimo oporów.
Patryk pojechał dalej, jezioro bowiem było całkiem spore, i jeden z jego brzegów otoczony był czarną, milczącą ścianą lasu. Chłopcy widzieli jedynie światełko, jak mrugającą gwiazdę, sunące szybko po drugiej stronie wody. Drugi z chłopaków zechciał się ścigać. Patryk jechał tuż za nim, kiedy chłopcy stojący na brzegu usłyszeli najpierw ciche, odległe chrupnięcie, a potem gwałtowny wizg maszyny i groźne, głuche tąpnięcie, które powtórzyło się kilka razy.
Chłopcy wpadli w panikę. Ktoś zadzwonił pod numer alarmowy. Chwilę potem syrenę karetki usłyszała matka Łukasza.
Nikt nie sprawdził wcześniej, że po drugiej stronie rozległego lodu znajdują się wędkarskie przeręble. Pojazd Partyka stracił przednie koło, koziołkował kilkakrotnie i zmiażdżył sobą chłopaka. Jego krew wtarta była w lód na odległości kilkunastu metrów. Ciężko było rozpoznać po tym jego twarz.
Kiedy karetka przyjechała, chłopak już nie żył
***
Sebastianowi wydawało się, że wszystko to, co się dzieje, jest jakimś rodzajem oszustwa. Ktoś musiał oszukiwać go cały czas i mamić, bo nie było prawdopodobnym, by tyle złych rzeczy mogło spaść na głowę jednego człowieka w przeciągu kilku zaledwie lat. Siedział przy biurku w swoim pokoju i patrzył na zarys własnych dłoni na tle monitora, czując w sobie nieskazitelną, niczym niezmąconą pustkę. Dłonie oddalały się i przybliżały hipnotyzująco, i mógłby przysiąc, że nie należą do niego, a do jakiejś istoty, która pochwyciła jego świadomość i więzi ją, skazując na coraz to bardziej wyrafinowane cierpienia.
Sam nie wiedział, kiedy poddał się depresji, pozwolił jej wrócić do siebie jak wiernej suce odnalezionej po latach, pozwolił by wsadziła swój wilgotny łeb pod jego ociężałe dłonie i absorbowała sobą dnie i noce, nie zostawiając już miejsca na pracę i na coś, co kiedyś nazywał życiem.
Z zupełną rezygnacją udał się do psychiatry po leki, i jedynym czego wyczekiwał każdego dnia, było moment łyknięcia tabletki, bo wtedy senność, która go ogarniała była tak nagła i ogłuszająca, że świadomość mężczyzny wyłączała się automatycznie. Lekarz mówił, że to przejdzie, że musi chodzić na terapię i wyjdzie z tego tak, jak kiedyś, dawno temu już wyszedł. Sebastian nie chciał chodzić na terapię. Sebastian nie chciał wychodzić z domu.
Jakiś czas potem przyjechała do niego matka, zaniepokojona długim milczeniem syna. Nie wiedział, że ma się zjawić, tym bardziej nie zamierzał wstawać z łóżka i otwierać drzwi nachodzącej go osobie. Niech sobie dzwoni, pomyślał, zatapiając się głębiej w kołdrze, w ciemności swojego pokoju, w ciszy.
Matka jednak zadzwoniła na jego telefon i zmusiła go do wstania z łóżka.
Sebastian wiedział, jaki ma stosunek do jego psychicznej niestabilności, że traktuje to jako coś wstydliwego i jako objaw zwykłego lenistwa. Ilekroć pojawiał się między nimi temat choroby psychicznej, miał ochotę zwyczajnie zwymiotować, i tym wyrazić wszystkie te uczucia, jakich nie mógł lub nie potrafił wyrazić słowami. Matka nie akceptowała tego, że był chory, a on nie akceptował jej sposobu rozumowania, traktując go zawsze jako typowo polski i drobnomieszczański.
Teraz również spojrzała krzywo na jego zarośniętą twarz, na mocno nieświeże włosy, na przepocone ubrania, w których ją przywitał. Usiedli w kuchni, nie chciał prowadzić jej do pokoju ze względu na bałagan, jaki tam panował. Kuchnię ogarniał Radek, i byłby mu za to wdzięczny, jeśli umiałby wykrzesać z siebie choć trochę zapału. Nie potrafił tego jednak.
- Znowu cię to wzięło - powiedziała matka, stawiając na stole siatki z jedzeniem i bez pytania zaczynając je rozpakowywać i umieszczać po szafkach. Sebastian nie zareagował, siedział jedynie przygarbiony, gapiąc się bezmyślnie na swoje dłonie. Matka westchnęła ciężko. - Zrób mi herbaty, proszę. Zmarzłam po drodze.
Wstał z ociąganiem, nalał wolno wody do czajnika, nad każdą niemal czynnością zastanawiając się dwukrotnie. Czuł, jak wewnątrz narasta mu chęć zbuntowania się, jak podenerwowanie podpływa coraz mocniej do gardła, jak dłonie cierpną z niechęci wykonywania jakiejkolwiek czynności.
- Wiem, że kochałeś tego chłopca... - zaczęła, otwierając lodówkę i porządkując pospiesznie półki. - Ale życie toczy się dalej.
Mężczyzna prychnął pod nosem, nie umiejąc pohamować złości. Kobieta odwróciła się do niego wolno, obdarzając go długim, badawczym spojrzeniem.
- Wyglądasz, jakby nic do ciebie nie docierało. Jakby cię to zupełnie nie ruszyło. Nie powiedziałeś ani słowa. Czasami mam wrażenie, że wcale ci na nim nie zależało. Może jego matka miała rację, miałeś dobrą zabawkę. Gdybym ja straciła kogoś, kogo kocham, nie zachowywałabym się tak, jak ty.
Sebastian popatrzył na kubek, który trzymał w dłoni. Ścisnął go tak mocno, że pobielały mu knykcie, a potem, niespodziewanie dla samego siebie, trzasnął nim o ziemię.
Naczynie rozbiło się na kilka skorup. Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Otworzył pierwszą szafkę, jaka stała za nim i zaczął wyrzucać z niej wszystkie talerze, jakie się tam suszyły, jeden po drugim. Porcelana chrzęściła pod jego domowymi pantoflami. Wyrzucił z szafki wszystkie kubki i szklanki. Zrzucił ze zlewu stojak z suszącymi się naczyniami i zaczął kopać go nieporadnie, czując jak dławią go łzy, jak nie może zaczerpnąć tchu, jak nogi ślizgają mu się na mokrej podłodze pełnej skorup i szkła.
Stanął, zwiesił bezradnie ręce, a potem się osunął, przykucnął, objął kolana ramionami, dysząc ciężko, panicznie, przez łzy.
Matka odkleiła się powoli od ściany, pod którą stała przerażona jeszcze chwilę wcześniej. Nie była pewna, czy nie powinna zadzwonić po pogotowie, czy syn nie potrzebuje nagłej hospitalizacji, czy nie musi zacząć leczyć się naprawdę, czy zwyczajnie nie jest wariatem.
- Nie masz pojęcia, co się dzieje we mnie. We mnie w środku. Nie masz, kurwa, o tym pojęcia. Nigdy się nie dowiesz, jak ja się czuję. Ty tego nie umiesz. Nie umiesz tak czuć, jak ja. Ciebie obchodzi tylko to, co sąsiedzi pomyślą. Że syn psychol - wyrzucił z siebie brudnym, zmienionym głosem, zaciskając zęby.
Kobieta odetchnęła przez nos, splatając, to rozplatając palce. Zupełnie nie potrafiła z nim rozmawiać, a atak szału, jakiego była świadkiem przed chwilą sprawił, że trochę się go bała. Podeszła jednak do niego, rozgarniając stopami w rajstopach to, co zostało z kuchennej zastawy, a potem przykucnęła obok niego i objęła go ramieniem przez plecy, przycisnęła do siebie, dając odczuć ciepło swojego ciała i bliskość.
- Jestem pewnie najgorszą matką na świecie, ale musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy, ale nie umiem ci pomóc. Chodź ze mną do pokoju, usiądziemy i popatrzymy na telewizję. Zrobię ci coś ciepłego do picia. Masz takie zimne ręce. Chodź, Sebastian. Zostanę teraz już z tobą, dobrze?
***
- Może nic do niego nie czułem - wyrzucił z siebie, mając wrażenie, że już kiedyś wypowiadał te słowa na czyjś temat. - Może wiesz, to wszystko mi się ubzdurało, bo tak umarł. Tak dziwnie. To jest takie... nienaturalne. Pamiętam go bardzo dokładnie. Mam w głowie jego głos, słyszę jakby mówił do mnie. Nie mogę uwierzyć, że on już... nie istnieje. Wiesz? On już nie istnieje. To jest nienaturalne, bo ja mam go jakoś... w sobie.
Matka słuchała tego cierpliwie, gładząc go uspokajająco po plecach i co rusz poprawiając zjeżdżający mu z grzbietu koc. Sebastian schudł znacznie na diecie złożonej z psychotropów, kawy i chleba z topionym serem, i teraz niemal ciągle było mu zimno. Dłonie wyogromnione chudością zaciskał kurczowo na jednym z nowych kubków, które zakupiła matka.
- Śni mi się niemal ciągle. Wiesz? Że gdzieś idziemy razem, albo że mam się gdzieś z nim spotkać i czekam na niego, a on nie przychodzi. Zawsze jest taki... taki smutny w tych snach - dodał. Głos załamał mu się brzydko, oczy zawilgotniały, usta zadrżały niekontrolowanie. Ile to już czasu, pomyślała kobieta, ocierając mu oczy chusteczką. Luty się zaraz skończy, a te leki chyba nic nie działają.
- Pójdę jutro z tobą do innego lekarza, dobrze? Bez czekania na wizytę. Sebastian, tak nie może być dalej. Ten chłopak nie żyje, i choćbyś wypłakał tu morze łez, nic się nie odstanie. Musisz dostać inne lekarstwa i wyjść z tego gówna, rozumiesz? Na ciebie jeszcze nie pora, synu. Ty masz jeszcze żyć. Ty masz do mnie wrócić.
- A na niego była już pora? - spytał, podnosząc na ułamek sekundy na nią oczy, podbite siną opuchlizną, czerwone i pełne rozpaczy.
- Tak było mu widać pisane - odparła twardo, próbując utrzymać to spojrzenie, które jednak rozmyło się szybciej, niżby chciała.
- Gówno prawda. Mogło być inaczej. Mogłem wybrać inaczej, jego matka mogła. Nie było by tego. Wiesz? To jest też moja wina. Mogłem pomyśleć za niego.
- Teraz... teraz pomyśl za siebie, Sebastian. Masz wybór. Pomogę ci - powiedziała, ściskając mocno jego rękę.
***
Matka zamieszkała u Sebastiana i przez kolejne dwa miesiące robiła wszystko, by syn wrócił do zdrowia. Wiedziała, że depresja nie jest u niego przypadkowa, że może nawracać, a obecność tej choroby w bliskiej rodzinie tylko pogorsza rokowania, postanowiła jednak, że póki może, zrobi wszystko, by ulżyć mu w cierpieniu.
Czas nie goił ran, czas pozwalał jednak, by działały leki, by Sebastian stał się na powrót dawnym sobą, by znowu zaczął się uśmiechać i normalnie jeść. Już pod koniec marca był w stanie wrócić na uczelnię i to stanowiło dla niego moment przełomowy. Duże znaczenia również miał fakt pogodzenia się z ojcem i bratem, powrotu na wieś, kiedy tylko zaczęły się wiosenne ferie i przyjaźń z Łukaszem, która początkowo nieśmiało, a potem coraz to szybciej zdawała się odradzać.
Wolne, wakacyjne dni spędził z nim właśnie, pomagając na gospodarstwie i odnajdując prostą radość w zwykłej, fizycznej pracy. Potem Justine z Przemkiem wyciągnęli go na dwa tygodnie na Hel, skąd wrócił mocno opalony, ze skórą popękaną od słońca i słonej wody, z pojaśniałymi włosami, masą piegów i zdrowy.
Dopiero nad morzem poczuł, że zima skończyła się dla niego na dobre, że znowu jest sobą i jest gotowy, by stawić czoła całemu światu, że chce żyć i ma do zrobienia tyle rzeczy, ma w sobie tyle zapału, że chyba nie starczy mu czasu.
We wrześniu wrócił do badań na uczelni, wrócił do picia w pubach i naukowych dysput z Radkiem. Dnie i noce znowu nie miały końca, życie nabrało tempa i koloru, świat na powrót stał się dobrym i bezpiecznym miejscem.
W powietrzu unosiła się zapowiedź czegoś nieznanego i ekscytującego, i wyczekiwał tego niespokojnie i radośnie.
Dzwonek do drzwi w niedzielę rano jak zwykle przyniósł ze sobą zmiany.