Kiedy wybudzał się ze snu, a jego umysł wracał wyrwany głosem rzeczywistości, zawsze przed oczami stawała mu ostatnia scena snu. Przemykała niespiesznie, by zaraz odejść w niepamięć.
On wciąż jednak pamiętał to niepokojące uczucie. Zupełnie jakby był kimś zupełnie innym. Czuł się lekki, a jednocześnie pełen nieprzelanych łez i nieukojonego żalu.
Dlaczego sny dręczyły go w ten sposób? Dlaczego musiał się obudzić, wrócić do świata, do którego... w którym nie czuł się jak u siebie?
Tak naprawdę nie chciał znać odpowiedzi. Czasem tylko nie chciał się budzić. Nigdy.
Janek otworzył oczy. Dryfując jeszcze ciemności, wziął głęboki oddech i powoli odetchnął, czekając, aż otaczający go świat nabierze znajomych, realnych kształtów. To był jego jedyny sposób, by odegnać drące go od czasu do czasu sny.
Ostrożnie odsunął obejmujące go w pasie ramię i wstał z łóżka. Gdy rozciągał wciąż jeszcze śpiące mięśnie, miał wrażenie, że jego stawy trzasnęły w tej wszechogarniającej ciszy wyjątkowo głośno. Odetchnął cicho. Miał nadzieję, że nie obudził tym Ścibora.
Delikatne, nadal niepewne promienie słoneczne wypełniły sypialnię, gdy rozsunął ciężkie, ciemne zasłony.
Było jeszcze bardzo wcześnie. Może powinien wrócić do łóżka. Nie spał tej nocy najlepiej. Ostatecznie nawet nie drgnął. Setki luźnych myśli przemknęło mu przez głowę, nim w końcu się poruszył. Oparł dłonie o framugę okna i dotknął czołem chłodnej, śliskiej szyby.
Nadal miał wrażenie, jakby się do końca nie obudził. To te okropne sny napełniały go takim nieprzyjemnym uczuciem, że jest kimś innym, że stoi i obserwuje wszystko z boku. Miał wtedy wrażenie, jakby znów był chory. Nie mógł tego powiedzieć Borkowi, inaczej wysłałby go do wuja na terapię. Próbował przekonać sam siebie, że to jednak nic takiego. Przeszłość zawsze daje o sobie jakoś znać i musi z tym jakoś żyć dalej.
Stał tak jeszcze przez chwilę, pozwalając by poranne słońce pieściło jego twarz. W końcu jednak odsunął się od okna. Nawet jeśli to nawrót choroby, nawet jeśli to jeden z tych gorszych dni. Poradzi sobie, jak zawsze.
Z ponurych rozmyślań wyrwało go trzeszczenie ramy łóżka. Odwrócił się powoli i zobaczył, że jego drogi Borek leży z poduszką na głowie.
– Umieeeraaam! – Spod pościeli dobiegł go przytłumiony jęk.
Janek pokręcił głową.
– Naprawdę. Uwierz mi, nie umrzesz z powodu kaca. – Uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu.
Ścibor jęknął raz jeszcze i odrzucił poduszkę, która zleciała na podłogę, prawie strącając lampę, należącą kiedyś do dziadka Janka.
– To wyjaśnia dlaczego mam kulę armatnią zamiast głowy – mruknął i powiódł wzrokiem za Jankiem, który wyjął ubrania z szafy, a potem zniknął w łazience.
– No to powiesz mi, co się stało? – spytał głośno, by kochanek usłyszał go mimo przymkniętych drzwi.
– Byliśmy u twoich rodziców na kolacji, ale to pewnie pamiętasz, co? – usłyszał po chwili, gdy szum wody ustał. – Dąbrówka i Mikołaj się zaręczyli!
Ścibor zacisnął wargi i opadł ciężko na łóżko, co wcale nie poprawiło mu samopoczucia. Film mu się urwał i w dodatku u rodziców. Zajebiście, będzie miał przesrane do końca życia.
– No już tak się nie dąsaj tam, skarbie. – Janek wyłonił się z łazienki ubrany i uczesany. – Cały wieczór zachowywałeś się przyzwoicie, biorąc pod uwagę ilość wina, którą pochłonąłeś. Odpłynąłeś mi dopiero w taksówce.
– Mhmm – wymruczał cicho, udając, że jeszcze go słucha. Zdecydowanie przyjemniej było na niego teraz patrzeć, niż słuchać.
Zmrużył powieki i tak obserwował, jak Jan grzebie w szafie w poszukiwaniu bluzy, a potem nakłada na szyję swój nieodłączony kompas zawieszony na grubym rzemieniu. Przez chwilę podziwiał refleksy słońca w jego złotawordzawych włosach. Taki skupiony wyglądał bardzo smakowicie...
Jęknął czując nasilający się tylko ból głowy. Wyobrażenie sobie Janka nago w tej sytuacji zupełnie nie pomagało.
– Straszne – wymamrotał pod nosem, co nie umknęło uwadze drugiego mężczyzny.
– Doprawdy, Borku. – Oczy Janka zalśniły z rozbawieniem, gdy usiadł na brzegu łóżka. Po chwili pochylił się i uwięził głowę kochanka między swymi ramionami. Przyglądał się przez moment noszącej znamiona zmęczenia, ale wciąż bardzo przystojnej twarzy. Uśmiechnął się lekko. Gdyby tylko mógł zapomnieć o całym świecie, o obowiązkach. Pragnął zostać tu i teraz, by pieścić, całować tę jasną, piegowatą twarz. Bez żadnych zahamowań i przez całą wieczność. Zbliżył się jeszcze trochę, a ich usta niemal się zetknęły.
Ścibor przełknął ślinę, czując tak bliską obecność kochanka. Wciągnął powietrze powoli, delektując się znajomym zapachem szamponu, wody po goleniu i perfum, których używał Jan. Jego oddech przesuwał się teraz powoli po powiekach, piegowatych policzkach i wargach, dlatego zamknął oczy w oczekiwaniu na zbliżający się pocałunek. Janek chyba naprawdę chciał, żeby rozsadziło mu głowę i inną część ciała też. Czuł jak jego członek twardnieje na samą myśl o tym, co wydarzy się za chwilę, po tym pocałunku.
Jednak obiecany pocałunek nie nadszedł. Postanowił wtedy przejąć inicjatywę. Uniósł się odrobinę, by objąć Janka, lecz ten odsunął się gwałtownie i jego plan nie wypalił. Obrócił się na brzuch i wcisnął twarz w prześcieradło.
– Potwór – burknął tak, by tamten go usłyszał.
– I nie cierpisz mnie, wiem. – Jan zachichotał cicho. – No już, kochany, nie bądź dziecinny.
Wsunął dłoń na głowę Borka i pogładził powoli, z namaszczeniem, pozwalając miedzianobrązowym pasmom spływać między palcami.
– Czas wstawać, skarbie, inaczej spóźnisz się do szkoły. – Pochylił się i pocałował go w tył głowy.
– Raczej mam to w dupie – mruknął rudy nadal nadąsany.
Janek pokręcił głową i podniósł się z posłania.
– Twoi uczniowie będą zawiedzeni, jeśli się nie zjawisz – powiedział, starając się powstrzymać śmiech.
Ścibor uczył rosyjskiego w pobliskim liceum i naprawdę uwielbiał swoją pracę. Nigdy nie marudził, gdy miał wyjść do pracy. To był jednak jeden z tych dni, których Janek tak nienawidził. Wszystko wychodziło na opak, a on miał ochotę schować się przed światem i przepłakać ten czas w samotności. Nawet teraz, gdy się uśmiechał, gdy w duchu powtarzał, że musi się trzymać, bo Bor na niego patrzy. Czasem to trudne, zwłaszcza kiedy czuł się bardziej chory niż zazwyczaj, a jego kochanie zachowywało się niczym rozpieszczony bachor.
Zobaczył w końcu, że Borek próbuje wziąć się w garść sam, i siada na łóżku.
– Jezu, jest jeszcze gorzej niż gdy leżałem – sapnął nieszczęśliwy, bo najwyraźniej było mu niedobrze.
Przewrócił tylko oczami. Jego mężczyzna zdecydowanie nie był odporny na alkohol. Szkoda tylko, że nie chciał go słuchać.
– Nie przejmuj się – powiedział wreszcie. – Masz jeszcze parę minut, możesz posiedzieć i poczekać, aż trochę minie.
Czasem zastanawiał się, jak to się stało, że jednak byli razem. Ścibor bywał czasem nieznośny i dziecinny. Trzeba było się nim opiekować i uważać, żeby nie zrobił się sobie krzywdy, bo do tego akurat miał talent. A jednak jakoś tak było dobrze. Wystarczył jeden uśmiech tamtego, jedna chwila powagi i natychmiast wybaczało mu się wszystko.
Janek obrócił się w końcu, kręcąc tylko głową.
– Zrobię śniadanie, ale pośpiesz się już teraz, bo naprawdę nie zdążysz.
– A drugie? – Ścibor spojrzał na niego ze zbolałą miną.
– Duży z ciebie chłopiec, dasz sobie radę. Dziś dostawa, więc wychodzę wcześniej – westchnął, przewracając przy tym oczami.
Wyszedł czym prędzej do kuchni, byle tylko przypadkiem nie stracić twarzy i poddać się temu błyskowi w zielonych oczach.
Bor siedział w rozkopanej pościeli jeszcze chwilę po tym, jak jego kochanek zniknął za drzwiami. Było mu trochę wstyd, może nawet więcej niż tylko trochę. Upijanie się przed rodziną nie było specjalnie w jego stylu. Janek pewnie nieźle się ubawił, ale rodzice to co innego. Będą mu dogadywać na każdym kroku, a przecież pił za zdrowie siostry, jego przyszłego szwagra i siostrzeńca lub siostrzenicy... i całą resztę, której już nie pamiętał.
W końcu jakoś wydostał się z łóżka i chwiejnym krokiem ruszył do łazienki. Słyszał, jak Jan krząta się po ich kuchni, podśpiewując z radiem jakąś skoczną piosenkę. Wiedział już, że to jeden z tych dni. Był zbyt skupiony na sobie, że nie zauważył tego od razu, a powinien. Poczuł się, jak skończony dupek. O, Słonko... Powinien go raczej wykopać za drzwi, a nie z nim sypiać.
Zimny prysznic przyniósł mu chwilowe ukojenie. Zmył zmęczenie i pożądanie. Przeczuwał już, że nadchodzący dzień będzie długi i trudny. Jego uczniowie na pewno doprowadzą go do szału swoim niekończącym się gadaniem, a on będzie się martwił o Janka. I jeszcze ten pieprzony kac.
Zaklął cicho. Z pierwszym jakoś sobie poradzi. Jedna, niezapowiedziana kartkówka z odmiany czasowników lub jakichś złych słówek załatwi sprawę. Rozciągnął usta w złowieszczym uśmiechu i zachichotał, ignorując pulsujący ból z tyłu głowy.
– Wychodzę! – Przez szparę w drzwiach wsunęła się rdzawoblond czupryna.
Ścibor obrócił się gwałtownie.
– Oj no, nie zasłaniaj się tak, przecież i tak wiem, jak tam wyglądasz. – Janek uśmiechnął się tak, aż można było uwierzyć, że faktycznie go to bawi.
– A pukać umiesz? – Owinął się ręcznikiem raz dwa.
– Chciałem tylko powiedzieć, że wychodzę. Na stole w kuchni masz kanapki i wodę do pracy, ale już się pośpiesz tam, hm? – Mrugnął okiem i się ulotnił.
Jan zawsze pilnował jego punktualności. No przecież nie był dzieckiem już, a tylko słyszał to pośpiesz się i pośpiesz. Jakby tamten nie potrafił mu nigdy inaczej powiedzieć do widzenia.
Usłyszał jeszcze, jak drzwi wyjściowe trzasnęły. To na pewno będzie bardzo długi dzień.
Dźwięczne tony wypełniły księgarnię, gdy opuścił ją ostatni klient. Wiatr, który wpadł do środka, igrał jeszcze przez chwilę ze srebrzystymi dzwonkami zawieszonymi przy drzwiach.
Janek oparł się o drabinkę stojąca przy półce pełnej historycznych książek. Dzień zaskakująco nie był wcale taki zły. Księgarnia Pod Złotym Smokiem, teraz opustoszała, a wcześniej pełna klientów, tętniła życiem od samego rana. Dostawa książek, pachnących jeszcze nowością i tuszem drukarskim przyciągała zawsze wielu kupujących, tak że od otwarcia nie miał nawet chwili wytchnienia. Poranne smutki jawiły mu się teraz jakoś tak mgliście, gdy z braku czasu nie musiał się nad nimi zbyt wiele zastanawiać.
Rozejrzał się po sklepiku i uśmiechnął lekko. Dziadek byłby bardzo zadowolony i dumny, gdyby tylko mógł zobaczyć, że marzenie jego życia spełniło się w końcu. Żałował, że nie ma go tu z nim. Bardzo za nim tęsknił i potrzebował, jak nigdy jego rad.
Wspiął się na drabinkę i wsunął jedną z książek na jej miejsce, a potem zamyślony przesunął palcem po grzbietach książek.
Aleksander odszedł nie tak dawno temu i jego strata szczególnie go zabolała. Był jedyną osobą w rodzinie, która miała odwagę przeciwstawić się jego matce, tuż po tym, jak uciekł z domu. Dziadek pomagał mu przez cały ten czas, mógł więc choć tak spłacić dług. Spełnił jego ostatnie życzenie. Złoty Smok trzymał się na rynku wszystkimi czterema łapami i nikt już teraz nie był w stanie go ruszyć.
– No, no, cóż za widoki. – Wzdrygnął się, słysząc ten, jak dobrze mu znany, znienawidzony głos. Zdecydowanie wolałby nie widzieć jego właściciela.
Zsunął się z drabinki i odwrócił, tylko po to, by spojrzeć wprost w chłodne, szarobłękitne oczy.
– Nie przywitasz się ze mną? – Stojący naprzeciw niego mężczyzna postąpił krok do przodu.
Janek cofnął się gwałtownie, uderzając plecami o półkę. Jedna z książek spadła wtedy rdzawym grzbietem do góry.
Poczuł nagły przypływ paniki. Tamten zupełnie go zaskoczył. Jak zwykle zjawił się bezszelestnie i to w najmniej odpowiednim momencie. Nieprzyjemne wspomnienia zbudziły w nim to małe, bezbronne zwierzątko, którym był kiedyś. Miał ochotę uciec jak najdalej i jak najszybciej z dala od tego mężczyzny.
Po krótkiej chwili doznał jednak dziwnego wrażenia, jakby Borek stanął przy nim i zaczął się z niego śmiać. Bać się? Przecież nie ma czego. Przypomniało mu się triumfujące spojrzenie chłopaka z tamtego dnia i jego podbite oko. W końcu zacisnął zęby, a zwierzaczek wycofał się głęboko do swojej kryjówki. Dopiero wtedy podniósł głowę.
Zaczesane do tyłu, jasne włosy opadały pozornie niedbale na idealnie wyprasowany, śnieżnobiały kołnierzyk. Garnitur miał dziś grafitowy, ale jak zawsze szyty na miarę. Nic nowego. Jak zawsze elegancki i diabelnie przystojny.
– Jaremi, dzień dobry – rzucił chłodno, patrząc na tamtego z udawanym spokojem.
– Dla swojego kochasia też jesteś taki miły, braciszku?
Nie miał dokąd uciec, gdy Jaremi złapał go i przycisnął całym ciałem do regału. Próbował go odepchnąć, ale bezskutecznie. Brat zawsze był od niego silniejszy i nie potrafił z nim walczyć, co zawsze go frustrowało.
– Jaka szkoda, że nie jestem tu dla przyjemności. – Starszy mężczyzna przesunął palcami po bliźnie na twarzy Janka, który zacisnął powieki, próbują chronić i tak niewidzące lewe oko.
– Czego chcesz? – Odsunął brata od siebie stanowczo ledwie jego uścisk poluźnił się trochę.
Jaremi roześmiał się chrapliwie, widząc minę Janka.
– Przysyła mnie matka – powiedział w końcu i skrzyżował ramiona na piersi.
– Kiedy to Eleonora zamieniła ciebie w chłopca na posyłki? Razem z Alicją nadal jesteście na każde jej skinienie? Pan Jestem-Tak-Pewnym-Siebie-Adwokatem Kosowski, no kto by pomyślał. Braciszku... – Janek uśmiechnął się chłodno, czekając na reakcję brata. Miał nadzieję, że nie przeholował, ostatnim razem ich kłótnia nie skończyła się dla niego najlepiej. Wzdrygnął się. Jaremi potrafił być brutalny.
– Mama – poprawił go prawnik zaraz, krzywiąc się przy tym ze złości. – Chce się z tobą zobaczyć.
Oczy młodego księgarza rozszerzyły się ze zdziwienia. Naprawdę? Jego matka chce się z nim spotkać? Ta sama kobieta, która za słowa prawdy, na które się odważył, praktycznie wyrzuciła go za drzwi? Ta, która wydziedziczyła go bez skrupułów, gdy w końcu uciekł z domu? A teraz wzywa go do siebie, jak jakaś królowa na audiencję.
– Dobry żart – mruknął i spojrzał bratu w oczy, naprawdę starając się zachować spokój i zamaskować lęk, a i tak wybuchł. – Chyba się jej coś pomyliło. Powiedz jej, że śni, jeśli myśli, że w ogóle mnie zobaczy.
– To nie moja sprawa, ale mógłbyś jedn... – zaczął tamten, ale Janek przerwał mu brutalnie.
– Masz rację, to nie twoja sprawa!
– Okazałbyś trochę serca. Matka wyciąga do ciebie dłoń, a poza tym wybory...
Zamrugał słysząc to. No tak, oczywiście, wybory. Wszystko stało się dla niego jasne. Eleonora Kosowska nigdy nie robiła nic bez powodu.
– Wyjdź – powiedział do brata trzęsąc się z gniewu. Jaremi wyglądał jednak, jakby nie zrozumiał, a może po prostu niewiele sobie z tego robił.
– Co takiego? – Kiedyś ta jego zdziwiona mina byłaby cenną nagrodą, ale nie w tym momencie.
– Wyjdź z mojego sklepu! Wynocha! Won! – warknął na niego.
Adwokat chyba dawno nie widział młodszego brata w takim stanie. Chciał wyglądać groźnie, a wypadło to nieco mizernie. Był trochę niczym zaszczute zwierzę, co Jaremiego wyjątkowo bawiło. Żałował, że nie może zostać jeszcze chociaż przez chwilę. Chętnie by się z braciszkiem podrażnił dłużej, ale miał rozprawę.
– No już, już. Przemyśl wszystko. Na twoim miejscu bym się zjawił, Jasiu-kochasiu – wymruczał z ironicznym uśmiechem na twarzy, a potem dał księgarzowi spokój i wyszedł, jak gdyby nigdy nic.
Poruszył się dopiero kilka minut po tym, jak drzwi trzasnęły za jego bratem. Miał wrażenie, że minęło strasznie dużo czasu, gdy miał dość siły, by podejść do nich, ale jakoś mu się udało. Przekręcił zamek i odwrócił tabliczkę, na której stylizowany napis głosił, że księgarnia jest zamknięta.
Gniew ustąpił miejsca innym uczuciom, które tylko wzmogły przechodzące go dreszcze. Zdradzieckie łzy popłynęły, choć wcale tego nie chciał i bardzo z nimi walczył. Tyle razy obiecywał sobie, że będzie silny, że nie pozwoli się skrzywdzić nikomu z jego rodziny. Wystarczyła chwila z Jaremim i znów zamieniał się w czternastolatka ze zmasakrowaną twarzą, szesnastolatka z pogruchotanymi palcami oby dłoni. Z trudem zacisnął je teraz w pięści, bo zaczęły go bolec na samo wspomnienie.
Schował się w końcu na zapleczu, gdzie skulił się pod ścianą i schował twarz w podkurczone kolana. Nie miał ochoty na nic więcej. Chciał zapomnieć o wszystkim albo zniknąć na zawsze.
Ścibor prawie w podskokach wracał do domu. Najgorsze objawy kaca ustąpiły niemal od razu, gdy znalazł się w pracy. Wystarczyło mu trochę świeżego powietrza, choć z wodą nie rozstawał się właściwie cały dzień. Na szczęście uczniowie nie dokuczali mu jakoś szczególnie, ale to nie ustrzegło ich to przed sympatyczną, niezapowiedzianą kartkówką z tłumaczenia zdań.
Uśmiechnął się do siebie. Teraz jednak marzył tylko, by znaleźć się w mieszkaniu, sprawdzić, jak czuje się Janek i uściskać go mocno. Choć właściwie nie pogardziłby też czymś dobrym do jedzenia.
Za daleka zauważył, że Złoty Smok jest zamknięty. O tej porze witryna z wystawionymi książkami powinna być podświetlona. Zerknął na zegarek, to nie była godzina, o której Jan kończył pracę. Od razu przyspieszył kroku. Gdy mijał wejście do sklepu, gięty z metalu smok, wiszący nad drzwiami, zaskrzypiał złowieszczo na wietrze.
Żeby dostać się do ich mieszkania nad księgarnią, musiał skręcić w podwórze i przejść przez ogród. Drzwi i wysokie schody pokonał szybciej niż kiedykolwiek. W środku było równie ciemno, jak w sklepiku.
– Janek? – zawołał, ale odpowiedziała mu cisza.
Zsunął buty i ruszył przez pogrążony w ciemnościach salon. Potknął się o rzuconą na podłogę książkę. Jedną z wielu, jak zauważył, gdy poświecił sobie dookoła komórką. Janek musiał zepsuć misternie ustawioną piramidę z książek, nad którą męczyli się kilka godzin, gdy skończyło się im miejsce na półkach. Między nogami poturlała mu się fiolka z lekami księgarza. Wstrzymał powietrze zaniepokojony i szybko wszedł do ich sypialni.
Janek stał przy oknie i nawet nie drgnął, gdy jego chłopak znalazł się tuż zanim.
– Słonko, co się stało?
Ciche westchnienie było jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał. Chciał go dotknąć, by wywołać jakąkolwiek reakcję, ale coś go powstrzymało. Jego dłoń zamarła tuż nad ramieniem kochanka.
– Miałem dziś gościa – odezwał się w końcu mniejszy mężczyzna. Jego głos był wyjątkowo spokojny. – Mój brat wpadł w odwiedziny.
Ścibor odruchowo zacisnął dłonie w pięści. Skurwysyn miał się tu nie pokazywać. Miał ochotę gnoja zadusić, skręcić mu kark gołymi rękami. Odetchnął, starając się uspokoić, nie chciał jeszcze dodatkowo stresować Janka.
– Czy coś...?
– Nic mi nie zrobił – odpowiedział tamten bardzo szybko, aż trudno było uwierzyć, że mówi prawdę.
– Proszę, bądź ze mną szczery – mruknął i objął go w pasie ostrożnie.
Janek obrócił się w ramionach Borka i wtulił policzek w jego pierś.
– To prawda. Przyszedł mi powiedzieć, że matka chce się ze mną zobaczyć. Po prostu... Sam wiesz, to trudne – westchnął ciężko.
– Ale... mieli dać tobie... nam spokój. – Głaskał jasną czuprynę księgarza, próbując uspokoić w ten sposób i jego, i siebie. – Więc co tym razem?
– Wybory – szepnął Janek tylko cicho.
Faktycznie, kilka dni temu, gdy wybrali się na spacer, mieli niezaprzeczalną przyjemność zobaczyć podświetlony billboard wyborczy Eleonory Kosowskiej, która zdecydowanie miała manię wielkości. Rozmiar reklamy przytłaczał, a ubiegająca się o mandat poselski kobieta z wysoka obdarzała wyborców szczerym do bólu uśmiechem. Była śliczna niczym lalka, nie wyglądała na swój wiek, ale Ścibor zdążył ją już poznać i wiedział, że jest zimną suką. Kariera znaczyła dla niej zawsze więcej niż problemy jej syna. Mimo to nadal nie rozumiał, co Janek ma z tym wspólnego, zwłaszcza teraz. Tylko lat minęło odkąd uciekł z domu i zmienił nazwisko, tylko po to, by odciąć się od rodziny, ale oni wciąż wracali, wciąż czegoś chcieli, jakby nie pamiętali, ile cierpienia przysporzyli księgarzowi w młodości. Ścibor i tak znał tylko tę część historii i parę inny przykrych momentów z życia kochanka, bo tamten nie wszystkimi nadal chciał się z nimi podzielić. Nadal mu do końca nie ufał.
– Nie martw się, Borek. – Te ciche słowa wyrwały go z zamyślenia. – Nie mam ochoty się nią widzieć, ale jaki mam teraz wybór? Czegokolwiek chce, nie dam jej tego.
– Wiesz, to chyba jednak zły pomysł. Po każdym spotkaniu z nią jesteś... nieswój. Nie chcę, żebyś się zamartwiał albo chorował. Nie możesz po prostu ich wszystkich zignorować, skoro nigdy nie chcieli dla ciebie niczego dobrego? – Bardzo chciał odwieść kochanka od tego pomysłu, chociaż pamiętał, jak skończyło się to poprzednim razem. Ciche dni w tym domu zawsze go męczyły.
– Nic mi nie będzie, tak? Powiem jej wszystko, co myślę i tyle. Nigdy więcej nie będą powodem naszych kłótni, obiecuję – powiedział Janek poważnie, a potem pocałował Ścibora z pasją, niemal graniczącą z desperacją, jakby chciał w ten sposób przypieczętować złożone właśnie przyrzeczenie..
– Przecież się nie kłócimy – mruknął w jego usta, a przecież wiedział, ile razy niewiele brakowało, ile razy nie odzywali się do siebie całymi dniami, ile razy się godzili...
W końcu uniósł Janka do góry, zupełnie jakby tamten nic nie ważył. Pozwolił mu opleść się udami i rozkoszował przez chwilę ciepłem jego ciała.
Gdy Ścibor całował go z czułością, wszystkie nieprzyjemne wydarzenia z całego dnia łączyły się i topniały w wypełniającym jego ciało żarze. Dla tej jednej chwili cały świat mógłby się zatrzymać. Zadrżał lekko w oczekiwaniu, ale Ścibor postawił go na podłodze i odsunął się. Chyba nie zamierzał się z nim teraz tak drażnić, a może to była kara za poranek?
Roześmiał się, widząc minę Janka i słysząc jego niezadowolone fuknięcie. Tylko on potrafił być zły i pociągający w tym samym momencie. Blondyn wyglądał, jakby chciał go pogryźć, a mimo to poddał się jego dotykowi i pozwolił rozebrać.
Dotyk dużej, chłodnej dłoni na nagiej skórze wprawiał go w drżenie i budził pożądanie. Chwilę temu apatyczny, teraz nie mógł się doczekać. Odsunął się w końcu od Ścibora i z rozbawieniem obserwował jego ubrania fruwające dookoła ich sypialni.
Gwałtowny ruch rudego nie pozwolił mu na zbyt długą refleksję nad tą sceną. Objął kochanka za szyję i uśmiechnął się lekko.
Wiedział, że oboje tego potrzebują. Żeby Janek mógł zapomnieć, a on sam ostudzić wciąż buzujący w nim gniew.
W końcu ujął twarz blondyna w dłonie i pocałował zachłannie. Powoli przesunął palcami wzdłuż policzków, szyi, barków, na plecy wzdłuż kręgosłupa ku pośladkom, cały czas pieszcząc bladą skórę. Nie wytrzymał jednak i pchnął go na łóżko.
Opadł na łóżko, czując jak jego cierpliwość umyka. Złapał Borka za ramiona i przyciągnął do siebie.
– Borek? – zamruczał w usta kochanka w końcu, czując jak dłoń tamtego zamiera na jego biodrze. Pochwycił ją i przysnął blisko ich złączonych ust. Pozwolił nieco szorstkim opuszkom pieścić policzek oraz wargi. Bez zbędnego pośpiechu wsunął jeden z nich do ust Ścibora i przytrzymał tak przez chwilę. Tamten zamruczał gardłowo, gdy Janek zaczął ssać każdy z jego palców po kolei, robiąc to bardzo sugestywnie.
Ruchy warg i języka księgarza rozbudziły jego wyobraźnię, a ciało odpowiedziało samo. Dłonią, którą wreszcie uwolnił z ust kochanka, powędrował wzdłuż ciała blondyna, muskając je wilgotnymi opuszkami.
Obserwował, jak twarz Janka zmienia się w tej jednej chwili. Czuł jego i swoje podniecenie. Nie chciał już dłużej czekać. Wsunął rękę trochę na oślep pod poduszki, licząc, że po ostatnim razie został tam jeszcze choć jeden kondom.
Roześmiał się, widząc triumfującą minę Ścibora, prezentującego mu ostatnią ocalałą gumkę.
– No, brawo, kochanie. – Przewrócił oczami i poczekał, aż tamten się z nią upora. Nigdy nie trwało to długo, bo w tym momencie większy mężczyzna okazywał tylko swoją niezwykłą niecierpliwość i dalej wszystko toczyło się już bardzo szybko.
Sapnął tylko, gdy rudy ujął go za uda i przyciągnął go do siebie.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy Janek szarpnął biodrami. Pocałował go jeszcze krótko i zaczął poruszać się wpierw powoli. Czuł jak mniejsze ciało pręży się pod nim. Jakąś dziwną przyjemność sprawiało mu, gdy blondyn pojękiwał cicho i spazmatycznie oddychał.
Kochali się szybko, trochę niecierpliwie. Księgarz zaciskał palce coraz mocniej na bokach partnera. Nieprzyjemne chwile z całego dnia zacierały się i znikały jedna po drugiej, im bliżej byli ze Ściborem, tym było ich mniej, aż wszystko straciło znaczenie.
Janek leżał częściowo oparty o wezgłowie łóżka. Miedziane włosy łaskotały go w pierś i podbródek. Spokojny oddech śpiącego Borka w jakiś sposób go ukoił, wprowadzając w lekki trans. Znów miał wrażenie, że świat jest tylko częściowo realny. Rzeczywistość zaczynała się i kończyła, tu, w ich łóżku, zacierała na jego krańcach i ginęła w wypełniającej pokój ciemności. Tym razem jednak było jakoś inaczej, nie czuł tego dziwnego lodowatego ucisku w piersi. Znów czuł się dobrze, jakby wyzdrowiał zupełnie. Zamknął powieki, balansując już między jawą a snem. Było mu dobrze, ciepło, sennie...
Otworzył oczy i zamrugał, gdy leżący w jego objęciach mężczyzna poruszył się niespokojnie. Dziwne uczucie nierealności ustąpiło nagle, gdy silna dłoń kochanka zacisnęła się na jego nadgarstku. Przesunął pospieszenie rękę i splótł swoje palce z palcami Borka.
– Słonko? – Ciepłe wargi przesunęły się po jego skórze, gdy rudy wymruczał cicho to głupie przezwisko. Już dawno przestał się na niego o to denerwować.
– Mhm, tak? – szepnął nadal śpiący.
– Pójdę tam z tobą. – Zdecydowany ton tej wypowiedzi rozbudził go natychmiast.
– Do mojej mat... do Eleonory? Nie musisz tego robić – powiedział to z pozornym spokojem, ale wcale nie chciał, żeby tamten to zrobił. Nie chciał go narażać na więcej nieprzyjemności. Kosowscy, zwłaszcza Eleonora, nienawidzili jego wyborów, jego życia i jego partnera. Borek nie musiał tego doświadczać.
– Głupek. – Prychnął tamten cicho. – Muszę to zrobić. Nie zostawię cię na pastwę tej ćmondy i twojego brata skurwiela. Koniec dyskusji.
Z Bora zawsze był taki uparty dzieciuch. Nigdy nie zmienił raz podjętej decyzji, choćby nie wiadomo, jak była głupia i nieprzemyślana.
– Robię to, bo cię kocham, Słonko – dodał, obejmując go mocniej. Janek nie musiał widzieć miny na jego piegowatej twarzy. Też się uśmiechnął.
– Zgoda, ale żeby nie było. Ostrzegałem ciebie, Maluszku – powiedział trochę złośliwie i zaraz pogładził go po rudej głowie, słysząc tylko niezadowolone burknięcie.
– Już, już. Dobranoc – wymruczał i zamknął oczy, czując nagły nawrót zmęczenia. Było mu dobrze, ciepło i sennie. Ta noc mogłaby się nie kończyć, a cisza i spokój trwać wiecznie.