Notka od autora: Opowiadanie mogliście widzieć na innym forum pod innym nikiem, i jest to mój debiut jako autorki opowiadań yaoi. Zapewne znajdziecie tu mnóstwo błędów, ponieważ odkąd tekst po raz pierwszy pojawił się w internecie nie był ani razu zmieniany, ani betowany. Mam jednak nadzieję, że błędy jakie popełniłam nie rażą za bardzo. Miłego czytania :).
- Jak chcesz to zrobić? - pytam pełen radosnego oczekiwania.
- Powoli - odpowiada, muskając delikatnie moją szyję ustami.
Uśmiecham się. Powoli. Ile razy już to słyszałem? Chyba tysiąc, a jednak nigdy nie miałem go dość. Powoli.
Jego silne ramiona oplatają mnie w pasie, piękne duże dłonie błądzą po moim ciele. Jest mi błogo. Czuję się dobrze w tych ramionach. Bezpiecznie, spokojnie. A jednak wciąż męczy mnie ta natrętna myśl: co się stanie jeśli z jakiegoś powodu ich zabraknie? Jeśli jego zabraknie?
Pozwalam mu bawić się moim ciałem, duszą, sercem. Jest delikatny - jak zawsze. To w nim lubię. Mimo że na to nie wygląda, jest dobrym człowiekiem, wspaniałym i delikatnym kochankiem.
Marek jest ode mnie starszy o dziesięć lat, ale tej różnicy wieku prawie między nami nie widać.
Poznałem go przypadkiem. Akurat zdałem na studia i przeniosłem się z małego miasteczka do stolicy. Już na początku zrozumiałem, że w akademiku nie dane mi będzie spokojnie się uczyć, dlatego po kilku tygodniach wsłuchiwania się w libacje sąsiadów zza ściany zacząłem szukać jakiegoś lokum w pobliżu uczelni. Ogłoszenie znalazł dla mnie mój znajomy z wykładów. Wydawało się w porządku, w dodatku blisko, pomyślałem, że w wolnej chwili pójdę tam i zorientuję się co i jak.
Budynek wyglądał obiecująco, dopiero co odmalowany blok, dziesięć minut drogi autobusem na uczelnię. Mieszkanie mieściło się na czwartym piętrze, właściciel napisał w ogłoszeniu że szuka współlokatora, pracującego lub uczącego się, niepijącego, spokojnego, płeć nie była ważna.
Co mi tam, pomyślałem, w akademiku przecież zostać nie mogłem.
Drzwi otworzyła mi bardzo ładna blondynka, uśmiechając się uroczo oprowadziła mnie po sporym mieszkaniu pokazując wszystkie pomieszczenia. Podobało mi się tam. Było małe, ale czyste i przytulne, widać było, że dziewczyna dba o porządek i ma rękę do kwiatów, na każdym parapecie stały doniczki z przeróżnymi roślinkami, do niektórych musiałem podchodzić bliżej, bo po prostu nie wierzyłem, że są prawdziwe. Spodziewałem się, że kiedy dotknę ich listków pod palcami poczuję plastik. Widząc to, dziewczyna zaśmiała się, zapewniając, że wszystkie rośliny są żywe, a ich właściciel dba o nie. Wzmianka o „właścicielu" zieleninki nasunęła mi pytanie: ile osób tu mieszka?
Spytałem o to moją uroczą przewodniczkę.
- W tym momencie jedna - odparła z szerokim uśmiechem.
- Więc to nie twoje mieszkanie? - Ten pomysł jakoś sam wpełzł do mojej głowy.
- Nie, nie! Ja się nim tylko zajmuję, kiedy właściciela nie ma w domu.
Zdziwiło mnie to trochę i lekko przeraziło. Zacząłem się zastanawiać nad tym całym właścicielem. Kto przy zdrowych zmysłach zostawia takie sprawy jak wynajmowanie pokoju w swoim mieszkaniu osobom trzecim? No, chyba że to ktoś bardzo bliski: dziewczyna, siostra. Musiałem wyglądać wyjątkowo niepewnie, bo blond piękność podeszła, poklepała przyjacielsko po ramieniu i powiedziała:
- Nie martw się. Marek to świetny gość. Na pewno się zakumplujecie.
Spytałem, dlaczego go tu nie ma, ale zręcznie wykręciła się od odpowiedzi zagadując o studia. Opowiadałem o zajęciach i nudnych wykładowcach, ale w głowie wciąż miałem masę pytań, których szlachetna większość dotyczyła nieobecnego współlokatora. Może to głupie, ale nagle wizja mieszkania z kimś zupełnie obcym wydała mi się wyjątkowo przerażająca.
Wyszedłem stamtąd z mieszanymi uczuciami. Właściciela nie ma, nic o człowieku nie wiem, mieszkanie jest w porządku, wszędzie blisko, a i dziewczyna urocza do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać na serio nad przeniesieniem się tu z akademika. Powiedziałem jej, że się zastanowię i w razie czego zadzwonię. Pożegnała mnie z tym samym czarującym uśmiechem, którym mnie wcześniej witała. Wróciłem do akademika, cały czas mając w głowie natrętną myśl o nieznanym właścicielu. Trochę się bałem, nie wiedziałem w końcu, co to za człowiek, a i dziewczyna nie była skora do rozmów o nim. A jednak kiedy wróciłem do swojego pokoju, który dzieliłem z Pierwszym Menelem Rzeczypospolitej Polskiej i zobaczyłem burdel, który zostawił w całym pomieszczeniu oraz jego jeszcze dychające prawie - zwłoki na środku podłogi, momentalnie przestałem mieć wątpliwości. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do dziewczyny. Miałem farta, gdyż nie znalazła jeszcze innego chętnego na tę ofertę. Dwa dni później rozpakowywałem swoje graty w nowym pokoju.
Anka - tak było na imię blond ślicznotce – uprzedziła, że mój gospodarz wróci dopiero pod koniec następnego tygodnia, więc mam czas się urządzić. Znów próbowałem ją o niego podpytać, ale uśmiechnęła się tylko i powiedziała, że zdążę go jeszcze dobrze poznać. Ciarki przeszły mi po plecach. Kim był ten człowiek, że nie chciała mi o tym powiedzieć?!
Cały tydzień głowiłem się nad tym, a moja wyjątkowo rozwinięta wyobraźnia podsuwała mi niezliczone pomysły. Może jest mordercą albo gangsterem? Albo przestępcą? Siedział w więzieniu? Za co? Zabił kogoś? Sprzedawał narkotyki, kradzione auta, narządy na czarnym rynku, broń, ludzi!? Nie mogłem wyrzucić tych głupich myśli ze swojej głowy. Zastanawiałem się, co zrobić kiedy już stanę z nim twarzą w twarz. Im bliżej było do dnia jego powrotu, tym gorzej było ze mną. Zdarzało mi się nie spać po nocach, bo jak głupi myślałem nad tajemnicą nieznanego gospodarza.
Miał przyjechać w piątek późnym wieczorem albo w sobotę rano. W czwartek wróciłem z zajęć wcześniej. Miałem tylko godzinę na szybki obiadek, musiałem lecieć na drugą zmianę do pracy, którą znalazłem sobie zaraz po tym jak przyjechałem do miasta, żeby odciążyć mamę, która opłacała moje studia. Wchodzę do mieszkania, zamykam za sobą drzwi, robię krok do przodu i...bach! Leżę jak długi na podłodze i zastanawiam się, co się właśnie stało i dlaczego meble nagle urosły? Wstaję, rozglądam się. Tuż przed drzwiami stoi duża podróżna torba.
Wrócił władca tego królestwa.
Serce mi podskoczyło do gardła. No nic, będzie co ma być, przecież nie mogę tak tu stać i się zastanawiać, trzeba wejść dalej i grzecznie się przywitać. Wchodzę do największego pokoju. Cisza. Żywego ducha. Idę do kuchni - i tam nic! Obszedłem całe mieszkanie nie wyłączając sypialni mojego gospodarza - nic! Nie ma go tu! Już nawet pomyślałem, że gdzieś wybył, kiedy mój wzrok przyciągnęło coś białego leżącego na kanapie w salonie. Podszedłem bliżej i z niejakim zaskoczeniem stwierdziłem, że patrzę na zwykłego śpiącego sobie w najlepsze faceta. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na przestępcę ani na narkomana. Spał smacznie z jedną ręką założoną pod głowę, druga leżała na brzuchu, ostro kontrastując z białym podkoszulkiem. Oddychał równo, pewnie był zmęczony po podróży skoro zasnął w ubraniu. Pomyślałem wtedy, że chyba nic się nie stanie, jak się mu trochę przyjrzę. Pochyliłem się nad śpiącym mężczyzną. Miał trochę ciemniejszy odcień skóry niż mój, ale w tej chwili nie mogłem stwierdzić, czy to opalenizna, czy może brak odpowiedniego światła w pomieszczeniu, ale wolałem jak na razie nie budzić mojego nowego pana i władcy. Bo gdyby się obudził, to co by pomyślał o facecie pochylającym się nad nim jak ja teraz? Ja wiem, co JA bym pomyślał.
Ciemne włosy, ładnie wykrojone usta, prosty nos, długie czarne rzęsy. Przystojniak! W dodatku z tego, co zdążyłem zauważyć, całkiem zgrabny, umięśniony, zadbany, wysportowany. Ideał?
Nie zdążyłem się podnieść ani się nawet zdziwić, kiedy nagle otworzył oczy. Kolana się pode mną ugięły i to wcale nie ze strachu, zachłysnąłem się powietrzem, kiedy dwie szare tęczówki spojrzały na mnie spod ciemnych rzęs.
Zamarłem pod tym spojrzeniem. Bałem się poruszyć, odezwać, odetchnąć głębiej.
I byłbym się pewnie udusił z tego wszystkiego, gdyby mężczyzna w końcu nie przemówił.
- Adam? - zapytał, a głos miał boski. Idealnie pasował do całej jego postaci - głęboki ale melodyjny, emanował jakimś spokojem. W taki głos można się wsłuchiwać godzinami.
- Aha. - Skinąłem głową, bo tylko tyle mogłem w tamtym momencie zrobić. Nadal nie byłem w stanie się ruszyć. - Marek? - spytałem niepewnie, nie wiedząc właściwie co zrobić.
Bez słowa wyciągnął rękę i opuszkami palców dotknął mojego policzka. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, kiedy przejechał palcami po mojej twarzy, delikatnie muskając moje wargi. Czułem, że się rumienię... chociaż powinienem raczej powiedzieć, że najnormalniej na świecie spaliłem buraka. Gorączkowo zastanawiałem się co zrobić. Przystojny gość mnie dotyka, co wcale a wcale nie jest nieprzyjemne, w dodatku mam za sobą doświadczenia w tej dziedzinie, robi mi się gorąco, a on wpatruje się we mnie z jawnym zaciekawieniem.
- Masz bardzo symetryczną twarz - mówi nagle, łapie mnie z podbródek i przyciąga bliżej. - Pozwól mi się kiedyś namalować.
Hę!? Że co?!
Musiałem mieć bardzo, ale to bardzo zdziwione spojrzenie, bo zaraz z uśmiechem wyjaśnił:
- To moje hobby. Maluję to, co widzę, pod warunkiem, że jest warte mojego spojrzenia.
Puścił mnie. Wyprostowałem się tak gwałtownie, że aż strzeliło mi w plecach. Marek podniósł się, wyminął mnie z uśmiechem i poczłapał do kuchni. Maluje? Jest artystą? Nie jest mordercą?!
Z wielką ulgą opadłem na kanapę, którą przed chwilą zwolnił mój gospodarz. Powoli się uspokajałem. Było mi duszno, krew huczała w uszach i czułem przyjemne mrowienie w całym ciele. A to wszystko za sprawą jednego dotknięcia obcego człowieka. Uspokoiłem oddech, zamknąłem oczy, nakazałem sobie spokój. Będzie dobrze o ile to się więcej nie powtórzy, bo w tym momencie mogłem z całą pewnością stwierdzić, że następnym razem zwyczajnie się na niego rzucę.
W ciągu kilku następnych tygodni dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o moim gospodarzu.
Był jedynakiem, pracował jako mechanik w firmie swojego ojca, skończył inżynierię materiałową na politechnice, szkicował w czasie wolnym. Po obejrzeniu kilku jego prac musiałem przyznać, że facet zna się na rzeczy - postacie z jego szkiców wyglądały jak żywe, nie mogłem oderwać od nich wzroku, były po prostu fantastyczne. Któregoś dnia spytałem, dlaczego nie poszedł do ASP, ale tylko się roześmiał.
Od początku nie mogłem go rozgryźć. Był inny niż ludzie których znałem. Nie troszczył się o to, co o nim mówią ( a mówili sporo różnych, często niepochlebnych rzeczy), nie gonił ślepo za pieniędzmi, wystarczało mu to, co zarobił naprawiając auta, motory albo jakiś cięższy sprzęt w warsztacie ojca, hodował kwiaty (czego jeszcze chyba nigdy nie widziałem u żadnego faceta) i miał niesamowity talent. Nie wiedziałem co o nim myśleć. Nie awanturował się, nie pił, nie palił, nie spraszał kumpli na dzikie imprezy, był singlem. Zastanawiałem się nawet, czy nie jest gejem.
Był. Ale tego dowiedziałem się właściwie przez przypadek.
Było to zimą. Właśnie zwolnili mnie z pracy, byłem przybity i martwiłem się, bo moja dalsza edukacja stanęła właśnie pod wielkim znakiem zapytania. Przytaszczyłem się do domu, usiadłem na kanapie i przesiedziałem tak kilka dni (prócz tych godzin, kiedy musiałem iść na zajęcia). Nie dało się nie zauważyć, że coś jest nie tak, dlatego też nie zdziwiłem się, kiedy Marek w końcu o to zapytał. Opowiedziałem mu co i jak - że kryzys, że cięcia budżetowe, że pozwalniali sporo osób, że nie wiem, czym zapłacę za studia. Nie powiedział nic. Nazajutrz wpadł do mojego pokoju i oznajmił, że ma dla mnie pracę, ale będę musiał się nauczyć biegać z tacą.
- Co? - zdziwiłem się.
- Znajomy ma małą knajpkę w centrum, szuka kelnera. Nie płaci dużo, ale jak zaciśniesz pasa, to wystarczy na studia. Czynszem się nie przejmuj, jakoś się dogadamy.
Warunek: musiałem się nauczyć nosić tą cholerną tacę. Ale byłem mu w tamtym momencie tak strasznie wdzięczny, że mogłem go wycałować. Cholera, nawet miałem na to ochotę! Podziękowałem mu najgrzeczniej jak tylko mogłem. Następnego dnia odwiedziłem knajpkę, którą mi wskazał i faktycznie dostałem pracę. Był piątek, miałem zacząć od poniedziałku. Pozostawał tylko problem tacy. Ale i tym Marek się zajął. Drań miał świetną zabawę, przeganiając mnie z pokoju do kuchni z tą cholerną tacą zapełnioną szklankami i talerzami. Nie wiem, ile ich wtedy potłukłem, ale opłaciło się. Po dwóch dniach nauki mogłem być z siebie dumny. Może to głupie uczyć się noszenia tacy, ale to na serio kawał niewdzięcznej roboty, zwłaszcza, kiedy musisz lawirować pomiędzy stolikami i klientami, a każdy z nich czegoś od ciebie chce. Ale byłem silny od początku do końca. Nie dawałem sobie chwili wytchnienia nawet w domu, na czym korzystał mój pan i władca. Przynosiłem mu wszystko na tacy - dosłownie - nieważne co to było: kubek kawy, talerz z obiadem, telefon komórkowy czy poranna gazeta. Wszystko co chciał.
Nie wiem kiedy dokładnie zacząłem przynosić mu śniadanie do łóżka, któregoś dnia po prostu się to stało. Uznałem, że będzie śmiesznie i zrobiłem to raz, potem drugi i tak jakoś poszło dalej. Wstawałem wcześniej, robiłem śniadanie i zanosiłem mu do pokoju, kiedy spał, budziłem go delikatnie, czasem, zanim go zbudziłem, stałem nad nim, przez chwilę wpatrując się w jego twarz. Lubiłem mu się przyglądać, kiedy spał, wyglądał wtedy tak niewinnie i spokojnie. Często wyobrażałem sobie, że budzę się obok niego, śniłem o nim, marzyłem o nim. Byłem tylko zbyt tchórzliwy, żeby naprawdę tego spróbować. Jak na razie zadowalałem się usługiwaniem mu.
Czas mijał zbyt szybko i wkrótce zaczynałem odczuwać niedosyt, chciałem ciągle być blisko niego, wdychać jego zapach, zaglądać mu przez ramię, kiedy rysował, dotykać, kochać. Na zajęciach łapałem się na tym, że nie słucham wykładowcy, tylko wciąż i wciąż o nim myślę. To zaczynało być męczące, irytujące i niebezpieczne. Ale przecież nie mogłem tak po prostu do niego podejść i powiedzieć, że mam na niego ochotę! Nie wiedziałem nawet, czy nie jest przypadkiem przeciwnikiem homoseksualistów! Bo jeśli był, to mogłem źle skończyć.
Myśli o nim wyczerpywały mnie fizycznie i psychicznie. Skończyły się te piękne czasy, kiedy wracałem do domu na skrzydełkach z myślą, by go tylko zobaczyć. Zaczęły się czasy straszliwej tęsknoty za kimś, kogo nie mogłem mieć. Właziłem powoli po schodach, ciągnąc za sobą nogi, które wcale nie chciały iść naprzód. Wchodziłem do mieszkania, a jego uroczy powitalny uśmiech sprawiał mi niesamowity ból. Ale szczerzyłem się jak głupi, bo nie chciałem go martwić. Nie chciałem, żeby podchodził, dotykał mnie, patrzył na mnie, kiedy byłem w takim stanie.
Ale tego dnia nie miałem już nawet siły, żeby się uśmiechnąć. Wpełzłem do mieszkania, zrzuciłem buty, kurtkę, doczołgałem się z ledwością do kanapy i tam złożyłem swoje obolałe psychicznie ciało. Ciężko mi było gdzieś w środku, zdawało mi się, że w pomieszczeniu było za mało powietrza, coś mnie dusiło. Nie zauważyłem nawet, kiedy Marek wszedł do salonu, nie słyszałem szelestu kartek ani cichego skrobania ołówka na papierze. Ocknąłem się dopiero, kiedy szturchnął mnie w ramię. Spojrzałem na niego i niemal jęknąłem z bólu, jaki sprawił mi widok jego nieświadomej niczego, radosnej twarzy i hipnotyzujących szarych oczu.
- Zobacz - polecił podając mi kartkę formatu A3. Postać na papierze wydawała mi się dziwnie znajoma.
- To ja?
Przytaknął.
- Mówiłem ci, że masz symetryczną twarz. Musisz mi kiedyś jeszcze zapozować.
Rysunek był wspaniały. Każdy detal mojej twarzy - zamknięte oczy, łagodnie podkręcone rzęsy, lekko rozchylone usta - wszystko to robiło niesamowite wrażenie. To byłem ja! Narysował mnie! Nie wiem, czemu mnie to tak podjarało, ale od razu dostałem kopa nowej energii. Poderwałem się z łóżka i niewiele myśląc, wypaliłem:
- To może teraz!
Nawet jeśli się zdziwił, nie okazał tego. Uśmiechnął się, tym jednym jedynym w swoim rodzaju wyjątkowym uśmiechem, który prezentował tylko od wielkiego święta.
- Kładź się! - polecił. Ułożył mnie na podłodze, podłożył mi poduszkę pod głowę. Lewa noga wyprostowana, prawa zgięta pod kątem prostym, jedna ręka za głowę, druga niby przypadkowo na brzuchu, głowa bardziej w lewo, usta rozchylone, lekki uśmiech, włosy rozwichrzone. Tak chciał mnie widzieć mój mistrz. Miałem pozostać w tej pozycji przez dłuższy czas. Z początku było mi niewygodnie, ale kiedy tylko usłyszałem pierwszy pisk ołówka na papierze, zebrałem się w sobie i poprzysiągłem, że wytrzymam tak długo, jak będzie tego chciał.
Marek skupił się nad szkicem, zerkając na mnie co chwila, a mnie za każdym razem przeszywał przyjemny dreszcz podniecenia. W końcu miałem go tylko dla siebie, tyle ile chciałem i żebym miał tu zdechnąć, za nic nie zamierzałem się ruszyć bez jego zgody. Wydawało mi się, że minęła tylko chwila a szkic był już gotowy. Nie pokazał mi go, rzucił go gdzieś na podłogę.
- Wytrzymasz jeszcze? - spytał. Pewnie że wytrzymam! Co to w ogóle za pytanie? Chciał zrobić więcej rysunków? Tym lepiej dla mnie! Wreszcie byłem na afiszu. Na JEGO afiszu!
Tym razem jednak mój mistrz przyniósł kawał wielkiego papieru i kilka farbek. Otworzył je wszystkie, rozsiadł się na podłodze naprzeciw mnie i ledwo muskając opuszkami palców powierzchni pojemniczków nanosił farbki na papier. Tym razem mogłem dokładnie przyjrzeć się jego pracy. Ale to, co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Delikatnie muskając powierzchnię papieru palcami, rozprowadzał po nim farbę. Każdy palec zanurzał w innym kolorze, które na papierze łączyły się w kolorową plątaninę kresek, kółek i falistych linii. Jego palce tańczyły na kartce, wykonując niesamowite wariacje, jakby żyły własnym życiem. Po chwili to samo zrobił z drugą dłonią i mogłem teraz zobaczyć pełnię jego talentu. Nie patrzył już na mnie. Nie musiał. Plątanina dziwacznych kolorowych pasów powoli nabierała kształtu. Byłem świadom tego, że malował z pamięci i nie mogłem wyjść z podziwu nad tym co robił. Postać na papierze była niemal doskonała, każdy element ubioru, każdy detal leżącego przed nim ciała został odwzorowany idealnie, w odpowiednich proporcjach. Z każdym ruchem jego palców portret nabierał nowego życia, a ja patrząc na to jak opuszkami palców dotyka powierzchni zwykłej kartki i namalowanej na niej mojej postaci, zadrżałem. Jakżeż ja kochałem tego faceta! Chciałem go rzucić na podłogę i całować aż zabraknie mi tchu, rozebrać i napawać się widokiem tego zgrabnego ciałka, a przede wszystkim chciałem znaleźć się na miejscu tego kawałka papieru. Czemu nie, mógł mnie nawet pomalować tymi farbami! Byle mnie dotykał tak, jak moje odbicie na papierze.
- Koniec! - podniósł się znad malowidła. Dłonie mu drżały, zapewne z wysiłku, musiał się sporo namęczyć, żeby to wszystko tak teraz wyglądało. Spojrzał na mnie. Drgnąłem pod wpływem tego spojrzenia. To nie było to zwykłe spokojne spojrzenie, którym mnie często raczył, to był ten inny rodzaj spojrzenia, tak patrzy się tylko na coś, czym chce się zawładnąć. Chciwe, pożądliwe spojrzenie. I zatrzymało się akurat na mnie. Nie musiał mi dawać wskazówek.
Przewróciłem się na brzuch – ciężko, cholera, było wstać, kiedy się przez kilka godzin leżało bez ruchu w jednej pozycji - i podniosłem na czworaka. Podszedłem do niego w ten właśnie sposób i chciwie wpiłem się w jego usta. Nie przeszkadzało mi, że jest wysmarowany farbą, raz się żyje cholera, a farbę można zmyć wodą. Nie musiałem czekać długo aż Marek dołączy do zabawy. Wplótł dłoń w moje włosy i oddał pocałunek dwa razy mocniej i głębiej. Nasze języki splatały się w dzikim tańcu, ale mi wciąż było mało. Objąłem go za szyję i pociągnąłem mocno do siebie tak, że wylądowaliśmy na podłodze. Wolną ręką Marek odsunął farby, żebyśmy w nie nie wpadli. Mi było wszystko jedno, wszystko we mnie skakało radośnie, kiedy mój mistrz wdzierał się dłońmi pod moją koszulkę. Przerwaliśmy pocałunek, żeby nabrać powietrza.
- Jeszcze.. - jęknąłem niezadowolony.
- Powoli - odparł Marek. To był pierwszy raz, kiedy usłyszałem od niego to słowo.
Było mi wspaniale. Mój kochanek wiedział, co zrobić, żeby było mi dobrze. Widać było, że miał w tym więcej doświadczenia niż ja. Całował mnie po szyi, ssał moją skórę, przygryzając delikatnie, schodził coraz niżej, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak wić się pod nim z rozkoszy, jęcząc głośno. Przez chwilę bałem się, że może ZA głośno. To by było, gdyby ktoś nas usłyszał i nakrył na tym niecnym procederze. Zakryłem usta dłonią, by choć trochę stłumić jęki wydobywające się z mojego gardła. Marek porzucił znęcanie się nad moim pępkiem, który od jakiegoś czasu drażnił gorącym oddechem, oderwał moją dłoń od ust i przejechał językiem po mojej dolnej wardze. Przeszył mnie dreszcz, gwałtownie wciągnąłem powietrze, nagle czując, że ubranie staje się za ciasne, zwłaszcza w dolnej części. Już nie mogłem, nie, nie chciałem czekać, przyciągnąłem go jeszcze bliżej, przytuliłem jeszcze mocniej, instynktownie wyczuwając, że on też tego chce. I nie pomyliłem się. Ten piękny dźwięk, który wydobył się z jego ust, rozbudził mnie jeszcze bardziej. W pewnym momencie pozbyliśmy się ubrań i teraz mieliśmy nieograniczone pole działań.
Chwilami wydawało mi się że traciłem przytomność pod wpływem przyjemności, jaką mi dawał, wiłem się jak piskorz pod dotykiem jego dużych dłoni, wygiąłem ciało w łuk, kiedy zadowalał mnie językiem. A kiedy wziął mnie do ust, zawyłem. Nie mogłem się powstrzymać, to było silniejsze ode mnie. Nie panowałem nad sobą, ale chciałem więcej. Chciałem go poczuć w sobie, całego, gorącego, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa, zapomniałem, jak się mówi. Wreszcie nadszedł koniec moich mąk i mój kochanek wszedł we mnie ostrożnie. Nie obyło się bez bólu, ale w końcu dostałem to, czego chciałem. Dryfowaliśmy razem gdzieś pod niebiosami, dając sobie przyjemność, zatracając się w sobie. Nie obchodził nas czas ani otoczenie, liczyła się ta wielka fala przyjemności, która porywała nas daleko i wysoko.
Bolało mnie wszystko, co tylko mogło mnie boleć, każdy mięsień, nawet te, z których posiadania nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. Nie mogłem się ruszyć, pocieszałem się jedynie tym, że leżący obok mnie przystojniak też nie ma siły, by się podnieść. Cieszyłem się jak głupi, wreszcie dostałem go całego. Jest mój, tylko i wyłącznie mój. I nie oddam go już nikomu.
Z wielkim trudem obróciłem się na bok i przylgnąłem całym ciałem do jego boku, przytuliłem się mocno, a on mnie objął.
- Boli? - spytał schrypniętym głosem.
- Trochę - mruknąłem chociaż nie chciało mi się nawet otwierać ust.
- Nie kłam - uśmiechnął się lekko. - Następnym razem będzie gorzej.
Hiiiiiyaaaaa!!! Nagle zachciało mi się skakać z radości. Myślał już o następnym razie!!! Czy to znaczyło że mu się podobało? Że mnie kocha? Że chce być ze mną?
Chciałem wiedzieć, ale nie spytałem. Milczałem więc wtulając się w jego cudownie pachnące ciało, a wszystko we mnie tańczyło ze szczęścia.
To było jakieś trzy miesiące temu. Nie wiem czy można nas nazwać parą, po prostu mieszkamy razem, sypiamy ze sobą, czasami się kłócimy.
Dziś jest piątek. Wracam do domu, a przede mną wolny weekend. Wchodzę do mieszkania, ściągam buty, kurtkę wieszam w szafie. Wchodzę do salonu, zatrzymuję się w drzwiach. Marek siedzi nad jakimś szkicem, ostatnio często to robi. Ma ściągnięte w skupieniu brwi, pracuje nad jakimiś detalami, widzę to po jego minie i minimalnych ruchach dłoni kiedy skrobie ołówkiem na papierze. Jeszcze mnie nie zauważył. To dobrze. Przynajmniej mogę sobie na niego popatrzeć. Chciałbym już zawsze móc na niego patrzeć - niekoniecznie z ukrycia. Obserwować bliskie memu sercu oblicze ukochanego człowieka. Nie jest doskonały, ale nie jest też zły, ma swoje wady, jest strasznym zazdrośnikiem, ale jest mój. I mój już pozostanie.