Książę 7
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 16 2012 13:41:45
Rozdział 7.
Książę, nie masz tam wstępu
Książę przyglądał się szczupłej sylwetce Victora powoli wynurzającej się z mętnej, zielonkawej wody. Mokre kosmyki włosów kleiły mu się do twarzy. Nawet, jeśli były wilgotne, dalej zdawały się być niesamowicie jasne. Książę jeszcze nigdy nie widział nikogo o tak osobliwym kolorze włosów.
Sylwetka znów znikła pod taflą wody, wyrywając tym samym Księcia z zamyślenia. Wbił krytyczne spojrzenie w swoją brudną, niegdyś białą koszulę. Chciałby się już wykąpać, wiedział, że nienajlepiej pachnie, ale... Na samą myśl, że miałby zanurzyć się w tej obrzydliwej wodzie robiło mu się niedobrze. Powinien mieć przygotowaną balię z ciepłą, jednak niewrzącą wodą, olejki aromatyczne sprowadzane z najdalszych części kraju, no i oczywiście służkę, która dokładnie umyłaby mu włosy, pomogła się wytrzeć i ubrać.
— Długo jeszcze będziesz tu siedział, Książę, zanim się wykąpiesz? — Spojrzał na nagiego Victora stojącego zaledwie kilka kroków przed nim. Mimowolnie przesunął wzrokiem po jego bladym, chudym ciele, po którym spływały krople obrzydliwej wody z jeziora. A mimo to jego cera dalej wyglądała na delikatną i zdrową. Może gdyby i on się wykąpał to też jego skórze nic by się nie stało?
— Tyle ile zechcę — odparł, odwracając z pogardą wzrok. Ale tak naprawdę robiło mu się nieswojo, kiedy patrzył na jego nagie ciało. Nie potrafił tego opisać, jednak w jakiś sposób Victor przyciągał jego spojrzenie, a to z kolei powodowało, że zaczynał czuć się dziwnie. Przecież Książę zachwycał się jedynie sobą. Nigdy kimś.
— Obyś się Książę nie spiekł na tym słońcu. — Victor przysiadł tuż obok niego, wystawiając twarz w kierunku słońca. Dziedzic powiódł za nim wzrokiem, szybko jednak skarcił się za to w myślach, po czym przeniósł spojrzenie na falującą taflę wody.
Dzień był wyjątkowo bezwietrzny i niesamowicie upalny, do tego stopnia, że nie słychać było nawet śpiewu ptaków. Kaczki, zazwyczaj beztrosko brodzące po wodzie, teraz pływały jedynie po zacienionych obszarach jeziora. Nawet Pies, zwykle przepełniony energią, nie miał najmniejszej ochoty choćby na wysunięcie nosa z cienia wielkiego, rozłożystego dębu, pod którym leżał.
Upał dawał się we znaki również Księciu, który czuł nieprzyjemne pieczenie na policzkach. Zazwyczaj unikał promieni słonecznych, nie chcąc się opalić, teraz jednak całkowicie zapomniał o swojej mlecznej cerze, której kolor tak bardzo pielęgnował. Materiał bawełnianej koszuli przyklejał się Księciu do pleców, czego ten wolał jednak nie rejestrować. Za bardzo go to wszystko obrzydzało. To, jaki był brudny i spocony oraz perspektywa wykapania się w tym ohydnym jeziorze. W końcu był księciem, nie powinien znajdować się w takich warunkach.
— Rozbierz mnie — zadecydował w końcu, odwracając się w stronę Victora. Mężczyzna otworzył oczy, przeszywając Księcia swoim kocim spojrzeniem. Na jego bladych, otoczonych niezwykle jasnym zarostem ustach pojawił się uśmiech. Najpierw delikatny, dopiero później przerodził się w pełen rozbawienia uśmiech, ku niezadowoleniu Księcia, który już przeczuwał, że Victor będzie z niego żartować.
— Wybacz, ale dziwnie to zabrzmiało — powiedział, nawet nie siląc się na opanowanie śmiechu. Książęce ciemne brwi zbiegły się w grymasie zastanowienia.
—Niby dlaczego? — zapytał. Przecież zawsze zwracał się tak do służek, a te od razu wiedziały, co mają robić.
— Och Książę. — Zaśmiał się głośniej, aż odchylając nieco w tył. — Coraz bardziej mnie zadziwiasz. Gdzie oni cię tam trzymali?
— W południowym zamku — odparł nie do końca rozumiejący Książę. Victor w odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej. — Co w tym takiego zabawnego?
— Nic, nic, Książę — powiedział, kręcąc głową, kiedy już się uspokoił. — A więc mam cię rozebrać? — zapytał jeszcze z szerokim uśmiechem, na co Książę potaknął. Victor bez słowa odwrócił się przodem do niego, sięgając do guzików jego koszuli. Młody następca przekręcił głowę, pozwalając mężczyźnie zdjąć z siebie górną część ubrania.
Nigdy by się nie przyznał, ale bliskość Victora wydawała mu się bardzo przyjemna. Tak przyjemna, że aż miał ochotę przysunąć się tak blisko, jak się tylko dało.
Koszula wylądowała na soczyście zielonej trawie, tuż obok Psa wylegującego się w cieniu drzewa, które znajdowało się tuż przy brzegu jeziora.
— Opaliłeś się, Książę. — Zdziwiony następca odchylił się w tył, kiedy twarz Victora znalazła się niebezpiecznie blisko jego własnej, a on w odpowiedzi uśmiechnął się lekko, jakby odruchowo przysuwając się do mężczyzny bliżej. Szybko jednak się opanował, unosząc wyżej podbródek, zupełnie jakby tym ruchem miałby zamaskować swój poprzedni.
Szczupła dłoń mężczyzny przesunęła po jego policzku. Książę skrzywił się, kiedy odczuł nieprzyjemne szczypanie.
— Więc już całkiem wyglądam jak wieśniak — powiedział niezadowolony, nawet nie panując nad swoim językiem, czego już po chwili żałował. Nigdy nie nazwałby samego siebie wieśniakiem. Skąd u niego takie porównania?
— Bez przesady — odparł Victor, zdając się nie zauważać zakłopotania Księcia. — Opaliłeś się tylko na policzkach. Przypomina to rumieniec i dodaje ci uroku.
— Ja się nie rumienię.
— Wiem, Książę, dlatego właśnie tak bardzo mi się ta opalenizna podoba… To co? Idziesz się kąpać, czy dalej będziesz cuchnąć?
— Nie mogę się już doczekać, kiedy każę wyrwać ten twój niewyparzony jęzor! — Poderwał się nagle z trawy, spoglądając na niego z góry. Ten jednak nie wydawał się przejmować jego słowami, bo jedynie parsknął śmiechem, potakując.
— Ależ oczywiście, Wasza Wspaniałość.
— Trzymaj to w ten sposób. — W dłonie Księcia został wsunięty długi kij, na którego końcu zawiązana była delikatna linka, a na niej haczyk z jakimś obrzydliwym robakiem. — Kiedy coś się złapie, poczujesz rwanie. Wtedy zacznij ciągnąć z całej siły i nie pozwól mu uciec, bo nie będzie kolacji — pouczył go Victor. Książę potaknął jedynie i pewnie, choć trochę nieobecnie ujął kij.
Dlaczego jego poszukiwania tak długo trwają? Czy w ogóle go szukają? Książę zagryzł wargę, całkowicie zatapiając się w swoich myślach. Nie zauważył nawet, kiedy Victor zaczął nucić sobie coś pod nosem, kiedy paskudny komar usiadł mu na odkrytej dłoni i kiedy Pies usiadł obok jego nogi, wpatrując się z uwielbieniem.
— Książę, nie odpływaj, bo naprawdę nie będzie kolacji — zażartował Victor, posyłając mu delikatnego kuksańca.
Książę przełknął ślinę, potakując. I po chwili znów zatopił się we własnych, bardzo nieprzyjemnych myślach, które same mu się nasuwały. Które wręcz go atakowały i sprawiały, że miał ochotę znów wejść do lasu i szukać drogi powrotnej do zamku.
— Szukają cię, Książę — usłyszał cichy głos Victora. Spojrzał na jego profil, który w świetle zachodzącego słońca i wody odbijającej jego promienie, wydawał się być jeszcze bardziej ciekawy. Włosy w tamtym momencie nie były białe, a złote. Oczy lśniły drapieżnie, a blade usta przybrały wiśniowy odcień.
Książę musiał przyznać, że Victor był piękny. Zdawał sobie z tego sprawę już od ich pierwszego spotkania, jednak teraz Książę stwierdził, że Victor był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego dotąd widział. I najbardziej go zainteresował.
— Skąd wiesz? — zapytał jeszcze nieobecnym głosem.
— Byłem w mieście. Wyznaczono wysoką nagrodę za odnalezienie ciebie. — Victor wpatrzony był w taflę jeziora i ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku, co Książę wykorzystał do śmiałego obserwowania go. Lubił na niego patrzeć, dawno już nikt tak bardzo go nie intrygował. I pomimo swoich zmartwień, które ostatnio bardzo często go tutaj nawiedzały, musiał przyznać, że w końcu pozbył się nudy.
— A ty chcesz ją zgarnąć, prawda? — Znów obudziło się w Księciu to niemiłe uczucie, że nie znaczy dla niego nic więcej niż nagroda.
— Prawda — przyznał bez skrępowania.
— Więc już długo nie posiedzę w tej norze?
— Prawdopodobnie pojutrze już będziesz w zamku — odparł Victor, opadając nagle na trawę, nie puszczając przy tym jednak swojej prowizorycznej wędki.
— Wiesz, że po tym krótko pocieszysz się życiem? — zapytał Książę, spoglądając na niego z góry. Mężczyzna odpowiedział na spojrzenie, uśmiechając się przy tym beztrosko.
— Nie myśl, Książę, że nie będę próbował uciec — powiedział cichym, miłym głosem.
Książę milczał przez dłuższą chwilę, marszcząc brwi w głębokim zastanowieniu. I trwali tak w ciszy. Victor wpatrzony w falującą taflę jeziora, a młody następca uważnie obserwujący profil swojego porywacza. I wtedy Książę zdał sobie sprawę, że mogłoby już tak zostać. Że właściwie to jest mu tutaj przyjemnie. Że towarzystwo Victora jest ciekawe. Że w końcu pozbył się nudy. Jego życie w zamku było nudne, bardzo nudne, pomimo tych wszelkich wygód i odpowiedniego traktowania jego osoby. Ale to właśnie było najnudniejsze. Wszyscy, którzy go otaczali zawsze się z nim zgadzali, zawsze robili wszystko to, czego chciał, a Victor…? Victora nie obchodziły konsekwencje. Victor był zupełnie inny.
— Złapią cię — powiedział Książę, powracając do urwanej rozmowy. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
— A czy teraz mnie złapali? Byłem w stolicy, wysłałem twojemu ojcu list, nawet się nie ukrywałem. Mogli mnie przecież pojmać, prawda? Dlaczego więc tego nie zrobili? — spytał, odwracając twarz w kierunku swojego rozmówcy. Ten jedynie wzruszył ramionami, czekając na jego odpowiedź. — Bo nie potrafią. Nie wyglądam jak przestępca. Właściwie to mało wyróżniam się z tłumu, łatwo mnie przeoczyć.
— Jednak ja wiem jak wyglądasz — odparł Książę, całkowicie skupiając się na rozmowie. — Dla mnie będziesz się wyróżniać i będę mógł cię wskazać.
Victor uśmiechnął się pod nosem, po czym znów odwrócił wzrok na taflę jeziora.
— Zobaczymy, Książę. A jak nie to i tak mamy umowę, prawda? Wystarczy mi tylko okup i jeden dzień wolności.
Książę już miał coś odpowiedzieć, już miał wybić Victorowi całą tą umowę z głowy, kiedy coś, najpierw delikatnie, a potem mocniej pociągnęło za jego prowizoryczną wędkę. Zdziwiony spojrzał na badyl, zaciskając na nim dłonie.
— Chyba coś… — Nie zdążył dokończyć wypowiedzi, gdyż kij nagle szarpnął go do przodu, a on ledwo go utrzymał.
— Brawo Książę! — pochwalił go Victor, rzucając swoją wędkę na trawę i stanął obok następcy.
— Pomóż, a nie się patrzysz! — krzyknął zupełnie nie po książęcemu dziedzic, kiedy badylem znowu coś szarpnęło. Nie patrzał na Victora, ale wiedział, że ten uśmiecha się teraz szeroko, z rozbawieniem. Mężczyzna również zacisnął dłonie na kiju, szepcząc Księciu do ucha:
— Na „trzy” wyciągamy.
A Książę tylko rozwarł szerzej oczy, kiedy po jego ciele przebiegł niezwykle przyjemny, dotąd mu nieznany, dreszcz.
Książę nigdy by nie pomyślał, że zwykła, własnoręcznie złowiona ryba usmażona bez jakichkolwiek przypraw może tak dobrze smakować. Oczywiście nie umywała się ona do potraw, jakie potrafili przyrządzić jego kucharze, ale musiał przyznać, że zjadł ją bez najmniejszego skrzywienia. Chociaż nie chciałby już nigdy powtarzać procesu patroszenia. Na samą myśl aż skrzywił się z obrzydzeniem.
Siedział teraz w prowizorycznej kuchni, najedzony i zrelaksowany. Tuż obok, pod stołem, spał Pies, pochrapując od czasu do czasu. I on zjadł trochę ryby złowionej przez Księcia. Młody następca czuł się wręcz zobowiązany do tego, aby nakarmić to zwierzę, które spędziło z nim w lesie całą noc i które gotowe było oddać za niego życie. Może i był brzydkim psem, najbrzydszym, jakiego Książę dotąd widział, ale za to był bardzo wierny. Nie opuszczał swojego pana na krok, nawet teraz, kiedy był zmęczony upalnym dniem, spał tuż obok. Na dodatek Książę był pewny, że gdyby teraz wstał i poszedł gdzieś indziej, Pies podążyłby za nim.
Spojrzenie następcy mimowolnie powędrowało najpierw na nadgniłe, wąziutkie schody, a później na drzwi, jakie znajdowały się u ich szczycie. Za nimi jakąś godzinę temu po raz kolejny znikł Victor. Zaniósł tam jakieś jedzenie i wiadro z wodą, a to tylko spowodowało, że Książę nabrał coraz większej ochoty zajrzenia do pomieszczenia. Kogo tam Victor ukrywał? Bo jedzenie było bez wątpienia przeznaczone dla jakiejś osoby. I dlaczego zawsze, po każdej wizycie w tym pokoju był tak zmęczony?
Minęło jeszcze kilka chwil, aż w końcu drzwi się otworzyły. Po drewnianych stopniach zaczął schodzić, nie kto inny jak Victor, na którego twarzy nie błąkał się już delikatny uśmiech, jak zazwyczaj, a jedynie zmęczenie.
— Co cię tak wykończyło? — Postanowił zapytać, kiedy mężczyzna przeszedł obok niego, wyraźnie kierując się do drzwi wyjściowych.
— Nic, co mogłoby cię obchodzić — odparł oschle, po czym wyszedł.
Książę poczuł się urażony. Nie tylko, dlatego, że Victor uraził jego książęcą dumę, ale jeszcze z jakiegoś, nieznanego mu powodu, którego teraz nie potrafił sprecyzować.
— Naprawdę każę wyrwać mu ten język — powiedział do Psa, którego łeb wychylił się spod stołu. Książę chwilę patrzył w ciemne, lśniące oczy zwierzęcia, po czym wstał i ruszył w kierunku schodów. Musi dowiedzieć się, co takiego tam się znajduje. Wyciągnął rękę w kierunku balustrady i przesunął dłonią po nieprzyjemnej, chropowatej poręczy. Niemal od razu przypomniał mu się koszmar, jaki przyśnił mu się niedawno. Te skrzypiące stopnie, których dźwięki przypominały drwiny, to jak nie mógł dojść na samą górę… Kołyskę, którą znalazł w środku i okrutne słowa ojca.
Potrząsnął głową. To był przecież tylko nic nieznaczący sen. Pokonał dwa pierwsze stopnie, które, owszem, zaskrzypiały pod jego ciężarem, jednak w żadnym momencie dźwięk nie przypominał pogardy.
— Mówiłem, że nie masz tam wstępu! — Usłyszał za sobą donośny głos Victora. Momentalnie odwrócił się, a serce z przerażenia załomotało mu w piersi.
Głupi, skarcił się w myślach. Tylko tego brakowało, żeby bał się kogoś tak nieznaczącego jak Victor. Zwykłego mieszczucha, który nie miał prawa podnieść na niego ręki.
A jednak — przestraszył się. Bo wiedział, że nie powinien tam zaglądać.
Ale był Księciem. Miał prawo do wszystkiego. Mógł robić co mu się żywnie podobało…
Pomieszczenie wypełniały dźwięki pochrapywania Psa, który spał tuż obok łóżka i ciężki oddech Victora, a także nocne odgłosy lasu. I nic więcej, nawet, jeżeli próbował usłyszeć jeszcze jakikolwiek inny dźwięk dobiegający z góry.
Nie wiedział, która była godzina. Wiedział jednak, że było już bardzo późno, tak późno, że już dawno powinien spać. Ale nie mógł. Nie potrafił zasnąć, gdyż męczyła go ciekawość, podjudzona ostatnim wybuchem Victora, kiedy usiłował wejść do tajemniczego pokoju na górze. Za tamtymi drzwiami musiało kryć się coś bardzo cennego dla mężczyzny albo coś niebezpiecznego.
Książę uniósł się na łokciu, spoglądając na uśpioną twarz Victora oświetloną dosyć jasnym światłem księżyca. Kiedy był w królestwie, nigdy nie widział, aby księżyc mógł świecić tak jasno. Tutaj, z daleka od miast, zdawał się wręcz promieniować.
Następca przesunął dłonią po policzku śpiącego, okrytym jasnym zarostem. Zsunął palce na jego brodę, a później na dolną wargę, ale Victor nawet się nie skrzywił. Spał mocnym snem i nic nie wskazywało na to, że mógłby się obudzić.
Książę uśmiechnął się przebiegle, wstając i przeszedł nad mężczyzną, po czym postawił bose stopy na nieprzyjemnych, nadgniłych deskach podłogowych. Ale nie zamierzał się teraz tym przejmować, musiał zobaczyć, co takiego znajduje się na górze.
Pies podniósł łeb, spoglądając na swojego pana uważnie.
— Cii... — szepnął Książę dochodząc do drzwi — zostań. — I pies posłuchał.
Wszedł do kuchni, gdzie panowała wręcz grobowa cisza. Nie słyszał tutaj nawet dźwięków wydawanych przez las. Nic, prócz własnego oddechu i lekko skrzypiących desek pod swoimi stopami.
Zaczął się wspinać, a przed oczami niemal od razu stanęła mu scena ze snu, tak jak to było ostatnim razem. Teraz jednak się nie zatrzymał. Wspiął się na samą górę i przekręcił gałkę w drzwiach, z zadowoleniem stwierdzając, że nie są zamknięte na klucz.
Pchnął je, a one z łatwością się otworzyły, nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku. A może i wydały, jednak Książę w tamtym momencie słyszał jedynie odgłos swojego serca bijącego szybko z ekscytacji.
Znalazł się w małym pomieszczeniu oświetlanym przez lampę naftową, która stała przy drewnianym łóżku, jakie znajdowało się na samym środku pokoju. Pod grubą, skołtunioną i wyraźnie zszarzałą pościelą Książę dostrzegł jakąś sylwetkę. Drobną, dziecięcą sylwetkę.
Zmarszczył brwi, robiąc kilka kroków przed siebie, gdy nagle usłyszał cichy, ochrypnięty głosik:
— Kim jesteś?