Kaj 2 „Paranoje we dwoje”
Z tłumaczeniem tej feralnej instrukcji obsługi odkurzacza ledwo się wyrobiłem na czas... Co prawda stanowiło to tylko część moich dochodów, ale wolałem nie tracić zleceniodawców: nie było ich za dużo. Tamtego dnia Inka, jak i cała moja rodzina, skutecznie odciągali mnie od pracy. Wyszedłem od rodziców dopiero wieczorem, niemalże siłą wyszarpując Inę z rąk Leny, niby się żarły i ścierały non stop, a miałem wrażenie, że świata poza sobą nie widziały. Moja przyjaciółka była trochę bardziej spokojna, wiedziałem, że tak działała nie tylko moja obecność, ale całej mojej zwariowanej rodziny.
Inę poznałem prawie pięć lat temu. Włóczyłem się wtedy nocami po mieście, nie mogąc spać, nie wytrzymując za długo w towarzystwie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Był sierpień, dość zimny zresztą, mój ówczesny chłopak leżał na intensywnej terapii, a ja próbowałem nie myśleć o tym, że to przeze mnie próbował się zabić. Łaziłem więc po mieście, próbując zagłuszyć panikę, jaką czułem na myśl o Krzyśku. Tamtego roku wróciłem do Polski po dwóch latach pobytu w Norwegii, ostatni semestr studiów zaliczając w kraju, obroniłem licencjat, w międzyczasie, na nieszczęście jego i swoje, poznając brata mojego kumpla. Z Robertem znaliśmy się od liceum, planowaliśmy otworzyć bar gdzieś w centrum Krakowa. Jego młodszego brata poznałem w akademiku, na jakiejś imprezie. Dość szybko wylądowaliśmy w łóżku, ponoć jeszcze szybciej wylądowałem w jego sercu. Ponoć. Bo ja w miłość nie wierzyłem. Do tego byłem na tyle popieprzony, na tyle niebezpieczny, że starałem się wszystkich potencjalnych partnerów trzymać na dystans, traktując zimno i nie okazując im uczuć bardziej niż koleżeńskich... Nie chciałem nikogo krzywdzić, a raz, że nie potrafiłem kochać, dwa, bywałem agresywny, zimny, nie kontrolowałem złości i co najważniejsze, często traciłem poczucie rzeczywistości. Czasem nie byłem w stanie przypomnieć sobie, co się ze mną działo. Nie piłem, nie brałem od dziesięciu lat, byłem u psychiatry. Ponoć szok postraumatyczny przekształcił się u mnie w specyficzną reakcję obronną: kiedy się czegoś bałem, traciłem świadomość. To wtedy bywałem naprawdę wredny i agresywny, jakby sterowało mną nie do końca wytworzone alter ego. Robert wiedział o mnie wszystko, byłem pewien, że opowiedział co nieco Krzyśkowi, gdy dowiedział się, że jego młodszego braciszka do mnie ciągnie. Dotąd nie wiem, czemu w ogóle przystałem na tę parodię związku. Myślałem, że obydwojgu nam zależy na dobrym seksie, a do tego miałem nadzieję, że wesołe usposobienie Krzysztofa, jego humor, lekkie podejście do życia, miłość do ludzi, wpłynie na mnie pozytywnie, zdusi cały mój strach. Wtedy nawet Robert nie wiedział, jak wszyscy myliliśmy się co do Krzyśka, jak bardzo niepewnym i niepogodzonym ze sobą człowiekiem był jego brat. Nie wiedziałem dlaczego w końcu mnie nie zostawił, kilkukrotnie wylądował przeze mnie w szpitalu, pobity, gdy próbował na mnie wymusić seks lub spanie w moim mieszkaniu. To w końcu ja zostawiłem jego, gdy dostrzegłem, jaki jest nadwrażliwy, przerażony tym, że nie jest normalnym, heteryckim gościem, zniesmaczony swoją uległością w łóżku, tym, że nigdy nie założy zwyczajnej rodziny, obawą przed wyklęciem ze strony reszty rodziny, strachem przed ostracyzmem społeczeństwa i tymi innymi głupotami, które zajmują głowę części polskich gejów. Ja zawsze byłem daleki od takich obaw: miałem niesamowitą rodzinę, oddanych przyjaciół, a problemów przysparzali mi właśnie tacy, jak Krzyś..mój własny rodzaj.
Tamtej nocy włóczyłem się po Kazimierzu, chłonąc radość innych, obserwując ludzi i starając się utrzymać na powierzchni. Byłem samolubnym kretynem, bo próbując pomóc sobie, narażałem obcych. Wiedziałem, że w każdej chwili mogę odpłynąć i tylko cud sprawi, że nikogo wtedy nie pobiję. Byłem w bardzo złym stanie, właściwie widziałem tę granicę, którą mam w umyślę, pomiędzy prawdziwym mną, a tym kimś, kto przejmował kontrolę, gdy ja nie miałem już sił. Wystarczyłaby jedna nie taka zaczepka, jedno krzywe spojrzenie...
- Hej, masz szluga? - usłyszałem.
- Nie palę – powiedziałem zimno, ostrzegawczo. Nie czułem zagrożenia. Stworzenie było małe, chude, chudsze chyba ode mnie, a to już był wyczyn.
- Obciągnąć ci? - padła propozycja. Parsknąłem śmiechem, a właściciel głosu w końcu popatrzył mi w oczy. Stop. Właścicielka głosu.
- Wybacz, kociaku, ale u mnie dziewczynka raczej niewiele wskóra.
- Założymy się? - odpowiedziała hardo, zdejmując z głowy kaptur. Była śliczna. Typ lalki Barbie z czymś ostrym, jakby producent pomylił przyprawy i posypał ją pieprzem, zamiast cukrem.
- Teraz to tym bardziej słoneczko, bo wyglądasz jak moja siostra – uśmiechnąłem się. Sytuacja mnie bawiła, dopóki kociak nie zaśmiał się wrednie i nie zażądał ode mnie pieniędzy. Wtedy przestało mnie to bawić. Bójka nie była mi potrzebna, tym bardziej bójka z kobietą. W końcu mnie wsadzą.
- Mowy nie ma – zmrużyłem oczy, na powrót zły.
- To sobie sama wezmę – ostrzegła.
- Spróbuj tylko – odpowiedziałem powoli, teraz traktując ją wyjątkowo już serio. Zaatakowała bez ostrzeżenia, a ja zrobiłem unik. Dopóki nie czułem zagrożenia, chciałem się utrzymać na powierzchni. Jeżeli to ja bym zaatakował, diabli wiedzieli, ile bym z tej nocy pamiętał. Wycofała się, zaskoczona moją sprawnością. Od siedmiu lat trenowałem wszystko, co się dało, a raczej wszystko, do czego zmusiła mnie moja zwariowana rodzinka.
- Skoro już się sobie przedstawiliśmy – powiedziałem z przekąsem – to może pójdziemy coś zjeść? - zaproponowałem.
- Jakbym miała kasę, to bym się nie chciała za nią pieprzyć – warknęła wściekła.
- Ja stawiam, bo Ty nie dasz rady nic postawić – parsknąłem śmiechem. Popatrzyła na mnie jak na wariata.
- Ta...żart jest śmieszny, kiedy przynajmniej jedna osoba się śmieje, co? Nie ważne że to ta, która ten żart opowiedziała? - zakpiła ze mnie, a ja chichotałem jak głupi.
- Idziesz ze mną na kolację, albo dzwonię po gliny, uwielbiają nieletnie prostytutki – popatrzyłem jej w oczy.
Widziałem w niej samego siebie. Paniczny, podszyty hardością strach, wyczerpanie psychiczne, nieme wołanie o pomoc. Może we mnie dostrzegała to samo, co ja widziałem w niej. Nie wiedziałem. Fakt jest faktem, że poszła ze mną. Być może była już na tyle zmęczona, że chciała komuś zaufać, a ja akurat byłem pod ręką. Zabrałem ją do jakieś śmieciowej sieciówki, bo już tylko to było otwarte.
- Jak masz na imię? - dłubałem sałatkę, podczas gdy ona pochłaniała już trzecią porcję ham-czegoś z dodatkami. Nienawidziłem fastfudów...
- Ina – odpowiedziała między jednym mlaśnięciem, a drugim. Uniosłem brew.
- To od Karoliny, Eweliny, Ireny? - zapytałem. Na chwilę przestała jeść i popatrzyła na mnie uważnie, taksując mnie spojrzeniem.
- Słowo na „k” nigdy tu nie padło, rozumiemy się? - zapytała po chwili, patrząc mi prosto w oczy – Jestem Ina.
- Nie ma problemu. Jestem Kaj, nie Kajtek, nie Kajtuś, Kaj albo Kajetan– popatrzyliśmy na siebie nad stołem. Właśnie zawiązała się pomiędzy nami nić porozumienia, kto by przypuszczał, że nienawiść do własnego imienia może zbliżyć ludzi. Gdyby spojrzeć na nas z boku, wyglądaliśmy jak para nastolatków na wyjątkowo późnej randce. Z tym, że ja niedawno skończyłem 21 lat, a to zdecydowanie nie była randka.
- Masz gdzie spać? - zapytałem. Spojrzała na mnie jak na kretyna, a ja wcale jej się nie dziwiłem. Gdyby miała, pewnie nie włóczyła by się po nocach.
- Słuchaj... - zaczęła powoli – dzięki za wyżerkę, ale tylko za nią. Nic więcej od ciebie nie chce i nie potrzebuję – uciekła spojrzeniem w bok. Jedzenie skończyła jakiś czas temu, popijała herbatę, ogrzewając wciąż zmarznięte dłonie. Wyglądała żałośnie i pewnie wiedziała o tym. Zastanawiałem się, czego właściwie chciałem w związku z nią. Coś mnie do niej ciągnęło, a ja raczej unikałem bliższych relacji z nowymi ludźmi. Opowiadanie o sobie, wyjaśnianie własnych dziwactw, tłumaczenie się z lęków było tym, czego naprawdę nienawidziłem i unikałem. A im bardziej ktoś mnie poznawał, tym więcej dostrzegał, tym więcej zadawał pytań.
- Ina... - powiedziałem w końcu przerywając ciszę jaka pomiędzy nami zapadła. Popatrzyła na mnie znad kubka parującego napoju. - Nie jestem łowcą skór ani alfonsem, nie bawię się w dilerkę, nie pracuję dla policji ani dla służ socjalnych – skrzywiłem się mimowolnie na dwa ostatnie przypadki. Pałałem do nich taką samą miłością, jak one do mnie... - Mam wolny pokój. Zapraszam na dziś, a jutro zobaczymy co dalej.
- Tak za darmo mnie do domu wpuścisz? - cynizm wręcz kapał z jej słów. No cóż, sam bym sobie nie uwierzył, gdybym był na jej miejscu.
- Pokój sobie będziesz musiała posprzątać. W ramach opłat możesz się też zająć resztą mieszkania, bo ja za tym nie przepadam. No i mam nadzieję, że potrafisz coś przyrządzić, bo gotować nienawidzę... - skrzywiłem się na samo wspomnienie siebie w kuchni. Krzysiek był niezły w te klocki, potrafił wyczarować cudowne rzeczy z niczego. Potarłem zmęczone oczy. Moje myśli znowu biegły ku niemu. Najśmieszniejsze było to, że nie myślałem tyle o nim, kiedy byliśmy razem.
- Szukasz gosposi? - zakpiła, ale spojrzenie miała poważne, nie umiała ukryć zainteresowania.
To na razie propozycja na jeden dzień – wyjaśniłem. Nie byłem pewien, czy dam radę wytrzymać z kimś choćby jedną noc. Była tez jeszcze jedna sprawa.
- Trenowałaś coś? - zapytałem, przypominając sobie jej w miarę wprawne ruchy.
- Treningi z samoobrony, trochę karate... Skończyło się, gdy matka znalazła sobie faceta, który postanowił zrobić ze mnie kobietę – parsknęła jadowicie. Popatrzyłem na nią uważnie. Zabrzmiała tak dwuznacznie, że zacząłem podejrzewać, dlaczego uciekła z domu. Poza tym cieszyłem się, że miała jakieś doświadczenie w sportach walki, jakby co, będzie potrafiła się przede mną obronić. Co prawda raczej nie atakowałem kobiet, ale wszystko było możliwe...
- Jedna jedyna rzecz w moim domu, której nie toleruję, to włażenie do mojej sypialni. Poza tym, masz całe mieszkanie dla siebie – tym razem to ona zawiesiła na mnie swój wzrok, ważąc moje słowa. Uciekłem spojrzeniem w bok.
- Czy będę musiała użyć stoperów, żeby zagłuszyć wrzaski twoje i twojego faceta? - zażartowała, ale wiedziałem, że pytała poważnie.
- Nie.... Nie mam teraz nikogo – odpowiedziałem cicho, myślami znowu wracając do Krzyśka.
- I mieszkasz sam? - zapytała zdziwiona.
- Tak – zadrżałem na samą myśl o tym, że mógłbym dzielić mieszkanie z jakimś mężczyzną. Krzysztof musiał wyciągnąć mój adres od swojego brata, bo któregoś dnia po prostu zjawił się na progu. Wpuściłem go wtedy, ale nieźle odchorowałem jego wizytę. Całą noc potem wymiotowałem ze strachu i ulgi, że jednak nic się nie stało. Że ani on mi nic nie zrobił, ani ja jemu. Dwa miesiące później kochaliśmy się w dużym pokoju, tym samym, który teraz proponowałem Inie. Był wściekły, że kazałem mu tamtej nocy wracać do domu. Na samą myśl, że mógłby zostać w mieszkaniu, że jakimś cudem mógłby się w nocy dostać do mojej sypialni, że miałby nade mną tą władzę, jaką mają wszyscy ci, co obserwują cię podczas snu, robiłem się półprzytomny ze strachu. To właśnie tamtego dnia zaczęło się na poważnie psuć pomiędzy nami. Im bardziej on naciskał na wspólne sypianie, tym ja go mocniej odpychałem. Nie potrafił czekać, nie umiał zaakceptować moich lęków. Sam miał za dużo własnych. Któregoś dnia przyszedł wstawiony i nie chciał wyjść. Był nachalny, wulgarny i przerażający. Nie wytrzymałem, kiedy zaczął się do mnie dobierać. Pamiętałem tylko tyle, że zacząłem działać automatycznie, wykorzystując to wszystko czego dowiedziałem się na wszystkich kursach samoobrony i treningach walk. Ocknąłem się nad jego ciałem, przerażony zadzwoniłem po Roberta, rycząc mu do słuchawki. Wpadł dwadzieścia minut później, zastając otwarte mieszkanie, swojego brata nieprzytomnego w przedpokoju, a mnie zamkniętego w moim małym azylu. Drugie tyle rozmawiał ze mną przez drzwi, bo byłem tak przerażony, że nie mogłem się ruszyć, co dopiero wyjść do niego. Po niecałej godzinie wyczołgałem się z sypialni i wymiotowałem w asyście Robiego. Dopiero jak doprowadził mnie do stanu względnej równowagi, mało delikatnie obudził Krzyśka i pojechał z nim do domu. Wcześniej jednak powiedział coś, co uczyniło z niego mojego najlepszego przyjaciela.
- Kajetan, nikt nie ma cię prawa tknąć jeśli nie masz na to ochoty, łącznie z tym spokrewnionym ze mną idiotą. Jeśli cokolwiek się będzie działo, daj znać.
Tylko raz dostałem od niego w pysk. Bo to ja złamałem nasz niepisany pakt. Może nie chciałem nadużywać jego przyjaźni, może było mi głupio, że sobie nie radziłem, nie wiedziałem. Część wyczynów Krzyśka zataiłem, sam też się nigdy nie przyznał Robertowi, że mnie nękał i dlatego nie raz wylądował w szpitalu pobity. Dostałem w pysk tamtego dnia, gdy Robert znalazł Krzyśka. Odciął sznur w ostatnim momencie, poczekał na pogotowie, a potem przyjechał do mnie i bez słowa mnie walnął. Dopiero potem powiedział mi co się stało i kazał odpowiadać na dziesiątki pytań. Opowiedziałem mu wszystko. Był wściekły. Nie obwiniał mnie o stan Krzyśka, tylko o to, że nie dałem mu znać jak bardzo było z nim źle. Od tamtej pory nie odezwał się do mnie, siedząc pewnie przy nim, a ja czułem, że tracę grunt pod nogami. Poza rodziną tylko Robert wiedział, kim byłem. Poznał mnie w liceum i już wtedy wziął pod opiekę, tworząc między nami coś na kształt braterstwa. Był zdecydowanym heterykiem i może to pozwalało mi zaufać mu na tyle, by o sobie opowiedzieć. Zresztą gdyby nie wyciągnął informacji ode mnie, nękałby pewnie moją rodzinę. Wszyscy go lubili, był żywiołowym, opiekuńczym gościem, ale lubił wiedzieć z czym ma do czynienia. Miał zadatki na terapeutę. Bałem się, że przez swoją dumę stracę jego przyjaźń. Z drugiej strony nie chciałem się narzucać, bo miał prawo zająć się Krzyśkiem. Byłem żałosny. Tak bardzo, że ściągałem z ulicy obcego kociaka. Popatrzyłem na dziewczynę uważnie... Wiedziałem, że moje działanie jest niepoważne i głupie. Mogła mi kogoś wpuścić do mieszkania albo mnie okraść. Jednak równie dobrze mogła potrzebować pomocy.
Pojechaliśmy nocnym autobusem. W gruncie rzeczy podziwiałem jej odwagę, jechać gdzieś po nocy z obcym facetem... Kod do bloku wstukałem, zasłaniając dłonią terminal. Uniosła jedną brew ale nie skomentowała. Zaraz po wejściu na klatkę sprawdziła tylko czy zdoła otworzyć drzwi od środka, a ja obserwowałem czy się domknęły. Uśmiechnąłem się. Obydwoje mieliśmy paranoję nie ufaliśmy sobie ale staraliśmy się zaufać. Może będzie dobrze... Mieszkanie było na pierwszym piętrze. Otworzyłem drzwi, zaświeciłem światło w przedpokoju, dopiero wtedy weszliśmy do środka. Stała przy drzwiach obserwując mnie. Milczeliśmy. Od razu poszedłem do swojego pokoju, bo tam zostawiałem kurtkę.
- Nie zdejmujesz butów? - zapytała zdziwiona.
- Nie – odpowiedziałem.
- Zawsze czy ze względu na towarzystwo?
- Zawsze.
- A ja mam zdejmować czy nie? - zapytała zdezorientowana. Popatrzyłem na nią zza drzwi mojego pokoju. Wyszedłem do niej, bo zaczęło mi przeszkadzać, że zachowuję się jak idiota. Dziewczyna była w obcym mieście, z obcym facetem, w obcym mieszkaniu. Byłem kiepskim gospodarzem.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz – odpowiedziałem po prostu. Spojrzała mi w oczy. Wytarła buty o wycieraczkę.
- Nie będę się wyróżniać – zakpiła, ale oczy jej się śmiały.
Oprowadziłem ją po poszczególnych pomieszczeniach. Po lewej stronie, zaraz przy drzwiach wejściowych, znajdowała się kuchnia utrzymana w skandynawskiej prostocie i bieli. Część bibelotów przywiozłem z Norwegii. Dalej był mój pokój, przechodząc przymknąłem drzwi, bo nie miałem zamiaru nikomu go pokazywać. Znowu nie skomentowała. Pokazałem jej łazienkę, robiąc jej przy okazji miejsce na półce. Zrobiłem to odruchowo, nie wiedziałem czy cokolwiek miała przy sobie. Po drodze do dużego pokoju wyciągnąłem z szafy koszulkę, którą dostałem od siostry. Była czerwona, z wielkim, czarnym napisem „be fucking awesome”.
- Jeśli masz ochotę przebrać się do snu, możesz spać w tym.
- Jest genialna! - zaśmiała się dziewczyna.
- Moja siostra robi koszulki. Mam jedną z tekstem „fuckable” bo widziała taką w jakiejś mandze – wyjaśniłem. Właśnie mi się przypomniało, że muszę powiadomić Lenę o moim niecodziennym gościu. Inaczej, jeśli się dowie po czasie, będzie mi robić naloty co drugi dzień. Otworzyłem drzwi do dużego pokoju, puszczając dziewczynę przodem.
- W komodzie są poszwy, to sobie jakąś wybierz – pokazałem jej jak się rozkłada kanapę, gdzie jest pojemnik na pościel, gdzie są ręczniki.
- To tutaj mam spać? - zapytała zaskoczona.
- No tak...- nie zrozumiałem o co jej może chodzić.
- Ale ten pokój jest ogromny! Nie lepiej żebym zajęła mały, a ty ten?
- Nie – uciąłem temat. Mój pokój był … specyficzny: miał przystosowane zejście na parter, kraty w oknie, podwójny zamek w antywłamaniowych drzwiach. Duży pokój miał balkon i zwykły zamek. Trząsł bym się w nim całą noc ze strachu. Pokazałem jej, że można się zamknąć od środka.
- Masz fioła na punkcie bezpieczeństwa? - zapytała. Zacząłem się śmiać, nieco histerycznie, zważywszy, że nie widziała mojego małego azylu. Byłem cholernie zmęczony. Potarłem oczy, na chwilę zamierając w bezruchu. Czekała spokojnie obok, aż mi przejdzie.
- Chyba mam... - powiedziałem poważnie, nie patrząc na nią.
- To chyba dobrze. Ale w takim razie dlaczego mnie tu wpuściłeś?
- Diabli wiedzą – odpowiedziałem.
- Masz piękne mieszkanie – zmieniła temat, rozglądając się po pokoju – Serio jesteś gejem? - zapytała.
- Serio...- nie miałem pojęcia jakimi torami biegają jej myśli.
- No cóż... Jesteś za fajny na heteryka – puściła do mnie oczko i uśmiechnęła się zupełnie swobodnie. Naprawdę była piękna – Jednego nie rozumiem Kaj. Co tu jest do sprzątania?! - zacząłem się śmiać.
- Jakbym słyszał Lenę – odpowiedziałem, przewracając oczami.
- Jesteś do mnie strasznie podobny, jak się uśmiechasz. Wyglądamy jak rodzeństwo – powiedziała, patrząc na mnie uważnie. Przyjrzałem jej się. Mieliśmy podobny kształt twarzy, podobny wzrost, jej włosy były naturalnie jasne, moje ufarbowane na biało, nawet kolor skóry mieliśmy zbliżony, chociaż jej miała cieplejszy odcień.
- Rzeczywiście – odparłem zaskoczony. Wpatrywaliśmy się w siebie czas jakiś, porównując i na głos komentując podobieństwa i różnice.
- Oczy masz ciekawe – powiedziała. Nie mogłem się powstrzymać i wyjąłem soczewki kontaktowe.
- Ciekawe to one są bez szkieł – zachichotałem.
- Jej, wyglądasz jak pies husky! - zawołała – Po co nosisz soczewki? Taka różnica jest genialna!
W domu nie noszę... - odparłem ostrożnie. W zasadzie to nie wiedziałem, dlaczego zacząłem ukrywać heterochromię moich tęczówek. Miałem wrażenie, że rozmówców stresują moje oczy. I bez nich byłem wystarczająco dziwny.
- Inka, kiedy kończysz osiemnaście? - zapytałem. Nie dopowiedziała, marszcząc brwi.
- Pytam w znaczeniu ile jeszcze musisz się ukrywać, by cię na siłę do domu nie ściągnęli? - popatrzyła mi w oczy. Czułem się jakby mnie prześwietlał rentgen. Miała w spojrzeniu niesamowitą moc.
- Miesiąc. Licząc od dzisiaj, dokładnie miesiąc.
- To nie tak źle – skomentowałem tylko. Nie mogłem jej w tym momencie obiecać, że znajdę dla niej miejsce na trzydzieści dni. Ale cieszyłem się, że nie musiałem go szukać na rok czy dłużej. Dopiero gdy pożegnałem się z Iną i poszedłem do siebie, zdałem sobie sprawę, że znałem ją ze trzy godziny, a zaczynałem czuć się za nią odpowiedzialny. A nawet nie byłem pewien, czy mi nie zechce nocą poderżnąć gardła... Zamknąłem drzwi do swojego pokoju, sprawdziłem kraty w oknach, by po chwili zrobić to samo z drzwiami. Włączyłem laptop i podgląd kamer we wszystkich pomieszczeniach w tym, po chwili zastanowienia, w dużym pokoju. Nie ciekawiło mnie, co robi. Jej ciało było mi obojętne z seksualnego i estetycznego punktu widzenia. Zrobiłem to z przyzwyczajenia, z poddaństwa wobec codziennych rytuałów, które trzymały mnie względnie blisko powierzchni. Przynajmniej na razie. Wyciągnąłem kolejną z serii koszulek od siostry, granatową, z napisem „normal is boring” na tle Drogi Mlecznej, i poszedłem spać. Jakiś czas później obudził mnie hałas. Przez chwilę wsłuchiwałem się w odgłosy dobiegające z mieszkania oraz te, dobiegające z mojego wnętrza: serce tłukło mi się ze strachu jak oszalałe. W końcu przypomniałem sobie o obecności dziewczyny i cicho podszedłem do laptopa. Dochodziła piąta, spałem ze dwie godziny. Sprawdziłem podgląd wszystkich kamer, zaczynając od tych najmniej inwazyjnych, umieszczonych w kuchni i przedpokoju. Dopiero nie stwierdziwszy tam niczyjej obecności, włączyłem obraz tej z dużego pokoju. Światło było włączone, więc nie miałem problemów z ostrością. Zresztą system był tak przygotowany, że i w ciemnościach urządzenia pokazywały całkiem niezły obraz. Ina siedziała skulona w rogu kanapy i kołysała się miarowo. Już miałem wrócić do łóżka, gdy coś zaczęło się dziać. Wstała, pokręciła się po pomieszczeniu, wróciła na łóżko. Znowu wstała, wyszła do kuchni, nalała sobie czegoś do picia, wróciła do siebie. Powierciła się na łóżku, poszperała w komodzie, oglądając pościel w pacyfki, wyszła do łazienki. Podglądu na łazienkę nie odpalałem, bez przesady. Szczególnie, że zaraz wróciła do siebie. Już wiedziałem, co mnie obudziło: odgłos non stop otwieranych i zamykanych drzwi.
- Tornado...- wyszeptałem, nazywając ją tak wtedy po raz pierwszy w życiu. Dziewczyna powtórzyła taki spacer kilkukrotnie. Chyba w ciągu tygodnia nie zrobiłem tylu kilometrów po własnym domu jak ona tamtej nocy. Zacząłem tłumaczyć próbny tekst do jakiegoś zgłoszenia o pracę, co jakiś czas zerkając na nią. Za którymś razem, gdy wróciła do siebie, ściągnęła pościel z łóżka i położyła się na podłodze we wnęce pomiędzy kanapą a ścianą i fotelami. Budowała twierdzę. Znałem to z początków własnej traumy, ze szpitala. Do tej pory nie lubiłem spać w dużych, sztucznych przestrzeniach, ale z drugiej strony równie silnie nie tolerowałem ciasnych pomieszczeń, dlatego nie jeździłem windami. Dlatego mieszkanie kupiłem dość małe, z przestrzenią ograniczoną ścianami. Tamtego dnia oboje niewiele spaliśmy. Usnąłem przy laptopie, budząc się po trzech godzinach zmarznięty i ze zesztywniałym karkiem. Ina tłukła się już czymś w kuchni. Wyszedłem do niej.
- Cichym współlokatorem to ty nie jesteś – warknąłem zmęczony i niewyspany.
- Ty za to jesteś niczym duch, Kajetan – odpowiedziała półprzytomnie, o mały włos nie oblewając nas wrzątkiem. Odebrałem jej czajnik, zrobiłem prowizoryczne śniadanie. Zasnęła chwilę później przy stole, nawet nie zacząwszy posiłku. Popatrzyłem na nią zaskoczony, od sześciu lat nie usnąłem przy nikim obcym. W szpitalu musieli mnie futrować psychotropami, żebym spał.. Zaniosłem ją do łóżka, wróciła po półgodzinie, wciąż tak samo półprzytomna jak wcześniej. Zacząłem się zastanawiać kiedy ostatnim razem spała normalnie i ile minęło od jej ucieczki. Szarpaliśmy się w taki sposób prawie cały dzień: zasypiała przy mnie, budziła się niemal natychmiast po tym, jak zostawała sama. Reagowała przeciwnie do mnie: ja się izolowałem, ona szukała wsparcia. Żal mi jej było i cieszyłem się, że trafiła akurat na mnie. Dla kobiet byłem z reguły nieszkodliwy, poza tym przypominała Lenę, może dlatego budziła we mnie cieplejsze uczucia. Nie potrafiłem tego inaczej wyjaśnić. Wieczorem byłem padnięty, Ina zresztą też. Nie mogłem z nią cały czas siedzieć, a wystarczyło, że wyszedłem do łazienki, budziła się i snuła czas jakiś jak zmora po cmentarzu. Z tego wszystkiego zapomniałem napisać do siostry, nie zadzwoniłem do rodziców, ani razu nie pomyślałem o Krzyśku. Ina była skryta, złośliwa, momentami chamska. Z drugiej strony z zachwytem reagowała na rzeczy zrobione przez moją siostrę, jak na przykład ręcznie malowane talerze, w zabawny sposób komentowała zdjęcia mojej rodziny, zwracając uwagę na szczegóły, których ja nie dostrzegałem. Cieszyły ją wszystkie nieznane jej rzeczy. Bałem się zastanawiać jaka by była, gdyby nie tłumiło jej chroniczne zmęczenie. Wieczorem nie miałem najmniejszego zamiaru jej wyrzucać, chociaż zaczęła się grzecznie żegnać. Nieco obcesowo kazałem jej zostać. Posłuchała. Dla obojga była to jedna z lepszych decyzji, jakie podjęliśmy w życiu. Chociaż przez następny tydzień myślałem coś zgoła innego. Ina nie mogła spać, w końcu przyznała się, że wielkość pokoju ją przeraża, jego uporządkowanie też. Obserwowała mnie. Zauważyła kamery, kraty w moim oknie, gdy któregoś razu zostawiłem drzwi do siebie uchylone, wyłapała część moich nawyków, jak uporczywe sprawdzanie czy zamknąłem drzwi. O dziwo nie komentowała tego, za to potrafiła pół godziny śmiać się ze mnie, kiedy nie mogłem się zdecydować w co się ubrać. Zawiadomiłem rodzinę, że przez jakiś czas będzie u mnie nocować koleżanka. Wiedziałem, że nalot wisi mi nad głową, dlatego dzwoniłem do nich w miarę regularnie. Nie wiem dlaczego trzymałem Inę u siebie. Być może podobało mi się jej zaufanie, lubiłem jej towarzystwo: cięty język, ostry umysł, poczucie humoru. Wychodziłem z domu tylko na krótkie chwile: do sklepu albo na kontrolę jakości, jak to nazywali członkowie mojej rodziny (wyciągnięcie Kaja na miasto, wypytanie go o sprawy osobiste, poddenerwowanie go, ewentualnie zmuszenie do treningu, kolejność dowolna, ustawiana w zależności od tego z kim miałem przyjemność się spotkać lub inaczej, kto został na mnie nasłany przez mamę albo Lenę). Ale noce były koszmarne. Nie umiała być w bezruchu, non stop mnie budziła. Pod koniec tygodnia nie tylko ona była chronicznie niewyspana, ja też ledwo trzymałem się na nogach. Któregoś wieczoru zawołałem ją do siebie, żeby jej pokazać co tym razem dostałem od siostry. Lenka była niesamowita. Niewiele młodsza ode mnie, diabelnie zdolna plastycznie i ruchowo. Miała czarny pas w karate i w dzieciństwie była postrachem w szkole. Z wyglądu słodki aniołek, z charakteru diabeł wcielony. Ale panika tego diabła uratowała mi życie. Zawdzięczałem jej wiele, uwielbiałem ją i czciłem, ale często miałem ochotę udusić. Tym razem wyciągnęła mnie na trening, poobijała mi żebra i podarowała ręcznie robione, srebrne kolczyki. Miałem przebite nie tylko uszy ale i sutki, dlatego dostałem cztery małe, srebrne węże. Każdy wił się trochę inaczej. Ina była nimi zachwycona, tym bardziej gdy dowiedziała się, gdzie konkretnie będę je nosił. Patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym, że chętnie by zobaczyła jak je wkładam we właściwe miejsca. Zaczynałem podejrzewać, że kiedy sytuacja się unormuje, będzie nie do wytrzymania. I prawdę mówiąc, nie mogłem się doczekać. Siedzieliśmy na moim łóżku, rozmawiając o kolczykach, Lenie i robionych przez nią rzeczach. Obudziliśmy się po ośmiu godzinach. Ja w totalnym szoku, Inka w końcu wyspana. Zerwałem się z łóżka patrząc na nią tak, jakbym ją pierwszy raz w życiu widział. A ona przeciągnęła się i wymruczała:
- Nie martw się, dzieci z tego nie będzie – I mrugnęła do mnie! A ja naprawdę byłem przerażony. Po raz pierwszy od lat spałem przy otwartych drzwiach, złamałem mój codzienny rytuał kontrolowania bezpieczeństwa, nawet nie byłem pewien czy mieszkanie było zamknięte! Do tego ona była obca! Nawet przy Robercie bym nie usnął! Zacząłem się trząść, by po chwili wylądować w łazience. Wymiotowałem chyba z pół godziny w jej asyście. Miałem zupełnie pusty żołądek, więc wnętrzności skręcały mi się w bólu.
- Kajetan do cholery, wystarczy ci już! - warknęła w pewnym momencie, a ja spojrzałem na nią ponad muszlą klozetową, zmęczony, obolały i wyjątkowo senny. Łzy mi leciały po twarzy z wysiłku i stresu. - Co ty tak dziwnie reagujesz na kobiety, co?
- To nie na kobiety...- wyszeptałem wtedy i opowiedziałem jej moją historię. W skrócie, szczegóły poznawała przez kolejne pięć lat naszej zwariowanej przyjaźni. Odwdzięczyła mi się tym samym, opowiadając o zakusach jej ojczyma na jej wątpliwą cnotę i o reakcji jej matki. Wyrażenia „wątpliwa cnota” użyła sama, śmiejąc się, gdy się skrzywiłem.
- Pierwszego faceta to ja upolowałam w wieku szesnastu lat chyba – pomyślała chwilę, marszcząc brwi – albo piętnastu? Nie pamiętam. Tak więc jeśli ten stary zbok polował na mnie przez ostatni rok, to ta cnota już dawno była wątpliwa, nie? - Sposób jej myślenia totalnie mnie rozbroił.
- Powiedziałaś mamie? - zapytałem w końcu, starając się przetrawić to, co mi powiedziała. Nie wiedzieć czemu, siedzieliśmy wciąż w łazience. Ja obejmujący kibel, ona obejmująca mnie.
- Powiedziałam – nagle uleciało z niej całe światło. Spojrzała mi w oczy. Już wiedziałem skąd ten cały strach. Nie musiała kończyć.
- Nie uwierzyła – podsumowałem zamiast niej. Przytaknęła, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Zaginięcie ponoć to on zgłosił. Udaje teraz kochanego tatusia. A ja rok przed nim uciekałam. Ale to i tak nic w porównaniu do ciebie, Kaj... - popatrzyła na mnie czule.
- Ta...Tragedie zbliżają...- zakpiłem, bo nie mogłem wytrzymać jej spojrzenia. Uderzyła mnie w ramię, aż syknąłem z bólu.
- Przestań – powiedziała – Nie sądzę żeby to wszystko, co zauważyłam przez ten tydzień, wzięło się z powietrza! Ja nie spałam normalnie przez ostatnie dziesięć dni, a ty ile, sześć lat? - Nie skomentowałem tego, bo i po co. Dosyć trafnie nas podsumowała. Tamtego dnia Ina na dobre wlazła w moje życie. Jako jedyna dostała przywilej spania w mojej sypialni. Dzięki niej zacząłem więcej wychodzić z domu, na nowo pomieszkiwać u rodziców, czasem nawet, jeśli to ona była ze mną, potrafiłem spać gdzieś poza moim domem. To od niej zaczęła się cała odwilż mojego strachu.