Rozdział 22 – Bardzo ważny kocyk
W dzień pogrzebu z szarego nieba ciężkiego od chmur siąpił rzadki deszczyk. Rodzina zjechała licznie nie tylko z Polski, ale również z USA, Francji i Niemiec, przyprawiając Mateusza o lekki zawrót głowy. Ojciec przyjmował kondolencje ze zbolałą miną, Natalia ciągle gdzieś biegała i coś załatwiała, mimo że jego zdaniem wszystko było dopięte na ostatni guzik. Mateusz słuchał jedynie zawodzenia ciotek i wujów, użalających się jaki to biedny z niego chłopiec i jak straszliwie podobny jest do zmarłej matki. Nie jadł prawie nic od ponad tygodnia i schudł widocznie, prezentując wszystkim swoje przygnębienie i apatię. Był bardzo zmęczony, nie chciało mu się nawet ruszać, ciało bolało go, mięśnie rwały, głowa zdawała się płonąć. Gdyby nie Natalia i zamówiony przez nią fryzjer, pewnie przyszedłby rozczochrany i nieogolony. Siedział smętnie na krześle w eleganckiej sali restauracyjnej, wynajętej specjalnie na tą okazję, patrząc z niechęcią na gości siorbiący wykwintny krem z zielonego groszku i młodej cukinii, zapijających się wytrawnym winem i rozmawiających znaczącym szeptem, cicho i ogłuszająco zarazem, jak w pobliżu ula. Gapił się w swoją czarkę z zupą, zmuszając się do przełknięcia sporadycznych porcji, mając wrażenie, że żołądek wykręca mu się w dwóch przeciwnych kierunkach. Nim podano kawę, przeprosił grzecznie siedzące obok niego wujostwo przybyłe ubiegłego wieczoru prosto z wakacji na Saint-Tropez, i udał się do toalety by obmyć twarz zimną wodą i pobyć chwilę samemu. Ojciec zdawał się nie zwracać na niego zupełnie uwagi, siostra była na to zbyt zabiegana, i paradoksalnie czuł się absolutnie samotny wśród blisko sześćdziesięciu przybyłych na pogrzeb osób. Wyciągnął z kieszeni marynarki telefon i w krótkich słowach poinformował siostrę, że musi stąd uciec, bo nie wytrzyma. Ta odpisała niemalże od razu, najwyraźniej sklejona trwale ze swoim Blackberry, wiecznie, nawet na pogrzebie matki będąc jednak w pracy. Trzymaj się bracie, przeczytał cicho pod nosem, czując jak niewiele mu trzeba, żeby zacząć płakać. Wszystko co się działo, było takie nowe, nierealne, zimne i złe. Mateusza ogarnęło przerażenie.
Nie przebrał się, nie wziął ze sobą nic prócz kaszmirowego blezera zostawionego mu przez matkę, przewiesił go sobie przez ramię i wolno poszedł na pociąg. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Na transport czekał prawie dwie godziny, łażąc bez celu po dworcu i paląc papierosy. Ojciec nie zadzwonił, nikt nie pytał gdzie się podziewa ani co się stało. Jazda pociągiem, gdzieś między jawą a snem, dłużyła mu się boleśnie. Nie mógł zasnąć na dobre, budził się co chwilę, jakby ktoś go szturchał, nie potrafił przestać być czujnym. Kiedy późną nocą otwierał drzwi do mieszkania, zastał je ciche i uśpione. W żadnym pokoju nie paliło się światło, nie grał telewizor, nikt nie rozmawiał. Zanurzył się w ciemności, odnajdując swoją sypialnię z zaciągniętymi roletami, cichą i przytulną jak nora. Miał ochotę zniknąć, stracić świadomość, przestać myśleć. I gdy tylko przytulił umęczoną twarz do poduszki, od razu zapadł w sen.
Piotr zastał go śpiącego, przytulonego do matczynego swetra około dziesiątej rano. Westchnął ciężko i ukucnął przy chłopaku.
- Mati, obudź się - pogładził go po włosach szorstką dłonią. Nie mógł patrzeć, jak chłopak śpi w wygniecionym garniturze, wyglądając przy tym jak umierający albo ciężko chory. Mateusz otworzył wolno powieki, przyglądał mu się chwilę zaspanym, nierozumiejącym wzrokiem. Zaraz jednak wyciągnął do niego ramiona, łapiąc go w rozpaczliwy, łzawy uścisk. Nie musiał nawet nic mówić. Mężczyzna westchnął ponownie, unosząc go nieco i siadając na łóżku, by objąć go mocnej. Czuł głęboki żal, że coś tak strasznego przytrafiło się właśnie Mateuszowi. Doskonale wiedział, jak chłopak związany był z matką.
- Chodź dziecinko, ogarniemy cię - mruknął, zsuwając mu z ramion marynarkę i zaczynając go rozbierać. Uważał, że nic tak nie przywraca do życia smutnych ludzi jak długi, gorący prysznic. Mateusz nie oponował, dając się zaciągnąć pod prysznic i masować swoje obolałe, zmęczone ciało żelem, w strumieniu gorącej wody, z głową zanurzoną w pachnącej parze, bezwolny i słaby jak dziecko. Piotr wytarł go, rozcierając ręcznikiem zastałe mięśnie, ubrał nawet i usadził na kuchennym fotelu, co chwilę racząc krótkimi, pocieszającymi pocałunkami. Czuł się w obowiązku zapewnić Mateuszowi poczucie bezpieczeństwa, skoro znali się już prawie dwa lata, mieszkali ze sobą i żyli prawie jak para. Prawie, bo bez uczuć, ale czy to sprawiało jakąkolwiek różnicę?
Mateusz z niechęcią pozwolił wmusić w siebie papkę z kuskusu i gotowanych warzyw, dietetyczny specjał Piotrowej kuchni, może trochę mdły i bez smaku, ale na pewno nie mogący zaszkodzić nawet delikatnemu żołądkowi.
- Wyglądasz bardzo źle – powiedział Piotr, pocierając kciukiem głębokie cienie pod jego oczami. - Mateusz, nie możesz udawać, że nie potrzebujesz jedzenia. Nie możesz się tak zamartwiać. Nic się nie odstanie, choćbyś się tu kurwa, zagłodził. Twoja matka na pewno by sobie tego nie życzyła.
Na te słowa chłopak rozpłakał się tylko, krzywiąc się w brzydkim grymasie i zakrywając twarz dłońmi. Nawet po jego rękach było widać, że schudł ładne parę kilo przez ostatnie dwa tygodnie. Piotr patrzył na wyjątkowo chude, wydłużone niesamowicie palce trące czerwone oczy, ścierające nieporadnie łzy z policzków, czując się jak ostatni idiota, tym bardziej, że nie wiedział, jak ma go pocieszyć.
- Chodź Mati, prześpimy się trochę - powiedział, ciągnąc chłopaka w górę i popychając lekko w stronę sypialni. Niechciany obiad został na stole. Piotr objął go od tyłu, przykrywając kołdrą i wzdychając w jego pachnący szamponem kark. Mateusz zasnął niemal natychmiast, zostawiając mężczyznę sam na sam ze swoimi przemyśleniami.
***
Mateusz spędzał ranek w kuchni, paląc powoli papierosa i ślęcząc nad zimną herbatą zostawioną mu przez Piotra. Nie miał siły, żeby się ubrać, zjeść, wyjść z domu. Patrzył bezmyślnie w okno, czując się bezwładny i ciężki zarazem. Nie potrafił sobie wyobrazić swojego dalszego życia, tego co powinien ze sobą zrobić, czym się zająć. Nawet nie chciał myśleć o końcu wakacji i powrocie na studia. Wszystko wydawało mu się takie błahe i niewarte uwagi w perspektywie tego, jakim kruchym okazało się ludzkie życie. Myślał dużo o śmierci, nie mogąc przestać zadręczać siebie tym, co spotkało jego matkę.
Kiedy Wojtek wszedł do pomieszczenia, leniwie skierował na niego swój przekrwiony wzrok, patrząc na niego twarzą bez wyrazu. Nie rozmawiali ze sobą, odkąd chłopak wyjechał do Gdyni.
- Hej... - mruknął współlokator w jego stronę, patrząc na niego niepewnie. O tragedii, jaka spotkała Mateusza, dowiedział się w paru słowach od Piotra, i od tamtej pory szczerze mu współczuł. Było to takie absurdalne, zważywszy na fakt, że jeszcze parę tygodni temu młodszy mężczyzna pocieszał go właśnie z tego samego powodu. Tylko, że śmierć rodziców Wojtka miała miejsce prawie piętnaście lat temu, w wieku, kiedy wielu rzeczy się nie rozumie i przeżywa się je w inny sposób. Wojtek sam nie wiedział, jak by się zachowywał, gdyby miało by to miejsce właśnie dziś, kiedy był już dojrzałym facetem. Teraz, gdy patrzył na Mateusza, nie wiedział co ma powiedzieć, jaki uczynić gest, żeby nie wydało się to banalne, albo odebrane jakby w ogóle nie poruszała go ta sytuacja. Nie pomagał fakt, że przez ostatnie dwa tygodnie z powodu feralnego wieczoru i kłótni nie odezwali się do siebie ani słowem.
- Hej - odparł cicho Mateusz. Gardło miał całe w nieprzyjemnym śluzie, przez co brzmiał dziwnie i ochryple. Odchrząknął, widocznie zmieszany, spuszczając wzrok i wyciągając z kieszeni chusteczkę. Przyłożył ją sobie do nosa, przyciskając i ukrywając w niej prawie całą twarz. Żałował, że nie został w pokoju. Tam nie musiałby z nikim rozmawiać.
Wojtek cały czas mu się przyglądając, bądź zerkając na niego, sięgnął po kubek do szafki, w celu zrobienia sobie swojej czarnej herbaty. Serce biło mu nerwowo. Czuł, jak cały przesiąka tą atmosferą.
- Chcesz coś do picia? - spytał niepewnie.
- Mam herbatę - mruknął niewyraźnie Mateusz, nie próbując na niego nawet spojrzeć. Zwilgotniałe oczy miał czerwone jak u królika. Wskazał na swój kubek z zimną, zbyt słodką lurką, jaką zostawił mu Piotr, obserwując jak trzęsą mu się palce. Szybko wcisnął rękę do kieszeni spodni. Był w zupełnej rozsypce.
Wojtek przełknął ciężko ślinę, czując jak wszystko to zaczyna na niego działać, przenikać go i poruszać. Czasami nie lubił za to swojej wrażliwości, która wchłaniała wszelkie emocje, smutki, radości, na te pierwsze najmocniej wyczulona. Automatycznie wchodził w stan drugiej osoby, a przynajmniej częściowo, dlatego widząc rozpacz targającą Mateuszem, łzy same pojawiały mu się pod powiekami. Nie myśląc nad tym co robi, klęknął przed nim i mocno go przytulił.
- Dasz radę, Mateusz – szepnął, zaciskając palce na jego plecach, jakby przez ten uścisk chcąc dodać mu sił.
Chłopak zesztywniał i wybałuszając na niego oczy, wpierając się mocniej w fotel. Wydobył ręce uwięzione między ramionami Wojtka, i oparłszy się o poręcz niemal poderwał się z miejsca, strząsając z siebie mężczyznę. Broda trzęsła mu się ze zdenerwowania. Nie chciał jego litości, pieprzenia pocieszających słówek, fałszywego żalu. Nie chciał być traktowany inaczej. Poczuł jak zjedzona rano bułka podpływa mu z żołądka do ust. Prawie się przewrócił, oswobadzając się od niechcianego pocieszyciela i gapiąc się na niego w szoku.
Wojtek posłał mu zaskoczone spojrzenie, najwidoczniej nie spodziewając się takiej reakcji. Nie chciał, aby tak odebrał to, co zrobił, ale najwidoczniej znowu wyszło nie tak jak trzeba. Otarł szybko łzy i podniósł się, spuszczając wzrok. Ponownie poczuł się jak idiota.
- Przepraszam... - powiedział cicho, a zimne fale dreszczy zalały go od środka w wyniku zdenerwowania.
- Co ty robisz? - wydusił Mateusz, patrząc się na niego ze zgrozą. Zachowanie współlokatora nie mieściło mu się w głowie. Wsparł się ręką o krawędź zlewu, czując jak bardzo jest mu słabo i źle. Najchętniej skuliłby się na łóżku. Zmarszczył brwi, oblizując suche, mocno spierzchnięte wargi. Miał wrażenie, że jest słaby jak kukła, ciało mu drżało, zimno latało po plecach. Kilkudniowy zarost na twarzy dopełniał tylko żałosnego wizerunku, podobnie jak wybrudzone spodnie i chyba najbardziej powyciągany podkoszulek świata, jaki można było znaleźć.
- Chciałem... - Wojtek nie wiedział, jak ma wytłumaczyć swoje zachowanie. Po prostu chciał wspomóc go, zrobić cokolwiek, aby poczuł się lepiej. Najwidoczniej powinien ograniczyć się do kondolencji i tyle, ale jak zwykle jego wrażliwość podsuwała mu inne rozwiązania, które niekoniecznie były lepsze. A teraz czuł, że jeszcze bardziej pogorszył sprawę, a na pewno nastrój kolegi. - Może idź się połóż... - rzucił, nie patrząc na Mateusza.
Mateusz spuścił głowę, wbijając wzrok w swoje przydeptane mocno kapcie, które Piotr wyciągnął z głębokich odmętów szafki na buty, jakby zapominając, że chłopak zwykle takowych nie zakłada. Wypuścił powietrze przez nos, wypełzając powoli z kuchni na miękkich nogach. Doskonale rozumiał, że Wojtek nie chciał na niego patrzeć. On sam miał dosyć tego, co widział od kilku tygodni w lustrze. Silny skurcz wstrząsnął jego żołądkiem, zmuszając chłopaka do skulenia się w sobie. Poczuł jak niestrawiona bułka wędruje mu z zawrotną szybkością do ust. Tabletki, jakie dostał od Natalii na uspokojenie i ukojenie nerwów, stanowczo nie współpracowały z jego układem pokarmowym. Niemal pognał do łazienki, otwierając szybko klapę sedesu i zawisając nad nim. Oczy zaszkliły mu się od ostrych torsji.
Wojtek drgnął, bijąc się z myślami, co też powinien zrobić. W tym wypadku chyba jedynie herbatę i nic więcej. Pewnie Piotr bardziej tu pasował, w końcu znał chłopaka jakiś czas, a on czuł się jak intruz, jakby wszedł z butami w życie ich obu. Próbując nie wdrążać się we własne przemyślenia zalał dwa kubki, mając nadzieję, że Mateusz nie każe mu wyjść z łazienki. Ruszył w tamtą stronę i zatrzymał się w drzwiach, niosąc ze sobą napój.
Chłopak oparł spocone czoło na przedramieniu, czując silne, nieustępujące skurcze pompujące już teraz samą ślinę z żółcią. Gorycz w ustach była nie do zniesienia. Uniósł się cały, wypluwając z siebie resztki wydzielin. Plecy miał napięte jak struna. Stanowczo tabletki źle na niego wpływały, ale obawiał się, że bez nich w ogóle nie wstałby z łóżka. A gdzieś, głęboko w sobie, chciał wstać, wyjść, zapomnieć o wszystkim. Nie wiedział tylko, jak tego dokonać. Gardło paliło ostro, naruszone przez kwas. Odkręcił zimną wodę, podnosząc się i siadając ciężko na klapie sedesu. W ich malutkiej łazience takie manewry były jak najbardziej możliwe. Wsadził twarz pod kran, opłukując ją z potu i łez. Tak beznadziejnie nie czuł się chyba nigdy w życiu. Popłukał usta wodą, dopiero po chwili unosząc się i rejestrując obecność Wojtka. Wytarł się niedbale w koszulkę, mocząc ją i gniotąc jeszcze bardziej. Był wręcz kredowo blady.
- Napij się – powiedział jedynie drugi współlokator, podchodząc do niego i podsuwając mu parujący kubek.
- Chyba nie utrzymam - mruknął Mateusz, wyciągając przed siebie drżącą, lodowatą dłoń. Westchnął rozedrgany, patrząc na niego smutno. Właśnie udowodnił sobie, że nie jest w stanie ogarnąć nawet własnego ciała bez pomocy drugiej osoby. Od kilki ładnych dni robił to Piotr, ale kiedy ten ponownie wybył do Artura, i chłopak został sam na sam z Wojtkiem, nie miał większego wyboru. Żołądek bolał niesamowicie, wymęczony wymiotami. Wiedział, że powinien się napić, ale obawiał się, że się poparzy. - Pomożesz mi jakoś? - spytał w końcu, zwilżając usta językiem.
- Jasne, poczekaj chwilę. - Wojtek wycofał się z pomieszczenia, żeby wrócić po paru sekundach z drugim kubkiem, ale pustym. Przelał do niego mniejszą ilość herbaty, mając nadzieję, że szybciej ostygnie. Z nim przysunął się z powrotem do Matusza i przystawił mu go ostrożnie do warg.
Chłopak odetchnął ciężej w kubek, upijając trochę. Złapał Wojtka za nadgarstek, przyciągając sobie jego dłoń z kubkiem do ust. Palce miał całe skostniałe i zimne. Przymknął oczy, łykając wolno gorący płyn i czując się odrobinę lepiej. Bladość nieśmiało ustępowała z jego twarzy.
- Dzięki - szepnął, czując jak zimny dreszcz biegnie mu po plecach. Zatrząsł się, krzywiąc nieszczęśliwie wargi. Kilka gorących łez spłynęło mu po policzkach. Nie miał siły by się ogarnąć i przerwać psychiczne cierpienie. Gdyby mógł, po prostu by zniknął.
Wojtek podał mu kolejną porcję, aż w końcu kubek był całkowicie pusty.
- Pomogę ci się położyć, dobra? - zaproponował Wojtek.
- Strasznie mi zimno - pożalił się Mateusz, przyjmując pomocne ramię i wspierając się na nim bezwładnie. Powlókł sztywnymi nogami, nie mogąc doczekać się ciężaru kołdry na sobie. Drzwi od sypialni skrzypnęły, ukazując rozwalone łóżko, na którym zwykle spał z Piotrem. Poduszki walały się po podłodze, kołdra broniła się desperacko przed zjechaniem z materaca, skopane prześcieradło rolowało się przez połowę łóżka niemal malowniczo. Ostatnimi dniami obaj mieli bardzo niespokojny sen, i nie miał to zupełnie nic wspólnego z seksem. Jedynie otwarte okno dawało jakąś pociechę. Przynajmniej nie było duszno.
- Może chcesz jakiś sweter? - Wojtek usadził go na materacu, od razu się schylając, aby jakoś ogarnąć cały ten nieporządek. Dziwnie się czuł, bo w sumie znowu komuś pomagał, jak choćby temu znajomemu Piotra, Arturowi, który przez te parę dni tutaj leżał. Ale on nie wymagał tak uwagi jak Mateusz.
Chłopak przełknął głośno ślinę, wpełzając na łóżko w ciuchach i wpierając twarz w gołe prześcieradło. Cały wręcz dygotał. Pewność siebie, uczucie komfortu, śmiałość, wszystko wyparowało z niego po śmierci matki, zostawiając po sobie jedynie roztrzęsione, bezbronne dziecko. Spojrzał na niego znad ciemnych sińców pod oczyma, z lubością przyjmując podłożoną pod głowę poduszkę. Nie potrafił poczuć się bezpiecznie, załagodzić niszczącego go napięcia. Chwilami zdarzało mu się zupełnie wyłączać umysł, odpływał wtedy w błogi półsen, stan nie dający wypoczynku, będący jedynie nikłą ulgą dla umysłu.
- Położysz się też? - szepnął cicho, mając nadzieję, że jego prośba nie zostanie opatrznie zrozumiana. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby zasnąć zostając samemu w pokoju. Schudł znacznie, i wyogromnione na skutek tego oczy patrzyły na Wojtka rozpaczliwie. W niczym nie przypominał Mateusza sprzed kilku tygodni.
- Jasne - odparł bez wahania Wojtek, przykrywając go dodatkowo kocem. Wsunął się pod narzutę chwilę później, układając na plecach, nie wiedząc, czy ma przytulić Mateusza, czy może wystarczy mu sama jego obecność. Po incydencie w kuchni wolał nie podejmować jakichkolwiek dodatkowych kroków, woląc aby to chłopak nim pokierował według własnego upodobania.
Mateusz odwrócił się na bok, tyłem do mężczyzny, szukając w pościeli jego ręki i łapiąc za nią zgrabiałą dłonią. Pociągnął ją mocniej na siebie, zahaczając o swoje plecy. Twarz wcisnął niemal całkowicie w poduszkę. Strasznie wstydził się tego, co właśnie robił, tego jak domagał się pomocy, i to od kogoś, kto go przecież odrzucił. Nie miał siły jednak, by o tym myśleć. Chłodna, lekka kołdra nie dawała zbyt wiele ciepła.
Wojtek poddał mu się, układając się za nim i otaczając ramionami drżące ciało. Wcześniej podciągnął pościel wraz z kocem, prawie całkowicie ich zakrywając. Przysunął Mateusza ostrożnie do siebie i przytulił, wzdychając ciężko w jego kark. Nic nie myślał, wiedząc, że tak po prostu trzeba, skoro Mateusz tego potrzebuje. Chłopak ścisnął mocniej jego dłoń, wciągając ją niemal pod siebie. Wparł się w niego plecami, w bezwstydnie rozpaczliwym geście, podkulając pod siebie nogi. Zapchany nos utrudniał mu oddychanie, nie myślał o tym jednak, czując jak ciężkie zrobiły się jego powieki.
- Wykorzystuje cię - szepnął bardzo cicho. Powolutku osuwał się w senne odrętwienie.
- Pozwalam – odpowiedział mu spokojnie Wojtek, wprost do ucha. Mateusz mruknął w poduszkę, nie powstrzymując już ogarniającego go błogiego letargu. Sen przyszedł natychmiast.
***
- Co za chujowy dzień – szepnął do siebie Artur, czując gule w gardle, która ściskała go nieprzyjemnie, wraz z bólem w klatce piersiowej. Oparł się dłońmi o umywalkę i opuścił głowę wzdychając ciężko. Wszystko, co męczyło Artura, miało swoje źródło w jego psychice, w której obudziły się dawno zapomniane wspomnienia, i która wypłynęła również na ciało. Powodem był ojciec, którego spotkał dziś u matki w restauracji. Nie wiedział, po co tam był, czego chciał od Justyny, nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Pewnie w ogóle by go to nie ruszyło, nawet chłodny wzrok piwnych oczu, wyrażających te same emocje obrzydzenia i zniechęcenia co w dniu przyznania się przez Artura do swojej orientacji, nie miałby na niego wpływu. To inna rzecz kazała mu stanąć w miejscu, parę kroków przez wejściem do lokalu i zacisnąć do bólu dłonie w pięści. Był to mały chłopiec, w wieku dwóch, trzech lat, który wesoło huśtał rękę jego ojca, paplając radośnie coś o ciastkach. W tamtej chwili wiele myśli przeszło przez umysł Artura, jak burza rozbiły się o jego spokój i mur, który tak skwapliwie budował przeciwko swojemu rodzicielowi. Widząc, jak wchodzą do samochodu zaparkowanego przy chodniku, zorientował się, że podświadomie wciąż wierzy, że relacje między nim a ojcem się poprawią. Gorzko się jednak rozczarował.
Zaśmiał się cicho pod nosem ze swojej głupoty i naiwności.
- Po co mu syn-pedał, z którego nie ma pożytku – mruknął z ironią, nie zwracając uwagi na to, że drży. Zmarszczył brwi i zacisnął wargi, czując rozpacz, która zmieszała się ze wściekłością na siebie i ojca. Zastąpił mnie kimś innym, nowym synkiem, który będzie idealny tak, jak sobie kurewsko wymarzy, pomyślał, nie mając sił wypowiedzieć tego na głos. Wiedział, że cienka granica dzieli go od łez, które wręcz piekły go pod powiekami, domagając się uwolnienia. Pewnie gdyby był sam w mieszkaniu, nie hamowałby się, lecz za ścianą spał Piotr, a nie chciał, aby zobaczył go w takim stanie. Samo udawanie przed nim, że jest dobrze, było straszną męczarnią, a co dopiero gdyby zaczął pytać, czemu chłopak zachowuje się tak dziwnie.
Odetchnął parę razy, próbując uspokoić bijące z nerwów serce i opłukał twarz w chłodnej wodzie. Wiedział, że będzie mieć popsuty nastrój przez następne parę dni, ale nic na to nie mógł poradzić. Mógł jedynie odczekać, aż Piotr wróci do siebie i wtedy całą noc przesiedzieć na tarasie, poddając się warunkom atmosferycznym oraz palić do obrzydzenia papierosy. Czuł jednak, że na tym się nie skończy, będzie to w nim powracać, jak koszmary. Na myśl o snach uśmiechnął się krzywo, będąc pewnym, że i to go nie ominie, miał jednak nadzieję, iż stanie się to pod nieobecność Piotra. Nikt nie wiedział, że przeżywał takie stany załamania i wolał, aby się to nie zmieniało. Nikt nie życzył sobie widowni w najgorszych chwilach swojego życia, kiedy daje się dowód na to, jakim się jest kruchym.
Jeszcze raz opłukał twarz i zabrał się za mycie zębów oraz za ściąganie z siebie ciuchów. Wrzucił je do pralki, cały czas próbując nie poddać się emocjom, które nie zmniejszyły swojego natężenia od spotkania z ojcem. Jak ogień, który płonął i płonął, wciąż podsycany złością i rozpaczą.
W końcu wyszedł z łazienki, wkroczył w ciemności sypialni i od razu usłyszał głęboki oddech Piotra. Artur przeszedł cicho po miękkim dywanie i ułożył się obok mężczyzny, plecami do niego. Czuł ciepło jego ciała oraz zapach, który kojarzył mu się z czymś przyjemnym, i o dziwo bezpiecznym. Nie miało to teraz jednak dla niego znaczenia, kiedy był psychicznie zamknięty na wszystko dookoła, na granicy świadomości, kiedy wciąż widział roześmianą twarz chłopca. Gdy zamknął oczy, nabrała ona wyrazistości, co przyprawiło jego ciało o przeszywający ból. Wtulił twarz w poduszkę i zacisnął zęby.
Śnił. Widział wszystko i wszystkich, a zarazem tylko jedną konkretną osobę. Sprawiała mu ból, ale on udawał, że nie widzi cieknącej mu przez palce krwi. Uśmiechał się, mimo że miał ochotę zawyć. Prostował się, chociaż wewnątrz pragnął skulić się i ukryć przed spojrzeniem ojca. Szukał. W głębi siebie chciał odnaleźć coś, co go ogrzeje, ale wciąż łapał w dłonie kawałki szkła, raniące dotkliwie jego skórę. Znowu widział siebie, idącego z ojcem przez leśną ścieżkę. Otoczenie dookoła było rozmazane i w ogóle go nie rozpoznawał, ale nie miało to dla niego znaczenia, cały skupiony na wysokiej sylwetce mężczyzny kroczącego tuż obok niego. W piersi narodziła mu się radość, ciepło, którego tak bez ustanku poszukiwał, a które był pewien, że w końcu odnalazł w osobie ojca. Wyciągnął dłoń wysoko, chcąc pochwycić skraj szarej marynarki w prążki, którą tak lubił jego ojciec. Wymsknęła mu się ona z rąk, lecz niezrażony sięgnął po dłoń mężczyzny. Chwycił powietrze, tak nagle przeszyte chłodem.
Zatrzymał się oniemiały, zaskoczony, że jest sam. Odwrócił się, ale niczego nie dostrzegł, i nikogo, chociaż nagle otoczył go tłum ludzi, a w nim zrodziła się panika. Wymówił imię ojca, szukał go wzrokiem, próbował rozpoznać w obcych twarzach. Krzyczał, ale nikt nie odpowiadał, jedynie z oddali słyszał wesoły śmiech dziecka.
Zerwał się gwałtownie z łóżka, wręcz wbijając sobie dłoń w usta, chcąc zahamować rozpacz dławiącą mu krtań. Wszedł pospiesznie do łazienki i skulił się na chłodnej, drżąc na ciele i wciskając twarz w kolana. Dygotał atakowany dreszczami oraz mdłościami wykręcającymi mu wnętrzności. Załkał cicho, zaciskając zęby, pozwalając łzom spłynąć po napiętej twarzy. Obrazy ze snu wciąż żywo drżały pod powiekami Artura, nie dając mu spokoju ani na chwilę. Nie zawierały w sobie nic drastycznego, lecz były tak przesiąknięte emocjami, że nie potrafił się im przeciwstawić. Wrócił do powłoki małego chłopca, do okresu, gdzie czuł się bezpiecznie, gdzie czuł się akceptowany, a wszystko dzięki ojcu, który roztaczał nad nim opiekuńczą osłonę.
Boże, jak ja go kocham, myślał. Był zdruzgotany, że już nigdy nie będzie mógł z nim porozmawiać, obejrzeć filmu, czy po prostu się posprzeczać. Rozpłakał się, cały czas tłumiąc siłę swojego smutku, gdzieś na granicy świadomości pamiętając o śpiącym Piotrze. Nie pamiętał ile tak leżał na zimnej posadce, odrętwiały i roztrzęsiony. Uniósł się ostrożnie, ścierając ślinę z ust i łzy z policzków, czując jak szumi mu w głowie oraz jak atakuje go tępy ból. Wiedział, że nie zaśnie, dręczony wciąż jedną myślą, jak żyje dziś ojciec. Zawsze, kiedy napadały go lęki, rodziła się w nim ogromna potrzeba sprawdzenia wszelkich informacji o nim, czegokolwiek, aby poczuć jakąś bliskość. Następnego dnia nieustanie zastanawiał się, co mu to w ogóle daje, lecz nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Działał jak w amoku, przeżarty rozpaczą i bólem, który nieprzerwanie gościł w całym jego ciele. Był jak w stanie choroby, osłabiony, z wypiekami i nawiedzającymi go falami dreszczy.
Nie zapalił w salonie światła, doskonale znając układ mebli. Usiadł ciężko przed kanapą i podciągnął kolana pod brodę, przyciągając z końca szklanego stolika swój laptop. Włączył go i nie przejmując się chłodem wpływającym przez balkonowe drzwi, szybko połączył się z internetem. W wyszukiwarce wpisał: Marek Zawarski.
***
Piotr zbudził się ze snu tak nagle, jakby ktoś szturchnął go w ramię. Otworzył powieki, rozglądając się po sypialni i orientując się, gdzie i dlaczego jest. Sapnął, podnosząc się do siadu. Artura nie było w łóżku, pościel po jego stronie była wyraźnie chłodna, co w sumie nie musiało być niczym dziwnym, zważywszy na to, że powoli dobijało południe. No ładnie sobie pospałem, pomyślał, rozciągając ramiona i wstając z zamiarem poszukania chłopaka. Zajrzał do kuchni, spodziewając się Artura szykującego jakieś śniadanie, ale się przeliczył. Podrapał się mało elegancko po tyłku, upewniając się, że światło w łazience jest zgaszone. Dopiero gdy otworzył drzwi do salonu, spostrzegł chłopaka śpiącego na kanapie w pozycji embrionalnej. Z laptopa leżącego na podłodze sączyła się ciągle muzyka. Artur wyglądał, jakby śniło mu się coś bardzo złego, twarz miał ściągniętą, dłonie wcześniej wyraźnie zaciśnięte na ramionach, rozluźnione podczas snu, leżały bezwładnie. Mężczyzna podniósł ostrożnie komputer i postawił go na stoliku, wyłączając brzęczącą muzykę. Jego wzrok mimochodem prześlizgnął się po otwartej stronie internetowej, przedstawiającej newsy dotyczące jakiegoś publicysty. Nazwisko wydało mu się dosyć znane, i gdzieś z tyłu głowy zaświtała mu myśl, że facet, o którym czytał Artur mógł być byłym mężem jego pracodawczyni, a tym samym ojcem chłopaka. To by wiele wyjaśniało, pomyślał, zamykając laptopa i podchodząc do śpiącego. Przysiadł na brzegu kanapy, przyglądając się jego zaciśniętym powiekom, bladym policzkom usianym piegami, nagim ramionom okrytym gęsią skórką. Było w tym coś uroczego, czego bałby się próbować nazywać.
- Młody, koniec lenistwa – mruknął, ściskając go lekko za ramię i masując dużą, gorącą dłonią. – Kuchareczka musi mi zrobić śniadanie.
Ciało Artura zadrżało, a on sam zbudził się gwałtownie, napinając mięśnie, jakby broniąc się przed czymś instynktownie.
- Hej... - szepnął lekko zachrypniętym głosem, zwracając na mężczyznę zaczerwienione oczy, mając je silnie podkrążone, jakby nie przespał w ogóle nocy.
- Coś taki niewyraźny? – spytał mężczyzna, przypatrując mu się badawczo. – Wzięło cię, czy ćpałeś na dobranoc? – prychnął, ściągając swój t–shirt i przykrywając nim chłopaka. – Jakiś siny jesteś.
Artur przełknął ślinę, mając ochotę wyjść i zamknąć się w pokoju. Wciąż czuł się źle, wręcz wewnętrznie rozerwany, czego nie chciał prezentować przed mężczyzną.
- To tylko zły sen – powiedział cicho, przyciskając czoło do kolan, próbując uspokoić bijące coraz szybciej serce.
- Ktoś cię gonił, czy spadłeś z roweru w przepaść? – Piotr przesunął dłonią po jego plecach, czując jak bardzo chłopak musiał zmarznąć. Jego skóra była wręcz ścierpnięta. – Dalej kuchareczko, widzę że chcesz się przytulić na dzień dobry – powiedział, głaszcząc go wolno po głowie. Coś tu najwyraźniej nie grało, mężczyzna jednak obawiał się, że Artur uzna, że jest wścibski, albo nie daj Boże, że się wtrąca w nie swoje życie. Poczuł jak Artur wstrzymuje oddech, jakby nie chciał wypuścić czegoś na zewnątrz. Po chwili jednak odetchnął ciężko, z wyraźnym trudem. Jego ręka zacisnęła się ostrożnie na dłoni mężczyzny.
- Daj mi chwilę – wymamrotał.
Piotr popatrzył na niego zdziwiony. Takiego Artura jeszcze nie miał okazji oglądać. Pochylił się nad nim mocniej, chuchając w skłębione na czole chłopaka włosy.
- Powiesz mi, w co tu się gra? – spytał w końcu, zawisając nisko nad jego twarzą. Nie potrafił odmówić sobie bliskości z Arturem. Było to dla niego bardzo naturalne. Tym bardziej teraz, kiedy widział, że chłopak jest smutny i chciałby go pocieszyć. Przez dobrą chwilę w ogóle nie dostawał odpowiedzi, przez co zaczynał się zastanawiać, czy Artur ponownie nie zasnął, jednak w końcu młodszy mężczyzna poruszył się i powiedział:
- Znowu mi się śnił, mój ojciec.
- To źle? – Piotr dopytał, pchając nos do jego szyi i wpierając się twarzą we włosy chłopaka. Lubił wąchać go tam, gdzie pachniał najmocniej. Drugie takie miejsce było bez wątpienia wysoko między udami. – Ojcowie to chyba fajna sprawa. Nie wiem, nigdy nie miałem.
Artur uniósł lekko powieki, w ogóle nie reagując na jego dotyk, jakby był poza nim.
- Znowu mnie zostawił – uśmiechnął się wymuszenie. – Ma teraz nowego syna, idealnego.
- Nie ma ludzi idealnych, pewnie dobrze o tym wiesz. Jesteś dorosłym facetem, nie musisz czuć się z nikim związany. Tym bardziej, jak nie miał dla ciebie uczuć – odparł Piotr, unosząc rozespaną twarz. Szturchnął go nosem w nos, uśmiechając się kącikiem ust, bardzo oszczędnie. – Chyba nie brakuje ci poczucia bezpieczeństwa, co? – mruknął, sunąc wargami po lekkim zaroście na jego twarzy. Zamiast śniadania chętnie by go przeruchał.
- To czemu to tak kurewsko boli?
- Nie wiem, no… Odrzucił cię, jest ci przykro, to tak zwykle działa. Najlepiej zapomnij. Przecież masz matkę, widać kobieta ma więcej oleju pod kopułą niż on. No dalej, Artur, ocieramy łezki…- szepnął, patrząc na niego z góry i nie mogąc nic zrobić. Cierpienie chłopaka było poza jego zasięgiem.
Artur milczał, analizując w głowie jego słowa, które dość ciężko przechodziły przez jego otępiały umysł. Pozostał jednak ślad, bo w jego głowie zrodziła się myśl, że w sumie Piotr ma rację, a on tylko niepotrzebnie męczy się wizją dawnego ojca. Wiedział, że tak szybko nie wróci do równowagi, ale chyba warto było chociaż spróbować. Przymknął oczy, ściskając nadal trzymaną dłoń mężczyzny.
- Głodno mi się zrobiło. Może pójdę coś kupię, co? Artur, ja muszę się zbierać do siebie, Mat na mnie tam pewnie czeka, muszę pomóc mu się ogarnąć po tym wszystkim, a jutro do roboty. Nie każdy ma takie słodkie życie jak ty – zakpił przyjacielsko, opierając się ramieniem o kanapę i drapiąc go lekko po brzuchu. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść i nic nie zapowiadało, by miał się szybko pozbierać. Mężczyzna westchnął, unosząc się do siadu. – Dalej młody, wracamy na ziemię.
- Hmm... - Artur uniósł się ociężale, dopiero teraz odczuwając skutki spania w jednej pozie. Nie czuł się za dobrze, ale wolał położyć się, kiedy już Piotr wyjdzie. Zacisnął palce na brzegu kanapy, próbując nieco się uspokoić i skupić na swoim gościu. - W lodówce są jeszcze wczorajsze naleśniki. Ogólnie lodówka pełna.
- Kto ci to jedzenie kupuje, co? Pewnie przyjmujesz tutaj hordy facetów za kasę? – Piotr szturchnął go w bok, śmiejąc się cicho. Artur jednak nie wyglądał, jakby miał się rozchmurzyć. Mężczyzna westchnął po raz kolejny. – Co mam zrobić? Widzę, że tu umierasz. Zlituj się i gadaj sam, nie każ się ciągnąć za język. Mam sobie iść?
- Sorry Piotr, po prostu mam tak zawsze … - Artur przetarł twarz dłonią, czując dreszcze na ciele, gdyż mimo koszuli mężczyzny nadal było mu chłodno – Idź zjedz, ja zaraz przyjdę.
- Nnn, spokojnie – szepnął mężczyzna, przygarniając go do siebie i otaczając ramionami. W mieszkaniu było zupełnie cicho, jedynym co słyszał, było tykanie zegarka. Chłodne światło deszczowego dnia wlewało się przez okno. Piotr przymknął powieki, ściskając go mocno przy sobie i gładząc po pokrytych gęsią skórką plecach. – Musisz się wykąpać w gorącej wodzie, napić herbaty i wskoczyć do łóżka, tak myślę. Nie łam się, nie umiem pocieszać ludzi.
Artur wtulił się w niego z cichym westchnieniem. Zmęczenie wciąż nim kołysało, nie pozwalając zebrać myśli i zrobić cokolwiek.
- Nieźle ci idzie – mruknął, ogrzewając mu obojczyk ciepłym oddechem.
Jaki głupiutki, pomyślał Piotr, obmacując bez skrępowania jego plecy i przyciskając go do siebie. Chwile nasycone czułością i intymną atmosferą były miłe, to prawda, i mężczyzna nie potrafiłby temu zaprzeczyć. Nie mógł jednak zaprzeczyć i temu, że na myśl o pozostaniu dłużej czuł wewnątrz lekką panikę. Nawet jeśli było mu przyjemnie, miał nadzieję, że chłopak za bardzo się do niego nie przywiąże. Nie chciał go sobą rozczarować.
***
Artur ziewnął, przeciągając się na kanapie i drapiąc po brzuchu. Złapał za kartkę leżącą na stoliku i zaczął nucić pod nosem tekst, który się na niej znajdował. Było to stara piosenka, którą napisał jakiś czas temu, ale rzadko grali ją na koncertach, chociaż samych występów nie było jakoś dużo. Musieli się wziąć w garść i stworzyć coś nowego na konkurs dla młodych zespołów. Jacek już umieścił ogłoszenie w poszukiwaniu perkusisty, i Artur był pełen obaw, czy uda się im kogokolwiek znaleźć tak szybko. Do tego dochodziła zmiana samej linii melodycznej wszystkich utworów, w końcu miał dojść nowy instrument.
- Może jakąś balladę? - zastanawiał się Artur, i zerknął za siebie na ścianę, która cała od podłogi po sufit była oklejona zdjęciami jego autorstwa. Oczywiście było też parę nie jego, bo jakby inaczej miałby pojawić się na nich on sam? Fotografie przedstawiały wydarzenia sprzed dziesięciu lat, kiedy on i Kamil, rasowi metale, pojechali na jakiś koncert rockowy i pełną piersią wyśpiewywali przeboje popularnych wtedy wykonawców. Prócz tego było parę ujęć z jakiś imprez, czy po prostu fragmenty rzeczywistości, które na pierwszy rzut oka nie przypominały niczego znanego. Masę twarzy wyłaniało się spod ogromnej ilości zdjęć, każda z osobna mając swoją indywidualną historię. Wśród nich był też Piotr, ułożony na samej górze, gdyż właśnie tak było wszystko układane, po kolei pięło się ku sufitowi. Do tego była przyciskana sporej wielkości szyba, przykręcana do ściany, aby wszystko trzymało się razem i nie odpadło, kiedy zawieje mocniej. Oprócz zdjęć było też masę biletów, które Artur zebrał przez te wszystkie lata. Dostrzegając jeden z nich z koncertu Hey, od razu przypomniał sobie jedną piosenkę, kojarząca mu się z czymś przyjemnym, z dawnymi czasami beztroski.
Nie namyślając się długo sięgnął po swoją gitarę i zagrał cicho, wciąż mając na uwadze, że w sypialni śpi Piotr. Uśmiechnął się do siebie na myśl o nim. Jego osoba w ogóle mu nie przeszkadzała. Przesunął palcami po gryfie i zagrał początek, żeby również zanucić pierwsze słowa piosenki:
- Myślę sobie, że
Ta zima kiedyś musi minąć
Zazieleni się
Urośnie kilka drzew
Niedojedzony chleb
W ustach zdąży się rozpłynąć
A niedopity rum
Rozgrzeje jeszcze krew.
- Wściekłeś się? - burknął Piotr, wtaczając się do pomieszczenia i wyglądając jak pracownik siłowni nie wracający na noc do domu, śpiący na macie do jogi i żywiący się ananasowymi batonikami. Czyli niezbyt ciekawie. Pewnie spałby dalej, gdyby nie obudziły go dźwięki gitary za ścianą. Miał dosyć płytki sen, a jak już się ocknął, rzadko udawało mu się zasnąć ponownie, dlatego tak cenił sobie ciszę w nocy. Spojrzał na Artura przekrwionymi oczyma, trąc dłońmi ścierpnięty kark. Grać mu się zachciało, sarknął w myślach, opadając obok niego na kanapie z ciężkim westchnieniem człowieka narobionego w polu po łokcie. Ostatnie dni wymęczyły go niesamowicie, zmuszając mężczyznę do dzielenia swojego czasu między wymagającego opieki Mateusza a pracę. Wizyty u Artura traktował niemalże jak okazje do porządnego wyspania się.
- Obudziłem cię? - Bardziej stwierdził niż spytał Artur, zaprzestając grania i patrząc na niego przepraszająco.
- Mhmm - wyburczał mężczyzna, polegując na kanapie płasko i nie mając wiele zapału by się ruszać. - Znam to co grałeś. Co to było? - dopytał, ziewając jak szeroko i trąc oczy dłońmi.
- To piosenka Voo Voo, „Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic” – odparł młodszy mężczyzna.
- Mógłbyś się do czegoś przydać chłopczyku, a nie tak siedzisz i kontemplujesz. Herbatka dla mnie sama się nie zrobi. - Piotr zamknął oczy, oddając się sennemu otępieniu, co chwilę ziewając rozdzierająco. Jakoś zimno mu się zrobiło, mięśnie bolały, głowa łupała tępo. Uchylił leniwie powieki, patrząc na Artura z nieodgadnioną miną i trącając go kolanem. Wszystko miał wielkie, kolana również.
Artur zaśmiał się krótko, słysząc prośbę, która raczej nie przyjmuje odmowy. Dotknął uda mężczyzny, podając mu koc, który leżał na oparciu kanapy.
- Ale widzę, że już się obudziłeś, książę – rzucił z rozbawieniem, nadal się uśmiechając.
- Ale jesteś zabawna, królewno - Piotr przyłożył sobie koc do twarzy, wdychając jego miły, proszkowy zapach i burcząc niewyraźnie zza materiału. Nie chciało mu się nic. Chętnie zatrudniłby kilka służek do karmienia, mycia i ubierania. Ewentualnie Artur mógł robić to wszystko za niego, a na koniec wsiąść na jego fiuta i zrobić to, co wychodziło mu najlepiej. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko w koc, rozbawiony własnymi myślami. Nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem, po chwili opadając na bok na kanapie i narzucając koc na głowę. - Ciemno, ooo jak dobrze...- wyjęczał, wpierając się tyłkiem w miękkie oparcie.
Artur patrzył na niego coraz bardziej rozbawiony jego zachowaniem.
- Królowa? Król, mój drogi książę – odparł poważnym tonem, odsuwając gitarę i odstawiając ją na stolik. Nachylił się do Piotra, opierając o jego ramię klatką piersiową. - Lubisz mieć zakryte oczy? - zapytał z ciekawości.
- Pasujesz mi co najwyżej na kuchenną dziewkę łajdaczącą się z rzeźnikiem - Piotr odparł równie poważnym tonem, zerkając na niego spod skołtunionej masy koca. - Wolę mieć kontrolę nad tym co się dzieje. Łeb mnie po prostu boli, nie wyobrażaj sobie - mruknął ciszej, leżąc nieruchomo, przyparty do kanapy ciężarem chłopaka.
Brwi chłopaka uniosły się do góry, takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- To był żart, prawda? - spytał z ironią, odsuwając się.
- Co? - Piotr zmarszczył brwi, patrząc nie niego nierozumiejącym wzrokiem. Znowu coś się nie podobało. A tak się zarzekał, że nie będzie zbyt swobodny w kontaktach z Arturem. No i masz, sarknął w myślach, siadając na kanapie i zwalając z siebie koc. - Co niby było żartem? To, że mnie łeb napierdala?
- Nie o to mi chodziło, sorry, musiałem źle zrozumieć, no nie denerwuj się. - Artur złapał narzutę i ponownie okrył nią mężczyznę, po czym podniósł się. - Przyniosę ci coś na ból.
- Przecież jesteś moją kuchenną dziewką - mruknął, łapiąc go za nadgarstek i patrząc mu świdrująco w oczy z poziomu kanapy. Nie wyglądało to szczególnie poważnie, zważywszy na fakt, że miał na sobie kocyk jak jakiś chorowity dziadunio. - Źle ci z tym?
- Kuchenną dziewką – powtórzył Artur z przekąsem, już chyba nie mając siły walczyć z tym feminizowaniem, którym raczył go mężczyzna. Najwidoczniej siedziało to w nim trwale, ciężkie do zmienienia. - Pozwól swojej dziewce zrobić ci napar z ziół, panie – rzucił, patrząc na niego z rozbawieniem.
- Mmm, to zaraz - pociągnął go za rękę, zmuszając by usiadł na kanapie. Złapał go za bok, ugniatając namiętnie. Może nie był w szczytowej formie, ba, był raczej w kompletnym dołku, ale nawet jeśli nie miał ochoty czy siły na seks, starał się nie wychodzić z roli jurnego byka. Ktoś przecież musiał spełniać marzenia napalonych dziewuszek pokroju Artura. - Pokażesz mi co takie kuchareczki robią z rzeźnikami? - wymruczał niskim głosem, łapiąc dosyć brutalnie za jego pośladek ledwo usadzony na materacu, i miętosząc go mocno.
Artur ledwo się powstrzymywał, aby nie parsknąć głośniej, słysząc te teksty. Ale nie przerywał Piotrowi, decydując się na zagranie w tym komicznym przestawieniu. Przygryzł dolną wargę, udając, że mocno zastanawia się nad odpowiedzią.
- Hmmm... a co chce pan wiedzieć? - Uniósł wymownie brwi, wolno siadając mu na kolanach.
- Nic nie chcę wiedzieć, chcę widzieć - odparł Piotr, chwytając pośladki Artura w obie dłonie i masując je z lubością. - Mmm, jak arbuzy - zamruczał, po czym parsknął dzikim śmiechem.
- Zanim łaskawy pan dowie się o naszych kucharskich erotycznych umiejętnościach, to przyniosę lekarstwo – zadecydował Artur, schodząc z niego i kierując się do kuchni. Na jego ustach cały czas błądził uśmiech, wciąż mając w głowie ''arbuzy''.
Wrócił po paru minutach z proszkiem od bólu głowy, jak i z herbatą, którą, jak miał w zwyczaju ponownie doprawił imbirem. Korzenny, aromatyczny zapach rozniósł się dookoła.
- Proszę, pańskie lekarstwo na nieśmiertelność. - Wesoły ton nie zniknął z głosu młodszego mężczyzny, gdy wyciągał w stronę Piotra tabletkę.
Mężczyzna łyknął szybko, popijając małymi łykami, aż zagrało mu w gardle. Odstawił kubek na podłogę, osuwając się ponownie na kanapę i okrywając mocniej kocem. Co za parszywy dzień, pomyślał, zamykając piekące go oczy.
- Nie mam siły się już bawić Artur. Idź do innych dzieci, daj staruchowi zdychać spokojnie.
- Nie widzę żadnego starucha. - Dłoń Artura przesunęła się po jego czaszce, kiedy usiadł obok niego. - Chodź do łóżka. W sumie powinienem najpierw dać ci coś zjeść.
- Dobrze mi tu - zbuntował się Piotr, nasuwając bardziej koc na oczy i przewalając się na brzuch. - Graj, rób co chcesz, pozwalam kucharce na godzinkę wolnego - zamarudził w poduszkę.
- Och, dziękuje panie. - Artur pokręcił głową z uśmiechem, rozbrojony. Patrzył przez chwilę na jego twarz, po czym usiadł na ziemi i oparł się o kanapę, wracając do tekstu piosenki.