Pięć dni tygodnia
Dodane przez Aquarius dnia Maja 18 2012 23:03:51
Poniedziałek

Dlaczego początek zawsze jest najtrudniejszy? Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, zaś bredni i półsłówek jeszcze więcej. Jack Walker od kilku miesięcy usiłował napisać książkę, która byłaby wartościowa na tyle, by nie wstydził się jej publikacji. Ale jednocześnie przystępna dla szerszej publiki, gdyż trauma jaką przeżył kupując antologię poezji romantycznej, pod redakcją jednego z najznamienitszych profesorów za 0,99 zł w supermarkecie, ciągle dawała mu się we znaki. Najlepsze pomysły zawsze rodziły się przed snem – a raczej, gdy był już pogrążony w półśnie, co objawiało się bolesnym deficytem weny twórczej o poranku.
Nie inaczej było i tym razem. Jak co dzień, nasz bohater wstał rano, to znaczy koło 13. Wypił mocną kawę z cukrem, nieznacznie zabarwioną mlekiem. Wypalił papierosa. Zaraz po nim drugiego. Kto do cholery wpadł na pomysł produkowania cienkich papierosów?! Ze złością cisnął petem w kosz na śmieci i ruszył szukać natchnienia. Wcześniej jednak wykonał kilka telefonów. Niestety, znów został skazany na samotne poszukiwania. Nikt nie miał – bądź nie chciał mieć – czasu, by towarzyszyć mu w codziennej wędrówce, ku nieznanym lądom wyobraźni.
Zasiadł przed komputerem, sprawdził stan wszystkich portali społecznościowych, których był obywatelem. Następnie pojawił się pierwszy tego dnia problem– playlista. By napisać dobrą książkę, potrzeba idealnego podkładu muzycznego. Nie można pisać w ciszy, ta rozprasza. Nie pozwala skupić się na zamierzonym celu. Jednocześnie jednak zła melodia może wprawić w nastrój zbyt melancholijny, bądź w drugą stronę – agresywny. Zazwyczaj jednak złotym środkiem Jacka okazywała się playlista ułożona miesiąc wcześniej, której utwory tworzyły zwartą kompozycję sensownego tekstu, świetnej muzyki i przystojnych wokalistów.
Kolejnym krokiem było napisanie wciągającej opowieści, wartej 30 złotych za egzemplarz. Uściślając: 29,99 zł, ale któż w dzisiejszych czasach czepia się takich szczegółów? Banał, można by rzec. Jednak zastój pisemny trwał i trwał. Na początku sądził, że to kwestia nieprzespanych nocy, nadmiaru alkoholu, bądź niedoboru seksu. Ale po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że gdyby tak było, nie byłoby mu dane zdać matury, więc szybko odrzucił tę myśl. Tego dnia został jednak oświecony – brak weny był skutkiem niedoboru wydarzeń w realnym życiu! Nie miał pojęcia, jak bardzo będzie żałował tej myśli, gdy świat postanowi dać mu to, czego niedosyt odczuwał.
Wewnętrzny monolog został przerwany przez telefon. …kolory bledną oczy bolą… Zirytowany podniósł słuchawkę:
- Taaa?
- Jack?!
- Tak, o co chodzi?
- Nie wiem jak ci to powiedzieć… - nie byłeś na to gotowy, nikt nie był – on nie żyje.
- …
- Tak mi przykro. Jesteś tam?
Nie słyszał już słów które mówiła. Siedział patrząc w przestrzeń, przed oczyma miał jego uśmiechniętą twarz. W uszach słyszał obietnicę nauki gry w karty. To miała być inna historia. Wesoła opowieść o zbuntowanym wiecznym chłopcu, cierpiącym na deficyt weny twórczej. Wszystko jednak legło w gruzach. Jego świat. Nasz świat. Nie płakał. Czuł się pusty. Przeraźliwe zmrożenie uczuć sprawiło, że czas się zatrzymał. Wstał z krzesła, przewrócił kubek z resztką kawy, która zostawiła trwały ślad na notatkach. Wziął klucze, papierosy i wyszedł z domu. Można by pomyśleć (poszedł przed siebie) jest w szoku. W rzeczywistości nie był on jednak typem romantyka.
Po chwili wrócił trzaskając drzwiami, z butelką whisky w jednej ręce i kartonem papierosów w drugiej. Miał teraz pełne prawo włączyć muzykę nostalgiczną. Usiadł na podłodze, otworzył butelkę i pociągnął spory łyk trunku. W gardle zapiekło go tak mocno, że z oczu pociekły łzy. Tak, to efekt szybkiego picia. On nie płakał, nigdy. Nigdy, przecież wszyscy w końcu umierają. Taka kolej rzeczy. Wiedział, że ten moment nastąpi. Przygotowywał się do tego od miesięcy. Od kiedy usłyszał diagnozę. To musiało się tak skończyć. Z jego gardła wydobył się szloch. Więc jednak… To zrozumiałe, kochał go. Zerwana przez śmierć więź emocjonalna mocno wpijała się w duszę. Dusiła. Przecież świat się nie zawalił, nie nastąpiła żadna pierdolona apokalipsa. Po prostu odeszła kolejna dusza, znacząc odejście rzeką łez.
Wtorek

Nie pamiętał kiedy zasnął. Nie zauważył. Powinien wstać, odwiedzić rodzinę. Pokazać im, że można być silnym, nawet w obliczu osobistej tragedii. Nie miał jednak siły wstać z podłogi. Postanowił więc poleżeć jeszcze chwilę. Butelka była pusta. Zostały jeszcze papierosy, czas zapalić. Wziął do ręki telefon. 47 nieodebranych połączeń, kurwa. Czego oni od niego chcą? Przecież już wie! Teraz powinni dać mu chwilę na pogodzenie się z tym małym końcem historii. Fukuyama byłby z niego dumny. Profesor od historii idei także.
Pełny pęcherz sprawił, że zebrał siły by wstać i udać się do łazienki. Wtedy to zauważył, podłogę w łazience zdobiły dość duże krople krwi. Poczuł silne kłucie w lewej nodze, bał się spojrzeć w dół. Gdy odkleił materiał spodni od skóry, zrobiło mu się niedobrze. Adrenalina sprawiła, że zdobył siły by doczołgać się do toalety, i zwymiotował. Dlaczego to zrobił? Ach, no tak. Przecież jego świat się zawalił. Kiedy udało się opanować mdłości, usiadł na podłodze i zaczął płakać. Był to płacz dziecka, które zgubiło się w supermarkecie. Po chwili jednak zmienił się w cichy szloch człowieka, który boleśnie odczuwał zaistniałą samotność.
Dwie godziny później, ubrany w ciemny sweter i dżinsy wyszedł. Gdy wrócił, był dorosłym mężczyzną, starszym o kilkanaście lat. Bogatszym w tak bardzo upragnione przez siebie wrażenia. Ze złością rzucał ściąganymi butami w ścianę. Zasiadł przed komputerem. Tak, kurwa, to jest to! Tworzył całą noc, wściekle uderzając palcami w klawisze klawiatury. Nie kłopotał się jedzeniem. Co jakiś czas robił jedynie przerwę na papierosa, wtedy jednak czytał dotychczas powstały tekst. …ja mięso modlitwy której ty jesteś ptakiem…
Środa

I stało się. Koniec. Początek? Sam nie wiedział, jak to określić. Jak teraz określić siebie. Czuł się pusty. Tak, jak nigdy wcześniej. Z drugiej strony, nigdy dotąd nie miał tak bezpośredniego kontaktu ze śmiercią. Jaka była godzina zero? Nie pamięta. A może nigdy się tego nie wiedział. W filmach zawsze jest to istotny moment. Zanotować – godzina zgonu „…” Od dawna zdawał sobie sprawę z jego choroby. Jednak koniec zawsze zdawał się być daleko. Już nastąpiło nagle, niespodziewanie. A może spodziewanie? Nigdy nie byłoby do końca przewidziane. Spekulacje, rokowania, chuje muje – dzikie węże.
Co teraz? Życie toczy się dalej. Świat nie stanął w miejscu. Słońce wschodzi i zachodzi. Wódka nadal wyżera przełyk. Jacyków nadal wmawia wszystkim, że jego torebka Louisa Vouitton nie jest podróbką. Doda ciągle ma wielki biust. Więc dlaczego czuł się tak, jakby wszystko straciło jakiekolwiek znaczenie? (tu następuje wyjątkowo znaczące prychnięcie narratora)
Sprzątanie domu, ze świadomością pucowania go pod uroczystości pogrzebowe boli. Spala wewnętrznie żywym ogniem. Przez mięśnie do kości, byle do serca, byle mocno, byle bolało. Wycierając podłogę przypominał sobie jak chętnie chodził grać w brydża. Polerując lustro uśmiechnął się sam do siebie, pamiętając jak lubił jego uśmiech. Twierdził, że jest wtedy zupełnie innym człowiekiem. Tylko dlaczego, teraz na jego twarzy malował się jedynie grymas rodem z „Krzyku” Edwarda Muncha. Jego mimika przypominała picassowe twarze. Każdy element wyglądał, jakby pochodził z innej osoby. Czy był wrakiem człowieka? Zewnętrznie może nie, wewnątrz nie było go wcale.
Czwartek

Najpierw ubiór: czarno, elegancko, ale bez przepychu. Tak by nie przykuwać uwagi, ale jednocześnie nie razić zwyczajnością. Przed wyjściem z domu pociągnął spory łyk alkoholu. Przecież nie mógł się rozkleić, co ludzie pomyślą? Ostatnie spojrzenie w lustro, przeczesanie włosów dłonią i wyruszył.
Wziął na siebie obowiązek dowiezienia kapelana na miejsce, więc po zajęciu miejsca w swoim Mini Cooperze udał się w okolice plebanii. Ksiądz był miły, nawet starał się być życzliwy, lecz jego pytania i opowieści były nad wyraz irytujące. Chuj go obchodziło, że jego ciotka przyśniła mu się, gdy umarła! Miał swój własny koniec świata, fakt, że innym także nie było łatwo, chwilowo nie miał najmniejszego znaczenia. Czy to kiedykolwiek miało znaczenie?
Dotarli na miejsce. Ksiądz udał się do kaplicy, on poszedł zapalić. Któregoś dnia złapię i ukatrupię twórcę slimów! Zapowiadał się długi i bolesny dzień. Sama ceremonia przebiegła szybko. Nikt nie spodziewał się takich tłumów - był dobrym człowiekiem, ale czy chociaż część tych osób znała go? Zadając to pytanie, rodzi się następne: jeśli znała, to w jakim stopniu?
Opuszczając trumnę jeden z pracowników firmy pogrzebowej zasłabł, w związku z czym ta z małym hukiem wpadła do środka. Jednakże niemalże nikt tego nie zauważył. Gdy Jack nachylił się sprawdzając, czy nie została uszkodzona – dostrzegł, iż chociaż ona sama jest w całości, znajdująca się pod spodem trumienka uległa zmiażdżeniu. Poczuł mdłości i lekkie zawroty głowy. Chciał stamtąd uciec.
Udało mu się umknąć ze stypy, w chwili, w której pijany tłum śpiewał bełkotliwe „Sto lat…” Żałosne.
Siadając przy biurku, postanowił oddać się lekturze tego, co udało mu się wypocić dzień – i noc – wcześniej. Nie mógł jednak skupić się na tekście. Starał się ogarnąć ostatnie wydarzenia, jednakże czuł tę pierdoloną pustkę, której nie był w stanie nazwać słowami. Tak, właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, odczuwał lacanowską traumę. Ten potworny brak obecności będący zjawiskiem przed językowym, bo przecież słowa jedynie ukrywają to, co realne. Realny był wszechogarniający ból duszy. Realne było pragnienie wyrzucenia z pamięci tego, w jakim stanie widział go po raz ostatni. Realne było to, że jego już nie będzie. Czyżby realność mieszała się z rzeczywistością, tworząc mieszankę pozornie nie mającą racji bytu?
Wiedział, iż chociaż życie będzie toczyło się dalej – nic nie będzie takie, jakim jawiło się wcześniej. I że mimo wszystko coś jest nie tak w rzeczywistości, że jakiś jej komponent jest wyjątkowo zjebany.
Piątek

Obiecał sobie, że przestanie pić. Wszystko będzie dobrze, jakoś się ułoży. Ale dziś, to jedyna szansa przed długą abstynencją – idealna okazja by się najebać. Ot tak, ostatni raz schleje się jak świnia. A później koniec.
Oczywiście, jak to zwykle bywa w stanie wzmożonej nietrzeźwości – zadzwonił do niego. Nie odbierał. Zirytowało go to niezmiernie, przecież zawsze odbierał. Niezależnie od pory i miejsca. I wtedy spadła na niego, niespodziewanie? Świadomość tego, iż nie mógł odebrać. Już nigdy. Wybuchnął gromkim śmiechem, który szybko przerodził się w pozbawiający tchu szloch. Czy tak właśnie zachowują się ludzie, w obliczu straty tak wielkiej, że stanowczo przekracza ona granice wyobraźni? Ten telefon – bezwzględnie iluzja spowodowana brakiem.
I think I saw you in my sleep, lover. I think I saw you in my dreams, you were stitching up the seams on every mangled promise that your body couldn’t keep.
Podniósł się do siadu. Było ciężko, ramiona i nogi ciążyły jak nigdy. Bardziej doczołgał się, niż doszedł do komputera. Przeglądał tekst, który powstał na bazie ostatnich wydarzeń. Czytając doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy – przenigdy! – nie napisze niczego, co kunsztem swym, dowcipem oraz charyzmą dorówna temu dziełu. Jednocześnie przerażało go to, że jedynym motorem napędzającym jego wenę twórczą była śmierć.
Enter.
Rozesłał je do wielu wydawnictw. Tak naprawdę były cztery wydawnictwa, których namiary zdobył raczej przez znajomości znajomych, niż własne katorżnicze starania. Niczym szalony biznesmen postanowił czekać na propozycje finansowe. Za zarobione pieniądze planował wyjechać i odbyć za granicą profesjonalny kurs gotowania. (Wcale nie uciekał.) Pragnął zobaczyć trochę świata, zapomnieć? Nie. Wiedział, że nigdy nie zapomni. Nie mógł wymazać z przed oczu obrazu jaki przedstawiał sobą w szpitalu, trzy dni przed śmiercią. Tego nie można pogrzebać.
***
Posłowie

Zakończenia są prawie tak trudne, jak początki. Cel zostaje osiągnięty, zakończenie bez względu na to czy kompozycja była otwarta czy zamknięta ukierunkowuje pewien sposób czytania tekstu. Jaki jest morał tej historii? Dobra książka powstaje jedynie w wyniku silnych emocjonalnych wrażeń bądź tragicznych wydarzeń, które stają się natchnieniem dla potencjalnych pisarzy. Bzdury. Równie dobrze można powiedzieć, że alkohol jest świetnym sposobem na radzenie sobie z egzystencjalnym bólem istnienia. To tylko krótkie opowiadanie, którego sensu czytelnik powinien szukać w samym sobie. Pytania retoryczne, chociaż bywają irytujące, czasem pozwalają nam na – nie zawsze chcianą – chwilę refleksji nad samym sobą.