Długa droga 10
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 09 2013 00:04:43


Rozdział 10,
w którym na jaw wychodzą ciekawe fakty z przeszłości

„Kiedy zamykamy oczy, zwykle widzimy to, czego pragniemy, lub to, czego się boimy. Czasem trudno odróżnić jedno od drugiego.”
Loren Sanvick, „Dziennik z podróży”


***


Poranek był wyjątkowo zimny, w powietrzu wisiała ciężka mgła i zapach deszczu, który spadł w nocy. Plac pod karczmą zmienił się w błotniste bajoro. Torquen skrzywił lekko nos, ale wszedł wprost w kałużę. Rozmokła ziemia wydawała lepkie plaśnięcia z każdym jego krokiem. Dotarł do studni i zaczął energicznie kręcić korbą, aby wyciągnąć wiadro z wodą. To zajęcie pochłonęło go na jakiś czas, zresztą nie miał się czemu przyglądać – plac ze wszystkich stron otaczały drewniane, brzydkie ściany karczmy i jej przybudówek, poza studnią znajdowała się tu tylko niewielka ławeczka, na niej jakiś cynowy kubek, obok przewrócony stołek i wypełniona deszczówką, obita miednica. Krajobraz ten zapewne nigdy nie prezentował się dobrze, a błotnisty i skąpany w rzadkiej, wilgotnej mgle chyba jeszcze gorzej.
Chłopakowi udało się wreszcie wyciągnąć wiadro, ściągnął więc z siebie koszulę i zaczął ochlapywać zimną wodą twarz i tors. Gdy stał tak z opuszczoną głową, ciszę poranka rozdarło skrzypnięcie starych drzwi, ale nie spojrzał nawet w tamtą stronę. Stwierdził, że to po prostu jakiś klient przyszedł odlać się pod ścianą, bo jest zbyt leniwy aby dojść do wygódki, albo jeszcze zbyt pijany, aby tam trafić. Zdziwił się więc ogromnie, kiedy ktoś chwycił go za ramię i bez pardonu odepchnął do tyłu.
Torquen zatoczył się zaskoczony i dopiero wtedy uniósł głowę. Wysoki mężczyzna, ten który go zaatakował, nie poświęcając mu zupełnie uwagi sam podszedł do studni i ochlapał sobie pokrytą ostrą szczeciną głowę. Drugi, także z ogoloną głową i znacznie potężniejszy, oparł się o ścianę tuż obok drzwi, wciąż zawodzących cicho na wyłamanych zawiasach.
Chłopak w pierwszym odruchu sięgnął do pasa, ale przypomniał sobie, że zostawił miecz w pokoju. Z drugiej strony i tak nie przydałby mu się na wiele, tamci dwaj byli uzbrojeni i wyglądali na takich, co zarzynają chłystków jego pokroju na śniadanie.
A że pora akurat śniadaniowa, Torquen postanowił zdusić wojownicze zapędy i korzystając z tego, iż został zupełnie zignorowany, po prostu chwycił swoją koszulę i skierował się z powrotem do karczmy. Zraniona duma może i trochę zabolała, ale na pewno mniej niż wybite zęby.
- Ej, gówniarzu! – mężczyzna który obmywał się przy studni odwrócił się do niego. Miał pociągłą twarz, uwagę przyciągał haczykowaty nos, zagięty jak dziób sępa i na dodatek przekrzywiony lekko w lewą stronę, jakby nie został odpowiednio nastawiony po złamaniu.
Chłopak stężał, ale napotykając badawcze spojrzenie drugiego z najemników odwrócił się powoli.
- Daj no tę swoją szmatę, muszę czymś wytrzeć.
Torquen zamrugał i spojrzał na swoją koszulę.
- Eee. Jest mi potrzebna – odparł w końcu mało rezolutnie. Wahał się pomiędzy jakąś butną odpowiedzią, a potulnym potaknięciem, w efekcie wyszedł zwyczajnie na idiotę. Ale niech go szlag trafi, jeśli ma wyjść na idiotę, który pozwala ludziom wycierać swoje brudne gęby w jego własne ubranie. – Poza tym, spieszy mi się – dodał już trochę pewniej, starając się przyjąć dumną postawę. Nie jest to łatwe, kiedy jest się nieuzbrojonym szesnastolatkiem stawiającym się dwóm groźnym najemnikom, ale dał z siebie wszystko.
- Taa? – zakpił ten ze złamanym nosem. – A dokąd to ci tak spieszno, ptaszku?
- Do twojej matki. Podobno do południa daje dobrą zniżkę na obciąganie – wypalił. Usłyszał ten tekst od jakiegoś podbitego żołnierza w karczmie i wtedy wydał mu się przezabawny. Teraz jednak nie był pewien, czy wybrał odpowiednią odpowiedź, bo pomijając stan wysokiego zagrożenia, w który właśnie się wpakował, matka tego człowieka musiała być już strasznie stara i nie wiedział dlaczego miałby mieć ochotę płacić jej za jakiekolwiek usługi tego typu.
Jednak w odpowiedzi obaj mężczyźni zarechotali głośno, i ten potężniejszy skrzyżował ramiona na piersi, przypatrując się całej scenie jak jarmarcznemu przedstawieniu.
- Dobra, dobra, nie bądź taki mądry. Mógłbym się obrazić, gdyby moja matka naprawdę nie była tanią kurwą. Chodź i dawaj tą szmatę, bo ci przetrącę kark smarkaczu.
Torquen zacisnął lekko zęby. Nie miał szans dostać się do środka, bo przy drzwiach ciągle stał ten wielki typ. Rozważał przez chwilę oddanie koszuli ze słowami „proszę, zachowaj i przekaż mamie pozdrowienia”, ale zdecydowanie miał zbyt mało pieniędzy, żeby tak wielkodusznie rozdawać swój dobytek. Stanie i czekanie aż ten zrobi sobie co z nią zechce było jednak zbyt upokarzające, więc zdecydowanie musiał wymyślić coś innego. I to szybko. Jeszcze raz sklął się w myślach za pozostawienia miecza w pokoju.
Wolnym krokiem podszedł do najemnika i uważnie zlustrował swoje otoczenie. W głowie dźwięczały mu słowa Asthora.
„Uczciwie walczy się na turniejach. W życiu walczy się tak, żeby to twoje wnętrzności zostały na miejscu i metody nie mają dużego znaczenia. Obserwuj otoczenie. Wszystko może być bronią.”
Aktualnie Torquen nie miał wielu możliwości, postanowił jednak wykorzystać jedyne co ma teraz w zasięgu.
Szybko, tak aby mężczyzna nie zdążył połapać się w sytuacji, rzucił koszulą w jego twarz i gdy ten, zaskoczony, sięgnął do niej obiema dłońmi aby wyplątać się z materiału, popchnął go mocno na studnię.
Najemnik zachwiał się, strącił łokciem kubeł i niezdarnie oparł się dłonią o murek. Nim rozległo się pluśnięcie zwiastujące, że wiadro dotknęło powierzchni wody, Torquen dobiegł już do miejsca gdzie znajdowały się jedyne przedmioty mogące mu w tej sytuacji się do czegokolwiek przysłużyć. Napastnik był jednak tuż za nim i teraz nie wyglądał już na rozbawionego.
Pierwsza była miednica – chłopak odwrócił się w biegu i kopnął ją pod nogi przeciwnika. Rozległ się metaliczny dźwięk, deszczówka chlusnęła na ziemię, a mężczyzna, rozpędzony na śliskim błocie, potknął się.
Teraz kubek – chłopak chwycił go zamachnął się bez większego namysłu. Trafił. Najemnik zaklął szpetnie i chwycił się za czoło, zataczając trochę w bok. Miednica znów znalazła się pod jego stopami i zamroczony uderzeniem niemal runął na ziemię. To dało Torquenowi czas aby porwać stołek i wyrżnąć nim w plecy zdezorientowanego przeciwnika. Wystarczyło, aby ten padł w błoto, z kolejną klątwa na ustach.
Całe szczęście, bo chłopakowi zaczynało brakować amunicji, nie wiedział czy zdołałby zrobić jakiś użytek z ławki. Jednak skoro przeciwnik leżał na ziemi, on po prostu przydepnął mu prawą dłoń i szybkim ruchem wyszarpnął zza jego pasa krótki toporek.
Nigdy nie trzymał takiego w rękach, ale przypomniał sobie kolejną radę Asthora, pierwszą lekcję fechtunku, jaką mu udzielił:
„Trzymaj za tępe, celuj ostrym.”
Tak więc uczynił i chociaż zgodnie z inną lekcją, której mężczyzna mu udzielił, powinien dobić przeciwnika póki leżał, to teraz znieruchomiał z bronią wyciągniętą przed siebie.
Rozległ się głośny śmiech i dopiero wtedy Torquen przypomniał sobie o drugim najemniku, tym wielkim. Przestał się opierać o ścianę i teraz z wesołym uśmiechem podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. Zdębiały chłopak opuścił toporek i powiódł zbaraniałym wzrokiem od przyjaźnie poklepującego go olbrzyma, do tego, który wciąż klnąc na czym świat stoi, gramolił się z błota.
- No i czego się głupio szczerzysz? – syknął, gdy uniósł się już trochę. – Wyglądasz jakbyś się chciał z gówniarzem zaprzyjaźnić, a nie mu wypruć flaki – sarknął.
- Widzisz, Eliaz, chyba masz rację – odparł tamten wesoło. – Chyba chętnie bym się z nim zaprzyjaźnił. Nieźle ci przetrzepał skórę.
- Nie przetrzepał mi skórę, tylko rzucał we mnie przypadkowymi przedmiotami, aż się przewróciłem! – odwarknął ten nazwany Eliaz.
- Cóż, ale rezultat jest taki, że ty leżysz w błocku z potężnym guzem, a on stoi na nogach, i to z twoją bronią. Dla mnie brzmi jakby ci przetrzepał skórę – zauważył. – Jak ci na imię, chłopcze? – zwrócił się do ciągle oniemiałego chłopaka.
- Jestem… – odchrząknął, żeby brzmieć trochę pewniej, po czym powtórzył: – Jestem Torquen z Rifft.
- Torquen? – parsknął jego niedawny przeciwnik, wstając w końcu na nogi. – Co to za kretyńskie imię? Bo na pewno nikt w Rifft się tak nie nazywa.
- Mnie się podoba – stwierdził ten drugi z uśmiechem. – Ja jestem Garroth, a to Eliaz. Powiedz, Torquenie z Rifft… nie szukasz może przyjaciół…?

***


Ocknął się z zamyślenia, natychmiast stwierdzając, że woda jest już zimna, więc musiał pogrążyć się we wspomnieniach na dłuższy czas. Ostatni raz zanurzył się pod wodę, po czym wygramolił się z balii i otrzepał jak pies.
Wspomnienia ciągle krążyły mu po głowie, więc trochę nieobecnie naciągnął na siebie spodnie i wsunął buty i wyszedł z pomieszczenia nie kłopocząc się nawet z zapinaniem paska czy ubieraniem koszuli.
Może w drodze do pokoju zdoła jeszcze powalić swoją zniewalającą urodą jakąś uroczą dziewczynę…

*

Saris zdążył się już wykąpać, teraz natomiast, stojąc w samych spodniach pochylony nad miską, z furią szorował włosy, starając się pozbyć ciemnej farby.
Zajęcie to pochłonęło go do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na ciche pukanie. Nie usłyszał też późniejszego skrzypnięcia drzwi i miękkich kroków, więc gdy niespodziewania poczuł chłodną dłoń na karku, spiął się gotowy do ataku. Nim jednak zdążył zaatakować intruza, nad jego uchem rozległ się spokojny, melodyjny głos.
- Nie potrzebujesz pomocy…?

*

Anuril opuścił pomieszczenie służące za łaźnię i przeczesał palcami mokre kosmyki. Posiadanie krótkich włosów miało swoje plusy, łatwiej było utrzymać je we względnym porządku i szybciej wysychały, chociaż wciąż często łapał się na tym, że brakowało mu tamtej charakterystycznej ciężkości.
Elf chciał już skierować się z powrotem na dół, gdzie pewnie Torquen i Shivu rozpoczęli już proces zalewania się w trupa, ale zmienił zdanie. Spojrzał z zastanowieniem na sąsiednie drzwi, gdzie wcześniej wchodził Dreikhennen. Być może też już dołączył do kompanów na dole… w końcu Anuril zwykle spędzał więcej czasu na dbaniu o czystość, zgodnie ze swoim przekonaniem, że na kąpiel nigdy nie powinno się szczędzić czasu i jeśli jest możliwa, to należało okazję w pełni wykorzystywać.
Z drugiej strony, prawdopodobnie by usłyszał gdyby Saris wcześniej opuścił pomieszczenie, więc całkiem możliwe, że wciąż tam się znajdował.
Po chwili wahania zastukał cicho, a nie słysząc odpowiedzi, dyskretnie wsunął się do środka.
Wyglądało na to, że mężczyzna go nie zauważył, całkowicie pochłonięty namydlaniem włosów. Anuril uśmiechnął się lekko do siebie. Być może ciekawiej byłoby zastać go tutaj nago, ale i tak nie miał na co narzekać. Dreikhennen stał tyłem do niego, lekko pochylony, w samych obcisłych i lekko obsuniętych na biodrach spodniach.
Jego jasna skóra lśniła od wilgoci, a pod nią wyraźnie widać było grę silnych mięśni. Tak, zdecydowanie miał ładne ciało, nie toporne i ciężkie jak u wielu wojowników, lecz przyjemnie smukłe, a przy tym z wyraźnie zaznaczoną muskulaturą.
Łucznik podszedł i delikatnie dotknął gładkiego karku.
- Nie potrzebujesz pomocy…? – zapytał nachylając się do ucha mężczyzny.
Ten drgnął wyraźnie i wyprostował się na chwilę, zerkając na elfa z zaskoczonym wyrazem twarzy. W końcu jednak powrócił do poprzedniej pozycji, tym razem kładąc dłonie na krawędzi miednicy, dając tym samym ciche przyzwolenie.
Anuril znów pozwolił sobie na lekki uśmiech, wplatając palce we włosy wojownika. Przez jakiś czas w milczeniu masował jego skórę głowy, okazyjnie muskając szyję lub ramiona, aby w końcu nabrać wody do mniejszego naczynia i spłukać mydliny. Przejechał jeszcze dłonią po tych pięknie zbudowanych plecach, wyczuwając mięśnie i z lubością obserwując, jak te napinają się bardziej pod jego dotykiem, a potem odsunął się.
Saris wykręcił wodę i otrzepał się, po czym odwrócił się wreszcie stając twarzą do elfa. Przełknął ślinę, przyglądając mu się z mieszaniną niepewności i pożądania.
Anuril poczuł przyjemną ekscytację na ten widok, ale nie uczynił najmniejszego ruchu, chcąc aby to jego towarzysz przejął inicjatywę. Nie musiał czekać zbyt długo. Dreikhennen zdecydowanym ruchem złapał go za połę rozpiętej koszuli i przyciągnął do silnego, niemal brutalnego pocałunku.
Z przyjemnością oddał się tej prawie agresywnej dominacji, nie pozostając mu jednak dłużnym. Jedną dłoń kładąc na policzku mężczyzny, a drugą przesuwając po jego boku, naparł lekko na jego pół-nagie ciało i zaczął chętnie odwzajemniać pieszczotę.

*

Po ciele Sarisa rozlało się dobrze znane gorąco. Właściwie wszystko było wręcz dziwnie… znajome.
Dotyk gładkiej i chłodnej skóry, nierówne, ciemne kosmyki między palcami. Delikatne usta, uległe, ale zdecydowane, sprawne.
Czując gwałtowne uderzenie żaru, mocno chwycił ciało Anurila i przygwoździł go do ściany, dominująco przesuwając dłonią po jego subtelnie umięśnionym, szczupłym brzuchu, dysząc i gryząc te ciepłe wargi, trochę zbyt mocno, zbyt gwałtownie. Ale mężczyzna w jego ramionach tylko jęknął cicho i zadrżał, odsuwając się na moment zaskoczony, ale niemal od razu na powrót wsunął język w usta wojownika, przytrzymując mu twarz jedną ręką i zarzucając szczupłe udo na jego biodro.
Naparli na siebie niecierpliwie. Ich podniecenie stawało się coraz wyraźniejsze, wyczuwalne już przez materiał spodni, więc Saris nie tracąc czasu szarpnął za pasek starając się wyswobodzić elfa z niepotrzebnych ubrań.
Trzęsły mu się dłonie. Tak bardzo pozwolił się pochłonąć temu szaleńczemu uniesieniu, że jego umysł zdawał się zupełnie wyłączyć. Nie docierało do niego nic poza wszechogarniającym gorącem, urywanymi westchnieniami wypełniającymi parne powietrze w łaźni, sprawnym językiem w swoich ustach i smukłym ciałem uwięzionym w ciasnym uścisku między nim samym, i drewnianą ścianą. I to cudowne ciało drgało zauważalnie przy silniejszych pieszczotach i ocierało się o niego kusząco w sposób, który doprowadzał go do szaleństwa.
Minęło dużo czasu, ale doskonale znał to uczucie. Pamiętał ten, dziki, niemal rozpaczliwy sposób w jaki dociskał do siebie szczuplejszego partnera, w jaki starał się dotknąć każdego fragmentu gładkiej skóry, w jaki serce waliło mu w piersi i brakowało tchu w płucach.
W jaki do jego umysłu dobijała się jedna myśl – myśl, że jego kochanek jest idealny. Namiętny i chętnie odwzajemniający żarliwe pieszczoty, uległy, ale jasno okazujący czego pragnie. Równie dobrze jak Saris wiedział, czego chce i nie bał się po to sięgnąć. Był wręcz odurzający, taki wprawny, zdecydowany, zupełnie jak…
- Araen – jęknął w uniesieniu i dopiero gdy partner znieruchomiał w jego ramionach i odepchnął go lekko, zauważył, że coś jest nie tak.
Spojrzał elfowi w oczy.
Były krystalicznie niebieskie, nie szare jak wiosenny świt.
I nagle, wszystko z niego uleciało. Cała ta dzika żądza, całe podniecenie, ponownie przeradzając się w chłodną, bolesną pustkę uciskającą serce.
- Wybacz – mruknął, odsuwając się jeszcze bardziej i spuszczając wzrok. – Ja…
- Ciągle żyjesz przeszłością – zauważył Anuril. Nie z wyrzutem, zwyczajnie stwierdził, prosto, rzeczowo. – Rozumiem to… częściowo – powiedział i ponownie przyjął swoją zwykłą, opanowaną postawę, poprawił włosy i ubranie. – Ale jestem zbyt dobry, żeby robić za zastępstwo – dodał, wciąż bez gniewu, ale tym razem z lekkim wyzwaniem w głosie.
- Anuril, ja naprawdę… – zaczął Saris podnosząc na niego zbolałe spojrzenie, ale elf przerwał mu ponownie.
- Przestań ścigać stracony sen. Mam nadzieję, że w końcu ci się uda wyswobodzić ze wspomnień, dobrych, czy złych. Jeśli nie… to byłaby szkoda – mruknął cicho i pogładził lekko policzek mężczyzny, po czym odwrócił się w stronę drzwi – Ale mówiłem, nie będę czyimś zastępstwem.
- Nikt go nie zastąpi – syknął Dreikhennen gniewnie, chwytając odchodzącego elfa za nadgarstek. Zalała go nagła fala wściekłości, nie wiedział jednak, czy na Anurila, na Araena, czy na samego siebie.
- Więc pozwól mu odejść – odparł łucznik poważnie, zdecydowanym ruchem wyszarpując rękę i wychodząc bez oglądanie się za siebie.
Saris zaklął. A potem zaklął jeszcze raz, i jeszcze, coraz głośniej. Odwrócił się od drzwi, czując jak gorycz w jego wnętrzu powoli przeobraża się w ognistą furię. Ze zwierzęcym warknięciem chwycił pierwsze co mu wpadło w ręce, jakiś miedziany dzbanek, i cisnął nim w ścianę. Ten jednak tylko odbił się z blaszanym brzdękiem, nie czyniąc żadnych strat. To rozwścieczyło wojownika jeszcze bardziej. Podszedł do stojaka z miednicą i kopnął podtrzymujące konstrukcję, drewniane nóżki. Ustąpiły pod ciosem ciężkiego buta i tym razem, spadająca miska wywołała spory hałas. To mu jednak nie wystarczyło. Szarpnął się dziko i roziskrzonym wzrokiem powiódł po pomieszczeniu szukając czegoś więcej do zdewastowania.
- Wiem, że nietrudno wyprowadzić cię z równowagi, ale doprawdy nie wiem, w jaki sposób mogła urazić cię miednica.
Dreikhennen odwrócił się zaskoczony. W drzwiach stał Torquen, przypatrując mu się z lekko uniesiony brwiami i znacząco wskazując na miskę, która właśnie odtoczyła się pod jego stopy.
- Co to za tatuaż? – zapytał jeszcze najemnik, wskazując na dość zawiły symbol wyrysowany czerwonym tuszem pod lewym obojczykiem mężczyzny.
- Nie twój interes. I co ty tu robisz? – zawarczał, odruchowo spinając mięśnie jak do skoku.
- Zmartwię cię, ale kłopotałem się tutaj, żeby umyć ci plecy. Musiałem się wrócić po moją chustkę – wyjaśnił, na dowód machając skrawkiem czerwonego materiału. – Potem wpadłem na Anurila, który stąd wychodził i usłyszałem hałas. Chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku… a przy okazji, dlaczego kiedy ja coś powiem, to od razu obrywam, a zamiast na nim postanowiłeś się wyżyć na niewinnych meblach?
- Po prostu wyjdź! – syknął Saris wściekle, obrzucając go morderczym spojrzeniem.
- Hej, ja tylko nie chcę, żebyś cokolwiek popsuł – najemnik uniósł dłonie w geście poddania.
- Jak się stąd zaraz nie wyniesiesz, to popsuję ciebie!
- Za to przynajmniej nie musiałbyś płacić – zauważył. – Ale przyznam, że tego też wolałbym uniknąć. Może zamiast tego jednak umyję ci te plecy, skoro już tu jestem, hę? – zakpił i oparł się nonszalancko o framugę, uśmiechając się wyzywająco.
- Może zamiast tego jednak wyjdziesz po dobroci, póki masz zęby w komplecie? – odburknął Saris złośliwie, ale nie wciąż nie posunął się do rękoczynów, co Torquen wziął za dobrą monetę.
- To może razem stąd chodźmy, co? – spróbował. – Mieliśmy się razem napić, Shivu już czeka. Cokolwiek jest przyczyną tej dzikiej furii, alkohol to bezpieczniejszy sposób rozładowania napięcia, niż demolowanie dobrze strzeżonego przybytku.
Saris miał ochotę ponownie odesłać go do wszystkich diabłów, albo wręcz własnoręcznie go stąd wywalić. Poczuł jednak, że złość z wolna zaczyna go opuszczać, więc westchnął tylko i przetarł twarz dłonią.
- Idź – mruknął, ale już spokojniej. – Dołączę do was… może.
Torquen skinął tylko głową i nie ryzykując dłuższego pozostawania w polu rażenia Dreikhennena, wyszedł.
Wojownik stał jeszcze chwilę w miejscu. Nie wiedział, co miał teraz zrobić, ale wiedział, że nie chce… nie chce myśleć. A jeśli zostanie sam, tak jak zawsze przez ostatnie trzy lata, to znowu zacznie przywoływać demony przyszłości, bo to było jego jedyne towarzystwo.
Ale dzisiaj nie musiało tak być. Nie miał może ochoty na konfrontację z Anurilem, domyślał się, że Shivu będzie na niego patrzył, jakby zamordował mu rodzinę, a do tego dochodził jeszcze Torquen, z którym problem polegał na tym, że zwyczajnie był. Ale to chyba i tak lepsze, niż kolejna noc spędzona na wewnętrznym wyciu z rozpaczy.
Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu rezygnując z prób posprzątania, tak czy inaczej będzie pewnie musiał zapłacić za straty. Narzucił więc tylko koszulę i skórzaną kurtkę, po czym ruszył na poszukiwanie swoich kompanów.

*

W Ostatnim Zajeździe było tłoczno, jak zwykle. Przez gwar rozmów i śmiechów przebijało się skoczne pobrzdąkiwanie grajków, piwo lało się strumieniami, pachniało pieczenią i dymem z fajek.
Przepychała się przez tłum, starając się w miarę możliwości unikać podszczypywań klientów i rozglądając się za odpowiednim towarzystwem. Już miała przysiąść się do jakiejś wesołej kompanii południowców, gdy nagle wypatrzyła znajomą twarz.
Najpierw rzuciła jej się w oczy czerwona chustka, zaraz jednak dostrzegła pozostałe, charakterystyczne elementy – rozburzoną czuprynę płowych włosów, szeroki uśmiech i błyszczące wesoło, złote oczy. Cóż, w głębi serca spodziewała się, że kiedyś jeszcze spotka Torquena z Rifft i musiała przyznać, że ucieszyła się nawet bardziej niż się spodziewała. Na widok jego towarzyszy aż gwizdnęła cicho pod nosem.
Trzeba mu było przyznać, że potrafił znajdować sobie ciekawych przyjaciół, ci na dodatek byli też bardzo atrakcyjni. Najmniej uwagi poświęciła odzianemu w czerń chłopakowi – miał zbyt delikatną urodę jak na jej gust, chociaż w głębokiej czerni nie wyglądał aż tak niewinnie. Za to już siedzący po jego lewej stronie elf zdecydowanie stanowił ciekawy widok, miał niemal idealne rysy twarzy, szlachetne i regularne, jak perfekcyjna rzeźba w jasnym marmurze. Najbardziej jednak przypadł jej do gustu ostatni mężczyzna. Siedział trochę na uboczu i zachowywał nieprzystępną minę, czerwono-rdzawe kosmyki włosów opadały mu trochę na czoło i oczy. Miał w sobie coś ekscytująco drapieżnego, postanowiła jednak na razie powstrzymać napływające do głowy fantazje erotyczne i przywitać się ze starym przyjacielem. A potem… będzie miała dużo czasu na snucie owych fantazji i na realizację ich…

*

- Torquen!
Shivu powoli zaczynał upewniać się w przeświadczeniu, że Torquen przyjaźni się z całym światem. Teraz podchodziła do nich dwudziestoparoletnia dziewczyna o gęstych, kasztanowych włosach. Była bardzo ładna i miała piękną figurę, dokładnie wyeksponowaną przez bardzo obcisłe spodnie. Na jasnej koszuli nosiła gorset z brązowej skóry, ładnie unoszący jej piersi – widoczne częściowo dzięki głębokiemu dekoltowi. Miała lekko opaloną skórę, duże oczy i pełne usta, odsłaniające w przyjaznym uśmiechu drobne ząbki.
Na jej widok najemnik uniósł się z miejsca.
- Reshka! – krzyknął radośnie i porwał dziewczynę w objęcia, na co ta zaśmiała się dźwięcznie. Potem natomiast chwyciła go po obu stronach twarzy i namiętnie pocałowała w usta, czemu ten wyraźnie nie miał zamiaru się sprzeciwiać.
Shivu odwrócił wzrok, speszony tak jawną prezentacją afektacji. Na szczęście nie trwało to długo, bo po chwili Torquen razem z towarzyszką zasiedli przy stoliku i mężczyzna dokonał szybkiej prezentacji.
- Gdzie Derrah? – zapytał najemnik dziewczyny, a ta machnęła ręką.
- Po tym jak nas opuściłeś, jeszcze trochę razem pracowaliśmy. Ale to ty byłeś z nas najlepszym szermierzem, więc we dwójkę szło nam niesporo. Trochę rabowaliśmy… zaliczyliśmy niezłą wpadkę z jakimś baronem na Wielkich Równinach, ale udało nam się jakoś wykaraskać. Ale niedługo po tym, drogi nam się rozeszły. Ja załapałam się do jakiejś niedużej roboty, on do innej, no i się rozjechaliśmy, każde w swoją stronę. Zresztą bez ciebie nie było już tak wesoło – dodała na koniec, puszczając przyjacielowi oczko, na co on wyszczerzył się dumnie. – Ale, może na początek postawicie pięknej damie jakiś godny napitek, co?
Torquen skinął głową i po chwili na ich stoliku wylądował kolejny dzbanek z winem i dodatkowy kubek, do którego Reshka nalała sobie hojnie.
- A ty, co porabiałeś? – zapytała ugasiwszy już pierwsze pragnienie. – Opowiadaj!
I Torquen, ku zgrozie wszystkich zgromadzonych, zaczął opowiadać. Jedna historia pociągała za sobą następną, a każda musiała zostać opowiedziana z odpowiednim dramatyzmem, czy też komizmem odpowiednim do sytuacji. Początkowo tylko on Reshka dzielili się przeżyciami, Shivu czasem tylko wtrącał jakąś kąśliwą uwagę, a Saris i Anuril wyraźnie zachowywali dystans, jeszcze bardziej wyraźny niż zwykle. Jednak w miarę jak przybywało pustych dzbanów, atmosfera zdawała się rozluźniać. W tle coraz częściej rozlegały się pijackie śmiechy i odgłosy przepychanek, czasem ktoś zatoczywszy się nieszczęśliwie wpadał na ich stolik, ale coraz mniej im to przeszkadzało. Wszyscy powoli dawali się wciągnąć w gadaninę Torquena, która w miarę jak alkohol tępił zmysły, stawała się ciekawsza i wzbudzała dużo więcej wesołości. Shivu odkrył, że cięte uwagi znacznie łatwiej przychodzą mu do głowy, i nawet Saris wykrzesał z siebie kilka zdań nie będących bezpośrednią groźbą.
Teraz Riffczyk razem z kasztanowłosą przyjaciółką opowiadali wspólną historię, której jednym z bohaterów był też jakiś Derrah, o którym złodziej zdążył wywnioskować, że to miejski elf i, podobnie jak oni, najemnik. Dwójka dawnych znajomych zdawała się tą opowieścią niezwykle ubawiona, przerywali sobie wzajemnie i kłócili o to, kto ma powiedzieć jaki fragment. Przez to trochę trudno przychodziło mu wyłapanie konsensusu, zresztą powoli zaczynał wątpić, że jakikolwiek istnieje.
- Jak właściwie się poznaliście? – zagadnął chłopak. – To znaczy, wasza dwójka i ten… Derrah.
- Uuu, pamiętasz jak się poznaliśmy kochanie? – Reshka wyraźnie było już mocno wstawiona, oczy błyszczały jej mocno, kiedy przechyliła się i oparła o ramię Torquena zalotnie.
- Zaciągnąłem ją do łóżka – wyjaśnił mężczyzna z dumnym uśmiechem. – Albo ona mnie, nigdy nie doszliśmy do porozumienia w tej kwestii. Ale w efekcie spędziliśmy kilka nocy w jakimś mieście… Orcano, jeśli się nie mylę?
- Jeden pies – dziewczyna machnęła ręką i pociągnęła solidny łyk ze swojego kubka. – Powiedz lepiej jak dołączył do nas Derrah… To dopiero było ciekawe – zachichotała.
- No więc, podczas jednej z tych nocy, dobierałem się do niej w naszym pokoju na piętrze… albo ona dobierała się do mnie, ciężko to rozgraniczyć. Przez otwarte okno usłyszeliśmy jakieś hałasy i postanowiliśmy sprawdzić co się dzieje, skoro i tak mieliśmy chwilę czasu, zanim uporam się z tym cholernym gorsetem. Dzieląc uwagę między te sznurowania z piekła rodem i jej rękę w moich gaciach, udało mi się stwierdzić, że pod naszym oknem dwóch miejskich strażników zapędziło jakiegoś nieszczęśnika w kozi róg. Chłopak nie miał szans, wyglądało na to, że zgubił gdzieś miecz, a że nam samym często zdarzało się znaleźć w podobnej sytuacji, zlitowaliśmy się nad nim i chcieliśmy pomóc. Rzuciłem mu z okna miecz…
- Mój miecz! – przypomniała Reshka z wyrzutem. – I wcześniej rozciąłeś mi sznurowania w gorsecie, myślałam, że cię zabiję!
- Owszem, ale z tego co pamiętam, następnie z własnej woli rzuciłaś w jednego z tych strażników swoją koszulą. A potem moją. A potem jeszcze kilkoma rzeczami i byłem wtedy naprawdę wdzięczny, że miałem jeszcze na sobie spodnie, bo nie uśmiechało mi się bieganie po nie z gołym tyłkiem.
Dziewczyna machnęła ręką zbywczo, po czym sama podjęła historię.
- Przy naszej pomocy chłopakowi udało się zarżnąć strażników i sądząc po łatwości z jaką pozbył się ciał, to nie byli jego pierwsi. Od razu nam się wtedy spodobał. W ramach wdzięczności pozbierał nasze rzeczy i oddał. A skoro był już u nas w pokoju, a ubieranie się na nowo nie miało sensu, to… – uśmiechnęła się znacząco i Shivu musiał napić się z kubka, żeby częściowo chociaż zasłonić ciemny rumieniec. – W każdym razie okazało się, że jest całkiem utalentowany nie tylko w walce. A że on też najmował się do eskortowania za pieniądze, postanowiliśmy połączyć siły. I tak już wyszło, ruszyliśmy razem – zakończyła wzruszając ramionami. – A wasza czwórka? Jak się poznaliście?
- Obawiam się, że historia jest mniej interesująca, może przez to, że w żadnym momencie nie przebiega przez łóżko – stwierdził Torqen.
- Uuu, naprawdę? – Reshka zrobiła zawiedzioną minę. – Ani przez chwilkę? Aż ciężko uwierzyć, myślałam, że po przygodzie z Derrah, będziesz bardziej szczery wobec…
W tym momencie najemnik zakrztusił się gwałtownie winem, a trzej pozostali mężczyźni wyraźnie wyostrzyli słuch. Nawet Anuril wyglądał teraz na szczerze zainteresowanego, a Saris aż pochylił się bardziej nad stołem.
- O jakiej dokładnie „przygodzie” mowa? – zapytał Shivu ostrożnie, czując jak na jego usta wypływa złośliwy uśmiech.
- Żadnej – fuknął Torquen, chociaż zaczerwienione policzki zwiastowały, że tym razem mogą usłyszeć naprawdę ciekawą historię. – Tak jak już usłyszeliście, ja i Derrah sypialiśmy z Reshką. Czasem jednocześnie – burknął, wyraźnie mając ochotę szybko zamknąć temat. Jak jednak nietrudno się spodziewać, nie uzyskał w swoim zamiarze wsparcia.
- Mmm, aż dziwne, że się tym nie chwalił – kasztanowłosa najemniczka potarła podbródek w zamyśleniu, zupełnie ignorując słowa przyjaciela. – Zwykle gęba mu się nie zamyka, na temat swoich przygód łóżkowych może gadać godzinami.
- I zwykle doprowadza tym wszystkich do białej gorączki, ale tym razem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeśli chce to ukryć, to musi to być bardziej ciekawe od jego zwykłych przechwałek – Anuril uśmiechnął się lekko, a Shivu poparł go skinięciem głowy.
- Taak, wyjątkowo też chętnie bym usłyszał tą historię o nim – Saris obrzucił Riffczyka złośliwym spojrzeniem.
- Cóż, jeśli szukasz materiału do fantazjowania po nocach, muszę cię zawieść, gdyż… – zaczął Torquen, ale nikt nie zwracał na niego większej uwagi, bo Reshka, wyraźnie uradowana, iż znalazła się teraz w centrum zainteresowania, wpadła mu w słowo.
- Na początku był bardzo spięty, kiedy Derrah próbował zainicjować jakiś kontakt z nim… Nie powiem, żeby przeszkadzało mi, że obaj skupiali się wyłącznie na mnie, ale… cóż, kto może winić dziewczynę, że chce sobie trochę popatrzeć – zachichotała i mrugnęła do swoich słuchaczy. – Torquen jest w tych kwestiach mimo wszystko bardzo otwarty, szczerze mówiąc zdziwiło mnie, że tak długo trzeba go było namawiać, ale oczywiście w końcu, kroczek po kroczku…
- No dobra, miałem trójkąt z drugim facetem i zdarzyło nam się trochę… dotykać w trakcie – przerwał Torquen wyraźnie czerwony na twarzy. – Ale to o niczym nie świadczy!
- Hm, z tego pamiętam całkiem ci się podobało, więc o czymś chyba jednak świadczy – wytknęła mu Reshka bezczelnie. – A poza tym, na pewno pamiętasz kiedy…
Tym razem najemnik nie wytrzymał i rzucił się w stronę dziewczyny, aby ją uciszyć. Jednak siedzący obok niego Saris znów wykazał się zadziwiającym refleksem, pewnym ruchem łapiąc za kurtkę i sadzając na miejscu, a następnie zdecydowanie przytrzymując ramieniem.
- O czym na pewno pamięta…? – zapytał pozornie obojętnym tonem, ale wyraźnie pobrzmiewała w nim złośliwa satysfakcja.
- Cóż, można powiedzieć, że przyłapałam ich kiedyś z gaciami w dole… dosłownie – powiedziała uśmiechając się bardzo szeroko i bardzo wrednie, obserwując z rozbawieniem, jak Torquen wierci się na krześle rozeźlony, starając odsunąć od siebie ramię wojownika.
- A więc przez cały ten czas – zaczął Dreikhennen patrząc na mężczyznę z mściwym błyskiem w zielonych oczach – cały czas wytykasz mi moje upodobania, podczas kiedy sam…
- Co „sam”! – zaperzył się Riffczyk, wreszcie odpychając od siebie napastnika. – Lubię kobiety! – podkreślił zdecydowanie. – A z nim nie robiłem wcale nic… nic takiego – tłumaczył się trochę kulawo. Ułożenie odpowiedniej linii obrony dodatkowo utrudniał mu krążący w żyłach alkohol. – To było takie tylko… to był mój przyjaciel, no i…
- Och, czyli ładujesz ręce w gacie wszystkim swoim przyjaciołom? – zakpił Anuril. – Na twoim miejscu bym uważał, Shivu.
Słysząc to skrytobójca poczuł napływ gorąca na policzkach, ale chyba nikt nie zauważył, bo w centrum zainteresowania wciąż znajdował się Torquen.
- Zaraz, czyli Saris jest… – zaczęła Reshka z zastanowieniem. – I do niczego, na razie, nie doszło?
- Nie! – zaprzeczyli jednocześnie, Dreikhennen z gniewem, najemnik za to jakby lekkim przestrachem, że ktoś może go o to naprawdę posądzać.
- Hm, dziwię się, że do tej pory Torquen był taki oporny, ale skoro teraz już wszystko stało się jasne, to wiesz, nikt nie będzie miał nic przeciwko jeśli zechcesz zaciągnąć go na górę i… – zaczęła, patrząc na wojownika z wyczekiwaniem.
- Dlaczego miałbym niby chcieć? – przerwał Saris warkliwie.
- No wiesz, on jest przystojny, ty jesteś przystojny…
- Dobra, wystarczy – najemnik nie wytrzymał i w końcu podniósł się z miejsca. – Trochę już powspominaliśmy, teraz przyniosę nam coś, żeby opłukać usta i może dla odmiany poruszymy nasze plany na przyszłość… dotyczące trasy – dodał z naciskiem, widząc podejrzanie rozochoconą minę Reshki. – Wspominałaś, że wracasz właśnie z Ziemi Niczyich, my tam zmierzamy, więc skupmy się na tym, nie na twoich wydumanych fantazjach.
Dziewczyna wydęła usta niezadowolona, ale tym razem nie uzyskała żadnego poparcia, bo Sarisowi też wyraźnie przestał odpowiadać tor, jaki obrała rozmowa. Westchnęła więc tylko ciężko i zaczęła opowiadać o sytuacji w tamtych okolicach, chociaż temat ten wydawał jej się nieskończenie bardziej nudny.