Pierwszy raz zobaczyłem go w jednym z krakowskich barów. Po wyjściu z biura znajomi wyciągnęli mnie na miasto. Właściwie za każdym razem gdy przyjeżdżałem, starali się pokazać mi jakiś klub, muzeum, ciekawostkę, słowem natchnąć mnie duchem grodu Kraka, z mizernym skutkiem zresztą. Lubiłem to miasto tak samo jak ono mnie, umiarkowanie i z chłodną rezerwą. Ze względu na to, że biuro wynajęliśmy w ścisłym centrum, wszędzie było blisko. Spacer na rynek zabrał nam parę chwil, znalezienie lokalu, który by odpowiadał moim towarzyszom, nieco dłużej. Dopiero później dowiedziałem się, że specjalnie dla mnie sprawdzili wcześniej, gdzie wyjść z gejem, a że zazwyczaj chadzali gdzie indziej, to i teraz mieli problem z odnalezieniem rzeczywiście nieco wciśniętego pomiędzy kamienice klubu. Ochrona prześlizgnęła po nas znudzonym wzrokiem i bez szemrania wpuściła do środka. Weszliśmy najpierw do zatłoczonej sali, następnie dosyć stromymi schodami w gardło piwnicy. Z prawej strony, tuż przed wejściem na parkiet, umieszczono szatnię, z lewej toalety. Stanęliśmy w kolejce, zapuszczając wzrok na salę w poszukiwaniu wolnych stolików. Zauważyłem, że w obu pomieszczeniach był bar, tu na dole zdecydowanie mniejszy, wciśnięty w kąt w wielkie drewniane odrzwia, zaraz za wejściem od strony łazienek. Za barem alkohol wszelakiego typu błyskał szkłem butelek, zdecydowanie niżej barman błyskał zmęczonym uśmiechem i spojrzeniem czujnych oczu. Aż przystanąłem na jego widok. Wiedziałem, że gapię się jak szczeniak na sucze sutki, ale miałem to gdzieś. Chłopak zauważył mój wzrok, przeciągnął po mnie spojrzeniem, zatrzymując się w paru strategicznych miejscach i posłał mi kpiący uśmieszek. Zrobiło mi się głupio, nie na tyle jednak, by nie gapić się dalej. Moi towarzysze nie byli tak spostrzegawczy jak on. Zajęci pilnowaniem kolejki, nie zauważyli mojej małej fascynacji przystojniakiem. Chwilę później jego uwagę przyciągnął domagający się czegoś klient, mogłem się więc gapić do woli, nie przejmując się jego reakcją. Na szczęście było dość wcześnie i wyłowiliśmy parę miejsc,więc gdy w końcu udało nam się dopchać do szatni i wręczono nam plakietkę z numerem, siedliśmy tak, by mieć dobry widok na bar i tańczących pośrodku ludzi. Moi towarzysze rozglądali się zaciekawieni, a ja próbowałem wymyślić jakiś sensowny sposób zaczepienia mojego barmana. Nic takiego nie przychodziło mi do głowy, był piątkowy wieczór, a ja miałem za sobą ciężki tydzień. Do tego nie byłem pewien, czy nie jest po prostu nad wyraz spostrzegawczym heterykiem, przyzwyczajonym do zalotów takich palantów jak ja. Ponownie posłałem spojrzenie w jego kierunku. Na oko mierząc miał jakieś metr siedemdziesiąt, szczupłą budowę ciała i jasną skórę. Białe włosy, z ostrym skosem długiej grzywki, co rusz opadały mu na oczy. Ubrany był w szarą bluzkę z dekoltem w łódkę i granatowe spodnie, ze ściągaczami w kostkach. I w te kostki, obute dodatkowo w czerwone tenisówki, właśnie się wgapiałem, gdy podszedł do nas, zgarniając po drodze ze stołów puste butelki i zapytał co podać.
- Kastiel, a co dla ciebie? - usłyszałem.
Spojrzałem na kumpla, usiłując skupić się na tym ponoć banalnym pytaniu. Odpowiedź, która cisnęła mi się na usta nie była bowiem taka, jakiej by się spodziewano w takiej sytuacji. Chciałem jednego i było mi coraz głupiej, bo reagowałem jak nastolatek.
- Piwo czy coś mocniejszego? - nieoczekiwanie pomoc przyszła ze strony „mojego” barmana.
- Piwo.
- Jasne czy ciemne? - miał przyjemny głos, nie za niski, ani za wysoki, ciepły, z lekką chrypką. Z tym że patrzył na mnie z góry, już nie z kpiną a lekką pogardą, jakby czytał w moich brudnych myślach i myśli te zupełnie nie przypadały mu do gustu.
- Belfasta poproszę – rzuciłem w końcu zbierając się do kupy, zirytowany tym, że jeszcze chwila, a zrobię z siebie kretyna.
- Do odbioru przy barze – odpowiedział. Obserwowałem go jak wracał przez tłum, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. Miał niesamowite, miękkie ruchy. Podobał mi się coraz bardziej.
- Znasz właściciela? - Kamil, nasz najlepszy krakowski architekt, był wyraźnie zaskoczony.
- Właściciela?
- Ten barman, który tu przed chwilą był. Ma nawet fanpejdż na fejsie. Ponoć obsługuje tylko znajomych. Jeśli ktoś chce dostąpić tego zaszczytu musi się wystać w długaśnej kolejce przy barze, a to jeszcze nic nie gwarantuje.
- Jest aż tak dobry? - zapytałem.
- Skąd ja mam wiedzieć?! - żachnął się Kamil, oburzony. Reszta towarzystwa wybuchnęła śmiechem.
- Ja chyba czegoś nie rozumiem... - zacząłem powoli.
- Ten barman to gej, klub jest gej-friendly, a Kamil histeryzuje! - Olka śmiała się w najlepsze.
- Chodziło mi o to, czy drinki robi dobre... - popatrzyłem na podwładnego z politowaniem. Olka i Stasiek pokładali się ze śmiechu, w końcu i Kamil się uśmiechnął, zażenowany.
Moje spojrzenie ponownie uciekło w kierunku odrzwi i plątających się za nimi ludźmi. Dostrzegłem błyskającą biel grzywki, więc wstałem z zamiarem pójścia po odbiór zamówienia. Nie myślałem o niczym. Chłopaczek równie dobrze mógł się okazać zakochanym w sobie bucem, a takich nie lubiłem, choćby nie wiem jak wyglądali. Przedarłem się przez tłumek oblegający sąsiednie stoliki, przemknąłem obok długiej kolejki, popędzany wrogimi spojrzeniami. Stanąłem w końcu przy czarnym blacie, pomiędzy dwoma chłopakami siedzącymi na wysokich stołkach.
- Słucham? - drobna brunetka z burzą loczków, postawiła na ladzie kieliszki z shotami i zwróciła oczy na mnie.
- Przyszedłem odebrać zamówione piwo.
- U kogo zamawiałeś? - zapytała zdziwiona.
- U takiego chudego blondyna – odpowiedziałem. Dziewczyna najpierw zaniemówiła, by po chwili się roześmiać.
- Poczekaj chwilę. Kaj! - krzyknęła w stronę drzwi prowadzących najpewniej na zaplecze – to chyba do ciebie!
Po chwili, przytrzymując drzwi biodrem, z magazynu wyłonił się „mój” barman, niosąc kilka kartonów z sokami. Tłumek ludzi, stojących gdzieś za mną, jakby zgęstniał, popychając mnie i przyciskając do kontuaru.
- Kajtek! Może ci pomóc?! - wrzasnął ktoś z tłumu. Część zgromadzonych wokół mnie ludzi zachichotała.
- Kajtuś! Oboje możemy sobie pomóc! - krzyknął ktoś inny. Barman zignorował wrzaski i zaczął rozkładać napoje pod blatem.
- Weź mnie! - wrzasnął ktoś, tym razem bardzo blisko mnie. Aż się skrzywiłem. I akurat tą moją skrzywioną minę dostrzegł, gdy jego spojrzenie wyłowiło mnie spośród zbiegowiska przy barze. Po chwili postawił przede mną butelkę belfasta, przechylając się przez blat i mówiąc do mnie półgłosem:
- Chyba nie sądziłeś, że nie będziesz miał konkurencji? - Skrzywiłem się jeszcze bardziej, chyba jednak trafiłem na buca.
- Jak na razie wszystko mnie zniechęca, żeby o cokolwiek konkurować – odparłem kwaśno. Przechylił zabawnie głowę, obserwując mnie. Przeczesał grzywkę, odsłaniając piękne, niemal czarne oczy i ciemne brwi.
- Kajtek! - wrzasnął znowu ktoś za mną – zrobię ci takiego grzańca, że będziesz błagał o jeszcze! - Widziałem, że mruży oczy, wyraźnie wściekły. Popatrzył w przestrzeń za mną, szukając właściciela głosu. Szepnął coś do barmanki, a ta ściszyła muzykę.
- Żeby mnie rozgrzać, potrzeba czegoś więcej niż kiepskich tekstów. Mam zły dzień, więc daruj sobie dzisiaj te pseudo zaloty – wycedził.
- Kajetan – odparł tamten, dość przystojny, wysportowany brunet w błękitnej koszuli w kratę – oboje wiemy, że nie ma tu nikogo innego, kto mógłby cię zadowolić!
Obserwowałem, jak jego wyraz twarzy zmienia się z każdym słowem, jak wściekłość rozpala się w nim i buzuje. Nie rozumiałem, dlaczego inni zdawali się tego nie dostrzegać. Miałem wrażenie, że szukają w jego uśmieszku nie tego, co trzeba. A uśmiechał się cudownie, kącikiem ust, w lekki, seksowny sposób. Oblizałem wargi wpatrując się w niego. Mrugnął do mnie z niebezpiecznym błyskiem w oczach i sięgnął pod ladę.
- Panowie – rozległ się jego głos, wzmocniony mikrofonem – podziękujcie proszę chłopakowi w błękicie za anulowanie na dzień dzisiejszy wszystkich Kart Stałego Klienta. I radzę zapamiętać, że na mnie się nie wrzeszczy. Znacie zasady.
Po sali rozległ się jęk zawodu, poleciało parę wyzwisk i komentarzy w stronę przystojniaka w kratce, który wrócił zły do swojego stolika. Barmanka, obserwująca z boku całe zdarzenie, śmiała się teraz w najlepsze.
- To było wredne, Kaj – skomentowała.
- Łeb mi dzisiaj pęka, a ten się wydziera odkąd przyszedłem. Ile można prosić...
- Ciekawe jak to opiszą ci twoi fani? - zapytała.
- Niech piszą co chcą, jak nie mają nic ciekawszego do roboty... - westchnął i ponownie skupił spojrzenie na mnie – Jeszcze tu jesteś?
- To było ciekawe przedstawienie. Jakbym mógł przegapić coś takiego? - zakpiłem. Uśmiechnął się i znowu był to nowy uśmiech, zmęczony, leniwy, nie sięgający oczu. Neutralny. Zaczynałem je kolekcjonować i miałem ochotę na więcej. Tymczasem Kaj oparł głowę na ręce, wplatając w palce niesforną grzywę włosów.
- Mój bar, moje prawo – usłyszałem.
- Przystojniak nie przypadł ci do gustu? - drążyłem. Barmanka parsknęła, natomiast mój rozmówca ponownie zmrużył oczy ze złości. Zaczynałem lubić ten gest.
- Mam zdecydowanie lepszy gust – wycedził – Ty mnie chcesz poderwać czy wkurzyć?
- Jeszcze nie wiem – posłałem mu najbardziej niewinny uśmiech, jaki udało mi się stworzyć, nie parskając śmiechem – Serio masz fanpejdż? - zapytałem.
- Serio – westchnął, obserwując mnie czujnie.
- No nie wzdychaj tak, nie mów, że posiadanie własnego fan klubu nie łechta ci ego!
Przechylił się przez kontuar, by być bliżej mnie. Wstrzymałem oddech.
- Niczego, poza portfelem, mi nie łechta – wymruczał. Zadrżałem, czując jak wydychane przez niego powietrze otula mi ucho. Wciągnąłem jego zapach, a pachniał pięknie; rozgrzaną skórą, pomarańczą, drewnem. Uwielbiałem naturalne zapachy. Odsunął się dopiero wtedy, gdy gdzieś blisko nas błysnął flesz.
- Przepraszam – dodał, nie patrząc mi w oczy – ale coś mi się zdaje, że i ty wylądujesz na mojej stronce. Właśnie któryś z tych kretynów strzelił nam fotkę...
- Żartujesz chyba... – roześmiałem się, ale natrafiłem na jego zażenowane spojrzenie.
- Sam możesz sprawdzić – podał mi wizytówkę z adresem strony baru – Fan Klub jest podpięty pod oficjalną stronę klubu.
- Po co ich podpiąłeś, skoro cię drażnią? - zapytałem naiwnie. Po chwili, widząc jego spojrzenie, zdałem sobie sprawę, o co mogło chodzić... - Kasa, reklama, nowi goście. Rozumiem. Znowu się uśmiechnął, znów inaczej. Bardziej naturalnie, tak jak uśmiechasz się do rozmówcy, o którym myślisz, że cię rozumie. Przetarł zmęczone oczy i ponownie przyciszył muzykę.
- Głowa mnie dzisiaj strasznie boli – wyjaśnił – Miało mnie tu nie być, ale jeden z barmanów nie mógł przyjść i mnie ściągnęli, wredoty – spojrzał ciepło na kręcącą się w pobliżu dziewczynę – Zresztą niech ludziska trochę pogadają, zanim przyjdzie ich więcej i ktoś rozkręci taneczną imprezę.
Rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu moich towarzyszy. Olkę i Staśka dostrzegłem przy stoliku, Kamila nigdzie nie było widać.
- Chyba zaniosę piwo moim znajomym... - powiedziałem z ociąganiem, przypominając sobie o nich.
- Byli tu jakiś czas temu – Kaj roześmiał się szczerze – Tylko byłeś zbyt zajęty wgapianiem się we mnie! - zakpił.
- Co ja na to poradzę, że mam dobry gust? - odpowiedziałem lekko, upijając łyka mojego belfasta. Na chwilę zamarł, ale po chwili odzyskał rezon.
- Nie chciałbym cię rozczarować, ale masz gust tłumu. To chyba nie najlepiej o tobie świadczy – jedna brew powędrowała mu do góry. I znowu, mimo, że był przynajmniej głowę niższy ode mnie, miałem wrażenie, że patrzy na mnie z góry.
- Świadczy to tylko o tym, że w tej kwestii tłum ma gust równie dobry, jak ja – odpowiedziałem. Przez chwilę miałem wrażenie, że go zawstydziłem. Zaraz jednak ostro zawibrowała komórka, którą miał powieszoną na szyi, więc cofnął się, by odebrać. W trakcie jego rozmowy rozglądałem się po sali i zebranych wokół baru ludziach. Część zerkała na mnie, część otwarcie się gapiła, na całe szczęście większość nie zwracała na mnie uwagi. Ale i tak dość dziwnym było być obiektem tylu spojrzeń.
- Maja! - usłyszałem jego głos i spojrzałem w jego stronę. Był czymś wyraźnie poruszony – Pilnuj interesu, bo mi jakiś homofob burdę na górze robi! - warknął w stronę dziewczyny i zaczął się przedzierać przez tłum w stronę wyjścia. Poszedłem za nim. Kiepski ten jego fanklub, myślałem z przekąsem, skoro chce pomagać nosić soczki, a do bójki się nie garnie... Sam za przemocą delikatnie mówiąc nie przepadałem, co nie znaczy, że miałem go zostawić samego. Wolałem go mieć na oku. Spostrzegł mnie dopiero przy schodach prowadzących na parter. Zmierzył mnie spojrzeniem zimnych, skupionych oczu.
- Czego chcesz? Poradzę sobie! - warknął. Głos tez miał inny, zdecydowany, mocny. Ta jego wersja była bardziej seksowna od poprzedniej.
- To dobrze – odpowiedziałem, zrównując się z nim.
- Nie mieszaj się! Dam sobie radę! - był coraz bardziej zły. Nie chciałem, żeby tracił opanowanie, ale tym bardziej nie zamierzałem udawać, że za nim nie idę.
- Nie przeczę. Ty załatwisz gościa, a ja sobie popatrzę. Ponoć w gapieniu się jestem dziś całkiem niezły – parsknąłem, wymijając go. Słyszałem, że zaklął siarczyście ze złości, wbiegając po schodach. Przyspieszyłem, by nie stracić go z oczu. Nienawidziłem biegania...
Kiedy dotarliśmy na górę, na chwilę przystanął oceniając sytuację, by zaraz rzucić się w wir walki. Przy drzwiach wejściowych szarpało się trzech mężczyzn i dwóch ochroniarzy. Poszedłem za nim, na wszelki wypadek stając na tyle blisko, by w razie czego pomóc i na tyle daleko, by nie przeszkadzać. Sala była wyludniona. Garstka gości, która nie zdążyła, bądź nie chciała wyjść, siedziała w ciszy przy jednym ze stolików. Przy barze młoda barmanka trzęsącymi się dłońmi wybierała numer na policję. Kaj z biegu pierwszemu z napastników podciął nogą kolana, drugiemu przyłożył łokciem. Ochrona rzuciła się na nich z nową werwą, przygwożdżając jednego z nich do podłogi. Drugim zajął się Kaj, kopiąc go w krocze. Facet z wrzaskiem zgiął się wpół.
- Jesteś ty mała dziwko! - wrzasnął trzeci napastnik, rzucając się na chłopaka. Kaj zamarł. Wpatrywał się w atakującego. Patrzyłem na to zaskoczony, pamiętając jego wcześniejsze wprawne ruchy. Nagle w ręce mężczyzny błysnął nóż. Nie sądzę by Kaj go widział, wciąż gapił się na agresora, zaszokowany. Facet nie tracił czasu. Zamachnął się ręką. Podbiłem ją do góry, wytrącając mu nóż. Jeden z ochroniarzy uderzył mężczyznę czymś w głowę. Ten okręcił się i runął na podłogę. Odkopnąłem nóż, podczas gdy reszta skuwała faceta kajdankami.
- Sprawdźcie czy nie ma jeszcze jakiejś broni, póki jest nieprzytomny – poleciłem cicho. Wszyscy dyszeliśmy jak parowozy, Kaj chyba najmniej, za to był najbardziej przerażony. Dwóch pozostałych napastników wpatrywało się w swojego kompana z szokiem na twarzach, miałem nadzieję, że to z powodu użycia przez niego broni, a nie dlatego, że leżał nieprzytomny.
- Szefie... Co się stało? - zapytał jeden z ochroniarzy.
- Ale jazda... - stwierdził drugi drżącym głosem – nożownika jeszcze nie mieliśmy...
Kaj cofnął się, potknął o coś i klapnął na tyłek.
- Głowa między kolana – nakazałem mu. Spełnił moje polecenie bez szemrania. Drżał.
- Szefie... Wezwać lekarza? - ochroniarz zdawał się być nieźle zaniepokojony wyglądem swojego pracodawcy.
- Komuś coś się stało? - zapytał ten cicho, uspakajając się na tyle, by siąść normalnie.
- Raczej nie – ochroniarz popatrzył po swoim koledze, prześlizgnął spojrzeniem po mnie, nawet zlustrował stan napastników. - Dzięki za pomoc – uścisnął mi dłoń.
- Spoko – uśmiechnąłem się. Podałem Kajowi rękę. Przyjął ją bez namysłu, wstając powoli, ale pewnie. Po chwili nasz skuty nożownik ocknął się i najpierw szarpał się jak ryba bez wody, by zaraz uspokoić się i zacząć wywrzaskiwać różne epitety pod adresem Kaja. Ewidentnie mieli jakieś zatargi z przeszłości i to by poniekąd wyjaśniało użycie broni w zwykłej bójce... Jeden z ochroniarzy nie wytrzymał nerwowo i zagroził, że go uciszy. Wrzaski ustały, ale mężczyzna łypał na Kajetana groźnym, nienawistnym spojrzeniem. Miał rozciętą skórę na głowie, ale żaden z nas się tym specjalnie nie przejął. Po jakimś czasie przyjechał radiowóz i zabrał napastników, spisując wstępny raport. Kaj kazał ludziom posprzątać. Nakazał też wypić po gorącej czekoladzie, na co jeden z ochroniarzy parsknął śmiechem. Momentalnie jednak ucichł, widząc minę swojego szefa.
- Żadnego alkoholu dzisiaj! - warknął – nie wiadomo co tu jeszcze przylezie! Kaśka, jesteś w stanie zostać na zmianie? - zwrócił się do bladej jak papier barmanki.
- Tak... Zaraz mi przejdzie...- wyszeptała dziewczyna.
- Pilnujcie jej chłopaki – nakazał. Odebrał od dziewczyny jakieś pudła i ruszył w stronę piwnicy. Pomogłem mu je zanieść do magazynu. Nie odezwał się już więcej. Wyłapałem tylko jego puste, nieobecne spojrzenie. Na klientów nie zwracał najmniejszej uwagi. Weszliśmy na zaplecze. Po chwili w drzwiach pokazała się Maja.
- Słyszałam co się tam wyrabiało... Idź do domu Kaj, odpocznij, bo straszysz gości. Poradzimy sobie z Robertem i Kaśką.
- Dobrze – odpowiedział cicho, rozkładając zawartość pudeł na półkach i w lodówce. Maja spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. Nie wiedziałem jednak, czy bardziej dziwiła ją moja obecność, czy stan jej szefa. Dziewczyna wyszła, a ja podałem Kajowi ostatnie pudło i stanąłem gdzieś w połowie drogi do drzwi. Czekałem na jego następny ruch. Na razie jednak chłopak zajęty był układaniem jakiś produktów na najniższej półce. Przysiadł na podłodze, odwrócony do mnie plecami. Obserwowałem go czujnie, bo byłem pewien, że coś było nie tak. Miał spowolnione ruchy, które w końcu ustały, gdy przygarbiony znieruchomiał, kładąc głowę na jednej z półek.
- Ty też już idź – doszedł mnie w końcu jego przytłumiony głos. Po chwili weszła Maja, zabrała coś z jednej z półek i spoglądając na niego z zaniepokojeniem, wróciła na salę. Chłopak odetchnął. Nawet z tej odległości widziałem, że drży. Objął się rękami, skulił, dłonie zaciśnięte w pięści skrzyżował na karku. Nie wiedziałem co robić. Nie znałem go, nie wiedziałem, czego może potrzebować. W końcu podszedłem do niego i spróbowałem przytulić. Szarpnął się i uderzył na ślepo. Sparowałem jego cios, potem następny. Był cholernie silny! Odskoczyłem na tyle, na ile to było możliwe. Rzucił się na mnie. Spojrzenie miał dzikie, wątpiłem, by był świadom tego, co się działo. Po tym, jak kilka następnych ciosów jednak mnie dosięgnęło wiedziałem, że musiał coś trenować. Bolało! W końcu źle wymierzył i zamiast we mnie trafił w metalową krawędź półki. Syknął, przytomniejąc, patrząc to na swoją dłoń, to na mnie. Siedzieliśmy obaj naprzeciwko siebie, dysząc i wpatrując się jeden w drugiego.
- Co tu robisz? - warknął.
- Siedzę! - parsknąłem.
- Miałeś wyjść! - wrzasnął – Co to miało być?! Zamknąłeś drzwi, żebym myślał, że sobie poszedłeś?!
- To Maja wyszła, a nie ja!
- Prosiłem żebyś wyszedł, do kurwy nędzy!
- No i? - cała ta kłótnia zaczynała mi działać na nerwy.
- To, że mogłem ci zrobić krzywdę, idioto! - krzyknął znowu. Teraz dopiero drżał. Trząsł się wręcz cały.
- Zimno ci? - zapytałem, chcąc zakończyć ten bezsensowny spór.
- Nie... To ze stresu... - ledwo cokolwiek mówił, tak szczękały mu zęby – Podasz mi jakiś sok?
Spełniłem jego prośbę i usiadłem naprzeciw niego. Pił drobnymi łyczkami, unikając mojego wzroku.
- Jak bardzo...? Nic ci nie jest? - zapytał w końcu.
- Nie, mam dobry refleks – odpowiedziałem. Spojrzał na mnie, ale nie umiałem ocenić ani tego wzroku, ani jego nastroju.
- Kaj... - dodałem spokojnie – dostałem kilka razy, kilka ciosów sparowałem. Bić się nie potrafię, ale refleks mam naprawdę niezły. Dlatego dałem radę ci pomóc, dlatego dałem radę parę razy ci zwiać – uśmiechnąłem się, siadając wygodniej, podpierając się rękami – Cholernie silna z ciebie bestyjka – dodałem z uznaniem. Bolały mnie przedramiona, spodziewałem się pięknych sińców następnego dnia. Uśmiechnął się na tą moją przygłupią tyradę.
- Ja ci dałem w pysk, a ty mi słodzisz? Masz jakieś zaburzenia? - na jego usta wypełzł złośliwy uśmieszek. Z całego repertuaru jego min ta, jak dotąd, podobała mi się najbardziej. Poza tym zaczynałem podejrzewać, że byciem chamskim pokrywa nieumiejętność radzenia sobie z emocjami...
- Być może mam – mrugnąłem do niego. Zirytował się.
- Słuchaj no! Jeśli chcesz mnie przelecieć, to nawet o tym nie myśl, bo mowy o tym nie ma! A jeśli chcesz, żebym to ja przeleciał ciebie, to się ustaw w kolejce! - warknął, wstając. Miałem zamiar zrobić to samo, ale powstrzymało mnie potężne burczenie w brzuchu. Zacząłem się śmiać.
- Właściwie to nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, poza jedzeniem – uśmiechnąłem się do niego szczerze – Zabrałbyś mnie na jakieś jedzonko? Słabo znam miasto...
Przez chwilę patrzył na mnie z góry, czujnie i oceniająco. W końcu wyciągnął do mnie rękę i pomógł wstać.
- Taki duży, a nie umie się bić? - zakpił. Miałem metr osiemdziesiąt siedem, był niższy o głowę.
- Nigdy jakoś nie było potrzeby. Pewnie dlatego, że jestem taki duży – wyszczerzyłem się, a on parsknął śmiechem. Z zafascynowaniem patrzyłem, jak jego uśmiech obejmuje oczy, jak mrużą się pozostając czarnymi szparkami na jasnym tle.
- Pięknie się śmiejesz – wypaliłem. Spoważniał. Popatrzył na mnie, jedną brew unosząc w geście delikatnej kpiny. – O żesz! Heterochromia! - zawołałem zachwycony. Aż zamrugał z zaskoczenia.
- Ok... - cofnął się, dłonie wyciągając przed siebie w obronnym geście – Może nie jesteś z fanklubu, ale zachowujesz się zupełnie jak oni, świrze!
- Daj spokój! - roześmiałem się – Dotąd tylko jedną osobę znałem z czymś takim. Nosisz soczewki? Bo nie zauważyłem tego wcześniej.
- No tak... - popatrzył na mnie z zażenowaniem – Dla żartu raz niebieskie, raz czarne, żeby się zastanawiali jakie mam te oczy naprawdę.
- Piękne... - powiedziałem poważnie. W przebłyskach świadomości zastanawiałem się, co się ze mną działo. Nie bywałem aż tak bezpośredni.
- Jesteś szurnięty – przewrócił oczami i popatrzył na mnie spod grzywy. Uśmiechnąłem się zawadiacko.
- A kto jest normalny?
- Nie boisz się mnie? - zapytał. Wyraz twarzy miał wciąż rozbawiony, ale ton głosu się zmienił. Był zdecydowanie bardziej znużony.
- Nie – odpowiedziałem pewnym głosem zgodnie z prawdą, poważniejąc.
- Lubisz zapiekanki? - zapytał, odwracając się i szukając w szafie swojej kurtki.