Słońce wychyliło się zza brudnych, poszarpanych chmur, jednak miasto nie stało się przez to ani trochę przyjemniejsze. Wciąż tak samo śmierdziało, a światło sprawiło tylko, że brzydkie pęknięcia w bruku, stosy rozkładających się śmieci i paskudne krzywizny sypiących się budynków jeszcze bardziej kuły w oczy.
Varrander bardziej wsunął nos w poły swojego płaszcza starając się nie wdychać duszącego odoru zgniłych ryb, który w przystani stał się jeszcze intensywniejszy. Nie mieli ochoty przeciągać tej wizyty, więc od razu podeszli do pierwszego z brzegu kupca, który nad wyraz donośnym głosem komenderował swoim pracownikom wynoszącym na ląd ciężkie skrzynie.
- Przepraszam – zaczął Vargo, zwracając na siebie uwagę krępego mężczyzny. – Chcemy się dostać do Harlandu – powiedział bez zbędnych ogródek.
Handlarz zmierzył ich sceptycznym spojrzeniem.
- Dobrze dla was – fuknął obojętnie i od razu powrócił do strofowania podwładnych.
- Wiem, że nie wyglądamy, ale mamy pieniądze. Dużo – podkreślił książę. – Kogoś, kto zgodzi się nas tam przetransportować czeka bardzo hojna nagroda.
- A więc, dobrze dla niego – kupiec wciąż nie okazywał większego zainteresowania.
- Może nie przedstawiłem tego dostatecznie jasno. To propozycja. Pieniądze to naprawdę nie…
- A wygląda ci to na statek turystyczny? – przerwał mężczyzna z irytacją. – Przewożę materiały i przyprawy, nie dziwnych przybłędów, niezależnie od tego, czy bogatych, czy nie. Mam swój szlak i się go trzymam.
- Z tego co wiem, prowadzicie wymianę towarów z południem, także z Zuranem. Harland jest po drodze.
- Powodzenia w szukaniu głupca, który zapuści się teraz blisko Zuranu – parsknął kupiec. Zauważając zdziwienie na twarzach rozmówców, przerwał pokrzykiwanie i przyjrzał im się uważnie. – Nie słyszeliście?
- O czym? – zdziwił się Varrander.
- Południe się zbroi. Od dwóch miesięcy ludzie nie gadają o niczym innym, mówi się że teraz, kiedy śnieg już stopniał, to kwestia tygodni aż ruszy na nas armia. Na morzu sytuacja jest paskudna już od jakiegoś czasu, zatapiają wszystkie statki Wschodniej Unii jakie zapuszczą się za Smoczy Jęzor. Idzie wojna. A Unia jest teraz słaba jak nigdy i jeśli szybko nie zawiążemy dobrego sojuszu, to nie wyjdzie nam ona na zdrowie.
Książę zerknął na Dreikhennena pytająco. Zimę spędzili na odludziu, nic więc dziwnego że ominęły ich te nowiny, wciąż jednak wieści były co najmniej niepokojące, także dla Venergu, który nigdy nie żył z Zuranem w zgodzie. Jednak na rozważanie kwestii politycznych będzie miał jeszcze dużo czasu, teraz istotne było to, że przedostanie się do Harlandu może być trudniejsze niż się spodziewali. Nawet gdyby zdecydowali się ostatecznie na drogę lądową, to jeśli plotki o wojnie faktycznie krążą już wśród ludzi to teraz, świeżo po roztopach, drogi będą się roić od uchodźców. Mogą utknąć na drogach zatarasowanych wieśniakami wlokącymi swój dobytek i stracić przez to całe tygodnie.
- Ale dlaczego mieliby odcinać sobie drogę do handlu ze wschodem? To równie źle wpływa na Unię, jak i na nich. Chcą was nastraszyć? – Varrander zmarszczył brwi.
- Ano, na moje oko to właśnie ten wasz Harland – burknął kupiec niechętnie. – Podszczypują się z Zuranem, coby sprawdzić kto ma jakie słabe strony, ale dla nich to jak szturchanie słonia patykiem, a dla nas śmierć handlu morskiego to niemal katastrofa. Na moje oko, to szykują się do zawarcia pokoju, a że każde chce jak najwięcej wycisnąć, to się tak bawią, w kotka i myszkę. Chociaż można to raczej przyrównać do zabawy dwóch kotów, które rozrywając jedną małą myszkę sprawdzają kto jest silniejszy. I niestety, niechlubna rola myszy przypadła nam. Tylko patrzeć, jak ta dwójka się sprzymierzy, a wtedy po Wschodniej Unii nie będzie nawet czego sprzątać. Póki co, Harland teoretycznie zachowuje neutralność, ale tak jak mówiłem, wody na południu są niespokojne i niewiele ich statków widujemy. Jeśli wam się nie spieszy, możecie zaczekać aż się jakiś pojawi… albo… hm…
- Albo co? – podchwycił Varrander.
- Możecie zapytać o kapitana Lasberga – mruknął mężczyzna po chwili zastanowienia. – To jedyna osoba, jaka ostatnio zapuszcza się na południowe wody.
- A więc jednak ktoś z Unii handluje z południem – zauważył Vargo.
- Cóż, khem… – kupiec odchrząknął zakłopotany. – Nikkien Lasberg nie jest do końca… handlarzem. W każdym razie słyszałem, że akurat przebywa w Orlerze, więc jeśli będziecie mieli szczęście złapiecie go nim znów wypłynie. Jego statek to Czarna Mewa.
*
Szybko zorientowali się, co oznaczało tajemnicze „nie do końca handlarz”.
Pierwszym znakiem była sama Czarna Mewa – statek był mniejszy, bardziej zwrotny i znacznie lżejszy niż te, którymi pływali kupcy.
Drugim natomiast załoga. Większość miała wyjątkowo zakazane mordy i złe, chytre spojrzenie, ale przecież wśród żeglarzy to żadna nowość. Nikt inny jednak nie nosił przy pasie broni, a już na pewno nie tak ostentacyjnie.
Krótko mówiąc, kapitan Lasberg równie dobrze mógłby wywiesić na maszcie czarną banderę.
- Piraci – mruknął Vargo mrużąc oczy i odruchowo poprawiając przebiegający przez pierś pas przy którym nosił miecz.
- To chyba dobrze – zauważył książę, a wojownik uniósł brwi pytająco. – Lepiej być na statku grabiącym, niż tym grabionym, prawda? – wyjaśnił.
- Hmf – odburknął Dreikhennen i na powrót przybrał groźną minę. – Chcemy rozmawiać a kapitanem Lasbergiem – oznajmił lodowato. Jeden z marynarzy spojrzał na niego niechętnie, dłubiąc między zębami krótkim nożem o szerokim ostrzu.
- Taa? – zakpił. – To miłe. A dlaczego on miałby chcieć rozmawiać z wami?
- Bo mamy pieniądze – powiedział Varrander spokojnie, czekając na reakcję.
Pirat z którym rozmawiali przerwał swoje zajęcie i nonszalanckim krokiem przeszedł przed pomost i stanął tuż przed chłopakiem, górując nad nim groźnie i uniósł ostrze pionowo przed siebie, jakby zastanawiając się, czy powrócić do swoich marnych zabiegów utrzymywania higieny jamy ustnej, czy rozpłatać swojemu rozmówcy gardło.
- Pieeeniąąądze pooowiaaadasz? – zaintonował, kpiąco przeciągając sylaby i kierując czubek noża bardziej w stronę nieporuszonej twarzy Varrandera. W tym samym momencie potężny miecz lekko wyfrunął z pochwy i zawisł kilka cali od szyi żeglarza.
- Myślę, że wolałbyś odłożyć tą zabawkę – powiedział wojownik niebezpiecznie niskim, zimnym jak lód głosem. – Ktoś może się skaleczyć.
- Birf? Co tu się dzieje? – zapytał ktoś z pokładu, ale dwaj mężczyźni nie odrywali wzroku od wzniesionego noża. Natomiast ten nazwany Birfem, całkowicie ignorując klingę niemal dotykającą jego skóry, odwrócił głowę i splunął soczyście do morza.
- Tych dwóch dżentelmenów chciało się z panem widzieć kapitanie – powiedział spokojnie. – Właśnie miałem ich zaprosić na pokład. Stwierdziłem, że ten czarny może się panu spodobać, więc chciałem mu się bliżej przyjrzeć, a jego towarzysz wyraźnie stwierdził, że jedzie mi z gęby, bo zaproponował większe ostrze do czyszczenia zębów. Uznam to wyraz troski – dodał, a swoją broń zatknął za pas.
Dopiero wtedy Vargo opuścił miecz i razem z kompanem zerknęli w stronę skąd odezwał się Lasberg.
Był bardzo młody jak na to stanowisko, wyglądał na niewiele ponad trzydzieści lat. Obcisły strój ładnie opinał smukłą sylwetkę, a przy biodrze kołysał się długi rapier. Ciemne włosy opadały luźno na ramiona i plecy, sięgając aż do pasa. W twarzy o przystojnych, ostrych rysach, szczególną uwagę przyciągały oczy – miały intensywną, jadowicie-zieloną barwę i lśniły chłodną inteligencją.
- Sam mu się przyjrzę – powiedział Nikkien, podchodząc do mężczyzn kocim krokiem. – A ty spadaj, Birf. Zajmij się lepiej czymś co lepiej ci wychodzi, na przykład łapaniem chorób wenerycznych – poczekał aż jego podwładny się oddali, przyglądając się w tym czasie Varranderowi uważnie. – Faktycznie niebrzydki jesteś – mruknął uśmiechając się drapieżnie. Dreikhennen na te słowa napiął lekko mięśnie i zmrużył oczy groźnie, co nie uszło uwadze młodego kapitana. – Hm? Czyżby był twój? – zapytał unosząc lekko brew.
- Tak – odparł wojownik twardo. – Jest mój.
Książę nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu na te słowa, a Nikkien skinął tylko głową rozbawiony.
- A więc? Jeśli nie przyszedłeś się nim podzielić to mniemam, że macie jakiś interes?
- Podobno pływasz na południe – zaczął chłopak.
- Pływam gdzie mi się podoba – odparł tamten, krzyżując ramiona na piersi. Miał w sobie tą nonszalancką bezczelność, typową dla młodych ludzi przy władzy, ale w jadowicie-zielonych oczach błyszczało coś, co sugerowało że niemądrze go lekceważyć.
- Chcemy dostać się do Harlandu.
- Nie planuję zawijania do tamtejszego portu – odparł. – A poza tym, choć pozory mogą mylić – zironizował – nie jesteśmy statkiem pasażerskim.
- Dobrze zapłacimy.
Lasberg przyjrzał się im z powątpiewaniem.
- Harland jest daleko stąd. Wybaczcie, ale nie wyglądacie na tak zamożnych.
Varrander spojrzał na kochanka w niemym pytaniu. Niebezpiecznie było zdradzać kim są, ale jeśli nie przekonają go, że stać ich na sowite wynagrodzenie to mogą utknąć w tym zakazanym mieście na długie tygodnie.
- Nazywam się Vargo Dreikhennen, moja rodzina…
- Wybacz – przerwał mu kapitan. – Nic mi to nie mówi, a nazwisko którego nie znam nie daje mi żadnej gwarancji, że dostanę swoje pieniądze.
- W takim razie to może cię przekonać – książę wyciągnął spod koszuli zawieszoną na łańcuszku królewską pieczęć. – Jestem Varrander Regh Urvel, następca tronu Venergu i muszę przedostać się do Harlandu. Gwarantuję ci, że warto nam pomóc.
*
Nikkien ostatecznie zgodził się ich zabrać, chociaż spora część załogi przyjęła tę decyzję dość sceptycznie. Nikt jednak nie ośmielił się na głośny sprzeciw.
Książę musiał przyznać, że bardzo mu to imponowało. Chociaż zdawało się, że kapitan jest tak naprawdę jednym z najmłodszych na statku, to niewątpliwie miał wśród podwładnych posłuch, i to nie oparty wyłącznie na strachu. Zdawało się, że wzbudzał szacunek, i o ile książę mógł to ocenić, całkiem zasłużony. Mężczyzna był bystry i opanowany, trochę arogancki, lecz nie pozbawiony rozsądku.
Chłopak czuł się wręcz zafascynowany jego osobowością i gdyby nie Vargo to całkiem prawdopodobnie uległby Lasbergowi.
Ale cóż, mimo wszystko nie mógł się równać z Dreikhennenem.
Książę uśmiechnął się na myśl o tym, opierając się łokciami o reling i wpatrując w wodę. Zachodzące słońce zabarwiło ją szkarłatem, a ostatnie promienie igrały na powierzchni skrząc się jak kryształy. Na horyzoncie czerwona kula słońca majestatycznie zanurzała się w morską toń.
- Ładnie, prawda? – Varrander drgnął i obejrzał się, a tuż obok niego stanął nikt inny, jak właśnie Nikkien.
- Cóż, um, chyba tak – wybąkał, jak zwykle czując się trochę niepewnie w jego towarzystwie. Od samego początku młody kapitan próbował z nim flirtować, i chociaż zdawało się, że nie robi tego na poważnie to i tak wprawiał chłopaka w niemałe zakłopotanie.
- Romantycznie – dodał mężczyzna, a w zielonych oczach błysnęły iskierki rozbawienia.
- Chyba nie jestem zbyt wrażliwy na takie rzeczy. Pewnie dlatego ja i Vargo tak dobrze do siebie pasujemy – powiedział twardo starając się zakończyć krępującą sytuację.
Jego rozmówca nie sprawiał wrażenia urażonego, skinął tylko głową.
- To prawda, dobrze do siebie pasujecie. I nie dlatego, że nie ruszają was zachody słońca. Macie między sobą to… przyciąganie. To swoiste połączenie, chociaż jesteście zupełnie różni. To… bardzo cenne. Macie szczęście.
- Mówisz… jakbyś sam coś o tym wiedział – zauważył książę ostrożnie. Nie wiedział czy powinien go ciągnąć za język, ale zaintrygowała go smutna nuta w tonie towarzysza. – Masz też kogoś? – zapytał chociaż domyślał się co usłyszy.
- Nie.
- Ale miałeś? – nie ustępował mimo lakonicznej odpowiedzi. Lasberg zapatrzył się dłuższą chwilę na czubek słońca stanowiący teraz tylko wąską, czerwoną kreskę, śledząc jak do reszty ginie za horyzontem.
- Miałem – potwierdził, gdy chłopak już myślał że całkowicie zignoruje pytanie. – Ale odszedł. Tak to już bywa. To szczęście jeśli uda ci się znaleźć kogoś, kogo naprawdę pokochasz, ale cud jeśli coś z tego wyjdzie. Ale mam nadzieję, że wam się uda. Mimo wszystko.
- Mimo że nie mamy na to zbyt dużych szans? – podchwycił Varrander gorzko.
- Tak jak mówiłem – Nikkien spojrzał na niego poważnie. – To cud, jeśli coś z tego wyjdzie.
*
Zdążył już polubić łagodne kołysanie. Uspokajało i wprowadzało w przyjemny, senny nastrój. Do tego zapach drewna i słonej wody i co ważniejsze – zapach Vargo, otumaniały lekko.
Książę wsłuchiwał się w wyrównujący się oddech kochanka, pieszcząc dłonią jego wilgotne od potu mięśnie. Sam też nieźle się zmęczył, ale jak zwykle było warto. Uśmiechnął się lekko i wtulił w szeroką pierś mężczyzny, który w odpowiedzi objął go silnym ramieniem.
- Opowiedz mi o Harlandzie – poprosił Varrander po chwili milczenia.
- O Harlandzie? – zdziwił się wojownik zerkając na niego krótko. – Dlaczego?
- Bo niedługo będę prosił tamtejszego władcę o pomoc w przeprowadzeniu inwazji na moją własną ojczyznę? – odparł ironicznie. – Poza tym, to twój kraj.
„Który jest dla ciebie ważniejszy ode mnie” dodał w myślach, ale nie powiedział tego na głos, nie chcąc burzyć miłej atmosfery.
- Co chcesz wiedzieć?
- Nie wiem. Wszystko. Cokolwiek – tak naprawdę najbardziej liczyła się dla niego możliwość posłuchania głosu Dreikhennena – głęboki i mrukliwy doskonale wkomponowywał się w monotonny szum fal i ciche poskrzypywanie drewna.
- Kiedyś był tylko małym miasteczkiem w sercu Aran- Rhei – zaczął Vargo po chwili zastanowienia, bezmyślnie gładząc ramię kochanka i wpatrując się w drewniany sufit. – Teraz, las stanowi jedynie granicę dla jego rozległych ziem, a niektóre tereny wybiegają nawet poza ten obszar, aż do podnóża gór Temerald, a liczne miasta, czy nawet niewielkie państwa znalazły się pod jego protektoratem…
Varrander oczywiście wiedział wszystkie te rzeczy, w końcu jako następca tronu musiał znać się na geografii, ale nie przerywał. Wojownik rzadko wyrzucał z siebie więcej niż jedno zdanie, więc takiej okazji nie należało zaprzepaszczać.
- Jego główną potęgę od zawsze stanowiła magia – stara, potężna i wciąż nie do końca zrozumiała. Niektórzy mówili, że zaniknie wraz z wycięciem drzew, ale tak nie stało, być może jest zbyt głęboko w ziemi…
- To przez nią kobiety nie mogą przekroczyć waszych granic, tak? Dlaczego?
- Bo jest zbyt silna. Jest silna, stara, zła i chciwa, i ona… mówi się, że kradnie im dusze.
- Dlaczego tylko kobietom? To jakaś szowinistyczna magia?
Wojownik parsknął.
- Nie. Kobiety są pozbawione magicznego pierwiastka, który nam daje ochronę. Kobiety i gnomy. Gnomy też nie mogą przekroczyć naszych granic.
- Gnomy? – zdziwił się książę hamując rozbawienie, ale odpowiedziało mu tylko głuche mruknięcie. – Ale… przecież nie każdy mężczyzna jest magiem. Ja nie jestem. Ty też nie. A chyba nie umrzemy?
- Teoretycznie każdy mężczyzna mógłby opanować sztukę tajemną. Ty też. Tak jak mówiłem, wszyscy posiadamy magiczny pierwiastek, więc po morderczych latach treningów pewnie nauczyłbyś byś się… rozpalać płomień od świeczki, dajmy na to. Z tym, że jeśli nie posiadasz odpowiedniej ilości energii, nazywanej czasem zaan, wysiłek by cię zabił.
- A co ze zwierzętami? Też nie mają w sobie magii – zauważył chłopak.
- Nie mają duszy – przypomniał Vargo spokojnie, na co jego kochanek odmruknął coś niewyraźnie, wciąż nie do końca przekonany. Na północy ceniono raczej dobry miecz i pewną rękę niż wszelkiego rodzaju magiczne fajerwerki, więc nigdy wcześniej nie wgłębiał się w te tematy.
- A co z dziećmi? – drążył dalej. – Wiem, że macie je w Harlandzie, ale przecież… mam nadzieję, że to nie jest jakaś wasza wrodzona zdolność do rozmnażania się z przedstawicielami tej samej płci, bo nie chciałbym się dowiedzieć, że jestem z tobą w ciąży.
Wojownik prychnął rozbawiony.
- Spokojnie, nie jesteś – zapewnił. – To też zawdzięczamy magii. – Varrander niemal przewrócił oczami na dźwięk tego słowa, ale zachował swoje rozważania na ten temat dla siebie. – Istnieje pewien starożytny rytuał, stworzony przez kapłanki wyznawanej wieki temu bogini życia. One stworzyły go, bo na wyspie, na której znajdowała się świątynia wszyscy mężczyźni wyginęli przez, um, wojnę albo zarazę. Wybacz, lekcje historii kultury nigdy mnie nie porywały. W każdym razie nasi magowie dotarli do tego rytuału i są w stanie go powielić. Tradycyjnie można wziąć w nim udział raz w roku, w największe przesilenie które zapewnia ilość energii magicznej potrzebnej do objęcia zaklęciem całego lasu. Ten dzień nazywamy lithris. To największe święto w kraju, w tę noc wszyscy się bawią, płoną ogniska i… musiałbyś o zobaczyć – dokończył trochę kulawo, wzruszając ramionami. Książę milczał przez chwilę, ale trudno było powiedzieć czy analizował zasłyszane informacje, czy zaczął podsypiać podczas tego wywodu.
- Czy jest ładny? – wypalił jednak w końcu. – Harland. Słyszałem, że stolica jest piękna, a legenda mówi, że pałac został wzniesiony przez same demony na rozkaz pierwszego władcy…
- Jest piękny – potwierdził wojownik z lekką nostalgią w głosie. – Wychowałem się w stolicy i chociaż różni się od Ragh-Naed w Venergu to myślę, że tobie też się spodoba. To dumne miasto, nie tak jasne i strzeliste jak w niektórych tych zadufanych w sobie państewkach, ale ma w sobie siłę i upór. Budynki są solidne, klasycznie rzeźbione i zadbane. A zamek… przypomina ogromną rzeźbę, każda wieża, dziedziniec, krużganek, każdy łuk i kolumna zdają się idealnie komponować w całość…
- Nie wiedziałem, że jesteś miłośnikiem sztuki – zakpił książę.
- Nie jestem – Vargo wzruszył ramionami, przez co poruszył także leżącym na nim częściowo chłopakiem. – Chciałeś, żebym ci opowiedział – burknął z lekkim wyrzutem, a Varrander uśmiechnął się delikatnie.
- Mmm, możesz się częściej zachwycać dziełami architektonicznymi – powiedział z rozbawieniem, a wojownik fuknął cicho pod nosem i przycisnął kochanka mocniej do siebie. Ten zamruczał na to z zadowoleniem i przymknął oczy, czując jak ogarnia go przyjemna senność.
*
Varrander znów stał oparty o reling i wpatrywał się w horyzont, jako że tutaj stanowiło to jedną z niewielu rozrywek.
Zbliżali się do celu.
Teraz zdawało się, że podróż minęła zdecydowanie zbyt szybko.
Mimo że w ciągu ostatnich tygodni nieprzerwanie narzekał na ograniczoną przestrzeń, na okropne jedzenie i ciasną kajutę, a paskudne gęby piratów i ich grubiańskie żarty doprowadzały go do furii, teraz pomyślał że nie miałby nic przeciwko jeszcze kilku takim dniom.
Byle tylko bardziej przeciągnąć moment, w którym znajdzie się na dworze. W którym będzie musiał wrócić do bycia księciem. Będzie musiał znów podjąć polityczną grę, zastanawiać się jak uzyskać pomoc w odzyskaniu tronu, co mówić i kiedy mówić, jak się uśmiechać i do kogo i jak…
Jak ukrywać swoją relację z Vargo.
Od samego myślenia o tym bolała go głowa. O ile na początku wszystkie niewygodny podróży zdawały mu się ciężkie do zniesienia, tak teraz uważał że bycie wygnanym włóczęgą było o wiele łatwiejsze.
Dreikhennen podszedł do niego i jakby wyczuwając jego ponury nastrój objął w talii i uspokajająco pocałował w kark.
Chłopak położył dłoń na oplatającym go ramieniu dając wojownikowi znak, żeby się nie odsuwał.
Załoga Czarnej Mewy wyrobiła sobie względną tolerancję, ze względu na otwarte upodobania swojego kapitana, więc jeszcze mogli sobie na to pozwolić.
Miał nadzieję, że nie po raz ostatni.
- Widać już ląd – szepnął Vargo miękko, owiewając ucho kochanka ciepłym oddechem.
- Tak – potwierdził Varrander bez entuzjazmu.
- Jesteś smutny?
- Zaraz znajdę się wśród bandy fałszywych arystokratów, którzy będą patrzeć mi na ręce na każdym kroku i zaczną rozsiewać plotki jak tylko dłużej zatrzymam na tobie wzrok. Skaczę z radości – fuknął.
- Nie będzie tak źle. W końcu jestem twoim strażnikiem, nikogo nie będzie dziwić, że jestem blisko. Na pewno znajdziemy jakiś sposób… żebyśmy zostali sami.
- Mhm – mruknął tylko w odpowiedzi. Nie miał sił na to, żeby wypowiedzieć na głos wszystkie wątpliwości, jakie miotały mu się po głowie. Zamiast tego odwrócił się twarzą do mężczyzny i położył mu dłoń na policzku, wpijając w jego wargi. Przez chwilę całowali się delikatnie i powoli, trochę tak jak za pierwszym razem z tymże teraz żaden z nich nie smakował krwią, a zamiast desperacji czuć w tym było raczej gorycz.
Przerwało im wymowne chrząknięcie.
- Powinniście zebrać swoje rzeczy, wiatr jest dobry więc za jakąś godzinę powinniśmy przybić do portu – poinformował ich pierwszy oficer Czarnej Mewy, dość tęgi, łysiejący mężczyzna o przyjaznym usposobieniu.
Książę skinął lekko głową i ruszył do kajuty. To chyba i tak było lepsze niż wpatrywanie się w nieubłaganie zbliżający się ląd.
*
Loth-Kann nie przypominało Orleru. Właściwie nie przypominał niczego, co Varrander wcześniej widział.
Było jasne, o szerokich ulicach i równych, regularnie rozmieszczonych budynkach, w tle dumnie wybijały się strzeliste, oślepiająco białe budowle publiczne rozmieszczone w centrum. Wybrukowaną równymi kamieniami o piaskowej barwie drogą przelewał się kolorowy tłum. W portach zawsze można się natknąć na bogatych i biednych mieszkańców odległych miast, ale takiej różnorodności jak tu trudno było doświadczyć gdziekolwiek indziej.
Egzotyczni, wystrojeni w jaskrawe szaty południowcy, wojownicy z północy – zarośnięci i posępni, ściskający rączki toporów szerokimi dłońmi. Dystyngowani przedstawiciele zachodu w najmodniejszych kubrakach, o sympatycznych uśmiechach i sztyletach ukrytych w rękawach.
I elfy.
Książę nigdy wcześniej wcześniej nie widział prawdziwego elfa, więc teraz gapił się jak idiota, aż Vargo trącił go dyskretnie.
Były niesamowite, ich zgrabne, gibkie ciała i lekki, pełen wdzięku krok, regularne rysy twarzy, oczy lśniące jak diamenty… Niektórzy byli tak uderzający piękni, że można było zapomnieć, że to mężczyźni.
Wszyscy ci ludzie zgrywali się w jedną, barwną całość, uzupełnioną typowo portowymi zapachami, dźwiękami rozmów we wszystkich dialektach, brzękiem złotych ozdób i ciężkiej broni. Mimo to panował względny porządek, zapewne dzięki gwardzistom, wystrojonym w kolczugi i tuniki z herbem Harlandu. Tutaj mało kto ich lekceważył, każdy wiedział że ich miecze to nie ozdoba, ani nawet nie grzeczna sugestia, aby unikać kłopotów. Tu utrzymywano porządek twardą ręką.
Najpierw, zgodnie z umową skierowali się do banku. Była to pokaźna budowla w centrum, zwieńczona kopułą, o łukowatych oknach i misternych rzeźbieniach otaczających wrota, do których prowadziły szerokie schody. Tam też pozbyli się uzbrojonej załogi Czarnej Mewy, wprawdzie nie chcieli ich spuszczać z oczu nim nie położą rąk na nagrodzie, ale mieli marne szanse ominięcia pilnujących wrót strażników. Towarzyszył im teraz tylko Nikkien.
Wnętrze banku okazało się niezwykle imponujące, gładka podłoga wypolerowana do tego stopnia, że można było się w niej przejrzeć, z wysokiego sklepienia zwieszały się dziesiątki ogromnych kandelabrów jarzących się jaskrawo mimo światła wpadającego z zewnątrz. Zastawieni księgami urzędnicy zajmowali solidne biurka z mahoniu, a między klientami uganiali się gońcy w błękitnych liberiach. Mężczyźni podeszli do pierwszego wolnego stanowiska, starając się iść jak najbardziej pewnym krokiem.
Chudy, łysawy mężczyzna o wyglądzie sępa natychmiast podniósł na nich spojrzenie głęboko osadzonych, czarnych jak węgle oczu i zmusił swoje wąskie wargi do lekkiego uśmiechu.
- Wnioskuję, że mam do czynienia z panem Dreikhennenem – powiedział skrzekliwym głosem. – Bardzo mi miło, proszę usiąść.
Varrander zerknął na wojownika z zaskoczeniem. Wspominał, że jego rodzina należy do znaczących, ale książę nie spodziewał się, że będzie on rozpoznawany i traktowany z szacunkiem w takich miejscach, szczególnie że aktualnie przypominali nędznych włóczęgów. Bez słowa zajęli bogato zdobione, obite ciemnym aksamitem krzesła.
- A więc, w czym mogę pomóc?
- Jesteśmy tu w sprawie pożyczki – odparł Vargo spokojnie. Tak naprawdę wątpił, czy zostanie im ona udzielona, prawdopodobnie będzie musiał najpierw zwrócić się o pomoc do jakiś przyjaciół lub rodziny, ale musieli spróbować jako że Lasbergowi obiecali, że załatwią sprawę od ręki.
- Khm, tak, oczywiście – urzędnik nie stracił ani odrobiny z swej dziwacznej, sępiej uprzejmości. – Posiada pan oczywiście u nas konto…?
- Obawiam się, że nie.
- Khm, w takim razie sprawa będzie odrobinę bardziej skomplikowana, ale jeśli tylko będę mógł dostać…
Vargo ostatkiem sił powstrzymał się, żeby nie przewrócić oczyma. Teraz zacznie się litania rzeczy, których potrzeba dla potwierdzenia jego tożsamości, dla upewnienia się, że spłaci kredyt, czyli dokumenty,i wierzyciele a nie miał oczywiście ani jednego, ani drugiego. Kątem oka dostrzegł niezadowoloną minę Nikkiena. Cóż, on też powinien się domyśleć że tak będzie, a mimo to nalegał na bezzwłoczne udanie się tutaj. To teraz niech siedzi.
- Właściwie – przerwał Varrander łagodnym, ale bardzo stanowczym tonem. – to ja chciałby prosić o pożyczkę. Nazywam się Varrander Regh Urvel, syn Ranverta, jego prawowity dziedzic i następca tronu Venergu. Nie mam dokumentów, żeby to potwierdzić, ale mam to – wyciągnął przed siebie dłoń z królewską pieczęcią. Wąski uśmiech na twarzy sępa zastygł, gdy przyjrzał się złotemu sygnetowi z wizerunkiem dwugłowego orła.
- Cóż, to, khem, bardzo wyjątkowa, khem, sytuacja – teraz urzędnik sprawiał wrażenie, jakby miał zachrząkać się na śmierć. – Proszę panowie, khem, Wasza Wysokość, khem, pozwolić mi przekazać to wyżej, raczcie tylko zaczekać sekundkę… – z tymi słowa ruszył po korytarzu z chyżością młodej sarny, a książę odprowadził go zdziwionym wzrokiem.
Był pewien, że w takim banku co dzień oglądali królewskie pieczęcie i to bynajmniej nie prawdziwe. Taką jak jego faktycznie trudno byłoby podrobić, ale na pewno nie stanowiła odpowiedniego powodu żeby biec po schodach na złamanie karku…
Czy chodziło o jego imię? Venerg i Harland są w sojuszu, więc wśród szlachty sytuacja na północy jest prawdopodobnie mniej lub bardziej znana, ale skąd miałby o tym wiedzieć zwykły urzędnik? Miał nadzieję, że to nie zwiastuje kłopotów…
Po chwili sępi urzędnik po nich wrócił, wciąż chrząkając jak najęty i uśmiechając się w ten nieprzyjemny, wąski sposób. Poprowadził ich do windy, na którą Nikkien zareagował z wyraźnym niepokojem. Książę starał się nie zdradzać emocji. Wprawdzie daleko mu było do Vargo, ale zdołał zachować kamienną minę gdy zasunęły się za nimi żeliwne, kraciaste drzwi, a „pudełko” w którym się znaleźli zaczęło jechać w górę, do wtóru jakiś trzasków i pobrzękiwań.
- Co to takiego? – zapytał Lasberg, przytrzymując się ściany niepewnie.
- To winda, khem. Ulepszony model, na razie bardzo rzadki, khem. Wcześniej potrzebowano ludzi do ciągnięcia, ale nasi inżynierowie, khem, skonstruowali taką, która jeździ sama.
- Jak to sama? To jakaś… magia? – zdziwił się Varrander.
- Nie panie, nie magia, khem. Mechanizm – ostatnie słowo wypowiedział z wyraźną dumą pobrzmiewającą w głosie. Następnie, przy wtórze głośnych zgrzytów, zaciągnął dźwignię. Zatrzymali się, wyglądało na to że na ostatnim piętrze. Jakiś wystrojony człowiek rozsunął dla nich kraty i skłonił się, po czym powrócił do pustego wpatrywania się w białą ścianę.
Ruszyli długim korytarzem wyłożonym czerwonym, puszystym dywanem pokrytym zawiłymi, złotymi wzorami. Na ścianach wisiały ozdobne kinkiety i liczne malowidła w pozłacanych ramach. Takiego przepychu mogły pozazdrościć niektóre pałace.
Zaprowadzono ich pod ostatnie drzwi, z solidnego dębu, rzeźbione w zawiłe ornamenty. Pilnowało ich dwóch uzbrojonych mężczyzn, którzy nawet nie drgnęli na widok nadchodzących gości.
- Pan Frankle już oczekuje – sępi urzędnik skłonił się nisko i oddalił pospiesznie, więc pozostała trójka weszła do środka.
Jasny gabinet jeszcze bardziej ociekał bogactwem. Misternie zdobione, solidne meble z ciemnego drewna, stosy książek piętrzące się na półkach, obrazy – niektóre prawdopodobnie warte fortunę – i ociekający złotem dywan koloru ciężkiego wina. W centralnej części, tuż pod ogromnym oknem, stało solidne biurko z mahoniu zastawione stosami dokumentów. Za nim, w szerokim krześle przypominającym raczej tron siedział tęgi jegomość w jaskrawym kubraku wyszywanym drogimi kamieniami. Miał obwisłą twarz, lecz spod opuszczonych powiek bystro błyszczały niebieskie oczy. Siwe, kręcone włosy opadały na tłuste ramiona, a na środku głowy błyszczał duży placek łysiny.
- Wasza Wyskość, panowie – wstał, aby ukłonić się lekko, co chyba wiele go kosztowało z powodu tuszy, bo zaraz opadł ciężko z powrotem na krzesło.
Varrander zmarszczył lekko brwi. Nie spodziewał się takiego przyjęcia. Mimo to zareagował tylko obojętnym skinięciem głowy i razem z towarzyszami zajęli miejsca naprzeciw biurka.
- Czy mogę zaproponować coś do picia? – zainteresował się Frankle uprzejmie. – Mam tu gdzieś butelkę prawdziwego błękitnego wina wenerskiego, trzymałem na specjalną okazję, ale to w końcu jest dzień do świętowania, czyż nie?
- Jest? – książę uniósł lekko brwi i zerknął z ukosa na Dreikhennena, ale ten wzruszył tylko ramionami na znak, że też nie wie o co chodzi.
- Oczywiście! Modlono się o twój powrót co dnia, przecież gdyby Venerg został w rękach… – nagle urwał zauważając, że na twarzach rozmówców maluje się wyraz uprzejmego niezrozumienia. – Bogowie… nie wiecie?
- O czym nie wiemy? – chłopak zaczynał być już poirytowany tą całą gadką.
- O wojnie!
Varrander i Vargo i wymienili zaskoczone spojrzenia.
- Cóż, obiła nam się o uszy niespokojna sytuacja na południu, ale…
- Niespokojna sytuacja! – wybuchnął bankier, a w uniesieniu aż zadrgały mu obwisłe policzki. – Na południu! Jak to możliwe, że nie wiecie?
"Bo byłe zbyt zajęty uciekaniem przed mnóstwem ludzi próbujących mnie zabić, przedzieraniem się przez zapomniane przez bogów bezdroża, wdawaniem się w karczemne bitwy i pieprzeniem mojego harlandzkiego strażnika”. Zamiast tego jednak mruknął zdawkowo, że miał inne problemy na głowie.
- Tak, tak oczywiście – Frankle żarliwie pokiwał głową, jakby miał pojęcie o co chodziło. Książę głęboko liczył, że jednak nie miał – To w pełni zrozumiałe, ale po prostu… och, ciężko w to uwierzyć, w końcu Venerg… Tak, no cóż obawiam się, że to dość skomplikowana sprawa. Myślę, że sytuację polityczną lepiej wytłumaczy szanowny hrabia Loth-Kann, już posłaliśmy do niego gońca w sprawie waszego przybycia. Ja znacznie lepiej znam się na migracji pieniędzy niż wojsk.
- A więc przejdźmy do pieniędzy – zaproponował Nikkien, wyraźnie mając w poważaniu wszystkie wojny świata.
- Kapitan Lasberg pomógł nam przedostać się do Harlandu i w zamian obiecaliśmy mu spore wynagrodzenie – wyjaśnił Dreikhennen krótko.
- Chwilowo nie posiadam odpowiednich środków, ale…
- To żaden problem – zapewnił bankier natychmiast, machając niedbale dłonią o palcach tłustych jak serdelki. – O jakiej kwocie mowa?
- Trzydzieści tysięcy złotych marek – wypalił Nikkien natychmiast.
- Zaraz – warknął wojownik. – Umawialiśmy się na…
- To żaden problem – Frankle uśmiechnął się szeroko. – Proszę to potraktować… jako prezent od naszego banku.
Mężczyźni znów dyskretnie wymienili zaskoczone spojrzenia. Oczywiście w porównaniu do kwot jakie codziennie tu przepływały to były grosze, samo krzesło na którym spoczywał tęgi urzędnik mogło być warte połowę tego, jeśli nie więcej. Mimo wszystko mało kto rozdaje pieniądze tego typu, a już na pewno nie bankierzy – ani książętom, ani królom, ani prawdopodobnie nawet bogom.
- Wiem, co myślicie – wyszczerzył się widząc ich niepewne miny. – I macie racje, jestem sknerą. Ale jestem też, przede wszystkim, patriotą. W wojsku byłbym przydatny w najlepszym przypadku jako tarcza przeciw pociskom – znacząco poklepał się po wydatnym brzuszysku – ale mogę się przysłużyć inaczej. I niech tak będzie, niech te skromne trzydzieści tysięcy będzie moim wkładem w ochronę naszego pięknego kraju.
Varrander nic nie rozumiał, ale to co słyszał, napawało go niepokojem. Szczególnie, że elementy układanki z wolna zaczynały trafiać na swoje miejsce i chociaż wciąż nie widział pełnego obrazu, miał wrażenie, że wcale mu się on nie spodoba.
*
Hrabia Derenis Tethras był mężczyzną po czterdziestce, szczupłym i raczej niskim, o włosach rudych jak marchewka i schludnie przystrzyżonej brodzie. Jego jasne oczy błyszczały przyjaźnie, a z ust nie schodził uprzejmy uśmiech.
Przyjęto ich z szacunkiem, pozwolono się wykąpać i przebrać w czyste ubrania zanim zasiądą do uroczystego obiadu.
Varrander w normalnych warunkach zapewne bardzo by się cieszył z możliwości kąpieli, na dodatek w tak pięknej i dobrze wyposażonej łaźni, ale po głowie krążyło mu zbyt wiele nieprzyjemnych myśli.
Złe przeczucia kłębiły się w nim nieprzerwanie odkąd opuścił gabinet Frankle’a, dlatego gdy tylko zasiadł przy suto zastawionym stole natychmiast podjął dręczący go temat, nie obdarowując uwagą ani jednej z wykwintnych potraw, chociaż w podróży tyle razy marzył dobrze przyrządzonej przepiórce i winie, które dla odmiany zasługuje na swą szczytną nazwę.
Hrabia wyraźnie został uprzedzony o niedoinformowaniu przyszłego dziedzica, gdyż nie wydawał się zaskoczony pytaniem.
- To zrozumiałe, że nie mogłeś dostać pełnego obrazu sytuacji od mieszczan, którzy w większości nie widzą poza czubek własnego nosa. Zamiary południa wobec wschodu to jedno, ale trzeba zacząć od początku. Daara i Zuran zawarły przymierze. Mogłoby się wydawać, że coś takiego nie ma prawa pozostać niezauważone, jednak działali ostrożnie, po cichu wciągając w swoje plany inne państwa, Półwysep Ostrze na północy i południowe wybrzeże, mówi się nawet że niedługo Harland zostanie się otoczony przez zjednoczone Imperium Południa… W każdym razie Zuran i Daara wyjątkowo umiejętnie rozplatali sieci swoich wpływów, a teraz uczynili wreszcie ostateczny krok. Venerg.
Varrander zmarszczył brwi.
- Venerg? Nie jest sprzymierzony z Zuranem, a już na pewno nie z Daarą, wręcz przeciwnie…
- Nie był – poprawił Tethras grzecznie. – Ale aktualny „król” ma z południem nad wyraz bliskie stosunki…
Wtedy książę zrozumiał i szczerze się zdziwił, że tak długo udawało mu się pozostać tak niesamowicie ślepym. Shirkhem ze swoim akcentem. Wespan i jego urocza, cicha żona… z Yutranu. W końcu od dawno było wiadomo, że Zuran trzęsie wszystkimi państwekami południowego wybrzeża, Yutran też znajdował się pod jego wpływem. A więc to było ukartowane od dawna, chociaż bardzo możliwe że Wespan nawet o tym nie wiedział. Królewski brat był tylko marionetką, nieznaczącym pionkiem, książę nie zdziwiłby się, gdyby i on niedługo został usunięty. Teraz władza w Venergu jest w zasadzie fikcyjna, ci fałszywi sojusznicy chcą tylko wykorzystać jego bogactwo i liczne sojusze do walki we własnym celu, a potem rozszarpać na strzępy.
- Wciąż nie rozumiem, jakie zagrożenie niesie to dla was – chłopak musiał upić łyk wina, aby zabić suchość w ustach. Chociaż był to najlepszy trunek jaki pił od miesięcy, na języku poczuł tylko siarkę.
- Czy to nie oczywiste?
Oczywiste? Jasne, że tak, wszystko cały czas było przed jego nosem, ale i tak nie potrafił pozbierać faktów do kupy i teraz świadomość sytuacji uderzyła go jak młot.
- Nie zadaliby sobie tyle trudu, gdyby chodziło tylko o wschód – wytłumaczył hrabia cierpliwie. – Unia jest jest słaba, teraz gdy prawie cała północ i całe południe połączyły siły, upadnie w przeciągu miesiąca. Ale oni nie mają na tym zamiaru poprzestać. Następny będzie zachód, a kiedy on upadnie, te centralne państwa które jeszcze nie dołączą do agresorów zostaną dosłownie zmiażdżone. O ile nie wcześniej. Harland jest w tym momencie otoczony i chociaż ludzie boją się naszych granic i naszego wojska…
- Więc dlaczego się nie przyłączycie? Jesteście wielką potęgą militarną, przywitaliby was z otwartymi ramionami.
- Do tej pory to zdawało się jedynym rozwiązaniem, chociaż nie najrozsądniejszym. Niezależnie od wszelkich umów i pertraktacji… Daara najchętniej zmiotła by nas z powierzchni ziemi dla samej satysfakcji, a Zuran od wieków chciwie patrzy na nasze bogactwa i naszą technikę i prędzej czy później by po nie sięgnął. Nie, jeśli mamy brać udział w wojnie, to wolimy być po dobrej stronie.
- I moja strona jest dobra? – zapytał Varrander.
- Cóż, twój powrót z pewnością daje wielkie nadzieje. Jeśli wrócisz na tron, będziemy znów mieć po swojej stronie Venerg i prawdopodobnie też sprzymierzone z wami państwa centralne. Poza tym kwestia morali jest nie bez znaczenia – jesteś żywym przykładem tego, czego Zuran jest w stanie się dopuścić i jak głęboko mogą sięgać jego oślizgłe macki…
Książę zaczynał rozumieć i musiał przyznać, że miało to sens. Teraz jednak dopadła go inna, niepokojąca myśl, wcześniej zupełnie wyparta przez nieoczekiwane relacje hrabiego.
- Skąd wiedzieliście? – wypalił. – Że żyję, że Wespan to zdrajca… przecież tego nie rozgłaszają, sam mówiłeś że potrafią działać ostrożnie.
- Jeden z naszych ludzi się uratował, udało mu się zbiec i przekazać prawdziwą wersję wydarzeń.
- Jeden z waszych… szpiegujecie nas?!
- Szpieg jest trochę… negatywnie nacechowanym określeniem – hrabia uśmiechnął się uprzejmie. – Wolimy nazywać ich… informatorami.
- No tak. Nikogo nie należy się bać się tak bardzo jak sojuszników, prawda? – książę skrzywił się ironicznie.
- Cóż panie, jesteś mądrym człowiekiem i nie ma sensu zaprzeczać, sam wiesz ile w tym zdaniu znajduje się prawdy. Ale nasi… informatorzy… mają też inne zastosowania. Dzięki nim byliśmy w stanie stworzyć w Venergu pewien ruch oporu. Większości szlachty nie podoba się, że kraj został praktycznie sprzedany Daarze, a tym mniej patriotycznym ciąży świadomość, że przy najbliższej okazji zostaną strąceni ze stołków… na dworze już kręci się wielu znaczących ludzi o podejrzanie południowym akcencie, tylko czekać aż nowa królowa zacznie obsadzać najważniejsze stanowiska swoimi maskotkami. Ruch oporu istnieje, ale do tej pory nie miał się wokół kogo skoncentrować. A młody, piękny następca tronu, zdradzony, a teraz powracający z drugiego końca świata na czele armii… chyba nie muszę tłumaczyć, jak ludzie kochają takie historie. Powitają cię z otwartymi ramionami.
- Nie martwi mnie powitanie – zauważył Varrander. – Raczej wojsko. Wespan był naczelnym generałem, armia będzie mu wierna.
- Nie doceniałeś swego ojca – stwierdził Tethras łagodnie. – Nie wiem, czy się czegoś domyślał, czy był tak ostrożny z natury, ale pilnował aby większość generałów była wierna bezpośrednio jemu. Nie wszystkie metody, które stosował w celu pozyskania posłuszeństwa były ładne, ale okazały się skuteczne.
Chłopak przypomniał sobie Iriema. Zawsze skryty w cieniu, zawsze blisko. Milczący i beznamiętny, z pewnością sprawiał wrażenie… ostrożnego człowieka. „Nieładny, ale skuteczny”, pomyślał pusto i przez chwilę szczerze pożałował, że mężczyzna zginął. Chyba dobrze było mieć kogoś takiego w zanadrzu. Kątem oka spojrzał na Vargo, który w milczeniu sączył wino, przysłuchując się rozmowie bez emocji. „A może można mieć jedno i drugie…?”
- Słucham? – pochłonięty myślami wyłączył się chwilę z wywodu hrabiego.
- Mówiłem, że większość żołnierzy prawdopodobnie zachowa bierność w razie ataku na stolicę. Odbicie tronu nie powinno stanowić dużych problemów. Na dobrą sprawę, schody zaczną się dopiero później.
- Będę musiał uspokoić sytuację w kraju i oczyścić go ze zdrajców, jednocześnie zmobilizować państwa centrum do wzięcia udziału w wojnie o wschód, który nikogo nie obchodzi, a na dodatek Korona Północy jak za starych dobrych czasów znajdzie się pomiędzy Młotem a Ostrzem* – uśmiechnął się smętnie i uniósł swój kielich w parodii toastu. Od wina zemdliło go jeszcze bardziej, lecz nie dał tego po sobie poznać. Teraz już nie mógł sobie pozwolić sobie na okazywanie słabości.
* Wybrzeże Venergu ma charakterystyczny kształt korony, stąd nazwa. Na terenie tego państwa leżą bogate złoża srebra i stali, co czyniło ich łakomym kąskiem. W czasach gdy na północy nie było jeszcze zjednoczonych państw, wojownicze plemiona z leżącego po wschodniej stronie Półwyspu Ostrze i znajdującego się po przeciwnej Półwyspu Młot (teren dzisiejszej Daary) ciągle najeżdżały Koronę Północy, paląc i łupiąc bezlitośnie. Tak powstało powiedzenie „znaleźć się między młotem, a ostrzem”.