Książę 6
Dodane przez Aquarius dnia Maja 18 2012 23:26:28
Rozdział 6.
Coś się stało, Książę?
Książę zacisnął mocno powieki, będąc jeszcze w fazie snu, kiedy nieprzyjemne, wręcz bezczelne promienie słoneczne zaczęły świecić mu prosto w twarz. Nigdy tego nie robiły z samego rana, gdyż w swojej komnacie zasłony były zawsze zaciągnięte. Dlaczego więc, teraz tak zuchwale go budziły? Zmarszczył nos, przewracając się na drugi bok i wtulając twarz w coś ciepłego. Książę nie miał zamiaru się rozbudzać, to nie była odpowiednia godzina dla niego. Było jeszcze zbyt wcześnie. Przynajmniej tak podpowiadał mu biologiczny zegar.
— Nie za dobrze ci? — Usłyszał jakieś zaspane mruknięcie z boku, więc chcąc — nie chcąc uchylił powieki z zamiarem zbesztania Avenliona za tak aroganckie wtargnięcie do jego komnaty. No i oczywiście za ten nieodpowiedni dla Książęcej Wysokości ton. Aven pozwalał sobie na zbyt dużo, przemknęło przez myśli dziedzica, trzeba go nauczyć szacunku.
Jakie było jego zdziwienie, gdy zdał sobie sprawę, że wcale nie jest w swojej komnacie. Ba! Nie było też koło niego opiekuna!
Książę skrzywił się, gdy uderzyła go nieprzyjemna rzeczywistość. Tak bardzo chciałby być teraz w komnacie. Nawet dałby jeden dzień spokoju pokojówkom i w podzięce za możliwość powrotu, nie złościłby się na nie! Przez jeden dzień, oczywiście, bo na dłuższą metę nie dałby po prostu rady. Służki były zbyt denerwujące, aby móc powstrzymywać swoją irytację przez dłuższy okres.
— Niestety, ale nie. — Odpowiedział na jego pytanie, przerzucając swoją dłoń przez pierś mężczyzny i układając głowę na jego ramieniu, zupełnie jak na poduszce. To było lepsze niż ta zbutwiała poszwa. Nawet nie chciał myśleć o tym, że jego piękne włosy mogłyby dotykać takiego wstrętnego materiału. — Właściwie to jest mi bardzo niewygodnie. Bardzo. — Podkreślił. — I jestem głodny — dodał, gdy poczuł, jak jego żołądek ściska się nieprzyjemnie.
— Biedny, zmaltretowany Książę — zacmokał Victor, zamykając oczy. — A teraz proszę, racz Książę zamilknąć, bo jest chwilę po świcie i wbrew pozorom chciałbym trochę pospać.
Młody następca tronu zmarszczył swoje idealnie wykrojone, czarne brwi w geście niezadowolenia. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do takiej ignorancji, chociaż nie... Wcale nie zamierzał się przyzwyczajać!
— To ty zacząłeś, a zresztą już powiedziałem: jest mi bardzo niewygodnie. Zrób coś, żeby…
— Książę?
— Tak?
— Zamknij się.
***
Książę siedział na łóżku i od dłuższej chwili bezosobowo wpatrywał się w jakiś niewidzialny punkt na drewnianej ścianie. Teraz, gdy już był świadomy tego, co zdarzyło się w nocy i nie był otumaniony mgłą snu, było mu… wstyd. Tak, Książę po raz pierwszy w swoim jakże ekscytującym, książęcym życiu był zawstydzony. Nikt, nigdy nie widział go w takim stanie. Sam nie widział siebie w takim stanie, i to akurat Victor musiał być tego światkiem.
Pewnie teraz w myślach kpił z Księcia, za jego słabość. Możliwe nawet, że słyszał, jakie brednie wygadywał, kiedy jeszcze śnił mu się ten koszmar. Książę, aż skulił się w sobie, czując jak wstyd ogarnia go całego.
— Chodź, Książę, tym razem mamy jajka! — Usłyszał wołanie z pomieszczenia obok. Przełknął ślinę, podnosząc się i zakładając swoje buty ze złotymi klamrami. Spojrzał na nie niechętnie. Gdyby był w zamku dawno już wylądowałyby w śmietniku. Były zabrudzone, gdzieniegdzie przetarte… zupełnie nienadające się dla Księcia.
Dziedzic wyszedł do malutkiej kuchni, siadając przy stole i beznamiętnie wpatrując się w dwa jajka, których żółtka wydawały się na niego patrzeć. Uśmiechnął się na samą myśl o tym, jak to głupio brzmi. W zamku nigdy nie jadł takich jajek — były zbyt prostym daniem dla Jego Książęcej Wysokości.
— Uśmiechaj się częściej, Książę — powiedział Victor, powodując, że twarz Księcia powróciła do zwyczajowej obojętności. — Na boga... — westchnął mężczyzna, wbijając widelec w jajko. — To miał być komplement, nie obelga. Ani tym bardziej zwrócenie uwagi, że książęca twarzyczka nie wygląda tak, jak wyglądać powinna. — Przewrócił oczami, pakując do ust jedzenie.
— W takim razie dziękuję — odparł po chwili Książę wyniosłym tonem, również wbijając widelec w jajko i dosyć niepewnie je smakując. Aż otworzył szerzej oczy, gdy zdał sobie sprawę, że to zwykłe, chłopskie danie jest… dobre!
— Dziękujesz? Za co? — Victor wydawał się być naprawdę zdziwiony. Nawet zapatrzył się na Księcia, który odchrząknął, z powrotem przywołując chłodny wyraz twarzy.
— Za komplement — odpowiedział Książę, tym samym ucinając rozmowę i nieco prostując się na krześle, żeby wyglądać jeszcze bardziej dostojnie.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, po czym całą swoją uwagę poświęcił śniadaniu.
Victor kręcił się nerwowo po kuchni, co chwilę pakując jakieś przedmioty do małej, materiałowej, nieco już wysłużonej torby w oliwkowym, bardzo niegustownym kolorze. A Książę obserwował jego poczynania z krzesła, nie odzywając się ani słowem. Victor chwilę temu wyszedł z tajemniczego pokoju bardzo zdenerwowany. Książę dostrzegł nawet, że mężczyźnie trzęsą się dłonie.
— Wrócę za jakieś pięć godzin — powiedział w końcu Kocie Spojrzenie, narzucając na ramię torbę.
— Gdzie jedziesz? — Zapytał Książę, a w głowie kiełkował mu już plan. W końcu musi wrócić do królestwa, bo jeżeli szybko nie weźmie sprawy w swoje ręce, już niedługo może znaleźć się na drugim planie, a jego miejsce zajmie ciężarna Doriana.
— Nie twoja sprawa — odparł mężczyzna, podchodząc do drzwi wyjściowych. — Nie radzę ci uciekać. Naprawdę lepiej będzie, jak posiedzisz sobie tutaj z Psem. Może nawet się wykąpiesz, bo zaczynasz śmierdzieć. — Książę już otwierał usta, oburzony taką zniewagą, ale ubiegł go Victor: — Taka prawda, Książę. Jezioro masz tuż obok, błagam cię, tylko się nie utop. — Spojrzał na niego znacząco. — Ale nie uciekaj, bo zabłądzisz w lesie, natrafisz na wilki albo niedźwiedzia i tyle z tej twojej ucieczki będzie.
Książę potaknął z taką miną, jakby się zgadzał. Musiał jednak jak najszybciej wrócić do królestwa. Dzisiejszy sen jeszcze bardziej utwierdzał go w przekonaniu, że jeżeli się nie pospieszy to zwyczajnie będzie za późno. Co, jeśli ojciec nie zacznie go nawet szukać…?
Książę spojrzał na dróżkę prowadzącą w głąb lasu, a następnie na błękitne, bezchmurne niebo. Widział, że Victor udał się w tą stronę, a więc zapewne, właśnie gdzieś tam jest miasto.
Ale Victor jest głupi, przemknęło mu przez myśl, powodując szeroki uśmiech na twarzy dziedzica. Czy on naprawdę myślał, że będzie siedzieć w tej ruderze bezczynnie i czekać na niego, kiedy miał otwartą drogę powrotną do królestwa? Przecież, co takiego może mu się stać? Już za parę godzin będzie w swoim zamku, w swojej komnacie, z jęczącym Avenlionem u boku i niekompetentnymi służkami. A później zrobi wszystko, co w jego książęcej mocy, aby pozbyć się Doriany. Ojciec zrozumie, że żadna mieszczańska kobieta nie jest mu do szczęścia potrzebna, zrozumie, jak dzielnego ma syna, który samodzielnie wyswobodził się z niewoli. Zrozumie w końcu, że to jego pierworodny syn jest najważniejszy.
Z rozmyślań wyrwało go żałosne piśnięcie dochodzące gdzieś z dołu. Spojrzał na wyliniałego psa, siedzącego tuż koło jego nogi i spoglądającego na niego z uwielbieniem. Gdyby to zwierze nie było takie brzydkie i śmierdzące, może nawet Książę by się do niego uśmiechnął z pochwałą, jednak pies nadal przypominał mu kupę sierści. Spojrzał na chudy, łysy, poruszający się teraz szaleńczo na trawie ogon.
— Szkoda, że jesteś brzydki — powiedział do niego Książę. — Gdybyś nie był brzydki, pogłaskałbym cię — mówił, patrząc jak pies nadstawia uszy, jak lśniące oczy wpatrują się w niego z wciąż niegasnącym uwielbieniem. I tak właśnie powinien patrzeć na niego Victor.
Książę westchnął, znów przenosząc spojrzenie na leśną dróżkę i nie zastanawiając się już dłużej, ruszył. Bez jakiegokolwiek ekwipunku, bez wody czy jedzenia, ale, na co mu takie rzeczy? Przecież za chwilę znajdzie się w swoim zamku. Służki dokładnie go umyją, ubiorą w czyste ubrania i dadzą pyszne jedzenie. Z takim nastawieniem szedł przed siebie, krocząc prawie niewydeptaną dróżką.
Jakie było jego zdziwienie, kiedy się obejrzał i dokładnie dwa kroki za sobą dostrzegł psa. Zwierzę zamachało ogonem, podbiegając do niego, a szacunek bijący z jego mądrego spojrzenia ani na chwilę nie znikał.
— Może jakby cię jakaś służka wykąpała — mruknął Książę, ponawiając swój marsz i patrząc na psa — jakby wyczesali tą obrzydliwą sierść i porządnie nakarmili, to może byłbyś całkiem znośnym dla oka psem — mówił do niego, całkowicie się nie przejmując, że rozmawia ze zwierzęciem. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że ten pies nie może być takim zwykłym psem. W końcu to uwielbiające spojrzenie mówiło samo za siebie i w jakiś pokrętny sposób przypominało mu Avenliona. A Książę musiał przyznać, że Avenlion zawsze go szanował, i to chyba była jedyna rzecz, którą dziedzic lubił w swoim opiekunie.
Książę szedł już spory kawał czasu, rozmawiając z Psem dla odgonienia nudy i myśli o zmęczonych, książęcych nogach. Miał już dość, ale jak na razie w ogóle nie widział końca tej dróżki. Może za chwilę, pocieszał się, może za chwilę ujrzy wejście do miasta?
Teraz jednak musi odpocząć. Opadł na korzeń jakiegoś wielkiego drzewa, wyróżniającego się swoim rozmiarem pośród innych drzew w tym lesie. Otarł ręką pot z czoła, po czym oparł głowę o pień. Chciał być już w domu. Chciał napić się jakiegoś chłodnego napoju i zjeść porządny, książęcy obiad, a później zasnąć. Nie chciał dłużej tutaj być…
Pies położył się obok niego, układając głowę na łapach i zamykając oczy. On też był już zmęczony. Obaj byli zmęczeni, spragnieni i głodni.
— Jak znajdziemy się w zamku, dostaniesz pełną miskę jedzenia i wody — powiedział Książę, na co pies poruszył uszami, ale nie podniósł głowy. Leżał w dosyć stosownej odległości od dziedzica, za co Książę polubił go jeszcze bardziej. Wiedział, jak ma zachować się przy następcy.
Zadowolony, choć zmęczony Książę, przyglądał się wyliniałemu cielsku zwierzęcia i dopiero teraz dostrzegł wielką bliznę ciągnącą się od karku, przez łopatki i wreszcie schodzącą na brzuch. W tamtym miejscu nie sierść rosła, co dawało jeszcze bardziej przerażający efekt.
— Bolało cię? — Zapytał Książę, sam nie wiedząc, dlaczego. Czy mu współczuł? Nie, przecież on nikomu nie współczuł. — Wygląda okropnie — przyznał, a pies poderwał głowę, wbijając w niego wielkie, czarne ślepia, po czym zamerdał ogonem. Dziedzic westchnął, wstając i stwierdzając, że czas ruszyć w dalszą drogę, aby jak najszybciej znaleźć się w królestwie. Pies również się podniósł, nie opuszczając swojego nowego pana ani na chwilę.
O ile śpiew ptaków i szum liści drzew na początku drogi był całkiem przyjemny, tak teraz, po kilku godzinach wędrówki stał się dla Księcia niezwykle irytujący. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać, jednak dziedzic uparcie szedł dalej, w myślach przeklinając każdego. Dorianę, Victora, a nawet nieczułego ojca, który go nie znalazł. Nie przeklinał jedynie Psa, dzielnie towarzyszącego mu całą wędrówkę, od czasu do czasu odpowiadając mu wesołym szczeknięciem, zamerdaniem ogona, czy po prostu uwielbiającym spojrzeniem.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc Książę musiał już iść jakieś cztery godziny, jednak końca tej wędrówki jak nie widział, tak nie widział. A gdy po raz piąty, minął to samo, wielkie drzewo, przy którym odbył wcześniej krótki postój, wściekł się, tak jak jeszcze nigdy.
— Victor mi za to zapłaci! Nienawidzę go! — Syczał pod nosem, czując się nagle bardzo bezsilny. Skulił się pod wielkim pniem drzewa, a Pies, jego wierny kompan opadł obok niego. — Ja chcę tylko do domu — powiedział w swoje ramiona, którymi objął głowę. Robiło się coraz chłodniej, a Książę zdawał sobie sprawę, że bawełniana koszula nie jest zbyt ciepłym odzieniem.
Wszystko go bolało. Nie czuł już nóg, był spocony, a mimo to było mu zimno, chciało mu się pić i jeść. Na dodatek zdawał sobie sprawę, że za chwilę zapadnie noc, a noc w lesie chyba do najprzyjemniejszych nie należała. Co jeżeli Victor mówił prawdę o wilkach i niedźwiedziach?
Poczuł szturchnięcie. Podniósł swoje stalowe, zmęczone oczy by spojrzeć na psi pysk. Pocieszał go?
— Gdybyś nie był brzydki — powtórzył któryś raz z kolei. — Ale jesteś brzydki i śmierdzący. Nie pasujemy do siebie. Szkoda, że jesteś brzydki — mamrotał. — Moglibyśmy stworzyć dobraną parę, bo polubiłem cię, a ty uwielbiasz mnie. Ale jesteś za brzydki.
Pies, jakby całkowicie niezrażony jego słowami, zamachał ogonem, na co Książę nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Gdyby nie ten brzydki pies, byłby tu teraz sam, a tak, miał chociaż jakieś towarzystwo.
— Tak naprawdę jesteś dobrym psem, wiesz? — Uśmiechnął się, pozwalając sobie na chwilę słabości. Miał dosyć, był już wykończony, więc nawet nie zastanawiał się nad tym, że burzy swój wizerunek chłodnego Księcia, nawet, jeżeli świadkiem tego był jedynie Pies. — Nawet nazywamy się podobnie. Pies i Książę — dodał. — Ale wiesz, co by się stało, gdyby zwracali się do mnie po imieniu? Nie traktowaliby mnie już z należnym szacunkiem, byłbym nikim. Kolejnym, zwykłym człowiekiem, a tak to jestem Księciem — mówił, spoglądając na szarzejące niebo, w połowie zasłonięte przez korony drzew.
Minęło kilka dłuższych chwil i nastała ciemność. Książę objął się ramionami, przerażony. Pnie drzew wyglądały teraz, jak czające się potwory, a każdy, najmniejszy dźwięk żyjącego lasu powodował ciarki.
Żałował, że wyszedł z tej chaty. A teraz, gdy zabłądził, nie mógł nawet wrócić. Nawet nie wiedział, kiedy ten śmierdzący, zapchlony pies wtulił się w niego, a on objął jego cielsko, marząc o tym, aby znaleźć się z powrotem w chacie. Nawet nie marzył już o zamku. Wystarczyłaby mu ta chatka, która dawała chociażby zalążek bezpieczeństwa.
Nie chciał myśleć o tym, jak żałośnie teraz wygląda, wtulając się w zwierzę, które wywoływało u niego takie obrzydzenie. Nie chciał myśleć o swojej bezbronności.
Nagle poczuł, jak ciało Psa sztywnieje, jak odwraca głowę, wpatrując się w ciemność, a z jego gardła wydobywa się ostrzegawcze warknięcie. Zaalarmowany Książę zaczął się rozglądać, nic jednak nie dostrzegając. Serce w jego piersi zaczęło bić szybciej, a przecież myślał, że go nie posiada. Oddech stał się urywany, a on mógł się tylko rozglądać w panice i wsłuchiwać w warczenie Psa.
Zamknął oczy, czując, jak te robią się coraz bardziej wilgotne. Chciał być w domu! Chciał znaleźć się przy Victorze.
Nagle pies wyrwał się z jego objęcia, stając przed nim, jakby gotowy go obronić przed nieznanym Księciu złem. Dziedzic zdziwiony spojrzał na ginącą w mroku sylwetkę zwierzęcia, aż uchylając usta. Ten chudy, brzydki Pies był gotów oddać za niego życie?
— Pies — powiedział, ale jego głos zabrzmiał jakoś piskliwie. Zresztą nic dziwnego, całe gardło ścisnęło mu się ze strachu. — Chodź tu, Pies — jęknął, kiedy usłyszał jakiś szmer zza krzaków. — Błagam, chodź tu — powiedział prawie płaczliwie, kiedy zwierzak zrobił kilka kroków do przodu.
Książę nie wiedział, jak nazwać to, co teraz się w nim działo. Nigdy jeszcze się z czymś takim nie spotkał, ale wiedział, że nie chce patrzeć, jak to wierne zwierze ginie. Wyciągnął rękę, łapiąc psa za ogon.
— Chodź — powtórzył. Pies spojrzał na niego, na jedną krótką chwilę, gdy nagle z krzaków coś wyskoczyło. Książę aż podskoczył, uderzając potylicą w pień, a zwierzę nastroszyło sierść, zaczynając ujadać.
Dopiero po chwili dziedzic zauważył, że tym, co wyskoczyło, był zając, który zaraz pognał gdzieś w swoją stronę, jeszcze bardziej przerażony od nich.
Odetchnął z ulgą, a Pies, gdy również spostrzegł, że zając im nie zagraża, ucichł, po czym powrócił do Księcia, wtulając się w niego. Dziedzic objął zwierzę z wdzięcznością, w jakiś sposób szczęśliwy, że był ktoś, kto nie zawahałby się, oddać za niego życia. Mimo wszystko, nie chciał jednak patrzeć na umierającego Psa.
Książę, nawet nie wiedział, kiedy zaczął zasypiać, zmęczony wędrówką i nieprzyjemnymi emocjami, jakie przed chwilą przeżył. Opadł na chłodną ściółkę leśną, nadal przytulając zwierzę, które ufnie się w niego wtulało.
Poczuł lekki dotyk na ramieniu. Uchylił zaspane powieki, spoglądając na twarz Victora, a wspomnienia z nocnych wydarzeń w lesie od razu go uderzyły. Nigdy nie myślał, że będzie się tak cieszyć, na widok swojego porywacza. Nie panując nad swoim rozbudzonym ciałem i kumulującymi się w nim emocjami, uśmiechnął się szeroko, podnosząc się nagle z ziemi, po czym przytulił Victora. Nie chciałby przeżywać tej przerażającej nocy w lesie raz jeszcze.
— Książę? — Zapytał zdziwiony mężczyzna, odwzajemniając nagły uścisk. — Coś się stało, Książę?
— Wszystko! Noc, las, potwory, zając, pies... — Zaczął chaotycznie wymieniać, z każdym słowem mocniej obejmując Victora. Jednak wszystko się zawsze kończy, nie minęła chwila, a Książę odsunął się od mężczyzny, zawstydzony swoim wybuchem. Chrząknął, przywołując na twarz swój zwyczajowy, chłody wyraz i ganiąc się przy tym w myślach za takie zachowanie. Pewnie Victor miał teraz niezły ubaw. Nie dość, że widział go wtedy, podczas nocnej chwili słabości, to i teraz…
— Mówiłem, Książę — westchnął niezrażony mężczyzna, uśmiechając się delikatnie, jakby rozczulony zachowaniem dziedzica — mówiłem, żebyś został. Dlaczego mnie nie posłuchałeś? Dobrze, że nic ci się nie stało i że natrafiłem na ciebie w drodze powrotnej. Mógłbym cię nie znaleźć i co wtedy? Wiesz ile w tym lesie jest niebezpieczeństw? — Zaczął mówić, a Księciu przez chwilę wydawało się, że Victor się o niego martwi. Ciepłe uczucie rozlało się w dziedzicu na tą myśl, a on sam uśmiechnął się nawet delikatnie. Do momentu, gdy zdał sobie sprawę, że przecież gdyby coś mu się stało, Kocie Spojrzenie nie dostałoby okupu.
— Nie myślałeś chyba, że będę tam bezczynnie siedział — fuknął Książę, ostentacyjnie odwracając głowę i spoglądając na Psa, który szaleńczo machał ogonem. Następnie przeniósł wzrok na powoli jaśniejące niebo… Spędził w tym lesie całą noc?
— Nie myślałem, że jesteś tak głupi, żeby wybrać się w taką wyprawę bez jedzenia i picia — odparł mężczyzna. — Nie znając nawet drogi — dodał z kpiącym uśmieszkiem.
— Jestem głodny — oburzony Książę zmienił temat.
— Kupiłem dla ciebie świeże pieczywo. Co prawda upieczone było kilka ładnych godzin temu, ale wciąż jest pyszne. Chcesz?
Książę potaknął, sam nie wiedząc, dlaczego był tak zawiedziony… Przecież to było wiadome, że Victor od samego początku kieruje się okupem i to on był najważniejszy.