Fierte 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 11:31:58
Przeklęte poniedziałki.- pomyślał skopując nerwowo kołdrę i z miną odstraszającą nawet własnego wiernego kota wygramolił się z łóżka. Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze wczoraj wieczorem był piątek. A tu masz - błyskotliwa nadziejo ludzkości patrząca na mnie spod cyfr w kalendarzu - dzisiaj poniedziałek! - jęknął rozdrażniony w myślach. Wykopał spod łóżka parę skarpetek ubierając je w biegu. Wrzucił do torby parę podręczników z biurka, wyszukał jakąś ciemną koszulę, umył się na szybko zimną wodą, w przelocie uklepał blond kosmyki sterczące z grzywki i już zamykał drzwi od mieszkania.
- Siema Ted.- krzyknął jeszcze przez ramię i po chwili zniknął na klatce.
Czarny kot spoglądał z uwagą na drewniane drzwi jeszcze przez chwilę. Wreszcie wstał i spokojnymi kocimi ruchami udał się do pokoju chłopaka, by tam pośród wymiętych koszul, rozkopanego łóżka i porzuconych skarpet spędzić resztę swojego jakże relaksującego dnia.
- Spóźniony. - głos Kalickiej smagnął go jak bicz. Cel był już tak blisko; jego oddalona z boku ławka prawie została zdobyta. Tak niewiele zostało...Jęknął cicho prostując się i spoglądając na nią ostrożnie.
- Spóźniony - powtórzyła patrząc na niego znad "Tanga" S.Mrożka oprawionego w twardą, piaszczystą okładkę. Pod tytułem spoglądał na niego stos jasnych, zabrudzonych książek niedbale na siebie rzuconych. Mrugnęły do niego przyjacielsko. Ładna okładka. -pomyślał.
- O! Czyżby "Tango" S.Mrożka? Cóż za wyrafinowany gust, pani profesor.- zaczął szarmancko.- Także upodobałem sobie tą książkę. Zapewne wielką stratą byłoby przegapienie lekcji omawiania jej. Jak zwykle potrafi pani docenić prawdziwą literaturę. Jakże to dobrze, że zdążyłem na czas. Nie darowałbym sobie opuszczenia tak intrygującej lekcji jaka zapowiada się przy połączeniu pani kwiecistej mowy z tą pełną głębi życiowych wątków sztuką...
- Proszę usiąść panie Lewski. - wykasowany z uczuć, lekko skrzypliwy surowy głos przerwał potok soczystych słówek, jak gdyby w ogóle ich nie dosłyszał. Kamil sztywno podszedł do ławki i usiadł by po chwili znowu wstać i przybrać jak najbardziej uprzejmą, pełną szacunku wobec nauczycieli całego świata minę.
- Panie Lewski...- zaczęła przeciągając sylaby i ze skupieniem wpatrując się w dziennik klasowy. - Umówiliśmy się, pamięta pan?- Zdjęła drobne okulary i spojrzała surowo.
-A...- urwał lekko wybity.- Na...zajęcia? - zapytał niepewnie z lekką naiwnością w głosie
- Tak tak, drogi Kamilu. Na zajęcia. Szkoda - wstała zza biurka i stanęła na środku Sali - że pan tak łatwo zapomina. Szkoda, że nie chce pan się spotykać na dodatkowe zajęcia z języka, gdyż z pewnością pomogłyby panu rozwinąć liczne zdolności jakie pan sprytnie ukrywa. - westchnęła spoglądając pusto na klasę, która jakby zastygła.
Zrobił lekko zmieszaną minę i udając zawstydzonego począł kajać się i z pokorą tłumaczyć. Nauczycielka prychnęła pod nosem i wpisując temat do dziennika przestała go słuchać. Kamil wyuczony fochów pani profesor usiadł z powrotem i ciężko westchnął. Gdy chwyciła za kredę i poczęła rozpisywać się na temat twórczości jednego z zapomnianych przez świat pisarzy położył głowę na ławce przykrywając ją w geście zmęczenia rękami.
- Zła noc? - zakpił obok siedzący chłopak. Niebieskie oczy przepłynęły na roześmianą twarz kumpla.
- Igor...żebyś wiedział. - mruknął ich właściciel. Krzyczały dziko tańcząc i rzucając ciemnymi oszczepami, krzyczały: Nienawidzę poniedziałków!
- Woho, czyżby pan Kamil znowu w złym humorze?
-... to przez to powietrze - burknął obojętnie chowając twarz w dłoniach. Już miał dosyć. Ledwo dotarł do szkoły przez tą ulewę, z pustym żołądkiem, bez zadań i usprawiedliwień...nie miał siły. A to dopiero był ranek. Dopiero początek. Początek Poniedziałku. Jęknął przeciągle.
- Spoko, zdążymy. Chmielnik bywa upierdliwy, ale nie da nam nic, czego byśmy nie rozwiązali. Siły boskie skończyły jej się w podstawówce - zapewnił z uśmiechem Igor ubierając adidasy. Na holu panował szum, wiele osób spieszyło na lekcje, inni - tak jak oni - zbierali się do domu. Kamil zapatrzył się na blond dziewczynę ubierającą podróżny płaszcz po drugiej stronie holu. Głównie z nudów, bo w przeciwieństwie do Igora nie praktykował zmiany obuwia szkolnego.
-Bywa groźna. Pamiętasz jak zadała nam to z reakcjami? Tylko Piotrek dał radę się z tego wyciągnąć. - mruknął nie odrywając znudzonego wzroku od dziewczyny.
- Aj tam. To był jednorazowa akcja. "Zemsta Chmielnika" do dziś pamiętam - Igor zaśmiał się rozmarzony zarzucając kurtkę. - To były czasy. Ech, staary...
Blond dziewczyna spojrzała na Kamila. Zagapiła się z otwartymi ustami. Po chwili zalała się ostrym szkarłatem i odwróciła wzrok.
- Wiesz co...lubię Chmielnika. Ma staż i się zna...nie to co Kalicka. Jednak... trzeba będzie się przyłożyć do tego testu jutro. - mruknął Kamil wciąż wpatrzony w speszoną dziewczynę.
-Się zobaczy...jutro.- zaśmiał się serdecznie Igor i klepnął go przyjacielsko po ramieniu. - Idziesz?
- Idę, idę. - zamruczał i odrywając wzrok od blondyny podążył za kumplem.
- I wiesz co...- zaczął Igor, gdy już wychodzili z budynku.- Przestań to robić.
- Co? - udał niewinne zdziwienie Kamil
- Nie patrz na nie w ten sposób. Myślą sobie niewiadomo Zeusie co, a potem tylko szach mat i serce im łamiesz. Nie bądź takim brutalem.- spojrzał na niego z ukosa.
- No wiesz...o co ty w ogóle mówisz! Nie jestem takim demonem...-zaczął niewinnie
-...na jakiego wyglądam? - dokończył z miną liska Igor
-...za jakiego mnie masz! - oburzył się.- Dobrze wiesz, że nie jestem łamaczem dziewiczych serc...aaa bynajmniej nie świadomie. - stwierdził z lekkim uśmiechem.
- Ach Kamilu mój drogi Kamilu...niezbadane są drogi stóp anielskich...a tym bardziej ich boskich posłańców.- stwierdził z powagą unosząc szlachetnie dłonie ku górze.
- A idź ty.- Kamil trzepnął go w głowę patrząc na niego błękitnymi oczyma. Igor komicznie wykonał w jego stronę ukłon pełen oddania i wierności, po czym szybkim ruchem pchnął go w krzaki. Siłowali się chwilę, by po chwili rzucić się biegiem po ścieżce w stronę domu Igora.
Igor. Jego najlepszy kumpel. Nigdy nie łączyło ich nic więcej. Kamil dziękował za tego człowieka wszystkim bogom jakich znał. Był zwykły, a jednocześnie jedyny w swoim rodzaju. Chodzą wspólnie do klasy...za miesiąc mają wspólnie świętować 18stkę. Dzieliło ich wiele... łączyła jednak długa szczera znajomość, prawie można by rzecz od pierwszego roweru. Igor miał wiele zalet. Jedną z nich był wspaniały dom na obrzeżach miasta. Był średnio duży, ktoś mógłby nawet stwierdzić pochopnie - skromny. Lecz dla Kamila był piękny. On sam - właściciel małego samotnego mieszkanka w rozgruchotanym bloku - uważał go za coś wspaniałego.
-Wchodź - zaprosił Igor otwierając drzwi. Kamil z dzikim uśmiechem wpatrywał się w ciepłe, drewniane wnętrze, stare obrazy, białe serwety, miękki dywan. Westchnął. Zawsze zadbany - pomyślał. - Jak gdyby nie mieszkała tu dzika ciotka i jej dwóch podopiecznych, tylko kochająca się amerykańska rodzinka. No właśnie...- zmarszczył się. Igor miał także wady. Jedną z nich było jego rodzeństwo. Igor miał brata. I to właśnie przez niego tak rzadko odwiedzał kumpla. Dawid. Starszy o 3 lata student medycyny. Człowiek co najmniej dziwny. Przeszedł go dreszcz; miał nadzieje, że nie ma go w domu...
- Yeah, nie ma jak porządna zimna parówka dla zmęczonego ciężką wiedzą brata! - krzyknął demonstracyjnie, pełnym bólu głosem Igor zaglądając do wysuszonej lodówki.
- Masz parówki? - zainteresował się Kamil z nadzieją zaglądając do kuchni.
-...nie dla ciebie sępie jęki cierpiącego - mruknął wygrzebując jakiś zabrudziały gar z ciemną zawartością.
- Heh, nie wiedziałem, że Dawid ci kuchci...- zaśmiał się siadając na kredensie.
-...jak widać na załączonym obrazku.- burknął dłubiąc łyżeczką w twardej mazi - Do licha no, głodny jestem! Dzisiaj jest jego kolej na kolacje! - wkurzył się rzucając gar na stół. Kamil nachylił się nad nim i powąchał...wziął łyżeczkę i podłubał. Igor patrzył na niego w skupieniu.
- Fasolka...- powiedział Kamil powoli jak gdyby zastanawiając się nad każdą sylabą. Igor zerwał się i spojrzał na zawartość. Oddychał szybko. Rzucił mu nerwowe, niepewne spojrzenie. - Myślisz?
Kamil z pełną powagą pokiwał głową. - Prawdopodobnie...
W oczach Igora błysnęła nadzieja.
- Nie radziłbym.- Zachichotał nad ich głowami kpiący głos. Dawid wparował szarmanckim krokiem do kuchni, zdejmując płaszcz po drodze i rzucając na krzesło. - To - wskazał palcem na garnek - nie jest fasolka...- kpiący uśmieszek wpełzł na jego twarz a iskierki zatańczyły w ciemnych oczach spoglądających na Kamila. - Nasz znawca kuchni coś nie w wprawie.- zacmokał ze zmartwieniem siadając naprzeciwko i opierając łokcie o stół.
- Cześć Dawid -mruknął Kamil patrząc mu wyzywająco w oczy.
- Braciee...- jęknął Igor - jeeeść....
- Kochany...nie zabraniam ci spożycia tej oto starej zupy babcinej, wciąż zacnej, mimo iż już wiekowej, lecz nie każ mi potem opłacać lekarza - zaśmiał się patrząc na brata z ukosa. - Kamil, może ty coś upichcisz?
- W zasadzie...nie wiem co dorównałoby potrawie waszej babci...konkurencja zbyt wielka, szanse u mnie marne.- uśmiechnął się krzywo, na co Dawid odpowiedział mu tym samym.
- Trudno - odparł odrzucając do tyłu czarne kosmyki i spoglądając spod nich nonszalancko.- Może innym razem dane mi będzie skosztować potraw spod twych rąk.
- Zapewne...będzie to niezapomniane przeżycie.
- Oj tak...zaiste - zasyczał Dawid wstając. Chwycił płaszcz i wyszedł z kuchni.
- Jeść! - jęknął za nim boleśnie Igor. Kamil poklepał kumpla pocieszająco po ramieniu.
- Zamów pizze. - dobiegł ich roześmiany głos.
- O litości... - załkał brat chowając twarz w dłoniach.
Głupi Chmielnik.- zaklną Kamil pod nosem.- Perfidne babsko...a ja w nią wierzyłem! Naiwniak ze mnie! W takich chmielników jak ona się nie wierzy. Drugi raz tego błędu nie popełnię.- obiecał sobie surowo. Przyspieszył kroku. Miał być u Igora już godzinę temu. Biedaczysko rozchorowało się i trza było mu zeszyty zanieść. Już dawno by tam był gdyby nie ten stary grzyb. Musiała mu oczywiście wygłosić miłosierne kazanko na temat wartości systematycznej nauki i jej efektów w przyszłości.
-A szlag by to.- W ogóle był jakiś wkurzony. - No tak.- westchnął - Poniedziałek...
Dwoma płynnymi ruchami wskoczył po schodach i zadzwonił dzwonkiem. Po chwili drzwi się otwarły. Jak na dzień dobry dostał w twarz dwoma czarnymi ślepiami spoglądających czujnie spod równie czarnej grzywy. Jak demon. - przemknęło mu przez myśl.
- Witam. - Kpiący uśmieszek już usadowił się na swoim właściwym miejscu, doskonale komponując się z całą ciemną resztą. Kamil poczuł delikatne uczucie strachu. Naprawdę wyglądał szatańsko...
- Ta, cześć.- rzucił spojrzeniem za jego plecy jakby czekało go tam jakieś zbawienie.
- Wejdziesz? - zapytał Dawid z uśmieszkiem robiąc mu przejście.
- Ta, dzięki.- wślizgnął się do środka wymijając go szerokim łukiem.- Wpadłem...do Igora, przynieść mu zeszyty.
- Ach, żem se myślał, że do mnie. - przechylił głowę patrząc na niego ironicznie. - Zrujnowałeś mi świat. Nadzieje prysły.
- Ach biedaku.- Kamil ściągał buty starając się na niego nie patrzeć. -Igor jest u siebie?
- Heh...przejechał się na obserwacje do lekarza. Póki co jesteś skazany na mnie. - uśmiechnął się krzywo. Kamil rzucił mu szybkie pełne morskiego błękitu nieco przerażone spojrzenie. Szybki impuls paniki przebiegł mu po ciele. Zaklną. Nie tak ta wizyta miała wyglądać. Nie zaplanował jej w ten sposób... a już na pewno nie planował w niej brata Igora. W ogóle nie miał ochoty na niego wpadać. Nie wiedział czemu; po prostu nie chciał.
- Bez obaw. Nie musisz się tak martwić.- zapewnił go tamten spokojem przykrywając kpinę. Kamil spojrzał na niego ze strachem wypisanym na twarzy czarnym flamastrem. - Nic mu nie jest. To tylko przeziębienie. - dodał a Kamil poczuł jak rodzi się w nim prawdziwa złość za tą standardową już w jego przypadku nutkę ironii na końcu każdej wypowiedzi. Oto co wiek robi z człowiekiem. -pomyślał. - Gryźć, kąsać, drapać. Ot całe życie studenta.
- Tak...nie ma się co obawiać, zawsze był podatny na choróbska...Jednak...to chyba normalne, że martwię się o kumpla, nie? - próbował bronić swojej dumy. Lecz Dawid nagle stopniał, a rysy mu się nieco jakby wygładziły. Wpatrywał się w niego jakby trochę nieobecnym wzrokiem.
- To... kiedy będzie? - zapytał cicho Kamil chcąc go trochę ocucić, bo dziwnie się czuł pod tym ciemnym spojrzeniem.
- Nie wiem, zaraz powinien wrócić. Możesz poczekać jak chcesz. - Ślepia znowu przybrały chłodny odcień, a na twarz błyskawicznie wpłynął złowrogi cień. Kamil szybko pożałował, że wyrwał go z poprzedniego stanu. Stanowczo wolał łagodniejszego Dawida. Westchnął rzucając plecak na podłogę i wchodząc zmęczony do kuchni. Chciał pogadać z Igorem...a jego nie było. Był za to złośliwy, ciemny brat...Jęknął. Strasznie chciał wygadać się kumplowi. Jak to Chmielnik obdarował go słodkim kazaniem, jak dostał łaskawie "na zachętę' to ładne 2+, jak Anka była dzisiaj potwornie upierdliwa i...do licha no! Chciał go po prostu zobaczyć! Zmęczony opadł na ławę opierając brodę na dłoniach. Zamknął oczy. Westchnął. W pewnym momencie oblał go niepokój. Nagła obawa i myśl, że jakby coś mu umknęło zmusiła do otwarcia oczu. Jego czyste, morskie spojrzenie przepłynęło z mikrofalówki, po szafce, piekarniku i kafelkach na stojącą w drzwiach postać. Dawid szarmancko oparty o framugę wpatrywał się w niego nieodgadnionym wzrokiem. Oczy Kamila znów powędrowały na mikrofalówkę. Nie ruszając się zbadał swoje odbicie. Ciemne blond włosy sterczące we wszelakie kierunki, błękitne lekko podkrążone oczy wyglądające spod potarganej grzywki, ciemne rękawy koszuli przysłaniające szczupłe dłonie...w zasadzie nic specjalnego, codzienna norma. Więc o co...? Z mikrofalówki przeskoczył z powrotem na stojącego chłopaka. Ten spoglądał na niego ze spokojem na twarzy i lekkim uśmieszkiem w kącikach ust.
-Co tam u ciebie?- pytanie zabrzmiało jakby przywiał je jakiś wschodni wiatr. Napełnione stoickim spokojem zaszumiało jesiennymi liśćmi.
- Jakoś leci...jakoś.- opowiedział tym samym tonem Kamil zagłębiając swoje oczy w jego ciemnym spojrzeniu. Czuł się tak jakoś...dziwnie. Po chwili Dawid rzucił spojrzeniem gdzieś za jego plecy i uśmiechając się ironicznie po prostu wyszedł.
- Myślisz, że dam radę? No powiedz; dam? - Igor wlepiał w niego pełne nadziei swoje duże szare ślepia.
- No nie wiem, nie wiem...- westchnął Kamil przecierając oczy dłonią. - Izka to twarda sztuka. Będziesz się musiał z deka namęczyć.
- Oj tam, nieważna droga...ważny cel.- Z rozmarzonym uniesieniem wpatrywał się w bezchmurne, letnie niebo. Kamilowi jak w jakiejś komedii przepłynęły przez głowę wszystkie wspomnienia fikuśnych wydekoltowanych bluzek, przez które wymykał się od czasu do czasu, bacznie obserwując aktualnych adoratorów jędrny i obfity biust dziewczyny. Zaśmiał się na te obrazki. Igor na pewno widział w niej coś więcej.
- Nie uważasz, że są inne, godniejsze twego wysiłku, bardziej dostępne dziewczęta? - z powagą spojrzał na kumpla.
- No wiesz! Wstydź się! Izabela jest jedyna w swoim rodzaju!- oburzył się. - I wspaniale tańczy...gdyby nie to, że nauka to obowiązek nie siedziałbym teraz z tobą na tej zapyziałej łączce czekając litościwie na lekcje tylko hulał z nią gdzieś wariacko po klubach. - burknął. No tak. - pomyślał Kamil patrząc na jego błyszczące, pełne iskier oczęta. - Czyli jednak powróciliśmy do zdrowia. Nie darowałbym sobie gdyby to było jednak poważniejszego... heh... zwykłe przeziębienie. Jak na zawołanie przeleciał mu przed oczyma tamten dzień, gdy poszedł zanieść mu zeszyty...gdy pojechał do lekarza...gdy spotkał się z Dawidem. Oparł łokcie na miękkiej zielonej trawie. Zamknął oczy. Już przechadzał się tym swoim szarmanckim, wyluzowanym krokiem po zakamarkach jego umysłu. Z nieodłącznym oczywiście delikatnym uśmieszkiem i ciemnym spojrzeniem. Poczuł zimny dreszcz, gdy przypomniał sobie te dwie mroczne pieczary, w które tak łatwo dawał się zapędzić. Niebezpieczna, intrygująca i kusząca tajemnicą otchłań bez wyjścia. Tak łatwo w nią wpadał. Zadrżał. Co za diabeł...Uśmiechnął się pod nosem. Ciekawe czy często łapie takie zawiasy.- pomyślał przypominając sobie jego chwilową słabość i nagłe zmiękczenie. Mimowolnie poszerzył uśmiech.
- Kto taki?
Dopiero po chwili Kamil zdał sobie sprawę, że ostatnią myśl wypowiedział na głos. Speszył się błyskawicznie.
- A tam, nieważne. Takie tam.
- Oj no gadajże. Siedzi taki; nie dość, że nie słucha i szczerzy się jak głupek to jeszcze nie chce powiedzieć o co chodzi.
Kamil spalił raka.
- Kto się szczerzy? I w ogóle co ci do tego? - oburzył się.
- No jak to co? Chcę wiedzieć na czyim ślubie będę ci towarzyszył jako świadek.- uśmiechnął się rozbrajająco.
- Na pewno nie na moim.- żachnął się wstając i otrzepując tyłek z trawy. - Idziemy? Już chyba po dzwonku.
- Ta jasne, zmieniaj temat. - zakpił wstając, patrząc na niego bezczelnie.- Ten Igorek to takie głupiutkie stworzonko co? Niech trochę pogłówkuje kim jest ten wybranek serca "Łapiący zawiasy".
Kamil szedł twardo nie reagując na zaczepki kumpla.
- No powiedz...nie bądź baba.
Skręcili w korytarz.
- No nie wstydź się tak. Przecież nie będę się śmiał. Znasz mnie.
Nawet nie zwolnił.
- Dobra, niech ci będzie. Nie chcesz; to nie mów...ale tak sobie pomyślałem...
Kamil spojrzał na niego z ukosa.
- Bo wiesz....niedługo organizuję ten turniej. Nie obędzie się bez znakomitych osobistości. - mrugnął do niego. - A wiem, że głównie takie preferujesz...Więc...możesz liczyć na moje...
- Nie potrzebuję swatki.
-...wsparcie - dokończył spokojnie. Nie wytrzymał i po chwili roześmiał się głośno.- Do licha, Kamil, skąd u ciebie ta poważna mina?
- Igor, zatkaj się już.- trzepnął go w ucho lekko już wkurzony.
- Ale przyjdziesz, prawda? Wszystko tak jak ustaliliśmy - zapytał natychmiast przyjmując normalny, poważny ton.
- Tak, nawet nie waż się beze mnie zaczynać.- wchodząc do klasy uśmiechnęli się do siebie perfidnie.
Nie można było powiedzieć, że był na lekcjach. Cóż z tego, że ciało jego spoczywało spokojnie i z pozoru bardzo czujnie przy ławce, gdy umysł tak naprawdę żeglował gdzie indziej? Turniej. Nareszcie . Poczuł nagły przypływ adrenaliny. Czuł, że i w tym roku zwycięstwo będzie jego. Nie odbędzie się bez walki oczywiście, zażartej na pewno. Lecz to w tym wszystkim właśnie kochał. Im większa konkurencja, tym lepiej smakuje zwycięstwo. Zaplanowali wszystko w najmniejszym szczególe. Jak co roku od ponad pięciu lat największa elita liceum nr 7 w Żaganiu, zarówno jej część żeńska jak i męska, stawiała się wyznaczonego dnia i porze by stoczyć między sobą pięciobój o miano...zwycięzcy, po prostu zwycięzcy; nie mieli żadnego specjalnego tytułu. Kamil zaklną pod nosem. I to przydałoby się dopracować...No, w każdym razie i tym razem szukuje się niezła impra. Niby ludzie idą walczyć i rywalizować, lecz tak naprawdę liczy się wspólna zabawa i wariactwa do białego rana. W tym roku głównym wątkiem będą szachy, karty, wyścig rowerowy i podchody. Nie zabraknie także paru terenowych sesji rpg, zapasów i gier grupowych. Oczywiście wszystko oblane wykwintnym czerwonym winem, którego z pewnością nie zabraknie. Uśmiechnął się do siebie. Ciekawe kto tego roku skończy głową w sedesie, w ramionach kuszącej Anki, w ogrodzie bez ubrania czy też w łóżku z kimś niespodziewanym? Zaśmiał się. Na pewno nie on.
- Nie idę jutro do szkoły.
Kamil spojrzał na niego zaskoczony.
- Czemu niby?
- Coś czuję, że jutrzejsze lekcje nie są przygotowane dla mnie...pewnie źle się poczuję - stwierdził.
- Co? - zaśmiał się nie wierząc w jego bezczelność.
- Po prostu...czuję to w żyłach.
- Aha...czyli się znaczy gdzie będziesz?
- Tam gdzie być powinienem...
- No wiesz! - oburzył się.- Nie wiedziałem, że z tej Izki taka niegrzeczna uczennica, żeby spokojnego Igora na wagary wyciągać. Ja nie mogę patrzeć jak ona cię demoralizuje.
-...ma występ cheerleaders, muszę tam być.
- Ech...miłość jest ślepa - westchnął.
-Właśnie, dlatego musisz jej pomóc...Podrzuciłbyś mi może po lekcjach zeszyty?
- Ech...niech ci siedzi.
- Dzięki wielkie. To do jutra.
Dzwonek był jakiś bardziej uprzejmy tego dnia. I pozwolił się Kamilowi wcisnąć bez najmniejszych oporów wywołując pokornie wdzięczny sygnał. Tak, tego dnia wszystko miało tylko ciepłe barwy. Czuł, że nie ma rzeczy złych; są tylko lepsze i gorsze. Dom Igora stanowcza należał do tych lepszych. No, ale to akurat nie wchodziło w rachunek. On był dobrym miejscem zawsze, nie tylko w takie słoneczne piątki jak ten. Drzwi otwarła mu ciotka Igora. Z przyklejonym do twarzy stałym szerokim uśmiechem, paczką na zakupy i drobnymi okularami wyminęła go mrucząc miłe "Dzień Dobry" , "Na górze w pokoju." I "Biedna Małgorzata" . Przekroczył próg zamykając za sobą drzwi. Szczerzył się jak kretyn. Ciotka Iwona również należała do dóbr wiecznych i lubianych. Ściągnął buty, zrzucił kurtkę i udał się do pokoju Igora. Coś jednak odwróciło jego uwagę od celu. Zatrzymał się i zajrzał do kuchni. Na ławie leżał oparty o ścianę, ubrany w ciemnozieloną koszulę Dawid. W jego smukłych dłoniach połyskiwała talia kart. Nie podniósł na niego wzroku, tylko luźno ją tasował. Kamil jak zaczarowany wpatrywał się w jego smukłe, zwinne palce bawiące się luźno kartami. Nie było mowy, żeby któraś wymknęła się spod ich władzy, uciekła lub zbuntowała. Takiej możliwości po prostu nie było.
-Grasz?
Kamil spojrzał na niego uważnie. Czy on mówił poważnie? Ścigał spojrzeniem jego oczy, ale te wciąż były spokojnie wpatrzone w karty. Zagrać z nim? Zmrużył w zamyśleniu oczy. Wygrać? Przebiegł go dreszcz. Uśmiechnął się delikatnie.
- Pożegnaj się z rodzinką. Już jesteś martwy.- zasyczał siadając po drugiej stronie stołu. Dawid skrzywił się perfidnie zanurzając w nim swoje ciemne spojrzenie. Bez patrzenia rozdał karty. Nawet po zobaczeniu swoich jego wzrok pozostał niezmieniony. Co on taki pewny siebie? - zaniepokoił się Kamil. Spojrzał na własne i zaklną; w duchu oczywiście. Niedobrze...niedobrze...
- Coś nie tak? - pytanie delikatnie podrażniło jego dumę, rozpalając ognisko złości.
- U ciebie na pewno...
- Heh, takiś bojowy Kamilku? - zmrużył kpiąco oczy. - Wiesz, że złość urodzie szkodzi?
- Tobie akurat najmniej powinno być jej żal.
- Niekoniecznie...- zamruczał cicho wpatrując się w swoje karty. -To...-rzucił w niego wyzywającym spojrzeniem. - ...o co gramy?
Kamil zastygł.
- Pieniądze? Nie...to takie prymitywne.- zaczął Dawid opanowanym głosem spokojnie przyglądając się swoim paznokciom. - Może coś odważniejszego, coś czego zdobycia łatwo się nie zapomina. - spojrzał na niego z powagą.
Zgrywa się - pomyślał w panice Kamil. -N a pewno. Musi się zgrywać...
- Może coś w naturze...? - Dawid spojrzał na niego znad kart intensywnym spojrzeniem. Poczuł jakby dostał metalową kulą w żołądek. Jak na filmie widział swoje rozszerzające się błękitne źrenice. Nie umknęło to czujnym ciemnym oczom, które jakby nie zaskoczone, a wręcz zadowolone z wywołanej reakcji zaiskrzyły wesoło.
Kamil się wkurzył. Przecież nie takie podejścia już wygrywał. Nie takich ludzi udało mu się pokonać! Z tym na pewno nie przegra, a nawet jeżeli...to zrobi to z klasą. Karty to połowa sukcesu...postawa gracza to druga. Zerknął z ukosa na swoje odbicie w przyjaznej mu już mikrofalówce. Był trochę blady, oczy błyszczały, lecz nie było tak źle jak myślał. Przepłynął wzrokiem z powrotem na przeciwnika. Jego niby poważna postawa, a jednak czająca się między wierszami litościwa kpina rozjuszyła Kamila na dobre. Koniec z tobą. - zaklną siarczyście w myślach.- Nigdy więcej nie tkniesz kart!
- Gotowy? - ciemne głębiny zaiskrzyły wyzywająco.
- Już od dawna. - rozjuszone morze przyjęło wyzwanie hardo stawając do walki.
Notka: To tak na początek. Potem się rozkręci...ja myślę..