Śnieg sypał gęsto. Duże, białe płaty wirowały lekko przy podmuchach wiatru niemal całkowicie przysłaniając krajobraz – a widok z tej komnaty był naprawdę imponujący. Mimo że powoli zbliżał się kwiecień nic nie wskazywało na to, żeby mróz miał odpuścić. Nie było to jednak dziwne na północy, a już na pewno nie w położonym wysoko w górach Ragh-Naed.
Drzwi komnaty skrzypnęły, a zaraz potem rozległ się dźwięk miękkich, kocich kroków na puszystym dywanie, dosłyszalny dzięki panującej w pomieszczeniu całkowitej ciszy. Wespan nie odwrócił się w tamtą stronę, doskonale zdając sobie sprawę do kogo owe kroki należały. Zamiast tego wpatrywał się wciąż w widok za oknem. Budynki miasta wyglądały z tej wysokości niczym dziecięce zabawki, ale on patrzył dalej, przebijając się spojrzeniem przez zamieć obserwował ciągnącą się na horyzoncie linię drzew i majestatyczną ścianę skał za nimi. Spod białej pokrywy spozierała ciemna zieleń sosen, a góry zdawały się opiekuńczo otaczać cały ten teren, groźne i nieporuszone, o stromych zboczach i szczytach niknących w mlecznobiałej mgle.
- Ciągle sypie – powiedziała Naedja stając przy boku mężczyzny. Ten spiął się lekko, jak zawsze w obecności tej żmii.
- Bo to północ – odpowiedział sztywno, wciąż nie przenosząc na nią spojrzenia swych chłodnych, błękitnych oczu.
- Właśnie – potwierdziła kobieta z niesmakiem. – Cholerna północ.
Dopiero po dłuższej chwili milczenia Wespan odwrócił surową, poznaczoną bruzdami twarz do swojej małżonki.
- Czego chcesz? – zapytał bez ogródek.
- Ponarzekać na tutejszą pogodę? – Naedja uniosła ciemne brwi w kpiącym geście.
- Myślę, że wśród swoich przyjaciół z południa znajdziesz więcej zrozumienia. Ja lubię tutejszą pogodę.
Kobieta zaśmiała się krótko.
- No tak, czasem zapominam o twoim patriotyzmie. To bardzo ciekawa cecha… u zdrajcy.
Król Venergu zmrużył jasne oczy, ale nie odpowiedział na obelgę.
- Czego chcesz? – powtórzył tylko twardo.
- Podzielić się obawami. Młody Varrander zniknął z pola widzenia, tak samo jak nasz człowiek.
- Wasz człowiek był idiotą, nie dziwię się temu zanadto. Ani jedna, ani druga rzecz nie wywołuje we mnie obaw – odparł spokojnie.
- A powinny. Bo jeśli twój bratanek przeżył i jeśli przypadkiem uda mu się wrócić, to po twoją głowę sięgnie w pierwszej kolejności.
- Wtedy z rozkoszą mu jej nadstawię – powiedział Wespan opanowanym głosem, znów wracając do kontemplowania widoku za oknem. – Korona jest na nią zbyt ciężka, szczególnie w takich czasach.
*
Dni mijały wyjątkowo szybko w sielskiej atmosferze, a śnieg nieubłaganie topniał. Varrander obserwował z niepokojem, jak biała pokrywa zaczyna ukazywać gdzieniegdzie płaty zieleni. Vargo coraz częściej zapuszczał się do lasu na długie spacery, podczas których ćwiczył walkę mieczem starając się odzyskać sprawność.
Moment wyruszenia w dalszą drogę zbliżał się nieubłaganie i napełniał serce chłopaka niepokojem.
Wiedział, że to nieuniknione, miał obowiązek wobec kraju i nie powinien o tym zapominać, ale… Czasami chciał zapomnieć, a tutaj, daleko od intryg i politycznych problemów było łatwo to zrobić. Nie musiał tak bardzo przejmować się odpowiedzialnością, nie musiał obawiać się o swoje życie, a przede wszystkim, nie musiał ukrywać swojej relacji z Dreikhennenem. Czekały go też inne, na razie odległe problemy, które jednak też czasem boleśnie o sobie przypominały – w końcu po objęciu tronu z pewnością będzie musiał poszukać odpowiedniej małżonki i chociaż zawsze miał tego świadomość, to po ostatnich przeżyciach w sferze erotycznej wizja ta jawiła mu się jako wyjątkowo nieprzyjemna. Do tego wszystkiego, z tyłu głowy, niczym mroczny cień czaiło się pytanie – czy Vargo zostanie w Venergu po wypełnieniu przysięgi?
- Powinniśmy jutro wyruszyć – Varrander, pogrążony w nieprzyjemnych myślach niemal zapomniał o obecności swojego kochanka i teraz na dźwięk jego głosu, niemal upuścił trzymany w dłoni kubek.
- Jutro? – powtórzył blednąc. Cholera, analizował sobie ten dzień jako jakiś odległy koszmar, a to miało być… już? – Śnieg jeszcze nie stopniał do końca – zauważył siląc się na spokojny ton.
- Trasy są już przejezdne.
- Jesteś jeszcze osłabiony.
- Wcale nie. Wszystko ze mną w porządku.
- Tak czy inaczej powinniśmy jeszcze zaczekać – książę wbił wzrok w blat stołu chcąc urwać temat.
- Wcale nie. Powinniśmy ruszać, jak najszybciej. Straciliśmy już mnóstwo czasu.
Spokój w głosie Dreikhennena doprowadzał go do szału.
- Gdzie ci tak spieszno – fuknął gniewnie.
- Jak to gdzie? – wojownik zmarszczył brwi.
- Chodzi o to… – chłopak westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami. – Tutaj jest przecież dobrze, prawda? – mruknął cicho, patrząc mu w oczy niemal błagalnie. Jak zwykle napotkał tylko pozbawione emocji spojrzenie pełne chłodu i głębokiego granatu.
- Mamy do spełnienia obowiązek, wobec…
- Och, ty i ten pieprzony obowiązek! – wybuchnął książę, wstając gwałtownie od stołu. – Czy to wszystko, co się dla ciebie liczy?! Ja też jestem dla ciebie tylko obowiązkiem?! – nie czekając na odpowiedź ruszył szybkim krokiem na zewnątrz. Vargo po chwili podążył za nim.
Na dworze wciąż panował chłód, więc Varrander, który miał na sobie jedynie koszulę nie zdążywszy w pośpiechu narzucić na siebie nic ciepłego, teraz trząsł się z zimna. Mężczyzna podszedł doń wolno i narzucił mu płaszcz na ramiona, dociskając go do siebie lekko, gdy ten próbował odrzucić okrycie.
- Varrander… – mruknął miękko, starając się złagodzić opór. – Varr… – szepnął i chłopak faktycznie znieruchomiał w jego ramionach, zerkając na niego z wyrzutem, ale bez wcześniejszej wściekłości. – Wiesz, co do ciebie czuję.
- Nie wiem – burknął tamten marszcząc brwi. – Wcale nic nie wiem! Skąd mam wiedzieć, skoro jesteś wiecznie jak bryła lodu! Okazujesz równie dużo emocji co kamienny posąg i mam już dość wiecznego domyślania się o co ci chodzi! Bo może wcale o nic ci chodzi, a ja to sobie po prostu wymyśliłem, może ludzie mają rację, kiedy mówią, że jesteś pozbawionym uczuć demonem!
- Naprawdę tak myślisz? – zapytał cicho, odwracając twarz kochanka w swoją stronę. Ten zapatrzył się przez chwilę w jego oczy – jak zwykle puste i zimne, ale znał je na tyle dobrze, że na dnie dało się dostrzec nutę smutku.
- Nie wiem… nie – odparł książę przełykając ślinę.
- To dobrze. Kocham cię, Varr – jego głos przy tych słowach był tak cudownie głęboki, tak niesamowicie miękki i czuły, że pod chłopakiem niemal ugięły się kolana.
- Ja ciebie też – odparł. – I dlatego chcę tu jeszcze zostać – dodał. – Bo być może nigdy już nie będzie tak dobrze. Bo nie będę mógł cię pocałować, kiedy będę miał ochotę, nawet złapać za rękę, nie mówiąc o… o innych rzeczach. Znów będziemy musieli uważać na każdy krok i z każdym dniem będziemy bliżej Venergu, a tam jeśli wszystko się uda zostanę królem, a ty… A co wtedy z tobą? Wrócisz do Harlandu?
- Być może będę mógł zostać z tobą.
- Być może – powtórzył chłopak z goryczą. – Wiem, że powinienem skupić się na ważniejszych rzeczach, ale… to ty jesteś teraz dla mnie najważniejszy. Wiesz, że na początku nie chciałem wracać. Nie dlatego, że jestem tchórzem, ale bo nie byłem pewien, czy to przyniesie cokolwiek dobrego. Wiem, że powinienem, że to kwestia honoru, dla nas obu, ale… myślisz, że jest tego warte?
Dreikhennen milczał przez dłuższą chwilę.
- Nie każ mi wybierać, Varr – powiedział w końcu cicho. – Proszę.
Varrander odwrócił wzrok, nie chcąc, żeby towarzysz dostrzegł zawód w jego oczach. Skinął głową bez słowa, bojąc się że gardło ma zbyt ściśnięte, żeby cokolwiek z siebie wydusić.
- Nie bądź zły – dodał wojownik obejmując go mocniej.
- Nie jestem – szepnął. – Pewnie bym był… ale szkoda mi marnować ten czas, który nam jeszcze został.
Na te słowa serce mężczyzny drgnęło boleśnie, ale nie odpowiedział.
- A więc jutro? – książę zdobył się wreszcie aby spojrzeć na kochanka.
- Pojutrze – wykrztusił wreszcie Vargo z trudem.
Chłopak uśmiechnął się smutno. A więc tyle potrafił otrzymać od przedstawiciela najwierniejszego z rodów Harlandu, gdy przychodziło do decyzji między nim, a obowiązkiem.
Jeden dzień.
*
Varrander starał się pozbyć żałosnej miny. To w końcu nie koniec świata, zanim dotrą do Venergu czeka ich jeszcze daleka droga, zresztą od jakiegoś czasu tęsknił już za podróżą. Mieszkając w zamku nigdy by się nie spodziewał, że tak polubi dni spędzane w siodle, mdłe jedzenie pieczone nad obozowym ogniskiem, spanie na twardej ziemi i witające go mgliste poranki, zimne i pachnące wilgocią. Ale brakowało mu tego i pewna jego część cieszyła się, że znowu do tego wróci. Ale inna, znacznie większa część, skupiała się raczej na tym, że to kolejny krok bliżej ojczyzny.
A poza tym wszystkim – wiedział, że będzie tęsknił za Brenanem. Był niesamowicie wręcz zgryźliwy, marudny i nietaktowny, ale jednocześnie książę miał wrażenie, że nigdy nie poznał wspanialszego człowieka. Na obietnicę, że kiedy wszystko się skończy dostanie za okazana pomoc sowite wynagrodzenie fuknął tylko lekceważąco.
- A na co mi pieniądze? Zresztą pewno i tak tego nie dożyję, w kościach tak mi już łupie… – chłopak uśmiechnął się lekko wiedząc, że ta litania narzekań może trwać godzinami. – A nawet jeśli, to i tak nic mi nie zwróci nieprzespanych nocy – burknął, znów wywołując na twarzach gości rumieńce. – Nie chcę żadnych waszych pieniędzy, same z tego kłopoty by były. Złodziei by się rozpanoszyło, żebraków… O nie, nie będziecie mi na starość dokładać zmartwień! Najlepszą zapłatą będzie, jak się wreszcie zbierzecie i dacie mi święty spokój! – zakończył stanowczo, celując sękatym paluchem w niebo.
- Właśnie to robimy – przypomniał Vargo spokojnie.
- I bardzo dobrze!
Varrander uśmiechnął lekko. Wiedział, że w wykonaniu medyka, to było takie „będzie mi was brakowało”. Starzec chyba po prostu zbyt długo siedział w swojej szorstkiej skorupie, żeby teraz móc okazywać jakieś pozytywne uczucia, ale chłopak podczas dwóch miesięcy, które tam spędził zdołał ją przejrzeć.
- My też będziemy tęsknić – odparł szczerze.
- Ja nie będę – Dreikhennen uniósł brwi, na co towarzysz zganił go wzrokiem. Oczywiście wiedzieli, że wojownik jest równie wdzięczny uzdrowicielowi co on, ale…
No tak. Szorstka skorupa.
Książę musiał chyba zaakceptować fakt, że jest jedyną osobą zdolną do ubierania w słowa swoich prawdziwych uczuć. Ale może faktycznie, to nie było potrzebne. Z tą myślą podszedł do starca i uścisnął go serdecznie. Ten w pierwszym momencie zrobił ruch, jakby miał go odepchnąć, ale pozwolił na to i nawet poklepał chłopaka niezręcznie po plecach. Po chwili jednak odsunął go stanowczo i odchrząknął rzucając jeszcze wyzywające spojrzenie na Vargo, na wypadek gdyby ten chciał to jakoś skomentować. Mężczyzna jednak zdawał się być zupełnie pochłonięty poprawianiem bagaży.
Varrander już miał się odwrócić, ale Brenan sięgnął jeszcze za pazuchę i wcisnął mu w dłoń niewielki flakonik.
- Co to? – zdziwił się chłopak.
- Nie rżnij głupa, dobrze wiesz – sarknął medyk opryskliwie. – Wykorzystaliście mi już cały zapas, więc lepiej oszczędzajcie, bo z waszym zapałem…
- Um, tak – przerwał Varrander znów czując, jak się czerwieni. – Dziękuję.
Starzec machnął niedbale dłonią.
- No już, dosyć tych ckliwości, spadajcie – burknął. – Nie będę tu ślęczał na zimnie, jeszcze mi zapalenia płuc brakuje.
Książę skinął głową i rzucając jeszcze ostatnie pożegnania pobiegł za Vargo, który już ruszył ścieżką w kierunku wioski. Kiedy go dogonił, obejrzał się jeszcze i pomachał Brenanowi, gdyż starzec, mimo wcześniejszych słów, stał dalej na progu odprowadzając ich wzrokiem.
Varrander znajdował się już zbyt daleko, żeby stwierdzić to na pewno, ale zdawało się, że przez jego pomarszczoną twarz przebiegł cień smutnego uśmiechu.
*
Dzień miał się ku końcowi, ale słońce wciąż pracowicie zwalczało liche resztki śniegu ciepłymi promieniami. W koronach drzew panowało poruszenie, gdyż pierwsze ptaki zaczynały już walkę o terytorium, aby uwić sobie nowe gniazdo.
Wiosny tutaj różniły się od tych na północy. Tam wszystko przychodziło znacznie bardziej mozolnie, lodowa pokrywa długo się utrzymywała po to tylko, aby na kilka krótkich tygodni ustąpić niechętnie odkrywając twardą glebę. Mimo wszystko trochę brakowało mu tamtego surowego piękna ostrych skał, przejrzystych jezior i szorstkiej, upartej roślinności walczącej o przetrwanie na niegościnnej ziemi.
Pochylił się w siodle, aby poklepać Mżawkę po szyi, po czym popędził ją aby zrównać się z Dreikhennen na leśnej ścieżce.
- Dobrze jest być znowu w drodze – stwierdził wesoło uśmiechając się doń lekko.
- Myślałem, że nie chcesz ruszać – zauważył wojownik unosząc brwi.
- Bo nie chciałem – wzruszył ramionami. – Ale lubię być w drodze. Kiedy wrócę na zamek, muszę częściej… – urwał nagle, w mgnieniu oka tracą dobry nastrój. Nie, myślenie o powrocie to zły pomysł. Skoro więc miał unikać przyszłości, to skupi się na wspomnieniach. – Kiedy byłem młodszy czasem jeździliśmy na polowania – zaczął po chwili. – Razem z kilkoma przyjaciółmi zapuszczaliśmy się do lasów i spędzaliśmy tam kilka dni. Lubiłem to, to znaczy nie samo polowanie… chociaż to też. Ale największą atrakcją zawsze były wieczory. Kiedy siedzieliśmy przy ognisku, piliśmy i opowiadaliśmy historie… Ale to nie było to samo. Zawsze musiało nam towarzyszyć kilku gwardzistów, żeby nic mi się nie stało, zabieraliśmy mnóstwo służby, a jedzenie przywodziliśmy z zamku… Nie mogę uwierzyć, że kiedyś zajadając się baraniną smażoną nad ogniskiem czułem się jak jakiś poszukiwacz przygód – parsknął, porównują to z potrawami jakimi raczył się teraz.
- Wiele razy byłem wśród eskorty – powiedział Vargo, a książę spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Ty? Jak to możliwe, że nigdy cię nie zauważyłem?
- Byłeś zajęty innymi rzeczami. Głównie młodymi służkami, z tego co pamiętam – zauważył mężczyzna z lekką zgryźliwością w głosie. Varrander zaśmiał się na te słowa.
- Racja – potwierdził rozbawiony. – Jak mogłem być taki ślepy? – dodał po chwili patrząc na kochanka z czułością. Tamten nie odpowiedział, ani nawet nie spojrzał w jego stronę. – Pamiętam jaka się wywołała afera, jak kiedyś przyłapano mnie z taką jedną w namiocie – przypomniał sobie z rozbawieniem. – Miałem wtedy z szesnaście lat i wszyscy strasznie panikowali… Ojca nigdy nie widziałem tak wściekłego jak wtedy… Ciekawe jakby zareagowali gdybym już wtedy odkrył… ciebie. Zaskoczenie byłoby o niebo większe gdyby w moim posłaniu znaleziono dwumetrowego wojownika zamiast przestraszonej dziewczyny… No ale przynajmniej nie obawialiby się, że spłodziłem bękarta.
- Raczej nie – potwierdził Dreikhennen. Chłopak tak się już przyzwyczaił do jego lakonicznych, wypranych z emocji odpowiedzi, że kontynuował niezrażony.
- Prawda jest taka, że panikowali niepotrzebnie, bo nawet nie wiedziałem za bardzo jak się do niej dobrać… Ale przyjaciołom oczywiście opowiedziałem potem, że…
Vargo słuchał jego paplaniny spokojnie, od czasu do czasu komentując to krótko, lub po prostu wydając jakiś pomruk oznaczający, że nie usnął w siodle. Cóż, kiedyś może przeszkadzałoby mu, że musi wysłuchiwać o podbojach chłopaka, ale po ostatnich spędzonych z nim nocach zyskał pewien spokój. Książę może i lubił kobiety, ale otrzymał kilka wyraźnych, bardzo zadowalających dowodów na to, że on także mieścił się w sferze zainteresowań chłopaka i to mu wystarczało.
- Jak noga i bok? – zapytał książę po jakimś czasie.
- Dobrze.
No tak, jak mógł się spodziewać innej odpowiedzi.
- Może powinniśmy się zatrzymać? Brenan mówił, że jesteś już sprawny, ale po tylu godzinach w siodle noga może drętwieć.
- Nie drętwieje.
- Tak czy inaczej, zbliża się wieczór…
- Jest jeszcze jasno.
Varrander westchnął. Co za uparty dureń. On chyba naprawdę uważał, że jest niezniszczalny i nie dało się go w żaden sposób przekonać, że nie powinien się przemęczać.
- Moglibyśmy zatrzymać się na postój wcześniej – spróbował jeszcze.
- Dlaczego?
„Bo niedawno otarłeś się o śmierć, odniosłeś rany, które dla normalnego człowieka prawie na pewno okazałyby się śmiertelne, a dzisiaj nie chciałeś się zatrzymać nawet na posiłek i jak tak dalej pójdzie, to w pewnym momencie po prostu spadniesz z konia”. Zatrzymał jednak tę myśl dla siebie wiedząc, że jedyne co mógłby otrzymać w odpowiedzi to obojętne „nic mi nie jest”. Postanowił spróbować innej strategii.
- Bo Brenan dał mi pożegnalny prezent i chętnie bym z niego skorzystał.
Vargo odwrócił głowę, aby spojrzeć, co takiego chłopak ma na myśli. Na widok flakonu w jego ręce, nie zmieniając wyrazu twarzy ani na jotę, stanowczo wstrzymał Diabła.
- To chyba faktycznie pora poszukać miejsca na nocleg.
Książę uśmiechnął się na te słowa.
Dobrze wiedzieć, że miał jednak jakiś wpływ na mężczyznę.
*
Do Orleru dotarli po tygodniu w szary, dżdżysty dzień. Przywitał ich tam smród nieczystości i zgniłych ryb, tłum podróżnych, żebraków, dziwek i rybaków o zarośniętych, ponurych twarzach oraz rzędy rozpadających się, pokracznych budynków.
Jak na jeden z największych portów na wschodzie miasto nie prezentowało się zbyt okazale. Musiało być sporo prawdy w pogłoskach, że Wschodnia Unia lata świetności ma już daleko z sobą i teraz próchnieje tak samo jak tutejszych ściany domostw.
Z zaułków śledziły ich groźne spojrzenia obszarpanych zbirów, ograniczali się jednak tylko to pogardliwych splunięć lub ostentacyjnego czyszczenia paznokci wielkimi nożami. Raczej nie musieli się obawiać rabunku – dwóch uzbrojonych podróżnych, na dodatek nie wyglądających zamożnie nie stanowiło dobrego celu w miejscu, gdzie roiło się od bogatych kupców. Mimo to Varrander popędził Mżawkę, aby zrównać się z wojownikiem i dyskretnie położył dłoń na rękojeści miecza.
Z pewnością nie zaprzestano pościgu za nim, a trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na zasadzkę niż ta plątanina wąskich uliczek.
Zatrzymali się w jednej z paskudnych karczm, gdzie wszystko lepiło się od tłuszczu, a duszne i cuchnące powietrze zapierało dech w piesi. Starczyłoby im pewnie pieniędzy na jeden z lepszych zajazdów, ale zgodnie stwierdzili, że lepiej nie zwracać na siebie uwagi, a w swoich zniszczonych ubraniach, tutaj znacznie łatwiej mogli wmieszać się w tłum. Przeciskając się przez stłoczonych, podpitych klientów dotarli do szynku, gdzie książę zsunął płaszcz i machnął ręką na karczmarza. Dreikhennen wciąż ukrywał twarz w cieniu kaptura, nie chcąc żeby niecodzienna barwa jego włosów przyciągnęła uwagę.
- Weźmiemy pokój i coś ciepłego do jedzenia. Będziemy też chcieli skorzystać z łaźni – oznajmił chłopak.
- Jeden pokój? – upewnił się właściciel tawerny polerując kufel potwornie brudną szmatą.
- Tak.
- Nie wiem czy został jeszcze jakiś z dwoma łóżkami – oznajmił tamten z chytrym błyskiem w oku, wyraźnie mając ochotę policzyć podróżnym stawkę za dwie jedynki.
- Wspólne łóżko nam nie przeszkadza – odparł Varrander. Vargo zerknął na niego z cienia kaptura, ale nic nie powiedział. Kilka niechętnych spojrzeń skierowało się w ich stronę.
- Niee? – karczmarz uśmiechnął się paskudnie ukazując resztki nadgniłych zębów. – A to dziwne. Bo nie wiem skąd jesteście, ale u nas w jednym łóżku sypia się z panienką. A ani ty, ani twój kolega nie wyglądacie na panienki.
Rozległo się kilka chichotów, które chłopak zignorował. Postanowienie o nie wzbudzaniu uwagi ucichło nagle, zastąpione kiełkującym gniewem.
- Może dlatego – zaczął jednak tonem spokojnym jak tafla jeziora w bezwietrzny dzień – że ani ja, ani tym bardziej on nie jesteśmy panienkami. I nie jesteśmy stąd.
Wokół nich nastąpiło lekkie poruszenie, kilka groźnych szeptów i wulgarnych uwag, w tle ktoś zaśmiał się piskliwie. Dreikhennen wyprostował się. Widok jego potężnej postury i rękojeści wielkiego miecza wystającej zza ramienia wystarczyły, żeby głosy ucichły i większość mężczyzn powróciła do swoich zajęć. Wciąż jednak wlepiało się w nich kilka groźnych spojrzeń.
- Jak tam sobie chcecie – barman wzruszył ramionami. W końcu pieniądz to pieniądz i mało go obchodziło co też jego goście wyprawiali w pokojach. Z tą myślą wręczył im klucz i machnął na karczemną dziewkę, żeby przyniosła im trochę gulaszu. Podróżni po chwili oddali się do wtóru kilku niechętnych pomruków, chociaż już nie tak odważnych. Zakapturzony mimo wszystko wzbudzał respekt, niezależnie od tego kogo preferował w swoim łóżku. Takich mieczy nie nosi się dla ozdoby.
- To nie było zbyt mądre – mruknął Vargo, gdy udało im się wreszcie znaleźć miejsce, żeby się posilić. W jego głosie nie słychać było jednak wyrzutu.
- Wiem, że mieliśmy nie przyciągać uwagi, ale nikt się raczej nie spodziewa, że ze sobą sypiamy. Możesz to wręcz uznać za kamuflaż. A nawet gdybyśmy się wdali w bójkę nie sądzę, żeby to się zaliczało to wywoływania zamieszania. Nie tutaj. Mam wrażenie, że tu zdarza się to kilka razy dziennie.
Wojownik tylko mruknął w odpowiedzi co jak zawsze mogło oznaczać potwierdzenie, lub też coś zgoła innego, ale nie drążyli już tematu. Zresztą bynajmniej nie przeszkadzało mu, że będzie miał Varrandera w swoim łóżku.
- Zaniosę nasze rzeczy do pokoju i pójdę się wykąpać – oznajmił po chwili wstając od stołu. Gulasz był wprawdzie ciepły, ale to chyba jedyna pozytywna rzecz jaką dało się o nim powiedzieć, więc bez żalu odsunął od siebie niedojedzoną resztkę. – Gdyby ktoś cię zaczepiał…
- Dam sobie radę – prychnął książę. – Może i nie walczę jak ty, ale potrafię…
- Miałem na myśli, żebyś nie dał się sprowokować – mruknął tamten. – Nie odpowiadaj na zaczepki, dobrze? Ale… trzymaj miecz na widoku – dodał po chwili.
Chłopak przewrócił oczami, ale potwierdził skinieniem głowy. Chętnie starłby kilka kpiących uśmieszków z paskudnych mord niektórych klientów, ale faktycznie nie powinni się za bardzo wychylać. Bądź co bądź, spodziewał się przecież że reakcje ludzi nie będą pozytywne.
*
Varrander westchnął z ulgą. Karczma może i nie należała do najprzyjemniejszych, ale niewielka łaźnia była dla niego teraz lepsza niż wystawne zamkowe komnaty.
W podróży nie mieli okazji na kąpiel, nie licząc krótkiego ochlapania się w lodowatym strumieniu, na wspomnienie czego wciąż jeszcze zaciskał zęby, więc teraz z przyjemnością zmył z siebie kilkudniowy brud. W pomieszczeniu unosiła się para, a gorąca woda przyjemnie rozluźniała mięśnie. Chętnie siedziałby tu jeszcze długo, ale w pokoju czekał na niego Vargo.
Na myśl o tym uśmiechnął się lekko. Przejechał dłonią po wewnętrznej stronie uda. Przygryzł wargę wolno kierując palce ku górze, ale zatrzymał się.
Cóż, po co miał to robić sam, skoro miał do dyspozycji ponętnego mężczyznę, który chętnie się nim zajmie. Z tą myślą, aczkolwiek wciąż z lekkim ociąganiem, wyszedł z balii i szybko osuszył ciało płóciennym ręcznikiem. Z niechęcią spojrzał na brudne ubrania.
Do łaźni prowadziły niewielkie, boczne schody, a stamtąd dzieliło go od pokoju jeszcze tylko kilka kroków korytarzem, więc pewnie i tak na nikogo się tam nie natknie. Po chwili zastanowienia obwiązał się tylko płótnem na biodrach.
Szybkim krokiem skierował się na górę. Tuż pod samymi drzwiami natknął się jednak na jakiegoś mężczyznę o włosach obciętych krótko tuż przy czaszce. Swoimi szerokimi ramionami całkowicie zastawił mu przejście i wpatrywał się w jego półnagie ciało z nieodgadnioną miną. Trwało to krótką chwilę, a potem przysunął się bliżej szlachcica, teraz patrząc nań z wyraźną wrogością malującą się w ciemnych oczach. Stanął tak blisko, że niemal się zetknęli, przez co wyraźnie było widać, że góruje nad księciem.
Varrander zmarszczył brwi i postąpił krok w tył, sięgając do rękojeści miecza, razem z pozostałymi rzeczami upchniętego pod pachą. Nim jednak zdąży się odezwać, na schodach pojawił się jakiś szczupły chłopak, chyba elf, ale książę nie miał pewności bojąc się odsunąć spojrzenie od mężczyzny przed sobą.
- Zostaw go, Brune – polecił elf. – Atakowanie kogoś jak jest prawie goły nie jest zbyt honorowe.
Ten nazwany Brune nie odpowiedział, przez chwilę wpatrywał się jeszcze w księcia z gniewnym wyrazem twarzy, potem jednak odsunął się pod ścianę. Varrander wyminął go szybko i zamknął za sobą drzwi pokoju.
Niemal odetchnął z ulgą, czując jak bicie serca uspokaja się z wolna.
Ale nieprzyjemne uczucia rozpłynęły się szybko, gdy na łóżku dostrzegł Dreikhennena, pół-siedzącego w pościeli w samym spodniach. Książę jak zwykle poczuł przyjemny dreszcz na widok jego umięśnionego ciała.
- Nie powinieneś tak chodzić – powiedział wojownik niskim głosem.
- Zazdrosny, że ktoś mógłby mnie tak zobaczyć? – zapytał z lekkim uśmiechem. Vargo patrzył na niego przez chwilę bez wyrazu.
- To też – burknął w końcu, a chłopak uśmiechnął się szerzej.
- To dobrze – wymruczał, niedbale rzucając swoje rzeczy na stolik i podchodząc do kochanka. Ten siedział bez ruchu, więc bez wahania usiadł mu biodrach. Na pierwszy rzut oka mężczyzna zupełnie nie zareagował, ale książę zauważył z satysfakcją jak zadrgała mu grdyka, gdy ciężko przełknął ślinę.
- Myślisz, że to dobry pomysł? Usłyszą nas – powiedział opanowanym głosem, lecz mimo tych słów jego dłoń dyskretnie powędrowała do odsłoniętego uda.
- Myślisz, że teraz mnie to obchodzi? – odpowiedział pytaniem i nachylił się sięgając jego ust, aby uciszyć dalsze protesty.
Te jednak nie nastąpiły. Z gardła wojownika wyrwało się głuche warknięcie, gdy chwycił mocno mokre włosy na karku chłopaka i przyciągnął go pogłębiając pocałunek.
Varrander zamruczał z przyjemnością czując jak ciepły język mężczyzny napotyka jego własny. Rozluźnił się, chętnie pozwalając partnerowi na przejęcie dominacji, a ten wyczuwając to, już po chwili zepchnął go z siebie na bok i przygwoździł do materaca, więżąc pod swym potężnym ciałem. Jednym ruchem zdarł z niego okrycie i nie bawiąc się w ceregiele, pochylił się i ujął w usta stwardniały z chłodu sutek, natychmiast zaczynając go mocno ssać.
Ciało księcia jak zwykle przeszyła fala gorącej przyjemności. Jęknął gardłowo i wygiął plecy w łuk, wplatając palce w czerwone włosy i przytrzymując twarz partnera w miejscu. Ten nie miał zamiaru szybko się odsuwać, z ochotą trącał drobną brodawkę gorącym języczkiem, od czasu do czasu zaciskając na niej zęby – delikatnie, lecz na tyle mocno że mógł wyczuć jak ciałem partnera wstrząsają dreszcze.
- Varr… ciszej – upomniał po jakimś czasie, pieszcząc przy tym wilgotny punkcik ciepłym oddechem. Tamten fuknął niezadowolony i zaraz przyciągnął kochanka do kolejnego pocałunku.
Vargo nie zaoponował, namiętnie atakując jego wargi, a jedną dłonią powędrował w dół. Szybko odnalazł jego ciasne wejście i potarł je palcami stymulująco. Kolejną żywiołową reakcję stłumiły usta wojownika, który zadowolony z efektu kontynuował dręczenie chłopaka pod sobą, rozkoszując się jego drżeniem i lekkim podrygiwaniem bioder, zwiastującym zniecierpliwienie.
- Gdzie jest maść? – zapytał w końcu przerywając żarliwy pocałunek i natychmiast atakując gładką szyję szlachcica.
- Jest… w… och! – Varranderowi niezwykle trudno było się wysłowić, kiedy jego partner robił mu to, co robił, ale ze wszystkich sił starał się skoncentrować na odpowiadaniu, a nie na dłoni między pośladkami ani sprawnych ustach pieszczących wrażliwą skórę karku. – Jest w moim… plecaku. Ale kończy… się. Nie wiem… czy starczy – dodał z nutą zawodu.
Wojownik znieruchomiał na moment. Zdawało się, że przez chwilę się nad czymś zastanawia, po czym sięgnął wargami do ucha partnera.
- Jest… pewien sposób, żeby sobie z tym poradzić – szepnął cicho, owiewając je gorącym oddechem i wywołując w chłopaku kolejną porcję dreszczy.
- Umm… jest…? – spytał tamten mało przytomnie, bardziej skoncentrowany na tym, że przyjemnie drażniący dotyk przy wrażliwej skórze jego wejścia zniknął, na co odpowiedział obejmując kochanka nogami i ocierając się o niego niecierpliwie, co u obu wywołało pełne rozkoszy westchnienie.
- Mhm… – odparł Dreikhennen, czerwieniejąc lekko. – Obróć się – polecił łagodnie.
Książę zmarszczył lekko brwi, ale nie był w nastroju na zastanawianie się, więc posłusznie przewrócił się na brzuch i dla większej wygodny ustawił na czworakach. Jeśli w jego głowie zrodził się jakiś niepokój, to ucichł szybko gdy tylko poczuł jak mężczyzna uspokajająco masuje mu boki, a gdy poczuł delikatne pocałunki i zmysłowe liźnięcia wzdłuż kręgosłupa, na powrót całkowicie zatracił się w pożądaniu. W miarę jak pieszczoty przenosiły się coraz niżej robiło mu się coraz bardziej gorąco, aż w końcu…
Jęknął zaskoczony gdy język Vargo wślizgnął się między jego pośladki, a na policzki natychmiast wystąpił mu obfity rumieniec. Po chwili proces powtórzył się więc jęknął po raz drugi, teraz już z czystej przyjemności. Uczucie było trochę dziwne, krępujące, ale nie mógł zaprzeczyć, że mimo wszystko mu się podobało.
Wojownik, usatysfakcjonowany taką reakcją, zaczął pieścić go jeszcze bardziej ochoczo jednocześnie sięgając do sztywnego członka partnera. To sprawiło, że Varrander już po chwili był spocony, drżący i niezdolny do przypomnienia sobie choćby tego, kim jest.
Nie żeby go to obchodziło. Nie w momencie, kiedy język mężczyzny przełamał opór mięśni i wsunął się do jego wnętrza odbierając mu oddech.
Nie wiedział jak długo to trwało – może minuty, a może całą wieczność, w każdym razie po jakimś czasie Dreikhennen przerwał i odsunął się.
Książę przełknął ślinę, nagle boleśnie świadom, że czuje przeciąg w miejscach, w których zdecydowanie nie powinien, więc obejrzał się niepewnie prze ramię.
Wojownik szybko znalazł to czego szukał i po chwili znalazł się z powrotem na łóżku. Wyraźnie już niecierpliwy, jedną dłonią wcierał resztki maści w swojego mocno wyprężonego penisa, a palce drugiej skierował najpierw do ust, a potem, poślinione, do lśniącego od wilgoci wejścia chłopaka wsuwając w niego od razu dwa. Ten z zaskoczeniem zauważył, że wsunęły się w niego do końca, niemal bez oporu. Przyjemne tarcie i uczucie wypełnienia sprawiły, że nieświadomie szerzej rozłożył nogi i bardziej wygiął plecy.
Taki widok oraz pulsujące ciepło otulające palce sprawiły, że Vargo nie był w stanie czekać ani sekundy dłużej. Mając nadzieję, że partner jest już dobrze przygotowany, przeniósł dłonie na jego biodra i wszedł w niego jednym, płynnym ruchem, choć i tak znacznie mniej gwałtownie niż miał ochotę. Tak czy inaczej z przyjemności pociemniało mu przed oczami, a z gardła wyrwał się głuchy pomruk. Odgłos jaki wydał z siebie Varrander też raczej nie świadczył o dyskomforcie. Dźwięki rozkoszy przybierały na sile z każdym, zdecydowanym ruchem bioder, szczególnie, że dłoń Dreikhennena powróciła do jego członka.
Książę, przytrzymując się ściany, zdołał podnieść się do klęku i oparł głowę o ramię kochanka, co ten wykorzystał aby zagłębić zęby w jego barku, tłumiąc krzyk gdy obezwładniająca ciasnota ciała chłopaka doprowadziła go do orgazmu. To niespodziewane ukłucie bólu i ciepło rozlewające się w jego wnętrzu, wystarczyły Varranderowi aby także osiągnął szczyt.
Wyczerpani i spoceni opadli na wymiętą pościel, łapiąc oddech.
- Teraz to dopiero muszą nas nie lubić – mruknął wojownik po chwili, mając na myśli sceptycznych klientów tutejszej tawerny.
- Żartujesz? – szlachcic uśmiechnął się krzywo. – Teraz, to oni nam zazdroszczą.