Złodziej 1
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 16 2012 14:33:42
Dla Anny P.
za to, że wspiera mnie każdego dnia
- nie tylko w pisaniu.
Czas, w jakim było pisane to opowiadanie, był burzliwy.
Ze wszystkim jednak dałyśmy sobie radę – ponieważ byłyśmy Razem.
Pamiętał, gdy napisał swoje pierwsze CV tuż przed pójściem na studia, w wieku osiemnastu lat. Dość długo zastanawiał się, co mógłby w nim zamieścić i co pozwoliłoby jego osobie wyróżnić się spośród dziesiątek chętnych na marną posadę sprzedawcy w herbaciarni na drugim końcu miasta. Wiek, znane języki – banał, nawet na ukończoną szkołę średnią mało kto wtedy patrzył. Zależało mu tylko na tym, by zarobić na nowy komputer, który ułatwiłby mu programowanie mini-systemów dla zainteresowanych nim starszych kolegów z korporacji. Wiedział doskonale, że ułatwiał im pracę – nie musieli wysilać się zbytnio, gdy mieli dostęp do osiemnastoletniego geniusza, który wykona pracę lepiej od nich wszystkich razem wziętych.
Zainteresowania? Chemia. Informatyka. Biologia. Nauka.
Nie, TO nie może się tu pojawić”- myślał raz po raz, kreśląc dołączone do CV podanie
z uzasadnieniem, dlaczego chciałby pracować właśnie w małej, kameralnej kafejce. Zawsze był perfekcjonistą, aczkolwiek zbyt leniwym, jeśli chodziło o tak banalne sprawy. Nudziły go. Znajomi jednak polecali załapać się do tej roboty – zaletami posiadania jej było mało zajęć i przyzwoita pensja.
Nie został przyjęty. Poszukiwali kogoś innego.
W końcu ubłagał matkę o najnowszy model Macintosha podczas rodzinnej kolacji. Jednak przez wiele lat pamiętał traumę związaną z przymusem opisywania siebie w jakimś papierzysku. Nie potrafił tego robić, posługiwanie się słowami było dla niego zbyt trudne. I, nawiasem mówiąc, głupie.
Dziś napisałby wszystko inaczej. Byłaby to kartka z najważniejszymi rzeczami w jego życiu.
Gdyby potrafił ją stworzyć.
Ale nie musi myśleć o tak trywialnych sprawach, prawda? Choć, gdyby się uprzeć…
Ma dwie dobrze płatne i pasjonujące go prace, które zajmują mu dziewięćdziesiąt dziewięć procent wolnego czasu. To raz.
Ale na początku powinien się chyba przedstawić.
Ma na imię Lucjan. Lat trzydzieści dwa. Prócz powoli umierających od dziesięciu lat neuronów posiada mieszkanie na drugim piętrze kamienicy i dwuletniego rudego kota. Wspaniałą rodzinę, która zawsze jest skłonna mu pomóc. I wiedzę. Ogromną, choć ograniczała się jedynie do hermetycznego świata symboli, wykresów oraz cyferek. Nawet kawa, którą najchętniej podawałby sobie dożylnie, była dla niego mieszaniną pochodnych ksantyny i puryny, a nie ciężkich aromatów i barw. Jego świat był ułożony inaczej niż ludzi wokół - był zaprogramowany na sukces, nie na zmysłowość. Od rana do późnej nocy poza domem, ledwo znajdował chwilę na sen, pochłonięty nowymi badaniami i zleceniami.
Osamotnienie? To cecha próżniaków. Ludzi, którzy nie potrafią w wystarczający sposób wypełnić swoich dni, trawiąc i wydalając w kółko mdłe papki typu Rodzina i Miłość; papki, które wydawały mu się zbyt sentymentalne i wręcz śmieszne. Nie był zresztą osamotniony w swoim podejściu. Wraz ze znajomymi z uczelni często zdarzało się, że zostawali w piątkowe noce w laboratorium, by przetestować nowe teorie oraz pomysły w praktyce. Świat wymagał poznania, a jeśli natura obdarzyła go idealnie wyposażonym do tego typu przedsięwzięć mózgiem, to dlaczego by z tego nie korzystać ile sił?
A jednak samotność potrafiła go dorwać, zupełnie jak wściekły pies, który czeka w ciemnym zaułku, gdy wraca się pijanym do domu.
Zdarzało się to zazwyczaj przed snem, gdy leżał wykończony w łóżku, układając w głowie kolejne algorytmy lub wzory chemiczne, których chciał użyć kolejnego dnia pracy. Lub wtedy, gdy czekał na stacji metra na nadjeżdżający pociąg. Przerażał go brak światła w tunelu - miał wrażenie, że nigdy się nie zjawi. Czarna dziura powiększała się od samego patrzenia, zupełnie, jakby zapadał się w przełyk jakiegoś gigantycznego potwora. Zaciskał wtedy nerwowo dłonie na trzymanej w nich czarnej skórzanej aktówce do momentu, gdy nie zjawiło się wyczekiwane światło, stację wypełnił gwar rozmów wysiadających pasażerów, a on powracał do typowego schematu dnia. I znowu nie miał chwili na refleksje. Na myślenie o głupotach.
Jego życie było wypełnione do granic możliwości.
A przynajmniej tak mu się wydawało - do pewnego wrześniowego popołudnia.
***
Lucjan, podaj mi tamtą fiolkę – John wytarł ręce w umorusany na pomarańczowo chromianami fartuch – Stoi po twojej lewej stronie.
Pamiętał ten dzień aż za dobrze. Oznaczali śladowe ilości narkotyków w ściekach. Nic przyjemnego, ale wiedział, że jemu współpracownikowi sprawia to ogromną frajdę. W końcu robił
z tego tematu habilitację. John był ciemnoskórym, postawnym mężczyzną, który przyjechał do Polski za swoją dziewczyną. Poznał ją na urlopie, odpoczywając samotnie we Włoszech. Karolina była kelnerką w jednej z weneckich knajp, kończyła studia i potrzebowała pilnie pieniędzy na swoje utrzymanie. Podobno oczarowała go swoją urodą i hartem ducha.
Nie rozumiał do końca idei tego związku – on był szanowanym wykładowcą w Sydney, ona zaś sekretarką w jakimś podrzędnym biurowcu. Istny mezalians. John setki razy opowiadał o tym, że połączyła ich wspólna miłość do muzyki Milesa Davisa, ale co to za powód? Zdawali się do siebie w ogóle nie pasować, a jednak ich związek trwał już dobre trzy lata i nadal kwitnął. Umysł Lucjana nie mógł pojąć tak nielogicznej rzeczy jak to, że ta dwójka wciąż była razem.
- Jak pracuje się w Australii? - Podając wspomnianą fiolkę Johnowi, Lucjan starał się nie roześmiać na widok skupionej w napięciu twarzy kolegi. Wiedział, że ten w głębi serca czeka na koniec pracy, gdy tylko będzie mógł wrócić do swojej narzeczonej.
- Na pewno nie lepiej niż w Polsce. Tamtejsi profesorzy sami do końca nie wiedzą, czym się
w danej chwili zajmują. A w waszym kraju posiadacie cholernie wykwalifikowanych pracowników – Szkoda, że nie widziałeś tych debili, którzy przychodzą na studia i je kończą - Zdecydowanie lepiej byłoby wyjechać do Stanów. Byłem tam przez kilka lat i uwierz mi, większość plotek okazała się prawdziwa. Ameryka jest skupiskiem najlepszych mózgów z całego globu. - Przewrócił oczami, jakby coś wprawiło go w mocną konsternację.
- Ale?
- To nie było miejsce dla mnie. Za dużo stresu, wymaga się od ciebie, byś tylko pracował, jak maszyna. Ludzie prawie nie wracają do domu, ich życie prywatne upada, a w weekendy wspomagają się kokainą i innymi świństwami, byleby mieć nieskazitelnie świeży umysł do rana. - Ty za to jesteś gorszy od narkomanów. Jesteś przewlekle uzależniony od humorów tamtej kobiety. - Prześcigają się w tym, kto wpadnie na lepszy pomysł i jeszcze lepiej go zrealizuje. A potem część z nich nagle znika. Jak w Japonii, karoshi, śmierć z przepracowania. O tym się nie mówi. Wie o tym tylko garstka osób. Ci, którzy tam nadal są i ci, którzy zdołali wyskoczyć z tego pędzącego do przepaści pociągu.
Lucjan mu nie wierzył. Przecież niektórzy jego koledzy po fachu byli w jego świecie Kimś. Dopiero za granicą zostali docenieni. A wysoka cena? Cóż, za wszystko trzeba zapłacić, także ciężką pracą.
- Byłoby niesamowicie wyrwać się stąd i mieć szansę na zrobienie czegoś więcej.
- I co, zostawiłbyś mnie tu samego? - Czarnoskóry uśmiechnął się przekornie, rozcieńczając roztwór w swojej probówce wodą – Zresztą i tak dziwię się, że do tej pory nie dostałeś stypendium. Coś mi się widzi, że rektor uniwersytetu ma wielką ochotę ciebie tutaj zatrzymać na zawsze.
Otworzył usta, by zaprotestować, ale przerwał mu krzyk na korytarzu. Nagle drzwi otworzyły się
z hukiem, a do wnętrza laboratorium wpadła niska, gruba blondynka.
- Koniec zabawy, chłopaki. Ktoś zgłosił na policji, że w budynku podłożona jest bomba. Mamy się stąd natychmiast zmyć. Zostawcie , poczekają na was do jutra. - wysapała, starając się nie zwracać w ogóle do Lucjana. Nie lubiła go, suka. Może dlatego, że w zeszłym roku to on załatwił dofinansowanie na prace badawcze, a nie ona, choć wiedział, jak bardzo się starała. Był po prostu od niej lepszy.
- Chyba coś ci się w głowie poprzewracało – Nawet się nie odwrócił, odgarniając z twarzy zaplątane ciemne włosy. Powinien je dawno ściąć, tylko mu zawadzały – Na pewno jakiś gimnazjalista uważa, że wykręcił niezły numer i teraz przechwala się przed swoimi koleżkami. - Splótł ręce wojowniczo na piersi – Nie ma mowy, bym stąd się ruszył.
- Za piętnaście minut będzie tu policja. Wszyscy mają ewakuować się na zewnątrz. Wrócisz tu jutro, pacanie. - Młoda kobieta zmrużyła wściekle oczy i odwróciła się na pięcie, wychodząc
z pomieszczenia.
- Wiesz co, wydaje mi się, że ona mówiła to poważnie. Jeżeli się stąd prędko nie zmyjemy, szef będzie wściekły. Rozumiesz chyba, „niesubordynacja personelu”. - John położył mu uspokajająco rękę na ramieniu – Nic się nie stanie, jeśli dostaniesz od życia za darmo dzień wolnego. Ścieki poczekają – roześmiał się.
Lucjan westchnął przeciągle. Nic nie mógł na to poradzić. Jeśli mu tak każą, to wyjdzie z budynku, znajdzie sobie zajęcie na trzy, cztery godziny i postara się wrócić. Zresztą i tak miał ochotę zrobić sobie krótką przerwę na kawę i papierosa. A jeśli nie, to pojedzie do matki. Mieszkała zaledwie trzy ulice dalej od niego, ale nie widział jej i reszty rodziny już od dwóch tygodni. Obiecał, że opowie jej ze szczegółami o swoim nowym projekcie.
Ze zrezygnowaniem zdjął z siebie fartuch, umył ręce i skierował się do gabinetu po swoje rzeczy. Pożegnał się lakonicznie z napotkanymi osobami i Johnem, wściekły, że wydarzyło się coś niezaplanowanego. Po drodze miną ubranych w jaskrawopomarańczowe kamizelki ludzi, pospiesznie zmierzających od drzwi do drzwi. Wcisnął guzik od windy i pojechał na dół, marząc
o świeżym powietrzu i szukając nerwowo w kieszeni płaszcza otwartego opakowania czerwonych Marlboro.
Z komputerem pod pachą skierował się do otwartej niedawno kawiarni nieopodal. Wcześniej była tu chyba kancelaria adwokacka, nie miał pewności. Niepewnie wszedł do środka i musiał zatrzymać się na moment, odurzony mieszaniną najróżniejszych zapachów. Ambra, drzewo sandałowe, róża. Na ścianach wisiały jakieś obrazy, prawdopodobnie imitacje Kandinskiego i Salvadora Dalego. Mnóstwo ciemnej czerwieni, niczym w burdelu.
Dobry Jezu, kto tu napalił tyle tego pieprzonego kadzidła? Idzie się udusić. Chcę się tylko napić kawy, a nie popadać w totalną psychodelę.
Chciał już wyjść, gdy zatrzymał go młody chłopak, uśmiechając się onieśmielająco. Był dość drobnej postury, ubrany w białą koszulę z żabotem, luźną kamizelkę i obcisłe czarne spodnie . Lucjan rozejrzał się wokół. Pracownicy lokalu byli ubrani podobnie do młodzieńca tuż przed nim.
Czym mogę panu służyć? - zaszczebiotał, odsłaniając zęby bielsze od jego koszuli – Mamy do zaoferowania najlepsze napoje w mieście – Mrugnął filuternie okiem do Lucjana.
Może to naprawdę jest jakiś burdel, a herbata jest synonimem szybkiego obciągnięcia.
Ja... Poproszę kawę. Zwykłą. Czarną, bez cukru i mleka.
- Jak pan sobie życzy – Czarnowłosy chłopak nie przestawał się uśmiechać – Zapraszam do stolika pod oknem – To tutaj są jakieś okna?
Usiadł posłusznie, biorąc od kelnera cienką kartę. Zamówił jeszcze mały kawałek ciasta z kremem, wyciągnął laptopa i zaczął pracować – miał do sprawdzenia parę rozdziałów prac magisterskich swoich podopiecznych. Całkiem obiecujący studenci, może coś w życiu osiągną.
Z rozkoszą wypisywał ich błędy, tak pochłonięty swoim zajęciem, że nie zauważył postawionej tuż koło siebie porcelanowej filiżanki z kawą. Zdał sobie sprawę z tego, że przyniesiono mu już napój dopiero po tym, jak cała zawartość naczynia rozlała się na jego dżinsach i nowiuteńkim komputerze.
Zaklął siarczyście, raptownie wstając. Spojrzenia wszystkich osób w lokalu skierowały się na niego. Poczuł, jak policzki mu płoną z wściekłości na samego siebie. Prawdopodobnie już po komputerze – taka wrząca powódź rozgromiłaby najtwardszy system.
- Czy nic panu się nie stało? - Znowu ten przeklęty bachor! Poczuł, jak coś, a raczej ktoś, wyciera mu spodnie kawałkiem jakiejś szmaty – Nie oparzył się pan?
- Palić licho moje nogi... Spójrz na ten komputer! Trzeba było powiedzieć, że położyłeś coś koło mnie! Widziałeś, że pracuję ze sprzętem elektronicznym! - wydarł się Lucjan, odtrącając rękę chłopaka.
Kraciasta chusta spadła na podłogę. Tak, teraz z całą pewnością wszyscy się na nich gapili. Zerknął na chłopaka. Ten szarych w oczach miał... Łzy.
- Nie chciałem panu przeszkadzać, wyglądał pan na pochłoniętego swoją pracą... - wyszeptał przerażony brunet – Niech pan tak nie krzyczy... Zaraz przyjdzie szef... Proszę... Inaczej wyrzucą mnie z pracy. Dopiero co skończyłem okres próbny...
Powinni cię stąd wywalić na zbity pysk.
Lucjan żachnął się, gotowy wybuchnąć. Powstrzymał się jednak i spakował prędko zalany komputer do torby, prędko wychodząc na zewnątrz.
To był straszny dzień. Nie mógł uwierzyć w swojego pecha.
Dopiero jakiś czas później okazało się, że to, co miało być chwilowym brakiem przychylności losu stało się przygodą jego życia.
***
W jego życiu wielokrotnie pojawiały się jakieś kobiety. Wysokie, niskie, o aksamitnych i przepitych głosach, grube, chude, o chłopięcej budowie ciała. Delikatne lub bardziej twarde od typowego macho. Najczęściej kończyły jako dodatek do rzadkich wieczornych epizodów w pubie, gdzie zdarzało się, że kończył wraz ze znajomymi z pracy, by oblać jakiś sukces.
Raz był nawet w jednej z tych nocnych przygód zakochany. Nie do nieprzytomności, ale w jakimś trzeźwym rozsądku, bo tak wypadało. Dziewczyna była ładna, kobieca i zadziwiająco błyskotliwa. Może właśnie dlatego nie pozostała przygodą na jedną noc – oddzwonił do niej już drugiego dnia po szybkiej randce w hotelowym łóżku. Umówili się w parku nieopodal jego uczelni – skończył wcześniej pracę, kupił po drodze na targu trzy tulipany i usiadł na ławce koło pomnika, obok którego się umówili. Marzena przyszła lekko spóźniona, co od początku go niecierpliwiło. Była lekko poczochrana, w zwiewnej niebieskiej sukience.
Nie czuł wtedy najmniejszego cienia pożądania, które towarzyszyło mu ich ostatniej nocy,
w ciemności. Miał jednak ogromną ochotę z nią porozmawiać – wiedział, że tak jak on pasjonuje się nauką. Była rozpoczynającą praktykę młodą panią stomatolog, więc wiedział, że to ktoś na poziomie. Zresztą, co było dla niego dziwne – czuł, że potrzebuje w końcu kogoś bliskiego, kogoś, komu mógłby się wygadać.
Pamiętał to spotkanie. Dziewczyna uśmiechnęła się, odgarniając z czoła krótkie blond kosmyki. Usiadła koło niego, skrępowana. Wspomnienia ich uniesień elektryzowały powietrze, choć bynajmniej nie z jego strony.
W końcu zaczęli rozmawiać.
Długo.
Miesiąc później była jego oficjalną dziewczyną. Nikt nie mógł uwierzyć, że nareszcie mu się „udało”, zupełnie, jakby wygrał zawody olimpijskie. Nie cieszyli się tak bardzo nawet wtedy, gdy napisał doktorat. Pocieszał go jednak czas, który spędzał z kobietą, był bowiem wypełniony po brzegi. Wymieniali się nawzajem książkami, słuchali tej samej muzyki, łączyło ich zaciekawienie światem wokół. Chodzili po ulicy trzymając się za ręce jak para nastolatków. Nareszcie czuł się
w miarę bezpiecznie poza swoją pracą, nieco odżył.
Przez dłuższy czas wszystko w ich związku było idealne. Oprócz seksu, którego unikał jak ognia. Nie wiedział, że w świetle dnia ciało kobiety jest takie... Rozlazłe. Nie podobał mu się jego zapach, faktura. Piersi były zbyt duże, biodra za szerokie. Coś mu zgrzytało. Spełniał swoją męską powinność raz na jakiś czas, udając, że wszystko jest w porządku. Zresztą pozwalało mu to rozładować pewne napięcie bez uciekania się do tak zwanych samotnych pryszniców.
Chciał po prostu mieć w kimś prawdziwego przyjaciela.
Rodzina cieszyła się, że się „ustatkował” i, gdy stuknęła im druga rocznica związku, zaczęli spekulować za jego plecami na temat ślubu. Nie wiedzieli, że sama Marzena zaczęła maltretować Lucjana własnymi planami na temat ich przyszłości.
Nie mógł uwierzyć, że można być tak natrętnym. Zbywał ją lekkimi zdaniami, czasami cierpką ironią. Milkła na pewien czas, po czym po tygodniu powracała do swojej tyrady. W najgorszym momencie usłyszał, jak będzie wyglądać ich dom, gdy uda im się w końcu go wybudować, gdzie będzie co stało, gdzie postawią pianino, a gdzie niebieski wazon.
Chciałabym mieć dwójkę dzieci. Chłopca i dziewczynkę. Nie uważasz, że to byłoby cudowne? - Dziewczyno, jesteś jakąś kaleką emocjonalną. Nie widzisz, że takie rzeczy mnie nie obchodzą? Nie chcę mieć żadnego dzieciaka pod swoim dachem. I co, najlepiej, bym ja się nim jeszcze zajmował? - A może udałoby się połączyć nasze
Próbowała zaplanować mu życie. A jemu nawet przez głowę nie przeszło, by kiedykolwiek się z nią ożenić, ba, nie miał ochoty nawet z nią zamieszkać.
Zaczął jej unikać, stając się coraz bardziej zgorzkniały. Nie pojechał na kilkudniowy zjazd absolwentów z jej studiów, podając byle jaką wymówkę.
W którymś momencie przestała do niego dzwonić, wysyłać maile.
Jego świat ponownie stał się cichy. Jedyne, co go wypełniało, to miarowy stukot klawiatury nocami, gdy postanowił, że podejmie się habilitacji. Brakowało mu jej wrażliwości, ale nie jej samej. Irytowała go na dłuższą metę. Nie miał ochoty z nią jednak zrywać. Przyzwyczaił się do obecności blondynki.
Pewnego dnia przyjechała do niego i zabrała większość swoich książek. Nakrył ją, gdy klęczała na podłodze, wymazując z okładek ich wspólne notatki, wzory i rysunki. Zabrała część rzeczy do torby, pożegnała się z nim chłodno, nie tłumacząc się, nie zrywając i wyszła.
Miała prawo czuć się niekochaną, choć czuł do niej miłość, lecz nie w taki sposób, w jaki ona tego oczekiwała.
Od znajomego dowiedział się, że widziano ją w jakimś klubie z przyjacielem ze studiów. Całowali się. Podobno nie mogła się od niego odkleić. Pod wycieraczką znalazł jej klucze.
Bolało.
Cisza się pogłębiła.
Mogła ją zastąpić jedynie praca.
***
Początkowo nie miał najmniejszego zamiaru wracać do tamtej kawiarni. Irytował go jej kiczowaty blichtr, utrzymany w mieszance najróżniejszych stylów, uderzający do głowy zapach orientu...
A w szczególności niekompetentna obsługa.
Coś jednak sprawiło, że pojawił się tam ponownie.
Och, to było takie nieracjonalne. Nawet mając piętnaście lat nie zachowywał się w tak idiotyczny sposób.
Chciał tylko rzucić okiem, upewnić się, czy tamten chłopiec nadal jest w tamtym miejscu zatrudniony. Wyglądał na studenta pierwszego lub drugiego roku studiów. Możliwe, że któryś
ze świadków ostatniego zdarzenia doniósł na młodzieńca i ten stracił swoje jedyne źródło dochodów. Cóż, nie każdy pochodzi z tak burżujskiej rodziny jak ta Lucjana.
Specjalnie zamiast okularów wybrał soczewki kontaktowe. Założył na głowę kapelusz
i wmaszerował pewnym krokiem do kawiarni, mijając wychodzących gości, roześmianych. Miał wrażenie, że ostatnim razem także odwiedzali to miejsce. Czyżby zaglądali tu tylko stali bywalcy?
Usiadł przy stoliku po drugiej stronie sali, jak najdalej od miejsca, gdzie siedział ostatnio. Jak się spodziewał, po chwili zmaterializował się przy nim młody kelner. Z nadzieją uniósł głowę. Nie, to nie jest tamten dzieciak.
Westchnął, zamawiając szklankę dobrej brandy. Był już po pracy, więc nic nie zaszkodzi mu nieco się odprężyć. Ruda dziewczyna przyjęła zamówienie i zwinnie podeszła do baru. Lucjan rozejrzał się wokół.
Nigdzie nie było czarnowłosego chłopaka. To dziwne, ale naprawdę żywił obawy wobec tego, że
z jego winy mogli go wywalić z roboty.
Uspokój się. Może akurat nie wpadłeś na jego zmianę, Lucjanie. Zresztą – czemu obchodzą cię losy gówniarza, którego widziałeś tylko raz w życiu?
Wypił pospiesznie podany trunek, może zbyt prędko. Zamknął na moment oczy i już chciał uznać, że potrzebuje wizyty u psychiatry, gdy usłyszał znajomy głos.
- Dziękuję, że pani nas odwiedziła! - Lucjan prędko schował się za kartą z napojami, ukradkiem podglądając odbywającą się przy drzwiach scenę. Drobny brunet odprowadzał do drzwi elegancką panią w średnim wieku. Gdy pocałował ją w rękę, zarumieniła się. Wyglądało na to, że dość dobrze się znali.
Czyżby jego sponsorka?
- Ależ Kornelku, pamiętaj, że u nas będziesz zawsze mile widziany. - Kornelku? - Agacie przydadzą się twoje korepetycje. - Brzmi, jakby ten dzieciak był inteligentny.
- Pomyślę o tym i zadzwonię, pani Danuto. Jestem jednak pewien, że wszystko jej się uda, to mądra dziewczyna. Jeśli będziemy kłaść na nią zbyt duży nacisk, wystraszy się i przestanie wierzyć w siebie.
Kobieta przewróciła oczami, zniecierpliwiona.
- Wiesz dobrze, że ona szaleje za twoją twórczością. Chce być w przyszłości taka, jak ty. A tak
w ogóle, to udało ci się znaleźć odpowiednie wydawnictwo? - kobieta zniżyła konspiracyjnie głos do szeptu, rozglądając się wokół z uśmiechem – Gdybyś chciał, to znalazłyby się jakieś znajomości...
Kornel uśmiechnął się blado, przestępując z nogi na nogę. Widać, że coraz bardziej się niecierpliwił, ale za wszelką cenę nie chciał tego po sobie poznać. Jego czarne włosy, przypominające loki dziewczynki, opadały mu dziś swobodnie na ramiona, ale były w pewnym nieładzie, zupełnie, jakby zapomniał ich rano porządnie rozczesać.
- Naprawdę nie ma takiej konieczności. Chciałbym osiągnąć coś bez jakichkolwiek koligacji... Wolałbym, by doceniono mój talent a nie pozycję – westchnął
- No cóż, jeśli to twoja ostateczna decyzja...
- Niech mi pani nie ma tego za złe. Doceniam i tak wszystko, co pani dla mnie robi. To dużo dla mnie znaczy. - chwycił w dłonie ręce kobiety i je ucałował z wdzięcznością. Następnie wziął ją pod ramię i wyszli na zewnątrz. Lucjan słyszał tylko głos Kornela i starszej kobiety, lecz nie mógł odszyfrować pojedynczych słów.
Czym zajmuje się ten dzieciak? Cholera, obojętnie, o co chodziło – gdyby to Lucjan był na jego miejscu, na pewno skorzystałby z proponowanej mu oferty. Czasami bez względu na rozmiar twojego talentu nie jesteś doceniany. Bywa tak, że musimy kombinować i chwytać się różnych środków do dojścia do upragnionych celów.
Ale Kornel nie był w najmniejszej części taki jak Lucjan.
Gdy przez szybę okna upewnił się, że chłopaka nie ma za drzwiami wyjściowymi, wstał, prędko zapłacił i wyszedł. W jego głowie kotłowało się tysiąc myśli. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się tak zaintrygowany czymkolwiek poza nowymi programami komputerowymi lub wzorami chemicznymi.
Idąc ściemniającą się ulicą, zapalił papierosa. Nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie idzie, aż nie znalazł się pod domem swojego brata. Miał ochotę opowiedzieć mu o swoim dziwnym zachowaniu, ale czuł, że byłoby to zbyt dziwne, nawet dla niego.
Zgasił niedopałek podeszwą buta i poszedł dalej. Marzył już tylko o kubku herbaty i ciepłym łóżku.
***
Dzień później znowu tam poszedł. Tym razem nie posiadał dla siebie żadnej rozsądnej wymówki, choć przez jakiś czas wmawiał sobie dość skutecznie, że coś mu się poprzestawiało w głowie od przepracowania. Jak tak dalej pójdzie, to zaczną go brać za świrusa lub, co gorsza, obsługa tamtego lokalu zacznie z nim rozmawiać.
Zebrał się z pracy równo z wybiciem szesnastej. John spojrzał na niego zaszokowany.
- Czyżby kosmici wczoraj porwali Lucjana Zaprutko? - parsknął głośno śmiechem, chowając ręce do kieszeni fartucha – Co jest, kumplu? Nigdy nie zrywałeś się tak wcześnie z pracy.
Lucjan poczuł, że jego policzki zalewa fala gorąca.
- Muszę coś załatwić – odpowiedział wymijająco i, przyciskając aktówkę do piersi, wyszedł szybko z budynku, pozostawiając wciąż zadziwionego Johna w środku.
Coś w środku go uwierało. Jakaś myśl, której nie potrafił sformułować. Przypomniało mu się, jak
w wieku osiemnastu lat próbował napisać swoje pierwsze CV, z opłakanym zresztą skutkiem. Zacisnął trzymany od kilku minut nerwowo telefon komórkowy, chowając go z powrotem do torby.
Czym tak się denerwujesz, stary? - powtarzał sobie w myślach, parodiując ton głosu Johna – To jakaś paranoja. Wezmą mnie za jakiegoś stalkera.
Gdy wylądował w znanym mu z poprzedniego dnia wygodnym – zdecydowanie za miękkim – fotelu, poczuł się zrezygnowany. Odczekał odpowiedni czas przed złożeniem zamówienia, postanawiając zrezygnować z alkoholu. Tak jak przed paroma tygodniami wybrał z gamy najróżniejszych napojów i deserów czarną kawę bez dodatków. I czekał. Sam nie wiedział już na co.
- Może jakiś deser do kawy? - zachęcał go wesoły blondyn z kolczykiem w brwi, wyglądający na licealistę – Proponuję gorącą szarlotkę z lodami waniliowymi.
Lucjan skrzywił się. Nie znosił słodyczy. Zawsze było mu po nich niedobrze.
- Nie, dziękuję – odpowiedział. Gdy kelner już zawracał, by pójść do baru, zapytał cicho – Mam do ciebie jedno pytanie, chłopcze – Mogłem ugryźć się w język!
Chłopak zatrzymał się i uniósł brew. Ze znudzeniem postukał palcami w blat stolika. Lucjan od razu pożałował swoich słów.
- Czy wiesz może, kiedy pracuje tu Kornel, no wiesz, ten czarnowłosy... - urwał, widząc minę blondyna
- Wiem, kim jest Kornel. – Co za impertynent! - A pracuje... Cóż. Właśnie teraz. Jest na zapleczu. Przekazać mu coś? - Mina dzieciaka sugerowała, że nie pierwszy raz ktoś pytał o Kornela w taki sposób
Tak. Czy mógłbyś go poprosić... Żeby w wolnej chwili do mnie przyszedł? Tu, do stolika. Mam dla niego ważną wiadomość.
Dzieciak skrzywił się, ale skinął głową. Odszedł bez słowa, ale Lucjan wziął to za dobry znak – przynajmniej Kornel tu przyjdzie, a on powie mu... No właśnie. Co takiego?
Przede wszystkim przeprosi za swoje zachowanie. Nie, żeby wina leżała całkowicie po jego stronie. Ale czuł, że... Po prostu wypadało tak zrobić.
Czemu nagle zaczęło obchodzić cię zdanie innych ludzi?
Co dziwne, o tej porze w lokalu nie było żadnych innych klientów oprócz Lucjana. Sprawiało to, że czuł się jeszcze bardziej nieśmiało – brakowało mu gwaru rozmów innych ludzi, które mogłyby zagłuszyć jego nadchodzącą rozmowę z Kornelem. Był pewien, że tamten laluś, który go niemal obraził, wszystko będzie słyszał.
- Pańska kawa. - usłyszał nad sobą suchy głos – Słyszałem, że o czymś chciałby pan ze mną porozmawiać. Chodzi o koszt naprawy laptopa? Niestety szef dzisiaj wyjechał, więc nie było sensu fatygować się dzisiaj – Kornel wyglądał lepiej niż wczoraj, z całą pewnością się wyspał. Może to niedobrze, że jego wygląd był tak korzystny; Lucjan skrępował się coraz bardziej.
Zaczerwienił się coraz bardziej, zażenowany tym, jak zareagował pół miesiąca temu.
- Chciałbym cię przeprosić. – Zacisnął palce na porcelanowym uchu niebieskiej filiżanki. - Mam nadzieję, że nie miałeś z mojej winy niepotrzebnych problemów. Nie martw się komputerem – dodał szybko, upijając łyk gorącej kawy tak szybko, że poparzyła mu język. Nie skrzywił się jednak, mając ochotę uciec stąd jak najszybciej. Zrobił to, co miał zrobić, nic mu teraz po nim. Widać zresztą, że brunet za nim nie przepada i także czeka na chwilę, gdy pozbędzie się tego grubiańskiego faceta, jakim był w jego oczach Lucjan.
Zapadła cisza, przerywana jedynie szumem parzonej w automacie za barem kawy i śmiechem pracowników na zapleczu. Nie mógł, po prostu nie mógł, podnieść teraz na niego oczu.
- Chyba żartujesz – Kornel schował ręce w kieszeni czarnych dżinsów - Przyszedłeś tu tylko po to, aby mnie przeprosić? Musiały cię dość długo cisnąć wyrzuty sumienia, skoro obudziłeś się dopiero po dwóch tygodniach – i znowu ten chamski ton głosu!
Lucjan wstał, nie zważając na prawie nierozpoczętą kawę. Poprawił spadające z nosa okulary
w grubej oprawce i położył na stole pieniądze.
- Reszty nie trzeba – Cóż, najwidoczniej denerwował się po nic. Kornel okazał się być dzieciakiem takim, jakim zakładał na początku. Głupim i bezmyślnym. Nieliczącym się
z uczuciami innych ludzi – Do widzenia, Kornelu. – wziął w rękę płaszcz i skierował się ku drzwiom wyjściowym
Nie przeszedł jednak nawet dwóch metrów, gdy usłyszał za sobą zdziwione:
- Skąd wiesz, jak mam na imię? Ej! - Kornel prawie krzyknął, łapiąc Lucjana za ramię. Wzdrygnął się na ten niespodziewany dotyk – Teraz chyba tobie należą się przeprosiny – głos chłopca stał się skruszony – Byłem niemiły, myślałem, że przyszedłeś tu tylko po to, by znowu nawrzeszczeć na wszystko, co się rusza. - Niesamowite, ten dzieciak znowu się uśmiecha – Co powiesz na małe piwo po mojej zmianie? Przyjdź tutaj o dwudziestej.
Hej, przecież nawet nie zdążyłem ci odpowiedzieć, bałwanie!
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... - Lucjan stał tak sztywno, jakby doznał paraliżu wszystkich mięśni, łącznie z mięśniami twarzy. Zapomniał, jak się poprawnie mówi. W dodatku na jego ramieniu ciągle znajdowała się zaciśnięta ręka Kornela...
Przełknął głośno ślinę pewny, że w całym jego życiu nie czuł na policzkach tak dużego ognia. Kornel patrzył na niego błagalnie. Niczym mały szczeniak.
- Proszę. Daj mi się zrehabilitować w twoich oczach – uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy nagle spostrzegł, że wciąż ściska barki Lucjana – Och, przepraszam. - Przez sekundę przez bladą cerę Kornela przebiegł różowy cień.
Lucjan, zrezygnowany, kiwnął głową. Co mu szkodzi? Brakowało mu nowych znajomych, jakiejś alternatywy.
Niech będzie więc o dwudziestej. Ale ja wybiorę miejsce. I, nawiasem mówiąc, mam na imię Lucjan, a nie Ej ty.
***
Siedząc w swoim ulubionym fotelu przy oknie w domu zastanawiał się, dlaczego dał się wyciągnąć na to spotkanie. Cieszył się jednak ze spotkania kogoś nowego i niezwiązanego z jego profesją. Myślał, że nigdy tak nie powie, ale czuł się ostatnimi czasy przeciążony sprawami zawodowymi. Zupełnie, jakby się wypalił wewnętrznie, stracił zapał. Nie podobała mu się uniwersytecka organizacja, gdzie zamiast osiągać sukcesy, łatwo można było się stać mrówką robotnicą, która była wykorzystywana przez wszystkich wokół. Nieco wytchnienia dawała mu jego druga profesja, którą zajmował się od kilkunastu lat, czyli tworzenie programów komputerowych dla pomniejszych korporacji. Nie było to jednak coś, czym chciałby zajmować się do końca życia, bez względu na to, jak bardzo nie byłby w tym dobry i jak bardzo go to nie interesowało.
Odłożył na parapet kubek z zieloną herbatą, gdy poczuł, że o jego nogawkę ociera się coś miękkiego i puszystego. Spojrzał w dół i uśmiechnął się na widok małej rudej kocicy, wyraźnie żebrzącej o pieszczoty. Lucjan schylił się i podrapał zwierzaka za uchem.
- Będziesz musiała zostać dziś znowu sama na wieczór, maleńka. - Kot, jakby rozumiejąc, prychnął w niezadowoleniu i wskoczył swojemu panu na kolana. - No nie gniewaj się na mnie, przecież wiesz, że wrócę. Zawsze do ciebie wracam. - To prawda. Przez ostatnie dwa lata to właśnie ta kotka, Momoko, z japońskiego bodajże brzoskwinia, była jego domowym towarzyszem i powierniczką największych sekretów i frustracji. Choć, jakby to przemyśleć, nie posiadał większych tajemnic. Jego życie było przecież dla większości ludzi cholernie nudne.
Wstał i poszedł do kuchni, by nasypać Momoko troszkę więcej kociego przysmaku do miski i wziął długi, gorący prysznic. Ogolił się z lekkiego, dwudniowego zarostu, uczesał – jednym słowem doprowadził się do takiego porządku, jak wtedy, gdy chodził podrywać kobiety w najgorszych pubach. Cóż, chciał zrobić na dzieciaku wrażenie – na pewno nie mógł po sobie poznać, że jest... Jak to się potocznie mówi? No-lifem.
Wszedł do sypialni, opasany jedynie ręcznikiem w biodrach i otworzył okno na całą szerokość, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Nie zważał na to, że był początek października, a temperatura zbliżała się do dziesięciu stopni Celsjusza. Potrzebował ciągle orzeźwienia, przynajmniej do czasu wyjścia lub doboru jakiegoś porządnego stroju. Gdy jednak otworzył szafę, przeraził się tym, że nie posiada w niej niczego gustownego. Ostatecznie zdecydował się na ciemne dżinsy i czerwoną koszulę w czarną kratkę, jaką nosił tuż po studiach. Na nogi włożył cięższe buty, prysnął na szyję wodą toaletową i, zerkając w przelocie na zegarek, wyszedł na zewnątrz.
Kornel już na niego czekał. Wyglądał tak samo, jak przed pięcioma godzinami, no, może był bardziej zmęczony. Słodki. Irytujący. Taki dziecięco niewinny. Na ramionach miał narzucony ciemnoczerwony prochowiec, a przez ramię zwieszała mu się duża czarna torba. Uroczy.
- To co, idziemy? - zagadnął Lucjana z uśmiechem, gdy tylko go zobaczył – Jestem niesamowicie ciekaw, gdzie mnie zabierzesz. Tylko mam nadzieję, że nie do siebie – wybuchnął śmiechem, jakby udał mu się jakiś najlepszy żart. Lucjan zbaraniał.
Boże, co za nieprzyzwoity bachor. Chyba brakuje mu normalnego, niezboczonego otoczenia.
- Bardzo zabawne – odburknął, starając się nie patrzeć na swojego towarzysza – Słuchaj, nie boisz się iść tak w ciemno z nowo poznanym facetem, który jest od ciebie dużo starszy? - Zmarszczył brwi. Ta sprawa go gnębiła już od jakiejś godziny.
- Dużo starszy? Mam dwadzieścia dwa lata, a nie piętnaście. Nie wyglądasz mi na więcej niż dwadzieścia sześć. - puścił do niego oko Kornel i uczepił się ramienia Lucjana tak gwałtownie, że ten aż zesztywniał. Uderzył go zapach truskawkowego mydła i czegoś jeszcze, nieokreślonego – To gdzie idziemy? Gdzie, gdzie, gdzie?
Dwadzieścia sześć? Czy wyglądam tak niepoważnie?
- Chyba nie chcesz w takim razie wiedzieć, ile mam rzeczywiście lat – skrzywił się Lucjan i zrobił krok do przodu, starając się nie ocierać o ciało Kornela. Czuł się wyraźnie napastowany przez tego małolata – A pójdziemy w jedno z moich ulubionych miejsc. Domyślam się, że z racji bycia studentem, jesteś wielkim pasjonatem każdego alkoholu – westchnął. Wątpił, by jego gust był zanadto wyrafinowany. Oczywistym było, że nie zabierze go do podrzędnego baru, ale nie będzie bawił się w jakiegoś sponsora.
W końcu mieli się, hm, zakumplować. A przynajmniej oczyścić ciężką atmosferę.
Szli w ciszy przez budzące się w piątkowy wieczór miasto. Całe szczęście, jego uczelnia
i kawiarnia, w której pracował Kornel, znajdowała się w środku miasta, więc nie musieli podjeżdżać do centrum ani metrem, ani taksówką. Choć to może spowodowałoby, że ta nieszczęsna niezręczność zniknie, albo że Kornel odczepi się w końcu od jego rękawa.
Dochodząc do Alei Jerozolimskich, przystanął na moment, by odebrać telefon od matki. Ta, myśląc, że Lucjan jest z dziewczyną, zaśmiała się nerwowo i życzyła mu powodzenia, prędko się rozłączając. Zaczerwieniony, wyłączył prędko telefon.
- To twoja narzeczona? - Kornel pociągnął Lucjana dalej, nie mając najwidoczniej ochoty się zatrzymywać nawet na chwilę – Mieszkasz sam czy z rodzicami? Dawno skończyłeś studia? Czym się zajmujesz? Oprócz niszczenia komputerów... - zaśmiał się gardłowo, a na oczy opadł mu czarny lok
Szatyn zmarszczył brwi.
- Mama. Dawno dzwoniła, w sumie nic dziwnego, że się zmartwiła. Ale cóż, dziś jestem tylko dla ciebie tak, jak powiedziałem. W sumie to jesteśmy na miejscu, na resztę pytań odpowiem ci
w środku. – Stanął przed zielonym, lekko wyblakłym szyldem. Nie był tu od roku, więc życzył sobie w skrytości ducha, że nikt go nie będzie tam pamiętać. Otworzył drzwi i zachęcił wbitego nieco w ziemię Kornela skinieniem głowy – Czego się boisz?
Chłopak potrząsnął głową. Nie było widać po nim ochoty na wchodzenie do tego miejsca. Czy to była wina zbyt głośnej muzyki czy też unoszącego się w powietrzu zapachu alkoholu? Może dzieciak ma naprawdę piętnaście lat, tylko wygląda tak dojrzale.
- Wchodzę! Nie boję się. Oczywiście, że nie. Po prostu nie jestem przyzwyczajony do tak głośnej muzyki. - Odgarnął sobie włosy z twarzy, jakby nagle zaczęły mu przeszkadzać i zrobił pewny krok naprzód, otwierając drzwi - Zazwyczaj jestem domatorem. No wiesz, chillout i te sprawy. Kwestia przyzwyczajenia. To twoje ulubione miejsce?
Lucjan wszedł do środka tuż za Kornelem. Pozdrowił skinieniem głowy barmana i pociągnął chłopaka na koniec sali, o mały włos nie potykając się o potężnego faceta w skórze niosącego kufel ciemnego piwa.
- Nie, ale to miejsce znajduje się niedaleko. Przecież nie ciągnąłbym nas przez pół miasta... - usiadł na miejscu, wyjmując z torby portfel - Nie było mnie tu od jakiegoś czasu, ostatnio nie miałem zbyt wielu okazji wychodzić. Praca, rozumiesz.
Chłopak ponownie skinął głową, siadając naprzeciw Lucjana i rozglądając się niepewnie po lokalu. Jego wzrok spoczął na zdjęciu przedstawiającym ciemnoskórą kobietę z odsłoniętymi piersiami, znajdującym się tuż nad Lucjanem. Na ten widok zrobił minę, jakby zjadł naraz pół cytryny.
- Coś ci się nie podoba? - Lucjan przelotnie zerknął na zdjęcie – Całkiem niezła, nie w twoim typie? - przewrócił oczami – Słuchaj, idę coś zamówić, czekaj tu grzecznie na wujka Lucjana i nie rozpierdol stolika – dodał z ironią, kierując się do lady baru
Gdy wrócił, niosąc w ręku dwie szklanki whiskey, Kornel pisał na telefonie sms-a. Widząc, że Lucjan już przyszedł i postawił przed nim alkohol, podniósł głowę, chowając pospiesznie telefon w kieszeni torby.
Nie musisz się krępować, jeśli piszesz do dziewczyny. - Lucjan uniósł znacząco brew, widząc odznaczające się wyraźnie zakłopotanie chłopca
Nie, to nie była moja... Dziewczyna. - Kornel zatopił usta w szklance, starając się wydusić
z siebie w miarę sensowny zbitek słów – To mój były facet, odkąd ze sobą zerwaliśmy, nie daje mi w ogóle spokoju – Kornel zaczął udawać, że nagle zainteresowały go jego paznokcie.
Chłopak? Cóż, po takiej milutkiej aparycji można się spodziewać albo słodkiego gejaszka, albo zniewieściałego hipstera.
- Hm – odpowiedział Lucjan, siląc się na uśmiech. Czy to znaczy, że mnie także będzie podrywać? - Wiesz, nie jestem przeciwny takim związkom. To jest nigdy w takim nie byłem, ale wyobrażam sobie, że, no cóż, zakochujemy się przede wszystkim w osobie a nie w płci. Co nie znaczy, że każda z nich ma swoje indywidualne walory – uśmiechnął się lekko, wpatrując się w nadal zawstydzoną twarz Kornela – Mówisz, że twój były przyjaciel nie daje ci spokoju? Nachodził cię w pracy lub na uczelni? Co właściwie studiujesz?
Kornel przywołał na swoją twarz wyraz tradycyjnego oburzenia.
- To niesprawiedliwe! W pierwszej kolejności to właśnie TY miałeś odpowiedzieć na moje pytania! - Zamachnął się rękoma, opierając je na biodrach i marszcząc zabawnie obsypany niewielką ilością piegów nos. Ciekawe połączenie – czarne włosy i kilka rozsianych na skórze bladopomarańczowych piegów.
Lucjan przesunął otwartą ręką po blacie stolika, nie przestając się czujnie wpatrywać w Kornela.
- Studia skończyłem siedem lat temu, a było to na Wydziale Chemii oraz Wydziale Fizyki. Na co dzień próbuję wyrwać się z uczelni, na której pracuję, a w wolnym czasie poprawiam prace licencjackie i magisterskie totalnych matołów. Czasami zdarza się, że dostanę zlecenie na napisanie oprogramowania do jakiegoś systemu, ale to już rzadkość. A szkoda, bo ma wiele ciekawych profitów, głównie finansowych. – Lucjan wziął duży łyk whiskey. Czy jego życie rzeczywiście można zamieścić w tak niewielkiej ilości zdań? Już wyobrażał sobie pisk Kornela na wieść o tym, czym się zajmuje i że jednak przypomina podstarzałego zboczeńca.
Tak, jak się spodziewał, chłopiec rozdziawił szeroko buzię, a jego ręka ze szklanką zastygła
w połowie drogi do ust.
- No co ty gadasz! Musiało ci być cholernie nudno przez tyle lat... - jęknął brunet, patrząc na Lucjana z najprawdziwszym współczuciem. Że co? Nudno? A gdzie pochwała? Zachwyt? O co ci chodzi, szczeniaku?! - To znaczy... Nie, żeby twoje zainteresowania były do niczego! - Chłopak, zdając sobie sprawę, że palnął gafę, przeraził się nie na żarty i rozpaczliwie próbował naprawić swój błąd.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy taką odpowiedź od znajomego. Ba, albo od kogoś,
z kim zamienił dopiero garstkę zdań i nie znał nawet nazwiska tej osoby. Powinien być wściekły, zrekompensować to jakąś ciętą ripostą, wstać i wyjść z tego miejsca...
Lucjan wybuchnął gromkim śmiechem, klaszcząc w dłonie.
Staję się coraz bardziej niestabilny emocjonalnie.
- Wiesz co, może i masz po części rację. Dla większości ludzi to są nudy na pudy. Nie mają wyobraźni, która byłaby w stanie pomieścić pewne schematy, modele, setki reakcji. Ale tak samo ja nie posiadam wielu innych przymiotów, zwykle charakterystycznych dla przeciętnego człowieka z ulicy. - Dopił swoją porcję alkoholu jednym łykiem i wstał z miejsca, by pójść po następną – Przyniosę ci to, co ostatnio. Widzę, że lubisz Jacka Danielsa – uśmiechnął się złośliwie, widząc, jak łapczywie Kornel wypił swoją ćwiartkę - Obstawiam jednak, że ja za to spotkałem wyjątkowego humanistę, choć mam nadzieję, że bez nadmiernego ego.
Kornel zaperzył się.
- Nie miałem na myśli nic złego! - machnął w powietrzu ręką, omal nie przewracając pustej szklanki – I nie jestem zarozumiały! Och, przepraszam – ściszył głos, gdy zauważył, że para przy sąsiednim stoliku przysłuchuje się od pięciu minut ich rozmowie. Musieli tworzyć ciekawy widok.
- Ale z taką koordynacją ruchową szefem kelnerów nie zostaniesz – westchnął Lucjan, idąc
z powrotem do baru – Zaraz wrócę. Jeśli przyjdzie ci do głowy ucieczka, uważaj, by nie wylądować w tutejszej toalecie. Drzwi się zacinają.