Za trzy punkty 5
Dodane przez Aquarius dnia Maja 25 2013 13:42:03


Uśmiech Heatha Ledgera


Wydawałoby się, że po tym, jak nie mogłem doczekać się spotkania z Sebastianem, pędem ruszę na Orlik, gdy tylko wyjdę z domu. A jednak, kiedy zamknąłem za sobą drzwi, opuściłem śmierdzącą moczem i stęchlizną klatkę, zadałem sobie jedno, ważne pytanie - co ja, do kurwy nędzy, robię? Leciałem do niego, jak jakaś oszczana nastolatka. Sebastian burknął sobie jakąś godzinę pod nosem i uważa, że przyjdę? I może mu jeszcze za to podziękuję? Jego niedoczekanie, pomyślałem, odbijając piłkę i idąc przed siebie. Skręciłem w jakąś uliczkę, żeby po chwili wyjść prosto na jedną z głównych dróg miasta. Nawet o tej godzinie panował tu ruch. Samochody czekały długimi sznurami na światłach, akurat gdy przechodziłem przez pasy. Westchnąłem, łapiąc piłkę i mimowolnie patrząc na wielki, kolorowy szyld supermarketu Real, wyłaniający się spomiędzy pięknych, odrestaurowanych kamienic. Pasowało to jak pięść do nosa. Tylko w Polsce tak potrafią zepsuć wizerunek starówki. Budują te markety masowo i upychają gdzie mogą, a później takie efekty. Zamiast piękna przedwojennych kamienic widzisz same szyldy Carrefoura, TESCO, czy też Biedronki.
Szedłem dalej, przed siebie, co chwilę odbijając z nudów piłkę, bo zapomniałem słuchawek i robiłem to, do czego nikomu bym się nie przyznał, a co mnie uspokajało. Obserwowałem. Paweł pewnie teraz wybuchłby śmiechem, a później zwyzywał od wrażliwych ciot, czy innych rowerowych pedałów.
Powoli robiło się szarawo, a ja po prostu włóczyłem się bez celu i nawet nie wiem kiedy znalazłem się osiedle dalej od Orlika. Mimowolnie wyciągnąłem telefon z kieszeni bluzy, po czym sprawdziłem godzinę. Zegarek na ekranie wskazywał kilka minut po dwudziestej pierwszej. Nie no, pomyślałem, blokując komórkę i z powrotem wsuwając ją do kieszeni, nie będzie go tam, w końcu nie jest idiotą, który tyle by na mnie czekał.
I poszedłem na Orlik. Nie zastanę go, wciąż utwierdzałem się w przekonaniu. Nie będzie go, jego łydek i zarostu.
Stanąłem pod bramą Orlika i przekonałem się, że faktycznie, zarostu nie było. Były za to łydki i on. Obserwowałem przez chwilę, jak odbijał piłkę, złapał ją i wykonał zwykły rzut do kosza. Celny, oczywiście, bo w jego przypadku inny nie miałby prawa bytu.
- Niezłe - skomentowałem, jakoś tak mimowolnie. Właściwie, to nawet nie miałem zamiaru się odzywać, a już tym bardziej nie miałem ochoty go chwalić i powiększać jego (i tak już dużego) ego.
Odwrócił się zdziwiony, a ja jakby z żalem spojrzałem na jego gładkie policzki. Broda z pewnością dodawała mu uroku. Chociaż nawet bez niej prezentował się ciekawie w świetle zachodzącego słońca, które wyostrzyło piegi na jego twarzy.
No rzesz kurwa, to facet. W tamtym momencie nabrałem ochoty strzelenia sobie z liścia, ale to mogłoby wyglądać nieco dziwnie. Chyba nikt normalny sam siebie nie bije.
- Zwykły kosz. - Wzruszył ramionami. Och, nie, ależ pewnie, pomyślałem podchodząc do ławki, na której położyłem bluzę i piłkę. Skromność przede wszystkim!
Naprawdę nie wiem dlaczego tak mnie irytował i pociągał zarazem. Spojrzałem kątem oka na niego i zauważyłem, że również mi się przyglądał z tym swoim krzywym, nieco kpiącym uśmieszkiem. Seksownym na dodatek, bo przypominał uśmiech Heatha Ledgera, który dla mnie był jak uosobienie atrakcyjności. Obejrzałem chyba wszystkie filmy w których grał. Nawet tę komedię romantyczną, na której rzygałem cukrem dalej niż widziałem, „Zakochana złośnica”. Jednak dla widoku młodego Ledgera mogłem się poświęcić.
Ale oczywiście to nie tak, że podobali mi się tylko faceci. Ashley Greene, dla przykładu, też uważałem za ładną.
Stał tam, trzymając piłkę pod pachą, spocony (a mimo to prezentował się nieźle - gdzie tu logika?) i przyglądał mi się jakoś tak dziwnie. Już miałem zapytać, bardzo mało uprzejmie, o co mu kurwa chodzi, bo nie przywykłem do tego, że ludzie aż tak uważnie mnie obserwują, ale wtedy raczył się odezwać.
- Trochę żałuję, że mocniej ci wtedy nie przywaliłem - powiedział, a moje tętno natychmiastowo przyspieszyło.
- To dlaczego nie zgłosiłeś tego na policję? - zapytałem, odwróciłem się i stanąłem kilka metrów przed nim. Uśmiechnął się, tak jak nie powinien tego robić w moim towarzystwie i nagle podał mi piłkę. Dziękowałem Bogu, że mimo mojego zaskoczenia, odruchowo ją złapałem, nie robiąc z siebie cioty na jego oczach.
- Zaczynasz - odparł, ignorując moje pytanie. Zmarszczyłem brwi, po czym oddałem mu piłkę rzutem sprzed klatki, unosząc się w tamtym momencie dumą koszykarza, której miałem po uszy, a może i nawet jeszcze więcej.
- Ty zaczynasz - powiedziałem, choć wiedziałem, że przez to moje szanse zmaleją. Ale ostatnio to on dał mi rozgrywać, chcąc więc nie dać z siebie zrobić tego słabszego, musiałem mu oddać pierwszeństwo.
Spojrzał na swoją piłkę, obracając ją w rękach z tym krzywym uśmieszkiem. Odbił kilka razy i bez jakiegokolwiek znaku, ruszył przed siebie. Zgrabnie mnie wyminął, ale wmówiłem sobie, że to wina mojego zdezorientowania.
Dwutakt i wsad. Kosz zdobyty.
- Zacznij ogarniać - zaśmiał się, trochę wrednie, jak wtedy stwierdziłem. Z wyższością. I momentalnie poczułem, jak ogarnia mnie chęć zmycia tego uśmieszku z twarzy. Pokazania mu, że potrafię dobrze grać.
Uwielbiałem to uczucie - zwykłą, czystą chęć rywalizacji. Kiedy biegłem przed siebie, próbując uniknąć rąk przeciwnika, łapałem piłkę i zamierzałem się na kosz, a że byłem mało celny, zazwyczaj pudłowałem. Tamtego wieczoru natomiast wcale nie miałem zeza, jak to określał Arek. O dziwo, połowa oddanych rzutów trafiała w cel.
Nie wiem, czy to przez przeciwnika, czy może w końcu udało mi się poprawić celność. Ale wiem, że podobało mi się uczucie, kiedy zaraz po zdobyciu punktów posyłałem Sebastianowi kpiące spojrzenie, na które on odpowiadał mi swoim uśmieszkiem.
W końcu zrobiło się ciemno, a jedyne źródło światła jakie mieliśmy, pochodziło od latarni stojących kilka metrów dalej, przy ulicy wyłożonej betonowymi kostkami. Nam jednak wcale się nie spieszyło. W połowie nawet przestaliśmy liczyć punkty. Graliśmy tylko dla samej satysfakcji, a nie wygranej.
Dyszałem ciężko, kiedy po raz kolejny parłem na kosz przeciwnika. Byłem cały spocony, zresztą tak samo jak i Sebastian. W pewnym momencie zablokował mnie, otaczając ramionami od tyłu. Zamarłem. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje, a kilka sekund później Sebastian przejął już piłkę i zdobył kosz zza linii za trzy punkty.
- Dobra, chyba możemy kończyć - mruknąłem, odchrząkując. Koszykówka jest przecież sportem kontaktowym, myślałem i miałem nadzieję, że Sebastian nie zobaczył mojego zawahania.
Otarł ramieniem czoło i usiadł na ziemi. Oddychał ciężko, po czym padł plackiem na plecy, rozkładając ręce na boki. I wyglądał seksownie, taki spocony, zdyszany i zmęczony.
Kurwa, kurwa, kurwa, zacząłem przeklinać w myślach, idąc do ławki, aby zabrać bluzę i swoją piłkę. Złapałem ją pod ramię i już miałem iść, gdy usłyszałem:
- A co powiesz na piwo? Napiłbym się czegoś. - Spojrzałem na niego zdziwiony i wzruszyłem ramionami.
- Nie wziąłem portfela - powiedziałem, a w myślach dodałem, że nawet jeżeli bym wziął, to miałem w nim jakieś złoty pięćdziesiąt. W tym momencie wstał z betonu i złapał swojego Spaldinga.
- Stawiam. - No skoro tak się oferował, to przecież nie mogłem odmówić, no nie? Odrzucić ofertę piwa za darmo, to naprawdę ciężki grzech.

Przekręcałem w dłoniach zieloną butelkę Heinekena, po czym przycisnąłem gwint do ust i nabrałem sporego łyka. Burżuazja, kurwa, warczałem w myślach, spoglądając na worek z kilkoma piwami tej samej marki, które za chwilę wypijemy. Niby nie powinienem narzekać, w końcu darmowe, a na dodatek jeszcze takie dobre! Ale coś mnie irytowało, a ja sam nie wiedziałem co.
Może to, że z każdą chwilą zdawałem sobie sprawę, że naprawdę podoba mi się facet? Mężczyzna! Z, takim samym co ja, chujem pomiędzy nogami! A przecież podobały mi się laski. Spałem nawet z jedną, nie było jakoś super, ale podnieciłem się i, trochę wstyd przyznać, z tego podniecenia bardzo szybko skończyłem. Ledwo co w nią wszedłem. Porażka, do której nie przyznałem się nawet Pawłowi, a na pytanie: „jak było?” odpowiedziałem: „zajebiście, piszczała z rozkoszy”, co rzecz jasna mocno naciągnąłem. Pewnie nawet nie zauważyła, że się w niej znalazłem.
Oczywiście, oglądałem pornosy i zwracałem sporą uwagę na facetów. Ale nie myślałem, że kiedykolwiek zainteresuję się kimś takim w rzeczywistości, nie na obrazku. Nie będę potrafił oderwać od niego wzroku i przestać wewnętrznie powtarzać „ale on zajebisty…” Gdyby Paweł to usłyszał, pewnie najpierw zacząłby się śmiać, później ostro mi przyłożył, a na końcu przyznał, że jestem nienormalny. Bo chyba byłem.
- Długo już grasz w kosza? - zapytał Sebastian, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałem na niego nieco zdezorientowany, dopiero po chwili zreflektowałem.
- No, trochę już gram - powiedziałem, kiwając głową.
- Ale to tak raczej dla samej idei grania, hm? - Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o co może mu teraz chodzić. Że niby jest ode mnie lepszy, bo trenuje?
- No - odburknąłem.
- Trochę to widać. - Uśmiechnął się szeroko, ale co najdziwniejsze, bez chociażby oznaki kpiny. Po prostu uśmiechnął się uśmiechem Heatha Ledgera, na który aż się zapatrzyłem.
Odchrząknąłem, odwracając wzrok i udając, że przed chwilą wcale nie wgapiałem się w niego jak ten ostatni, skończony idiota. Jeszcze pomyśli, że coś ze mną nie tak albo sam dojdzie do wniosku, że ze mnie jedna wielka ciota jest.
- Że jak widać? - kontynuowałem, odrzucając butelkę na trawę, na której siedzieliśmy. Piliśmy niedaleko Orlika, na pięknym, zielonym trawniku. I wszystko byłoby naprawdę pięknie. W końcu późny, letni wieczór, chłodne i cholernie dobre piwo (skoro Heineken to nic dziwnego, że dobre) i przystojny facet obok mnie, któremu sam nie wiem dlaczego, mam ochotę przyłożyć w łeb. Ot tak, dla zasady. Bo był zbyt idealny i co najgorsze, chyba zaczynałem go lubić. Jak już wspomniałem, wieczór naprawdę piękny, gdyby tylko nie te cholerne robale. Co chwilę jakaś wredna muszka, komar, czy inne owadowe gówno, siadało mi na rękach, nogach, szyi (chyba coś mnie nawet w pośladek ugryzło), a ja już nie miałem jak się odganiać, więc po prostu tego zaprzestałem. Jutro zapewne nie znajdę kawałka ciała bez wielkiego bąbla, którego po chwili rozdrapię. Cudownie.
- Nie mogę przewidzieć twoich ruchów - powiedział, po czym wziął sporego łyka piwa. - Weź następne, jak chcesz. - Wskazał na siatkę, a ja bez ociągania wyciągnąłem z niej butelkę. Jak dają, to bierz, co nie?
- To źle? - Otworzyłem Heinekena otwieraczem, jaki miałem przy kluczach do mieszkania. Naprawdę, bardzo przydatny breloczek.
- Nie, jasne, że nie. - Pokręcił głowią i zapanowała cisza przerywana jedynie odgłosami przejeżdżających kilka ulic dalej samochodów, rozmowy jakichś dwóch staruszków, którzy wybrali się na spacer i - co chyba najgorsze - pobrzękiwaniem świerszczy. Jak romantycznie, cholera, pomyślałem, spoglądając kątem oka na niebo. Na szczęście było w połowie zachmurzone, co w jakimś tam minimalnym stopniu burzyło tę godną romansideł atmosferę.
- To w końcu dlaczego nie zgłosiłeś tego na policję? - zapytałem w pewnym momencie. Teraz, gdy miałem już pewność, że Sebastian nas nie wyda, nabrałem odwagi, aby mówić o tym otwarcie. Gdybym był na jego miejscu, zapewne nawet bym się nie zawahał, żeby wykręcić numer sto dwanaście, dlatego tak ciekawił mnie jego powód.
Spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się szeroko. Pokręcił głową, wzruszył ramionami i dopił piwo, aby sięgnąć po następne.
- To dosyć skomplikowane - powiedział, kiedy podawałem mu swój otwieracz. Zgrabnie poradził sobie z odkapslowaniem butelki, po czym, jakby był bardzo spragniony, wziął sporego łyka. - Powiedzmy, że tamtego dnia nie powinienem być w domu, no i na dodatek rodzice nie mogli dowiedzieć się, że zapomniałem włączyć alarmu.
Pokiwałem głową, że niby rozumiem.
- A co z rozbitą szybą? - drążyłem dalej, odsuwając od siebie myśl, że właśnie kopię sobie grób. Ale Sebastian raczej nie rozpamiętywał tamtego włamania i co najdziwniejsze, chyba nie był nawet o tamto wydarzenie zły. Co za dziwny człowiek.
- Spoko, akurat wymyślenie wymówki nie było takie ciężkie. - Machnął ręką. - Gorzej, że miałem wstrząśnienie mózgu. - Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
- To mnie też nie ominęło. - Chyba nie było sensu dodawać, że sam później nabawiłem się kolejnego.
- Twój brat mnie chyba nie lubi - powiedział, uśmiechając się z rozbawieniem. Uniosłem brwi, przyglądając się chwilę jego twarzy. Ciekawe, czy ma dziewczynę, myślałem, popijając piwo.
- No - przyznałem.
- Chyba jest dość narwany, co?
- Dosyć. - Pokiwałem głową. Na pewno ma dziewczynę, rozważałem dalej, uczestnicząc w rozmowie jedynie fizycznie.
- I lubi się rządzić. - Taki ktoś jak on musi mieć dziewczynę.
- No. - Na dodatek pewnie jest niezwykle ładna. Niczym modelka, smukła, z kształtnym tyłkiem i cyckam, długimi, pięknymi włosami. Idealna, jak on.
- A wy za nim tak latacie jak kundle?
- Że co? - Zmarszczyłem brwi. Nabijał się ze mnie. Frajer, dziecko szczęścia. Uśmiechał się pod nosem, a ja nie wiedziałem co o nim myśleć.
- Tak jak dzisiaj kazał wam iść, jakbyście byli jego, jak to sam ładnie nazwałeś, sukami. - Zacisnąłem dłoń w pięść i tak po prostu, nawet nie zastanawiając się przez chwilę, zamachnąłem się i przywaliłem mu w twarz. Rzuciłem piwo na trawę, wstając szybko, czując buzującą we mnie adrenalinę i wściekłość. Gdyby to dotyczyło tylko mnie, pewnie nie musiałby martwić się o policzek i wargę, którą znowu mu rozwaliłem, ale obraził też Arka i Pawła. Paweł to w końcu mój brat, jaki by nie był. Ale co on może o nim wiedzieć? Nie znał go. Nikt oprócz Arka i mnie go nie zna.
Spojrzał na mnie z dołu, wycierając lekko krwawiące usta. Tragedii nie ma, stwierdziłem po szybkim przyjrzeniu mu się.
- Suką to ty możesz być dla swoich rodziców - warknąłem, powstrzymując się, żeby znowu mu nie walnąć, kiedy uśmiechnął się szeroko. Naprawdę, nikt jeszcze nie wprowadzał mnie w tak skrajne emocje.
- Obaj jesteście dość porywczy, co? - Opuściłem dłoń, którą wcześniej zaciskałem w pięść i po prostu się w niego wpatrywałem, zastanawiając się, co do cholery jest z nim nie tak? Najpierw spoko kumpel, później ostatnia świnia i tak w kółko.
- Dziwny jesteś - powiedziałem.
- To coś nas łączy - zaśmiał się. Miał bardzo ładny głos, niski i bardzo męski, a przecież ile on mógł mieć lat? Osiemnaście? Wpatrywałem się w niego jeszcze przez chwilę, po czym pokręciłem głową, zabrałem piłkę i bluzę i, rzucając krótkie „nara”, odwróciłem się i odszedłem.
Lubię go, myślałem, gdy wracałem do domu ciemną uliczką mojego osiedla, tak różniącą się od jego. Zupełnie, jakbym przekroczył barierę innego świata.
Jest pojebany, ale lubię go.

***


- Gdzie byłeś? - Zdziwiony spojrzałem na Pawła, który odrzucił kołdrę na bok i wstał. Wzruszyłem ramionami, zamykając drzwi.
- Tak się przejść, mówiłem przecież. - Rzuciłem bluzę na krzesło, a piłkę wcisnąłem pod biurko. - I pograłem też trochę - dodałem, ściągając z siebie przepocone rzeczy.
- Wiesz która godzina? - warknął, łapiąc mnie za ramię i odwracając w swoją stronę. Zmarszczyłem brwi, po czym złapałem za jego rękę, odciągając od siebie.
- Pierwsza, no i? - odparłem, czując się jak dziecko. Do kurwy nędzy, no! Chciał mi ojcować? Nigdy nie miałem taty i teraz, kiedy już prawie jestem dorosły, jest mi on najmniej potrzebny.
- Piłeś - stwierdził, przybliżając do mnie twarz. Złapał za mój podbródek, przyciągając do siebie. - Sam ze sobą? Nie no, super towarzystwo, naprawdę!
- Odpierdol się - warknąłem, odpychając go. Nie mogłem mu powiedzieć, że piłem z Sebastianem, ani podać imienia jakiegoś kumpla, ponieważ nie miałem żadnego takiego, którego Paweł by nie znał.
- Przybij piątkę ojcu, jak będziesz szedł się kąpać - dodał jeszcze, odwracając się, po czym położył się do łóżka. Westchnąłem ciężko, sięgając po podkoszulek i slipki. Spojrzałem jeszcze na Pawła odwróconego do mnie plecami i wyszedłem z naszego pokoju. Mimowolnie zajrzałem do pokoju rodziców, a dokładniej skupiłem się na śpiącym przed włączonym telewizorem tacie. Mamy nie było.

***


Minęło kilka dni, więc Paweł zapomniał o swojej złości i powróciliśmy do naszego normalnego życia. Rano wychodziliśmy pograć, później brat szedł do pracy, a wieczorem znów lecieliśmy na Orlik, żeby rozegrać kilka fajnych akcji.
- Więc o której mam tam być? - zapytałem pewnego ranka, wieszając mokry ręcznik na oparciu krzesła. Paweł spojrzał na mnie ze swojego łóżka, po czym z powrotem wbił wzrok w ekran telefonu.
- O dwunastej. Będziesz pracować tylko kilka godzin, więc spoko, ale dużo płacą - powiedział, pisząc coś, zapewne smsa do swojej Agnieszki.
Kiwnąłem głową, zakładając biały T-shirt z niebieskimi napisami. Paweł załatwił mi robotę na zmywaku w jednej z najlepszych kawiarni w mieście. Nie mam pojęcia, jak on to zrobił, w końcu sam rozkładał towar w hipermarkecie. Zawsze chciał dla mnie lepiej i chociażby się nigdy nie przyznał, nawet pod groźbą rozkwaszenia nosa, dbał o mnie jak najlepiej potrafił. Mimo że pomiędzy nami był tylko rok różnicy, traktował mnie jako sporo młodszego braciszka. Momentami bardzo uciążliwe, nie powiem, bo w końcu nie mam pięciu lat, ale z drugiej strony - co ja bym bez niego zrobił?
- Tylko spróbuj zawalić. Nie przeklinaj, nie rzucaj talerzami, nie wyzywaj szefa. - Wbił we mnie takie spojrzenie, jakby naprawdę myślał, że tak właśnie będę się zachowywać. Uśmiechnąłem się krzywo, kręcąc głową.
- Spoko, tylko ich tam wszystkich pozarzynam, nic wielkiego.
- Kacper, mówię serio. Żadnej lepszej roboty nie znajdziesz.
- Wiem, wiem.

***


Kawiarnia (a raczej sieć kawiarni) Wróblewscy, należała do tych najbardziej ekskluzywnych w naszym mieście. Tutaj nie znajdziesz kawy poniżej dziesięciu złotych, nie zjesz dobrego deseru poniżej piętnastu. Żeby przyjść tu na randkę, musisz mieć co najmniej pięć dyszek w portfelu. Może właśnie dlatego nigdy tu nie byłem. Zawsze żal mi było pieniędzy na zjedzenie kawałka sernika, przecież taki sam dostanę w cukierni. Co więc sprawiało, że ludzie tak tu gnali, skoro to samo ciasto mogli kupić w zwykłym sklepie?
Atmosfera, to na pewno. Wnętrza były niesamowicie przestronne, z wielkimi francuskimi oknami z widokiem zazwyczaj na coś imponującego. W przypadku mojego miejsca pracy była to rzeka.
No i zapewne marka, jaką wyrobili sobie Wróblewscy przez lata. Kawiarnie przechodziły ponoć pokoleniowo, a pierwszą otwarto w latach dwudziestych, jak głosi wielki napis tuż nad kasą i znakiem firmowym w postaci wróbla.
Wszedłem do kawiarni i niemal od razu powitał mnie piękny uśmiech ekspedientki. No tak, zapomniałem o najważniejszym, kadra pracownicza. Wszyscy piękni, schludni, a na dodatek młodzi.
- Dzień dobry - przywitałem się z nią, podchodząc do lady. - Nazywam się Kacper Adamczyk i…
- Och, już wiem! - powiedziała, wychodząc zza lady. - Chodź za mną, już wszystko wiem! - Kiwała głową, zupełnie jakby się zacięła. Wzruszyłem ramionami i poszedłem za nią na zaplecze. - Nazywam się Ada, szef mi wspomniał o nowym. Dostarczyłeś już świadectwo lekarskie, prawda? - Mój brat dostarczył, dodałem w myślach. Kiwnąłem głową, kiedy zatrzymała się i odwróciła w moją stronę.
Było tu trochę chłodno, w końcu przetrzymywali tu niektóre ciasta. Pomieszczenie wyglądało na dosyć przestronne, z wielkim zlewozmywakiem tuż pod ścianą, okienkiem, na które goście stawiali brudne naczynia i równie wielką zmywarką.
- W godzinach szczytu nie mamy czasu na pakowanie wszystkiego do zmywarki i jeszcze czekanie, aż wszystko umyje. Musisz się spieszyć, bo często brakuje talerzy lub filiżanek. O siedemnastej przyjdzie cię zmienić inny pracownik. Tam - wskazała - jest szatnia. Dam ci kluczyk do szafki w której zostawisz swoje rzeczy. Później dam ci fartuch. No, to chyba wszystko - zastanowiła się. Była wysoka i ładna. Ze schludnie uczesanymi w kok jasnymi włosami. I miała ładny, delikatny uśmiech.
- Studiujesz? - zapytałem, sam nie wiem dlaczego.
- Tak, ale zaocznie. Fajnie tu jest, nie ma co narzekać, chociaż czasem, jak wejdzie tu tyle ludzi, że lokal pęka w szwach, mam ochotę uciekać. Teraz jeszcze jest pusto, ale zobaczysz za jakieś trzy godziny - zaśmiała się. I śmiech miała też całkiem ładny, stwierdziłem.
Dzięki Bogu, bo przez Sebastiana zaczynałem już naprawdę myśleć, że coś ze mną nie tak. A przecież nie mogłem być pedałem.

***


Wróciłem do domu wykończony. Faktycznie, godziny szczytu dla kawiarni Wróblewskich są najgorsze. Mimo że tylko zmywałem, miałem wrażenie jakbym cały dzień wykonywał jakieś ciężkie prace fizyczne. Czułem się tak, jakby mi ktoś w kilku miejscach złamał kręgosłup, a szyją to ja nawet nie mogłem ruszać.
- To dopiero pierwszy dzień - westchnąłem. - Pierwszy, a ja umieram.
- Nie jęcz - warknął Paweł, wchodząc do pokoju - bo jak jęczysz to babę przypominasz. Zresztą, fajną pracę masz, więc nie narzekaj, niewdzięczniku.
Uśmiechnąłem się szeroko, patrząc na niego ze swojego łóżka. Uniósł brew (jesteśmy braćmi, a ja takich trików nie potrafię robić, trochę nie fair) podchodząc do komputera i włączając go. Gdyby nie smartphone, który trzymał w dłoni, zapewne bym się zdziwił. W końcu do czego mógłby być mu potrzebny komputer?
- Wiesz ile tam fajnych lasek? - zapytałem w końcu.
- Wszystkie starsze od ciebie, więc się nie napalaj, szczeniaku - odpowiedział z krzywym uśmiechem.
- Od ciebie też starsze - warknąłem w odpowiedzi. - No, ale co tam, ważne że ładne, nie? - Pokiwał głową, nie skupiając się najwidoczniej na moich słowach. Westchnąłem więc jak największy cierpiętnik i opadłem głową na poduszkę, wbijając zmęczony wzrok w pożółkły i miejscami popękany sufit.
- Aga za tydzień w piątek robi jakąś imprezę - odezwał się. Spojrzałem na niego, całkowicie skupionego na oczyszczaniu smartphona z plików. - Idziemy, co?
- No, pewnie tak. - Chociaż tak naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty. Wsłuchiwanie się w dzikie rytmy techno nie było moim ulubionym zajęciem, a pewnie na inną muzykę nie miałem co liczyć.
- Jej koleżanka…
- Hm? - Podniosłem się na łokciach, spoglądając na niego.
- Kasia? Basia? No ta, najlepsza Agnieszki… - Odwrócił się do mnie, jakby szukając ratunku. Pamięci do imion to on nie miał żadnej. Alojzy z Alicją by mu się pewnie pomylił.
- Kamila? - podsunąłem.
- No, ona. Co o niej myślisz?
Co myślę? Że lata z wypiętą dupą i czeka, aż ktoś ją wyrucha. Że jest głupia, pusta, a na dodatek zapatrzona w swoje odbicie w lustrze.
- Nic właściwie - odpowiedziałem jednak.
- Podobasz się jej. Nie chciałbyś jej obrócić? Bo miałeś tylko jedną, nie? - Cudowny braciszek troszczący się o swoje młodsze rodzeństwo. Westchnąłem ciężko, opadając na łóżko.
- Pozwól, że sam zadbam o swój seks.
- Nie no, spoko, tak tylko mówię. - Jasne, pomyślałem. Zakładasz, że jestem ciotą? To jest nas dwóch.