W życiu chyba każdego recenzenta następują chwile zwątpienia. Ci koncentrujący się głównie na popularnych filmach z Hollywood pewnie zauważyli, iż głosy wieszczące “wtórność” przemysłu filmowego nie są tak do końca nieuzasadnione. Fani komiksów Marvela, na ten przykład, będą radośnie ucztować w ciągu najbliższych lat na “Avengers 2”, “Iron Manie 3” i “Captain America 2”. Można oczywiście utrzymywać, że wszystko co ktokolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek o czymkolwiek mógł powiedzieć zostało już wypowiedziane, ale odrobinka kreatywności nigdy nikomu chyba przecież nie zaszkodziła. Ta recenzja nie będzie jednak, [wybierz swoje ulubione bóstwo] dzięki, lamentacjami na rzecz braku oryginalności w wysokobudżetowych filmach Hollywoodzkich. Moja “chwila zwątpienia” odnośnie anime z gatunku yaoi i shounen-ai trwała aż 2 lata. Pomiędzy wyczekiwaniem na wiecznie odwlekaną premierę remake’u Ai no Kusabi i pisaniem recenzji do Seitokaichou ni Chuukoku stwierdziłem, iż nasi panowie nigdy jakiejś zmiany w tradycyjnych podziałach na seme i uke nie doświadczą i nie ma bata, żeby coś na miarę “ewolucji księżniczek Disney’a” kiedykolwiek w tym gatunku anime zaistniało. Będzie wzniośle, więc trzymajcie się oparć krzeseł: panowie i panie, 2012 rok przyniósł nam i remake Ai no Kusabi i nasze Disney’owskie księżniczki.
Dlaczego biednych bohaterów Tight Rope przyrównuję do księżniczek Disney’a? Ano kiedyś powstała taka teoria, iż wraz ze zmianą ról społecznych przypisywanych kobietom, one też się zmieniały. Przeszliśmy z Kopciuszka, dziewczyny która - kolokwialnie mówiąc - chłopa potrzebowała, żeby wszystkie jej problemy przeminęły z wiatrem do Księżniczki Meridy z najnowszego tytułu Disney Pixar “Merida Waleczna”, która chłopa nie chce i woli się zabawiać z łukiem i strzałą, a kiedy trzeba to i iść na ratunek swojemu królestwu.
Podobną ewolucję można zauważyć w Tight Rope, adaptacji mangi BL autorstwa pani Isaku Natsume. Produkcja studia PrimeTime, znanego bardzo dobrze fanom i fankom shounen-ai z “Maiden Rose” czy też “Kirepapa”, przedstawia historię Ryunosuke Oohary, który chcąc nie chcąc [bardziej nie chcąc] jest jedynym męskim potomkiem czwartego lidera Oohara Group - krótko mówiąc, jest dzieckiem yakuzy. Ryu liderem yakuzy być nie chce, a jedyną osobą, która może go przekonać do czegokolwiek jest Naoki Satoya - jego jedyny przyjaciel z dzieciństwa, a obecnie także miłość jego życia konsekwentnie odmawiająca seksualnie rozbudzonemu [24 godziny na dobę] Ryu przejścia z etapu pocałunków do meritum sprawy. Zabawą samą w sobie jest odgadywanie który z panów jest uke, a który seme. Nie mamy tutaj doczynienia z eterycznym chłopaczkiem, który stale musi być chroniony przez swojego seme. Ryu, w przerwach między koncentrowaniem się na tyłku Nao i zachowywaniem się jak syn Dee z leciwego już anime shounen-ai FAKE, kopie również ze swoim chłopakiem tyłki różnych innych panów niezrzeszonych z grupą Oohara, a pragnących przejąć pozycję naczelnej grupy w okolicy.
Niestety, nasi panowie równie dobrze mogliby istnieć w całkowitej próżni. Fabuła, jako taka, broni się bardzo słabo. Postaci wspomagające, Tachibana Kensuke [wujek Nao i pułkownik grupy Oohara], już dawno skoncentrowały swoje życiowe wysiłki na ganianiu za Ryu i jęczeniu o przeznaczeniu i jakie to fajne rzeczy czekają na niego jeśli zostanie piątym liderem przez co skutecznie zablokowano ich możliwość jakiegokolwiek rozwoju charakteru. Tetsu, kolega Nao i Ryu ze szkoły, jest postacią całkowicie zbędną, ponieważ oprócz pretekstu do rozwinięcia fabuły w drugim odcinku nie wnosi on swoją obecnością praktycznie nic. Z kolei Keigo Nishijima, lider grupy Nishijima, otrzymuje ode mnie statuetkę Złotego Banana za Najbardziej Nieudolnego “Tego Złego” w Anime Shounen-Ai 2012. Trzeba jednak przyznać, że fabuła - szczątkowa, ale jednak - pozwala nam na poznanie Ryu i Nao oraz charakteru ich związku. I jest to, pomimo całej otoczki yakuzy, chyba jeden z najnormalniejszych romansów shounen-ai w historii tego gatunku. Co nie znaczy, że jest nudny. Po prostu inny, jakby pisany niekoniecznie tylko Japonek, rozemocjonowanych romansem dwóch bishounenów i czekających na to jak to seme pocałunkiem całkowicie obezwładni swojego uke i perfidnie go wykorzysta na każdej powierzchni płaskiej swojego domu. I za to, oraz świeże i bardzo dobrze zarysowane główne postaci, część fabularna dostaje ode mnie ocenę 7/10. Gdyby tych dwóch elementów w Tight Rope zabrakło, obawiam się, że fabuła sama nie byłaby w stanie na siódemkę zapracować.
Kreska w Tight Rope jest przyjemna dla oka. Za wyjątkiem lidera klanu Nishijima, nie mamy to doczynienia z panami, których kończyny podczas procesu dorastania rozciągnęły się nienaturalnie a policzki zostały wessane do wnętrza twarzy. O ile Ryu jest przystojny jak na realia anime, o tyle nie nazwałbym Nao “klasyczną pięknością”. Ograniczony budżet widoczny jest głównie w scenach, w których poruszają się tylko dolne szczęki bohaterów – może to dawać złudne wrażenie mangi, w którą ktoś tchnął odrobinę życia. Sceny te mogą trochę razić, ale nie są na tyle długie, by złorzeczyć na czym to świat stoi. Oczko niżej niż fabuła, “grafika” otrzymuje solidne 6/10.
Seiyuu wywiązują się ze swoich zadań poprawnie. Jak praktycznie wszystko w tym anime, nie jest to praca “odwalona”, a kawał solidnie wykonanej roboty. Za głos Ryu Oohary, bardzo dobre zresztą dopasowany do ogólnej aury zabawnego „bad boya”, odpowiada pan Tatsuhisa Suzuki [znany do tej pory głównie z podkładania głosu pod postaci drugoplanowe jak np. Aleister Chamber w „Kuroshitsuji” czy Pearl w „Saint Beast: Kouin Jojishi Tenshi Tan]. Głos Nao Satoyi to znowu sprawka Shinnosuke Tachibany – znanego m.in. z roli Chiaki Yoshino w „Sekaiichi Hatsukoi” i Somy Asman Kadara w „Kuroshitsuji”. Naczelny „zły” [jeśli tak go w ogóle można określić], Keigo Nishijima, przemawia głosem Kousuke Takaguchiego. Pan Takaguchi nie ma wielkiego dorobku jeśli chodzi o podkładanie głosów w anime, ale mogliśmy go słuchać w wersji anime przygód znanej postaci z komiksów amerykańskich – „Wolverine” [jako Machidę] oraz w anime „Guilty Crown” [jako Oogumo]. A jeśli zaś chodzi o warstwę muzyczną to Tight Rope również nie wyróżnia się tutaj niczym szczególnym – podczas openingu i endingu przygrywają nam dosyć miłe dla ucha, acz niezbyt zapadające w pamięć utwory. Tak więc wszystko tutaj jest mniej więcej na tym samym poziomie co grafika – 6/10.
Tight Rope jest anime interesującym głównie ze względu na pokazane relacje pomiędzy głównymi bohaterami. Historia, jako taka, jest szybka, łatwa i przyjemna. Studio “Prajmu Tajmu”, jak dumnie deklamuje lektor na początku każdego odcinka, nigdy nie obarczało swoich produkcji jakimś wyjątkowo ciężkim ładunkiem moralnych dylematów, ciężkostrawnych fabuł czy artystycznych popisów. Z Tight Rope jest jak ze stereotypowym japońskim samochodem – zbudowany według sprawdzonej formuły, nie wychylający się przed szereg pod względem wrażeń wizualnych, ale jednocześnie można na nim polegać w każdej sytuacji. “Normalność” związku Ryu i Nao wbrew pozorom nie powinna odstraszać – w realiach yaoi/shounen-ai, gdzie najlżejszy nawet dotyk seme potrafi wywołać u uke istne tsunami jęków i uderzenia gorąca godne przedwczesnej andropauzy - Nao nie obawiający się skopania yakuzowych pośladków Ryu jest chyba ewenementem na skalę światową. Dlatego więc Tight Rope otrzymuje ode mnie ocenę 7/10.