Rozdział 15
Półork – nawiązując do nazwy właściwej jest to mieszaniec orka i człowieka, rzadziej orka i elfa. Osobniki te charakteryzują się cechami pośrednimi ras z których pochodzą rodzice. Przeważnie jednak cechy jednego z rodziców dominują w wyglądzie danego osobnika. Charakterystyka: wysoki wzrost; umięśniona sylwetka u samców i uwydatnione cechy kobiece u samic; mocno zarysowane kości twarzy, nadające jej dosyć charakterystyczne rysy; spiczaste, przylegające do czaszki uszy oraz jasnobrązowe oczy o odcieniu nie występującym wśród gatunku ludzkiego. Ciężko przechodzą okres dojrzewania i długo nie akceptują zmian w swoim wyglądzie, które są bardziej drastyczne i widoczne niż bywa to u ludzi. Według badań charakter tych osobników jest chwiejny i zmienny. Brak cierpliwości i mała tolerancja na zmiany doprowadzają do ciągłych konfliktów z otoczeniem, które traktuje półorków jako osobniki agresywne i nieobliczalne. Kulturowo skłaniają się bardziej ku czystej krwi orkom niż ludziom. Również w sprawach partnerstwa kierują się zwyczajami orków. Dodać muszę, że rasa ta zupełnie inaczej podchodzi do tejże sfery życia. Panuje tu większa tolerancja co do wyboru partnera – od wieku i płci aż do statusu społecznego kończąc. Związki między-rasowe nie są jednak w pełni akceptowane w starszych pokoleniach, chociaż toleruje się je.
„Dzieła o odmienności ludów Imperium, razem
zebrane i do jednego tomu wpisane.” Autor nieznany
„Osobiście zalecałbym jak najmniej mieszańców w Imperium. Wprowadzają zbędny chaos i naruszają czystość ras. Możemy koegzystować obok siebie, ale nie musimy pieczętować tego mieszając geny”
Vaaras Tallen, nadworny medyk Gartha Wielkiego, władcy Imperium
***
Z niemałym trudem namówiłem Rainamara do pozostania w domu, tłumacząc mu, że mam do załatwienia ważne sprawy w gildii. Oczywiście chciał jechać ze mną, ale wymyślałem coraz to nowe zadania, które rzekomo czekały na mnie na miejscu, że w końcu zrezygnował i zgodził się wyczyścić i naoliwić łuk i swój miecz. Widziałem jednak, że nie zadowala go taki stan rzeczy, więc bądź co bądź, dla zasady przygotowywałem się na jego zły humor wieczorem.
Wszedłem do kuchni, żeby zabrać kurtkę. Zastałem Leitha siedzącego przy stole, odzianego w ciemnozieloną tunikę i jasne, lniane spodnie – strój, który nosił podczas odpoczynku. Prawdę mówiąc odpoczywał ostatnio nazbyt często.
- Co tam skrobiesz? - zapytałem ciekaw, co takiego notuje na pożółkłym pergaminie. Zaraz oderwał się od roboty i spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Ech... odpisuję list do przyjaciela – odparł w końcu, drapiąc się piórem po głowie. Nie byłem przekonany co do jego słów. Moje wątpliwości musiały pięknie odbić się w moich oczach i minie, bo Leith skrzywił się jakby wypił setkę spirytusu.
- Znowu? Do przyjaciela? - zapytałem, uśmiechając się złośliwie. On tylko pokręcił głową.
- Pewne sprawy wymagają dłuższej dyplomacji. Po drugie naprawdę piszę list do przyjaciela. Chociaż on z kolei nie uważa mnie za osobę godną zaufania i swojego cennego czasu. Ale że jestem w kropce, każda pomoc będzie mile widziana.
- Jeżeli potrzebujesz pomocy, Rainamar jest na dworze i czyści mój łuk.
- O nie, wolę go nie zaczepiać częściej niż to konieczne. Wchodzenie z nim w bliski kontakt nie kończy się dobrze. - zarzekał się czarownik, odkładając pióro na stół.
- Mógłbym się poczuć urażony. - powiedziałem, opierając ręce na biodrach.
- Mógłbyś, owszem, ale pewne rzeczy na ziemi odbierają ludziom zdrowy pomyślunek. Wydaje mi się, że nikt nigdy dobrze nim nie potrząsnął. Jak ten koń z klapkami na oczach, widzi tylko prostą drogę z przodu! - przyznał Daire, uważnie mnie obserwując. Jego słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Zgadza się. Wszyscy pozwalali Rainamarowi na to, co w danej chwili sobie zamarzył. Chce czegoś, to dostaje. I tak było zawsze.
- Po prostu ma taki charakter. - próbowałem jednak go bronić.
- Mężczyzna w tym wieku powinien znać słowo 'kompromis'. To dlatego związki się rozpadają a państwa chwieją w posadach – ludzie nie wiedzą kiedy mają przestać patrzeć tylko na siebie. To jest twoje życie i nic mi do tego, ale jeżeli ty czegoś nie zrobisz, nikt już nic nie zdziała. - dodał bardzo poważnie i wrócił do studiowania swojego rękopisu.
Stałem tak przez chwilę, wpatrując się w osobę czarownika z mieszanymi uczuciami. Czyżby ominęła mnie sprzeczka między nimi? Co w końcu miałem zrobić? Nakrzyczeć na Rainamara jak na dziesięcioletniego smarkacza? Łatwo jest mówić, jeśli się patrzy na coś z boku, a trudniej zrobić. Westchnąłem tylko i zdjąłem kurtkę z wieszaka, po czym wyszedłem z domu, zastanawiając się nad słowami Leitha.
Mój narzeczony siedział na schodach i pilnie czyścił mój łuk. Wydawał się być nieświadomy mojej obecności. Ogary próbowały skubać jego skórzane, wysokie buty. Odpędził je i wrócił do swojego zajęcia.
- Kochany? - powiedziałem cicho, zwracając na siebie jego uwagę. Spojrzał na mnie uważnie.
- Czerwony Demon osiodłany i gotowy. Czeka w stajni.
- Dziękuję.
- Nie siedź tam długo. Darramon Faith znów uraczy cię swoimi poglądami na temat zbierania podatków i nie wiadomo czego jeszcze! - rzucił, jakby od niechcenia.
- Postaram się przyjechać jak najszybciej. - obiecałem.
Przed południem byłem w Aeral. Od razu skierowałem się do kamieniczki, będącej siedzibą gildii. W głowie wciąż modyfikowałem mój plan, który ustalałem sobie przez całą drogę do miasta. Otworzyłem lekko drzwi. Starsza kobieta jak zawsze przywitała mnie uśmiechem. Na moje szczęście był tam również zarządca gildii. Spojrzał na mnie wielce zaskoczony moim przybyciem. Postanowiłem nie wdawać się w zbędną rozmowę i od razu przeszedłem do rzeczy:
- Darramon, potrzebuję twojej pomocy...
***
- Jethro! - zawołałem do przyjaciela, który przyglądał się straganowi kowala Kessela, ustawionym po drugiej stronie brukowanej ulicy. Właśnie przejeżdżał nią powóz, prowadzony przez któregoś z tutejszych właścicieli ziemskich. Jethro zapatrzył się chwilę za szlachcicem, po czym przywołał mnie gestem ręki. Podszedłem do niego i przywitałem się jak należy.
- Casius! Mam nadzieję, że wszystko dobrze! - zawołał mój przyjaciel, ściskając moją dłoń. Uśmiechnąłem się.
- Cóż, myślę, że tak. - odparłem.
- Powinieneś wpaść. Mam nowiny. - rzekł tajemniczo – Tak na marginesie, dobrze, że nie przydzielono mnie do oddziału Rainamara. Nie wiem, czy powstrzymałby się przed wykorzystaniem swojej pozycji w armii.
- To nie jest w jego stylu – odrzekłem, mrużąc oczy.
Jethro zaśmiał się.
- Nie to chciałem powiedzieć. - bronił się.
- Powiedz mi, uważasz, że to stanowisko należało mu się? Wiem, że jest zdolny, ale...
- Casius, prawdę mówiąc nie darzę Rainamara przesadną sympatią, ale myślę, że to najbardziej zasłużona nominacja od lat. Być może niektórym nie jest to na rękę, bo twój narzeczony stał się pupilkiem generała.
- Doprawdy? - zapytałem, bardzo zdziwiony rewelacjami Jethro. On tylko pokiwał głową z dziwnym uśmieszkiem, przyklejonym na usta. - Oficerowie darzą go szacunkiem. Wiem to, bo byłem w armii.
- Generał zebrał wokół siebie najbardziej zaufanych ludzi i nie podejmuje decyzji bez uzgodnienia z nimi. Twój półork jest jednym z nich. Ciekawi mnie, co tak naprawdę chodzi po głowie naszego przywódcy Gustava Nadara.
- Chyba nie jest dziwne to, że musi podjąć zdecydowane kroki po tym, jak gwardia królewska wypowiedziała mu posłuszeństwa. Podbudował tą gminę, chociaż nikt nie chciał nawet spojrzeć na nią na mapie Imperium.
- Rozumiem, Casius. - zgodził się mój przyjaciel – Jednak coś każe mi zachować ostrożność w ocenie generała Nadara.
- Skoro Rainamar mu ufa... Owszem, nie jest mi po drodze z polityką generała, ale... - zamyśliłem się. Sam nie byłem entuzjastą naszego generała, który swą całą wielkość zbudował na rzezi sadalskich buntowników. Teraz, kiedy dowiedziałem się, że pochodzę z Sadal, moja niechęć do generała wzrosła.
- Jest żołnierzem, to normalne, że nie zdradzi swego dowódcy. - odparł pewnie Jethro. - Zapomniałbym... poznałem niedawno pewną przemiłą dziewczynę... - dodał, uciekając wzrokiem. Spojrzałem na niego z wielkim zdziwieniem, ale zaraz się zreflektowałem.
- To wspaniała wiadomość. Coś jest na rzeczy? - nie wytrzymałem i zapytałem.
- Mam nadzieję. - przyznał mój przyjaciel.
- Więc kiedy ją poznam?
- To nie jest takie proste.. Ma na imię Amelia.
- Amelia... - zamyśliłem się. Od razu stanęła mi przed oczami postać córki kowala, ciemnowłosa piękność. - Ta Amelia... Córka kowala Kessela?
- Zgadza się – przyznał niechętnie.
- Jestem pod wrażeniem – wyrzuciłem w końcu z siebie. Sam byłem urzeczony urodą dziewczyny. - Podobno miała narzeczonego?
- Cóż, wiesz, jak dzisiaj jest z tymi sprawami. Związek się posypał, mimo obrączek.
- Może to lepiej? - zastanowiłem się głośno. On tylko sie uśmiechnął.
- Jeżeli nie masz żadnych pilnych zajęć, zapraszam cię na piwo.
- Z wielką chęcią. - odparłem.
***
- Starszy oficer Buster? - powiedziałem, zaglądając do niewielkiego pomieszczenia, w którym mieściła się kwatera Jensa Bustera. Był to wysoki i bardzo umięśniony mężczyzna, którego uroda pozostawiała wiele do życzenia. Z tego co słyszałem i widziałem był doskonałym liderem - spokojny i zdecydowany w swych rozkazach. Wielu żołnierzy wskazywało go jako swój autorytet.
- Wejść – rzekł, nie unosząc wzroku znad dokumentów. - Co cię tu sprowadza, Seanán? - rzekł, czym mnie bardzo zaskoczył. Nie sądziłem, że pamięta moje nazwisko. - Służyłeś u Eisa Morrisa?
- Nie, nie. U Casci Dermenila. - poprawiłem go. Mój poprzedni kapitan, według mnie, był człowiekiem niezbyt zrównoważonym psychicznie, co nie przeszkadzało mu na rozwijaniu umiejętności stratega. Na tym znał się jak mało kto. Poza tym był dobrym dowódcą.
- Ach rzeczywiście. Casca coś o tobie wspominał. Ubolewał, że stracił dobrego łucznika. Mów, po coś przyszedł.
- Wiem, że to tajemnica, ale chciałbym zapytać o kapitana Ashghana.
- Cóż on takiego uczynił?
- Nie wiem. Po prostu od dłuższego czasu jego zachowanie się diametralnie zmieniło. - wyjaśniłem.
- Jest młodym kapitanem. Nie dziwię mu się, że z tego powodu dopadają go nerwy.
- Wydaje mi się, że nie chodzi o to. On coś ukrywa i to ma wiele wspólnego z armią.
Jens Buster skrzywił się, ale zaraz się zreflektował. Odsunął krzesło i wstał, podchodząc do niewielkiego okna, na przeciwnej ścianie.
- Istotnie, to tajemnica, której zdradzić nie mogę. Niedługo zjazd możnych, na którym mam zamiar wyjaśnić pewną sprawę. Możliwe, że to główny powód wszelkich kłopotów. Nie tylko kapitana Ashghana.
- Czy on ma problemy z prawem?
- Nie, nie. To delikatna materia. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Obowiązuje mnie tajemnica, tak jak i jego. - rzekł podporucznik. - Chciałbym ci pomóc, naprawdę, ale dopóki ostatnie wątpliwości nie zostaną wyjaśnione, mam związane ręce.
- Jeżeli to Gustaw Nadar...
- Nie, tu nie chodzi o generała. Wręcz przeciwnie. Nadar zamierza wycofać się z życia publicznego.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Problemy osobiste, problemy w armii... Stwierdził, że przyszedł czas na młodszych. Nie dziwię mu się. - przyznał Jens Buster.
- To jest bardziej skomplikowane niż zakładałem, podporuczniku.
- Niestety. - odrzekł, wpatrując się w okno.
Ta rozmowa wiele mi nie wyjaśniła, ale rozmyślałem, czy nie mógłbym użyć jej jako argumentu podczas kolejnej próby dowiedzenia się o co w tym wszystkim chodzi. Obawiałem się jednak reakcji Rainamara. Pewnego dnia wyląduję na ścianie, z roztrzaskaną czaszką i Stwórca wie, czym jeszcze...
***
Przed zapadnięciem zmroku byłem już w domu, taszcząc ze sobą zwój zamówień z gildii, żeby uniknąć zbędnych pytań. Stwierdziłem, że lepiej wybrać odpowiedniejszy moment na rozmowę. Wieczorem postanowiłem nieco zapoznać się z planami Leitha co do naszej przyszłej wyprawy. Z wielką ciekawością przyglądałem się kolejnej mapie, którą przyniósł ze sobą Leith. W pewnym momencie miałem wrażenie, że obrabował stoisko kartografa. Mapa była dosyć stara i zatarta, ale zdołałem odczytać wszystkie nazwy. Zadowolony z siebie usiadłem na dywanie, przy kominku, żeby się trochę ogrzać. Mapę wciąż trzymałem na kolanach.
- Casius – usłyszałem swoje imię, wypowiadane przez półorka.
- Słucham?
- Pokaż mi to – rzucił, wyciągając rękę. Podałem mu pergamin, uważnie obserwując, co zamierza zrobić. - Wiesz, że teraz po tej świątyni zostały ruiny?
- Wiem, sam widziałem. To stare miasto. Budowano kiedyś bardzo rozległe podziemia. Bardzo. – odparłem, próbując przypomnieć sobie, co takiego opowiadał mi kiedyś ojciec na temat dawnej stolicy Imperium.
- Ta mapa może być bezużyteczna.
- Są tu doskonałe punkty orientacyjne! - zawołałem, przesuwając się tak, żeby usiąść obok niego. - Tutaj – wskazałem na fontannę – Spójrz dodatkowo na główny hol. Mamy cztery główne odgałęzienia. Prowadzą do tych cienkich korytarzy. Ten – mówiłem dalej, wskazując na górny róg mapy, na którym zaznaczone były podziemia – prowadzi do piwnic. To jest proste. Staroimperialny styl, mocno wzorowany na Sadal za czasów pierwszych władców.
- Być może... - zastanowił się Rainamar. Spojrzałem na niego i nagle uświadomiłem sobie jak bardzo jest blisko. Stykaliśmy się ramionami, a on dodatkowo pochylił się lekko w przód, starając się skorzystać z moich uwag na temat terenu.
Przez chwilę wpatrywałem się w niego niczym szaleniec w morską toń. Zorientował się natychmiast i spojrzał na mnie dziwnie. Doskonale znałem to spojrzenie.
- Możesz przez chwilę zająć się czymś poważnym? Możesz?
- Powiedz mi, co on chce tam znaleźć? - zapytał Rainamar, przesuwając dłonią po moim udzie. Cholerny strateg!
- Przecież słyszałeś. - odparłem, starając się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie.
- Mam strasznie słabą pamięć, jeżeli chodzi o szczegóły. - zaśmiał się cicho półork. Czułem jak jego dłoń przesuwa się coraz wyżej.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. - rzuciłem, zatrzymując jego rękę. On skrzywił się lekko i wyrwał się z mojego uścisku. Nie dał mi jednak czasu do namysłu, tylko popchnął mnie na plecy i mocno pocałował. Wplotłem palce w jego czarne włosy.
- Znów się pakujemy w kłopoty. - rzucił mój narzeczony, gładząc mnie po boku. Uśmiechnąłem się złośliwie.
- Więc korzystaj, póki możesz.
- Czy to jest groźba, żołnierzu? - zapytał, naśladując ton swojego oficera.
Był w dobrym nastroju, więc postanowiłem to wykorzystać. Oczywiście rozważałem, że może się to skończyć najpewniej jego wybuchem złości, ale postawiłem wszystko na jedną kartę. Przez całą drogę do domu wmawiałem sobie, że dziś nie ma sensu wspominać o rozmowie z podporucznikiem Busterem, ale teraz czułem, że muszę. Po prostu muszę.
- Zaczekaj... - zacząłem, zmuszając go, żeby usiadł – Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Niby o czym? - spojrzał na mnie podejrzliwie. Z jego miny wnioskowałem, że nie zanosi się na spokojną pogawędkę.
- Jak wiesz, byłem dzisiaj w mieście. Rozmawiałem ze starszym oficerem Jensem Busterem i...
- Co, do cholery? - wykrzyknął, zrywając się na równe nogi. Przestraszył mnie jego nagły wybuch, ale nie dałem za wygraną. Wstałem z podłogi i podążyłem za nim.
- Rozmawiałem z twoim oficerem o tym, co się dzieje!
- Co się dzieje? Kto ci dał takie prawo? Wtrącasz się w moje sprawy i jeszcze mnie o tym bezczelnie informujesz? - zapytał ze złością.
Na Stwórcę, nie poznawałem go w takich momentach. Nie sądziłem, że emocje mogą popadać w takie skrajności w tak krótkim czasie.
- Ty nie rozumiesz, głupi orku, że ja chcę ci pomóc? Nie mogę tego zrobić, bo niczego mi nie mówisz! - odpowiedziałem, starając sie zachować spokój.
- To nie jest twoja sprawa, Casius. - warknął, odwracając się ode mnie.
- Więc czyja? Jesteś moim narzeczonym, o ile pamiętam! Obiecałeś ze mną porozmawiać, więc co się dzieje? Nie wiem, jak mam do ciebie dotrzeć!
- Nie. Wtrącaj. Się. - rzucił zdenerwowany półork, przesadnie akcentując każde słowo. Odwrócił się gwałtownie i złapał mnie za koszulę, przyciągając do siebie. Jego oczy płonęły wściekłością. W tej chwili jedynym uczuciem, jakie mnie wypełniło był strach. Realny, zimny strach.
- Jeżeli jeszcze raz zaczniesz mieszać się w moje sprawy... - zaczął, głosem drżącym ze złości.
- Grozisz mi? - zapytałem, a strach ustępował miejsca irytacji i zaskoczeniu. Mój ukochany, ktoś, kogo znałem swoje całe życie... Może w ogóle go nie znałem...
- Nie. - odparł sucho – Casius, zrozum, że ja nie chcę, żeby coś ci się stało! - dodał, a jego głos nagle się zmienił. Prawdę mówiąc nie rozumiałem, co się z nim dzieje, i dałbym głowę, że zaczyna wykazywać oznaki choroby psychicznej.
- Kocham cię, mimo wszystko, kocham cię. Porozmawiajmy, Rainamar. Proszę cię, jak to robiłem już setki razy.
- Daj mi jeszcze trochę czasu.
- Rainamar, ja cięgle czekam, jeżeli nie zauważyłeś. Moja cierpliwość też ma swoje granice, uwierz mi.
- Wynagrodzę ci to. Proszę.
- Nie potrafię powiedzieć ci 'nie' i ty o tym dobrze wiesz. - pokręciłem głową, uśmiechając się gorzko. - Powiem ci jednak, że jeżeli jeszcze raz zamarzy ci się mną potrząsać, to przestanę być słodki i miły. - dodałem poważnie.
- Przepraszam.
- Dosyć! Wolę, żebyś najpierw myślał zamiast przepraszać.
- O czym rozmawiałeś z Jensem? - zapytał, zmieniając temat. Zamyśliłem się chwilę, próbując przywołać konwersację z jego oficerem. Cóż, nie chciałem powiedzieć mu wprost, że rozpaczliwie próbowałem dowiedzieć się o co chodzi w tej cholernej armii. Cała ta rozmowa niewiele rozjaśniła całą sytuację.
- Powiedziałem mu to, co mówię tobie. Zamknąłeś się w sobie, nie rozmawiasz ze mną już nawet o pogodzie. To chyba nie jest dziwne, że szukam pomocy.
Nie odpowiedział. Przeszedł się po izbie i usiadł w fotelu, przy kominku. Wiedziałem, że dzisiaj i tak nic z niego nie wyciągnę, choćbym go poddał ciężkim torturom. Nie, żebym o tym nie myślał. Jedna myśl nie dawał mi jednak spokoju… Dlaczego mam dziwne wrażenie, że chodzi o coś więcej, niż problemy w armii… dlaczego…
***
Jakiś czas potem wszystko znów wróciło do jako takiej normy. Rainamar zachowywał się, jak gdyby nigdy nie było między nami żadnej kłótni, a ja bez sprzeciwu zgadzałem sie na taki stan rzeczy.
- Lilia przyjechała akurat wtedy, kiedy Leith był w pobliżu... - zacząłem, przyglądając się krytycznie jego żołnierskiemu płaszczowi, który znów nosił ślady zniszczenia.
- Ten stary kobieciarz zapewne nie szczędził jej swojej słodkiej gadki! - odparł półork, siadając przy stole.
- Cóż, zabawiał ją rozmową całe popołudnie. Na prawdę nie sądziłem, że ma coś do powiedzenia w tak wielu tematach. - zastanowiłem się na głos.
- Powinieneś był jej powiedzieć, co z niego za element.
- Ona jest w moim wieku! Z pewnością nie jest bezbronnym dziewczęciem.
Pokręcił z powątpiewaniem głową, ale nie odpowiedział.
- Co ty, na wszystkich potępionych robisz w tym płaszczu? - zapytałem z niedowierzaniem. Nie dawno naprawiłem wszelkie szkody. On jednak znów zdołał coś podrzeć, rozpruć i Stwórca wie co jeszcze!
- Chodzę w nim. - odrzekł z rozbrajającą szczerością.
- Mógłbyś być ostrożniejszy.
- Casius, jeżeli nie chcesz, nie musisz nic robić! - oznajmił bez złości. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Nie, nie, chcę, ale dziwi mnie częstotliwość z jaką udaje ci się przerobić swój żołnierski płaszcz na szmatę do podłogi.
- Cóż, nie mam nic na swoją obronę.
- I dobrze. Tylko byś się pogrążył.
Zaśmiał się. Jego bursztynowe oczy błyszczały. Ewidentnie był w dobrym nastroju. Po naszej ostatniej sprzeczce przepraszał mnie chyba kilka razy. Zamiast tego wolałbym, żeby ktoś mnie w końcu oświecił, co do cholery się dzieje? Jens Buster nie mógł mi wiele powiedzieć, czemu się nie dziwię. W końcu były to niejako tajemnice państwowe. Jednak zachowanie Rainamara znajdowało u mnie coraz mniej racjonalnych argumentów. Zastanawiające – czy to ja traciłem zdrowy pomyślunek, czy to on wariował.
- Wiesz, co sobie pomyślałem, mój piękny?
- Mów.
- Może powinniśmy, w razie czego, przedstawić Leitha twoim rodzicom. W końcu różne przypadki chodzą po ludziach.
- To nie jest zły pomysł. - odrzekł, chyba zgadzając się z moją sugestią. - Obawiam się jednak, jakie wrażenie wywrze na nich Daire.
- Cóż, pozostaje nam liczyć na szczęście.
- Myślisz, że coś z tego będzie? - zapytał, a ja nie wiedziałem, do czego zmierza.
- Z twojego płaszcza?
- Nie, cukierku. Chodzi mi o Leitha i Lilię.
- O Lilijkę i czarownika… – zamyśliłem się przez chwilę. - Zaraz, jak ty mnie nazwałeś?
W odpowiedzi usłyszałem tylko jego głośny śmiech.
***
- Synku! - zawołał Deris na mój widok. Nabrałem powietrza i bardzo powoli je wypuściłem, starając się uspokoić. Nie chciałem palnąć jakiejś głupoty, ale te pieszczotliwe określenia, jakimi mnie obdarzał przy każdej okazji wyprowadzały mnie z równowagi. Wiem, że przyzwyczaił się już, że byłem jego małym dzieckiem, ale te czasy już za nami.
- Żebyś wiedział co ten twój synek robi z twoim drugim dzieciakiem... - wymamrotał czarownik, zachowując przy tym kamienną twarz. Rainamar rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
Obaj postanowiliśmy zapoznać czarownika z rodziną Rainamara, jako, że prawie zaliczałem go już do grona moich przyjaciół. Poza tym łączyły nas i będą łączyć wspólne interesy w które wplecione były niejasne sprawy osobiste.
- To jest Leith Daire. Mówiłem ci trochę o nim. – przedstawił go swemu ojcu. Deris uważnie przyjrzał się gościowi. Długie, jasne włosy czarownika były zaplecione w przemyślną fryzurę, którą widziałem tylko u świątynnych wojowników, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Na wierzch włożył swój szykowny, haftowany płaszczyk, zapewne bardzo drogi. Uśmiech automatycznie wpłynął na jego twarz, kiedy witał się z Derisem.
- Bardzo mi miło, drogi panie Ashghan! - rzekł wytwornym tonem. Deris tylko skinął głową.
- Zapraszam do środka. - zaproponował, otwierając drzwi przed nami.
Weszliśmy do domu, w którym to spędziłem większą część mojego życia. Tutaj została jakaś cząstka mnie. Widziałem siebie w dzieciństwie, jak przestraszony kolejnym wybuchem gniewu mojego ojca, chowałem się w którymś z licznych pokoi. Potem znajdowała mnie Elena lub Deris. Wolałem, kiedy to była matka Rainamara. Deris wpadał w złość. Doprowadzało to do kłótni z moim ojcem. Ork nie mógł znieść, gdy ktoś krzywdził dzieci.
- Generał Gustav zlecił mi szkolenie łuczników! - powiedziałem od progu. Deris spojrzał na mnie badawczo, ale zaraz się uśmiechnął.
- To genialna wiadomość! - rzekł, podchodząc do Rainamara, który był dziwnie milczący. Ojciec poklepał go po ramieniu. - Wszystko u was dobrze?
- Dlaczego ma być źle? - zapytał z irytacją w głosie półork.
- Nic takiego nie powiedziałem, chłopaku – odrzekł ojciec. Jego głos spoważniał, przybierając stanowczy ton. - Chciałbym zamienić z tobą parę słów... ale to potem. Casius – dodał, po czym zwrócił się do mnie – W pracowni jest nowy łuk. To jest owoc kilkumiesięcznej pracy, podkreślę to – ciężkiej i żmudnej.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
- Może da się pan skusić na kieliszek likieru? - zaproponował Deris. Leith zamyślił się na krótki czas, ale zaraz wyraził chęć skosztowania domowego trunku. Po tej deklaracji obaj panowie udali się w sobie tylko znanym kierunku. Rainamar przyglądał się długo w przestrzeń, w której zniknęli. Zakaszlałem nerwowo, próbując zwrócić jego uwagę na siebie.
- Chodźmy po ten łuk – powiedziałem niecierpliwiąc się.
- Idź sam. - odrzekł – Pójdę zobaczyć się z matką.
- W porządku – odparłem lekko rozczarowany. Cóż, nie miałem prawa się tak czuć. W końcu on ma prawo na prywatne rozmowy z rodzicami. Ferowałem, że ma to coś wspólnego z ich niedawną kłótnią. Poza tym wolałem go nie denerwować bez potrzeby.
- Zapewne będziemy w ogrodzie. - mówił dalej półork, podchodząc do drzwi. - Jeżeli chcesz, to przyjdź.
Pokiwałem głową i ruszyłem do pracowni Derisa. W środku tejże izby panował bałagan, którego nie dało się ogarnąć wzrokiem ani słowami. Okna były przysłonięte jakimś starym płótnem, które rozsiewało wokół niezbyt miły zapach. Przez tą dekorację w izbie panował półmrok, rozświetlany gdzieniegdzie smugami światła, na tle których wirował kurz. Półki i stoły były zasłane różnej maści narzędziami i surowcami. Tuż nad blatem jednego ze stołów wisiał cud rękodzielnictwa – piękny łuk kompozytowy. Chwilę zajęło mi podziwianie tej wspaniałej konstrukcji, nim ją zdjąłem i przygotowałem do podróży. Niemało czasu czekałem na niego więc wypróbowanie łuku było teraz moim głównym priorytetem.
Wróciłem do holu i zawinąłem łuk w płótno, po czym umieściłem go w skórzanej torbie, którą zawiesiłem na drzwiach. Postanowiłem skorzystać z zaproszenia Rainamara i ruszyłem do ogrodu. Na miejscu zastałem Elenę wpatrującą się w milczeniu w swoje sadzonki. Mój narzeczony z kolei spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zawsze uważałem, że jest do niej podobny najbardziej z całej trójki rodzeństwa. Widok ich obojga razem tylko to potwierdzał. Stosunkowo duże, jak na mężczyznę oczy i pełne usta były ewidentnie jej dziedzictwem. Uroda odziedziczona po niej sprawiała, że jego rysy twarzy były delikatniejsze i bardziej stonowane niż Orków czystej krwi.
- Dzień dobry – przywitałem się.
Elena spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Witaj, synku – odparła. Rainamar skrzywił się nieznacznie na te słowa, co nie uszło mojej uwadze. - Widziałeś już łuk?
- O tak. Jest wspaniały – odparłem zgodnie z prawdą. - Nie musieliście.
- Jesteś naszym dzieckiem, Casii. - powiedziała bardzo cicho. Rainamar położył dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się i pogłaskała go po policzku. - Moje słoneczko – uśmiechnęła się promiennie.
Przynajmniej się pogodzili...
- Matko – westchnął zawstydzony i pokręcił głową.
- Kanthar znów doprowadził mnie do białej gorączki – rzekła w końcu, przerywając sentymentalny nastrój. Pochyliła się nad sadzonkami i kontynuowała swą inspekcję. Podszedłem do Rainamara i objąłem go w pasie.
- On powinien się wyprowadzić dla jego własnego dobra – stwierdził mój narzeczony.
Cóż, było w tym trochę racji. W tym roku skończył trzydzieści trzy lata i Deris ubolewał nad tym, że nadal nie znalazł sobie odpowiedniej kobiety. Jego najstarszy syn jednak nie palił się do przejęcia obowiązków męża i ojca.
- Sama nie wiem, jak to powiedzieć. Być może w innych okolicznościach cieszyłabym się bardziej, ale teraz czuję, że nie byłam na to przygotowana. - mówiła Elena i wyprostowała się. - Niedawno był u nas Mika i twierdził, że Kanthar niedługo zostanie ojcem dziecka jego córki.
- O Stwórco – rzucił Rainamar i zaśmiał się. - Wiedziałem, że prędzej czy późnej dojdzie o tego.
- Wiedziałeś co tam się wyprawia? - zawołała Elena, wskazując na niego oskarżycielsko palcem.
- Nie do końca – przyznał półork – Mówił mi tylko, że zaleca się do niej, nic więcej. Myślałem, że jej ojciec o tym wie.
- Zaleca? - zaśmiałem się gorzko, na wspomnienie rozmowy, którą kiedyś uraczył Rainamara jego starszy brat. Dotyczyła właśnie tej dziewczyny. Nie był to zbyt przychylny opis kobiety...
- Wiem, wiem... Wydaje mi się, że to jeszcze młoda dziewczyna.
- Bardzo młoda – odparła gniewnie Elena – Ona ma dopiero siedemnaście lat!
Obaj zamilkliśmy, wymieniając się spojrzeniami. Rainamar przeczesał palcami swoje czarne włosy.
- Czyli sprawa jest poważna. - zauważył z zakłopotaniem.
- To mało powiedziane. Mika nalegał na ślub i to jak najszybciej.
- Cóż mogę powiedzieć – rzekł w końcu mój narzeczony – Ojciec chciał mieć wnuki jak najszybciej. Może to odpowiedź na jego prośby? Podwójna!
- Zaraz ci dam odpowiedź! - zawołała Elena – To jest hańba, żeby mój syn zachował się w ten sposób! Biedna dziewczyna! On wcale nie pomyślał o rodzinie! Twój ojciec taki nie był! - lamentowała kobieta.
- Może niepotrzebnie się unosisz... – zastanowiłem się. Elena pokręciła głową.
- Powtarzam to sobie co noc, ale przez te zdarzenia nawet nie mogę spać! Próbowałam oczywiście rozmawiać z Kantharem, ale on kompletnie mnie ignoruje! Pojechał do tego wstrętnego starucha, Armina Ashghana i zaszył się tam! Co on sobie wyobraża?
- Widzę, że chcesz, żebym z nim porozmawiał. - zauważył Rainamar.
- Ależ tak!
- Wątpię, czy dziadek wpuści mnie na swoje salony po naszej ostatniej kłótni.
- Pewnie już dawno zapomniał! - odparła zjadliwie Elena. - Boję się, że nagada Kantharowi rozmaitych bzdur a ten nieodpowiedzialny matoł w nie uwierzy! Powinnam go była wysłać na nauki do stolicy, tak jak ciebie, Rainamar. Może byłby wtedy jakiś cień szansy, że zacznie zachowywać się jak na mężczyznę przystało! Nie powinnam się jednak skupiać na przeszłości!
- Ojciec nie wydawał się być zbyt przejęty całą sytuacją. Nawet niczego nam nie powiedział - zauważył półork.
- Deris uważa, że Kanthar sam zrozumie co narobił. Powiedziałam mu wprost, że tak naiwne i pobożne życzenia nie pasują pięćdziesięciolatkowi, ale nie przejął się moimi słowami! - wytłumaczyła Elena. - Rainamar, proszę cię tylko, żebyś porozmawiał ze swoim starszym bratem, bo ja już nie mam sił do niego! Było z niego takie grzeczne dziecko – zastanawiała się Elena, unosząc błagalny wzrok ku niebu.
- Zobaczę, co będę mógł zrobić. - obiecał jej mój narzeczony.
***
- To jest rzeczywiście bardzo piękne, ale wystarczy już – powiedział stanowczo Rainamar, zabierając mi łuk z rąk. Jęknąłem poirytowany jego brakiem poszanowania dla dzieła rąk jego ojca.
- Nie skończyłem!
- Zacznij mnie tak pieścić, a będzie o wiele ciekawiej. - odparł niewzruszony moim protestem. Skrzywiłem się i usiadłem na łóżku.
- Nie kładź go chociaż na podłogę – poprosiłem. On jednak wiedział bardzo dobrze jak ma się obchodzić z łukiem. Wyszedł i chwilę go nie było. Zaraz jednak pojawił się znowu. Usiadł obok mnie i nonszalancko pocałował mnie w szyję.
- Ładnie pachniesz.
- Bo się umyłem – odgryzłem się.
- Nie przesadzaj! Ja nie chodzę brudny. - bronił się. Zaczął całować mnie wzdłuż linii szczęki, próbując przy tym zmusić mnie, żebym się położył.
- Mieliśmy rozmawiać. - przerwałem jego próbę odwrócenia mojej uwagi.
- Nie mam ochoty na rozmowę – przyznał z rozbrajającą szczerością, rozpinając bardzo zręcznie moją koszulę. Udałem, że nie zwracam na to uwagi.
- Myślisz, że będziesz to odkładać w nieskończoność? Rainamar.. - powiedziałem, chwytając go za rękę. Spojrzał na mnie gniewnie.
- Nie, oczywiście, że nie! Teraz jednak nie mam ochoty rozmawiać. Prawdę mówiąc, nie mam ochoty już na nic. - odrzekł i położył się, odwracając się ode mnie. Westchnąłem głośno i zgasiłem lampę. Stwórco, daj mi siłę, bo go zamorduję we śnie! Co za uparty typ!
Ułożyłem się za nim, przytulając się do niego. Na próżno było czekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Zacząłem go głaskać po klatce piersiowej, jednocześnie całując w szyję.
- Zostaw mnie – burknął w odpowiedzi, osuwając się ode mnie – Jestem zmęczony.
- Oczywiście – odparłem ze złością i podniosłem sie z łóżka. Przez niego odechciało mi się żyć. Nie uśmiechała mi się jednak nocna kłótnia i postanowiłem wyjść i dać sobie czas na ochłonięcie. Skoro chce grać w ten sposób, proszę bardzo. Zabrałem ze sobą kurtkę i wyszedłem z domu, czując, że muszę jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu. Chłód wiosennego wieczoru był przyjemnie kojący. Usiadłem na schodach, przyglądając się ciemnemu zarysowi lasu. Cisza. Pustka i cisza...
***
- Szukam kapitana Ashghana – zagadnąłem jednego z młodych żołnierzy. Przyjrzał mi się badawczo. Miał niesamowicie jasno – niebieskie spojrzenie i jeszcze dosyć delikatne rysy twarzy, zdradzające jego młody wiek.
- Rozumiem, że spotkanie było wcześniej ustalone, panie.
- O tak – odparłem – Jestem tu na polecenie generała Nadara. Moim zadaniem jest udzielić lekcji łucznictwa młodym rekrutom.
- Dobrze więc. Proszę za mną. - odrzekł młodzik i zaczął prowadzić mnie drogą, którą dobrze znałem. Kwaterę Rainamara zajmował kiedyś inny z kapitanów, który został oddelegowany na północne wybrzeże.
Chłopak przystanął przed drzwiami i zapukał. Obaj usłyszeliśmy głośne „wejść!”. Młody żołnierz otworzył drzwi i wszedł, dając mi znak, żebym podążył za nim. Zasalutował przed Rainamarem i zakomunikował mu moje przybycie.
- Kapitanie, trener łuczników. - rzekł, wskazując na mnie.
- Ach tak – odrzekł Ashghan, wstając od biurka. Nieopodal okna stał drugi z dowódców, Eis Morris, wysoki i jasnowłosy mężczyzna po trzydziestce. Przeglądał właśnie mapę, umocowaną na pionowym stelażu. - Dziękuję, to wszystko. - dodał spokojnie mój narzeczony i wskazał mi krzesło. Kapitan Morris rzucił mi ukradkowe spojrzenie i uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
Chłopak wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Rainamar ponownie zajął miejsce za biurkiem i podał mi jakieś dokumenty.
- Tutaj jest plan poprzedniego łucznika. Możesz go do woli przerabiać i korygować. Pamiętaj, żeby zgłosić poprawki podporucznikowi Busterowi. Od następnego tygodnia możesz rozpoczynać trening.
- Bardzo dobrze – odrzekłem, przeglądając pobieżnie dokumenty, w których od razu znalazłem kilka zdań, które wymagały znaczącej korekty. Eis Morris przerwał nagle przeglądanie mapy i zwrócił się do mojego narzeczonego.
- Gdyby znów się tu pojawił daj mi znać.
- Będziesz o tym wiedział pierwszy. - obiecał Rainamar.
Kapitan Morris skinął głową i pożegnał się z nami. W końcu zostaliśmy sami. Spojrzałem na niego pytająco.
- O kogo chodziło? - ciekawość wzięła nade mną górę.
- To nie jest nic ważnego. - odrzekł Rainamar – Naprawdę mam dziś dużo pracy, Casius.
- Dajesz mi do zrozumienia, żebym się wynosił? - zapytałem urażony.
- Oczywiście, że nie! - odrzekł poirytowany, sam nie wiem czym. - Po prostu to są moje sprawy.
- Tak, już to słyszałem. - wstałem z miejsca i ruszyłem w stronę drzwi. - Wiedziałem, że znów tak będzie.
- O czym ty mówisz?
- Naprawdę nie wiesz?
- Casius nie zaczynaj znowu! - odrzekł i zerwał się z krzesła.
- Kapitanie – powiedziałem sucho i otworzyłem drzwi. On jednak nie pozwolił mi wyjść, zamykając drzwi z trzaskiem. Nie wiem kiedy, znalazłem sie między nim a ścianą.
- Nie chcę się kłócić. - powiedział cicho, a w jego oczach dostrzegłem dziwny blask. - Jesteś na mnie zły za wczoraj. - stwierdził. Nie mogłem się nie zgodzić. Jeszcze wczoraj byłem wściekły, ale dziś przyjmowałem to ze stoickim spokojem i obojętnością.
- Trafne wnioski – odparłem bez emocji.
Nie mówił nic przez dłuższą chwilę, patrząc mi w oczy. Uświadomiłem sobie jak bardzo mi go brakuje. Od początku naszego związku kłóciliśmy się prawie bez przerwy, ale nie przeszkadzało mi to tak bardzo jak teraz. Najgorsze była świadomość, że osoba tak mi bliska nie chce być ze mną szczera.
- Tęsknię za tobą – powiedział nagle, głaszcząc mnie po policzku.
- Przecież cały czas jesteśmy razem.
- Nie mówię o tym. - odrzekł cicho.
Nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć. Przecież to była jego wina. Skoro sam stwarza problemy, niech sam je rozwiązuje! Byłem bliski złożenia broni i poddania się. Wszystko na świecie ma swoje granice, nawet łaska Stwórcy!
- Wiesz, co ci powiem, mój śliczny rycerzu? - zacząłem z ironią w głosie – Dorośnij. - dodałem i odepchnąłem go lekko. Był zbyt zaskoczony moją odpowiedzią, żeby zrobić cokolwiek. Wyszedłem, nie oglądając się za siebie, ale odczuwałem satysfakcję. Tak, tak właśnie mogłem to nazwać.