Rozdział 5 - Matka, żona, kuchareczka
Budzik wyrwał Piotra ze snu swoim namolnym pikaniem. Mężczyzna spojrzał na Mateusza, który spał obok, niesamowicie uroczy, z rozchylonymi wargami i odkrytym tyłkiem. Pocałował go krótko w nagie plecy, wiedząc, że na nic więcej nie mógłby sobie teraz pozwolić. Zawsze czuł się zdezorientowany, kiedy musiał wstawać tak wcześnie. Była sobota, czwarta rano, i wiedział, że nie ma chwili do stracenia, jeśli chce zdążyć na pociąg. Średnio co dwa tygodnie odwiedzał swoją matkę, przemierzając w tym celu prawie trzysta kilometrów koleją. Chwilami miał już tego naprawdę dosyć.
Na dworcu kupił sobie jeszcze porządny kubek świeżo mielonej kawy i podążył na peron, pełen, jak to w wakacje, młodzieży udającej się nad morze albo w góry. W sumie im się nie dziwił, że podróżują o tak zbójeckiej godzinie, przynajmniej było chłodno i nie trzeba było znosić żaru w rozgrzanych przedziałach.
W pociągu usadowił się przy oknie, wyciągnął słuchawki i puścił sobie koncertówkę Waglewskiego na mp-trójce. Była to już jego czwarta, poprzednie trzy urządzenia zginęły mniej lub bardziej tragiczną śmiercią, wpadając pod nadjeżdżający tramwaj, gubiąc się nie wiadomo gdzie, albo roztrzaskując o bruk, wyrzucone w przypływie gniewu przez Matiego, bo i tak się zdarzyło. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem, przypominając sobie o tym. Mateusz bywał tak dziecinny... Sam nie wiedział, kiedy zasnął, ukołysany piosenkami, bujaniem wagonu i monotonnym krajobrazem.
Kiedy wysiadł z pociągu, dochodziła godzina dziewiąta. Udał się przez rzadki lasek, otaczający stację kolejową, w stronę wioski Wronczyn, gdzie mieszkała jego matka, oddalonej o około dwa kilometry. Nie przeszkadzało mu to zupełnie, już jako dzieciak, mieszkając tu całe lata temu, bardzo lubił włóczyć się po okolicy. Znał tu każdy zakątek, każdą ścieżkę i miejsce, gdzie można było się schować. Powietrze było zimne i balsamiczne od aromatu żywicy. Lubił chodzić przez las, bo rzadko tam kogoś spotykał, mieszkańcy zwykle o tej porze zajmowali się swoimi gospodarstwami, mógł więc przemknąć niezauważony, nie czując na sobie taksującego wzroku ludzi i nie zastanawiając się, co ci o nim myślą. Czuł się uzależniony od opinii innych i bardzo go to denerwowało, jednakże nie potrafił przestać się tym przejmować. Być może wynikało to z doświadczeń czasów szkolnych, kiedy więksi i silniejsi uczniowie wyżywali na nim swoje frustracje, dziewczyny olewały go, bo nie był ani błyskotliwy, ani dowcipny, ani też przystojny, a on sam często miał wrażenie, że jest w jakiejś cholernej bajce o biednym chłopcu z zapadłej wiochy. Dopiero pod koniec podstawówki urósł znacznie, co dodało mu pewności siebie. Po skończeniu szkoły zapisał się do zawodówki i przeniósł do oddalonego o trzydzieści kilometrów miasteczka. Wtedy po raz pierwszy zgolił włosy, po raz pierwszy również poszedł na siłownię. Początkowo było to dla niego wręcz niewiarygodne, jak bardzo ćwiczenia fizyczne i rozrastająca się tkanka mięśniowa potrafią podnieść człowiekowi mniemanie o sobie.
W przestrzale między brzózkami zobaczył swój dawny dom, malutki, dwupokojowy budynek z cegły, o spadzistym, szarym dachu. Westchnął ciężko, przyspieszając kroku. Powroty tutaj zawsze były dla niego wyczerpujące pod względem psychicznym, jednak poczucie obowiązku niezmiennie wygrywało, przyjeżdżał więc, czując, że inaczej nie byłby w stanie postąpić. Przed domem rosły kolorowe kwiatki, stała rozklekotana, drewniana ławeczka i ocynkowana konewka. W oknach bieliły się firanki, na parapetach umocowane tkwiły podłużne doniczki z innymi roślinkami o nieznanej Piotrowi nazwie. Nigdy nie lubił zajmować się zieleniną i niezbyt go obchodziły takie sprawy. Do zwierząt, jak sam twierdził, nie miał ręki. Kiedyś przypałętał się do nich kot, kiedy Piotr był jeszcze małym Piotrkiem, lecz zwierzątko szybko uciekło do sąsiadów, z niewiadomych powodów, mimo że chłopiec był dla niego nad wyraz delikatny.
Zdjął z uszu słuchawki, wyłączył grającą mu przez ostanie minuty Republikę, i rozchylił szmacianą zasłonkę wiszącą na framudze, drzwi bowiem były otwarte. Sam wymienił je kilka lat wcześniej, przy pomocy innego mężczyzny z wioski, poświęcając na to jedne z pierwszych zarobionych pieniędzy.
- Mamo! - zawołał, wchodząc głębiej w cieniste, zimne wnętrze sieni, i prawie potykając się o duży, wiklinowy kosz ze świeżo ukopanymi kartoflami. No tak, matka czekała na niego z myślą o ogromnym, niezdrowym obiedzie, jak zawsze, kiedy przyjeżdżał. Z kuchni wychyliła się dosyć wysoka, szczupła kobieta w fartuchu, o krótkich, siwiuteńkich włosach. Pochylił się i przytulił ją krótko. Matka klepnęła go dłonią w tyłek, odsuwając się. Nie lubiła nadmiernych czułości.
- Dostaniesz lanie, bydlaku - zażartowała, patrząc na niego sondująco. - Schudłeś mi jakoś na tych swoich korzonkach.
Piotr przewrócił oczami, znając już te teksty. Matka nigdy się nie zmieniała.
- No daj już spokój, jem normalnie. To ty byś mnie spasła jak wieprza - odparł, zdejmując plecak, swoją drogą całkiem nieźle wypchany. - Przywiozłem ci trochę rzeczy.
- Trochę wielkiego świata mi przywiozłeś? - spytała z westchnieniem, zawijając pomarszczone dłonie, z widocznymi, brązowymi plamami w fartuch i siadając na krzesełku.
- Nawet nie zaczynaj - odwarknął Piotr, wyciągając z plecaka różne wiktuały. Nie raz prosił matkę, by zgodziła się sprzedać ich dom i kawałeczek ziemi, i przeniosła się do Warszawy. Jak bardzo ułatwiałoby mu to życie! Ona pozostawała jednak nieugięta.
- Tu jest moje miejsce Piotruś. Jak twoja stara matka umrze, to sobie to sprzedasz, ale teraz daj mi spokój - powiedziała, patrząc melancholijnie na wykładane na stół produkty. Piotr nienawidził tego jej apokaliptycznego ględzenia, jak to nazywał. Niestety, nie potrafił jego również zmienić.
- Mamo przestań, bo więcej nie przyjadę - zagroził. Matka miała już siedemdziesiąt lat i nie chciał, by sama nosiła ciężkie zakupy, co lepsze rzeczy przywoził jej ze sobą, chcąc dać jej chociaż odrobinę radości w smutnym i samotnym życiu. Żałował tylko, że jest taka uparta.
- Daj listę co mam kupić, pójdę od razu do tego zasranego sklepu.
Matka pogrzebała chwilę w połach fartucha, wyjmując z kieszonki karteczkę z zanotowaną listą zakupów. Czuła się czasami taka nieporadna, czekając, aż syn przyjedzie do niej, by wyręczyć ją w tak podstawowych czynnościach. Nigdy nie dawała mu pieniędzy, bo emerytura, jaką dostawała, starczała jej jedynie na codzienny chleb, mleko i lekarstwa. Od dawna chorowała na serce, przed Piotrem udając, że nic jej nie dolega. Mężczyzna wiedział jednak, jak sprawy się mają, kiedy tylko spojrzał na jej szarą, zapadniętą twarz z opuchniętymi, zaczerwienionymi oczyma. Zabrał jeszcze wiszącą na haczyku przy drzwiach, wysłużoną szmaciankę i wyszedł bez słowa. Cały spiął się, myśląc o konieczności rozmowy z ludźmi ze wsi. Wiedział, że nic mu nie zrobią, co najwyżej usłyszy jakiś nieprzychylny komentarz, ale bał się tego podskórnie, specjalnie starając się iść szybciej. Przez całe swoje dzieciństwo doświadczał społecznego ostracyzmu, będąc chłopcem bez ojca, podobnie jak doświadczała tego jego matka, stara panna, której dziecko zrobił turysta z dużego miasta, zabłąkany przypadkiem na wieś, szukający sielskiego wypoczynku na łonie natury. Zawsze radzili sobie we dwoje, od początku odizolowani od wszystkich i zdani tylko na siebie. Tym bardziej żałował, że matka nie chce opuścić tych stron, z którymi przecież nic dobrego jej nie łączy. Naprawdę nie lubił tu wracać. Nie lubił, kiedy kobiety gapiły się na niego, kręcąc głowami na tatuaże, mężczyźni prychali kpiąco, widząc jak idzie z siatką po zakupy, czasem tylko smarkule szeptały między sobą, chichocząc, widząc w Piotrze atrakcyjnego mężczyznę, kogoś lepszego niż ci, których mogły poznać wśród mieszkańców wsi. Sam Piotr czuł się jak chodząca pokraka, i żadne gorące spojrzenia ani dziewczyńskie piski nie mogłyby tego zmienić.
***
Kobieta przygotowała obfity, późny obiad, z ziemniakami okraszonymi cebulą, mizerią i solidnym kawałem pieczonej wołowiny, z ucieranym ciastem na deser, pełnym jabłek i cynamonu. Rozleniwiony obżarstwem, zmęczony pracami przy domu, zabrał stary koc ze swojego dawnego pokoju, i rozłożył się za domem, w cieniu wysokiej czereśni, zapadając w pokrzepiający sen.
- Kiedy znajdziesz sobie jakąś kobietę? - spytała matka, podając późnym wieczorem kolację. Przy kuchennym stole było dosyć ciemno, żadnemu z nich jednak to nie przeszkadzało. Piotr dziabnął widelcem pokrojonego pomidora. Sałatka z pomidorów, ogórków i cebuli, zalana śmietaną była czymś, co wybitnie kojarzyło mu się z dzieciństwem.
- Mówiłem ci już, nie mam czasu na takie pierdoły.
- Skończysz jak ja, Piotrek. Pomyśl o rodzinie, póki jesteś młody...
- Mamo, przestań... Robię jak wół, wracam późno, nie mam na nic czasu. Jaka baba by mnie chciała? - żachnął się, poirytowany. Nie cierpiał jak matka wchodziła na te drażliwe tematy.
- Jesteś przystojnym mężczyzną, na pewno niejednej się podobasz, Piotruś.
Taaak, bardzo przystojnym, pomyślał ze złością, przewracając oczami. Pochylił się mocniej nad talerzem, wbijając spojrzenie w rozmiękniętą nieco sałatkę.
- Obiecuję, że jak poznam kogoś, kto się będzie nadawał, to ci go przedstawię. Obiecuję, mamo.
Kobieta westchnęła cichutko, nie reagując nawet na rodzaj męski, jakiego użył syn, zupełnie odruchowo, do opisu potencjalnego partnera. Wiedziała więcej, niż mężczyzna mógł podejrzewać, nie mówiła jednak nic, mając nadzieję, że kiedyś sam wyzna jej prawdę. Pogłaskała go krótko po ogolonej głowie, obserwując jak je.
- Mój kochany chłopiec... Oby poszczęściło ci się bardziej niż mi.
Nocą długo próbował zasnąć, wpatrując się w sufit. W pobliżu nie było żadnej latarni, dom bowiem stał nieco na uboczu, nic więc, prócz gwiazd i wielkiego, lipcowego księżyca nie rozpraszało ciemności. Pościel pachniała znajomo i obco jednocześnie. Nie identyfikował się już z tym miejscem, nie nazywał go w myślach domem. Był to tylko dom jego matki. Sam nie wiedział, gdzie jest jego miejsce, miał jednak nadzieję, że kiedyś takowe odnajdzie.
Niedzielę, oprócz odbębnienia rytualnego niemal obiadu, z obowiązkowym rosołem i kotletem, spędzili na słodkim lenistwie, leżąc obok siebie na plastikowych leżakach, również zakupionych przez Piotra. Kiedy patrzył na dom, widział tylko ciągły głód pieniędzy. W ciągu ostatnich trzech lat, dzięki swoim rolom w filmach, standard domu naprawdę się podniósł, jednakże liczba rzeczy, które były jeszcze do zrobienia, zatrważała go. Czuł niemal bezustanną presję, by zarabiać więcej, by móc zapewnić matce godziwe życie, dopóki będzie w stanie.
- Pilnuj się, Piotrusiu - powiedziała matka, późnym popołudniem żegnając spieszącego się na pociąg syna.
- Zadzwonię za parę dni. Do zobaczenia, mamo - odparł, przytulając ją krótko i odchodząc pospiesznie w stronę dworca. Chciał już być z powrotem w Warszawie.
Jadąc już pociągiem gapił się leniwie przez okno, słuchając muzyki. Sygnał przychodzącej wiadomości przerwał na chwilę jedną z jego bardziej lubianych piosenek. Sięgnął niespiesznie do kieszeni spodni, wydobywając telefon. Wiadomość od nieznanego numeru dosyć go zaskoczyła.
" Hej tu Artur. Ten namolny fan z supermarketu. Kiedy się spotkamy ponownie? Tyłek już mnie nie boli ;P A swoją drogą, okrutnie dobrałem się do Twojego kurczaka i zapraszam na degustację :P "
Spojrzał na wyświetlacz, przez chwilę nie wierząc własnym oczom. Jakoś nie przypuszczał, że mężczyzna się odezwie, więc sms sprawił mu niemałą niespodziankę. Sam nie wiedział czy pozytywną, czy nie. Odpisał szybko, niewiele myśląc.
" Mogę wpaść ok. dwudziestej drugiej, jeśli Ci to pasuje. "
Twierdząca odpowiedź, jaką otrzymał prawie natychmiast, jeszcze bardziej go zadziwiła.
***
Mateusz grał w najlepsze w jedną ze swoich ulubionych zombie - strzelanek, kiedy Piotr dotarł w końcu do mieszkania. Dochodziła już dwudziesta druga, czuł się nieco wymięty po podróży, wszedł do dużego pokoju, zdejmując koszulkę i obrzucając wzrokiem obu współlokatorów. Wojtek czytał jakąś książkę, cały skupiony, zdając się nie zauważać ekspresyjnej gry Matiego. Mężczyzna podszedł do przyjaciela i przetrzepał mu szybko zmierzwione włosy, zwracając na siebie uwagę.
- Cześć staruszku - powiedział Mati, nie odrywając wzroku od monitora. Wojtek, który też dopiero co go zauważył, również wybąkał jakieś przywitanie.
- Co Mati, znowu ratujesz świat przed zagładą? - zakpił, spoglądając na ekran laptopa. Nie żeby sam czasem sobie nie zagrał, ale nie tracił na to tyle czasu co młodszy chłopak.
- Taa, jestem pierdolonym Iron Manem, nie wiedziałeś? - odparł Mateusz, pauzując grę. Spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nawet taki spocony mu się podobał.
- Ja zaraz spadam chłopcy, bawcie się ładnie.
Prysznic odświeżył go i wyraźnie poprawił mu humor. Wychodząc, wpadł na Mateusza, jakby chłopak czatował pod drzwiami.
- Ee... Mati? - spytał, skołowany jego nagłą obecnością.
- Kolacja ze śniadaniem u tej pizdy z marketu, co? - Mateusz, dosyć rozgoryczony, popatrzył na niego z kwaśną miną.
- Żebyś wiedział. A ty się ucz, a nie napierdalasz na kompie - odparł mężczyzna, wymijając go. Miał już na sobie świeże ubrania. Schylił się po portfel z plecaka, prezentując mu swoje napięte, umięśnione plecy.
- W dupie mam twoje dobre rady! - wydarł się chłopak, nie zwracając uwagi na Wojtka w pokoju obok. W ogóle, mało czym się przejmował.
- Wiele rzeczy masz w dupie Mati. Nie rób scen - odparł zimno, wychodząc z mieszkania i zakluczając za sobą.
***
Nucąc pod nosem lecącą w radiowej trójce piosenkę, Artur doprawiał potrawkę z kurczaka solą i szczyptą curry, którą to przyrządzał na spotkanie z Piotrem. Do tego był jeszcze ryż. W sumie nie spodziewał się, że mężczyzna tak szybko odpisze. Nie żeby nie wierzył w swój urok osobisty, ale był pewny, że trochę poczeka na odpowiedź, a tym bardziej na konkretną datę kolejnego spotkania. Czuł się przyjemnie podekscytowany na myśl, że jego przygoda z ulubionym aktorem nadal trwa i jest szansa, że szybko się nie skończy. Jeszcze nie mógł uwierzyć w swój łut szczęścia, nie mogąc doczekać się, aż o wszystkim poinformuje swojego przyjaciela Kamila, widząc oczyma wyobraźni niedowierzanie malujące się na jego obliczu.
- No już sobie tak nie schlebiaj, Artur – prychnął, mieszając w garnku i uśmiechając się do siebie głupio. Już czuł na karku miłe dreszcze na myśl o wieczornym seksie. Tym razem zjadł porządnie, by nie zasłabnąć. Swoją drogą, Piotr wywarł na nim miłe wrażenie, zwłaszcza swoją troską, i jakimś takim niegwiazdorskim zachowaniem. W sumie Artur był dla niego kompletnie obcą osobą, a mimo to, zajął się nim w jakiś tam sposób. - Może ma młodszego brata?
Do kuchni wkroczył Max, leniwie podszedł do swojego pana, zadzierając łeb i niuchając w powietrzu co się szykuje. Młodzieniec uśmiechnął się do niego i pogłaskał go po grzbiecie.
- Wybacz kochany, ale to nie dla ciebie. I na Boga, bądź dziś grzeczny. Ja rozumiem lato, hormony ci szaleją, ale opanuj się – wyrecytował poważnym głosem, klękając przed czworonogiem i ujmując w dłonie jego włochaty pysk. Kiedy różowy jęzor oblizał mu policzek, wybuchnął śmiechem i objął Maxa za kark, przytulając do siebie.
- Biorę to za pozytywną odpowiedź! - Uniósł się, poprawiając luźną koszulkę w odcieniu zgniłej zieleni, z nadrukiem niedźwiedzia. - Dziś już się zabawiłeś, z tą suką sąsiada z dołu, więc teraz moja kolej na wesoły wieczór.
Pokręcił głową, wiedząc, że rozmowa z psem, a zwłaszcza tak przydługa i szczegółowa, nadawałaby się idealnie pod psychiatrę. Drgnął, gdy w tylnej kieszeń spodni rozbrzmiała piosenką „World co cold” zespołu Three Days Grace. Sięgnął po telefon mając nadzieję, że to nie Piotr, z wiadomością o odwołaniu spotkania. Odetchnął z ulgą, widząc na iPhonie imię znajomej z liceum, z którą kumplował się do dziś, chociaż przez pewien okres miał podejrzenia, że ta znajomość opiera się tylko na pasożytowaniu dziewczyny na nim. W końcu jego rodzice zarabiali sporo kasy, więc w życiu, od samego początku, nie miał problemu z pieniędzmi. Na szczęście Kinga nie okazała się wredną suką, jak większość innych ludzi, których Artur kiedyś omylnie nazywał znajomymi, a nawet przyjaciółmi. Grupa licząca kilkanaście osób, przez pięć lat skurczyła się do pięciu, oraz do osoby Krzyśka, który bardziej jednak kumplował się z Martyną i Filipem.
- No co tam, Ruda? - spytał od razu, kiedy nacisnął przycisk odbierania połączeń.
- Będę u ciebie za dwadzieścia minut, ok? - Wesoły głos Kingi rozbrzmiał mu w słuchawce.
- Nie ma mowy! - zawołał, łapiąc za drewnianą chochlę i mieszając w garnku. - W tył zwrot i nie zawracać mi tyłka.
- Eeej! No my tutaj zebraliśmy się, aby oblać wasz koncert, a ty co? - Głos Kingi stracił słodkość, a zamiast niej, pojawiła się w nim irytacja. W tle Artur usłyszał Jacka oraz Filipa. Chyba też byli zaskoczeni odmową.
- Ruda, a od czego jest telefonowanie i zapowiadanie się wcześniej? He?
- O matko, gadasz jakbyś sam tej zasady przestrzegał... bla bla bla. - Dziewczyna ciężko westchnęła i Artur wiedział, że właśnie przygotowuję się na zadanie konkretnego pytania. – To co to za plany, że znajomych nie możesz przyjąć?
Artur przewrócił oczami, wyłączając pod garnkiem gaz. Nie mógł powiedzieć Kindze, że właśnie spotyka się z facetem i będą mieć upojny, ostry wieczór. Niestety, dziewczyny z jego paczki oraz Filip nie potrafili zaakceptować decyzji jego i Krzyśka, że na czas jego ''poszukiwania siebie'' ich związek przechodzi na drugi plan, a tym samym mają prawo do poznawania innych. Krzysiek w swej dobroci doszedł do wniosku, że nie chce Artura wciągać w swój problem, więc daje mu pełną wolność, ale kiedy wróci, i w sercu nadal będzie czuć coś do niego, oraz w końcu przekona się, kim jest, wtedy go odbije. Artur w ogóle nie zastanawiał się nad tym, jak to będzie. Lubił Krzyśka, a ich związek zaliczał do tych udanych, i pewnie gdyby nie jego nagłe wahanie co do tego, w jaki sposób pogodzić homoseksualizm ze swoją wiarą, to za parę tygodni świętowali by drugi rok bycia ze sobą. Ale los nie miał zamiaru ułatwiać im sprawy. Jedynej rzeczy, której zabronił mu Krzysiek, to zakochać się w jakimkolwiek mężczyźnie.
- Coś mam. Możesz na mnie złorzeczyć, cokolwiek ci się podoba, ale jak pojawicie się przed blokiem, to was nie wpuszczę, ot co – odparł ze znudzeniem, drapiąc się po brodzie.
- Arturze Fryderyku Duńkowski, jako twoja pierwsza przyjaciółka, wybaczam ci chamstwo, które tak gęsto płynie w twojej krwi. Znaj moją łaskę – prychnęła Kinga, niby ze złością, ale słyszał w jej głosie nutę żartu. Mimo woli zaśmiał się, z tego co powiedziała.
- Twoja szlachetność jest dla mnie darem od niebios, a teraz auf wiedersehen, Ruda. - Rozłączył się, zanim odpowiedziała, uśmiechając się przy tym złośliwie do siebie. Wiedział, że nie będzie miała mu tego za złe. W końcu zawsze tak robił, kiedy dzwoniła w nieodpowiednim momencie. Robił się chamski, próbując dać jej znać, że nie chce i nie ma ochoty teraz gadać. Pozostałą piątkę traktował tak samo.
Odetchnął i przetarł twarz dłonią, ciesząc się, że nie przyszło im do głowy odzywać się do niego stoją już pod drzwiami. Chociaż wtedy na pewno by ich usłyszał, w końcu już raz tak zrobili, podchmieleni Anka, Kinga i Filip darli się jak stado małp. Ten ostatni jeszcze miał czelność założyć kocie uszy, niczym szesnastoletni chłopiec na mangowym konwencie, kiedy wydaje mu się, że wygląda słodko. Niestety, Artur w pierwszej chwili miał ochotę mu je wepchnąć do gardła, i tym samym dać koniec kocim wrzaskom. Niestety, Filip potrafił brzmieć jak kastrowane bez znieczulenia zwierzę. Wtedy też zza drzwi numer dwadzieścia pięć wyjrzała pani Stułkowska, a widząc jej spojrzenie Artur zaczął obawiać się o życie swoje, jak i znajomych. Przełknął kocie uszy kumpla i wszystkich wepchnął brutalnie do mieszkania. Na szczęście Jacek, jako jedyny poważny i dojrzały, bardzo mu w tym pomógł, zwłaszcza gdy jego dziewczyna, Kinga, przeszła z kociego miauczenia w śpiew kanarka, który prędzej brzmiał jak zaduszany słowik.
- Debile... - uśmiechnął się do siebie i ruszył do sypialni, chcąc zmienić koszulkę. Do dwudziestej drugiej pozostało jakieś półgodziny, więc chciał ogarnąć co nieco rzeczy. Założył luźną bluzkę z krótkim rękawem i większym wycięciem w dekolcie, modnym w modzie męskiej. Artur lubił ją, chociażby z tego powodu, że szybko się ją zdejmowało, a to na dzisiejszy wieczór było wręcz idealne.
Drgnął, gdy usłyszał dzwonek domofonu i szybko do niego podszedł, uśmiechając się do siebie. Przygryzł wargę, nadal się szczerząc z przejęcia i patrząc na ekran, w którym ukazała mu się twarz Piotra. Zalało go przyjemne ciepło pożądania na jego widok. Mężczyzna nie mógł go widzieć, z czego bardzo był rad. Nacisnął guzik, który otworzył mu główne wejście i zrobił to jeszcze raz, ale przy kolejnych drzwiach.
- Super. Max, do salonu! - zawołał na psa, który chwilę temu przystanął przy jego nogach, żeby po chwili na słowa pana ruszyć grzecznie do wyznaczonego miejsca. Artur kiwnął w zadowoleniu głową i obrócił się w stronę drzwi czekając na przyjście gościa. Kiedy w końcu po paru minutach rozbrzmiał metaliczny dźwięk dzwonka, odczekał chwilę i otworzył drzwi.
- Hej, właź... - przywitał go ukradkowym uśmiechem, odsuwając się, aby go wpuścić do środka. Ostatnio zastanawiał się nad słowami Piotra, odnoszącymi się do tego konkretnego elementu, z którego powodu na niego leciał. Cóż... jak wyjaśniał wcześniej, chodziło o całość, i właśnie teraz, mając go ponownie przed sobą, utwierdził się w tym przekonaniu.
- Cześć, panienko - odpowiedział Piotr, zamykając za sobą drzwi. W ustach żuł gumę, popatrując na młodego mężczyznę beznamiętnym wzrokiem. - Wybacz, że bez kwiatów - dodał, pochylając się nad nim bez zbędnych wyjaśnień, by pocałować go w usta. Czuć było od niego miętą. Odsunął się prawie natychmiast, i potarmosił jego włosy swoją dużą, ciepłą dłonią. - Serwuj to jadło, coś tak zachwalał, bo jeść się chce jak cholera.
Artur na początku chciał rzucić coś kąśliwego odnośnie nazywania go panienką, ale darował sobie po pocałunku, ogólnie dochodząc do wniosku, że nie ma sensu rozdwajać się nad tym.
- No mam nadzieję, że to nie jedyny powód, dla którego u mnie zagościłeś – prychnął, oblizując wargi, mając ochotę ponownie pocałować mężczyznę, nie potrafiąc oderwać wzroku od jego potężnej sylwetki, przystojnej twarzy, czy dużych, żylastych dłoni. Najchętniej już teraz ugościłby go w swoim łóżku. Odgarnął włosy z czoła i ruszył do kuchni, stwierdzając, że będą mieli na to całą noc. Tak, zakładał, że Piotr zostanie do śniadania i bynajmniej nie miał zamiaru protestować. Wizja porannego seksu jak najbardziej mu się podobała.
W kuchni na stole były już rozłożone dwa talerze, a przy każdym stała butelka piwa.
- Siadaj, a ja już podaję. - Muzyka nadal leciała w radio i chłopak zanucił coś pod nosem, sięgając po jeden z talerzy, aby nałożyć na niego potrawkę dla Piotra.
Mężczyzna zaśmiał się krótko, popatrując na jedzenie. Od obiadu z matką minęło prawie dziesięć godzin i był już naprawdę głodny.
- Nie no, jasne, że chodzi o żarcie - odparł, bębniąc palcami po swoim udzie. Muzyczka w tle jakoś go rozluźniała. - Ty jesteś głodny mojego fiuta, a ja ryżu z mięsem, każdy wyjdzie zadowolony i szczęśliwy - prychnął z kpiną, patrząc łakomie na talerz postawiony przed nim przez Artura. Obiecał sobie, że będzie pilnować tego, jak je. Poczekał, aż gospodarz usiądzie ze swoją porcją, by samemu zacząć powoli nabierać potrawę na widelec, i jak najwolniej potrafił, żuć. Niezbyt mu to wychodziło, starał się jednak jak umiał najlepiej. Żeby jeszcze spowolnić ten proces, wziął w międzyczasie solidnego łyka piwa. - Dobre. Rasowa z ciebie kuchareczka - zażartował, pakując do ust kolejną porcję jedzenia.
Artur prychnął śmiechem, słysząc to.
- Rasowa kuchareczka – powtórzył, patrząc na niego rozbrojony. - Ale cieszę się, że moje kulinarne zabawy ci odpowiadają.
- Odpowiadają - powtórzył po prostu, rozglądając się po kuchni. Wyraźnie czegoś szukał. - A gdzie pies? - spytał, unosząc na niego spojrzenie szarych oczu.
Artur nie przestając się uśmiechać, skierował wzrok na mięso, które znajdowało się w potrawie. Ponownie spojrzał na Piotra, sugestywnie unosząc brwi.
- Smaczny, prawda?
Mężczyzna prawie zakrztusił się, słysząc to. Spojrzał z wyrzutem na talerz, zaraz jednak zapił szybko piwem, nie chcąc nawet dopuścić do siebie myśli o zjedzeniu tego psa. Jakiegokolwiek psa. To było stanowczo obrzydliwe.
- Masz spaczone poczucie humoru - odparł, patrząc na niego ze wstrętem wymalowanym na twarzy. - Powiedz coś jeszcze o eksperymentach przy żarciu, to się zmywam.
- Przecież to był żart... - mruknął Artur, któremu mina nieco zrzedła.
- Rasowe kuchareczki nie powinny sugerować takich rzeczy - mruknął Piotr, chwytając go pod stołem za kolano. Podobało mu się, lubił duże kolana u mężczyzn, zaraz po wąskich biodrach i ładnej sylwetce.
- Hmm... to jak powinna zachowywać się rasowa kuchareczka? - zapytał Artur z przekąsem, rozbawiony tym określeniem. Patrzył na mężczyznę, chętnie chłonąc jego widok, zwłaszcza mięśni ramion, które poruszały się za każdym razem, kiedy ten unosił widelec do ust. Nie sprzeciwiał się dotykowi, a wręcz odwrotnie, przyjął go z żarem w niebieskich oczach.
- Musi być miła, radosna i nie zaciążyć z pracodawcą - odparł bez namysłu Piotr, przenosząc dłoń na łydkę chłopaka. Zawsze był dotykalski, co czasem sobie wyrzucał, uważając to za zachowanie godne cioty. Pomasował jego nogę przez spodnie, nagle zauważając, że jego talerz jest już pusty. Nosz kurwa, pomyślał, znowu wpierdalam jak świnia. Chwycił piwo, dopijając je małymi łyczkami. Ziewnął dyskretnie, odstawiając pustą butelkę. Poczuł się nieco zmęczony całym dniem.
- No niestety, ostatnia rzecz nie pasuje, bo nie jesteś moim pracodawcą, więc chyba nie nadaje się na rasową kuchareczkę. - Artur westchnął, a widząc pusty talerz Piotra dodał: - Bierz sobie dokładkę, sporo tego wyszło.
- A co, po ostatnim poczułeś potrzebę by zostać mamusią? - prychnął rozbawiony, rozmasowując sobie zesztywniały od pochylania się kark. Wstał dosyć niezgrabnie, puszczając jego nogę i nabierając jeszcze trochę jedzenia z garnka, lecz znacznie mniej, niż dostał na początku. Nie chciał wyjść na jakiegoś obżartucha, chociaż najchętniej zjadłby wszystko i zapił jeszcze kilkoma piwami. Cóż, może we wtorek po robocie, pomyślał.
- Niestety cię rozczaruję, ale nie. - Artur dojadał swoją część jedzenia wolno, częściej sięgając po butelkę niż po widelec. Obserwując Piotra szybko zarejestrował, że ten chyba jest zmęczony. Ale proszę, przyszedł do niego. Uśmiechnął się do siebie na to spostrzeżenie. - Ciężki dzień?
- Ciężki i chujowy - odparł mężczyzna, głębiej zapadając się w fotelu. Oczy mu się trochę kleiły, ale dzielnie starał się odegnać zmęczenie. Ponownie chwycił chłopaka za nogę, kładąc ją sobie na kolanie i wkradając się dłonią pod nogawkę. Podrapał go delikatnie po łydce. - Kończ młody, zróbmy co mamy zrobić i spadam do siebie, zanim ci tu, kurwa, usnę na siedząco.
- Hmm... - odparł Artur jakoś niepocieszony jego stanem. Na zmęczonego to chuj wychodził z seksu, więc nie rozumiał po co Piotr w takim razie się fatygował. Bo chyba nie ze względu na jedzenie. Odłożył widelec i butelkę, podnosząc się. Stanął przy mężczyźnie i przesunął palcami po linii jego szczęki, patrząc mu oczy. - Chodź na łóżko – zadecydował, wychodząc z kuchni.