Zima. Nie lubił jej. Wszystko dookoła umierało, razem z nim. Nawet ferie, dwutygodniowy odpoczynek od nauki wcale mu nie pomagały, bo co roku jego wakacje kończyły się na siedzeniu w domu przed komputerem. W końcu lepszy laptop, kołdra i ciepłe kakao niż śnieg po kolana, zimny wiatr odmrażający policzki i katar.
Tego roku jednak ferie będą inne; równie ciekawe co letnie. W końcu to ostatnia przerwa zimowa w jego życiu – już w maju matura, a później studia – trzeba ją wykorzystać.
Wielkie miasto. Kluby. Ludzie. Europa. Aśka, Kamila, Kuba i on. Brzmi cudownie, dlatego kiedy przyjaciółka zapytała go, czy wybierze się z nim do Krakowa na konsultacje, nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią. Co z tego, że to środek zimy? Zwiedzanie Krakowa może skończyć się dla niego odmrożonymi palcami u stóp, ale za nic nie wolno mu przegapić takiej okazji.
Usiadł zadowolony na łóżku, spoglądając na wyciągnięte z szafy ubrania. Oczywiście najlepsze jakie miał, w końcu mowa tu o Krakowie. Koniecznie musi dobrze wyglądać, a nie jak wiejski nieogarnięty turysta!
Wsłuchując się w odgłosy łopat sunących po śniegu i przekleństwa odśnieżającego chodnik sąsiada, rozpoczął selekcję ubraniową. Jasna koszula z nadrukiem krawatu? Świetnie komponowała się z szarą marynarką i czarnymi rurkami, tak więc musi ją zabrać. Kolejna rzecz… pudrowy sweterek? Powinien wziąć coś ciepłego. Różowy T–shirt? A co tam, w końcu to Kraków! Nikt nie będzie się go czepiać w tak wielkim mieście! To Europa, nie zaściankowa Bydgoszcz! Tam każdy jest tolerancyjny.
A przynajmniej tak właśnie myślał Patryk, który na pierwszym miejscu stawiał bycie sobą. I Patryk albo też Patrycja, zależy od aktualnego nastroju chłopaka, zawsze się tego trzymał. Czasem aż za bardzo, bo wywoływał nieprzyjemne skrzywienia nawet u swoich najlepszych przyjaciół. Dodatkowo lubił znajdować się w centrum uwagi i zazwyczaj mu to wychodziło. Wystarczyło tylko, że zaczynał się przeginać. Machnął ręką, wypiął bioderko i zapiszczał coś zmienionym głosem. W takich momentach był już Patrycją, która często zostawała obrzucana obelgami dresów i krzywymi spojrzeniami przechodzących ludzi. Ale nie przejmował się tym. Patryk nie byłby sobą, gdyby brał takie uwagi do serca, a przecież tak bardzo „był sobą”, że czasem nawet aż za bardzo. To jego „bycie sobą” nierzadko zmieniało się w teatrzyk. Stawało się rozpaczliwie naciągane, byle tylko dodać do życia trochę ekstrawagancji. Pokazać, że się nie boi. Przecie w dzisiejszych czasach każdy naśladuje każdego, a on nie mógł być kopią! Musiał „być sobą”. Tym przegiętym Patrykiem lub też Patrycją.
I wanna scream and shout and let it all out. And scream and shout and let it out. We saying, oh, wee oh, wee oh, wee oh, wee oh.
Sięgnął po smartfona, który rozbrzmiał jego ulubioną piosenką Britney. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy na ekranie zobaczył „Kubuuś!”. Ach, tak, Kuba. Kubuś. Jego najlepszy przyjaciel. Kochał go nawet bardziej od Aśki i Kamili.
– No cześć, Kubusiu! – zapiszczał do słuchawki. – Dobrze, że dzwonisz, złoteńko. Powiedz mi, czarne rurki czy jasne, dżinsowe? Bo się zdecydować nie mogę! – powiedział głosem Patrycji, machnąwszy przy tym ręką.
Ile już tak właściwie się znali? Wydawało mu się, że Kuba był zawsze, ale z opowiadań mamy dowiedział się, że spotkali się na spacerze w wózeczkach, kiedy mieli dwa latka. I tak zaczęła się ich przyjaźń, która trwa do dzisiaj.
– Patryk… – Usłyszał westchnięcie. – Czarne, wyszczuplają. No i bądź o dwudziestej trzeciej na dworcu, nie spóźnij się, bo Aśka wypruje ci flaki i rozwiesi w wagonie.
Razem wyzywali chłopaków z bloku obok, razem dostawali od nich w tyłki i razem bawili się w dom. Patryk (albo raczej Patrycja) zawsze był mamą, a Kuba tatą. Zaszczytne miano dziecka dostawał kot, Śmierdziel, który tak naprawdę nazywał się Filemon, ale Patryk wolał wołać na niego Śmierdziel, ponieważ faktycznie cuchnął. Co się jednak dziwić, cały dzień spędzał na dworze i dopiero wieczorem wskakiwał na balkon i miałczał tak głośno, aż został wpuszczony do mieszkania. Śmierdziel zdechł trzy lata temu pod kołami samochodu i z Kubą, no bo z kim niby innym, pochowali go.
Później, gdy beztroskie czasy podwórka skończyły się i przyszło im iść do podstawówki, oczywiście znaleźli się w jednej klasie, ponieważ mały Patryk nie chciał nic robić bez swojej drugiej połówki. Kuba traktował go wtedy jak młodszego brata, choć byli w tym samym wieku. W piątej klasie zaczynali fascynować się dziewczynami, bo tak wypadało, co jednak było tylko chwilowe. Przeglądając razem gazety dla dorosłych, zwracali uwagę nie na kobietę, a na mężczyznę. A później…? Później razem odkrywali swoją orientację. Próbowali. Ćwiczyli. Jednak to zakończyło się na kilku pocałunkach i stwierdzeniu Kuby, że przecież są przyjaciółmi. Faktycznie, gdyby zabrnęli dalej wszystko mogłoby się skończyć. Przecież Patryk szybko się nudzi. Potrzebuje powiewu świeżości. Nie znajduje stałych partnerów, no chyba, że związek można określić „stałym” po miesiącu.
– No tak, tak. – Przewrócił oczami. – A bluzka? Myślałem o tym T–shircie od Kamili, co na gwiazdkę kupiła. Wiesz jaki, nie?
W słuchawce zapanowało milczenie. Długie i dosyć wymowne, aż w końcu Kuba odezwał się, trochę zniesmaczony:
– Patrycja – bo tak nazywano Patryka, kiedy za bardzo obchodził się ze swoją orientacją lub prościej mówiąc – kiedy się przeginał – tam napisane jest „I’m slut”. Wolałbym, żebyś…
– Oj, Kubuś! – prychnął, przerywając mu i oglądając wspomnianą bluzkę. Wydawała się idealna na imprezową noc w tak wielkim mieście. – To nie Bydgoszcz! To Kraków! Europa pełną gębą, rozumiesz, o co kaman, co? – Przytrzymał telefon ramieniem, przykładając koszulkę do swojego torsu i oglądając swoje odbicie w lustrze. Wydął swoje usta, przekrzywił głowę, uśmiechnął się i w końcu mrugnął do siebie.
– Może być nawet Londyn. Chcesz dostać w mordę?
– Też cię kocham, Kubusiu!
– Kuba – poprawił, chociaż dobrze wiedział, że to nic nie da. Patryk jak się uprze, to zdania nie zmieni. Nawet jeżeli chodzi o coś tak błahego jak „Kubuś” zamiast „Kuby”.
Odłożył telefon na biurko i nachylił się jeszcze nad walizką, wkładając do niej wcześniej przygotowaną kosmetyczkę. Chyba miał już wszystko. Z szerokim uśmiechem zapiął małą torbę na kółkach i postawił przy drzwiach swojego pokoju.
I dobrze, że są przyjaciółmi, stwierdzał zawsze, gdy o tym myślał. Bardzo dobrze. Kto byłby dla niego lepszy od Kuby? Kubusia, co to zawsze jest przy nim, troszczy się o niego i jest tuż obok w najgorszych momentach Patrykowskiego życia. Nawet wtedy, kiedy wypił o te kilka piw za dużo i kiedy doczepiło się do niego kilku drecholi. Tak, Kuba był tuż obok i razem uciekali. A później, rano, razem walczyli z okropnym kacem.
***
– Spakowany? – zapytała mama, patrząc na niego znad garnka pełnego bigosu. Pokiwał głową, zaglądając do szafki, z której wyciągnął butelkę wody mineralnej. – No to dobrze, dobrze – zamruczała. – Uważaj tam na siebie, Patrysiu. Bo wiesz, w dużym mieście to nigdy nic nie wiadomo… –
Bydgoszcz nie jest taka mała, chciał dodać, ale ostatecznie stwierdził, że jeżeli tak powie, to z pewnością spóźni się na pociąg. Mama uwielbiała wdawać się w dyskusje. Zresztą, uwielbiała gadać. Paplała trzy po trzy i nigdy nie było widać końca. – W pociągu pełno złodziei, pilnuj pieniążków i telefonu. I zjedz wszystko co ci dałam, tam masz bułki. Piętnaście wystarczy, co? Najwyżej coś sobie kupisz do jedzenia. – Aż jęknął w myślach, spoglądając na wielki worek pełen jedzenia. – I cztery jabłuszka ci jeszcze dorzuciłam, bo za chudy jesteś. Nawet Piotr mówi, że ty to taki kościotrup. – Piotr, facet mamy. Ojciec Patryka zginął w wypadku samochodowym, kiedy pewnej zimy wracał do domu z delegacji. Do teraz miał w pamięci obraz zapłakanej mamy, chodzącej z kąta w kąt. W nocy słyszał nawet jej szloch. Później pojawił się Piotr. Fajny gość, stwierdził kiedyś Patryk, bo oczywiście na samym początku nie lubił go. Ale teraz widział ile ten facet zrobił dla jego mamy. Jak bardzo jest przy nim szczęśliwa. Jak bardzo jest zakochana… No i co najważniejsze, Piotr nie miał nic do gejów, a tym samym do Patryka. Ponieważ, oczywiście, wszyscy dookoła wiedzieli o jego orientacji. W końcu mowa tu o Patryku, który zawsze „jest sobą”.
– Podrzucić cię na dworzec, Patryniu? – Ponownie jęknął w myślach. Mama była prawdziwym mistrzem w wymyślaniu przezwisk.
Partyczek, Patryś, Patryniu… – Niech Kuba uważa tam na ciebie.
– Mamo, jestem dorosły!
– Masz dopiero osiemnaście lat. – Pokręciła głową, zmniejszając gaz.
– Tak samo jak Kuba – burknął pod nosem, niczym małe dziecko.
– Ale Kuba to Kuba – tym samym rozmowa została ucięta.
***
Przestępował z nogi na nogę, zaciskając dłoń w grubej, dwupalczastej rękawiczce na rączce walizki. Zimno, cholera! A w Krakowie pewnie będzie jeszcze chłodniej. I jak on to wytrzyma? Przecież nikt nie wygląda zjawiskowo z czerwonym jak u Rudolfa nosem, na dodatek zasmarkanym.
– Zimno, prawda? – odezwała się jakaś staruszka w starym, wyliniałym już futrze, zapewne pamiętającym czasy PRL’u.
– Zimno – odmruknął w odpowiedzi, nie mając ochoty na rozmowę.
– A ile śniegu! – westchnęła, najwidoczniej zadowolona z tego faktu.
Spojrzał na swoje buty ubabrane w błocie, jakie powstało po wysypaniu soli na grubą warstwę śniegu.
Bo komuś, holender, nie chciało się odśnieżać, pomyślał poirytowany dostrzegając na czubkach butów białe zaschnięte ślady solne.
– Och, już jedzie! – zaskrzeczała kobieta. – Jedziesz pięćdziesiątką czwórką? – zapytała, a on potaknął i złapał za swoją torbę, kiedy już autobus podjechał. – To do widzenia! – powiedziała jeszcze, wsiadając. Ruszył za nią, jednak ostatecznie wsiadł innymi drzwiami.
Zajął miejsce przodem do kierunku jazdy i położył torbę na miejscu obok. Przed sobą dostrzegł (a raczej trudno było nie zobaczyć) kolorową, wręcz rażącą czapkę. Jej właściciel poruszał głową w takt dubstepu, jaki wydobywał się z jego wielkich, zielonych słuchawek.
Chcesz czy nie, Patryku, spędzisz tę drogę w rytmach Skrillexa.
Westchnął, opierając czoło o chłodną szybę. Autobus ruszył, a jego spojrzenie przesuwało się po zaśnieżonych ulicach. A śnieg dalej padał i padał, nie dając żadnej nadziei kierowcom.
***
– Szybciej Patryk! – Starał się. Naprawdę się starał, ale ta torba, chociaż taka mała, jest naprawdę ciężka. Nie jego wina, że żaden z niego przypakowany mięśniak. Chociaż fakt, że Aśka, chuchro numer jeden, biegnie szybciej od niego ze swoją wielką walizką, nie jest zbyt pocieszający.
Ale w końcu są. Udało im się pokonać schody i dobiec na peron trzeci. Nie zatrzymują się jednak, by odetchnąć z ulgą, bo ma na to czasu. Teraz trzeba poszukać wagonu numer piętnaście!
– Tam! – krzyknął odkrywczo Kuba, biegnąc do niego. Otwiera drzwi i wsiada do środka jako pierwszy, by móc odebrać bagaże dziewczyn no i zmachanej Patrycji.
***
– Jak zwykle, to twoja wina! – Kamila wskazała na Patryka oskarżycielsko palcem, kiedy już siedzieli w pustym, ale niesamowicie gorącym przedziale.
– Ale zdążyliśmy! – odpowiedział, rozpinając swój czarny płaszcz.
– Ledwo!
Patryk zmierzył wzrokiem Kamilę, ale już nic nie odpowiedział. Z nią było tak, jak z jego mamą. Lepiej nie wdawać się w dyskusje, bo tej nie będzie widać końca. Na dodatek potrafiła tak wywrócić kota ogonem, że to zawsze ona miała rację i to zawsze ona była tą pokrzywdzoną. Wniosek? Nie rozmawiaj z Kamilą, a przynajmniej nie na poważne tematy.
Ale i tak ją lubił. Była może i trochę pyskata, czasem i nawet obrażalska, jednak miała swoje momenty, że nic, tylko do rany przyłóż. No i tam gdzie ona, tam też Aśka… Tyle, że królową dzisiejszego wyjazdu do Krakowa została Joanna, ponieważ gdyby nie ona, nikt inny nie wpadłby na pomysł odwiedzenia miasta królów. W tej podróży chodziło o Aśkę. To jej cel trzeba najpierw zrealizować i dopiero później można przejść do zwiedzania krakowskich klubów.
– Znasz tekst? – zapytał Kuba, zwracając się do Aśki i w międzyczasie rozsuwając drzwi do przedziału, gdyż z każdą chwilą robiło się tu coraz goręcej.
– Mam nadzieję, że tak.
Aśce marzyły się studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie i jutro miały odbyć się tam konsultacje. Nic wielkiego, mówiła dziewczyna. Po prostu wysłuchają jej roli i powiedzą co ma poprawić. Nic wielkiego, a Patryk doskonale mógł zauważyć, jak ona się tym denerwuje.
***
Minęła godzina. Jedna, druga, a w przedziale coraz cieplej. Ani spać nie można, ani siedzieć, no wytrzymać się nie da! Na zewnątrz, na korytarzu, paradoksalnie mróz, jakby nagle w Rosji się znaleźli.
– Tyłek mi się pali – zajęczała Kamila, podkładając sobie pod pośladki swoją kurtkę.
– Mój już się spalił – odparł Patryk z czołem przytkniętym do ramienia Kuby. Ten to też miał dobrze! Siedział przy oknie, więc wiadomo – chłodniej, a on musiał zająć miejsce tuż nad grzejnikiem!
– Biedna Patrycja – zamruczała Aśka, odrywając na chwilę spojrzenie od swojego telefonu, którego ekran rozświetlał ich przedział. Pierwsza w nocy, a oni ani na chwilę nie zmrużyli oka. Zostawili na dłuższą chwilę drzwi otwarte, to już facet siedzący przy nich, nawiasem mówiąc mruk straszny, burzył się, że zimno, że chory będzie! I zasuwał drzwi z trzaskiem, owijając się w kurtkę i zasypiając. To i Patryk nie dawał za wygraną, poczekał chwilę, aż zrobiło się znowu duszno i otwierał pod pretekstem przewietrzenia.
Tak nie dało się wysiedzieć, stwierdził Patryk wstając z niemożliwie ciepłym tyłkiem. Musi go trochę ochłodzić, postanowił, wychodząc z gorącej Sahary prosto na Alaskę.
Osz, holender! Zasyczał, objął się rękoma i stał, wpatrując się w mozolnie przewijający się obraz za szybą. Pola zasypane śniegiem. Jakieś drzewo. Pola. Domek. I jeszcze trochę pól, żeby było barwniej. Gdzieś tam w oddali widział światła, chyba jakieś miasto. Oparł czoło o szybę, mając już wybitnie dosyć tej makabrycznej podróży. A niech cię, Aśka, szlag!
Za sobą usłyszał charakterystyczny dźwięk rozsuwanych drzwi. Kubuś. Uśmiechnął się, kiedy na jego ramionach wylądował sweter.
– Może i tam da się zdechnąć z gorąca, ale tu idzie zamarznąć – wytłumaczył.
– Piękny początek. To ja się boję tego Krakowa.
Stali przez chwilę w ciszy, spoglądając na skąpany w ciemności widok za oknem. Znowu pola, więc mieli co obserwować.
– Jak tam z tym twoim? Bo ostatnio nie gadaliśmy – powiedział Kuba, nawet nie spoglądając na przyjaciela.
„Ten twój”, jak to ładnie zawsze określał Kubuś, był nowym facetem Patryka. Facetem, nie chłopakiem, bowiem Patrycja wolała dojrzalszych mężczyzn. Nazywał się Nikodem. Piękne imię, stwierdził niemal od razu, kiedy tylko je poznał. Był trzydziestodwuletnim gejem spod krawatu. Wielkie mieszkanie, pełno kasy, częste wyjścia do kina i na kolacje, ponieważ miał na to pieniądze. Patryk lubił takie życie. Zawsze uważał, że to dla niego. Luksus idealnie pasował do jego imienia. No a Nikodem, oprócz kasy, miał też sporą chuć, tak samo zresztą jak i on.
– No żyjemy jakoś. – Wzruszył ramionami.
– Byś se znalazł młodszego.
– Byś se znalazł kogokolwiek – przedrzeźnił go. – Oczywiście nie mówię o Bartku. Ten twój Bartek to dno totalne było. Dobrze, że to koniec.
– Przynajmniej nie cierpiał na reumatyzm – odparł, mimo wszystko uśmiechając się przy tym.
Tak, Kubuś traktował go jak brata. Młodszego, nieporadnego życiowo. Ale Patrykowi nigdy to nie przeszkadzało, w końcu lubił być w centrum uwagi, a już na pewno w centrum uwagi Kuby.
***
– No i gdzie to do cholery jest? – zawarczała Kamila, stawiając swoją torbę na rogu ulicy Berka Joselewicza, a jakiejś pomniejszej, będącej ślepym zaułkiem.
Patryk cofnął się, spoglądając na małą, prostokątną reklamę z podobizną Lenina i wielkim napisem „Good Bye Lenin”. Strzałka wskazywała kamienicę obok, ale nigdzie nie widział wejścia do hostelu.
– A może tam? – wskazał na jakąś uchyloną bramę, niewyglądającą na zbyt ciekawą. Zostawił swoją torbę i ruszył w głąb ślepej uliczki, prosto na czyjąś posesję. – To tu – oznajmił zadowolony, po czym ruszył zabrać swój bagaż.
– Mhm – zamruczała Kamila, ciągnąc za sobą walizkę po betonowej dróżce prowadzącej prosto do drzwi hostelu. – Już czuję te wygody – zironizowała, zatrzymując wzrok na jakimś kablu, przebiegającym kilka metrów nad jej głową i związanymi za sznurowadła trampkami, którymi teraz swobodnie poruszał wiatr.
– Nie marudź – powiedział Kuba z lekkim uśmiechem na twarzy. – Na dwadzieścia pięć złoty za nocleg w samym centrum miasta to tu jest bardzo ładnie.
– Pochwalimy, jak wejdziemy – uciął Patryk, wspinając się na betonowe schody i otwierając drzwi. Niemal od razu powitało go brązowe popiersie Lennina. Ciekawie, pomyślał, pchając następne białe drzwi, tym razem prowadzące do recepcji.
Wciąga walizkę do środka i rozgląda się po pomieszczeniu. Teraz naprawdę zaczyna się obawiać. Wszystko pstrokate. Wszystko Lenninowskie. Jego podobizna na ścianie, tuż obok wielkiego, bardzo nieadekwatnego do aktualnej daty napisu „Merry Christmas!”. Koniec stycznia, a tu jeszcze świąteczna atmosfera. No, ale kto co lubi.
Pięciu mężczyzn, studentów zapewne, zajmowało dwie kanapy tuż naprzeciwko biura, za którym stał recepcjonista. I w momencie, w którym Patryk usłyszał ich rozmowę, zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno jest jeszcze w Polsce.
– Dzień dobry – przywitała się Aśka, podchodząc do lady.
– Good morning, how can I help you? – odpowiedział z szerokim uśmiechem. I nastąpiła długa chwila ciszy. Aśka spojrzała na Kamilę, Kamila na Kubę, a Kuba na Patryka. Angielski? Nie ma tu nikogo mówiącego po polsku?
Spadło na Kubę, w końcu to jemu marzy się filologia angielska, niech się teraz chłopak popisze. Wypiął pierś i odchrząknął, tak jakby przygotowywał się do, co najmniej, rozmowy kwalifikacyjnej. I po chwili faktycznie właśnie tak to brzmiało dla Patryka, który w tym języku wiedział tylko jak się przywitać.
– She – ruchem głowy wskazał na Aśkę, która załatwiała im nocleg – booked a room in the name of Kwiatkowska.
Recepcjonista popatrzył na nich i nagle uśmiechnął się szeroko.
– Polacy? – zapytał, jakby nie dowierzał i nie usłyszał „dzień dobry” wypowiedzianego przez Aśkę na samym początku. Cała czwórka niepewnie potaknęła. – No to, kurwa, zajebiście! – Wyglądał na bardzo zadowolonego. Zupełnie, jakby mówił w języku ojczystym niezwykle rzadko.
Patrykowi, który już chciał narzekać, że w Polsce nie można porozmawiać po polsku, kamień spadł z serca. Bo recepcjonista z bliska wydawał się naprawdę fajny. I przystojny, to najważniejsze. Nawet jeśli nie był gejem, to zawsze można po prostu porozmawiać, a gdyby okazał się Anglikiem, Niemcem, Ruskiem, czy kogo tam jeszcze Erasmus przywiał, z obecnym stanem Patrykowskiego angielskiego mogłoby okazać się to niemożliwe.
Oparł się o ladę, zostawiając załatwianie formalności Aśce i Kubie, w końcu teraz przyszła kolej na ocenę szwabów.
Ciekawi, stwierdził.
Wysocy i ładnie zbudowani. Nic dziwnego, że przyjeżdżają do Polski, skoro tam, u siebie same pasztety mają, pomyślał z uśmiechem. Jedyne, co go denerwowało to ten niemiecki. Wszędzie niemiecki. Tuż obok recepcji przeszły dwie dziewczyny. I co? I też niemiecki! A Patryk, jak Boga kochał, chociaż do kościoła nie chodził i modlić się nie modlił, nienawidził tego języka. Denerwował go.
– Jedyneczka, o tam – powiedział recepcjonista, wskazując na wysokie, białe drzwi i podając im klucze. Potaknęli, podziękowali i ruszyli, żeby odświeżyć się jeszcze przed konsultacjami Aśki.
Nagle jeden z Niemców, ten najbrzydszy, jak zauważył Patryk – rudy, blady i z piegami – rzucił coś do nich ze śmiechem i zaczął szprechać tym swoim obrzydliwym niemieckim. I wtedy Patryk uznał, że wcale mu się oni nie podobają. Są irytujący.
- English, English? – zawołali do dziewczyn, uśmiechając się przy tym.
- Nejn! – odwarknął im. – Ani inglisz, ani dojcz. Wyciągaj Kubuś ten klucz i otwieraj drzwi – ponaglił, piorunując roześmianych Niemców wzrokiem. –
Good bye Lennin – zamruczał jeszcze pod nosem, jednak siedzący nieopodal faceci z pewnością go słyszeli. – Żadne Lenin, Good bye Hitler by się przydało. – I tym oto sposobem Patryk doszedł do wniosku, że już nigdy więcej Niemców.
***
Siedzieli teraz w wielkim holu, tuż naprzeciwko szatni i czekali. Budynek Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej… nie tak go sobie wyobrażał. Było ładnie, nie mógł zaprzeczyć, ale spodziewał się czegoś bardziej europejskiego, jakkolwiek znaczy to dla Patryka. Tym czasem, przy wejściu, powitała ich starsza pani, sprzątaczka, niewymawiająca „r”, zapachy domowych obiadów z restauracji, jaka znajdowała się w środku i wysoki, trochę śmiesznie ubrany chłopak. Student drugiego roku, jak się od niego dowiedzieli, ale właściwie to nie musiał im się nawet przedstawiać, bo to, że miał aspiracje aktorskie, aż biło po oczach. Chodził i śpiewał. To w jedną stronę, to zaraz zbiegał po schodach, to podchodził do recepcjonistki. „Pani Barbaro!” – mówił głębokim głosem lektora filmowego. Czuł się tu jak u siebie. Jakby był już wielkim aktorem. Uśmiechał się do Aśki i Kamili zalotnie, a Patryk tylko czekał aż zapyta „może autograf do tego?”. Jednak nie zapytał, bo już musiał biec na pierwsze piętro i tym samym zostawić znudzonego Patryka na pastwę portretów, jakimi obwieszona była pobliska ściana. „Grono pedagogiczne” głosił napis, a nad nim kilkadziesiąt fotografii formatu A3 w antyramach. Wśród całkowicie nieznanych mu nazwisk, dostrzegł też takie, których nie sposób było nie kojarzyć. Irena Kwiatkowska, Jerzy Trela, czy nawet Jerzy Stuhr.
– No, no, Aśka. Prestiż, prestiż kochana – zamruczał.
– Nie kpij. – Przecież nie kpił.
– Też tak będziesz biegać po szkole, śpiewać i krzyczeć: „Pani Barbaro? Tu ma pani kserówki od Jasińkowskiego!” – sparodiował, ale jak bardzo by się nie starał, nie potrafił uzyskać tak głębokiego głosu, jak u niedawno poznanego studenta.
Aśka nie odpowiedziała, a jedynie westchnęła cierpiętniczo. Tylko Kamila parsknęła cichym śmiechem, a Kuba uśmiechnął się lekko.
Gdy już myślał, że zaraz znowu będzie umierać z nudów, drzwi skrzypnęły i rozbrzmiały odgłosy kroków wraz z cichym „dzień dobry” i śmiechem.
Odrywa swój wzrok od fotografii i przenosi go na dwie dziewczyny zajmujące ławeczkę obok. Wyjątkowo dziwne. Wyjątkowo hipsterskie, jak to je określa w myślach. Z wielkimi okularami na nosie, Ray–bany. W trampkach Conversa, a przecież jest zima! Uśmiechają się. Mówią coś do siebie ożywione. Natchnione przecież są, wena twórcza bije od nich na kilometry! Urodzone artystki. Recytowały swoje teksty z pasją. Wymachiwały rękoma, starały się przekazać jak najwięcej emocji.
To męczące, stwierdza Patryk po chwili obserwacji. Ale może... co on tam wie? Przecież nie posiada duszy artysty. Woli clubbing od tego całego teatru albo dobre kino, a dobre w znaczeniu Patryka oznacza horrory klasy „b” i komedie na najniższym poziomie humoru. Dochodzi do wniosku, że lepsze to, niż rozpaczliwe udowadnianie każdemu o byciu artystą, nadczłowiekiem. Szkoda tylko, że nie zauważa swojego podobieństwa do dziewczyn i studenta drugiego roku.
– Długo jeszcze? – zajęczał, odchylając się na oparciu.
– Jak chcecie, to możecie wracać do hostelu, później się spotkamy i…
– Podbijemy miasto – dokończyła Kamila.
– Tak, a jutro zwiedzimy trochę Krakowa – dodała Aśka, której najmniej zależało na odwiedzaniu tutejszych klubów.
– Zapraszam wszystkich na drugie piętro – za nimi rozbrzmiał głęboki głos studenta. Patryk odchylił głowę, spoglądając na jego, bądź co bądź, przystojną twarz. Jego wizerunek psuły tylko te śmieszne ubrania. Fioletowe spodnie na szelkach i kraciasta, czerwona koszula. Ach, no i duże, okrągłe okulary o szerokiej, czarnej obwódce.
– Poradzisz sobie, Aśka? Bo w sumie głodny jestem – powiedział Kuba, wstając z ławki i sięgając po swoją kurtkę.
– Jasne, że tak. Mapkę Krakowa mam, jakoś dojdę z powrotem do „Lenina”.
***
– To, czy to, Kubusiu?
– Wszystko jedno.
– No weź powiedz. Różowa, czy biała?
– Biała, wyglądasz mniej pedalsko. – Z górnego łóżka wychyliła się roztrzepana głowa Kamili, która najwidoczniej obudziła się, bo jeszcze chwilę temu całe pomieszczenie wypełniało jej chrapanie. I, chociaż była chudzinką, więc nikt by jej o to nie posądzał, podczas snu hałasowała gorzej niż Piotr, a jemu ciężko dorównać. Zamknięte drzwi nie wystarczą, Patryk i tak budzi się w nocy. Ciekawe, jak jego mama to wytrzymuje, śpiąc tuż obok. Chyba po prostu już się przyzwyczaiła
– Czyli różowa? – odparł, wracając z powrotem do łazienki, aby przejrzeć się w maleńkim lusterku.
– Biała – odparł Kuba ze swojego łóżka. – Załóż białą.
– Myślicie…? – zapytał, znów wychodząc z pomieszczenia i pokazując na dwie bluzki. Różowa była wyjątkowo obcisła, a biała zwykła, nieco nawet luźna, z czarnym nadrukiem krawatu.
– Myślimy – odparli niemal jednocześnie i gdy Patryk zaczął zakładać białą, aż odetchnęli z ulgą. Woleli nie mieć problemów w Krakowie, a Patrycja była niczym magnes na homofobów.
Kubuś był całkowicie inny niż on. Nie odczuwał potrzeby afiszowania się ze swoją orientacją, nie zakładał obcisłych ciuszków i nie mówił w formie żeńskiej. Bardzo ciężko rozpoznać w nim geja, bo, jak stwierdził kiedyś Patryk, wygląda jak przeciętny osiemnastolatek, który siedzi w nocy przed laptopem z ręką w gaciach, interesuje się piłką nożną i godzinami okupuje Playstation młodszego brata.
Kubuś niczym też się nie wyróżniał. Ani z wyglądu ani z charakteru. Ni to brzydki, ni ładny, właściwie to ciężko o nim powiedzieć cokolwiek szczególnego.
Miał delikatne piegi na nosie, trochę pryszczy, grube brwi i szarobure, lekko pokręcone, dosyć krótkie włosy. Był średniego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, a jednak Patryk go kochał takiego, jakim jest. Kuba był chyba jedynym facetem w jego życiu, na którym mu zależało. Ale nie tak, w sensie łóżkowym. To coś innego, coś, czego Patryk nie do końca potrafił określić.