Krótka historia Antona W.
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 28 2012 21:28:25
- Aaaach... jęknął przeciągle Anton, obserwując jak jego dwaj kumple biegają za wiewiórkami po miejskim parku. Nudziło mu się i był głodny, ale te szczurki z puszystymi ogonkami wcale nie wyglądały smakowicie. - Odbiło im – stwierdził, krzywiąc się na poczynania towarzyszy. Zamiast, normalnie, pójść i złapać któregoś ze szwędających się o tej porze, wracających z pracy ludzi, oni uparli się na te przeklęte rude myszy.
- ANTON! - wykrzyknął podniecony Ihor. - Złapałem, patrz! - Przydreptał do przyjaciela, trzymając w wyciągniętych dłoniach zdobycz. Małe rude stworzonko wiło się w mocnym uścisku wielkich łap Ihora i Antonowi zrobiło się go szkoda.
- Na serio chcesz to zjeść? - upewnił się. Zwierzątko pisnęło.
- Jest dobre! Chcesz spróbować? - spytał mężczyzna, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Skręca mnie na samą myśl o tym cuchnącym... badziewiu – odparł Anton, a żeby pokazać jak bardzo go to obrzydza – skrzywił się jeszcze bardziej.
- Nie, to nie. - Ihor wzruszył ramionami i już miał zatopić kły w rudym futerku ofiary, gdy zwierzątko pisnęło żałośnie, na co serce Antona skręciło się z żalu jeszcze mocniej, niż pusty żołądek. W ostatniej chwili chwycił wielkie łapsko Ihora i niemal łamiąc mu palce, wyrwał stworzonko z jego uścisku. Zaskoczony mężczyzna nawet nie zaprotestował. Dopiero po chwili zreflektował się i wykrzyknął:
- Ej, no! Złap sobie własną!
Ale Anton już chował wiewiórkę za pazuchę, łypiąc złowrogo na towarzysza.
- Mama nie uczyła cię, żeby nie bawić się jedzeniem? - Polujący nieco dalej Vincent, przeczuwając kłopoty, przystanął i zwrócił się do towarzyszy.
Anton prychnął lekceważąco, wstał z ławki, którą okupował od dłuższej chwili i odszedł bez słowa, nie zaszczycając przyjaciół pojedynczym spojrzeniem.
Ihor i Vincent wymienili niewiele rozumiejące spojrzenia, wzruszyli ramionami i powrócili do polowania, zostawiając towarzysza samemu sobie.
***
Anton szedł parkową alejką, tuląc do siebie zwierzątko, które właśnie uratował. Wyglądało na to, że się go nie boi, siedziało grzecznie w jego dłoniach, a jego serduszko nie biło już tak szybko jak wcześniej. Antonowi wydawało się, że stworzonko jest mu wdzięczne za ratunek, więc kupił jej paczuszkę pestek dyni w całodobowym sklepie.
Patrząc jak zwierzątko wcina pestkę, zastanowił się, czy naprawdę nie powinien jej zjeść. Jego żołądek wył z głodu, ale Anton nie chciał atakować byle kogo. Cuchnący bezdomni, ćpuni, albo sprzedające się w ciemnych uliczkach dziwki, nie byli czymś, w co chciałby się wgryźć. Mógłby to zrobić, ale ich krew nie nasyciłaby go na długo. Potrzebował czegoś wyjątkowego, czystego i... słodkiego. Co prawda Millicenta (tak, w przypływie dobrego humoru, nazwał swoją nową towarzyszkę), była naprawdę słodkim stworzonkiem, ale nie chciał robić jej krzywdy. Zwłaszcza, że tak uroczo wyglądała, siedząc w kieszeni jego kurtki, chrupiąc pestkę dyni.
Anton westchnął ciężko. Nie zje, Millie, nie ma mowy.
Przeszedł się jeszcze kawałek, szepcząc do towarzyszki, kiedy nagle do jego nozdrzy dotarł cudownie słodki zapach. Źrenice rozszerzyły się momentalnie, a kły same wyskoczyły z dziąseł. Krew zawrzała w jego żyłach, a Millicenta wyczuwając nagłą zmianę w zachowaniu towarzysza, schowała się głębiej do kieszeni.
Nogi same zaniosły Antona w odpowiednie miejsce. I choć brudny zaułek nie wyglądał zbyt zachęcająco, on nawet tego nie zauważył. Zapach krwi był silniejszy, niż cuchnący uryną śmietnik. Gdy zagłębił się w uliczkę, zaczął węszyć w powietrzu usiłując zlokalizować źródło tego wspaniałego aromatu. W końcu dotarł do zardzewiałych schodów pożarowych na samym końcu, gdzie okna budynku wychodziły na zaułek. Tam, na ostatnim piętrze wypatrzył uchylone okno, z którego wydostawał się smakowity zapach. Anton oblizał wargi. Musiał się tam dostać. Wszedł na schody i cichaczem wspiął się na ostatnie piętro. Będąc już na miejscu, ostrożnie zajrzał przez okno.
Sypialnia! W niej łóżko, a na nim... jego dzisiejsza zdobycz.
Pachniała tak smakowicie, że Anton był pewien, iż jest piękną, bezbronną kobietką. Z doświadczenia wiedział, że kobiety zawsze pachniały słodko.
Niemal bezszelestnie wślizgnął się do środka i powoli zbliżył do łóżka. Był już o krok od niego, kiedy usłyszał pisk wydobywający się z kieszeni. Nieco wystraszona Millicenta wystawiła łebek, by zobaczyć co się dzieje. Niestety, nie tylko Anton ją usłyszał. Śpiąca poruszyła się, mruknęła coś pod nosem i sięgnęła do lampki stojącej na nocnym stoliku. Anton nie zareagował w porę i błysk światła poraził jego oczy, oślepiejąc na chwilę. Wampir syknął z bólu, a kiedy już odzyskał zdolność widzenia, pierwszym co zobaczył był przerażony wzrok... młodego mężczyzny. Przez chwilę mierzyli się zaskoczonymi spojrzeniami, jakby czekali aż "ten drugi" odezwie się pierwszy lub wykona jakiś ruch. W końcu usta chłopaka poruszyły się.
- Wła... - jęknął cicho.
- Hę? Co? - Anton nadstawił ucha.
- W - Wła... - Usta młodego zadrżały.
- Wysłów się wreszcie, człowieku - zdenerwował się Anton. Nie miał czasu na domyślanie się o co może mu chodzić. - Wła - co? Władysław?!
- WŁAMYWACZ! - wrzasnął chłopak i byłby pewnie tym wrzaskiem obudził cały budynek, gdyby Anton nie interweniował. Jednym susem wskoczył na łóżko, przygniótł ofiarę do materaca i zasłonił jej usta dłonią.
- Cicho bądź! - syknął wprost do ucha chłopaka. Jeszcze tego mu brakowało, żeby jacyś sąsiedzi wezwali policję. - Nie jestem włamywaczem! - zapewnił zabierając dłoń. Ofiara ani drgnęła, zbyt przerażona, by się bronić.
- T-to kim? - odważył się zapytać zaatakowany.
Anton uśmiechnął się szeroko, prezentując okazałe kły.
- Wampirem - odparł. Tak jak przypuszczał chłopak zadrżał zdjęty strachem.
- Za - zabijesz mnie? - pisnął.
- Nie ciebie - pokręcił głową Anton. - I przestań się jąkać! - nakazał. Chłopak energicznie pokiwał głową.
- Więc kogo chcesz zabić? - spytał.
Anton skrzywił się z odrazą.
- Nikogo nie będę zabijać! Coś się tak uparł! Po prostu chcę się napić trochę tej słodkiej krwi, którą tu wyczułem. Więc powiedz mi, chłopcze, gdzie ona jest?
- Kto? - zdziwił się zapytany.
- Ta dziewczyna o słodkim zapachu! - odparł podekscytowany wampir.
- Ale tu nie ma nikogo prócz mnie - młody pokręcił głową.
- Jak to nie?! Przecież wyraźnie to czuję! - ostawał przy swoim Anton. - Siostra?
- Jestem jedynakiem - odpowiedział chłopak.
- Matka? - próbował dalej wampir.
- Mieszka w innym mieście.
- No to nie wiem! Babcia, ciocia, sąsiadka?!
- Umm... obok mieszka starsza pani, ale nie wiem... Bo ona strasznie cuchnie... - szepnął chłopak nieco zawstydzony, że zdradza prywatne sekrety sąsiadów obcemu człowiekowi.
- Nie, nie, nie! Nie mogłem się aż tak pomylić! Jestem pewien, ze czułem zapach kobiety!
- Ale w tym mieszkaniu jestem tylko ja - zapewnił chłopak trzepocząc rzęsami.
W tym momencie na Antona spłynęło olśnienie.
ZATRZEPOTAŁ RZĘSAMI!
Facet!
Wampir przyjrzał mu się nieco dokładniej. Drobne ciałko, dziewczęca buzia i lekko zarumienione policzki. Tak, to mógł być on. Nadal nie mogąc w to uwierzyć, pochylił się nad chłopakiem, wtulił nos w zgięcie jego szyi i głęboko wciągnął powietrze.
- Aaaach... - jęknął chłopiec i zadrżał, tym razem nie ze strachu.
O tak! Teraz Anton mógł być pewny. Słodki zapach należał do tego człowieka.
- Jak ci na imię? - szepnął zmysłowo do jego ucha, delikatnie muskając ustami skórę tuż nad tętnicą szyjną. Chłopiec czy dziewczynka, było mu bez różnicy. Ważna była tylko cudowna słodycz płynąca w jego żyłach.
- Lucas - wydusił z siebie chłopak, wijąc się pod dotykiem błądzących po jego ciele, dłoni wampira.
- W takim razie, Lucas - zagadnął Anton odrywając się na chwilę od zdobyczy, by zdjąć kurtkę i ostrożnie (by nie uszkodzić Millie) odwiesić ją na oparcie, stojącego pod ścianą, fotela. - Pozwól, że poczęstuję się twoim słodkim nektarem.
Chłopak znów jęknął z rozkoszy i wyciągnął ramiona do wampira.
Millicenta słysząc dziwne odgłosy, wysunęła ryży łebek z kieszeni, lecz zaraz schowała się na powrót, speszona tym co zobaczyła.
***
Syty i zaspokojony Anton włożył kurtkę. Zajrzał do kieszeni, by sprawdzić, czy Millicenta jest cała i zdrowa. Uśmiechnął się na widok zwiniętego w kulkę, śpiącego zwierzątka. I kiedy miał już dać susa w ciemność nocy, zza pleców dobiegł go zaspany, słodki głosik:
- Idziesz już?
Anton zaklął w myślach i odwrócił się do leżącego w wyzywającej pozie, rozczochranego młodzika. Na jego jasnej, gładkiej skórze wciąż lśniły kropelki potu i wampir z trudem przełknął ślinę.
- No wiesz, niedługo będzie świtać, więc... - próbował się wykręcić.
- Ale wrócisz, prawda? - spytał Lucas z nadzieją.
- Eee... nie sądzę. - Wampir pokręcił głową. Niby po co? Dostał czego chciał.
- Jak to?! Dlaczego nie?! - Chłopak usiadł na łóżku.
- Nooo... normalnie! Najadłem się, zabawiłem i lecę dalej - wzruszył ramionami. - Czego niby ode mnie oczekujesz? Jestem wampirem.
- No, bo ja myślałem, że może kiedyś to powtórzymy... - Lucas zatrzepotał rzęsami, robiąc przy tym słodką i niewinną minkę.
Anton parsknął śmiechem.
- I co jeszcze? Może mam się z tobą chajtnąć i urodzisz mi stadko wampirzątek? - prychnął, a oczy chłopaka zapełniły się łzami.
SZLAG! Teraz będzie problem!
- To znaczy... że mnie wykorzystałeś... a teraz porzucasz? - chlipnął.
Anton zgłupiał. Nagle poczuł się jak w taniej operze mydlanej. Zaraz Arabella Fracciatella wyzna mu miłość po portugalsku, a on, Luis Fernando czy inszy Geronimo, wzruszy się, rzuci na nią/niego i cały kolejny odcinek będą się zastanawiać: kto, do ciężkiej cholery, jest ojcem Pablita?
Anton otrząsnął się z pierwszego szoku i oznajmił:
- Słuchaj no, jestem cholernym wampirem, a my się nie bawimy w dom, okej?! Przychodzimy, bierzemy co chcemy i spadamy, zanim nas złapią.
- Ale... ale ja myślałem, ze będzie tak jak w książce! - Chłopak zaniósł się płaczem. - Że się we mnie zakochasz i będziemy razem przez całą wieczność! Tak jak w książce!
Anton podrapał się po głowie.
- W jakiej książce, do stu diabłów?
Chłopak otarł łzy i sięgnął pod poduszkę, wyjmując spod niej grube tomisko. Na sam widok krwiście czerwonego jabłuszka na okładce, Antonowi zrobiło się słabo.
ZNOWU!
Ileż razy ta książka zatruła mu życie? Nie dość, Że wszyscy teraz myśleli, że wampiry to wegetarianie, to jeszcze wymagają od nich... uczuć! Miłości, związku i cholernych bachorów.
Nie raz, by przeżyć, Anton musiał uciekać się do podstępu, smarując ciało połyskliwymi kremami, by zwieść swoje ofiary. A potem godzinami męczył się, usiłując pozbyć się brokatu.
O nie! Nienawidził tej, jego zdaniem ośmieszających cały wampirzy ród, książki. Ani głupców, którzy myśleli, że porządny wąpierz jest przystojnym romantykiem ze smutną, tragiczną przeszłością.
- Nie ma mowy! - cofnął się o krok.
- Ale... myślałem... bo piłeś moją krew, prawda? - Chłopak podniósł się z łóżka i ruszył w stronę wampira z obłędem wymalowanym na twarzy i dziwnym uśmieszkiem na ustach. - Kochaliśmy się kilka razy... Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
Anton nie odpowiedział. Odwrócił się, wskoczył na parapet i dał susa w ciemność nocy, obiecując sobie solennie, że jeśli kiedykolwiek spotka autorkę tej przeklętej książki, zje ją w całości, nieważne jak paskudnie będzie smakowała.
***
Po raz kolejny Anton siedział na ławce w parku. Jego skórzana kurtka leżała obok, a na niej, zwinięta w kłębek, spała Millicent. Wampir westchnął. W ustach wciąż czuł jeszcze słodki smak krwi chłopaka. Szkoda, że Lucas okazał się wariatem. Kto wie, może gdyby był normalny, Anton zrobiłby z niego swojego karmiciela?
Spojrzał w przejaśniające się niebo. Nieługo będzie świtać, powinien schować się w bezpiecznym miejscu, bo nie miał ochoty leczyć kolejnych oparzeń. Delikatnie uniósł kurtkę z śpiącą na niej Millicent. Uśmiechnął się na widok jej uroczej mordki. Będzie musiał kupić jej więcej pestek.
Gwiżdżąc pod nosem wesołą melodyjkę, ruszył przed siebie, na wszelki wypadek rozglądając się wokół. Kto wie ile fanów "Zmierzchu" może się chować po krzakach.