Q oparł czoło o powierzchnię lustra i zamknął oczy. Skoncentrował się długich, równych oddechach, na oczyszczaniu swojego umysłu ze wszystkich myśli, na zapominaniu. Ściskał krawędź zlewu tak mocno, że zbielały mu palce - ból przynajmniej dobrze oczyszczał jego myśli.
Oszołomiony, opuścił wreszcie biurową toaletę i wrócił do pracy. Jak automat odpowiadał na pytania, wydawał polecenia lub siedział cicho, obgryzając paznokcie, kiedy tylko nikt nie patrzył. W jednej krótkiej chwili pozwolił sobie na rozmyślanie, pomyślał: „Co mogę teraz zrobić?”. Potarł wtedy mocno oczy i odpowiedział sobie. „Nie nie mogę zrobić.”
Gdy ktoś wreszcie to zauważył i zapytał, co go gryzie, stwierdzając przy wszystkich, że Q zachowuję się dzisiaj naprawdę dziwnie, wiedział już, że to najwyższy czas, aby stamtąd wyjść.
- Jestem chory – próbował się tłumaczyć, mając nadzieję, że wygląda tak bezradnie, jak się czuje. – Naprawdę nie mam nic do powiedzenia. To ta grypa, która ostatnio panuje w okolicy.
Popędził do domu, znacznie przekraczając ograniczenie prędkości, nie przejmując się zbytnio tym, że może stracić panowanie nad samochodem i rozbić go, lub wjechać nim w ścianę pobliskiej restauracji. Im bliżej był domu, tym bardziej przyśpieszał, im więcej czasu mijało, tym prędzej chciał się tam znaleźć. Wcisnął mocno hamulce, opony zapiszczały, gdy samochód się zatrzymał. Był pewien na osiemdziesiąt procent, że rząd już go nie śledzi, ale nie chciał pogarszać swojej sytuacji poprzez nieostrożne zachowanie i robienie z siebie widowiska. Jakiś starszy facet patrzył na niego z drugiej strony ulicy, gdy mimo swojego postanowienia wyskoczył z samochodu i pobiegł do swojego mieszkania, przeskakując po dwa schody na raz. Po prostu nie potrafił się powstrzymać.
Podszedł do szafy w sypialni. Odsunął nerwowo rząd eleganckich, wyprasowanych koszul i usiadł w środku. Na ulicy było już ciemno, zmierzchało, a on nie zapalił w domu żadnego światła. Siedział w szafie, w ciemności, ukryty, i wtedy zapłakał. Nie był to melodramatyczny, głośny płacz, pozwolił sobie jedynie na kilka minut bezgłośnego szlochu w momencie, gdy czuł jak jego serce i płuca podchodzą mu do gardła, gdy wpadał w czarną dziurę i cały świat się kończył. A potem, po tej chwili załamania, było już po wszystkim. Przegryzł swój język i otarł łzy, spoglądając po raz milionowy na swoją komórkę, która tego dnia milczała niczym martwa.
Chciał jechać do tej pieprzonej Szkocji. Prawdopodobnie nikt inny nie mógł się zgłosić po ciało Silvy. Nie miał on rodziny, a przynajmniej nikogo, kto wiedział, gdzie był i co się z nim stało. Wszyscy jego przyjaciele byli fałszywi i nikt nie został z nim na tyle długo, aby się tym zająć. Jeśli ktokolwiek go znalazł, byli to jacyś nieznajomi, pewnie skremowali go i wyrzucili popiół. Spuścili go w ścieku, albo coś w tym stylu.
Q nie rozmawiał z rodzicami od trzech lat, jednak głos jego rozsądku w jego umyśle i tak przypominał drażniący głos jego matki. A właściwie czemu chcesz godnego pochówku dla bezwzględnego mordercy? Nie do końca sensowne, prawda?
- Nie do końca – odpowiedział sam sobie pod nosem i otarł ostatnie łzy. Wyciągnął telefon, chciał skorzystać z Internetu, ale rozmyślił się i podszedł do laptopa. Komórka była bezpieczną opcją, ale komputer był jeszcze bezpieczniejszy.
Miał już prawie zarezerwowany bilet do Highlands, oczywiście pod zmienionym nazwiskiem, gdy porzucony w szafie telefon zadzwonił stłumionym i zniekształconym przez ubrania dźwiękiem. Wrócił do szafy, pełzając na kolanach by do niego dotrzeć. Wyświetlacz oznajmiał połączenie przychodzące od numeru zastrzeżonego. Zatwierdził je i przyłożył telefon do ucha, nie mówiąc nic. Jego rozmówca także milczał. Przez chwilę po prostu słuchali swoich oddechów.
Były pewne zakłócenia na linii, jakieś trzaski, jakieś zniekształcenia, a po chwili Silva się odezwał, brzmiąc jakby był milion mil stąd:
- Mógłbym wpaść na chwilę do Londynu?
Q zamknął oczy i westchnął.
- Nie możesz… nie możesz po prostu udawać, że jesteś martwy, jednocześnie paradując przez ich nosami. Gdyby nie byli tak wstrząśnięci po śmierci M, wzięliby twoje ciało ze sobą, zamknęli w krypcie i trzymaliby, aż zamieniłoby się w szkielet, tak dla pewności, czy nie udajesz. Nie sądziłem, że jesteś taki nieostrożny. Myślałem, że faktycznie coś ci się stało.
- Myślałeś, że nie żyję? Z powodu małego zadrapania od nożyka? – Silva roześmiał się, trochę z obłąkaniem, trochę z drwiną. – Widziałeś mnie już na krawędzi śmierci. I byłem wtedy w gorszym stanie niż teraz. Jeśli nic mnie do tej pory nie zabiło, maleńki nożyk również nie da rady.
- Cóż, nie znam szczegółów sprawy. Równie dobrze mogłeś zostać posiekany na kawałki. Mówili, że nie żyjesz, a potem że M nie żyje i wszyscy natychmiast o tobie zapomnieli.
- Ale ty nie.
Q zerknął w ciemności na swoje paznokcie. Powieki nadal ciążyły mu od płaczu.
- Mój system wartości jest… skomplikowany.
Silva roześmiał się ponownie, poczym zakaszlał ochryple. Brzmiał jakby był chory, albo przynajmniej ciężko ranny. Q chciał zapytać, czy wszystko w porządku, jednak głos matki rozbrzmiał w jego umyśle ponownieezwzględny morderca,, powiedział. Ugryzł się w język i nie zapytał Silvy o nic. Skomplikowany system wartości, owszem.
W końcu Silva odzyskał panowanie nad sobą i zapytał ponownie:
- W każdym razie… mogę wpaść do Londynu na chwilę?
- Mogą cię zauważyć – odpowiedział Q ponuro.
- Przypuszczam, że nie będę mógł się zatrzymać w twoim mieszkaniu.
Q prychnął.
- Przestali mnie śledzić, naprawdę. Sprawdzałem mieszkanie dziesięć razy pod kątem kamer, nic nie znalazłem. Ale oczywiście, nie możesz. Nie powinienem nawet z tobą rozmawiać w tym miejscu.
- Wobec tego możemy zostać w hotelu. Wezmę nam jakieś ładne pokoje. Albo apartament. I muszę przyjąć inne nazwisko. Moje życie już się skończyło. Czas zacząć wszystko od nowa… - urwał. – I chciałbym, abyś był tutaj ze mną. Stęskniłem się.
Q rozważał wszystkie bezpieczne odpowiedzi, jednak ostatecznie nie był w stanie powstrzymać zjadliwego tonu.
- Czemu po prostu nie znajdziesz sobie kolejnej wyspy ze stadem prostytutek? Ostatnim razem ci to pasowało.
- Nie wiem, co będę robić w przyszłości. Wiem tylko, że na razie będę się ukrywać. Nie spotykać się z nikim, nie rozmawiać z nikim. Jesteś jedynym, który będzie wiedział, że nadal istnieję.
Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc milczał.
- Q?
Skrzywił się.
- Nie nazywaj mnie tak, kurwa.
Silva ponownie roześmiał się cicho.
- Ale to takie… ujmujące. Urocze.
- Czemu zabiłeś tę dziewczynę? – Q zmienił temat. – Nazywała się Severine, prawda? Jeden z twoich bandyckich ochroniarzy powiedział mi o tym, zanim wywlókł mnie jak najdalej od ciebie, gdy ostatni raz cię widziałem. Podbił mi oko.
Silva westchnął, może z rozdrażnieniem, może ze współczuciem.
- Wobec tego skóra wokół twoich oczu będzie pierwszą rzeczą, którą ucałuję, gdy cię zobaczę. – Urwał ponownie, ale Q nie odpowiedział, kontynuował więc. – Pamiętasz, co ci powiedziałem, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy?
- Dużo mówiłeś.
- Mówiłem ci, że jesteś pierwszą osobą, której spojrzałem w oczy, odkąd wróciłem do życia. Jesteś moim aniołem zmartwychwstania. Ukrywałem się przed wszystkimi, odkąd wyszedłem z tej nieszczęsnej kaplicy. Stałem się cieniem.
Tym razem to Q westchnął.
- Czy w ogóle masz zamiar mnie przeprosić?
- Za co? – spytał Silva, ale gdy Q miał już odpowiedzieć, dodał: - Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Chwila milczenia.
- Myślisz o tym, że mógłbym cię zabić – stwierdził Silva. Nie pytał, czy jego teoria była słuszna. Po prostu to powiedział, ponieważ była.
- Cóż, nie wiem, czemu miałbyś nie móc – odpowiedział Q. – Nie jestem nawet częściowo tak ładny, jak tamta dziewczyna.
- Gdy widzę kogoś po raz pierwszy oceniam, czy powinienem go zabić – powiedział Silva. – Nie, czy chcę, ale czy powinienem. Nie ważne, czy chciałbym, czy nie. Patrzę tej osobie w oczy i wiem. Czasami wydaje mi się, że jestem w błędzie, ale nigdy nie zmieniam zdania. Nigdy bym cię nie zabił. Nie mógłbym cię skrzywdzić.
- Fizycznie – wtrącił Q.
- Jak sądzisz, czemu zachęcałem cię do podjęcia tej twojej śmiesznej pracy? Jesteś chroniony tam, w świętym MI6, od złych, zdeprawowanych ludzi, takich jak ja. Nie zwracałem na ciebie uwagi tak długo, ponieważ wiedziałem, że jesteś bezpieczny. Wiedziałem, że jesteś zbyt mądry, aby wierzyć w te ich bzdury. I że będziesz dla mnie nieoceniony, gdy będę cię potrzebował.
- Myślę, że to raczej narażało mnie na kontakt ze złymi i zdeprawowanymi ludźmi częściej niż zazwyczaj.
- Być może pozwoliłem im się do ciebie zbliżyć, ale nigdy nie pozwolę im cię dotknąć. Jesteś mądrzejszy od nich wszystkich i jesteś niewinny… jak mały szczeniak. Ci agenci będą się zabijać, aby móc cię chronić.
- Nie jestem niewinny jak szczeniak. – Q zmarszczył brwi. – Powiedziałem „kurwa” kilka minut temu.
- Miałem na myśli, że wyglądasz jak niewinny szczeniak.
- Chodzi mi o to wszystko… to wszystko razem. Planowałeś to wszystko od kiedy mnie spotkałeś. Wiedziałem, że miałeś wiele planów… ale nie, że zostawisz mnie tam samego z tym wszystkim!
- Tylko dla twojego bezpieczeństwa, oczywiście.
Q przewrócił oczami.
- Prawdopodobnie zaplanowałeś to już zanim mnie spotkałeś.
- Chodzi o to - powiedział Silva pojednawczym tonem – że ja to wszystko wiedziałem od początku. A jedyne, co ty miałeś zrobić, to zaufać mi. Wobec tego… mam przyjechać do Londynu… czy jednak nie?