Ile warte jest życie 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:28:02
Zan doskonale zdawał sobie sprawę kto dzwoni. Prywatne mieszkanie, które wynajęli kilka lat wcześniej nie miało telefonu. Mężczyzna przyłączył go na własną rękę. Numer znały tylko dwie osoby - strażnicy przejść, przy których obaj pracowali. Na dźwięk telefonu Killo poruszył się niespokojnie przez sen. Zan poderwał się z łóżka i wpadłszy do drugiego pokoju, szarpnięciem wyrwał wtyczkę z gniazda. W mieszkaniu zaległa ciężka cisza. Killo nie obudził się na szczęście. Czarnowłosy stanął w drzwiach sypialni i spojrzał na kochanka. Wiedział już co zrobi i ta perspektywa wcale nie napawała go optymizmem. Zbliżył się do skulonej na łóżku postaci i pocałował chłopaka w czoło. Powiedział tylko jedno słowo - "Śpij". Cichutkie westchnienie świadczyło, że moc zawarta w krótkim rozkazie dotarła do jego umysłu. Dochodziła szesnasta. Zan ubrał się szybko i wyszedł z mieszkania, zamykając drzwi tylko na jeden zamek. Po raz drugi nieregulaminowo posłużył się zdolnościami, kreśląc na drzwiach skomplikowany kształt znaku "pilnuj". Zbiegł po schodach i szybkim krokiem udał się w kierunku metra. W ciągu godziny stał się właścicielem srebrnego nissana pathfindera z kompletem ubezpieczeń i luksusowym wyposażeniem. Powrót do domu zajął mu niecałe sześć minut. W skrzynce na listy znalazł kopertę. Na żółtawym, grubym papierze widniało imię i nazwisko Killo i aktualny adres, zaś na odwrocie mężczyzna wyczuł taki sam znak, jak zostawił na drzwiach. Zignorował go, rozrywając kopertę. Poczuł jak przez jego palce przepływa strumień zaklęcia, mającego chronić zawartość koperty przed niepowołanymi oczami. "To zwykła reklama" - mówiło - "Zapomnij". Zignorował je również. W środku na podobnym żółtawym papierze, szkarłatnym atramentem napisano wezwanie.
W związku z niewywiązaniem się z kontraktu nr... zobowiązany jest do stawienia się... 21.11.(niedziela)... postępowanie karne...
Zan nie czytał. Tylko przebiegł wzrokiem przez kilka linijek równego, pochyłego pisma. Krew się w nim gotowała. Złamał już dzisiaj kilka punktów regulaminu posłańców. Może złamać jeszcze kilka - bardziej zależało mu na Killo niż na pracy. Do mieszkania szedł po schodach, żeby trochę ochłonąć po drodze. Machnięciem dłoni zdjął znak z drzwi, cicho przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka. Chłopak wciąż spał. I dobrze. Odpoczynek mu się przyda, zwłaszcza przed tym, co czeka go jutro - pomyślał Czarnowłosy. Jego żołądek zaburczał żałośnie, przypominając, że od wczorajszego wieczora nic nie jadł. Killo też ledwo rano przełknął kilka łyżek mleka. W kuchni wciąż pachniało przygotowywanym obiadem. Zan zrzucił płaszcz i zajął się jego wykańczaniem. Pokroił pomidory i podpalił gaz pod garnkiem z mięsem. Gdy całość zaczęła się gotować wrzucił warzywa, przyprawy i pozwolił wszystkiemu dusić się przez dwadzieścia minut, jednocześnie gotując makaron. Duży zegar ścienny w salonie powoli wybrzmiał sześcioma uderzeniami. Zanazahn właśnie zamierzał iść obudzić Killo, gdy ten pojawił się w drzwiach kuchni. Oczy miał zapuchnięte od niedawnego płaczu, był jeszcze bledszy niż zwykle
- Ładnie pachnie - powiedział, siadając na swoim miejscu za kontuarem. Zan podszedł do chłopaka i mocno objął go ramionami
- Już lepiej? - spytał ciepło
Killo tylko skinął głową, mocniej wtulając twarz w obojczyk mężczyzny
- Zjesz?
Kolejne skinięcie. Zan niechętnie wypuścił go z objęć. Wyciągnął dwa talerze z szafki i nałożył na nie makaron, polewając sosem i posypując startym żółtym serem. Nalał im obu po szklance soku marchwiowego. Jedli w milczeniu. Zan z niepokojem patrzył jak jasnowłosy niemrawo grzebie w talerzu widelcem, z rzadka tylko podnosząc go do ust
- Nie smakuje ci? - spytał, gdy po długiej chwili chłopak odłożył sztućce, nie zjadłszy nawet jednej czwartej ze swojej porcji
- Nie skąd - zaprzeczył szybko - Bardzo dobre.
- Prawie nic nie zjadłeś...
- Nie jestem głodny
Killo spuścił wzrok i przez chwile trwał w milczeniu, wpatrując się w blat stołu. Westchnął i wstał, nadal nie patrząc na Zanazahna. Chwycił swój talerz i odwrócił się z nim w stronę zlewu. Zahaczona jego rękawem szklanka przewróciła się rozlewając sok po stole, po czym tocząc się spadła na posadzkę i rozbiła się w drobny mak. Chłopak drgnął. Talerz wysunął się z jego dłoni i również rozprysnął się na posadzce, zostawiając na spodniach jasnowłosego czerwone plamy sosu. Schylił się i zaczął szybko zbierać odłamki szkła
- Przepraszam... - głos mu się załamał
Zan zerwał się i obszedłszy stół, szarpnięciem postawił Killo na nogi
- Zostaw - powiedział nieco ostrzej niż należało i o wiele ostrzej niż zamierzał. Wyciągnął z szafki pod zlewem zmiotkę i szufelkę i kilkoma ruchami zgarnął wszystko do kosza na śmieci. Mocno wykręconą szmatą do podłogi starł sos i sok z lśniących kafelków. Jasnowłosy nie poruszył się, wpatrując się w mężczyznę z kamienną twarzą, z mieszaniną przerażenia i rozpaczy w oczach. Z zaciśniętej w pięść prawej dłoni sączyła się krew, wsiąkając w nogawkę jego szerokich, białych spodni. Zan zauważywszy, zaklął brzydko i mocno chwyciwszy chłopaka za nadgarstek pociągnął go do zlewu
- Puść - powiedział łagodnie odkręcając zimną wodę. Powoli, jeden po drugim odginał palce Killo, ukazując pocięte wnętrze dłoni. Odłamki szkła wbiły się głęboko w ciało, krew leniwie kapała na emaliowaną powierzchnię zlewozmywaka, mieszając się z wodą. Chłopak spojrzał na własną rękę nad ramieniem mężczyzny i zachwiał się lekko. Zan delikatnie odwrócił jego twarz w drugą stronę. Stał spokojnie, podczas gdy mężczyzna wyciągał kawałki szkła pęsetą. Zbyt spokojnie. Na pewno go bolało. Nie poruszył się, gdy woda utleniona z sykiem spieniła się w zetknięciu z brzegami ranek. Czarnowłosy wprawnie zawinął dłoń bandażem i poklepał chłopaka po jej wierzchu
- No i już - zdobył się na uśmiech
- Przepraszam Zan - głos Killo był zaledwie szeptem
- Nic się nie stało. Naprawdę. Chodź...
Przeszli do salonu i przysiedli na sofie. Zegar stojący na telewizorze uparcie wskazywał za kwadrans siódmą. Jasnowłosy siedział w milczeniu, wpatrując się w jego fosforyzujące wskazówki, na dworze zapadał zmrok. Krople deszczu powoli zaczęły bębnić o parapet, napełniając powietrze chłodem i nieustający szumem. Zan po raz kolejny posłużył się mocą "Śpij" - powiedział i powieki chłopca opadły. Ostrożnie położył go i przykrył kocem, a sam poszedł do sypialni, rzucić okiem na swoje kontrakty. Kolejny przypadał dopiero na poniedziałek rano. Przynajmniej o swoją pracę nie musiał się na razie martwić. Z kieszeni spodni wyciągnął kopertę i jeszcze raz przeczytał wezwanie. Jutro na dziesiątą. Nie puści Killo. Nawet nie powie mu o tym wezwaniu. Nic nie jest warte takiego cierpienia, absolutnie nic...
Zan nie mógł zasnąć tej nocy. Siedział w sypialni sam, wpatrując się ciemność i co jakiś czas wychwytując z szumu deszczu ciche westchnienie dobiegające z salonu. Zdrzemnął się dopiero nad ranem. Obudził go ruch. Za oknem wciąż było ciemno, deszcz ustał. Mężczyzna przeciągnął się i poszedł zobaczyć do Killo. Chłopak siedział na sofie i niemrawo zapinał guziki koszuli, lśniącej w ciemności nieskazitelną bielą.
- Mam kontrakt na wpół do siódmej - jego głos drgał niebezpiecznie - Muszę iść....
- Siedź - Zahn usiadł koło niego i objął ramieniem szczupłe barki - Nigdzie nie idziesz.
- Ale ja muszę...
- Nic nie musisz. Siedź.
- Znów zadzwonią - w głosie Killo zaczynała pobrzmiewać histeria
- Nie zadzwonią - szczęka mężczyzny zacisnęła się bez udziału woli - Nie zadzwonią - powtórzył.
Niebo na wschodzie szarzało. Siedzieli obaj w milczeniu, podczas gdy zegar nieprzerwanie odmierzał godziny jednostajnym tik - tak, tik - tak, tik - tak... Minęła siódma, ósma, dziewiąta. Killo coraz niespokojniej zerkał na telefon, nerwowo bawiąc się własnymi palcami, Zan zaciskał szczękę tak mocno, że zaczął wątpić czy uda mu się jeszcze kiedykolwiek otworzyć usta. Zaczęło się punktualnie, kiedy zegar skończył wydzwaniać godzinę dziesiątą. Jakaś potężna siła odepchnęła czarnowłosego aż pod ścianę. W pokoju zerwał się wiatr. Firanki zafalowały gwałtownie, podobnie jak włosy Killo i jego rozpięta koszula. Wokół chłopaka wybuchło światło. Oślepiające, żółte światło objęło całą jego sylwetkę, zamykając w środku przezroczystej sfery, która uniosła się niemal pod sufit. Killo krzyczał, uderzając rękami w ścianę niewidocznego więzienia. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Zan poderwał się z podłogi zbyt wolno. Lśniąca kula znikła z cichym pyknięciem, pogrążając salon w szarości deszczowego poranka, zostawiając Zana samego.
Chwilę trwało zanim Zan otrząsnął się z pierwszego szoku. Potem zadziałał już automatycznie. Nie zakładał płaszcza, nie zamykał drzwi. Biegiem pokonał schody i dopadł samochodu. Trasę zabierającą niemal pół godziny pokonał w kilka minut, łamiąc przy tym niemal wszystkie przepisy ruchu drogowego, zaparkował w poprzek ulicy przed obskurnym, pięciopiętrowym budynkiem. Błękitny, w połowie przepalony neon trzaskał i syczał, jakby z wysiłkiem dokonywał właśnie swojego żywota. Zan nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, rejestrując tylko błękit - taki jak oczy Killo . Drewniane schody skrzypiały niemiłosiernie pod krokami mężczyzny, znak ochrony wyczuł na czwartym piętrze. Koślawe, pozbawione dzwonka drzwi nie stawiły najmniejszego oporu - wpadł do środka, stając oko w oko ze strażniczką - wiekową kobietą w kwadratowych okularach.
- Czego? - warknęła podnosząc się z miejsca
- Otwórz przejście! - zażądał
- Nie! - strażniczka założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka
- Otwórz!!!
- Nie - uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją - I tak już mu nie pomożesz...
W Zanie serce zamarło, ale tylko na ułamek sekundy. Zebrał w sobie całą energię jaką dysponował i wyminąwszy strażniczkę oparł ręce o skrzydła drzwi
- Nie uda ci się - zadrwiła kobieta
Zan skoncentrował się. Drzwi skrzypnęły, usuwając złośliwy uśmiech z pomarszczonej twarzy. Powoli, milimetr po milimetrze rozsuwały się, ukazując wnętrze, pogrążone w kłębach pary. Zan zacisnął zęby i odepchnął skrzydła, które rozwarły się szeroko. Wszedł do środka, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem. W pomieszczeniu nic nie było widać. Aromatyczna mgła kłębiła się i poruszała, zasłaniając absolutnie wszystko. Nie było to problemem. "Zniknij" - jedno słowo mocy i kłęby opadły na podłogę, rozbryzgując się milionami kropel. Przed Zanem znajdowała się olbrzymia przestrzeń innego wymiaru, a w oddali majaczyły dobrze mu znane schody. Dopadł ich w ułamku sekundy.
- Jak śmiesz?! - rozległ się huczący głos, zdający się dochodzić ze wszystkich kierunków jednocześnie. Nie był to głos, który normalnie wydawał Zanazahnowi polecenia. W tej chwili nie przejmował się tym.
- Oddaj mi Killo!! - krzyknął
Złośliwy śmiech przyprawił czarnowłosego o dreszcz. Wszystko to było nierzeczywiste. Jak jakaś idiotyczna gra, której nie mógł i nie chciał zrozumieć. Inny wymiar przedstawiony jakby w krzywym zwierciadle - mroczny i posępny, promieniujący beznadziejnością i poczuciem klęski. Głos, którym ON przemawiał - zawsze ciepły i ojcowski, teraz złośliwy i lodowaty, wywołujący samym swoim brzmieniem zimny pot na karku Zanazahna
- Oddaj mi go!! - powtórzył rozpaczliwie - Nic więcej nie chcę
- Tylko jego? - drwił głos - A kimże on jest dla ciebie?
- Wszystkim! Oddaj mi go. Proszę!!!
- Aż tak ci zależy...?
W polu widzenia mężczyzny pojawiła się ta sama świetlista sfera, która zabrała Killo z salonu. Chłopak stał w niej, nieco bokiem nie zauważając go. Zan obserwował jak jasnowłosy zbiera energię i uwalnia ją, chcąc rozbić ściany sfery. Jak bariera odbija moc i godzi nią w uwięzionego w środku, jak Killo opada na kolana kuląc się z bólu...
- Killo!!
- Nie słyszy cię - zarechotał dudniący głos - nie jest w stanie zniszczyć tej kuli, wszystko co zrobi wróci do niego podwojone.
- Nie wolno ci tego robić!!! - krzyknął mężczyzna podbiegając w kierunku szklanego więzienia
Bez ostrzeżenia kula runęła przed siebie, oddalając się od czarnowłosego tylko po to, by w pewnym momencie zawrócić wprost na niego. Rzucił się na ziemię, unikając uderzenia o centymetry. Sfera wyhamowała gwałtownie, zatrzymując się dosłownie w miejscu, rzucając, znajdującego się w niej chłopaka na ścianę. Zan z przerażeniem patrzył, jak z rozcięcia na skroni chłopaka tryska krew, plamiąc lśniąco białą koszulę i spływając po przezroczystej tafli. Killo podniósł się chwiejnie i w tym samym momencie kula znów wystartowała. Zan odskoczył w ostatnim momencie. Odwrócił się, by zobaczyć jak jasnowłosy z impetem uderza o niewidoczną barierę. Ich oczy spotkały się na sekundę, potem sfera znów zaatakowała.
- Ciekawe jak długo będzie ci się udawać.... - drwił wszechobecny głos, podczas gdy Zan tylko cudem unikał kolejnych uderzeń - Ciekawe jak długo on wytrzyma....
Chłopak przestał próbować wstawać. Kulił się tylko, przy każdym kolejnym uderzeniu. Wnętrze sfery, spryskane było krwią. Zan miał już dosyć. Ciężko chwytał powietrze, mięśnie bolały go od nadludzkiego wysiłku, a nade wszystko był wściekły. Wściekły jak nigdy dotąd
- Przestań!!!!!!!!!! - ryknął, wykorzystując czas hamowania kuli na wbiegnięcie po szklanych schodach
- Jak śmiesz!!!! - ryknął głos, niemal rozrywając bębenki mężczyzny - Wynoś się stąd!!!!!
Wtedy Zanazahn zobaczył Go. A raczej Ich. Podest schodów podświetlony był białym, ciepłym płomieniem. Jego środek przedzielony był szklaną taflą, która zdawała się być lustrem, ale tylko na początku. Na początku bowiem zobaczył Zan dwa identyczne fotele, chociaż może nie fotele a trony, a w nich dwóch mężczyzn. I właśnie oni stanowili jedyną różnicę w bliźniaczym obrazie po obu stronach szklanej tafli. Ten znajdujący się bliżej Zana był stary, bardzo stary, żeby nie powiedzieć wiekowy. Na pooranym bruzdami zmarszczek obliczu malowała się furia, a mętne szare oczy spoglądały na Zana z nienawiścią
- Jak śmiesz - powtórzył, a jego głos dobiegał już tylko z jednego miejsca. Starzec wyciągnął rękę i wokół Czarnowłosego zaświstał gwałtowny wicher. Zwiastujący taką samą sferę, jaka uwięziła Killo. Zanazahn nie miał zamiaru dać się złapać. Po pierwsze spodziewał się tego i był przygotowany, po drugie zaś miał o wiele więcej doświadczenia i umiejętności niż jasnowłosy. Kryształowa kula zbliżyła się, po czym eksplodowała, gdy tylko dotknęła aury mężczyzny. Zan postąpił krok, potem jeszcze jeden i kolejny i zacisnął palce na zasuszonym gardle starca.
- Jak... jak mogłeś go tak potraktować... - wściekłość odbierała mu głos - Ty który sam siebie nazywasz bogiem... jak mogłeś... jak mogłeś go tak skrzywdzić?
- Jest słaby! - zaskrzeczał duszony - Jest niczym, nie nadaje się do najprostszej pracy, nie zasługuje na to by żyć. Szkoda powietrza, którym oddycha...
- Jakim prawem ty o tym decydujesz?! - ryknął Zan - Jakim prawem mówisz, że on jest słaby, podczas, gdy sam nie masz dość siły, by obronić się przede mną?!! Od kiedy na życie trzeba sobie zasłużyć? Kto ci dał prawo decydować??? Mów!!!!!!!! - potrząsnął pomarszczonym ciałem.
- Podnosisz rękę na swojego boga - starzec zaśmiał się piskliwie - I tak nic nie zdziałasz. Kontrakt jest już wydany, a i ty zapłacisz za to co zrobiłeś. No zabij mnie. Zabij mnie a zobaczymy który z nas postąpił lepiej. Zabij, a będziesz jak ja....
- WYSTARCZY... - głos, który zabrzmiał z wszystkich stron jednocześnie był tym głosem, który Czarnowłosy słyszał na każdej odprawie. Głos boga... Puścił szamocącego się wciąż staruszka i przyklęknął opuszczając głowę na piersi
- Panie - szepnął
- ZBYT DŁUGO ZGADZAŁEM SIĘ NA TWOJE SĄDY NAD ŚMIERCIĄ OJCZE - powiedział spokojnie mężczyzna znajdujący się po drugiej stronie szklanej tafli - ZBYT DŁUGO PRZYMYKAŁEM OCZY NA TWOJĄ NIESPRAWIEDLIWOŚĆ, ZBYT DŁUGO I DOŚĆ TEGO! TEGO CO UCZYNIŁEŚ NIE USPRAWIEDLIWIA NIC. ANI TWÓJ WIEK, ANI POZYCJA, ANI SZALEŃSTWO KTÓRE OGARNĘŁO CIĘ WIELE LAT TEMU, A NA KTÓRE JA SPOGLĄDAŁEM Z POBŁAŻLIWOŚCIĄ TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEŚ MOIM OJCEM. TERAZ TEN FAKT NAPEŁNIA MNIE JEDYNIE ODRAZĄ I WSTYDEM. ZBYT DUŻO ŻYĆ POŚWIĘCIŁEŚ NA SWOJE GIERKI, ZBYT DUŻO ŻYĆ, KTÓRE MOŻNA BYŁO OCALIĆ. NIE BĘDĘ TOLEROWAŁ DŁUŻEJ TWOJEGO ZGORZKNIENIA, OKRUCIEŃSTWA I NIESPRAWIEDLIWOŚCI. TO CO ZROBIŁEŚ KILLO OTWORZYŁO MI OCZY. OJCZE DANĄ MI POTEGĄ ODBIERAM CI WŁADZĘ...
- Nie możesz - skrzeknął starzec cofając się o krok - Nie wolno ci...
- TAK MYŚLAŁEM, ALE TERAZ WIDZĘ ŻE SIĘ MYLIŁEM. TWOJA MOC ODESZŁA OD CIEBIE. NIE MASZ JUŻ WŁADZY NAD ŚMIERCIĄ...
Zan nieśmiało podniósł wzrok i przyjrzał się swojemu bogu. Wyglądał młodo, jednak nie dało się jasno określić jego wieku. Sprawiały to oczy, które mimo swojej jasności zdradzały mądrość wieków. Stał tuż przy szklanej barierze i patrzył na tego, którego nazywał ojcem, z mieszaniną smutku i gniewu. Nagle w jego dłoni pojawiło się coś na kształt świetlistej włóczni. Uderzył nią w ziemię, wypowiadając te słowa.
- NIE MASZ JUŻ WŁADZY NAD ŚMIERCIĄ - powtórzył drugi i trzeci raz, za każdym razem uderzając drzewcem włóczni w ziemię
- Nieeeeeeeeeee.... - jęknął starzec kuląc się i kurcząc
- DOKONAŁO SIĘ... - wyszeptał bóg przymykając oczy
- Nieeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!
Gwałtowny ruch za plecami zmusił Zana do obejrzenia się. Sfera zamykająca w środku nieprzytomnego chłopca, kierowana ostatnim ruchem ręki upadłego boga runęła z impetem przez przestrzeń, ze świstem przecinając powietrzem. Młody bóg wyciągnął dłoń o uderzenie serca zbyt późno. Kula z potężnym hukiem roztrzaskała się o ziemię, wystrzeliwując w górę milionami kryształowych odłamków, z brzękiem opadających niczym deszcz. Pokaleczone, zakrwawione ciało Killo zastygło w bezruchu.
-Killo!! - krzyknął czarnowłosy i biegiem puścił się ku ukochanemu. Nie widział, jak wraz ze śmiercią upadłego boga pęka bariera oddzielająca od siebie oba trony. Nie widział, że młody bóg powoli i dostojnie zbliża się do niego. Nie obchodziło go to. Teraz nie obchodziło go już nic....
Pierś chłopca była nieruchoma, podobnie jak błękitne oczy, wpatrujące się w nicość, zasnute delikatną mgłą śmierci. Zan wtulił twarz w popielate włosy. Z jego oczu popłynęły łzy. Tylu ludziom uratował życie. Tylu ludzi zawrócił z ostatniej ścieżki, wiodącej wprost w zimne ramiona kostuchy. A tej jednej jedynej osobie. Tej najważniejszej na całym świecie, najbliższej i najukochańszej nie potrafił pomóc...
- ZANAZAHNIE - cichy głos tuż za jego plecami kazał mu się odwrócić. Nie pokłonił się swojemu bogu, nie zgiął przed nim kolan, bo teraz nic już nie miało sensu. Patrzył tylko w ciepłe zielone oczy, próbując odgadnąć, czy ta głupia i niepotrzebna śmierć zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie
- ZANAZAHNIE - powtórzył wszechmocny - DAJ MI CHOĆ JEDEN POWÓD, DLA KTÓREGO TEN CHŁOPIEC POWINIEN ŻYĆ...
- Kocham go - wyszeptał Zan bez zastanowienia - Kocham!!! - krzyknął - Czy to nie wystarczy!???
Bóg uśmiechnął się lekko. Odwrócił się i odszedł. Kłęby pary uniosły się z ziemi, pogrążając zaświaty w nierzeczywistości. Zanowi przestały przeszkadzać. Nie liczyły się podobnie jak wszystko inne.
Chłodny wiatr rozrzucił włosy Killo, porywając ze sobą mgłę. Zanazahn klęczał na mokrym od deszczu chodniku, przyciskając do siebie mocno nieruchome ciało. Budynek za jego plecami był martwy. Neon nie świecił już, okna ziały szczękami wybitych szyb. W posępną ciszę wieczoru wdarło się jękliwe zawodzenie syreny, po chwili w uliczkę skręciła duża karetka reanimacyjna. Zan podniósł głowę i zobaczył biegnących w jego kierunku sanitariuszy. "Za późno" pomyślał, jednak nie protestował, gdy odebrali mu chłopaka i ułożyli na noszach.
... puls sześćdziesiąt... ciśnienie... dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt i spada... dwanaście gram... epinefryna... już... tlen przez maskę... połamane żebra... wciąż spada... adrenalina... nierówne źrenice... sześć gram... spada.... jeszcze raz... osiemdziesiąt, odsunąć się! Nic... jeszcze raz! mamy go...
Rozmowy dochodziły do niego jak zza grubej zasłony. Powoli. Bardzo powoli dotarło do niego, że Killo żyje. Spojrzał na lekarza i sanitariusza w ciasnocie karetki pochylających się nad półnagim chłopcem. Lekarz uśmiechnął się do niego ciepłymi zielonymi oczami. Coś pojawiło się w zaciśniętych do bólu palcach Czarnowłosego. Rozwinął pożółkły zwój. Kontrakt. Wykonany. Dokument rozpłynął się w powietrzu, gdy tylko Zanazahn zrozumiał na co patrzy. Ukrył twarz w dłoniach z westchnieniem ulgi. Jego usta same złożyły się do modlitwy.
- Będzie dobrze - powiedział lekarz klepiąc go po ramieniu, jego oczy były brązowe jak oczy Zana.