Za trzy punkty 7
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 08 2013 17:01:31



Nieodebrane połączenia


– Gdzie byłeś? – Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że jak tylko wejdę do pokoju, padnie takie pytanie. W tamtym momencie czułem się jak mąż wracający do domu później niż powinien. Westchnąłem jedynie ciężko, dochodząc do wniosku, że nie ma co się kłócić. Zresztą, nawet nie chciałem.
– Na piwie z takim gościem z pracy. – Bo przecież nie mogłem mu powiedzieć, że odwiedziłem dom Sebastiana, piłem z nim Carlsberga, odganiałem się od kupy białego futra zwanej psem i kąpałem się w jego basenie, a wszystko to przy prowadzeniu przyjemnej, niezobowiązującej rozmowy. Chyba by mnie wyśmiał.
– Mogłeś chociaż smsa wysłać albo co, umówiliśmy się przecież ze Zbychem i Kapslem na piwo. – Zapomniałem. Kompletnie zapomniałem, ale przecież nic się nie stało, więc wydusiłem tylko „sorry” i rzuciłem się na swoje łóżko. – Dużo wypiłeś? – zapytał, kiedy ja miałem ochotę już zasnąć.
– Trochę – odpowiedziałem. – A co?
– Nic. – Kocham takie odpowiedzi, naprawdę uwielbiam, pomyślałem z ironią, spoglądając na brata kątem oka. Siedział na swoim łóżku z telefonem w dłoni, czyli zapewne chwilę temu albo rozmawiał z Agą, albo z nią esemesował.
– Gdyby takie nic, to byś nie pytał – mruknąłem bardziej do poduszki niż do niego. Westchnął.
– Arek chciał jeszcze pogadać przy Warce, bo zajebał komuś, ale w takim razie wypijemy jutro. Nie chcę, żebyś mi zszedł.
– Jesteś najlepszym bratem pod słońcem, Pawełku. Zawsze się o mnie martwisz – westchnąłem na pograniczu snu.
– A weź się odwal, jak dla mnie możesz jutro zdychać na kacu – usłyszałem jeszcze, nim zasnąłem. A później przebudziłem się, nawet nie wiem po jakim czasie, ale w pokoju panował mrok, a mieszkanie wydawało się przyjemnie ciche. Takie… normalne. Takie, jakie powinno być. W dzieciństwie często marzyłem o tego typu nocach. Czasem wyobrażałem sobie, że wcale nie słyszę płaczu matki, a jedynie ciche pochrapywania ojca, który wcale nie jest pijakiem. Który się nie awanturuje i jest troskliwym ojcem, szepcze od czasu do czasu mamie na ucho „kocham cię”, sprawdza pokój swoich synów w nocy, dogląda, czy przez sen nie skopali kołdry na podłogę. Głupie marzenia kilkuletniego dziecka.
Przetarłem oczy, spoglądając na telefon, który leżał tuż obok mnie. Blask ekranu rozświetlał pomieszczenie, więc zerknąłem na niego i dostrzegłem napis: „jedna nowa wiadomość.”
– Weź to, kuźwa, wyłącz. Wycisza się na noc, wiesz? – usłyszałem senne warknięcie Pawła, który przewrócił się na bok z towarzyszącym temu głośnym skrzypnięciem sprężyn łóżka. Spojrzałem na niego, podnosząc się do siadu. Bo właściwie wypadałoby się przebrać, a nie spać w ubraniach. Zanim to jednak zrobiłem, spojrzałem na zegarek. Dwudziesta trzecia, więc nie było tak późno, jak mi się z początku wydawało. Dopiero po chwili kliknąłem na „otwórz” i już wiedziałem od kogo jest ta wiadomość. Nie mam pojęcia dlaczego, ale na moment wstrzymałem oddech.
„Jutro o dwudziestej. Miło by było, gdybyś tym razem się nie spóźnił. Sebastian.”
Opadłem z powrotem na łóżko, spoglądając na sufit spowity ciemnością, która skutecznie ukrywała jego niedoskonałości. W nocy nasz pokój nie wydawał się aż tak straszny, jaki był w rzeczywistości. A mimo to nie lubiłem tej pory dnia. Jak miałem te kilka lat, noc była koszmarem i mimo że teraz nie miałem czego się obawiać, bo prędzej ojciec dostałby w pysk niż ja pozwoliłbym się uderzyć, to uczucie niepokoju pozostało. Jednak tamtego dnia nie chodziło o niepokój. Bezsenność zafundował mi pewien wysoki chłopak, z piegami na policzkach i nieco przydługimi, ciemnymi włosami. Chłopak, którego za nic nie potrafiłem zrozumieć. Dlaczego chciał się ze mną spotykać? On sam pewnie nie wie, pomyślałem, uśmiechając się pod nosem i mimowolnie przypominając sobie jak prezentował się w samej bieliźnie.
Kuźwa, przekląłem, odwracając się na bok, tyłem do brata i wsuwając dłoń w swoje spodnie. Oczywiście, zdarzało się już, że jechałem na ręcznym ze śpiącym Pawłem niedaleko. On sam pewnie to robił, chociaż wolałbym o tym nie myśleć. Nigdy jednak nie wyobrażałem sobie podczas tego aktu faceta… A przynajmniej nie żadnego konkretnego. I z pewnością nie w sytuacji, w której znajduję się też ja. Z jego ręką na własnym członku, ustami na moich…
Cholera, jestem nienormalny. Ale skoro już puściłem wodze fantazji, ciężko było mi je pohamować. Nie ukrywajmy, Sebastian szalenie mi się podobał, w taki sposób w jaki nie powinien. Ale póki będę wiedzieć o tym tylko ja, będzie dobrze, a przynajmniej tak w tamtym momencie myślałem. Fantazjowanie o kimś to nic złego, nie w moim wieku, kiedy hormony szaleją. Tak sobie to tłumaczyłem, bo jak inaczej miałem zaakceptować to, że, cholera, faktycznie jestem odmieńcem.

***


Obracałem w dłoni czerwoną puszkę Warki, uważnie przyglądając się jej etykiecie. Siedzieliśmy w parku, który w naszym mieście nie miał zbyt dobrej opinii wśród ludzi. Owszem, zdarzyło się tu kilka przestępstw, kilka razy ktoś kogoś zaatakował nożem, ktoś kogoś okradł, ale czego się spodziewać po takiej dzielnicy? Nawet, jeżeli park był wyjątkowo piękny, bo wyremontowany z funduszy unijnych, to i tak wszystkiemu winne było jego umieszczenie.
Siedzieliśmy więc na ławce, spoglądając w stronę fontanny, jaka wdzięczyła się tuż przed nami. Zabytek, głosiła metalowa płyta, na której opisany został twórca rzeźby, wykorzystanej do sikania z głowy zieloną, trochę śmierdzącą wodą. To jednak nie przeszkadzało dzieciakom w ochlapywaniu się tym paskudztwem i brudzeniu wszystkich przechodzących niedaleko ludzi.
– Ostatnio Krzychu zaproponował samochody – mówił Arek. – Wiem, nie nasza bajka, – dodał, zapewne, gdy zobaczył krzywą minę Pawła – ale sporo można zarobić. Może się zastanowimy, co? Od czasu do czasu samochód, sporo kasy można dostać.
– Zostało już nam niewiele – odpowiedział Paweł, podczas gdy ja byłem gdzieś poza tą rozmową. Słyszałem wszystko, ale z drugiej strony jakby mnie tam nie było. Bo właściwie zastanawiałem się nad zachowaniem Sebastiana. Dawno nie spotkałem takiego człowieka, którego w ogóle nie potrafiłem zrozumieć. Oczywiście, mógłbym nazwać go idiotą, w końcu kto zaprasza swojego oprawcę do domu na piwo i sprawa z głowy, ale on z pewnością nie był idiotą. Wydawał się raczej inteligentny. Wiedział co robi.
– Bez sensu teraz się w to bawić. – Paweł mówił dalej. – Ja bym tam nie ryzykował, odpuśćmy sobie i resztę zaróbmy tak jak bozia przykazała. – Wzruszył ramionami.
– Ale kasa – zajęczał Arek. – Nie no, w sumie to racja – dodał po chwili, kiwając głową. – A w ogóle! – powiedział nagle i klasnął w ręce. Drgnąłem, zdziwiony, spoglądając na niego już trzeźwiejszym wzrokiem. – Nie uwierzycie – zaśmiał się. – Serio, kurwa, nie uwierzycie jak wam powiem!
– Najpierw musisz nam powiedzieć, dopiero później możemy nie uwierzyć – skomentował Paweł, uśmiechając się złośliwie, na co ja parsknąłem śmiechem.
– Oj, weź się zamknij i słuchaj. Byłem wczoraj na tym rozładowywaniu towaru, nie? – Musieliśmy kiwnąć głową, żeby Arek mógł kontynuować. – No, trochę mi się to przeciągnęło, więc wracałem w nocy i jeszcze zahaczyłem o miasto z kumplem, bo w sumie trochę nam się imprezy zachciało. No, ale, mniejsza, – machnął ręką – wracam, przechodzę obok tego gejowskiego klubu, nie? – Znów musieliśmy pokiwać, żeby wiedział, że słuchamy uważnie. – Ludzi tam od groma. Lesby same i jakieś takie facetki zniewieściałe, masakra, same pedały. I kogo widzę? No zgadnijcie? Ten z Orlika! Sebastian? Tak on miał? – Otworzyłem szeroko oczy i chyba na chwilę przestałem oddychać, momentalnie skupiając się każdą komórką ciała na tym co mówił Arek. – Lizał się z jakąś ciotką, tak na legalu! Nie krył się, ani nic. Bym coś powiedział, ale tyle ich tam było, że pewnie to oni by mi mordę obili – zarechotał. – Czaicie, pederaści by mi mordę obili! – ryknął głośniejszym śmiechem.
– Jesteś pewny, że to on? – zapytałem. Nie mogłem uwierzyć. Byłem przekonany, że Arkowi coś się przewidziało, no bo jak to tak, Sebastian gejem?
– Jestem, jestem. – Pokiwał głową. – Stuprocentowo on. – Przełknąłem ślinę, samemu nie wiedząc, co o tym myśleć. Zacząłem nerwowo obracać puszkę w dłoniach, wpatrując się nieruchomo w chodnik. Jest gejem… Cholera, gejem. Kąpałem się z nim w basenie. Dwóch gejów kąpało się w basenie. Piło razem. Grało w koszykówkę. Myślałem chaotycznie i dopiero radosny głos brata wyrwał mnie z zamyślenia.
– Wiedziałem, że to zwykła ciota jest – zaśmiał się Paweł, wybitnie rozbawiony. Miałem mu ochotę przyłożyć. Nie, miałem ochotę walnąć z pięści i brata, i Arka, ale jedyne co mogłem, to uśmiechnąć się i powiedzieć: „ja pierdolę, wyglądał na takiego, co to wacki obrabia.” A później ponabijać się jeszcze z Sebastiana, że pewnie dupę ma rozjeżdżoną, że nie wie już co to zatwardzenie. Śmiałem się z niego, a jednocześnie miałem wrażenie, że śmieję się też z siebie.

***


– Nie miałeś wychodzić? – zapytał Paweł, spoglądając na mnie znad gazety. – Chicago Bulls wygrali z Nets Brooklyn, rzesz kuźwa, szkoda, że tego nie obejrzeliśmy – zamruczał pod nosem, a ja spojrzałem na niego, momentalnie zainteresowany.
– Tak? Ile? Mam wrażenie, że są nie do pokonania – skomentowałem. Chicago Bulls już od kilku długich lat byli naszym ulubionym zespołem NBA. Śledziliśmy ich losy od tego pierwszego, nieszczęsnego (a może szczęsnego?), ukradzionego Bravo Sport. Do teraz pamiętam ten wielki nagłówek: „Niepokonani znów w akcji. Chluba Chicago.”
– Dziewięćdziesiąt do osiemdziesięciu dwóch – odparł. – To co, nie miałeś iść? – Podniósł wzrok, ale tylko na moment, bo już po chwili znów zatopił się w czytaniu. Wzruszyłem ramionami, chociaż i tak tego nie zauważył. Miałem iść, pomyślałem, ale nie wiem czy chcę. Spojrzałem na zegarek, wskazywał godzinę dziewiętnastą. Gdybym teraz wyszedł, zdążyłbym. Wystarczyło tylko założyć buty, bo już nawet się przebrałem, ale obawiałem się trochę, bo jeszcze chwilę temu piłem z Pawłem i Arkiem. Może nie dużo, ale zawsze, a aż mnie cisnęło, żeby Sebastiana zapytać, co robił przed klubem gejowskim. Jednak z drugiej strony, chyba bym sobie sam dziurę wykopał, a później się w niej skrzętnie zakopał, gdybym zapytał.
– Idź, idź – westchnął nagle Paweł. Spojrzałem na niego zdziwiony, mimowolnie sięgając po trampki. – Idź, bo kuźwa, Agę zaprosiłem. – Ach, no i wiadomo. Mamy dzisiaj nie było i nie miała wrócić. Nawet nie wiem gdzie była, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Gdy byliśmy mali też tak często znikała i zostawiała nas, kilkuletnie wtedy dzieci, samych. A tata prawdopodobnie też nie wróci na noc, bo nie było go od trzech dni. Cholera wie, gdzie się podziewał, ale niech tam sobie zostanie do usranej śmierci.
Mieszkanie puste, tylko ja Pawłowi zawadzałem. Chciał sprowadzić sobie tu Agę i gzić się z nią w łóżku, wyciskając z siebie ostatnie soki.
– Weźcie tylko nie róbcie tego na moim, co? – jęknąłem niemal, ruchem głowy wskazując na swoje posłanie. Paweł w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się, cham jeden. – Zabiję, jak mi pościel uwalicie – ostrzegłem, ale brat powrócił do lektury. – Ej! – Zero reakcji. Rozejrzałem się dookoła i złapałem pierwsze, co miałem pod ręką. W tym wypadku był to podkoszulek, jaki miałem na sobie dzisiaj rano, podczas rozgrywania meczu na boisku znajdującym się kilka ulic dalej. Właściwie to Paweł powinien cieszyć się, że trafiło na podkoszulek, bo mógł oberwać gaciami albo skarpetami, tych było tu pod dostatkiem.
Zwinąłem więc szybko ubranie w kłębek i niczym się nie przejmując, wycelowałem w jego twarz. Trafiło idealnie, aż odskoczył, zdziwiony, dopiero po chwili z niesmakiem spojrzał na przepocony podkoszulek, który wylądował obok niego. Spiorunował mnie spojrzeniem, na co ja odpowiedziałem mu słodkim, trochę do przesady, uśmiechem.
– Jeżeli zrobicie to na moim łóżku, to w nocy odetnę ci jajca i przybiję do sufitu – powiedziałem i czym prędzej wyszedłem z pokoju, bo oberwałbym puszką po coca–coli.

***


Musiałem iść bardzo szybko, chociaż nawet tego nie zarejestrowałem, byłem zbyt zamyślony, ale gdy doszedłem na Orlik, zegarek wskazywał dziewiętnastą czterdzieści kilka. Sebastian jeszcze się nie pojawił, nie chcąc więc na niego czekać (a przynajmniej nie chciałem sprawiać takiego wrażenia), zdjąłem bluzę i sięgnąłem po piłkę. W tamtym momencie cieszyłem się, że wziąłem ją z domu zupełnie odruchowo, bo przecież zawsze gdy spotykałem się z Sebastianem na grę, wykorzystywaliśmy jego Spaldinga.
Wieczór był przyjemny. Ani za zimno, ani za ciepło, idealna pogoda na trochę wysiłku fizycznego, stwierdziłem, kozłując swoją NIKE. Zgiąłem nogi w kolanach i powtarzałem przez chwilę monotonny ruch podawania piłki z jednej dłoni do drugiej, uprzednio ją odbijając. Dopiero po chwili złapałem ją i ruszyłem. Dwutakt, wyskok, wsad.
– Kurwa – przekląłem, gdy piłka odbiła się od obręczy, zamiast przez nią wpaść. Niezrażony jednak porażką, pobiegłem po nią i powtórzyłem czynność. Najpierw odbijanie, dopiero później dwutakt, wyskok, wsad. I znowu przekleństwo. – Ja pierdolę. – Nigdy nie miałem dobrej celności, ale żeby nie trafić z takiej odległości to trzeba być kompletną łamagą, stwierdziłem. Przeczesałem włosy i jeszcze raz. Tym razem wpadła, dzięki Bogu, bo chyba bym ten kosz rozszarpał.
– Coś ci nie idzie – usłyszałem za plecami i momentalnie złapałem piłkę, którą chwilę wcześniej odbijałem, w dłonie, odwracając się w stronę wejścia na boisko. Zmarszczyłem brwi, spoglądając na Sebastiana, który z kpiącym uśmiechem podszedł do ławki, by zostawić na niej swoje rzeczy.
– Dzięki, zapewne bym nie zauważył – odwarknąłem, uważnie mu się przyglądając. I wtedy przypomniałem sobie zdarzenie z wczorajszej nocy, kiedy to leżałem i masturbowałem się myśląc o nim. Cholera, cholera, cholera, przeklinałem w myślach, odwracając wzrok, bo nagle poczułem się wyjątkowo głupio.
Sebastian stanął przede mną, wciąż się uśmiechając. Podał mi swoją piłkę, tak więc odrzuciłem NIKE, bo nie mogła równać się ze Spaldingiem. Spojrzałem na piłkę, obracając ją w dłoni. Muszę, kuźwa, dać z siebie wszystko, pomyślałem i ruszyłem, starając skupić się jedynie na grze. Nie na tym, że osoba z którą grałem występowała w mojej fantazji, czy też, że niedawno dowiedziałem się o jego orientacji. Tak po prostu całował się z jakimś gościem przed klubem, co było dla mnie nie do zrozumienia. W ogóle się nie krył, a przecież gejostwo nie zalicza się do rzeczy, którymi warto się chwalić. Ja prędzej własnoręcznie rozpaliłbym ogień i do niego wskoczył, niż przelizał się z facetem w miejscu, w którym każdy może mnie zobaczyć. Miałem ochotę go o to zapytać. Właściwie, to tylko fakt, że właśnie grałem, powstrzymywał mnie przed tym.
W pewnym momencie ocknąłem się z dziwnego otumanienia w jakie wpadłem. Niby robiłem, to co robić powinienem, czyli ganiałem za piłką i gdy już ją przejąłem – próbowałem nią wycelować w kosz przeciwnika, ale zupełnie jakby mnie tam nie było. Nic więc dziwnego, że Sebastian ostro trzepał mi dupę, choć może to stwierdzenie w tamtym momencie nie było najtrafniejsze. Nie, jeżeli zwrócić uwagę na moje myśli o wczorajszym łóżkowym (niestety jednoosobowym) numerze.
– Jesteś beznadziejny – skomentował po zdobyciu kolejnych punktów. Zmarszczyłem brwi, co jak co, ale krytykę źle znoszę, w szczególności, gdy mówiła to osoba pokroju Sebastiana. Perfekcyjna w każdym calu.
– Przynajmniej nie liżę się z pedałami pod klubem – powiedziałem to całkowicie machinalnie, ot, żeby jakoś odparować jego uwagę na temat mojej gry. Niemal od razu tego pożałowałem.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Uniósł brew, nie rozumiejąc, a ja wcale nie miałem ochoty przybliżać mu sytuacji w której zobaczył go Arek. Odwróciłem się więc, sięgnąłem po bluzę i swoją piłkę. Czas wracać… i to jak najszybciej, stwierdziłem.
I wtedy Sebastian się zaśmiał. Jakby, cholera, było w tym coś śmiesznego! A najgorsze w tym wszystkim było to, że miał bardzo ładny głos, aż odwróciłem się, aby zerknąć na niego. Pokręcił głową, przeczesując niedbale włosy, po czym westchnął.
– Śledzisz mnie? – zapytał.
– Nie dziw się, że wiem takie rzeczy, skoro nawet się z tym nie kryjesz – odpowiedziałem, zakładając ręce na piersi i zapominając o swojej wcześniejszej chęci jak najszybszego opuszczenia Orlika. Sebastian w odpowiedzi wzruszył ramionami, cały czas się uśmiechając. No bardzo zabawne, pomyślałem, marszcząc brwi i nie spuszczając z niego uważnego wzroku.
– A po co miałbym się z tym kryć? – Denerwował mnie spokój z jakim to wypowiadał i ten lekki, nieco drwiący uśmieszek. Stał tam, kilka metrów ode mnie i przyglądał mi się, mając z całej tej sytuacji duży ubaw. Najchętniej bym mu przyłożył, ale ostatnio trochę za często rozwalałem mu wargę, dlatego też wziąłem duży, uspokajający oddech, bo przecież bicie ludzi po pysku nie jest normalne. Nawet, jeżeli ci ludzie zachęcają do tego każdą komórką swojego ciała.
– Bo to jest chore? – podsunąłem.
– Mylisz się. To bardzo naturalne. Wiele zwierząt przejawia zachowania homoseksualne, czekam więc na inny argument. – Tak, z pewnością go to bawiło. Westchnąłem, chcąc jakoś ukryć swoje zakłopotanie, bo faktycznie, nie potrafiłem wymyślić nic bardziej odpowiedniego. Zresztą, nawet nie chciałem, bo to tak, jakby szukać obelg na samego siebie.
– Wszyscy twoi znajomi wiedzą? – obrałem więc inną taktykę, dzięki której mogłem dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat.
– Wiedzą. – Kiwnął głową, wciąż się uśmiechając i czerpiąc z tej sytuacji tyle zabawy ile tylko mógł. Idiota.
– Jesteś nienormalny. Spadam – powiedziałem. Nie widziałem sensu w ciągnięciu tego dalej. Zresztą, dowiedziałem się tego, czego chciałem – Sebastian sam potwierdził, że jest gejem.
– Ty w takim razie chyba też jesteś nienormalny, co? – zapytał, a ja zatrzymałem się w pół kroku. Momentalnie przeszły mnie zimne dreszcze i tak jak zawsze miałem wiele do powiedzenia, tak w tamtym momencie uciekły mi wszystkie słowa. Dlatego też wydusiłem tylko ciche, zapewne mało zrozumiałe: „co?”, ale Sebastian zrozumiał, bo uśmiechnął się, już nie kpiąco, a zwyczajnie. Takim uśmiechem jak uwielbiałem i jaki kojarzył mi się z moim ulubionym aktorem, a którego nie powinien używać. Nie w takim momencie. – Widzę, jak na mnie patrzysz – zaśmiał się, ale znowu nie mogłem w tym wyczuć drwiny. Bo nie kpił ze mnie, po prostu stwierdził fakt, że zauważył.
I stałem jak ten idiota, wpatrując się w niego, nie wiedząc co powiedzieć. Zaprzeczyć? Potwierdzić? A może rzucić się na niego z pięściami w furii, w obronie swojej reputacji? W końcu porównał mnie do siebie, zupełnie, jakby otwarcie nazwał mnie gejem. Chyba normalny człowiek powinien się zdenerwować, prawda? Arek by go zwyzywał od najgorszych, a Paweł zapewne nieźle obiłby mu twarz. A ja co miałem robić? Jak ja powinienem zachować się w takiej sytuacji?
– Co? – powtórzyłem więc to samo głupie słowo, co przed chwilą. Tym razem jednak wypowiedziałem je już trochę głośniej, myśląc intensywnie, jak dalej to rozegram.
– Podobam ci się? – zapytał prosto i bez owijania w niepotrzebne słowa. Ale chyba lepiej, gdyby nie był aż tak bezpośredni, lepiej dla mnie, bo poczułem się poniekąd zaatakowany. Kurwa, wiedział! – krzyczałem w myślach, pomiędzy wyzywaniem siebie od idiotów, co to nie potrafią kryć się ze swoimi chorymi fascynacjami.
Przekrzywił głowę i uśmiechnął się. Nie złośliwie, ale coś mnie w tym uśmiechu zirytowało. To coś wręcz zachęcało do sprzedania kilku ciosów i zmazania tej cholernej miny. Ale nie podbiegłem do niego, nie zamachnąłem się i nie uderzyłem.
– Spierdalaj, pedale! – Zamiast uderzenia go, po prostu wrzasnąłem, wykrzesując ze swojego głosu tyle obrzydzenia, ile tylko potrafiłem. – Kurwa, psychiatrę se znajdź. – W takim razie chyba też powinienem. – Pedofil! – Tak, to była skuteczna obrona, a przynajmniej tak mi się w tamtej chwili wydawało. W końcu wielu ludzi myli te dwa pojęcia przez własną głupotę. A są to ludzie, którzy z pewnością nie są homoseksualni, dlatego też miałem wrażenie, że obrałem genialną taktykę.
Spojrzałem tylko jeszcze na niego. Przybrał ciężki do odgadnięcia wyraz twarzy, jakby się nad czymś zastanawiał, jakby go te słowa w pewien sposób dotknęły, a z drugiej strony, jakby były mu zupełnie obojętnie.
– Brzydzę się tobą – dodałem i zabrałem swoje rzeczy.
– To dlaczego tu przyszedłeś? – zapytał. Trafne pytanie, cholera, pomyślałem i jako, że nie wiedziałem jak na nie odpowiedzieć, odwróciłem się i szybkim krokiem oddaliłem się od boiska.
I co teraz? – myślałem, kiedy wolno szedłem do domu. Nie spieszyło mi się, w końcu w moim (naszym) pokoju zabawiał się Paweł i Aga, co ja miałem tam robić? Patrzeć i ich dopingować? Na dodatek nie spotkam się już z Sebastianem, zrobiłem z siebie zbyt wielkiego idiotę. Może gdybym nie dawał mu aż tak wyraźnych sygnałów… Nie wiedziałem, że to było aż tak widać! Przecież ja tylko patrzyłem!
Miałem wrażenie, że moim myślom nie będzie końca, aż wreszcie poczułem wibracje telefonu w kieszeni bluzy. Westchnąłem i niezbyt chętnie sięgnąłem po komórkę, jednak w tym momencie osoba dzwoniąca rozłączyła się. Odblokowałem aparat i spojrzałem na ekran. Aż na chwilę przystanąłem, zdziwiony wpatrując się w liczbę nieodebranych połączeń. Czternaście, a wszystkie od Pawła.
Tętno automatycznie mi podskoczyło, bo fakt, że tak się do mnie dobijał, nie oznaczał niczego dobrego. Zawsze jak nie mógł się dodzwonić, darował sobie już po drugim razie. Przełknąłem ślinę i nieco drżącą ręką, pełen obaw, wybrałem jego numer. Kurwa, kurwa, kurwa, powtarzałem w myślach, wsłuchując się w przerywany dźwięk nawiązywanego połączenia. Odbieraj idioto, poganiałem go, szybkim krokiem kierując się w stronę naszej dzielnicy.
– No kurwa, wreszcie! – powitał mnie nieco drgającym głosem Paweł, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to nie mogło być nic dobrego.
– Co się stało? – zapytałem nerwowo, przyspieszając kroku.
– Ty, kurwa twoja jebana mać – nie wtrąciłem, że właśnie obraża swoją mamę i również siebie, bo w końcu jesteśmy braćmi, choć zapewne w normalnych warunkach bym to zrobił – nawet odebrać nie raczysz, a matka jest w szpitalu i…
– Co jej jest?! – przerwałem mu, ściskając telefon w dłoni. Oddech przyśpieszył mi nienaturalnie, co wcale nie było rezultatem mojego szybkiego chodu. Po prostu… bałem się. Panicznie się bałem. Była jaka była, nie zasługiwała na miano najlepszej matki pod słońcem, ale kochałem ją. Na pewno nie bardziej od Pawła, nie bardziej od Arka, nawet, cholera, nie bardziej od koszykówki! Ale kochałem i martwiłem się.
– Zrobił jej coś?! – wtrąciłem jeszcze, zanim brat zdążył mi odpowiedzieć. Jak Boga kocham, warczałem w myślach, jeżeli ojciec coś jej zrobił, to go ubiję zaraz po tym, jak go zobaczę.
– Nie – zaprzeczył. – Nic jej nie zrobił. Jesteśmy na onkologii… – Miałem wrażenie, że z każdą zdobytą informacją czułem się coraz gorzej i coraz ciężej przychodziło mi oddychanie. – To rak… Ma przerzuty z krtani na płuca… Przyjdź szybko, co?
– Jesteś sam? – zapytałem, rozglądając się dookoła, a gdy dostrzegłem taksówkę, już niewiele myślałem, tylko podbiegłem do samochodu. Miałem pieniądze, co prawda nie chciałem ich wydawać na coś takiego, ale zdawałem sobie sprawę, że Paweł jest sam. Arka nie ma, pracował wieczorami przy rozładowywaniu towarów, a wątpiłem, żeby była przy nim Aga.
– Mhm – wyburczał w odpowiedzi i to wystarczyło, żebym zrozumiał też nieme: „boję się.”
Tak naprawdę mama była jedyną osobą, która w dzieciństwie nas broniła przed ojcem. Która o nas dbała… jakoś. Nie zawsze sobie z nami radziła, nie zawsze o nas pamiętała, ale to mama. Zdawałem sobie sprawę, że tak samo postrzega to Paweł, dlatego po rozłączeniu się, od razu podałem taksówkarzowi adres i poprosiłem o jak najszybsze dotarcie na miejsce. Staruszek, bo facet ponad sześćdziesięcioletni, odwrócił się w moją stronę, poprawił swoje, wielkie niczym denka od słoika, okulary i uśmiechnął szeroko.
– Oczywiście – odparł zadowolony.
Najwidoczniej opowiastki o taksówkarzach lubiących prędkość nie były jedynie bujdami na kółkach. I w tamtym momencie bardzo się z tego cieszyłem, bo starszy pan, który na pewno nie wyglądał na buntownika, mknął przez miasto, ignorując nawet sygnalizacje świetlne. Nawet nie wiem, ile przepisów złamał podczas tego jednego kursu, ale z pewnością było ich wiele.
Za co później policzył sobie dodatkowo, drań jeden. Jednak nie miałem zamiaru się z nim kłócić, nawet jeżeli normalnie bym to zrobił z wielką chęcią. Zapłaciłem mu okropnie wysoką sumę, pieniędzmi zarobionymi u Wróblewkich i wyskoczyłem z pojazdu, kierując się do wielkiego, komunalnego budynku. Szary, brzydki i kanciasty, jak wszystko z okresu PRL’u. Nikt nawet nie kwapił się, żeby go odmalować. Przebiegłem przez ruchome drzwi, które stanowiły chyba jedyną oznakę, że nie znajdowałem się w latach siedemdziesiątych i pognałem szybko na recepcję. Nie musiałem nawet pytać o mamę, przed biurem, na jednym z plastikowych, niebieskich i nieco wysłużonych krzeseł siedział Paweł. Spojrzał na mnie i niemal od razu wstał, gdy podbiegłem do niego.
– To nowotwór złośliwy – powiedział. – Lekarz mówił, że długo się z tym ukrywała, nie leczyła… Gdyby jej pijana przyjaciółka nie zadzwoniła po karetkę, mogłaby nie żyć. – Wbił we mnie zmęczony wzrok, a ja mogłem tylko położyć mu dłoń na ramieniu i uścisnąć je w pocieszającym geście.
Cholerna matka, przeklinałem w myślach. Cholerne papierosy. Niektórym udaje się palić i cieszyć końskim zdrowiem, jej się nie udało, nie miała szczęścia. No, a na dodatek jeszcze to ukrywała! Oczywiście, pamiętam jak na początku tego roku często wychodziła do lekarza. Gdy ją kiedyś zapytałem, odpowiedziała, że idzie do ginekologa, więc więcej pytań nie zadawałem, bo to sprawy kobiece. Skąd mogłem wiedzieć, że nie o ginekologa chodziło? Dopiero teraz wszystko wydawało się układać. Nawet to, że ostatnimi czasy była podejrzanie miła.
– Nie wykupywała lekarstw – dodał Paweł. – Lekarz powiedział, że jest bardzo źle.
– A ojciec? – zapytałem. Spojrzał na mnie, zapewne zły, że w ogóle o nim wspomniałem.
– Co ojciec? – warknął.
– Wie? – W odpowiedzi prychnął jedynie, zakładając ręce na piersi i unosząc brew. Popatrzył na mnie z kpiną.
– Żartujesz? On ma ją w dupie.

***


Byłem najgorszym synem pod słońcem, stwierdziłem, gdy zdałem sobie sprawę, jaką przyjemność sprawia mi patrzenie na przerażoną twarz ojca, podczas gdy informowałem go o stanie zdrowia mamy. Nie powinno mnie to tak cieszyć, w końcu, jak stwierdził lekarz - jest źle. Podobno wiedziała o nowotworze, jednak zaniedbywała leczenie, a właściwie w ogóle go nie podjęła. Ale nawet jeśli, to mógłbym godzinami wpatrywać się w pełne strachu oczy ojca. Nigdy bym nie przypuszczał, ale jego świat w tamtej chwili się zawalił, a mnie patrzenie na to sprawiało chorą radość. Zdał sobie sprawę, że kobieta, od której jego życie było uzależnione, może umrzeć, a wtedy my mu na pewno nie pomożemy.
– To twoja wina. – Powiedzenie tego przyniosło mi ogromną radość. Bo faktycznie, to była jego wina, wszystko było jego winą.
– Gdzie jest teraz? – Jedyne, co do niego czułem to wstręt. Brzydziłem się nim, jego zaczerwienionymi od mrozu dłońmi, bo przecież zimą długo szwendał się z kolegami (większość pewnie bezdomnych) na dworze, jego zaczerwienioną twarzą, pożółkłymi białkami… Wszystkim.
– Walczy o życie. – Nie do końca, ponoć na razie jej stan był stabilny, ale w każdej chwili wszystko mogło się zmienić.
– Co?
– To co słyszysz. Umrze, przez ciebie – dodałem i wyszedłem z pokoju, którego od biedy można było nazwać sypialnią rodziców. Opuściłem pomieszczenie cholernie zadowolony.
Wszedłem do naszego pokoju, dostrzegając skuloną sylwetkę brata na łóżku. Zatrzymałem się w pół kroku, zdziwiony. Rozumiałem, to co przytrafiło się mamie nie było najprzyjemniejsze dla nas. Sama świadomość, że może umrzeć, przyprawiała mnie o gęsią skórkę i przerażenie, ale nie opuszczało mnie wrażenie, że Paweł przeżywał to inaczej. Mocniej. Tylko dlaczego?
– Powiedziałem mu – odezwałem się, chcąc zwrócić na siebie uwagę. W odpowiedzi usłyszałem jedynie mruknięcie, a następnie ciche „chcę spać.” Fakt, było już bardzo późno, ale nie wydawało mi się, że brat zaśnie. Właściwie, to wiedziałem, że będzie się z tym długo męczył. Przecież, wystarczyło tylko na niego spojrzeć, widać, że coś było nie tak.
Usiadłem na swoim łóżku, wpatrując się w jego plecy oświetlone słabym światłem małej lampki nocnej, jaka stała na podłodze, z poszarzałym abażurem i pękniętą porcelanową stópką, przez co przy każdym dotknięciu jej, zaczynała chwiać się niebezpiecznie we wszystkie strony. Paweł milczał uparcie, ale nie spał. On nie potrafił zasnąć, gdy było jasno w pokoju. Denerwowało go nawet nikłe światło telefonu.
- To nie wszystko – powiedział nagle, przerywając ciszę. Spojrzałem na niego uważnie, marszcząc brwi i na chwilę aż wstrzymując oddech.
- Jak nie wszystko? – zapytałem, a jednocześnie miałem wrażenie, że wcale nie chcę poznać odpowiedzi na to pytanie. Paweł westchnął, ale nie odwrócił się do mnie przodem, uparcie pozostawał w jednej pozycji, z ręką pod głową i twarzą zwróconą do ściany.
- Nie powiedziałem ci wszystkiego. W mózgu ma pięć ognisk nowotworowych, zaatakowany żołądek, dwumilimetrowego tętniaka aorty brzusznej… - Przełknąłem ślinę, która nagle zgęstniała mi w gardle. Wpatrywałem się w niego, a raczej w jego plecy i nie wiedziałem co powiedzieć. – Nie dają jej szans – powiedział jeszcze ciszej. – Ile to kurwa mogło trwać, co?! – wrzasnął nagle, zrywając się do siadu. Pokręciłem głową, wzruszyłem ramionami, w przejawie bezsilności. Nie miałem pojęcia, wiedziałem tyle co on i jasne, było mi przykro, ale miałem co do tego wszystkiego mieszane uczucia. Z jednej strony panikowałem, przerażała mnie ta sytuacja, a z drugiej jakbym już się z nią pożegnał w szpitalu, kiedy dowiedziałem się o nowotworze krtani z przerzutem na płuca. Kiedy jeszcze nie wiedziałem, że jest aż tak źle. Już wtedy, podświadomie, spisałem ją na straty.
- A jeszcze teraz wypisują ją na żądanie. Kurwa, mogłaby zostać tam i…
- I co? – przerwałem mu. – Co by zrobili? Wyleczyli ją? – Nigdy chyba nie zapomnę tego spojrzenia pełnego wyrzutu, jakim mnie obdarzył.
– Skąd my weźmiemy pieniądze na jej lekarstwa? – zmienił temat, odwracając ode mnie wzrok. – Jutro wraca do domu.
– Weźmiemy kasę z mieszkania – powiedziałem, opierając łokcie na udach i wpatrując się w niego z zastanowieniem.
– A Arek…? – Miałem ochotę zaśmiać się żałośnie. W końcu od kiedy to ja go pocieszałem i uspokajałem? Szukałem rozwiązań naszych problemów? Od tego był Paweł, nie ja, a jednak w tamtym momencie musiałem zamienić się z nim rolami.
– Daj spokój, zgodzi się.
Westchnął i opadł znów na posłanie, odwracając się do mnie plecami. Leżał tak chwilę, aż wydał rozkaz zgaszenia światła. Zmarszczyłem brwi, niezadowolony jego tonem, ale nic nie powiedziałem. Podniosłem się tylko, przebrałem w krótkie spodenki, bo na koszulę tamtego dnia było zbyt ciepło i dopiero wtedy sięgnąłem do wyłącznika lampki.
– Paweł? – zapytałem, kiedy kładłem się do łóżka.
– No?
– Będzie dobrze, więc przestań histeryzować.
– A zamknij się – odpowiedział mi, a w jego głosie pobrzmiewało coś na kształt ulgi i pomiędzy nami zapadło milczenie.
Nim jednak zasnąłem, sięgnąłem jeszcze po telefon. Nie spodziewałem się niczego szczególnego, chciałem tylko nastawić budzik, bo rano szedłem do pracy. Zdziwiony spojrzałem na napis „jedna nowa wiadomość”. Wstrzymałem oddech, ale wmawiałem sobie, że to jakaś reklama. Pewnie znów wygrałem BMW i milion złotych.
Ale nie. To nie dotyczyło mojej wygranej, ani żadnej wróżki Balbiny, która zna moją przyszłość. To był Sebastian, o którym zapomniałem przez te wszystkie wieczorne wydarzenia.
„Zapomniałeś zabrać swoją piłkę. Coś mi się wydaje, że aby ją odzyskać będziesz musiał, niestety, spotkać się jeszcze z tym pedofilem, którego tak się brzydzisz ;)”