Pod moim i twoim niebem 4
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 30 2013 11:00:40


Rozdział IV - Cassiopeia


W "Jaskini" zawsze panował mrok, rozpraszany jedynie odległym światłem - spłaszczającym barwy do zimnego monochromu - ekranów komputerów, z których leciała muzyka. W "Jaskini" nigdy nie było konkretnych ludzi, były jedynie na wpół rozmyte cienie, pomiędzy którymi nie było jakiś sztucznych granic - dotykały się, ocierały się o siebie. Do "Jaskini" przychodziłeś anonimowy - w ciemności twarze zaczynały być nierozpoznawalne - każdy na te kilka nocnych godzin był sobie równy - można było pozwolić sobie na więcej, bo nie było ważne, czy ten cień obok to twój przełożony, czy może ktoś z Żandarmerii - wszyscy byli tak samo poddani prostej, elektronicznej muzyce. Muzyce, która pełzała niskimi tonami i oplatała ciało w niemalże pierwotne instynkty, wyzwalając taniec, któremu niebiezpiecznie i pociągająco blisko było do jakiegoś zwierzęcego rytuału godowego. Powietrze było duszne, gorące, przesycone mieszaniną zapachów potu, seksu i tego, co przywlekli na sobie mieszkańcy bazy. Do "Jaskini" przychodziło się by chociaż na chwilę zapomnieć, że walczy się z przegraną sprawę. Nikt oczywiście o tym głośno nie mówił, jednak wszyscy gdzieś pod skórą czuli, że jedyne, co można zrobić, to odsunąć w czasie - o ile? Dzień, miesiąc, rok? - nieuniknione. Byli gatunkiem na wyginięciu. W takich chwilach głośniejszy, od przekazywanej z pokolenia na pokolenie kultury, stawał się zwierzęcy, budzący żądze, instynkt. Byli tacy, którzy próbowali temu zaprzeczać, ale i ci wcześniej, czy później przegrywali i odkrywali, że tylko w tym niedbałym rytaule tańca i seksu w ciemności, zmysłów, zamkniętych do dotyku i zapachu, mogli chociaż przez chwilę czuć się bezpiecznie. Po to właśnie przychodziło się do "Jaskini".
Grimmjow doskonale czuł się w tej ciemności i morzu rozkołysanych ekstatycznie cieni. Nie przeszkadzały mu dłonie - ile? Nawet nie próbował liczyc - które wędrowały po jego ciele bez skrępowania, wślizgiwały się pod bluzkę, drapały, gładziły, wczepiały się desperacko w skórę. Pozwalał im na to, ale nic nie dawał od siebie. Przyciągany do rozpalonego ciała, pragnącego by dał mu te chwilę ukojenia, wciągał głęboko zapach włosów - właśnie temu zmysłowi ufał najbardziej i jak na razie się nie zawiódł. Tak właśnie polował, przebierając w tym stadzie, odrzucał tych, którzy śmierdzieli czystym strachem - nie miał zamiaru pomagac tchórzom z dobrego serca - szukał takich zapachow, w których wciąż dało się wyczuć ogień walki. Czasem znajdował drapieżnika takiego jak on sam, w takim momencie taniec, a później seks, zmieniał się w walkę pazurów i kłów o dominajcę. W takich momentach nie miał nic przeciwko, żeby się poddać tej drugiej sile, po takich nocach znajdował na swoim ciele siniaki i czerwone ślady zadrapań, czasem zębów.
Odepchnął kolejne ciało, które wiedział, że nie da mu żadnej satysfakcji. Pozwolił gęstemu tłumowi porwać się wgłąb, pozwolił dłoniom na powrót wyciągnąc się do niego, sam wyciągnął ramiona do góry i dotknął opuszkami palców wilgotnego, kamiennego sklepienia. Muzyka dudniła pulsująco w tempie tylko odrobinę szybszym od uderzeń serce - tempo rodzącego się podniecenia. Gdyby się wsłuchać, to ponad muzyką, usłyszałoby sie przeciągłe jęki samic i pomruki samców na granicy spełnienia. Ciała ocierały się o niego, głaskały, prosiły. Uśmiechał się szeroko, wciągając głęboko ostry zapach ludzkości, od którego robił się jeszcze bardziej spragniony.
Zapach, którego szukał, znalazł go sam.
Najpierw dłonie wplotły w jego włosy niemalże czułym gestem, by zaraz zacisnąć się na nich brutalnie i pociągnąć jego głowę w dół. Czyjeś usta sięgnęły do jego, język niecierpliwie przesunął się po jego wargach, żadając - na pewno ni prosząc - o odpowiedź. Zaraz też owionął go zapach - ogień, pasja i tylko szczypta rezygnacji - to nie był drugi drapieżnik, pomimo tak dominującego zaproszenia do zabawy, była to ofiara idealna. Uśmiechnął się przez pocałunek, a później rozchylił wargi, pozwalając temu giętkiemu, miękkiemu językowi opleść się wokół jego. Czuł ostry, korzenny smak jakiegoś bimbru. Jeszcze przez sekundę dał swojej ofierze cieszyć się dominującą pozycją, ale zaraz chwycił dłońmi za kształtne pośladki, przyciągnął to chętne ciało do siebie - twarda, chociaż szczuplejsza, klata uderzyła o jego, biodra z jednoznaczną wypukłością otarły się niecierpliwie o jego udo - przejął inicjatywę w pocałunku, teraz to on penetrował językiem usta swojej ofiary, smakując je, przygryzając dolną wargę, wodząc po niej językiem, spijał pospieszny oddech i te nieco nieśmiale pomruki, które pojawiły się, gdy zaczął ugniatać pośladki i ocierać udem o krocze tamtego. I powoli i nieubłaganie pchał swoją ofiarę przez tłum pod ścianę, do jednej z nisz, gdzie będzie mógł ją pożreć.
Usta oderwały się od jego warg, dłonie zniknęły z jego włosów. Tylko na chwilę, bo zaraz zęby przygryzały skórę na jego szyi, a paznokcie wbiły się w skórę na plecach, sprawiając, że syknął przez zaciśnięte zęby - uwielbiał tą przyjemność na granicy bólu. Nawet nie się nie zarientował, kiedy obrócili się i to on był pchany. Dotarło to do niego, gdy uderzył plecami i chłodny kamień. Nie zdążył nic z tym zrobić, gdy poczuł dłonie, które niecierpliwie dobierały się do jego paska. Uśmiechnął się szeroko, chwycił w garść miękkie włosy i przyciągnął swojego anonimowego kochanka po kolejny pocałunek, tym razem nie dając mu nawet odrobinę swobody, przekazał za to wyraźnie, że to on tutaj jest panem. Zamruczał w te, poddające mu z chęcia, usta, gdy szczupła dłoń wsunęła się w jego bieliznę i chwyciła w pewny uścisk jego na wpół juz nabrzmiałego członka, poruszyła się w tempie niemalże zapomnianej muzyki. Pozwolił uwolnić się tym ustom i odchylił głowę do tyłu, gdy do dłoni dołączył język, który zmysłowo powolnym ruchem prześlizgiwał się po całej długości pieszczonej męskości. Gdzieś obok jakaś dziewczyna jęczała pospiesznie, słychać było mokry dźwięk zderzających się ciał, Grimmjow w ogóle nie zwracał na to uwagi dzięki ustom, które pochłaniały go centymetr po centymetrze, językowi, który drażnił go w absolutnie cudny sposób, aż bezwiednie pchnął biodrami, chcąc więcej tego wilgotnego ciepła. Wargi wędrowały wpuszczając i wypuszczając go na chłodne, w kontraście do gorącego wnętrza, powietrze. Mógłby skończyć od tej pieszczoty, zwłaszcza gdy dłoń zaczęła bawić się jego jądrami, ale nie tego chciał. Chciał skonsumować swoją ofiarę w całości. Znów chwycił za włosy i pociągnął do góry, obrócił ich, przygniatając kochanka do ściany. W tej chwili zarientował się, że nie musi bawić się w rozpinanie mu spodni, bo te już były ściągnięte. Jego mokry od śliny członek otarł się o drugiego równie gorącego i twardego. Jego ofiara sapnęła i chwyciła go za biodra przyciagając do siebie, przytrzymując na miejscu, i ocierając się o niego powolnymi, długimi ruchami - oddychał coraz głośniej i szybciej. Usta były wszędzie na szyi, ustach, uszach Grimmjowa, domagając się więcej już teraz, zaraz. Grimmjow był bardziej niż chętny, żeby mu to wszystko dać.
Gdy pierwszy z pokrytych śliną palców przeszedł przez ciasne wejście, oddech jego kochanka stał się bardziej urywany i zarzucił jedna nogę na biodro Grimmjowa. Kolejne palce wciskały się do tego miękkiego wnętrza, a jego ofiara zaczęła szeptać pomiędzy jękami i sykami mantrę w niezrozumiałym dla Grimmjowa języku - było coś znajomego w tym głosie. Oczywiście mógł wziąć tego chłopaka bez tych wszystkich zabaw - jak często zresztą robił z innymi ofiarami - zamieniejąc jęki rozkoszy w krzyki bólu i obupólnie przyjemny seks w coś bliższego gwałtowi, ale chciał mu wynagrodzć chęć z jaką wepchnął się do paszczy drapieżnika.
I tak krzyknął, gdy w końcu w niego wszedł i pewnie krzyczał by dalej, gdy Grimmjow wykonywał kolejne bezlitosne pchnęcia, wysuwając się niemalże całkowicie by na powrót schować się w tym obejmującym go, chętnym wnętrzu, ale chłopak przyciągnął go po kolejnie pocałunki - teraz mruczał w jego usta. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jeszcze z żadną swoich ofiar się tyle nie całował - pocałunki były niemalże zbędnym dodatkiem w tego typu zabawie - jednak nie miał nic przeciwko - to przez ten zapach, oszałomiał go. Wciąż czuł smak wypitego przez chłopaka bimbru, czuł, będąc tak blisko drugiego ciała, jak to drży za każdym razem, gdy w nie wchodził, coraz szybciej, coraz brutalniej. Czuł twardą męskość ocierającą się o jego brzuch, jednak nie miał zamiaru jej tknąć - i tak był nazbyt łaskawy - jednak chłopak chyba nawet tego od niego nie oczekiwał, bo chwycił się i zaczął poruszać dłonią w szaleńczym tempie, jakby sprintem chciał dobiec do orgazmu.
Nie było żadnej finezji w tym jak doszli, najpierw Grimmjow z dzikim, zwierzęcym niemalże pomrukiem, potem jego ofiara odrzucając głowę do tyłu i znów szepcząc w tym obcym języku. Błogosławiona pustka orgazmu trwała zdecydowanie za krótko i zbyt szybko powróciła rzeczywistość, tylko teraz, przynajmniej jeszcze przez chwilę, bardziej znośna.
Grimmjow uśmiechnął się z satysfakcją, odsuwając się od chłopaka i pozwalając ześlizgnąć mu się na ziemię, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zabrakło oparcia jego ciała. Ubrał się i chciał po prostu odejść, ale jeszcze pochylił się nad swoją ofiarą, chwycił za włosy i odchylił jej głowę na bok. Przyssał się żarłocznie do skóry szyi, wbił w nią zęby, chłopak jęknął i próbował go od siebie odsunąć. Puścił go dopiero, gdy był pewien, że jego działania zostawią ślad, może znajdzie go za dnia i znowu go sobie weźmie.

* * *

Ichigo czuł się absolutnie i zajebiście fatalnie. Nie dość, że nie miał najmniejszych szans się dzisiaj wyspać, to jeszcze miał kaca, no i... TO. Ostatni raz, przyrzekł sobie solennie, ostatni raz daje się namówić Renjiemu i Rukii na wyjście do "Jaskini". Nigdy tak naprawdę nie przepadał za tym miejscem, było w nim coś prymitywnego. Namówili go i tak, bo stwierdzili, że jakis przybity ostatnio chodzi, co było w zupełności prawdą. Chodził przybity od czasu rozmowy z Akonem i swojej nocnej warty. Musiał przyznać rację przełożonemu. Nie miał najmniejszych szans zostać pilotem Zanpakutou - rzeczywistości nie zaczaruje swoimi niespełnionymi marzeniami. Jednak wciąż ciężko było się z tym pogodzić.
Wczoraj, gdy go wyciągali, to sam przyznał, że odrobina zapomnienia mu nie zaszkodzi. Pewnie wszystko skończyłoby sie o wiele lepiej, gdyby nie bimber, który załatwil Renji. Rzadko pił, bo kto niby pił często, gdy jedynym dostępnym alkoholem, był ten pędzony gdzieś na boku. Jednak nigdy wcześniej żaden alkohol nie sprawiał, że był tak napalony. Podejrzewał, że coś z tym wspólnego miały te ziółka, którymi jechało od tego bimbru, w dodatku Renji wlał w niego jakąś chorą ilość tego płynu. W związku z tym wieczór skończył się, jak się skończył, chociaż większość tego, co się działo jest raczej niewyraźne. Nie pamiętał zupełnie, jak to się stało, że zaczął się całować z tamtym mężczyzną, ani jak to się stało, że dał się tak rasowo zerżnąć. Jednak były dwie rzeczy, które denerwowały go najbardziej w tym całym wydarzeniu. Pierwsza to brak pewności, czy bardziej ma ochotę rzygać, czy się zmasturbować na wspomnienie tej nocy. A druga to ten cholerny, czerwonofioletowy ślad na szyi, który ten idiota mu zostawił.
A do tego wszystkiego, zaczęły go dręczyć jakieś dziwne sny, których po przebudzeniu nie pamiętał, jednak zostawiały po sobie jakieś dziwne uczucie, że powinien być w zupełnie innym miejscu.
- Przejebane - mruknął pod nosem, wracając myślami do czytanego właśnie raportu naprawy i modląc się, żeby dzisiaj nie musiał robić nic ważnego, bo obawiał, że niezbyt będzie mógł się nad tym kupić.

* * *

Grimmjow, pomimo tego, że się absolutnie nie wyspał, był w znakomitym humorze, bo niby czemu miałby nie być. Jego wczorajszy kochanek był bardziej niz satysfakconujący.
Zmarszczył brwi, zamyślił się. Coś mu nie dawało spokoju.
- Oj, od czego właściwie jest słowo kochanek? - zapytał, idącej obok, reszty Espady. - W sensie od jakiego wyrazu pochodzi.
Wszyscy popatrzyli na niego co najmniej zbici z tropu. Rozmawiali na zupełnie inny temat, jednak pytanie Grimmjowa zastanowiło wszystkich.
- Od kochać - powiedział w końcu Starrk.
- A co ma Pusty do piguły? - zapytał się Nnoitra. - Od kiedy to jakieś pieprzone kochanie ma coś wspólnego z rżnięciem kogoś?
Starrk wzruszył tylko ramionami. Nikt inny nie podjął tematu, więc wrócili do tego, o czym rozmawiali przed pytaniem Grimmjowa. Weszli do hangarów - nie było alarmu, ale mieli dzisiaj swoje zwyczajowe manewry - a Grimmjow rozejrzał się w poszukiwaniu pomarańczowej czupryny, ale nigdzie jej nie było.
Wciąż jakieś dziwne uczucie nie dawało mu spokoju, ale za żadne skarby, nie był w stanie stwierdzić, co to.

* * *

Góry Uralu majaczyły daleko na horyzoncie poszarpaną linią, a tutaj oparty o drzewo stał nagi, biały mężczyzna. Zza zasłony białej grzywki patrzyły oczy o czarnych białkach i złotych tęczówkach. Po czarnych zębach, odsłoniętych w szerokim uśmiechu, wędrował w jedną i w druga stronę niebieski język.
- Przejebane - mruknął białas nieco chrypiącym głosem, jakby mówienie było dla niego obce. - Przejebane - powtórzył raz a potem drugi, widocznie słowo mu się niezwykle spodobało.