Niczego nie żałuję 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 13 2012 23:06:28
Mateusz i Rudy ciężko pracowali, bym poczuł się jednak wilkiem. Nie używali słowa „wilkołak”, pasowało dużo bardziej do tego, co wcześniej miałem za twór kultury popularnej, a okazało się rzeczywistością. Kiedy powiedziałem im o tym, Mateusz przewrócił oczami a Rudy zniesmaczonym tonem stwierdził, że nie, to zupełnie co innego. Otrzymałem wykład mówiący, że nie jesteśmy zmutowanymi ludźmi, tylko odrębną rasą. Mimowolnie przyszedł mi na myśl seks międzygatunkowy i to, że w normalnych okolicznościach uznałbym to za ciężkie zboczenie. Jednak „normalnie” oznaczało bez Mateusza. Nie skomentowałem, nie miałem ochoty gadać na ten temat. I tak wystarczająco wiele wysiłku kosztowała mnie samokontrola, by nie zrobić przy nim czegoś głupiego i bez takich tematów. Nie wiedziałem, na ile było po mnie widać te wysiłki. Podejrzewałem, że wystarczająco, by za każdym razem, kiedy wygrywałem trudniejszą potyczkę, widzieć kpiący uśmiech Mateusza.
Kika razy usiłowałem przemienić się w wilka, ale bezskutecznie. Do tego też się głośno nie przyznawałem. Zakazali mi nawet próbować, argumentując że mógłbym mieć problemy z ponowną przemianą. Nie przejąłem się tym zbytnio, bo jak sami przyznali, nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z aż tak zasymilowanym przez ludzi wilkiem. Przynajmniej jedno się nie zmieniło, wciąż mieszkałem w akademiku, piłem z kumplami i chodziłem na zajęcia. Chyba wciąż byłem człowiekiem.
Z tego co zdążyłem się zorientować, stado cierpiało na deficyt osobników z wyższym wykształceniem, co w XXI wieku niewątpliwie było dla nich kłopotliwe. Zdaje się, że właśnie niezbyt ścisłe związki z ludźmi przeszkadzały młodym wilkom w kontynuacji naukę. Nic dziwnego, jako obieżyświat z doświadczeniem mogłem zaświadczyć, że więcej wspólnego ma londyńczyk z mongolskimi nomadami, niż człowiek z wilkiem.
Sesja zbliżała się wielkimi krokami, a ja zaczynałem mieć nieprzyjemne wrażenie, że jestem prześladowany. Telefony, smsy i maile od Mateusza lub Rudego pojawiały się może nie tyle codziennie, ale kilka razy na dobę. Jeśli jakimś cudem nie było od nich żadnego sygnału, to Mateusz pojawiał się osobiście w okolicy kampusu. Zaczynałem mieć tego dość. Lubiłem ich, serio. Jak już Mateusz się przyplątywał, to nie umiałem go spławić. Działał na mnie zbyt silnie, co było jednocześnie przyjemne i niepokojące. Wszystko, złe przeczucia i wrażenie potrzasku, pogłębiały sny. Z nocy na noc coraz wyraźniejsze i bardziej duszące. Wilki, krew, pułapka i gadające zmory. Nawet mój współlokator zauważył, że coś ze mną nie tak. I rzeczywiście, niemal namacalnie widziałem nad sobą ciemne chmury. W tych warunkach egzaminy niewątpliwie będą czystą masakrą.
Moja trzecia wizyta w wilczej komunie wypadła już po zakończeniu semestru. Oczywiście, sesja wciąż była przede mną, ale w tej sytuacji nawet kolejne spotkanie z Mateuszem było lepsze, niż nauka. Pokój w akademiku sprzątnąłem trzy razy, obdzwoniłem całą rodzinę i wszystkich znajomych królika, a nawet dałem się wyciągnąć do mieszkania, które Koala wynajął właśnie do spółki ze swoją blond panią. Wyczerpałem wszystkie inne wymówki zarówno od książek, jak i od unikania Mateo, nabawiając się silnego przeczucia, że jeśli szybko nie zgodzę się na jakieś spotkanko to zignoruje mój kategoryczny zakaz nawiedzania mnie bez zapowiedzi. Tak, mieliśmy o to poważną sprzeczkę.
Mateusz jak zwykle odebrał mnie z pętli i poprowadził przez polną drogę do miasteczka. Zmierzchało już, a ciężkie chmury wisiały nisko, podkreślając ostatnie promienie słońca. Było zimno, zapiąłem moją jesienną kurtkę, którą już dawno powinienem był wymienić na cieplejszy model. Po drodze Mateusz kazał mi wyłączyć komórkę, mówiąc że dzisiaj jest specjalna okazja. Uśmiechnął się w sposób, przez który po raz kolejny musiałem się zastanowić na ile mu ufam. Cóż, jemu bardziej niż sobie, w tych okolicznościach, co bynajmniej nie mówiło o nas dobrze.
Słyszałem już wcześniej od Rudego, że miało być jakieś święto, ale nie do końca tego się spodziewałem. Cała elektryka była pogaszona i jedynymi źródłami światła było wielkie ognisko na placu po środku i dziesiątki lampionów. W powietrzu unosił się intensywny zapach kwiatów i ziół, które wrzucano do ogniska razem z jakimiś olejkami. Kręciło mnie w nosie od ich intensywności, natychmiast zrobiło się dużo cieplej, jakbym stał tuż przy samym ogniu, a nie dobre pięćdziesiąt metrów od niego.
Doszliśmy wreszcie do placu. Wszędzie dookoła były Wilki, na przemian w ludzkiej i czworonożnej postaci. Przynajmniej trzydziestka siedziała dookoła ognia, tworząc wielki krąg, w środku którego dziesięć kolejnych osób tańczyło do przedziwnej muzyki na którą składały się gitary, flety, bębny, tamburyna i grzechotki. Nigdy nie słyszałem czegoś takiego. Rudy przewodził orkiestrze, której członkowie rozsiani byli po całym placu, zmieszani z resztą członków stada. Siedzieli na ziemi, skrzyniach, stopniach i w oknach pobliskich budynków. Wszędzie. Niesamowitość podkreślały tańczące cienie. Zauważyłem, że członkowie kółka muzycznego krążą częstując wszystkich napojami z wielkich dzbanów. W ręku Mateusza błysnęły dwie szklanki i ktoś nalał nam do środka ostro pachnącego alkoholu. Poprowadził mnie w kierunku kręgu. Usiedliśmy tuż za pierwszym rzędem, wsłuchując się w muzykę.
Sam nie wiem, ile to trwało. Miałem wrażenie, że rytm mnie hipnotyzuje. Niemal fizycznie czułem wszystkie wilki dookoła mnie. Płynnie, jakbym był jednym z nich od urodzenia, włączyłem się w żarty i rozmowy. Rozumiałem ich na zupełnie innej płaszczyźnie niż dotychczas, co zapewne było efektem spożycia bimbru z dzbana.
-Mateo - podszedł do niego jakiś dzieciak.
Mężczyzna spojrzał na niego całkiem przytomnie, widać tylko na mnie ten wieczór tak działał.
-Basen jest wolny - kontynuował. - Tylko Szary z Elką są w środku.
-Dzięki - odprawił młodego dźwigając się na nogi. - Idziesz? - Zwrócił się do mnie.
-Gdzie?
-Coś w stylu jacuzzi, wielka balia z gorącą wodą. Zainteresowany?
Kiwnąłem głową, chociaż wcale nie byłem tego taki pewien. Wszystko zdawało się nieważkie, włączając mój mózg. Zastanowiłem się przelotnie, czy nie powinienem odpuścić sobie tej zabawy. Było późno, ale nie na tyle, by nawet dziennym autobusem wrócić do domu. Zamiast tego rozebrałem się, uważnie nie patrząc na nagiego Mateusza. Wystarczyło, że raz go widziałem i wciąż nie mogłem pozbyć się tego widoku z głowy. Nie żebym jakoś bardzo się starał, po prostu czułem, że moja samokontrola jest wyjątkowo słaba tego wieczora.
Basen rzeczywiście przypominał bardziej wannę. Ogromną, sześć osób mogło do niej wejść bez problemu. Została ustawiona na podwórku na tyłach placu. Żeliwna, ustawiona na podwyższeniu z piecem pod spodem.
Wspiąłem się po prowizorycznych schodkach i wlazłem do wody. Była rzeczywiście gorąca, pachniała ziołami jak wszystko tego wieczoru.
Skinąłem głową na powitanie dwójce, która już była w środku. Szpakowatego mężczyznę znałem z widzenia. Przewodnik, przywódca Mateusza. Kobiety obok niego nie znałem. Była ładna, popielate włosy upięła w wysoki kok odsłaniając zgrabną szyję. Mogła uchodzić za piękność, ale miała w sobie za dużo wyrachowania. Nie wiem, skąd to wiedziałem. Tak samo, jak zauważyłem intensywne spojrzenie, którym obdarza Mateo, to jak blisko Szarego siedzi. Zrozumiałem wreszcie to, o czym słyszałem kilka razy półsłówkami. To musiała być ta samica, którą Szary odbił Mateuszowi.
Sam Czarny wsunął się za mną. Wanna niby była duża, a jednak nie mogłem uciec od jego dotyku. Odsunąłem się na sam skraj, słuchając jak Szary zaczyna mówić coś o zbliżających się walkach.
-Pierwszy raz na festiwalu, prawda? - Zwróciła się do mnie kobieta.
Potwierdziłem.
-Mówił ci ktoś, na czym to polega?
-Nie, ale czekam z niecierpliwością.
Nie lubiłem jej. Wyczuwałem gdzieś w jej głosie gorycz, jakiś niesprecyzowany żal. Przecież nie mógł być do mnie, byłem w Mieście zaledwie pół roku i z pewnością nie miałem okazji wejść jej w drogę.
-W pełnię przed rozpoczęciem pierwszej bitwy organizujemy święto. Jemy, pijemy, tańczymy i kochamy się, by niczego nie żałować i móc rozstać się z życiem bez przykrości - mówiła jedwabistym głosem. - Pod sam koniec szaman-przewodnik sprowadza duchy przodków i przepowiada przyszłość. Jak ci się podoba?
-Interesujące, chociaż osobiście nie mam zamiaru umierać.
-To czego jeszcze nie zrobiłeś? Dziś masz czas, żeby nadrobić.
Uśmiechnąłem się krzywo, zabijając w sobie myśl, że znów magicznym sposobem zacząłem przylegać do Mateusza.
-Zawsze chciałem dożyć szczęśliwej starości, więc sama rozumiesz.
Popatrzyła na mnie skonsternowana, po czym wybuchła śmiechem.
-Sympatyczny jesteś, młody - poklepała mnie po ramieniu.
-Dzięki - odmruknąłem, po raz kolejny odsuwając od Mateusza.
Panowie wciąż rozmawiali o tym samym: przygotowania, patrole, schrony… może, gdyby zmienili temat łatwiej byłoby mi się skoncentrować na czymś innym, niż kolano Mateusza. Usiłowałem śledzić rozmowę, ale co chwila ocierałem się o niego. Nieświadomie, ale i nieprzypadkowo. Nie kontrolowałem tego, tak jak wypieków na twarzy i przyspieszonego oddechu. Dotyk gorącej skóry Mateusza niemal palił, a cała woda nim pachniała.
-Przepraszam - mruknąłem wstając gwałtownie, - trochę tu dla mnie za gorąco.
Wygramoliłem się z tego przeklętego kotła i ledwo okręcony przypadkowym ręcznikiem, poszedłem w kierunku najbliższej łazienki z prysznicem. Potrzebowałem zimnej wody w możliwie dużych ilościach. Lodowatej tak, by zamrozić kotłujące się we mnie podniecenie.
Oparłem się ciężko o ścianę i pozwoliłem wodzie działać. Niestety, bez właściwego efektu. Nie uspokoiłem się jakoś znacznie, natomiast zacząłem się trząść. Czułem się chory. Zakręciłem kurek z postanowieniem, że przynajmniej ubiorę się i posiedzę przy ogniu. Zawsze lubiłem ogień, uspokajał mnie, a tego potrzebowałem.
-Nie przejmuj się - usłyszałem zza pleców. Siłą woli powstrzymałem się, żeby nie kląć. Tylko jego tu brakowało. - To normalne.
-Co jest normalne? - Warknąłem na Mateusza.
-Chemia. Ty chcesz mnie, a ja ciebie - mruknął obejmując mnie od tył.
Czułem jak się uśmiecha, przytula się swoim twardym, gorącym brzuchem. Polizał mnie po karku by zaraz przygryźć. Jęknąłem wyginając się po więcej. Więcej dotyku, gorąca skóry, zapachu. Czułem jego podniecenie, równie szaleńcze jak moje. Obietnicę tego, co mogło być dalej.
-Dość - zdołałem wybąkać między ciężkim łapaniem oddechu.- Dość.
-Co? - spytał nieprzytomnie.
Odsunąłem się, odpychając go równocześnie. Popatrzył na mnie zdezorientowany.
-Nie chcę.
-Czemu?
-Bo nad tym nie panuję! - nie wytrzymałem. Rzadko się aż tak denerwuję, ale tym razem musiałem spuścić z siebie napięcie i wolałem mieć wpływ na to, w jakim kierunku. Poza tym miałem dość, od tygodni gdzie się nie odwróciłem były wilki i Mateusz. Z jego zapachem i ciepłem, z jego traktowaniem mnie jak własność. Ani chwili spokoju. Myśleli, że mogą wywrócić moje życie do góry nogami, a ja natychmiast, z podziękowaniem na ustach się dostosuję?! Dość, musiałem odzyskać choć odrobinę równowagi. - Po prostu zostaw mnie w spokoju.
-Ale… - tym razem był zakłopotany i zaskoczony.
Szlag. Zgarnąłem ciuchy i wyszedłem na plac. Ubrałem się już na zewnątrz zadowolony, że w tej społeczności nagość nie jest tym samym, co u ludzi. Zgarnąłem skądś kubek gorącej, ziołowej herbaty i skuliłem się pod ścianą budynku. Schowany między jakimiś starymi skrzyniami, obserwowałem ognisko i ludzi zgromadzonych dookoła.
Pociągnąłem kilka solidnych łyków. Napar był gorzki i cierpki, niezbyt smaczny, ale zdawał się mnie uspokajać. Właściwie czemu reagowałem tak panicznie? Mateusz miał rację, ja chciałem jego, a on mnie. Nie było co kombinować. Chemia. Być może nawet coś więcej, ale tego nie można określić bez próby czasu. Przerażał mnie zwykły brak kontroli, nie tylko nad sprawą Mateusza, ale w ogóle. Od kiedy przyjechałem do Miasta wszystko się komplikowało, a ja siedziałem w tym wszystkim bezradny, jak idiota w rollercoasterze.
Poczułem się trochę lepiej, ziółka rozgrzały mnie i uspokoiły. Wstałem i jak w transie poszedłem w kierunku budynku, z którego chwilę wcześniej uciekłem. Nie myślałem już, co robię. Miałem tego dziwną jasność, jakbym widział o jeden wymiar więcej niż normalnie, a jednocześnie nie do końca potrafił to pojąć.
Mateusza zobaczyłem z daleka. Stał oparty o ścianę i wpatrywał się we mnie intensywnie. Czy zawsze tak robił? Wiedziałem tylko, że po raz pierwszy odpowiedziałem mu tym samym. Stanąłem jakiś metr dalej, tak jak on przyglądając się wszystkiemu na placu. Zerkałem na niego ukradkiem, w jakiejś dziwnej grze, kto pierwszy da się przyłapać. Nie wiem, kto wygrał. Czarne oczy zdawały się mieć właściwości czarnej dziury, nie mogłem się uwolnić, kiedy już raz znalazłem się pod ich wpływem. Zupełnie inaczej niż jeszcze pół godziny temu, nie widziałem w tym nic złego. Tym razem rozumiałem to jako naturalną kolej rzeczy. Byłem spokojny w pewności, że wszystko jest dokładnie tak, jak powinno.
Napięcie między nami stało się niemal fizycznie odczuwalne. Dłoń Mateusza drgała w oczekiwaniu, a razem z nią idealnie wyrzeźbione mięśnie. Nie pierwszy raz zwróciłem uwagę, że ma piękne ręce. Smukłe palce i silne przedramiona z błyszczącą w świetle ognia ciemną skórą.
Dotknąłem tych palców. Przez chwilę bawiliśmy się swoimi dłońmi. Miał twarde opuszki, które badałem z fascynacją naukowca.
Zbliżył się do mnie i dotknął mojej twarzy. Lekko, jakby upewniając się, że tego chcę. Czułem jego podniecenie, kręciło w nosie i doprowadzało mnie do obłędu. Było wyraźniejsze, niż kiedykolwiek przedtem. Ciężki, ciepły zapach. To była ostatnia szansa, żeby się wycofać. Wiedziałem, że później mi nie pozwoli. Jakby odmowa kiedykolwiek była prosta.
Zrobił kolejny krok i jego twarz znalazła się tuż obok mnie. Gorący oddech pieścił moje ucho. Moment później dotknęły mnie miękkie usta. Drgnąłem. Kolejne deszcze przechodziły przeze mnie, ale i tak mogłem się koncentrować wyłącznie na jego wargach. Sam je odnalazłem, dopraszając się pocałunku. Mateusz zareagował niecierpliwie, namiętnie. Całował, ssał i badał językiem. Smakował równie podniecająco jak pachniał, czymś nieokreślonym.
-Chodźmy stąd - zaproponowałem zadziwiająco spokojnym głosem. Słowa były ciche, ale równe i pewne, choć sam oddech miałem urywany.
Kiwnął głową, co bardziej wyczułem, niż zobaczyłem. Niemal wepchnął mnie do najbliższego budynku. Całował i podgryzał mnie po karku przez całą drogę po schodach tak, że zacząłem wątpić, czy uda nam się tam dostać. Kiedy tylko weszliśmy do niewielkiej sypialni wdarł się pod moją bluzę, jednocześnie przyciskając mocno do siebie. Czułem jego ciepło. Twarde mięśnie zagrały pod skórą, reagując na moje ciekawskie palce. Tym razem poddałem się instynktom, które od początku pchały mnie do Mateusza.
Wszystkie zmysły jasno składały się na jedną refleksję, jeszcze nigdy nikt tak dobrze mnie nie całował. Wzdychałem od samego dotyku, szorstkich palców i miękkich ust na szyi. Mateusz wtórował mi, wydając mruczące odgłosy. Ściągnąłem z niego koszule, chcąc wreszcie go zobaczyć. Wspomnienie wspólnej kąpieli przestało wystarczać już dawno.
Był piękny. Podniecający. Przez chwilę poddawał się, pozwalając mi bawić się jego ciałem. Badałem każdy kawałek. Smakowałem, wodziłem językiem i podgryzałem, natrafiwszy na wrażliwsze miejsca. Z premedytacją spychałem go na samą krawędź opanowania, by zepchnąć go z niej jednym ruchem zsunięcia spodni.
Wylądowałem na twardym łóżku. Mateusz stał nade mną, jakby podziwiając trofeum, z iskrą szaleństwa w lśniących oczach. Jakimś cudem nie przeszkadzało mi to. Miał rację, chciałem go tak samo, jak on mnie. Więcej, chciałem by mnie przeleciał. Byłoby to zaskakujące odkrycie, gdyby nie to, że wtedy wszystko wydawało mi się oczywiste, przecież sam do tego doprowadziłem.
Zniecierpliwiony pociągnąłem go na siebie. Uśmiechnął się swoim zwykłym, denerwującym pewnością siebie uśmiechem. Sam wyszczerzyłem się w podobny sposób, kiedy wgniótł mnie w materac. Całowanie stopniowo przerodziło się w gryzienie i ssanie, po których ślady miały szansę przetrwać przynajmniej tydzień. Mruczałem gardłowo dając się pozbawić kolejnych części garderoby. Chciałem poczuć więcej. Otrzeć się o gorącą skórę.

*

Było gorąco. Dreszcze towarzyszyły każdemu dotknięciu, muśnięciu i ugryzieniu. To stanowczo było coś innego, niż seks z ludźmi. Piotr nie był przecież prawiczkiem, ale wszystkie wcześniejsze przeżycia wydały się nagle mdłe, bez polotu. Intensywność doznań go zamroczyła.
Nie byli delikatni, a jeśli już to tylko po to, by pocałunek przypieczętować śladem zębów. Nie było miejsca na wstyd i lęk. Tylko pulsujące, gorące pożądanie. Dłonie biegające wszędzie, gdzie tylko mogły sięgnąć. Palec między pośladkami. Cała egzystencja Piotra skupiła się w tym jednym miejscu. Chwilę później druga ręka na jego penisie. Jedyne, co mógł robić, to znaczyć plecy Mateusza ścieżkami zadrapań.
Nie był jeszcze całkiem rozciągnięty, kiedy Mateusz zgiął mu nogi w kolanach i wszedł w niego mocno, agresywnie, od razu do samego końca. Bolało. W jakiś sposób ten ból doskonale pasował, był uzupełnieniem przyjemności. Potęgował dreszcze. Piotr mógł już tylko unieść biodra, by ułatwić Mateo dostęp. Wychodził naprzeciw pchnięciom tak, by poczuć wszystko jeszcze bardziej, mocniej. Przyspieszyć rytm.
Wczepił się w Mateusza, który podźwignął się chwiejnie, przyciskając go do chłodnego tynku ściany. Tępo wciąż przyspieszało, brutalne, zatracając ich w czysto fizycznych doznaniach. Świat skoncentrował się w nich, aż wszystko eksplodowało zostawiając ich zmęczonych, nieprzytomnych. Dysząc ciężko, zwalili się z powrotem na łóżko. Wciąż spleceni, nie mający sił się rozdzielić.
Leżeli jakiś czas, aż Piotr się poruszył. Widział rozluźnioną twarz Mateusza z odległości kilkunastu centymetrów. Wilk otworzył oczy, wciąż zamglone przyjemnością. Piękne, czarne z opadniętymi lekko powiekami, otoczone ramą ciemnych rzęs. Do tego rozchylone, pogryzione usta. Piotr poczuł, że jego ciało ponownie ożywa na ten widok. Poruszył się raz jeszcze, prowokująco, na wciąż będącym w nim Mateuszu. Czarny zawarczał nisko i ugryzł go w szyję. Zapach seksu wciąż drażnił, ponownie zaczynał przyspieszać im puls. Ocierali się o siebie bezmyślnie, zdając się wyłącznie na emocje.
Mateusz przekręcił ich tak, że teraz Piotr na nim siedział. Tarcie było jeszcze intensywniejsze niż wcześniej. Ciała wrażliwe wspomnieniem ostatniego orgazmu. Rytm zaczął się odnawiać, wciąż gwałtowny. Mateo nabijał go na siebie nie zwalniając, nawet kiedy pojawiły się ślady krwi. Z resztą Piotr nie wyobrażał sobie, by mogli przerwać. Nie teraz, najlepiej nigdy. Nie przy takiej intensywności.
Przerwali dopiero, kiedy nie byli wstanie dłużej się ruszać. Uczucie spełnienia niosło ulgę, na którą czekali niemal od pierwszego spotkania.
Tak, jak trzeba było. Za pozwoleniem instynktów, w rytm bębnów, które ledwie dobiegały przez uchylone okno. Mateusz zasnął ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. Piotr przyglądał mu się chwilę, wspominając ogień w czarnych oczach.
Dzika muzyka wciąż się sączyła, przyzywała go, nie-do-końca-człowieka, jak magnes. Seks zostawił go wyczerpanego, z miękkimi kolanami i kilkoma siniakami, ale nie wszystko było jeszcze skończone. Jak w transie, Piotr wciągnął na siebie bluzę i spodnie.

***

Bębnienie się wzmagało. Rudy kiwał się nieprzytomnie śpiewając coś i wystukując rytm na niewielkim bębenku. Nie było już żadnych gitar, żadnej melodii. Bębny i tamburyna przecinały rześkie, pachnące zimą powietrze. Miałem wrażenie, że grają we mnie, w środku. Nieregularny, coraz szybszy rytm mnie wypełniał, pochłaniał myśli. Miałem wrażenie, że coś wyrywa mnie z ciała, a jednocześnie się do niego pcha. Zalała mnie fala obrazów i zapachów, których nie znałem. Jakbym spał, tylko że wciąż słyszałem głosy ludzi dookoła. Obrazy były wyraźne, nawiązujące do moich niedawnych snów. Gdzieś mignęła mi postać Rudego. Mówił coś, ale nie słyszałem dokładnie. Chwilę później jego postać zmieniła się. Włosy wydłużyły, sylwetka zapadła, ukazując kogoś innego. Tym razem słowa do mnie dotarły, kazały uciekać. Nie, nie słowa. Uczucia, jakby skojarzenia. Wreszcie pomyślałem o tym podejrzanym, ziołowym bimbrze, który wciąż krążył mi w żyłach. Widać były tam nie tylko klasyczne zioła, że miałem takie halucynacje. Walka, krew i sierść. Pętla zaciskająca się na wilku, odrywająca mu głowę. I oderwana głowa przegryzająca sznur. Zapach śniegu i starej trawy. Hortensja na śniegu. Szczeniak o niebieskich ślepkach, w których widać było błękitne, letnie niebo. Chmury nad polem i rzeką, poruszające się w zastraszającym tempie. Dzień przeplatający się z nocą, wiatr przynoszący zapachy obcych miejsc. Miejsc, które nigdy nie zostaną poznane. Znów mężczyzna o wilczych oczach.

-Piotr! - czyjś głos przebił się przez obrazy.
Halucynacje zaczęły blednąć, a ja zauważyłem, że nie mogę się ruszyć. Czułem tylko odrętwienie i szum w uszach. Zastrzygłem nimi. Ktoś się o mnie martwił, zapach niepokoju i troski był bardziej intensywny niż zwykle. Mateusz? Rudy? Szary-Przewodnik zwany Przemysławem? Wszystko wirowało i przeplatało się ze sobą, jednak na myśl o Mateuszu otrzeźwiałem trochę. Bogowie, już nigdy nie będę pić niczyich domowych wyrobów. Najpierw tamto, a teraz taki odjazd? Zacząłem odzyskiwać władzę w ciele i pierwsze co poczułem, to pieczenie w newralgicznym miejscu. Mateusz. Po wieczornym wybuchu pozostały zaledwie zgliszcza. Nigdy więcej. Nigdy.
Podniosłem się niepewnie, napotykając zaniepokojony wzrok dziewczyny z kółka muzycznego. Kawałek dalej, na ziemi, siedział Mateusz. Wciąż byłem w tym samym miejscu, co w nocy. Kiedy ten czas minął? Teraz dniało już na horyzoncie, a ja leżałem prawie nagi na gołej ziemi, przykryty tylko jakimś kocem. To, co miałem jeszcze na sobie było niemiłosiernie pogniecione, reszta leżała w strzępach dookoła.
-Musiała być niezła impreza - zaskrzypiałem przez bolące gardło.
Nie czułem kaca. Głowa mnie właściwie nie bolała i miałem zaledwie lekkie mdłości. Byłem nieziemsko zmęczony. Dygotałem z zimna jak po napadzie padaczkowym i marzyłem tylko, by znów znaleźć się pod tym kocem, który nieopatrznie odrzuciłem przy próbie spionizowania, a nie miałem siły podciągnąć z powrotem.
-Jak się czujesz? - Zmartwiła się dziewczyna. Jak jej było? Nie mam pamięci do imion.
-Jakby walec po mnie przejechał - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wciąż walcząc z bolącym gardłem.
Mateusz bez słowa podał mi jakiś kubek. Powąchałem nieufnie sprawdzając, czy nie ma w tym jakiś innych interesujących ziółek.
-To zwyczajna herbata z mlekiem i miodem- uspokoił mnie.
-Dużo naparu wczoraj wypiłeś? - spytała mnie dziewczyna. Przypomniałem sobie, wołali na nią Mysza.
Pokręciłem głową.
-Tylko szklankę.
-Tylko? - zapytała z niedowierzaniem.
Przysiągłbym, że na twarzy Mateusza pojawił się wyraz ulgi.
-Tylko? - Mruknąłem. - Jeszcze nic nie trzepnęło mną tak mocno, co tam daliście?
Mówienie szło mi coraz lepiej. Cóż, praktyka czyni mistrza.
Nie doczekałem się odpowiedzi, a nie miałem energii się dopytywać. Odłożyłem to na bliżej nieokreślone później. Położyłem się z powrotem i chwilę później odpłynąłem w spokojną, pozbawioną snów, ciemność.

***

Kiedy Piotr zasnął, Mateusz odniósł go do swojego pokoju. Tego, w którym spędzili kilka godzin tej nocy. Wciąż pachniało w nim intensywnie i widok blond chłopaka wyciągniętego na łóżku nie pomagał skoncentrować się na bieżących problemach. A było ich dużo.
Jasne włosy rozsypały się na poduszce. Piotr był blady, sińce pod oczami mocno odcinały się od niemal białej skóry tak, jak tych kilka piegów na nosie. Wilk niebezpodstawnie podejrzewał, że będzie wspominać ten seks jeszcze długo. Nie minęła doba, a on już myślał o powtórce. Gdyby wiedział wcześniej, co kryje się za tą maską żelaznej dziewicy, nie akceptowałby odmów Piotrka tak łatwo. A teraz, kiedy już wiedział… nie miał zamiaru mu odpuścić.
Mówienie sobie, że chodzi tylko o seks, było najprawdopodobniej ignorancją z jego strony, ale nie miał siły na poważniejszą autoanalizę. Zostawił dzieciaka z kręcącą nosem Myszą i poszedł poszukać Rudego. Musieli pilnie porozmawiać.
Tak jak się spodziewał, Rudy odpoczywał w niewielkim domku, stojącym w pewnym oddaleniu od reszty. Jak zwykle, pachniało tam ziołami i czymś nieokreślonym, co przyprawiało inne wilki o nieprzyjemne dreszcze. Większość unikała wchodzenia do mieszkania szamana. Sam by wolał, ale raczej nie miał wyboru. Rudy i tak by do niego nie wyszedł, zbyt zmęczony po festiwali.
-Szybko jesteś - Rudy spróbował się uśmiechnąć ze swojego posłania.
Był blady, nawet jak na siebie. Podkrążone oczy coś przypominały.
-Podałbyś mi herbaty - jak zwykle, polecenie ukrył za prośbą. Mateusz był niemal przewodnikiem, a szaman wciąż traktował go jak ganiającego za piłką szczeniaka. - Dziękuję. Nie jestem już młody, coraz gorzej znoszę takie zabawy- roześmiał się cicho. - A ty co taki poważny? Nawet jak na ciebie, to chyba przesada. Szczególnie, że pachniesz jak po udanej nocy, nie mylę się?
Mateusz milczał jeszcze przez chwilę. Musiał być spokojny. Warczenie na Rudego było złym pomysłem. W rzeczy samej, nazwanie tego w ten sposób to więcej niż eufemizm.
-Chodzi o Piotra - stwierdził lekko Rudy, nie dając mu szans na odezwanie się. - Zniknął ci w nocy, a ty nie zauważyłeś kiedy.
To był wyrzut. Mateusz utkwił wściekłe spojrzenie w rozmówcy. Ten tylko uśmiechał się trochę melancholijnie, czekając na jego reakcję. Mateo musiał się wreszcie poddać. To rzeczywiście była jego wina. Miał dzieciaka pilnować, był za niego odpowiedzialny. Wiedzieli, czym był i jakie mogły być konsekwencje, gdyby sprawy potoczyły się gorzej.
-No, nie krzyw się tak. Przez chwilę było niebezpiecznie, nie mogłem do niego dotrzeć, ale Rafał przyszedł nam z pomocą i ściągnął go z powrotem.
-Rafał? Przecież nie pokazywał się od kilkunastu miesięcy.
-Nie myśl, że to oznacza, że nie interesuje się naszymi sprawami - Rudy ponownie wpadł w karcący ton. - I nie lekceważ go, bo to może być twój ostatni błąd.
-Błędem byłoby wierzyć w jego altruizm - mruknął. - Myślisz, że zainteresował się Piotrkiem?
-Bardzo możliwe. Mały ma predyspozycje i wsparcie duchów, będzie z niego świetny szaman.
Mateusz prychnął.
-O ile się zgodzi. Wiesz doskonale, jak trudno się z nim gada. Jest uparty jak stary osioł.
Rudy uśmiechnął się przebiegle.
-Ty też, pasujecie do siebie.
Mateusz spiorunował go najgroźniejszym spojrzeniem, jakie posiadał w repertuarze, ale na szamanie nie zrobiło to oczekiwanego wrażenia. Roześmiał się wesoło, jakby nie był wcale po całonocnym hasaniu z przodkami.
-Tak czy inaczej - podjął, - musimy rozważyć, co dalej. Sprawy się lekko skomplikowały. Teraz będziemy musieli pilnować go nie tylko przed stadem Kulawego, ale i przed nim samym.
-Nie wydaje mi się, by już go odkryli. Nawet nam dobrą chwilę zajęło zorientowanie się w jego zdolnościach już po tym, jak zwróciłem na niego uwagę.

***
Kiedy obudziłem się ponownie, słońce stało już wysoko na niebie i złośliwie zaglądało przez okno. Wciągnąłem mieszankę znajomych zapachów.
Oż jasna, pierdolona cholera! Znów byłem w łóżku Mateusza, w tym samym pokoju, co w nocy, a obok mnie siedziała dziewczynka z muzycznego. W cuda nie wierzę, nie mogła nie czuć intensywnej woni seksu. Spiekłem pokazowego buraka. Chciałem się odezwać, ale dotarło do mnie jeszcze jedno. Mysza spała. I dzięki bogu, bo nie wiem, jak mógłbym spojrzeć jej w oczy.
Tym razem usiadłem bez większych trudności. Wciąż piekło, a reszta ciała była osłabiona, ale przynajmniej przestałem trząść się jak przy febrze. Ostrożnie wstałem, próbując czy nie zrobię sobie jakieś spektakularnej krzywdy, po której Mateusz mógłby nabijać się ze mnie przez długie tygodnie. Szczęśliwie pion utrzymywałem skutecznie, nie tylko siłą woli. Ruszyłem powoli przed siebie, licząc na znalezienie czegoś do picia lub jedzenia. Kaca na szczęście nie miałem, ale po uprawianiu sportów sypialnianych należało mi się wzmocnienie.
Boże… przysiągłbym, że nigdy więcej… ale najprawdopodobniej sam bym tego żałował. To był najlepszy seks w moim życiu, a przecież prawiczkiem nie byłem nie od wczoraj. Trzeba tylko pilnować następnym razem poślizgu.
Zszedłem na dół, krzywiąc się przy niemal każdym kroku. Robiłem to trochę na zapas, wiedząc że po przekroczeniu progu domu przybiorę kamienną maskę i nie dam nic po sobie poznać. Jeszcze tylko znaleźć prysznic… bez niego każda mijająca osoba będzie wszystko wiedziała.
-Mateusz - oznajmiłem zaskoczony już na parterze. Chciałem zachowywać się normalnie, przecież byliśmy dorośli, a ja wiedziałem co robiłem. Nie było sensu krygować się jak panienka i uciekać wzrokiem po kątach, kiedy on stał już przede mną.
-Wstałeś? Jak się czujesz?
Przyjrzałem mu się podejrzliwie. Troska w głosie zdawała się być prawdziwa. Więcej, starał się ją ukryć. Odruchowo przytrzymał mnie za ramię, jakby bojąc się, że nagle opuszczą mnie siły. Przyjąłem pomoc z niekłamaną przyjemnością. Odtrącanie go w perspektywie ostatniej nocy byłoby pewną niekonsekwencją.
-Jak widać. Żyję, oddycham i - chciałem powiedzieć, że chcę się umyć, ale on wciąż pachniał i pomyślałem, że moją chęć wzięcia prysznica mógłby zrozumieć opacznie, wilki podchodzą do kwestii woni trochę inaczej - i chcę coś zjeść - zakończyłem.
-To dobry objaw - pochwalił, prowadząc mnie do kuchni.
-Bez przesady, aż tak się nie nawaliłem - roześmiałem się.
Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Nie chciałem go popędzać. Zamiast tego przyjrzałem się nowemu pomieszczeniu. Kuchnia była jasna, z drewnianymi meblami i ziołami w doniczkach, ładna. Podejrzewałem, że Mateusz rzadko w niej bywa. Dopiero za drugim podejściem znalazł herbatę.
-Co chcesz jeść? - powstrzymałem rozczarowanie. Z pewnością nie to pytanie telepało mu się po ślicznej główce.
Ślicznej. Ja chyba na głowę upadłem. Śliczne mogą być małe, puchate zwierzątka i akwarelki z zachodem słońca. Nie wielkie, złe wilki.
-Cokolwiek. Najlepiej z mięsem - dodałem. Perspektywa pysznej szyneczki, nawet miejscowego dziwu zwanego kaszanką, jakoś mi pasowała.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem i niedługo później na stole wylądowała sterta kanapek. Jedliśmy w ciszy. Niezręczność znikła gdzieś między zwykłymi czynnościami. To było miłe. Zazwyczaj wspólne leżenie w łóżku „po” jest najprzyjemniejsze, kiedy zostaje tylko rozluźnienie, przyjemnie zmęczenie i leniwa rozmowa. Kłopoty zaczynają się właśnie rano, kiedy trzeba na nowa spojrzeć na tę samą osobę.
-Gdzie są wszyscy? - przerwałem wreszcie milczenie.
-Większość jeszcze śpi - spoglądał na mnie uważnie, nad kubkiem. Ciemne, błyszczące oczy odbijające błyski światła. Ładne. Niemal ideał, ale wciąż wyczuwałem w nim napięcie. Zbyt sztywna linia ramion, siła z jaką zaciskał palce na bogu ducha winnej porcelanie.
-Jeszcze? Już chyba późno?
-Jedenasta. Ci, co mieli sprzątać już pracują, ale reszta cieszy się dniem wolnym.
Kiwnąłem głową.
-Powinienem niedługo jechać, już jutro mam egzamin.
Skrzywiłem się. Życie było przyjemniejsze, kiedy o tym nie pamiętałem.
-Mogę cię odwieźć - zaproponował swobodnie. - Właściwie, mam coś do załatwienia niedaleko kampusu, będę jechał tam jeszcze z dwoma wilkami.
To mi było na rękę. Dojadłem spokojnie jeszcze parę kanapek i grzecznie dałem się wsadzić w samochód. Czterodrzwiowa, czarna Skoda zajeżdżała mokrą sierścią i kilkudniowym żarciem z bagażnika.
Mateusz usiadł ze mną z tyłu. Pozostałą dwójkę widziałem tylko przelotnie, nie znałem ich z imienia, a oni nie raczyli się przedstawić. Zerkali na mnie podejrzliwie co jakiś czas, aż zrobiło mi się głupio. Może przesadziłem z moją opinią na temat ich podejścia do seksu? Może trzeba było jednak ten prysznic wziąć, a nie ściągać na siebie uwagę? Ale Mateo też pachniał. I oni, choć partnerów po zapachu nie rozpoznawałem. Od kierowcy czuć było wyraźnie samicę, ale od drugiego już nie, więc też raczej nie chodzi o kwestie orientacji.
Olśniło mnie, kiedy Mateusz poinstruował ich, jak jechać. Byli jego podkomendnymi. Omal nie parsknąłem śmiechem. Pewnie przeszkadzało im, że wpakowałem się szefowi do łóżka. Cóż, technicznie rzecz biorąc to nie do końca tak było, ale nie zamierzałem się odzywać.
-Dzięki za podwózkę - uśmiechnąłem się, odpinając pas.
-Przyjemność po mojej stronie – odpowiedział uśmiechem Mateusz, przyciągając mnie za kołnierz kurtki.
Pocałował mnie długo, mocno. Tak, że zarumieniłam się niczym pensjonarka. Wysiadłem z głupim uśmiechem, który został mi do końca dnia.

*
Być może już to kiedyś mówiłem: kurwa jego pierdolona mać!
Tak, to całe moje cholerne życie. Wszystko się zmienia, a jednak wciąż pozostaje takie samo. Nie ważne, gdzie akurat jestem. W każdym pieprzonym miejscu powtarza się dokładnie to samo! Dla pocieszenia zafundują mi zmianę oprawy graficznej, grunt by treść została po staremu. Co? Jeszcze nie było elementów urban fantasy i mitycznych stworzeń? Nadrobimy i to. I tak najważniejsze, by Piotrusiowi obrobić odpowiednio dupkę. Takie życie. Czego ja się spodziewałem? Fajny seks, miłe śniadanko i buziaczek na dowidzenia, to teraz tylko miłość do grobowej deski? Czy ja się, kurwa, nigdy nie nauczę? Przecież już to znam.
I dlatego tak rzadko bywam na dole, za łatwo się wtedy angażuję.
A może panikuję? Jasne, przez ostatnie miesiące nie mogłem się odpędzić od wilków, a teraz wszystkie je wcięło. Ale nie, nie pojadę do nich. Jak nie chcą, to nie ma obowiązku. Narzucać się nie będę. Wystarczy tych dwadzieścia nieodebranych połączeń i drugie tyle sms’ów.
Mateusz nie odzywa się od tygodnia. Nie odbiera telefonów. Nie odpisuje na sms’y. Maili nie czyta.
Nie tylko to. Podczas festiwalu uświadomiłem sobie coś jeszcze. Przekroczyłem wtedy granicę. Już nie mogłem udawać, że to wszystko mnie nie dotyczy. Cieszyłem się, że jestem wilkiem, bo po raz pierwszy gdzieś pasowałem. Mogłem sobie pozwolić by nie zauważać, że trupy z gazet są prawdziwe, że nie jesteśmy w bajce dla dzieci. Teraz się zaangażowałem i to nie tylko w Mateusza. Może to lepiej, że gdzieś wsiąkli, ponieważ nie byłem gotowy przyznać, że jestem jednym z nich. Nie byłem. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji przekraczało moje możliwości.
Krążę jak ostatnia sierota z ADHD po pokoju i przyprawiam współlokatora o nerwicę. Już nawet nie mówi mi, żebym się uspokoił. Wychodzi tylko naburmuszony, robiąc mi wyrzuty, że uczyć się nie może. Jasne. Nie miał kiedy zakuwać, musi robić to akurat teraz. Jeszcze uwierzę po tym, jak przez ostatnie tygodnie wrócił do pokoju przed północą ze trzy razy góra. No dobra, wiem, że mu przeszkadzam, ale nic nie mogę poradzić. Dezorientacja miesza się u mnie z odrzuceniem, żalem i bogowie wiedzą czym jeszcze. Za dużo tego i chyba marnie sobie radzę. Instynkt każe mi pakować plecak i odjechać pierwszym pociągiem, choćby na Syberię. Tam mnie jeszcze nie było, a mam na liście. Walczę. Ucieczka jest tchórzostwem i choć mam wiele wad, to tej jednej mi chyba brak. Wychodzę na spacer przewietrzyć głowę. O nauce jakoś zupełnie zapominam.
Miałem rację, miarowy rytm kroków działa uspokajająco. Myśli zaczynają płynąć powoli, jakby uwolnione ze smyczy. Dochodzi do mnie wreszcie, że jestem idiotą. To tylko tydzień, skąd mogę wiedzieć, co robi, czy nie ma problemów, dlaczego tak naprawdę się nie odzywa. Szczerze mówiąc, pewnie ma kłopoty. Mają. Rudy i inni też. Muszę się uspokoić. Przestać zachowywać jak szalona i zwariowana trzynastolatka. Przecież szykowały się jakieś walki. Więcej, wiem, że się zaczęły. Czuję zmianę w atmosferze miasta. Wszystkie psy wydają się podenerwowane, zapach wilczej krwi unosi się nad parkami i zaułkami. Momentami wydaje mi się, że czuję znajome wonie, jakbym rozpoznawał ślady pozostawione przez znajomych. Z każdym krokiem lepiej nad sobą panuję. Coraz skuteczniej wmawiam sobie, że tak jest lepiej.
Łaziłem ze dwie godziny, wyszedłem nawet poza terytorium watahy Mateusza. Powinienem wracać, a nie pakować się w środek czegoś, co ma wielkie szanse mnie przerosnąć. Miałem sporo roboty, był w końcu środek sesji. Nie było co rozpraszać się niestworzonymi historiami, myśleć o Mateuszu i innych. Z mojej strony zrobiłem wszystko co mogłem, oczywiście poza pojechaniem do nich osobiście. Odezwą się albo nie. Powinienem zająć się własnymi sprawami, a nie świrować. I tego miałem zamiar się trzymać