Wiem, że ucieczka nie jest dobrym wyjściem, a jednak, kiedy tylko obudziłem się w poniedziałkowy poranek, nie myślałem o niczym innym jak właśnie o ucieczce. Tchórzostwo mam wpisane w charakter, nic nie poradzę. Wyszedłem zanim Marcel wstał, a że pracę zaczynałem dopiero o dziesiątej, powałęsałem się trochę po mieście. Po pracy pojechałem do domu, żeby sprawdzić jak się mają rodzice. Pech chciał, że akurat z wizytą wpadł brat matki z rodzinką. Cóż mogę o nich powiedzieć, prócz tego, że niedaleko pada jabłko od jabłoni? Moje dwie koszmarne kuzynki miały o mnie takie samo zdanie jak reszta rodziny, więc rozmowa z nimi była raczej nieprzyjemnym obowiązkiem, który na „odczep” grzecznie zaliczyłem, by przy pierwszej nadarzającej się okazji wycofać się i zwiać. Mieszkanie Marcela było puste i ciche (rzecz niebywała o tej porze). Zdziwiło mnie to, bo przyjaciel zwykle mówił o swoich planach, o ile w ogóle były planowane, albo chociaż napomknął, że może gdzieś wyskoczyć po pracy. Tym razem nie dostałem żadnej wiadomości, więc spodziewałem się go zastać w domu, a tu niespodzianka! A może był na mnie zły? Nie wiem za co, ale kto go wie. Jednak po dokładniejszym zapoznaniu się w miejscem rzekomego przestępstwa... za dużo CSI na dobranoc... w kuchni na stole znalazłem kartkę z informacją od Marcela. Wróci późno, mam na niego nie czekać, co w jego języku znaczyło: może dziś, może jutro, może wcale... Nie chciałem nawet myśleć co i z kim robi. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma, erotoman jeden. Zrobiło mi się trochę przykro, bo zdążyłem się już przyzwyczaić do wspólnych posiłków, a dziś musiałem zadowolić się czymś na szybko. Nie było sensu zagłębiać się w tajemnice kulinarne, skoro Marcela nie było.
Po spożyciu byle jakiej kolacji, zasiadłem przed komputerem. Myślę, że twórcy fejsbuka źle go reklamują. W ogóle wszystkie tego typu strony powinny być reklamowane inaczej. Na przykład: „odmóżdżenie spowodowane nadużywaniem portali społecznościowych gwarantuje bezpieczeństwo w wypadku apokalipsy zombie”. Myślę, że żaden nieumarły nie czepił by się kogoś uzależnionego od fejsbuka. Albo, nałogowiec nie zauważyłby nawet, że coś go podgryza. Po tym jak dowiedziałem się, że znajomej z liceum (jednej z tych, które przypomniały sobie o mnie dopiero po latach) urodziły się bliźniaki, których kilkanaście zdjęć szczęśliwa mamusia zaraz wrzuciła do galerii; oraz po tym, jak zupełnie nieznajomy mi osobnik płci brzydkiej, podający się za mojego dobrego kumpla z gimnazjum, napastował mnie przez kwadrans bym dodał go do znajomych; stwierdziłem, że nie mam czego szukać w sieci. Wyłączyłem laptopa, wziąłem prysznic i poszedłem spać, jako że było już po północy.
Marcel rzeczywiście wrócił późno, bo około pierwszej w nocy. Nie spałem jeszcze, więc widziałem w jakim stanie dowlókł się do sypialni. Zapaliłem nocną lampkę, żeby biedna pijaczyna nie potłukła sobie pustej główki i, pomimo późnej pory, od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Marcel, owszem, był lekko wstawiony, ale nie była to przyczyna, która sprawiłaby, by się chwiał.
- Co ci się stało? Zderzyłeś się z tirem? - spytałem widząc jego posiniaczone plecy, kiedy zdjął ubranie. Uśmiechnął się półprzytomnie i... pokazał mi język, na którym połyskiwało coś srebrnego. Nie zapytałem co to takiego, ale się domyślałem. Jedna z moich kuzynek w okresie młodzieńczego buntu też posiadała kolczyki w różnych częściach ciała. Pokręciłem tylko głową. Co za wariat.
- Mam nadzieję, że bolało – powiedziałem wrednie. Marcel wdrapał się na łóżko i położył na brzuchu. Całe jego plecy były czerwone. Także na nadgarstkach i kostkach zauważyłem otarcia, jak po sznurku, albo rzemieniu. - Marcel, skąd to się wzięło? - spytałem, dotykając zaczerwienionego miejsca. Marcel syknął z bólu.
- Boli, dupku! - warknął.
- Coś jeszcze cię boli? - spytałem przezornie.
- Dupa – odparł z rozbrajającą szczerością. Omal nie parsknąłem śmiechem.
- A widzisz, nie wszystkie przyjemności są tak naprawdę przyjemne. Co to było?
- Bondage.
- Wariat. Mogło ci się stać coś gorszego, wiesz?
- Wiem. Ale chciałem spróbować.
- A teraz cierpisz – docinałem. No co? To może być jedyna okazja.
- Spadaj, do wesela się zagoi – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Zwłaszcza do twojego, bo na zalegalizowanie homo związków, jak na razie się nie zanosi.
- Gorzej, że przez jakiś czas nie będę mógł się pieprzyć.
- Jakby to był twój największy problem – prychnąłem. - Lepiej pomyśl co powiedzieć szefowi, bo chyba nie pójdziesz tak do pracy.
- Wymyśl coś za mnie, ja idę spać – oznajmił i na dalsze pytania przestał odpowiadać, a po jakimś czasie ja też zasnąłem.
- Więc – zagadnąłem, patrząc jak Marcel z miną męczennika próbuje założyć koszulkę – było fajnie?
- Spróbuj to będziesz wiedział – warknął, rzucając mi wrogie spojrzenie.
- Sam sobie to zrobiłeś. Chciałeś spróbować, to teraz wiesz, jak to smakuje.
- Daj mi już spokój. Jesteś tu tylko na chwilę, więc udawaj, że nie widzisz.
- Spoko – wzruszyłem ramionami. I tak nic nie wskóram, co będzie chciał, to zrobi, a ja przynajmniej będę miał spokój przez chwilę. - Dzisiaj też zamierzasz gdzieś pójść?
- Żartujesz? Ledwo się ruszam.
- To może odpuść sobie pracę. Zadzwoń, że jesteś chory, czy coś. Albo ja zadzwonię – zaproponowałem.
- Hmm... A wiesz, że to dobry pomysł! Mój eks jest szefem, więc mi nie uwierzy na słowo.
- Twój eks? - wykrzyknąłem zdumiony, ale zaraz pomyślałem, że przecież mogłem się tego spodziewać. Skoro jego szefem jest facet, to Marcel na pewno już się z nim bzykał.
- Dzwoń – podał mi swój telefon. No tak, i po co się oferowałem?
Dzwonię. Tylko co ja powiem człowiekowi?
Zanim odebrał minęły już cztery sygnały.
- Gdzie jesteś pedale?! - usłyszałem donośny męski głos. - Miałeś tu być o ósmej, kurwa, a jest już kwadrans po. Jak babcię kocham, w końcu cię wyleję. Na kopach wyrzucę na ulicę! Obyś miał, szmato, dobrą wymówkę. No, to słucham.
Zatkało mnie. Co prawda nie spodziewałem się słodkiego głosiku, ale i nie ataku. Ale się wpakowałem.
- Eee... Dzień dobry, nazywam się Patryk i jestem współlokatorem Marcela – zacząłem, lecz zaraz mi przerwano.
- Taa? A Marcel nie wspominał, że z kimś mieszka. Lepiej się przyznaj, że jesteś jego fagasem i daj go do telefonu!
- Obawiam się, że Marcel nie może teraz podejść...
- Bo co? Może chory? - Głos po drugiej stronie nie wydawał się zatroskany, ani nawet zainteresowany. Widać dobrze znał Marcela.
- Dokładnie. Jest chory, więc nie może przyjść do pracy – oznajmiłem, mając nadzieję, że obejdzie się bez dokładniejszych wyjaśnień. Niestety.
- A co mu jest? Zapił?
- Nie, ma gorączkę.
- Gorączkę ma? - powtórzył rozmówca z nutą kpiny w głosie.
- Tak. Wysoką gorączkę i jest obolały.
- Obolały? Pewnie ktoś go ostro pieprzył! - Mężczyzna zarechotał. - I co mu jeszcze jest?
- No, wie pan, ogólnie źle się czuje. - Co to ma być? Piszemy scenariusz serialu medycznego, czy co?
- Źle się czuje? A żeby go... - i tu padło kilka niezbyt wyrafinowanych przekleństw. W panice spojrzałem na Marcela, który niemal dusił się ze śmiechu.
- Palant – mruknąłem, profilaktycznie zakrywając mikrofon dłonią. Zrobił to specjalnie! Wiedział, że jego szef tak zareaguje. Wystawił mnie!
- Dawaj go do telefonu! - usłyszałem. O nie, teraz to już miałem dosyć! Jakiś kretyn będzie mnie tu ustawiał przez telefon? Niech się goni.
- Słuchaj, człowieku, gówno mnie obchodzi twoje zdanie. Mówię ci jak komu dobremu, że Marcel jest chory i nie przyjdzie do pracy. Co z tym zrobisz, to już twoja pierdolona sprawa, ja go w takim stanie z domu nie wypuszczę i koniec! Chcesz się upewnić, że mówię prawdę? To zwlecz tutaj swoje dupsko i sam zobacz w czym rzecz, a tymczasem spadaj! - Po tych słowach rozłączyłem się. Podałem telefon Marcelowi, który z na wpół otwartymi ustami wpatrywał się we mnie, chyba nie wierząc w to, co usłyszał. Uśmiechnąłem się niepewnie. Marcel po raz pierwszy w, no cóż, w naszym życiu patrzył na mnie z podziwem, co podbudowało nieco moją pewność siebie. Oddałem mu telefon, oznajmiłem, ze wychodzę do pracy i opuściłem mieszkanie, w ostatniej chwili przed wyjściem wyłapując jeszcze jego śmiech rozlegający się z sypialni. Chociaż raz w życiu udało mi się go zaskoczyć! To zdecydowanie największy sukces w mojej historii.
Cały dzień zastanawiałem się, co powie Marcel, kiedy wrócę. Z całą pewnością wymyśli coś, po czym się nie pozbieram do końca życia. Tak przynajmniej myślałem.
Jako że w pracy mieliśmy luźny dzień, szefowa pozwoliła nam wcześniej wyjść. Cieszyłem się jak głupi, nie wiadomo z czego. Miałem dziś dobry dzień, po prostu, a że rzadko się one ostatnio zdarzały – musiałem to wykorzystać. Dałem się więc namówić znajomym z pracy na wypad na drinka. Skończyło się tym, że obeszliśmy kilka miejsc w okolicy, więc do domu wróciłem bardziej niż tylko lekko wstawiony. Musicie wiedzieć, ze jestem takim typem człowieka, który jak coś wypije to szybko usypia i gada od rzeczy, a czasami nawet dostaje napadu nagłego niepohamowanego śmiechu. Dlatego rzadko spożywam napoje wyskokowe. Ale to nie cała prawda o tym, dlaczego się nie upijam, jak normalni ludzie w moim wieku. Żyjąc pod jednym dachem z nałogowym alkoholikiem potrafi obrzydzić wszystko: picie, płodzenie dzieci, a nawet życie. Zwłaszcza, jeśli mieszka się z kimś takim jak mój ojciec, który ledwo powącha korek czy kapsel od butelki, od razu zamienia się w mister Hyde'a. Chociaż na trzeźwo wcale nie jest Jekyll'em. Naoglądałem się tego dosyć, by zbyt często sięgać po jakikolwiek trunek, a jeśli już, to w nie dużej ilości. Dziś jednak, jak już mówiłem, miałem dobry dzień. Miałem tylko nadzieję, że mój współlokator się na mnie nie wkurzy...
O dziwo, Marcel skwitował stan mojej trzeźwości tylko ironicznym uśmieszkiem, a nawet pomógł mi odnaleźć drogę do sypialni, gdzie padłem jak długi na łóżko, zasypiając od razu. Śniły mi się różowe chmurki i goniący mnie pies, co, po przebudzeniu o trzeciej nad ranem, skłoniło mnie do zastanowienia się, co właściwie było w tym pomarańczowym drinku, którym tak namiętnie delektowałem się wczoraj. Zerknąłem na drugą połowę łóżka, żeby zobaczyć... właściwie nie wiem co chciałem zobaczyć, ani po co tam spojrzałem, w każdym razie Marcela tam nie zauważyłem. Raz jeszcze sprawdziłem która godzina. Nie pomyliłem się za pierwszym razem. Była trzecia. Czyżby już wstał? A może spał na kanapie? Trzecią możliwością było, że wcale się nie kładł. W moim, wciąż jeszcze otumanionym, umyśle pojawiło się pytanie: dlaczego? Wstałem więc i poczłapałem do drzwi. W mieszkaniu było ciemno, więc od razu potknąłem się o coś i wywinąłem orła, budząc zapewne pół osiedla głośnym uderzeniem swojej pustej głowy o podłogę. No dobra, może trochę przesadzam, ale walnąłem jak elektrownia w Czarnobylu. Ale dzięki temu przynajmniej dowiedziałem się, gdzie się podział Marcel, bo już po chwili, jego czerwona rozczochrana czupryna wychyliła się zza oparcia kanapy (tak dla wyjaśnienia, żeby nie było, że coś kręcę: w pokoju zwanym dziennym stały naprzeciw siebie kanapy, sztuk dwie w identycznie zielono-rzygowych kolorach, a między nimi niska ława).
- Co ty robisz, do diabła? - spytał, dość spokojnie jak na człowieka wyrwanego ze snu. Zanim odpowiedziałem, podniosłem się z podłogi na czworaka i w ten sposób przyczłapałem do Marcela.
- Bo się obudziłem i nie wiedziałem gdzie jesteś – wybełkotałem, ledwo unikając zderzenia czołowego z ławą.
- Dlatego się potykasz?
- Bo dywan mnie zaatakował – zgoniłem winę na stary chodniczek leżący w przejściu między pokojem dziennym a sypialnią. Dobrze, ze nie zahaczyłem o stojącą tam komodę, bo chwirutna była i mogła zechcieć mnie przygnieść.
- Dobrze mieć na co zganiać winę – sarknął Marcel. - To czego tu chcesz?
- Czemu ze mną nie śpisz? - jęknąłem na wpół sennie (zdaje się, że nie zdążyłem jeszcze wytrzeźwieć) opierając policzek o podłokietnik kanapy.
- Bo rozwaliłeś się na całym łóżku i dla mnie zabrakło miejsca.
- Nieprawda! - oburzyłem się. Nigdy nie śpię w ten sposób, nawet po pijaku! To nie mógł być powód. - Nie chcesz ze mną spać, bo jestem pijany, tak?
- Nie, to nie dlatego, choć nie podobasz mi się w tym stanie.
- Na pewno nie dlatego? - pytałem dalej.
- Na pewno – odparł z ciężkim westchnięciem.
- To dlaczego? - dociekałem, bo na promilach strasznie upierdliwa ze mnie bestia.
- Bo tu przysnąłem i stwierdziłem, ze nie ma sensu się już przenosić.
- Kłamiesz – stwierdziłem.
- Aż tak się przyzwyczaiłeś do tego, że śpię z tobą? Co będzie jak wrócisz do siebie?
- Nie wrócę, zamieszkam tutaj – oznajmiłem.
- Jasne, jasne, tylko tak mówisz. Niech tylko zadzwoni twoja mama i zaraz cię nie będzie. A ja zostanę sam.
- Nie. Zostanę z tobą! - obstawałem przy swoim. W sumie, dlaczego nie? Chyba dobrze nam się ze sobą mieszkało? A do domu nie miałem jak na razie ochoty wracać. Gdyby tylko się zgodził, chętnie bym został. Jak przez sen usłyszałem westchnięcie Marcela. Zaraz później zostałem zmuszony do wstania z podłogi i za rączkę, jak dziecko, zaprowadzony do sypialni. A że byłem uparty i nalegałem, jakby od tego zależało moje życie, Marcel musiał ze mną zostać. Chichocząc pod nosem ułożył się obok.
Mimo iż wygrałem (bo wygrałem!) pojedynek z Marcelem i to po pijaku, nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w jego twarz przez pół nocy. To znaczy – resztę nocy. Miał naprawdę długie rzęsy, na co nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi. Zupełnie jak dziewczyna. Ale to przecież właśnie przez jego dziewczęcy wygląd wszyscy brali go za geja (w czym się nie mylili, a co nie powstrzymywało Marcela przed wykłócaniem się o stereotypy). Zawsze zastanawiałem się co spowodowało to, że Marcel stał się gejem, i czy w ogóle można powiedzieć „stał się”? Może był nim od początku, miał to zapisane gdzieś w genach i kiedy skończył czternaście lat, po prostu się ujawniło? Jak choroba, czy nowotwór? Pewnie wklepałby mi gdyby wiedział o czym myślę. Dla niego jego orientacja była czymś naturalnym, czymś w co po prostu płynnie przeszedł. Jak motyl - przeobraził się, kiedy nadszedł na to czas. I muszę przyznać, że piękny z niego okaz. A może to jego parszywe dzieciństwo sprawiło, że zaczął postrzegać świat inaczej? Dla wyjaśnienia, ojciec Marcela był skurwysynem. Takim prawdziwym draniem i sadystą znęcającym się, najpierw nad żoną, a później dziećmi. Nic więc dziwnego, że Marcel zwiał stamtąd zaraz po maturze. Z tego, co wiem, jego matka umarła zaraz po wydaniu na świat piątego dziecka – dziewczynki. Jego siostra miała wtedy jakieś siedemnaście lat, podczas gdy Marcel skończył czternaście. Prócz siostry ma jeszcze starszego o rok brata i dwójkę młodszego rodzeństwa. Najmłodsze w tej chwili powinno mieć jakieś dziewięć latek. Ciekawi mnie, czy Marcel w ogóle o tym myśli? O rodzinie, którą, nie bez powodu, zostawił? Czasami wydawało mi się, że jest jeszcze bardziej samotny niż ja. Może dlatego szukał coraz to nowych mężczyzn? Jego ojciec był gnidą, więc może Marcel szukał jego przeciwieństwa? Kogoś dobrego, kto się nim zaopiekuje i nie ucieknie. Co zrobiliśmy w poprzednim życiu, żeby zasłużyć sobie na taki los? Zabijaliśmy, gwałciliśmy? Ukrzyżowaliśmy Chrystusa? Musieliśmy jakoś podpaść tej sile wyższej, która nas, teoretycznie, stworzyła. A może karała nas za to, co robimy teraz? Może wiedziała, ze będziemy grzesznikami. To byłoby niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę fakt, że nie żyjemy dość długo, by aż tak nagrzeszyć.
Marcel poruszył się niespokojnie przez sen. może coś go bolało? A może moje myśli dotarły do niego telepatycznie i przywróciły jakieś nieprzyjemne wspomnienia? Otuliłem go szczelniej kołdrą, żeby nie marzł. Mogłem go, oczywiście, przytulić, ale nie chciałem go zbudzić. Byłby zły, zwłaszcza, że już raz to zrobiłem. Chciałem, żeby odpoczął. Żeby śniło mu się coś pięknego. Motyle, na przykład. Może jeśli skupię się na tym dostatecznie mocno, to przekażę mu jakieś dobre myśli?
Skupiałem się tak, że aż zasnąłem. Obudziłem się dość późno, bo o ósmej. Marcel był już na nogach i robił śniadanie. Uśmiechnął się, kiedy wtoczyłem się do kuchni.
- Miałem dziwny sen – oznajmił.
- O? Co ci się śniło? - spytałem z ciekawością.
- Nie uwierzysz, ale... najpierw śniła mi się moja siostra – uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. - A potem śniło mi się, ze jestem motylem – parsknął śmiechem. - Ja, motylem! Dziwne, nie?
- No, dziwne. - I niech mi ktoś powie, że telepatia nie działa.
Nagle obaj porzuciliśmy nasze zajęcia, wymieniając zaskoczone spojrzenia. Powodem takiego zachowania był dźwięk dzwonka do drzwi. Może was to zdziwić, bo przecież to nic niezwykłego, prawda? Ot, ktoś po prostu czeka, aż go wpuścimy do środka. Tyle że, odkąd mieszkam u Marcela to był pierwszy raz, kiedy ktoś do niego przychodził. Ruszyłem pierwszy. Widząc to Marcel został na swoim miejscu. Nie musiał iść, przecież wiedział, że wpuszczę gościa do środka. Ale kiedy otworzyłem drzwi... wcale nie chciałem wpuszczać „tego” co zobaczyłem. Wręcz przeciwnie, miałem straszną ochotę zatknąć jakiegoś kijaszka w dywanie i niczem Gandalf the Grey wykrzyknąć mu prosto w twarz: „You shall not pass!”. Problem w tym, że nie byłem u siebie.
- Zastałem Marcela? - spytał Rafał. Pozwolę sobie przypomnieć, iż był on mężem sąsiadki, którego z nudów Marceli przygarnął do łóżka.
- Tak – odparłem, ale nie zszedłem mu z drogi. Zamiast tego zawołałem przyjaciela, a kiedy ten się zjawił, czym prędzej wycofałem się do kuchni. Zanim się tam zaszyłem usłyszałem jednak coś interesującego.
- Nie żartowałeś – powiedział Rafał. - On naprawdę tu mieszka? A mówiłeś, że nigdy nie zamieszkasz z innym mężczyzną.
- Patryk jest wyjątkowy – odparł Marcel.
- Sypiasz z nim?
- To nie twoja sprawa.
Więcej nie słyszałem, bo zamknąłem drzwi do kuchni. Więc... Marcel uważał, że jestem wyjątkowy? Nie, nie, inaczej: byłem dla niego kimś wyjątkowym? Ciężko było mi w to uwierzyć. A może po prostu powiedział tak, żeby wymigać się od odpowiedzi? Tak, czy inaczej, zrobiło mi się naprawdę miło.
- Poszedł już? - spytałem, kiedy Marcel wrócił do kuchni.
- Tak.
- Czego chciał? - Wiedziałem dokładnie, po co przylazł! Chciał się połasić do Marcela, bo jego żonka wyjechała na kilka dni do siostry. Mieszkając w bloku można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Ciekawe, czy Rafałek wiedział, że jego żonka zdradza go z kim popadnie? Sam, co prawda, też nie był lepszy.
- No wiesz... - mruknął Marcel. No wiem! Właśnie wiem. I to mnie wkurza. Wiedziony jakimś impulsem objąłem go, mocno do siebie tuląc. - Dusisz mnie – usłyszałem stłumiony jęk.
- Zabraniam ci pieprzyć się z tym zboczeńcem! - oznajmiłem. Cholera, mogłem za to nieźle oberwać, ale warto było.
- Co? Co ty gadasz? Odbiło ci? - Marcel wyswobodził się z moich objęć. Tak jak myślałem, był zły.
- Nie idź do niego – obstawałem przy swoim.
- Skąd wiesz, że w ogóle chciałem do niego pójść?
- Przeczucie.
- Przeczucie! – prychnął. - Podsłuchiwałeś, tak? Nikt cię nie uczył, że to nieładnie?
- Niewiele z tej lekcji pojąłem – stwierdziłem. - Nie idź do niego – poprosiłem raz jeszcze.
- Bo co? Chcesz, żebym był samotny, jak ty? A może mi zazdrościsz, co? - zakpił.
- Może – mruknąłem.
- Słuchaj, może tobie podoba się w tym dole, w którym siedzisz, ale nie wciągaj mnie do niego, dobra? Ja nie chcę spędzić całego życia na użalaniu się nad sobą.
- Więc, jak chcesz je spędzić? Dając dupy każdemu, kto się nawinie? - zaatakowałem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że się zdenerwowałem! I, być może, jestem niespełna rozumu. Zaraz jednak pożałowałem swoich słów i to, o dziwo, wcale nie dlatego, że dostałem po pysku. O nie, serce mi omal nie pękło na widok miny Marcela. Kiedyś ktoś mi powiedział, że słowa mogą ranić bardziej niż cios. Chyba właśnie potwierdziłem prawdziwość tych słów.
- Marcel, mówię to tylko dlatego, że się martwię. Kocham cię i nie chcę, żeby coś ci się stało – powiedziałem spokojnie. Chyba tylko spokój mógł mnie jeszcze uratować.
- O? I myślisz, że mówiąc mi takie pierdoły nie krzywdzisz mnie? - Głos mu drżał, kiedy mówił. Cholera, miałem ochotę odciąć sobie język. Ale skąd miałem wiedzieć, że tak się to skończy? Przecież często mówiłem mu, że robi z siebie dziwkę, ale wtedy zwykle dostawałem po twarzy i na tym się kończyło.
- Przepraszam, wiesz, że nie chciałem cię obrazić, ale wiesz też, że mam rację. Rafał to fiut! - stwierdziłem poważnie. Może ciut zbyt poważnie, bo po chwili na ustach Marcela pojawił się leciutki uśmiech.
- No, przecież o to chodzi – wzruszył ramionami. Przyciągnąłem go do siebie, korzystając z tego, że chwilowo nie chce mnie zabić.
- Zostań ze mną – poprosiłem. Przytulił się do mnie, wtulając twarz w zgięcie mojej szyi. Nagle wydał mi się o wiele mniejszy i szczuplejszy, niż normalnie. Kruchy. Nie bez powodu się o niego martwiłem.
- Okej, zostanę – oznajmił nagle Marcel. - Ale mam prośbę.
- Jaką? Zrobię co zechcesz – ucieszyłem się. Trochę za wcześnie jak się okazało.
- Kochaj się ze mną dzisiaj – szepnął ledwo słyszalnie.
O cholera! A to się wchrzaniłem.