Rozdział 21 – Zaśnij
Mateusz palił papierosa na balkonie ich małego, warszawskiego mieszkanka. Wieczorem wypogodziło się, burzowe chmury wiszące cały dzień nad miastem rozmyły się, zostawiając po sobie oczyszczone i lekkie powietrze. Telefon zawibrował w kieszeni jego krótkich spodenek jakąś anonimową, dyskotekową melodyjką. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz, rejestrując, że dzwoni do niego ojciec. Nie wiedział, czego spodziewać się po jego telefonie. Rodzic stosunkowo rzadko się z nim kontaktował. Szczególnie, że ledwie kilka dni wcześniej wrócił z rodzinnego domu, gdzie spędził niemal tydzień na słodkim lenistwie i byczeniu się. Uwielbiał robić sobie takie wypady na stare śmiecie. Zagasił leniwie papierosa, odbierając połączenie.
- Mateusz. - Głos ojca był zachrypnięty, i bardzo, ale to bardzo spokojny.
- Cześć tato. Coś się stało? - spytał, zaniepokojony tym, jak ojciec zabrzmiał w słuchawce.
- Tak... Synu... Zdarzył się wypadek. - Mateusz zamarł, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w blok naprzeciwko.
- Tato, no mów!
- Chciałbym, abyś jak najszybciej przyjechał do domu - wyszeptał mężczyzna. Słychać było, jak bardzo jest spięty.
- Tato, ale po co?! - wrzasnął Mateusz, nie mogąc już tego wytrzymać.
- Mama jest w szpitalu, nie wiemy, czy przeżyje tę noc - wykrztusił ojciec. Jego głos załamał się w połowie zdania, przechodząc w ochrypnięty jęk. Chłopak popatrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, nie mogąc przyswoić sobie słów ojca.
- Jak to w szpitalu? - krzyknął rozpaczliwie, zaciskając palce na telefonie. - Co się stało?
- Jakiś... Jakiś chuj wjechał w nią jak wracała z pracy swoim Citroenem. Mówiłem nie raz, że to gówniane auto, ale nie chciała mnie słuchać! - Ojciec ledwo panował nad sobą. Wyraźnie dało się odczuć, że jest załamany. - Jest nieprzytomna, lekarze robią co mogą, ale podobno jest bardzo źle, Mati, bardzo...
- Przyjadę najszybciej jak się da! - odparł żarliwie Mateusz, cały nabuzowany z emocji. Nie potrafił uwierzyć, że coś takiego zdarzyło się właśnie im.
- Przyjedź, synu - ojciec przytaknął smunto.
Mateusz wyszedł z domu niemalże tak, jak stał, wciągając na stopy adidasy i łapiąc w pośpiechu portfel i telefon. Szczęśliwie, zdążył na najbliższy pociąg. Siedział w przedziale, bacznie obserwowany przez kilkuosobową rodzinę jadącą najwyraźniej na wakacje. Widział, że matka, kobieta po czterdziestce i pełna pretensji do świata, co manifestowało się w jej ciągłym wzdychaniu i obrzucaniu go nienawistnym spojrzeniem, najchętniej by go z przedziału wywaliła, mimo że miał przecież kupioną miejscówkę. Podróż do domu była prawdziwym piekłem, nie mógł nawet na chwilę zasnąć, czując jak mdli go z nerwów. Wesoła rodzinka nie ułatwiała mu tego, dzieciak siedzący naprzeciwko ciągle kopał go po nogach, a naburmuszona matula w kółko zamykała otwierane przez niego okno, mimo że powietrze dało się kroić nożem z duchoty. Gdy zadzwonił telefon chłopak prawie podskoczył, czując jak obiad podjeżdża mu do gardła. Zgodnie z poleceniem na dworcu wziął taksówkę, która sprawnie zawiozła go na gdyńskie Orłowo, prosto pod drzwi ich domu, w miejsce, które Irena zwykle nazywała ich sielską wsią, uważając za nazbyt małomiasteczkowe jak na jej wymagania. Wypadł z samochodu jak oszalały, prawie zderzając się w drzwiach ze swoim ojcem. Mężczyzna przytulił go mocno, żelaznym uściskiem oznajmiając smutną nowinę.
Mateusz pamiętał jak w zwolnionym tempie swój krzyk, jak wyrwał się z ramion ojca uderzając go w pierś, jak Natalia, która pojawiła się nie wiadomo skąd, złapała go za rękaw. Nie potrafił przyjąć do wiadomości słów bliskich, mając w głowie tylko jedną myśl: to nie może być prawda. Siostra usadziła go stanowczo na fotelu, wciskając mu w dłoń dwie tabletki uspokajające, dostarczone chwilę wcześniej przez zaprzyjaźnionego psychiatrę. Lek osadził go w fotelu na ładne kilka godzin, odrealniając świat i zmiatając myśli z jego głowy, niczym tornado tropikalne lasy. Nie mógł zasnąć, patrząc tępo przekrwionymi oczyma we wzory na dywanie i nie panując nad swoim zdrętwiałym, sztywnym ciałem. Natalia okryła go cienkim kocem i pogasiła światła, zostawiając jedynie małą lampkę z witrażowym kloszem, dającą ciepłe, rozproszone światło.
Było już koło jedenastej, kiedy ocknął się z ciężkiego, niezdrowego snu, zdając sobie sprawę, że przespał noc. Spróbował wstać z fotela, czując jak bolą go mięśnie i jak osłabiony jest po przyjętym psychotropie. Oblizał spieczone usta, nagle przypominając sobie, co wydarzyło się wczoraj. Emocje przebiły się przez otumanienie, powodując, że zaszlochał krótko, zasłaniając usta dłonią. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. To było tak niewiarygodne... Wciągnął głęboko powietrze, przecierając twarz rękoma. Musiał wesprzeć się o framugę drzwi, żeby się nie przewrócić. Natalię znalazł w kuchni, ubraną już w nienaganną, czarną garsonkę, uczesaną w ścisły kok i opanowaną. Ona nie musiała brać lekarstw, żeby się uspokoić, zawsze bowiem była raczej zimna i skryta. Nawet jeśli płakała, nie było widać tego pod warstwą perfekcyjnego makijażu. Bez słowa podała bratu koktajl z warzyw, świeżo przyrządzony w mikserze. Miał ochotę zwymiotować, jego żołądek ścisnął się do rozmiarów śliwki, zaczął jednak posłusznie pić, wiedząc, że przecież siostra chce tylko jego dobra.
- Gdzie tata? - spytał Mateusz, łypiąc na nią przekrwionym wzrokiem.
- Pojechał do szpitala załatwić formalności, oraz na policję. Mają już, naturalnie, tego mężczyznę, który spowodował wypadek. Ojciec nie zostawi na nim suchej nitki - odparła Natalia, strzepując niewidzialny pyłek ze swojej spódnicy.
- Dobrze... - wychrypiał chłopak, siedząc zgarbiony na krześle. Mdłości męczyły go coraz bardziej. Odstawił nieszczęsny koktajl na bufet, ocierając wargi z potencjalnego, warzywnego osadu. - Natalia, co dalej będzie ze wszystkim? - spytał, patrząc na nią z nadzieją.
- Wykonałam już telefon do krematorium, jutro po południu matka zostanie skremowana. W przyszłym tygodniu pogrzeb. Jestem w trakcie informowania rodziny - odparła sucho, tonem doświadczonej pani manager.
- Dlaczego chcecie ją spalić? - spytał żałośnie Mateusz, czując jak po jego ramionach przebiegają dreszcze.
- Nie nadaje się do trumny, nie moglibyśmy otworzyć wieka. Poza tym daje nam to sposobność do zaproszenia rodziny na pogrzeb. Uważam, że matka nie wybaczyła by nam tego, gdybyśmy nie zaprosili na uroczystość stosownej liczby ciotek i wujów - odparła cierpko, krzywiąc nieco swoje bladoróżowe wargi. Jej aryjska, surowa uroda nadawała tylko powagi jej słowom. - Mati... - westchnęła cicho, patrząc uważnie na brata. - Wiem, jakie to dla ciebie ciężkie i nagłe, wiem jak kochałeś mamę, i uwierz mi proszę, nie kochałeś jej bardziej ode mnie... Ale musisz wziąć się w garść. Weź prysznic, idź do ogrodu, przewietrz się. Może jedź na plażę. Ojciec wróci pewnie po południu i spotkamy się na obiedzie, porozmawiamy we trójkę. Hm, braciszku?
Mateusz smętnie pokiwał głową, wstając z trudem z krzesełka. Zabrał swój zielony koktajl ze sobą, powoli wdrapując się po schodach na piętro.
Odświeżony, owinięty jedynie w biały, kąpielowy ręcznik udał się do swojego pokoju. Bardzo lubił spędzać tu czas, ale perspektywa mieszkania samemu w Warszawie była niezwykle kusząca. Usiadł na łóżku przykrytym elegancką, brązową narzutą, uświadamiając sobie, jak ciężko będzie wytrzymać mu w domu, w którym wszystko przypominało mu matkę. Jako ateista wiedział, że po śmierci zostaje tylko ciało, materia rozkładająca się w biologicznych procesach rozpadu, jednak świadomość tego, że matka po prostu przestała istnieć wydawała się mu surrealna. Wpadł w jakiś rodzaj tępego odrętwienia, nie mogąc i nie chcąc zrozumieć sytuacji, jaka zaistniała. Podszedł do okna, opuszczając ciemnobrązowe zasłony i zauważają paczkę leżącą na biurku. Rozwinął prezentowy papier, znajdując w środku granatowy, kaszmirowy sweter z dyskretną metką Burberry, oraz karteczkę. Otworzył ją zdrętwiałymi palcami, poznając pismo swojej matki.
"Dla Mateuszka z okazji urodzin. Całuję, mama".
Rozpłakał się jak dziecko, chowając twarz w dłoniach, ze swetrem na kolanach i karteczką z pachnącej różami papeterii w ręce.
***
Spacerował wolno wybrzeżem, niosąc buty w dłoniach i czując pod stopami zimny, wilgotny piasek. Koniec lipca okazał się wyjątkowo niekorzystny pod względem pogody, dlatego też turystów nie było zupełnie, prócz kilku osób wyprowadzających psy i pozwalających im aportować patyki lub kąpać się w wodzie. Objął się ramionami, czując jak zimny wiatr przyprawia go o gęsią skórkę. To nie jest dobra pogoda na spacer, pomyślał, patrząc jak nogawki jego jasnobeżowych spodni naciągają wilgocią. Kilka kobiet obejrzało się za nim, bo mimo smutku wymalowanego czytelnie na twarzy, prezentował się nadal bardzo pociągająco. Wytarł nos w chusteczkę, pocierając mocnej dłońmi o zdrętwiałe od zimna ramiona. Nie miał ochoty tam wracać, mierzyć się z prawdą, z rodziną, z ich szumnymi kondolencjami, telefonami, obietnicami pomocy i wsparcia. Pragnienie, by zostać samemu rosło w nim gwałtownie. Zapatrzył się w dal, w siną linię łączącą niebo, z jego ciężkimi, nabrzmiałymi wodą chmurami, z morzem, wzburzonym i nieprzyjaznym. Tyle razy tu z nią przychodziłem, myślał, kucając i grzebiąc palcem w pachnącym mułem i wodorostami piasku. Czy wiedziała, jak bardzo ją kocham? Nie zasłużyłem sobie na to, żeby zniknęła, myślał, próbując znaleźć jakikolwiek stabilny element w chaosie, jaki go otoczył.
Natalia zajęła się doborem gustownej urny oraz wszelkimi formalnościami, z rzadka radząc się ojca i nie pytając wiele o zdanie brata. Wiedziała, że Mateusz, ten rozpieszczony i bardzo emocjonalny mentalny nastolatek nie poradzi sobie łatwo z zadaniem, jakie na nich spadło. Cóż, w każdym razie miała nadzieję, że matka byłaby z niej dumna. Przecież tak ją właśnie wychowała. Natalia pamiętała jeszcze czasy, kiedy żyło im się o wiele skromniej niż obecnie, kiedy jej młoda mama zamiast szytych na miarę żakietów nosiła swetry po swoich starszych siostrach. Zwykle nie lubiła wracać myślami do tego okresu, czasami jednak wspominała go złośliwie jako okres bez Mateusza. Wtedy cała uwaga rodziców była skupiona wyłącznie na niej, a później kiedy pojawił się Mateusz i rodzice oszaleli na punkcie ślicznego, czarnowłosego cherubinka, czuła się odepchnięta, niechciana, mimo że nie było to prawdą. Zawsze jednak to od niej wymagano rozsądku, opanowania, świeżości umysłu, pozwalając Mateuszowi bawić się i brykać jak tylko miał ochotę. Czasami miała to rodzicom za złe. Ciężko było jej litować się nad bratem, synkiem mamusi, tak podobnym do niej i równie samolubnym jak matka, gdy w głębi serca czuła się obca, niczym służąca. Ojciec stracił głowę i zimny osąd jak tylko dowiedział się o wypadku, Mateusz pogrążył się w rozpaczy nie interesując się nawet dalszym losem zmarłej i nie próbując na niego wpływać. Została sama z milionem spraw do załatwienia, podskórnie czując, że zostanie nazwana kobietą bez serca, bo nawet w tak trudnej sytuacji potrafiła zmusić się do rozsądnego działania.
Na spaleniu zwłok była jedynie Natalia, próbując oszczędzić dodatkowych emocji ojcu i bratu. Mateusz nie wziął nic do ust od czasu feralnego koktajlu i chwiał się nieco, osłabiony. Jak tak dalej pójdzie, zamkną go w psychiatryku na obserwacji, pomyślała. Nie żeby nie miała na to żadnego wpływu. Uważała, że jej brat nie potrafi poradzić sobie sam ze swoim życiem, i należy mu się nieustanna opieka. Szorstka miłość Natalii często mylona była z oschłością i brakiem uczuć. Nigdy nie przyznała się, jakie to dla niej krzywdzące.
Ojciec starał się nie przebywać w domu, uciekając co rusz do kancelarii w celu, jak mówił, pozamykania ważniejszych arterii, przy czym chodziło mu oczywiście o trwające sprawy sądowe. Na najbliższe półtorej tygodnia życie rodziny Siedleckich zostało wstrzymane w każdym aspekcie, który nie dotyczył pogrzebu.
Mateusz przymierzył nowy, czarny garnitur, jaki przysłano mu na polecenie Natalii ze sklepu. Oczywiście leżał idealnie, sprawiając że powinien wyglądać i czuć się niczym model Hugo Bossa. Kiedy parzył w lustro widział jednak poszarzałego, wymiętego chłopaka z ciemnymi workami pod oczyma, mocno spierzchniętymi wargami i drżącymi dłońmi. Co dalej, pytał sam siebie, czując w sobie jedynie rozpacz i strach. Jak mam dalej żyć? Odpowiedzi na pytania nie znajdywał.
Dni upływały mu wolno i męcząco, jak majaki podczas wysokiej gorączki. Chwilami ciężko było uwierzyć Mateuszowi, że to wszystko jest prawdą. Urnę przywieźli już dzień po kremacji, kiedy prochy dobrze ostygły. Nie mógł zmusić się, żeby jej dotknąć, patrzył tylko z grozą na smukłe, czarne naczynie, jednocześnie z czułością i obrzydzeniem. Tak bardzo pragnął jeszcze chociaż raz zobaczyć matkę, jeszcze raz ją objąć, porozmawiać z nią, zapewnić o swoich uczuciach. Pamiętał, jak żegnali się ostatnio przez Skype`a. Serce ścisnęło mu się na to wspomnienie, wyduszając z jego oczu kolejne łzy. Wrócił do pokoju, odprowadzony zatroskanym spojrzeniem Natalii i ciężkim, bolesnym wzrokiem ojca.
Gdy był już u szczytu schodów usłyszał, jak w jego pokoju dzwoni telefon. Przyspieszył kroku, wchodząc i odnajdując porzuconą na łóżku komórkę.
- Halo? - spytał ochrypniętym, nosowym głosem.
- Mati, do kurwy nędzy, gdzie ty się podziewasz? - przywitał się Piotr, wyraźnie poirytowany.
- Jestem w domu, w Gdyni. - Mateusz wyraźnie zdziwił się, ale też ucieszył, słysząc mężczyznę w słuchawce.
- To czemu nic nie powiedziałeś, że jedziesz, co? Wojtek chciał na policję dzwonić. Co się stało, Mati? - zapytał już ciszej, słysząc że z chłopakiem coś jest nie tak.
- Moja mama miała wypadek i zmarła - wydusił na jednym tchu, ucinając końcówkę zdania w nagłym szlochu. Nie potrafił przestać krztusić się łzami, kiedy musiał mówić o tym na głos.
- Mati... - wykrztusił Piotr, nie wiedząc co powiedzieć. Bo kto mógł się przecież tego spodziewać. - Przyjechać do ciebie? - spytał po prostu. Gdyby mógł, mocno by go przytulił, bo przecież wiedział jaki emocjonalny jest Mateusz. Czuł się zobowiązany opiekować się nim, co wynikało również z tego, że było między nimi dziesięć lat różnicy.
- Nie, ja muszę tu zostać jeszcze tydzień, do pogrzebu. Jest siostra, ojciec, cała rodzina przyjedzie. Wszyscy ją kochamy - rozpłakał się na dobre, przysiadając na łóżku. Ramiona drgały mu, wstrząsane szlochem.
- Niech Natalia da ci coś na uspokojenie, połóż się, zaśnij. Nie ma sensu, żebyś o tym rozmyślał. Nic się już nie odstanie przecież. Mam nadzieję, że wrócisz do Warszawy niebawem?
- Tak, oczywiście, że wrócę - głos Mateusza ochrypł już zupełnie od płaczu. - Kochasz mnie? - spytał, odnosząc się do ich małej, łóżkowej gierki. Byli ze sobą na tyle blisko, że mogli mówić sobie takie rzeczy, bez obawy, że druga strona weźmie to na poważnie i spróbuje wyciągać z tego konsekwencje, jak w związku. Nie żeby uczucia te istniały naprawdę, ale Piotr akceptował potrzebę czułości u Mateusza i starał się ją zaspokoić, kiedy chłopak się tego dopraszał.
- Kocham cię, Mati. I czekam na ciebie. Nie płacz już chłopczyku, weź grzecznie tabletkę i idź do łóżka. Jutro wszystko będzie lepiej.
- Nie będzie lepiej... - odparł, w jakiś sposób uspokojony. Przy Piotrze zawsze czuł się bezpieczniej.
- Zawsze możesz zadzwonić, przyjadę - zadeklarował Piotr. - Muszę kończyć teraz, odezwę się niebawem. Tymczasem, Mati.
- Mhm, pa - wydusił chłopak, żałując, że rozmowa się już skończyła.
W drzwiach od pokoju dostrzegł po chwili stojącego ojca. Mężczyzna miał trudną do odczytania minę, ręce wpuszczone w kieszenie garniturowych spodni, twarz bladą i nader wyraźnie niewyspaną. Mimo, że nie spał już dwie noce, nadal nie mógł zmusić się by po prostu położyć się do łóżka, zbyt wiele spraw było na jego głowie, chociaż Natalia pracowała za dwie osoby.
- Naprawdę, Mateusz... Naprawdę, twoja matka nie żyje, a jedyne co robisz, to dzwonisz do swojego... chłopaka? Tak, dobrze zrozumiałem? I czułostki przez telefon? Nawet w takim momencie nie potrafisz się zachować, prezentując wszędzie swoje... swoje pedalstwo! - Mężczyzna wypluł ostanie słowo z obrzydzeniem, patrząc na syna karcąco. O ile matka wiedziała o biseksualizmie syna, o tyle ojciec nie chciał przyjąć go do wiadomości i na każdą potencjalną informację na ten temat reagował w podobny sposób.
- Tato, jak możesz tak mówić? - spytał chłopak, krzywiąc żałośnie usta. - Tak strasznie mi przykro...
- Nie chcę już nigdy, zrozumiałeś? Nigdy słyszeć o tym, ani o innym mężczyźnie. Znajdź sobie dziewczynę, nie obchodzi mnie to. Jeszcze raz Mateusz, i pominę cię w testamencie. A teraz marsz na dół, pomożesz siostrze - syknął, wskazując palcem parter. Grymas obrzydzenia nie schodził ojcu z twarzy.
***
- To było niezłe – mruknął Artur, kiedy na laptopie zaczęły lecieć napisy końcowe do Batmana, którego wraz z Piotrem obejrzeli. Była sobota wieczór i to było ich pierwsze ponowne spotkanie po prawie dwutygodniowym niewidzeniu się. Za oknem już dawno zapadł zmrok, przyjemne chłodne powietrze było ukojeniem po upale, jaki panował za dnia. Nagłe załamanie pogody i deszcz sprawiły, że nieco się oziębiło, i jak sugerowała jeszcze rano pogodynka w radio, miało tak się utrzymywać do następnego tygodnia. Koniec lata zbliżał się nieuchronnie.
Siedzieli w pokoju Artura, a raczej polegiwali na poduszkach na łóżku, przytuleni do siebie swobodnie, zaspokojeni seksualnie i umysłowo po filmie.
- Co było niezłe? Bane, Batman, czy może ten młody policjant, hmm? - spytał Piotr, wzdychając. Ciepłe powietrze z jego ust muskało ramię Artura. Mężczyzna całował je niespiesznie, zrelaksowany, rozparty na poduszkach, słuchając lecącego w tle soundtracku. Musiał przyznać, że Artur wypompował go niesamowicie z sił.
- Pytasz, który mi się podobał? - Artur obrócił głowę i spojrzał na niego z uśmiechem. Nadal część jego twarzy nosiła ślady po pobiciu, chociaż obrzęk już dawno zniknął, zostawiając jedynie ciekawe odcienie sińców. Na brwi zamiast dużego opatrunku znajdował się o wiele mniejszy, a oko wróciło do normalności, już bez opuchnięcia. Po wszelkich rankach i zadrapaniach zostały jedynie zagojone miejsca, tak samo na wargach, które jak mógł się przekonać Piotr, wróciły do swojej dawnej, pełnej funkcjonalności.
- Z którym byś się przespał - mruknął Piotr, cały zadowolony, pchając twarz w jego ciało. Pachniał potem, seksem, feromonami, czymś niespotykanym. Kosmicznym pyłem, zakpił w myślach Piotr, penetrując nosem skraj jego włosów. Zwykle po seksie miał dużą potrzebę czułości, rzadko jednak zdobywał się na coś takiego. Z Arturem jednak wszystko wyglądało inaczej. Mimowolnie wrócił myślami do Mateusza, który ciągle przebywał w Gdyni. Ścisnęło go z żalu, gdy o nim pomyślał, nie dał jednak niczego po sobie poznać. Nie uważał przecież Artura z przyjaciela, by opowiadać mu o takich rzeczach.
- Hmm... - Artur zamyślił się, zwracając wzrok na pokój, mimo że już miał gotową odpowiedź. Bane od razu zwrócił jego uwagę, ale w innym sensie. Uważał, że chętnie zobaczył by Piotra w takim stroju, mogłoby to być bardzo podniecające. Oblizał wargi, z przyjemnością oddając się drobnym czułościom ze strony kochanka, dochodząc do wniosku, że lubi być tak pieszczony, muskany i całowany. W głębi nie chciał się przyznać, ale dwa tygodnie bez mężczyzny, bez jego zapachu, dotyku zbudziło w nim tęsknotę za nim. - Myślę, że… - zaczął wolno, przesuwając bardziej zdecydowanie po udzie Piotra, które już wcześniej gładził - …że ty w takim wdzianku jak Bane mógłbyś zmusić mnie do wszystkiego. Chociaż strój Batmana też by ci pasował he.
- O kurwa... Ha ha ha - zaśmiał się głośno Piotr, aż zginając się w pół i mrużąc oczy. Nie mogąc przestać szaleńczo rechotać wparł twarz w ramię Artura, przypierając go bardziej do łóżka. Wizja, jaką roztoczył chłopak go powaliła. Dawno tak bardzo nic go nie rozbawiło. - Nie wiem co ci chodzi po głowie, ale w życiu nie założyłbym peleryny! - parsknął śmiechem, nachylając się do niego i całując w obojczyk. Spojrzał mu w oczy, z ustami przy jego skórze. - Bane jest seksowny w swoim płaszczu, to prawda...- zamruczał. Uśmiech stałe błąkał się po jego wargach.
- Ej, peleryny są seksowne! - zaprzeczył radośnie Artur, z ciekawością mu się przypatrując. Wesoły Piotr był naprawdę ciekawym oraz podniecającym widokiem. - Można się szybko rozebrać i okryć . Widzisz jaka zajebista funkcja? - cmoknął go we wciąż roześmiane wargi, samemu także nie przestając się chichotać.
- Zajebista, chyba dla ekshibicjonisty. - Piotr prychnął rozbawiony, wydychając na niego ciepłe powietrze. Niewiele brakowało, żeby na nim leżał. - Pod pachami też masz łaskotki? - spytał, zerkając na niego ze złośliwym błyskiem w oku i zaczynając łaskotać go opuszkami palców dosyć gwałtownie. Cały zadowolony z siebie oglądał swoje dzieło. Takie chwile radosnej beztroski również rzadko mu się zdarzały.
Artur w pierwszej chwili, kiedy tylko usłyszał jego pytanie chciał się odsunąć, doskonale odgadując jego niecne zamiary, ale niestety refleks miał za wolny, plus to, że leżał po stronie ściany. Krzyknął, na przemian się śmiejąc, próbując jakoś się bronić, ale było to wręcz niemożliwe.
- Za co?! - wysapał cały czerwony na twarzy, kiedy udało mu się na chwilę złapać jedną z dłoni Piotra, tak brutalnie poczynających sobie na jego skórze.
Mężczyzna zawisł nad nim nisko, roześmiany, by po chwili złapać obie jego dłonie i unieruchomić mu je nad głową.
- I co teraz zrobisz, żeby się uwolnić? - spytał, dotykając twarzą jego policzków i torsu. Poruszył biodrami nad ciałem chłopaka, automatycznie myśląc o rozsunięciu mu nóg. Było coś niesamowicie podniecającego w tym, jak bardzo uległy był mu drugi mężczyzna. Aż żal było tego nie wykorzystywać.
- A co życzył by sobie Bane? - szepnął Artur, uspokajając oddech i patrząc na niego pożądliwie. Bardzo podobała się mu się ta gierka, zwłaszcza kiedy mógł widzieć w Piotrze dominatora. Chociaż w sumie zawsze nim był, jakby nie patrzeć.
- Bane to chyba dozgonnej miłości z Mirandą. Nie wiem, czego ja mógłbym sobie życzyć w takim układzie - mruknął, całując go wolno w szyję. Niespodziewanie uniósł się na rękach i rozkaszlał brzydko. Aż poczerwieniał na twarzy z wysiłku. Dźwignął się do siadu, zasłaniając usta dłonią i wydając z siebie urwane, suche kaszlnięcia. Męczyło go to od paru dni, ale nic nie mówił, ignorował to, wiedząc że nie ma czasu na chorowanie.
Artur podniósł się i dotknął jego ramienia.
- Wszystko ok? - spytał, lekko zaniepokojony.
- Ta, sorry, nic się nie stało – wydusił starszy mężczyzna, wstając z łóżka. - Idę przepłukać usta, zaraz wracam - rzucił, wychodząc z pokoju. Na tyłku miał jedynie slipy, i to nie do końca wciągnięte.
- Może chcesz coś na gardło?
- Nie, dzięki Artur, wszystko gra - odkrzyknął, po chwili wracając z powrotem i siadając na łóżku. W płucach lekko rwało go po ataku kaszlu, zaczerwienione oczy również nie wróżyły dobrze, ale nie zamierzał nad tym się wiele zastanawiać. Nie pamiętał kiedy ostatnio chorował, więc wyszedł z założenia, że i tym razem to chwilowa słabość, po której nie będzie już rano śladu.
- Może coś zjemy? Hm? - Artur przysunął się do niego, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Nie jestem za bardzo głodny... Jaki ty się zrobiłeś chętny na przytulanie - zmienił temat Piotr, gładząc go leniwie po brzuchu. - To na pewno dzięki regularnym zastrzykom z mojej spermy, co? - zaśmiał się krótko, czując jak śmiech prowokuje koleją falę kaszlu. Przełknął ślinę, starając się tego uniknąć.
- Przecież lubisz i przytulanie, i dawanie mi takich zastrzyków. - Artur cmoknął go w bok szyi, wędrując rękoma po bicepsach mężczyzny, to zsuwając je na plecy, dotykając jego boków. Niespodziewanie powędrował pod jego pachy i połaskotał.
Mężczyzna zaśmiał się serdecznie, czując przyjemne dreszcze tam, gdzie palce Artura stymulowały jego skórę. Aż przymknął oczy, roześmiany, odchylając się bardziej w tył, kiedy kolejna fala kaszlu gruchnęła potężnie. Zatkał sobie usta pięścią, czując w głowie tępe pulsowanie. Już wolałby zagrać bottoma w filmie z podwójną penetracją niż chorować. W myślach już obiecał sobie kupić jakiś syrop z rana. Nie mógł przecież się tak łatwo poddać.
- Pewnie, że lubię - wychrypiał, kładąc się na plecach i przesuwając dłonią po jego przedramieniu. Czuł, że opadł z sił.
Artur pogłaskał go po głowie, przyglądając mu się tak z góry.
- Zrobię ci herbaty z imbirem, co? - mruknął, gładząc go po piersi, w okolicach serca. - Dobre na noc, więc może jutro już nie będzie tak cię męczyć.
- Zostaw mnie, niech zdechnę samotnie - prychnął Piotr, ziewając mało dyskretnie i polegując w zmiętej pościeli. U Artura było ku temu o wiele więcej miejsca niż u niego w mieszkaniu.
- Och, ostatnie życzenie na łożu śmierci?
- Kilku młodych mężczyzn i tuba lubrykantu. Ostatecznie może być jeden mężczyzna - zażartował, przewracając się na bok i prezentując mu swój tyłek. Senność ogarniała go mocniej z każdą sekundą.
Artur klepnął go w pośladek z szerokim uśmiechem.
- To już drugie życzenie, pierwsze i ostateczne już powiedziałeś – nachylił się nad nim i cmoknął w skroń. - Zostawię cię na chwilę abyś zdychał w samotności, aż nie wrócę – mruknął, podnosząc się z łóżka, narzucając na niego kołdrę.
- Och... Jaki brak litości... Okrucieństwo...- wymamrotał Piotr, ziewając głęboko i uśmiechając się w poduszkę. Gdyby nie ból głowy, byłoby całkiem... idealnie.
Artur nie skomentował tego, wychodząc z pokoju z uśmiechem, mając nadzieje, że Piotr mu nie zaśnie póki nie da mu herbaty. Swoją drogą musiał przyznać, że dogadywali się znacznie lepiej niż wcześniej. To spostrzeżenie bardzo go ucieszyło.
***
Piotr obudził się bladym świtem, czując nieprzyjemne odrętwienie ciała i suchość w ustach. Za oknem dopiero szarzało, kiedy wyswobodził się z objęć Artura i wytoczył z łóżka, by pójść do kuchni po coś do picia. Po cokolwiek. Gardło paliło żywym ogniem, w płucach nieprzyjemne chrzęściło, mięśnie bolały tępo. Czuł się osłabiony jak dawno. Wsparł się dłonią o kuchenny blat, wypijając chciwie kubek wody z kranu, i od razu nalewając sobie kolejny. Przełykanie bolało, ale z drugiej strony suchość, jaką czuł w ustach była nie do zniesienia. W łazience zabawił chwilę, próbując ustać przy sikaniu i nie chwiać się przy tym. Zerknął krótko w lustro, oglądając swoją twarz z czerwonymi wypiekami i przekrwionymi oczyma z obrzydzeniem. Wyglądam jak pierdolony rolnik, pomyślał z goryczą. W swoim mniemaniu zawsze zresztą wyglądał dosyć wioskowo, nawet jeśli inni nie myśleli o nim w ten sposób. Żałował, że nie wie, gdzie Artur trzyma lekarstwa. Mógłby łyknąć kilka tabletek i postawić się na nogi. W tej sytuacji jednak zmuszony był ubrać się i iść coś kupić. O ile pamiętał, w pobliżu był jakiś całodobowy. Wszedł najciszej jak potrafił do sypialni, podnosząc z podłogi swoje ubrania i zaczynając je zakładać na siebie z mozołem. Starał się nie robić hałasu, jednak kiedy portfel wraz z kluczami wyleciał mu z kieszeni spodni i huknął o podłogę, nie było już odwrotu. Zamarł ze spodniami w ręce, widząc jak Artur budzi się ze snu, otwierając posklejane powieki. Wyglądał prawie romantycznie, otulony rozburzoną kołdrą i zaspany. Piotr przełknął ślinę, czując że będzie musiał mówić. Bał się trochę, że gardło mu na to nie pozwoli.
- Hmm... - Niebieskie oczy młodego mężczyzny przeniosły się na niego, chcąc dojrzeć źródło hałasu. Widząc go na wpół ubranego powieki uniosły mu się, a brwi zmarszczyły w wyrazie zdziwieniu na ten widok. - Co ty robisz? - spytał Artur, unosząc się na łokciach, przypatrując mu się z nagłą uwagą.
- Będę się zbierał – mruknął, starając się brzmieć jak najbardziej normalnie, chociaż średnio mu się to udawało. Spróbował zapiąć pasek, męcząc się z tym dobrą chwilę. No weź się kurwa w garść, pomyślał, poprawiając w końcu spodnie i łapiąc za koszulkę. Był zdecydowany jak najszybciej się ulotnić. Koniecznie musiał iść do apteki. – Śpij młody, jeszcze wcześnie. Odezwę się jakoś na dniach.
Artur przetarł twarz, odruchowo sprawdzając godzinę i jeszcze mocniej zmarszczył brwi, widząc, że dochodziła szósta rano.
- Tak wcześnie? - powiedział, całkowicie podnosząc się z pościeli. Gdy dostrzegł wypieki na twarzy kochanka, podszedł do niego. - Piotr dobrze się czujesz? Źle wyglądasz – powiedział, żywiej dotykając jego policzka.
- Ta, dzięki za komplement z samego rana – odparł Piotr, łapiąc go zębami za nadgarstek. Spróbował uśmiechnąć się przy tym zadziornie. Nie wyszło. Jego gorący oddech omiótł rękę Artura. Był wyraźnie zbyt gorący. Mężczyzna spojrzał na niego z bliska, starając się wyglądać przekonywająco. – Idź się połóż Artur, póki gniazdo jeszcze ciepłe. Ja serio będę już leciał.
- Ty jesteś chory Piotr, i chyba zwariowałeś, jeśli chcesz w takim stanie się ruszać. - Dłoń Artura od razu powędrowała na jego czoło. Tak jak przewidywał było całe rozpalone, ewidentnie złapało go przeziębienie, o czym świadczyły również zaczerwienione oczy mężczyzny i to jak mówił ochryple. - I nie mydl mi oczu. Rozbieraj się i wskakuj do łóżka, zaraz nafaszerujemy cię lekami, dobra?
- Artur, kurwa, co cię napadło… Jeszcze cię zarażę i każesz mi się sobą zajmować znowu, co? Powiedz od razu, że tego chcesz, a nie udajesz pielęgniarę – zażartował Piotr. Efekt popsuł atak suchego kaszlu, który wręcz zadudnił w jego płucach. Zacisnął usta, patrząc na niego spod opadających mimowolnie powiek. – Możesz dać jaką tabletkę…- rzucił w końcu. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru zostawać tu dłużej.
- Nic mnie nie napadło, raczej ciebie, skoro masz takie pomysły, i weź połóż się. - Artur lekko pchnął go w stronę łóżka. - Wygrzejesz się i pójdziesz później, dobra? - zaproponował widząc, że inaczej Piotr się nie zgodzi.
- Zaczynam cię podejrzewać o najniższe instynkty – burknął mężczyzna, łapiąc go za rękę i uwalając się na łóżku, ciągnąc chłopaka za sobą. Przygarnął go ramieniem z niskim pomrukiem, kokosząc się w ciepłej, pachnącej snem i seksem pościeli. – Już się wygrzewam. Zadowolony?
Artur prychnął, rozbawiony jego zachowaniem.
- Jesteś niemożliwy – rzucił z uśmiechem i cmoknął w czoło, patrząc na niego z góry, układając się na jego piersi. - A przepraszam, najniższe instynkty to jakie?
- Chcesz mnie zawłaszczyć dla siebie, nie patrząc na to, ile samic powinienem zapłodnić w tym czasie, niegodziwy…- wymruczał niewyraźnie w jego włosy, prawie zasypiając. Cały był obolały i czuł się dziwnie bezwładny. Nie był przyzwyczajony do takiego samopoczucia. – Daj mi coś mocnego, ze trzy piguły od razu. Może do wieczora się ogarnę – wymamrotał, nie puszczając go z objęć. Ciepłe, męskie ciało było lepsze do miażdżenia ramieniem niż zwykła poduszka.
- Dam ci wszystko co mam w apteczce, ale musisz mnie najpierw puścić, samcze alfa – powiedział Artur, całując go w bok szyi i czując jaką ma rozpaloną skórę. Miał nadzieję, że miał jakieś proszki na zbicie temperatury, chociaż po ostatnim wypadku matka zaopatrzyła go w masę medykamentów, więc na pewno coś powinno się znaleźć. Uniósł się wolno, chcąc dać znać Piotrowi, aby pozwolił mu iść po cokolwiek. - Zaraz wrócę.
Mężczyzna wymamrotał coś cicho w pościel, pakując twarz w miękką poduszkę i wdychając jej zapach. Cieszył się, że nie ma przynajmniej zapchanego nosa. Był rozbity, i marzył już tylko o tym, żeby zasnąć. Ciężko mu się oddychało.
Artur zsunął się z niego, od razu też nakrywając go całego kołdrą i kocem, który leżał przewieszony przez ramie krzesła. Westchnął i podrapał się w brodę, coś czując, że Piotr najwcześniej to wyjdzie pojutrze od niego. Czy mu to jakoś przeszkadzało? Nie umiał odpowiedzieć, bo już dawno zorientował się, że lubi jego towarzystwo w każdej formie, więc możliwość spędzenia czasu ze sobą jakoś go nie martwiła. Fakt faktem, że ta sytuacja była zgoła inna, bo Piotr jeśli zostanie dłużej raczej będzie jedynie spał, budząc się na coś do zjedzenia, ale Artur się tym nie przejmował. Przeciągnął się i ruszył do kuchni, zastanawiając się co też ma mu podać. W ostatniej szafce przy oknie znalazł aspirynę, witaminę C oraz lek rozpuszczany we wrzątku, mający obniżyć temperaturę. Zaopatrzywszy się w to wszystko, plus w herbatę imbirową, wrócił do pokoju i położywszy całość na stoliku nocnym, usiadł na materacu.
- Piotr – mruknął szturchając lekko mężczyznę w ramię i nachylając się nad nim. Mimowolnie ziewnął, mając nadzieję na jeszcze parę godzin snu, kiedy już wszelkie pielęgniarskie funkcje wypełni. - Dam ci leki.
- Mmm – mężczyzna podźwignął się do siadu, patrząc na niego przytępionym wzrokiem i wyciągając przed siebie rękę. Chciał wziąć tabletki i już się położyć. Mógł spać nawet w spodniach. – Dawaj co tam masz, pielęgniareczko – zachrypiał, łypiąc na herbatę czerwonymi oczyma. Czuł się naprawdę słabo. – Naprawdę nie mogę iść do domu? – spytał z nadzieją w głosie, łykając leki i zapijając gorącą herbatą. Temperatura napoju nie robiła na nim wrażenia.
- Ja wiem, że tam u siebie miałbyś aż dwie pielęgniareczki, i to w pełni wykwalifikowane, no ale musisz zadowolić się taką jak ja. - Artur pokręcił głową, rozbawiony tym żartobliwym tonem chorego. Miał nadzieje, że to się nie nasilało wraz ze wzrostem temperatury. Przesunął dłonią po jego udzie przez kołdrę. - Bolą cię plecy?
- Daj już spokój, Artur. Zostaję tu tylko dlatego, bo ty tak chcesz – burknął niskim, zdartym głosem Piotr, odrzucając przykrycie i zaczynając mocować się ze spodniami. Mimo wszystko chciał jednak wygody. Kiedy udało mu się to, wpełznął na łóżko, padając twarzą w poduszki i nieruchomiejąc. Nie miał nawet siły żeby się ruszać, ale i tak wolałby być u siebie w domu. – Chodź, przyklej się do mnie – rzucił do chłopaka, zamykając na dobre piekące ostro oczy. Miał nadzieję, że koszmar skończy się kiedy się obudzi.