Ja i moje paranoje 9
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 22 2013 13:45:45


9.
Były w moim poprzednim życiu takie chwile, kiedy na ułamek sekundy zapominałem jak się oddycha. Zwykle kiedy któreś z rodziców po raz kolejny, dość wylewnie, okazało mi swoją wrogość, lub kiedy ktoś w szkole zamierzył się na mnie chcąc zadać cios. Były też chwile, kiedy to Marcel zapierał mi dech w piersiach, i to wcale nie w ten pozytywny sposób. Teraz, patrząc na jego twarz, na której odmalowywały się kolejno zdumienie, radość, zaskoczenie i w końcu zrozumienie i gniew, po raz kolejny w swoim niezbyt długim żywocie zapomniałem jak się oddycha. Stałem naprzeciw niego, choć nie mam zielonego pojęcia w jaki sposób się tu znalazłem. Chyba się teleportowałem, bo jeszcze chwilę temu siedziałem z Miłoszem i chłopakami w pizzerii.
Co teraz? Co teraz?
- Hej! Kto to? - spytał Miłosz pojawiając się nagle u mego boku. Objął mnie za szyję z łajdackim uśmieszkiem, mierząc Marcela i Antka ciekawskim spojrzeniem.
- Więc to tak – westchnął Marcel. - Kiepskiej wymówki użyłeś, żeby się mnie pozbyć.
- Co? Ja?! Ja się ciebie pozbyłem? - Byłem wstrząśnięty jego słowami. Co on sobie właściwie wyobrażał, że zwali winę na mnie? Odepchnąłem Miłosza, który ewidentnie próbował stroić sobie żarty. - Ty chyba sobie żartujesz! - wypaliłem bez namysłu, nagle rozeźlony. - Trzy miechy siedziałem zamknięty w pokoju, na mocnych prochach i pod strażą. Tylko na terapię mnie wypuszczali, a i to na smyczy, zawsze ktoś mi towarzyszył. A kiedy byłem w szpitalu, TY, mój podobno najlepszy kumpel nawet jednego smsa nie raczyłeś wysłać. Za to kiedy już mnie stamtąd wypuścili i starzy zabrali mnie do domu, zastałem tam moje rzeczy w pudłach, te same, które od miesięcy walały się po twoim mieszkaniu. I to wszystkie! Chyba nieźle się namęczyłeś, żeby to wszystko znaleźć, co? Dzwoniłem, pisałem, a ty nic. I kto tu kogo się, kurwa, pozbył?! Może gdybyś chociaż raz odebrał ten zapchlony telefon i ze mną pogadał zamiast zachowywać się jak dupek, to inaczej by się to skończyło! - Prawie krzyczałem, czym zwróciłem na nas uwagę ludzi w pizzerii. Było mi to jednak obojętne i Marcelowi raczej też, bo zaraz odwdzięczył się i po swojemu wyskoczył do mnie w mordą.
- Dupek?! Dupkiem jest ten, kto tatusia wysyła, żeby zerwał z kumplem, zamiast samemu się pokazać, kołku! A numer zmieniłem, bo wcale nie chciałem z tobą gadać!
- Co ty pieprzysz?! Na serio myślisz, ze wysyłałbym mojego starego gdziekolwiek? A już na pewno nie do ciebie, palancie.
- Tak? To dlaczego twój stary przylazł i powiedział, ze prosiłeś go, żeby ze mną porozmawiał?
- Nie mam pojęcia i mnie to nie obchodzi. Mój stary to pijak i złodziej, całe życie mną pomiatał, aż w końcu stwierdziłem, że rzygać mi się chce od tego wszystkiego.
- Co ci się stało, Patryk? - spytał nagle Marcel przyglądając mi się uważnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. - Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś się tak zachowywał, czy mówił. To w ogóle do ciebie nie pasuje – pokręcił głową. - Wolałem cię w poprzedniej wersji.
- O? wolałeś mnie jako ciotowate popychadło? Przykro mi, ale tamto zdechło w samotności zamknięte na cztery spusty w więzieniu rodziców, po tym jak najlepszy przyjaciel opuścił go w potrzebie. Nie czuję się winny – oznajmiłem pewny siebie, czym najprawdopodobniej przypieczętowałem swój los, gdyż Marcel zrobił swoją popisową zabójczą minę, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Zrobił to tak nagle, że stojący cichutko z boku Antoś zdezorientowany spojrzał na mnie, po czym na odchodzącego brata. Chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował i poszedł za Marcelem.
Może byłem głupi, bo zamiast pójść za nimi i wszystko wyjaśnić stałem jak ten kołek, gapiąc się na oddalającą się sylwetkę, ale jakoś nie byłem w stanie się ruszyć. Westchnąłem ciężko i odwróciłem się do trzech muszkieterów stojących za mną.
- I czego się szczerzycie? - spytałem grzecznie lustrując wzrokiem ich ucieszone miny.
- Co to było?! - domagał się odpowiedzi Bartuś wyszczerzony od ucha do ucha, który zapewne wyczuł pismo nosem. Nawet Jareczek, który połknął kijeczek miał na ustach rozbrajający uśmiech.
- Nic takiego – wzruszyłem ramionami. W swoim dawnym życiu pewnie bardziej bym się tym wszystkim przejął, jednak teraz byłem bardziej wyluzowany, pewny siebie i przygnębiony, żeby o tym myśleć. Nie mogłem jednak zignorować tych ich łobuzerskich uśmieszków i pytających spojrzeń. - Dobra, później, okej? Najpierw skończmy pizzę i idźmy się upić.
Odpowiedział mi chór głosów żywo zainteresowanych proponowanym przeze mnie planem działania. Kiedy Jarek i Bartek ochoczo wrócili do knajpki, Miłosz położył mi dłoń na ramieniu.
- Jest dobrze? - spytał.
- Jest super – odparłem, ale chyba miałem nietęgą minę, bo uśmiechnął się pocieszająco.
- Idziemy?
- Da! - odparłem znanym mi jeszcze z podstawówki rosyjskim zwrotem. - Da, sra, tralala – dodałem wesoło nie wiedzieć po co. Miłosz zmarszczył brwi.
- Nu szto? - wzruszyłem ramionami.
- Odbija ci – stwierdził.
- Tak! Odbiło mi, zbzikowałem, dostałem fioła. Ale powiem ci coś w sekrecie – powiedziałem, cytując ulubiony tekst z „Alicji w Krainie Czarów”. - Tylko wariaci są coś warci – zakończyłem prezentując mu szeroki wyszczerz, z którym wyglądałem zapewne jak idiota.
- Dobra, dobra, panie Carroll – uśmiechnął się pobłażliwie. - Wracamy do chłopaków, a potem nam wszystko wypłaczesz.
- Muszę się napić – stwierdziłem.
Skończyliśmy pizzę i ewakuowaliśmy się do najbliższego baru. Zanim jednak tam dotarliśmy zostałem już wstępnie przesłuchany. Pytania były raczej sztampowe, w stylu – co to, kto to, kto na górze? Po wypiciu większej ilości alkoholu język mi się rozwiązał i wyrzuciłem z siebie wszystkie żale, nie pomijając najważniejszych szczegółów, zanosząc się przy tym wyjątkowo niemęskim szlochem i siąkając w chusteczki i serwetki podsuwane mi przez chłopaków.
Potem przeszliśmy do kolejnej knajpy, gdzie humor mi się poprawił i skończyło się na tym, że wróciliśmy grubo po północy, choć nie mam pojęcia jak. Faktem było jednak, że obudziłem się w swoim łóżku z kacem gigantem. Wszyscy byli dla mnie wyjątkowo mili przez następne kilka dni, aż w końcu się wkurzyłem i kazałem im się... kochać. Pewnie potajemnie stroili sobie ze mnie żarty, ale zrobiło mi się lżej kiedy wyrzuciłem z siebie to wszystko. I o ile Bartolini i Jarek ograniczali się tylko do miłych gestów i ciepłych słów, to Miłosz napastował mnie, wciąż pytając dlaczego po prostu nie pójdę i wyjaśnię tego z Marcelem, a czasami wręcz napastował bym wreszcie coś zrobił. A ja się uparłem, jak ten osioł, czekając nie wiadomo na co. Chyba na jakiś znak z niebios, lub z bliższej okolicy.
Nie wiedziałem tylko, że znak pojawi się tak szybko...

Kilka dni po zdarzeniu przed pizzerią, w knajpie, w czasie przerwy nagle zauważyłem znajomą twarz. Chłopak wyglądał jak zakonnica na zjeździe dziwek, poczułem się więc zobowiązany, by wyratować go z opresji. Rozpychając się łokciami (tutaj tylko tak da się przejść), dotarłem do niego.
- Antek, co ty tu robisz?! - złapałem go za przedramię i pociągnąłem za sobą nie czekając na odpowiedź. Przepychając się między bywalcami, co niektórych racząc soczystymi przekleństwami, dotarliśmy do kuchni, gdzie ignorując mamroczącego Zbigniewa od razu naskoczyłem na chłopaka.
- Zwariowałeś? Wiesz co to za okolica? Kurwa, człowieku, tutaj lepiej się nie włóczyć samemu!
- Ten gość, który wtedy z tobą był powiedział gdzie cię szukać. Miałem powiedzieć Marcelowi, ale nie był zainteresowany. Ciągle udaje obrażonego, chociaż w nocy płacze w poduszkę.
- Marcel? Płacze?! - nie mogłem wyjść ze zdumienia. No chyba go słoneczko za bardzo pogrzało. Marcelino nie był płaksą, to do niego niepodobne.
- Tak, a w przerwach między szlochaniem, a wpadaniem w histerię wymyśla ci od najgorszych, życząc powolnej, bolesnej śmierci w męczarniach.
- No tak, to już bardziej do niego pasuje – stwierdziłem, czując ulgę, że mężczyzna mojego życia jednak się nie zmienił od czasu, kiedy widziałem go po raz ostatni.
- Przyszedłem, żeby cię poprosić, byś z nim porozmawiał – Antek postawił sprawę jasno, czego jak najbardziej spodziewałem się po kimś spokrewnionym z Marcelem.
- Przykro mi, ale jeśli tylko po to przyszedłeś, to możesz już wracać. Mogę cię odprowadzić kawałek, jeśli chcesz – zaproponowałem, a że nie protestował, zdjąłem fartuch i uprzedziłem Zbigniewa, że wychodzę. Kiedy znaleźliśmy się na ulicy zauważyłem, ze Antoni przygląda mi się z zainteresowaniem.
- Co? - spytałem niepewnie.
- Rzeczywiście Patyś gdzieś zniknął – odparł. - Wcześniej byłeś trochę bardziej... no wiesz, jakby nieśmiały, niezdecydowany. Zdominowany przez Marcela.
- Marcel zdominował mnie już w pierwszej chwili, kiedy mnie zobaczył – mruknąłem pod nosem.
- Tak, słyszałem o tym – zaśmiał się krótko. - Ale teraz wydajesz się być bardziej pewny siebie. Może nawet szczęśliwy.
- Szczęśliwy nie, ale zadowolony z siebie, owszem – sprostowałem.
- Z tego, że zostawiłeś przeszłość za sobą? - spytał.
- Tak.
- I że opuściłeś Marcela?
- Wcale tego nie zrobiłem.
- Więc jak to nazwiesz?
- Antek, sorry, że to powiem, ale jesteś cholernie stronniczy, wiesz? Znaczy, wiem, że Marcel to twój brat, ale człowieku, ja sam nie wiem co się właściwie stało, więc odpuść sobie.
- Chcesz wiedzieć?
- Chcę – zatrzymałem się. Antoś stanął naprzeciw mnie z poważną miną. I tu brakowało mi, jak cholera, głosu Chajzera mówiącego: oto moment prawdy! Omal nie parsknąłem śmiechem, kiedy sobie to wyobraziłem, stwierdziłem jednak, że mogłoby to dziwnie wyglądać, więc się powstrzymałem.
- Bo widzisz, Marcel miał bardzo ważny powód, by się nie odzywać tyle czasu.
-Okej. Jaki?
-Kiedy trafiłeś do szpitala, twoi rodzice przyszli do niego. Byli naprawdę zasmuceni, a twoja mama płakała i prosiła, żeby Marcel nie miał ci za złe, że nie chciałeś osobiście się z tym do niego zwracać. Wyobraź sobie jakie to musiało być przekonywujące, skoro Marcel im uwierzył!
- Tak, moi rodzice są świetnymi aktorami. Całe życie się tego uczyli, a ćwiczyli na mnie.
- Tak, więc twój ojciec powiedział, że nie chcesz się już z nim widzieć, a po tej historii z próbą samobójczą...
- To nie było samobójstwo! - przerwałem. Może w końcu sprostuję tę pomyłkę. - Po prostu za dużo wypiłem, a wcześniej wziąłem leki i tak wyszło! Nie miałem zamiaru się zabijać.
- Okej. Dobrze to słyszeć. I dobrze by było, gdyby Marcel też o tym usłyszał.
- Może kiedyś. Co dalej? - pospieszałem. Widziałem jego minę, kiedy olałem jego słowa i chyba nie był zadowolony, że tak luźno podchodzę do tej sprawy.
- Powiedzieli mu, że zostajesz w szpitalu i że lepiej będzie jeśli Marcel będzie się trzymał od ciebie z daleka.
- A on się na to zgodził? Na serio?!
- A co miał robić? Nie wiedział nawet gdzie jesteś tak naprawdę, jedyne co mógł zrobić to posłuchać i oddać twoje rzeczy.
- I poddać się bez walki – dodałem. - Jakie to wygodne – prychnąłem.
- A ty nie byłeś wygodny? Też nic nie zrobiłeś, żeby wyjaśnić to wszystko, prawda?
- Ja, mój drogi, byłem tak naszprycowany że nie wiedziałem gdzie góra a gdzie dół. Tyle w temacie, okej. Chcesz wierz, nie chcesz to nie. Do Marcela nie pójdę.
- Kurwa, chyba mnie szlag trafi! - wykrzyknął nagle Antoś wznosząc wzrok i ręce do nieba. Zdumiałem się niesamowicie. I odsunąłem trochę, tak na wszelki wypadek. Ledwo znałem gościa, nie miałem pojęcia na co go stać, kiedy się wścieknie.
- Wiecie co? Obaj jesteście cholernie uparci! W dodatku zachowujecie się jak dzieci. Kurde!
- Dobra, dobra, spoko Antoś, wyluzuj – uspokajałem podnosząc ręce w obronnym geście. Jeszcze mi się rykoszetem dostanie, czy cuś.
- Słuchaj! Pójdziesz do niego i pogadacie, tak?
- To było pytanie, czy polecenie?
- Idź, po prostu idź! Błagam, bo ja już nie zniosę telefonów w środku nocy, ani całego tego jęczenia, którego muszę słuchać!
- Aż tak z nim źle? - zdziwiłem się. Jakoś mi to nie pasowało do Marcela, ale przecież Antek nie kłamałby w takiej sprawie. Chyba.
- Tak. Dlatego proszę, pogadaj z nim chociaż.
- Dobra – westchnąłem. W głębi ducha wiedziałem, że mnie to nie minie. Nadszedł czas na konfrontację z przeszłością, tylko czy nasz bohater będzie w stanie wziąć się w garść i stanąć na wysokości zadania? No dobra, teraz z lekka przesadziłem...
- Naprawdę? - Antoś chwycił mnie za ramię tak mocno, że aż jęknąłem, wbijając we mnie pełne nadziei spojrzenie. Z tej odległości mogłem ponownie stwierdzić, iż chłopak jest bardzo podobny do Marcela. Miał takie samo harde spojrzenie.
- Tak, naprawdę, tylko już mnie puść – poprosiłem. Niech się dzieje wola nieba, trzeba to w końcu załatwić.
Idziemy od razu! - zadecydował Antoni.
- Nie teraz, słońce, jestem w pracy. Ale jutro pójdę, dobrze? - zaproponowałem, powoli wyciągając obolałe ramię z silnego uścisku.
- Trzymam za słowo! Ale jak nie przyjdziesz to ze skóry obedrę! - zagroził z taką samą zaciętością z jaką zrobiłby to jego brat.
- Obiecuję, z ręką na sercu, że jutro przyjdę i pogadam z Marcelem.
Antoś odetchnął z ulgą i w końcu mnie puścił. Ręka mi zdrętwiała.
Odprowadziłem go aż do końca „złej” ulicy, żeby biedaczka nikt po drodze nie napadł, po raz kolejny zapewniając, że porozmawiam z Marcelem nazajutrz. Upewniłem się, że nic mu nie grozi i dopiero wtedy wróciłem do knajpy. Zbigniew łypnął na mnie złym okiem, mamrocząc coś pod nosem. Zignorowałem go jednak i zająłem się swoją robotą.
Wróciłem do mieszkania Miłosza skonany i z mieszanymi uczuciami. Zanim rzuciłem się na łóżko zerknąłem na zegarek. Było wpół do drugiej po południu. Marcel był jeszcze w pracy, o ile w niej był. Mógł mieć przecież wolne, ale o tym nie wiedziałem, a uznałem za bezsensowne dzwonić do Antka i pytać go o to. Pomyślałem, że po prostu poczekam na osiemnastą, bo o tej godzinie zwykle kończył pracę i wtedy pójdę, choć szczerze powiedziawszy najchętniej wziąłbym prysznic i rzucił się na łóżko. Praca w knajpie nie była zbyt męcząca, raczej upierdliwa, za to poranna zmiana w piekarni dawała mi w kość. Całą noc byłem na nogach, po czym do południa obsługiwałem klientów, a w dzień odsypiałem. Jak długo można tak pracować?
Chciałem się przespać przed wyjściem, ale za nic nie mogłem zasnąć. Wciąż układałem sobie w głowie plan rozmowy jaką miałem przeprowadzić z Marcelem, choć wiedziałem, że i tak najpewniej wszystko szlag trafi. Chciałem go zapytać o tyle rzeczy, a drugie tyle mu powiedzieć, czy też wygarnąć.
Wkurzony wstałem i poczłapałem pod prysznic. Dosyć zastanawiania się, trzeba działać. Iść i załatwić sprawę raz i dobrze. Choć, najpierw może się ubiorę.