- Po prostu na mnie zaczekaj – powiedział, taszcząc swoją walizkę w stronę pociągu, oddalając się co chwila od jasnowłosej postaci. Szczupłe ramiona, długie nogi, ciepłe oczy, wąski, smukły nos, ładnie wycięte wargi, znoszony płaszcz. Jego absolutny ideał zostawał w tyle. Z przodu czekał pociąg i podróż, coś nowego, choć przecież nie skończył tego, co było stare.
Przyjaźnili się ze sobą. Długo. Znacznie za długo. Tak długo, że gdy w końcu pocałował te idealnie wycięte wargi, o naturalnym odcieniu różu, nie mógł uwierzyć, że się na to odważył. Wyobrażał sobie te wargi nieco inaczej. W rzeczywistości były bardziej gorące, bardziej miękkie, a przede wszystkim – bardziej chętne. Myślał, że po krótkiej chwili po prostu przerwie pocałunek. Nie przerwał, przyciągnął szczupłe ciało bliżej siebie, wsunął dłoń w jasne włosy, po prostu napawając się bliskością tego chłopaka. To wspomnienie było świeże, zaledwie sprzed doby, ale wiedział, że wryło się w jego pamięć bardzo głęboko i będąc bardzo daleko nie zapomni o tej krótkiej, ulotnej chwili.
O tej też nie, kiedy oddalali się od siebie, a jasnowłosy wydawał się najpiękniejszą istotą na całym świecie. Szkoda, że postanowili się pocałować akurat teraz, kiedy nadszedł czas, żeby dorosnąć. Kiedy przed nim był pociąg, a smukła sylwetka pozostawała za nim, jako przeszłość. Zabierał ze sobą tylko wspomnienie jednego pocałunku i dotyk jego palców, gdy zaciskały się na jego dłoni.
Przyszłością był pociąg.
Przed nim była przyszłość. Nie należało się odwracać. Może jeszcze kiedy ten pocałunek stanie się przyszłością. Miał nadzieję, że tak. Wystarczyło, że obaj po prostu zaczekają. Kila lat. Może kilkanaście.
Może nie miał zbyt wiele doświadczenia życiowego, ale już wtedy wiedział, że takie rzeczy nie wychodzą. Mimo to były to jedyne słowa jakie wypowiedział, patrząc w ciepłe, miodowe oczy. Potem pociągnął za sobą walizkę i to, co mówił, mówił już tylko do siebie.
Nie lubił momentu, w którym się budził. Rzeczywistość docierała do niego powoli, mocno zniekształcona, niezachęcająca do tego, żeby się podnieść, wziąć prysznic, wyjść z mieszkania. Nic nie zmieniał fakt, że obok niego leżał seksowny mężczyzna, zupełnie nagi. Seksowni nadzy mężczyźni już od pewnego czasu nic nie zmieniali. A może nie zmieniali nigdy. Zaspany przetarł oczy, policzył do dziesięciu, obiecując sobie, że na dziesięć wstanie. Wciąż leżał. Zaklął cicho pod nosem.
- Co? Mam sobie iść? – Usłyszał głos obok siebie, a potem w zasięgu jego wzroku pojawiła się zgrabna sylwetka i opadające na ramiona ciemne włosy. – Czy cię przelecieć? – Zapytał, pochylając się niżej, by dotknąć ustami jego szyi.
Nie oponował. Ale poddawał się pieszczotom ust i dłoni bezwiednie, w myślach układając plan dzisiejszego dnia, listę zakupów, potem nawet zaczął myśleć, w co się ubrać. Teraz czarnowłosy kochanek zabierał mu czas, więc będzie miał go mniej na wybranie ubrań. Może jeansy i zwykła, czarna koszula wystarczą? Mógłby nawet nałożyć krawat, jeśli znalazłby jakiś taki niezobowiązujący… Nie zwracając uwagi na kochanka wstał z łóżka, by sprawdzić, czy jego plany są realne. Tak, czarna koszula wisiała wyprana, sztruksowy krawat wydawał się całkiem dobrym pomysłem…
- Chris, wstałeś – mruknął czarnowłosy, jego angielski miał zabawny, szkocki akcent, przez co czasem ciężko było go zrozumieć.
Na początku starał się pozostać Krzysztofem, ale potem Londyn wciągnął go, wessał i wypluł jako Christophera. Chrisa. To, o czym starał się nie zapomnieć, stało się teraz tylko wspomnieniem zimnej, nieprzyjaznej ojczyzny, w której pluli na ciebie za chodzenie z facetem za rękę. A tutaj, wczoraj, całował się w metrze z tym właśnie czarnowłosym. I nikt nic nie powiedział, choć kilka osób miało niezadowolone miny. Ale to byli tacy ludzie, którzy mieli niezadowolone miny też wtedy, kiedy całowała się para heteroseksualna. To po prostu byli Brytyjczycy. Mieli czasem ostre standardy, ale nie podwójne, jak w znienawidzonym kraju, który Chris pozostawił za sobą. Przyjemne było tylko wspomnienie jednego pocałunku, teraz, po latach jakby zupełnie nierealne. Szczenięca miłość wygasła, rozmyła się w deszczowym mieście. Dostała na to bardzo dużo czasu. Chociaż był pewien, że tego dnia coś stracił. Nie do odzyskania. Zawsze coś się traci wraz z końcem pierwszej miłości. Zauroczenia bardziej. Ale, jakkolwiek by się tego nie nazwało, jest to zawsze pierwsza rzecz, która tak przyspiesza rytm serca. W przypadku Chrisa była to też ostatnia taka rzecz. – Chris, nie słuchasz mnie – dobiegł go zabawnie brzmiący głos.
- Owszem, nie słucham – przyznał. – Idź już – rzucił od niechcenia. Nie miał ochoty na towarzystwo z rana. Potrzebował po prostu zająć się sobą.
- Nie mógłbyś być trochę bardziej…. przyjemny? Odniosłem wrażenie, że ci się podobało – powiedział czarnowłosy. Imię… miał chyba na imię Lawrence. Jakoś tak.
- Podobało mi się – przyznał. – Co nie zmienia faktu, że wolę pobyć sam.
Ciemnowłosy wzruszył ramionami.
- Jak tam chcesz. Ale nie myśl sobie, że…
- Nic sobie nie myślę, skarbie – rzucił mężczyzna leniwie. – Może się jeszcze spotkamy, może nie. Byłoby miło powtórzyć seks. – Dodał, znikając w łazience. I tak, jak myślał – kiedy wyszedł, Lawrence’a już nie było. Mimo to miał przeczucie, że jeszcze się spotkają. I to spotkanie będzie wyglądało podobnie do tego, które już odbyli.
Ubrał się, wrzucił do kieszeni kluczyki od samochodu. Przez chwilę patrząc w lustro pomyślał o tym, co by było, gdyby został w Polsce. Czy dziś rano budziłby się przy Pawle, czy już dawno byłby po wszystkim. Pewnie byłoby, takie szczenięce zauroczenia nie trwają długo. Ale Krzysztof czasem lubił się łudzić, że istnieją jakieś happy endy. Na przykład, że mogliby żyć długo i szczęśliwie. Lubił sobie czasem tak pomarzyć, powyobrażać, że to prawie realne. Pomyśleć, jak mógłby dziś wyglądać jego Paweł. Pawełek. Jasnowłosy aniołek z miodowymi oczami, który pewnie przez te lata zdążył stać się mężczyzną. Zapomnieć o tym głupim „poczekaj”. W końcu Krzysztof zapomniał. Nie zamierzał wracać. Chociaż coś w środku czasem mówiło mu, że może… może tylko na weekend. Zobaczyć, co u starych znajomych… Ale strach przed tym, że zostanie był ciągle zbyt duży. Że zostanie, bo to w końcu jego kraj. A nie chciał tego.
Dlatego dał się pochłonąć przez Londyn i tylko czasem, w śnie, wracała do niego wizja zatłoczonego peronu, ostatniego uścisku dłoni, ciepłego, nerwowego i cicha prośba. Gdyby się tak wtedy nie bał ludzi, pocałowałby go. Na pożegnanie. Wpiłby się ustami w te miękkie wargi, jeszcze raz. Objął go, przytulił, poczuł bliżej, jego zapach i ciepło… Dotyk jego smukłych, jeszcze chłopięcych dłoni…
Przepadło.
Rozpływało się codziennie o świcie, gdy urywał się sen, rozchodziło po wciąż chłodnej ziemi, w zimnym powietrzu Londynu…
- Ciociu, ja naprawdę nie… - próbował się nie śmiać, gdy mała Gemma wbijała mu swoje cienkie paluszki w boki, starając się wywołać rozbawienie. – Nie mogę już więcej, ciociu. Nie dolewaj, nie dolewaj…- zasłonił ręką talerz. Jednak starsza kobieta przemanewrowała łyżką wazową między jego dłońmi. Talerz znów był pełny. – Ciociu, ja…
-Jesteś gościem, Pawełku. Jedz – pocałowała go w skroń.
Ciocie takie już bywają. Nie zdążył rozpakować swoich bagaży, ba, nawet nie zaniósł ich do pokoju. Leżały na środku korytarza, bo Paweł, od razu po przyjeździe do Londynu musiał zjeść obiad. Dobry, polski obiad. Gemmie się to nie podobało. Gemma chciała się bawić z wujkiem. Już teraz, koniecznie.
- Jak ja nie chcę, to mówię, że mnie boli brzuch – szepnęła mu konspiracyjnie do ucha. – Działa, wujku. Chodźmy do mnie do pokoiku, wujku, pokażę ci konia.
- Konia? – Zaśmiał się. On, osobiście, nie odważyłby się próbować wymigać od jedzenia, nie, gdy proponowała je ciotka Nella.
- Pluszowego konia, wujeczku – wyjaśniła słodko. – A masz dla mnie jakiś prezencik? – Zapytała swoim niewinny głosikiem czterolatki.
- Gemmi, słoneczko, męczysz wujka – stwierdziła Lila. Wzięła córkę na ręce, posadziła ją na kolanach męża, by na chwilę dała spokój gościowi. – Zjedz spokojnie, kochany, pójdź do siebie, rozpakuj się, wyśpij, jutro pokażemy ci miasto.
Paweł uśmiechnął się i chociaż nie miał już najmniejszej ochoty na jedzenie, ponownie opróżnił talerz. Kiedy tylko sobie poradził z obiadem, Lilia dopilnowała, by dostał obiecany spokój. I wtedy, kiedy już po kąpieli położył się w łóżku, z zamiarem poczytania jeszcze chwilę książki, wtedy właśnie na skraju świadomości pojawiła mu się myśl o dawnym przyjacielu. Krzyśku. Z liceum. Czy Krzysiek ciągle jest w Londynie? Wyjechał zaraz po maturze, dzień po tym, jak między nimi…
Przygryzł wargę, przewrócił się na drugi bok. Nie powtórzył tego już nigdy więcej, z żadnym chłopakiem. Odpuścił sobie takie eksperymenty. Zraził się do nich, kiedy czekał przez pierwszy miesiąc. Przecież Krzysiek powiedział „poczekaj”. Jednak nie wrócił. Nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. I Paweł nie wiedział, gdzie teraz jest Krzysiek, co się z nim stało, czy ciągle tu był… Przez chwilę pomyślał, czy, gdyby Krzysiek tu był, czy by chcieli się spotkać. Chyba nie. Minęło piętnaście lat. Chyba mieli tylko takie same imiona.
Gdy Paweł zwiedział miasto, minęli się. Przez dwie sekundy byli blisko, prawie stykali się ramionami. Chris spieszył się do pracy, jak większość Londyńczyków, po drodze z metra zachodząc po swoją kawę. Przebicie się o tej porze samochodem graniczyło z cudem. Paweł z kolei wstał przed wszystkimi i wyszedł z domu na mały rekonesans. Chciał pobyć sam, przejść się, zobaczyć to miasto, zanim Lila rzuci go w obmyśloną starannie trasę.
Stało się to, na co czekali od tak dawna, o czym obaj myśleli przez te lata. Dostali odpowiedź na pytanie, co by było, gdyby się spotkali. Brzmiała ona bardzo prosto: nie poznali się.
Poszli dalej, w dwóch różnych kierunkach.
Kilka dni później Paweł znów był tysiąc pięćset kilometrów od Chrisa. Przez tych kilka dni nie spotkali się już więcej.
Ten miał na imię Reese. Też miał ciemne włosy, Chris lubił ciemnowłosych. A przynajmniej lubił ich bzykać bez zobowiązań. Blondyni zazwyczaj budzili u niego czułość, której nie chciał.
Przy ciemnowłosych po seksie zamykał oczy, liczył do dziesięciu i miał nadzieję, że kiedy je otworzy, będzie sam.
Reese wypił z nim kieliszek czerwonego wina, porozmawiał o tym, co lubi robić w łóżku, potem wszystko bardzo dokładnie przełożył na praktykę i wyszedł nad ranem, zostawiając swój numer telefonu. Na wypadek, gdyby Chris miał ochotę to powtórzyć. Miał, czemu nie. Było mu obojętne, czy będzie to Reese, czy jakiś nowy. I tak czuł emocjonalną pustkę. Od kiedy obiecał na dworcu, że wróci, od kiedy zostawił wszystkie swoje uczucia, przed wejściem do pociągu. Myślał, że zapomni i poczuje coś takiego jeszcze raz, do kogoś innego. Może tym razem coś bardziej dojrzałego… Nie sądził, żeby spanie z przypadkowymi facetami było bardziej dojrzałe niż to niepewne trzymanie Pawła za rękę, miękkie dotykanie jego słodkich warg i świadomość, że chciałby z nim… Nie doszło do tego. Ich miłość pozostała niespełniona. Miłość. Zauroczenie. Które na lata naznaczyło jego relacje interpersonalne. Może powinien odnaleźć Pawła i porozmawiać? Tak po prostu.
W końcu nie ubywało mu lat, wprost przeciwnie, a ciągle o nim myślał.
Gdy minęło pięć lat, piętnaście, a teraz… dwadzieścia. Był czterdziestolatkiem z dobrą pracą, spełnionym zawodowo, nie narzekającym na kontakty towarzyskie, z zupełną pustką w sferze uczuciowej.
Chciał swojej bratniej duszy, kto by nie chciał, ale… bardziej wierzył w coś takiego gdy miał dwadzieścia kilka lat, niż teraz. Wtedy miał może jeszcze szansę na jakąś relację z seksownym Lawrence’m, który pojawił się kilka razy w jego mieszkaniu. Teraz myślał o tym, że gdzieś w międzyczasie popełnił błąd, że wypalił się, myśląc tylko o przeszłości.
Postanowił mimo wszystko spróbować, raz, jeśli się okaże, że nic z tego, to sobie odpuści. Sięgnął po telefon. Ale nie po to, by wybrać numer zmysłowego Reese’a, tylko stary, ale mimo wszystko wbity głęboko w pamięć zestaw cyferek, który przez trzy lata, gdy wspólnie chodzili do szkoły, prowadził jego rozmowy do Pawła. Teraz w tym domu… pewnie mieszkali już tylko jego rodzice. Dwadzieścia lat… Spróbował.
Stał w domu swoich rodziców, ciągle nieco otępiały. Patrzył na rzeczy popakowane w pudełka kontrastujące z tymi, które wciąż były na swoim miejscu. Paweł pamiętał te zasłonki jeszcze z dzieciństwa, kiedy chował się za nimi w czasie zabaw. Jeśli by patrzeć na firanki – nic się nie zmieniło, absolutnie nic. Ale puste miejsce po telewizorze, który już został sprzedany, kolekcja kufli ojca, popakowana z kartonowe pudła… to wszystko mówiło, że już nic nie było takie samo. Że razem z rodzicami odeszło wszystko, co jeszcze łączyło go z dzieciństwem i późniejszym okresem dorastania, że zamknęły się wszystkie historie rozgrywające się w tym domu, jego rodzinnym domu. Przesunął ręką po poręczy schodów, prowadzących na piętro, gdzie był jego pokój. Tajna baza, fort, kajuta na statku pirackim, małe miejsce stające się tym, czym tylko dała radę uczynić je dziecięca wyobraźnia. A potem… potem pozostał to schron. Przed całym światem na zewnątrz. Potem była to kryjówka, w której zamknął się jego pierwszy pocałunek. Nigdy z niej nie wyszedł. Został tam, schowany przed wszystkimi, nigdy nie odnaleziony, nawet przez Pawła.
W tym domu wszystko się zaczynało, wychodziły z niego wszystkie drogi, które znał. To było ostatnie miejsce, które łączyło go z jasnowłosym chłopaczkiem pogrążonym w książkach, wpatrzonym w swojego najlepszego przyjaciela, przeżywającym swoje własne, tajemne zauroczenie, podzielone z obiektem westchnień tylko jednym pocałunkiem.
Teraz musiał spakować te ostatnie rzeczy, zamknąć drzwi, oddać klucze nowym właścicielom. Teraz miał się to stać tylko budynek, nie dom.
Podszedł do milczącego telefonu. Czasem zdarzało się, że ktoś dzwonił, chciał rozmawiać z jego rodzicami… Spokojnie wyjaśniał, że nie jest to możliwe… Zawsze go to bolało. Podszedł do aparatu, przysunął go powoli, wysunął wtyczkę. Telefon wylądował w pudle rzeczy „do oddania”. Kabel zsunął się na ziemię. Przed chwilę Paweł pomyślał, kto następny spróbuje zadzwonić i numer nie zostanie wybrany. Jaka następna rozmowa się nie obędzie.
Chrisopher wystukiwał liczby, Paweł wysuwał wtyczkę. Telefon nigdy nie zadzwonił. Paweł nigdy nie odebrał, nie usłyszał głosu dawnego przyjaciela. Chris, tak, jak powiedział, nie próbował szukać kolejnych numerów. Ten jeden nie zadziałał. Ten ostatni most prowadzący do Pawła został zerwany.
Minęli się kolejny raz.
Shelby miał czarne, kręcone włosy, miękko opadające na ramiona, długie, gęste rzęsy i wydatne wargi. Spędzał w jego łóżku już trzecią noc, prawdopodobnie dlatego, że nie bardzo było inne łóżko, w którym spać. Dlatego po tej nocy Chris zamierzał się z nim pożegnać, żeby przypadkiem dzieciak nie próbował się tu zadomowić. Ile on mógł mieć lat? Z dwadzieścia pięć maksymalnie. Chyba wydawało mu się, że znalazł sobie sponsora. A Chris, chociaż chętnie postawił mu kolację, nie zamierzał fundować nikomu miłego życia. Nie było podstaw, by Shelby miał stanowić jakiś wyjątek. Bruneci byli do bzykania bez zobowiązań. Blondynów unikał. To zabawne, trzydzieści lat trwający zabobon.
Christopher podniósł się powoli z łóżka, kątem oka złapał obraz swojego odbicia w lustrze, z którego patrzyła na niego twarz pięćdziesięciolatka. Zaczynał się starzeć, ale całkiem elegancko. Mogło być gorzej. Zwłaszcza, że ciągle rano ktoś znajdował się w jego łóżku. To świadczyło o tym, że nie mogło być źle.
- Hej, może zrobimy coś gdzieś razem? – Zapytał Shelby, ze swoim zabawny, szkockim akcentem. Straszny bełkot. Ale widocznie dla Chrisa pociągający, bo to był już kolejny szkocki kochanek.
- Nie sądzę. Zmykaj – rzucił oschłym głosem. Wciągnął na siebie ubrania ze starym nawykiem. I gdy zdał sobie sprawę, że robi tak co rano, że co rano zapina czarną koszulę i dobiera do niej odpowiedni krawat, zdał sobie sprawę, że już nic się nie zmieni. Że na tym etapie życie rzeczy już przestają się zmieniać. Że już pozostanie przy starych przyzwyczajeniach. Nie znajdzie nikogo, a nikt nie zechce jego. Będzie z nostalgią wspominał szczenięce zauroczenie i za każdym razem będzie zdawał sobie sprawę, że to było wszystko na co w życiu było go stać. Że tak już zostanie.
Nie wziął pod uwagę tylko czynników zewnętrznych. One zmieniały się ciągle.
- Ale przecież było fajnie – kontynuował zawzięcie Shelby.
- Tak, całkiem fajnie – przytaknął. Nim jednak dopowiedział, że znajdzie kogoś innego, z kim będzie równie przyjemnie, odezwał się jego telefon. Sięgnął po niego, rzucił na przywitanie to samo, co zawsze od trzydziestu lat. I wtedy właśnie usłyszał coś innego. Wydawało mu się, że gdy znowu usłyszy ten język, to już go nie rozpozna po trzydziestu latach. Ale rozumiał, każde słowo. Choć z trudem docierała ich treść. Świadomość, że ma tam wrócić, po raz pierwszy, prawdopodobnie nie znajdując żadnej znajomej twarzy. Chyba, gdyby już musiał, wolałby wracać na ślub, niż na pogrzeb. Choć… nie, na ślub by nie przyjechał. Na pogrzeb musiał. Czuł, że musi.
Dowiedział się o tym przypadkiem. Co prawda ani on sam nie miał już kontaktu z ojcem Krzysztofa, w którego domu kiedyś przecież często bywał, ani też sam Krzysztof nie odzywał się do ojca, ale… ale Paweł poczuł, że byłoby coś odpowiedniego w pójściu na jego pogrzeb. Dlatego ubrał swój czarny, odrobinę już wyblakły garnitur, zaczesał włosy, wziął parasol i wyszedł na gęsty deszcz, przez całą drogę myśląc o swoich rodzicach i o tym, że teraz już i on i Krzysiek, gdziekolwiek jest, są sierotami. Co nie jest dziwne, jak na pięćdziesięciolatków. Chyba powinien się z tym pogodzić – że umierają bliscy, a jeszcze dziesięć, piętnaście lat i zaczną odchodzić koledzy. Może kiedyś dowie się, że gdzieś tam zmarł Krzysztof.
Chociaż… wątpił, żeby miał się dowiedzieć, kiedy to się stanie. Może poczuje – pomyślał przelotnie. Pomyślał, że może pewnego dnia po prostu się obudzi i poczuje, że coś jest inaczej, jakąś pustkę i zda sobie sprawę, że kogoś, kto czterdzieści, czy pięćdziesiąt lat temu był mu najbliższy na świecie, już nie ma.
Brnął przez głębokie błoto, obryzgując sobie nim buty i spodnie, starając się równocześnie utrzymać równowagę i parasolkę nad głową, co z każdym podmuchem wiatru było trudniejsze. Liczył tylko na to, że nie wywróci się i nie dojdzie pod grób cały ubrudzony brązową papką. Przez chwilę pomyślał o tym, żeby może sobie odpuścić. Ale nie zrobił tego, coś pchało go do przodu. Szybko dowiedział się, co.
Krzysztof stał przy marmurowej płycie zupełnie sam, Paweł zbliżał się do niej powoli. Spotkali się nad grobem, który przecież przez te trzydzieści lat mógł być grobem któregoś z nich.
Krzysztof ze zdziwieniem patrzył na wyłaniającą się ze smug deszczu sylwetkę, która zdecydowanie brnęła w jego kierunku. Znoszony, brązowy płaszcz, jasne włosy spięte na karku, zatroskany wyraz łagodnej twarzy. Przez chwilę wyobrażał sobie, że to mógłby być Paweł. A kiedy mężczyzna zatrzymał się w odległości kilku kroków, był prawie pewien, że to Paweł. Patrzył na niego tymi słodkimi, miodowymi oczami, które od czasu ich ostatniego spotkania wyraźnie zmieniły oprawę. Ale dalej były piękne.
Paweł przyspieszył, czując, jak jego tętno rośnie, jak ciśnienie podnosi się. W wyobraźni widział młodego Krzyśka, z niesforną czarną chmurą włosów, w skórzanej kurtce, widział jak z każdym rokiem zmienia się, aż do tej formy, która stała w odległości kilku kroków – kurtka zmieniła się na płaszcz, z włosami najwyraźniej doszedł do porozumienia, choć teraz poprzetykane były białymi nitkami.
Stali naprzeciwko siebie, w odległości kilku kroków.
- Krzysztof. Nie wiedziałem, że wróciłeś – jako pierwszy odezwał się Paweł, uśmiechając się delikatnie, ale mimo wszystko smutno.
- Przyleciałem wczoraj, jutro wracam… - powoli pokiwał głową, potrzebując jakiegokolwiek potwierdzenia dla swoich słów. Tak, taki był plan i tak, zamierzam go zrealizować. Nawet, jeśli stoisz naprzeciwko mnie, a całe moje życie było unikaniem czegokolwiek, co mogłoby mi przypominać ciebie.
- Przykro mi z powodu twojego ojca – Paweł nagle przypomniał sobie, że jeszcze tego nie powiedział, a przecież wypadało, kiedy stało się nad grobem kogoś bliskiego.
- Nie byliśmy blisko, przecież wiesz. I wiesz dlaczego.
Obaj wiedzieli. Ze względu na preferencje syna. Nie mógł go zaakceptować takiego, jakim Krzysiek był, zresztą między innymi dlatego chłopak postanowił wyjechać po maturze, bo Krzysiek nigdy się nie ukrywał, nie chciał się ukrywać z tym, jaki jest. Próbował nawet rozmawiać o tym z Pawłem, ale dla jego przyjaciela było to mocno krępujące. Na początku nie potrafił się odnaleźć w tym temacie, a potem jego uczucie do chłopaka było tak mocne, że nie mógł słuchać o nim z kimkolwiek innym. Dlatego Krzysiek uważał, że Paweł nie do końca to potrafi zrozumieć, ale próbuje akceptować, ze względu na to, że są blisko. I dopiero dzień przed wyjazdem dowiedział się. Dopiero w momencie, w którym skreślił wszystko, co zostawało w tym kraju zdał sobie sprawę z tego, co tak naprawdę zostawia.
- Tak… Tak, pamiętam. Może chciałbyś… wypić kawę? – Zaproponował. Wypicie kawy brzmiało wystarczająco neutralnie. Nie niosło ze sobą żadnego ukrytego znaczenia. Po prostu filiżanka gorącego, ciemnego płynu, przy której mogli porozmawiać. Krzysztof zgodził się skinięciem głowy i ruszył powoli w stronę ciężkiej, mosiężnej bramy. Przez pojawienie się Pawła wróciło do niego wiele myśli z dzieciństwa. W tym też myśli o jego ojcu, o tym, jak nie mogli się dogadać, jak Krzysztof zaciskał zęby przy każdym komentarzu, jak czuł się odrzucony i sam postanowił odrzucić…
Najwyraźniej jego myśli musiały być widoczne w wyrazie twarzy, Paweł musiał jakoś zdać sobie sprawę z tego, jak głęboko nieszczęśliwy poczuł się w tej chwili jego dawny przyjaciel, bo ujął jego dłoń. Odruchowo, delikatnie, objął silnymi, nieco szorstkimi palcami jej grzbiet, jakoś tak… nieporadnie, niepewnie, ale pocieszająco. Krzysztof podniósł na niego spojrzenie, uśmiechnął się delikatnie. Tym jednym, drobnym gestem wszystko zaczęło powoli wracać na swoje miejsce.
Szli dalej, niespiesznie, w milczeniu.
- Nie czekałem – jako pierwszy odezwał się Paweł. – Nie znalazłem co prawda nikogo, z kim chciałem spędzić resztę życia, ale… nie czekałem – jego palce zacisnęły się mocniej. Teraz nie bał się już tak, jak w młodości. Teraz przecież nie miał już nic, co mógłby stracić, co mogłoby mu zagrozić. Nie miał już obaw związanych z przyszłością, nie liczył na wielkie zmiany. Teraz nie liczył już na nic. Coś po prostu się działo, albo nie działo.
- Ja też nie – odparł Krzysztof dużo delikatniejszym głosem, choć i tak nieco zachrypniętym, z natury szorstkim. – Nie zamierzałem tu wracać. Oprócz… - podniósł wzrok na Pawła. Napotkał jego pytające spojrzenie. – Oprócz tego jednego momentu, kiedy to mówiłem. Wtedy naprawdę tego chciałem. Pewnego dnia wrócić i zacząć wszystko od miejsca, w którym skończyliśmy.
Paweł patrzył na niego w taki sposób, że to mówiło wszystko. Krzysztof widział to i słyszał też w swojej głowie – że tego miejsca, w którym skończyli już nie ma. Że nie ma już żadnego miejsca, które kiedyś znali. Byli tylko oni.