Zima
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 14 2012 15:33:31
Biel.
Gdzie okiem nie sięgnąć, wszędzie tylko lód i śnieg. Od trzech dni jechali zanurzając się coraz głębiej w białą nicość, w której nawet noce nie były całkiem ciemne. Błądzili w gęstych chmurach, snujących się między szczytami Roc’han, nie widząc nawet siebie nawzajem. Białe mleko bez smaku i zapachu, pochłaniające dźwięki niczym żywy koszmar. Zamrażające najpierw dłonie, niecierpliwie rozcierane i chowane w rękawach, wspinające się po członkach. Dosięgając powoli wnętrzności i umysłu. Niczym pasożyt wysysający życie ze swoich ofiar. Najpierw ciało, osłabione głodem i zimnem. Później otumaniony białą pustką umysł. Waju walczył ze wszystkich sił, by nie poddać się piekłu własnej głowy. Nie mógł się poddać, nawet jeśli miałby sam jeden wyprowadzić ich z przeklętej przełęczy Dwóch Koron. Był im to winien, jako dowódca i książę.
Kiedy dotarli do przełęczy byli szczęśliwi, myśląc że udało im się wymknąć depczącym po piętach oddziałom króla Direna. Wbili się z rozpędu prosto w góry. Oni, ludzie z centrum i południa kraju, bez wiedzy i właściwego wyposażenia. Szybko przekonali się, że Roc’han nie ma litości dla głupców. Coraz bardziej wyczerpani, cudem unikając przepaści, czystym szczęściem wymykając się wciąż podążającym ich śladami ludziom Direna. Waju dziękował wszystkim bogom, że najwyraźniej chcieli ich wziąć żywcem. W tych warunkach zabicie byłoby dużo łatwiejsze. Wystarczyłoby spuścić na nich lawinę lub, w rzadkich chwilach dobrej widoczności, powystrzelać z łuków niczym kaczki.
Kilka tygodni wcześniej jego ojciec wysłał go, jako przedstawiciela Kanvar, na rozmowy pokojowe z Direnem właśnie. Przygraniczna przepychanka ciągnęła się już kilka lat, skutecznie osłabiając gospodarkę i obijając się na ludności. Było o co walczyć, choć w ten sposób nikt nie mógł korzystać z bogatych złóż Roc’han. Dopiero ostatni rok zaczął przynosić zmiany, kiedy nieoczekiwanie linia walk zaczęła przesuwać się w głąb królestwa Auren. Dlatego pojechał. Ojciec uznał, że Diren chce zawrzeć pokój, a obecność następcy tronu wpłynie pozytywnie na negocjacje. Niestety, już na miejscu Waju okazał się jedynym, który rzeczywiście miał nadzieję na pokojowe rozwiązanie sprawy. Diren wolał liczyć na nowe argumenty, jakie miałby zyskać, porywając księcia. I popełnił błąd, bo może i chłopak był w tym przypadku naiwnym idealistą, ale wciąż pozostawał dobrym dowódcą. Zdążył uciec z pułapki i ocalić większość swoich ludzi. Tylko później zrobił głupotę, wybierając kierunek ewakuacji.
Waju był boleśnie świadom nie tylko braków w wyposażeniu, ale i zbliżających się kresów sił swojej drużyny. Nie byli przystosowani do panujących warunków, w żadnym możliwym aspekcie. Ciągłe śnieżyce sprawiały, że wciąż od nowa musieli szukać właściwej drogi, wydłużając tylko ich beznadziejną wędrówkę. Po kilku dniach zapaliło się nikłe światełko nadziei. Nieśmiała myśl, że jednak im się uda. Zeszli niżej, znajdując się pod chmurami. Przyspieszyli. Niedługo potem słońce nieśmiało się przedarło, oszałamiając ich pięknymi widokami. W tych warunkach mieli szansę wydostać się z tego zwodniczego, białego piekła. I wtedy spadł na nich deszcz strzał. Najwidoczniej Diren wolał księcia martwego, niż na wolności. Po tym, co próbował zrobić, była to jego pierwsza rozsądna decyzja.
-Pies ogrodnika- warknął Waju przez zaciśnięte zęby.- Galopem!- wrzasnął, ponaglając ludzi.
Z wściekłością patrzył, jak dwójka spada z koni, barwiąc śnieg na czerwono.
I tak cud, że zwierzęta przeżyły w tych warunkach- przemknęło mu przez myśl, kiedy pędzili przez zbocze.
Byle tylko nie było lawiny.
Przeciwnicy mieli górskie konie, przypominające te hodowane przez ród Kuvala. Ich zwierzęta były przystosowane do jazdy w górach i po kamieniach. Zbliżali się.
Waju wreszcie rozkazał zatrzymać się i przygotować do walki. Tym razem ucieczka okazała się niemożliwa. Wyciągnęli miecze i nieliczne strzały, jakie im jeszcze pozostały.
Walka miała być krótka, nie mieli szans przeciw liczniejszemu i lepiej przygotowanemu przeciwnikowi. Książę z zaciętą miną powalił jednego z przywódców wroga i wmieszał się w najgorszy kocioł. Nie chciał dać się wziąć żywcem, nie mógłby spojrzeć ludziom w oczy, gdyby się poddał.
Poczuł ból w boku i ręce. Czyjeś ostrze przebiło się przez warstwy ubrań. Że też w górach nie można nosić kolczug. Ciepło zalało mu niemal całą nogę, ale nie miał szans tego rozważać.
W tyle coś się zakotłowało. Kątem oka książę zobaczył około dwudziestu ubranych na biało wojowników.
-Armia Północ!- krzyknął ktoś.
Waju nie zdążył przyjrzeć się dokładniej. Modlił się, by to była prawda, że wreszcie natknęli się na stacjonujących w pobliżu żołnierzy Kanvar. Ostatnie co widział, to nadlatujący miecz nacierającego przeciwnika.

***

Pierwsze co poczuł, to najgorszy ból w jego życiu. Słyszał jakieś głosy, ale nie miał siły utrzymać oczu otwartych. Zasnął.

***
Kolejny raz ocknął się w trochę lepszej formie. Było mu cieplej i leżał na prawdziwym łóżku. Przymknął oczy, ale napływające wspomnienia natychmiast go rozbudziły. Spróbował ocenić swój stan. W pierwszej kolejności unieruchomiona lewa ręka. Prawą wymacał sporego guza na głowie. W zabandażowanych palcach wciąż miał czucie i nawet nie bolało tak bardzo. Chciało mu się spać, ale musiał dowiedzieć się, co się stało. Znajdował się w ciemnej komnacie, śmierdzącej środkami dezynfekującymi. Lazaret. W sąsiednich łóżkach spało kilka innych osób. Poznał ludzi ze swojej drużyny. Tylko trzech. Nie wiedział, czy to dobry znak. Czy był teraz pod opieką północnej armii, czy pod jeszcze czulszą aurenejczyków? Wrócił do kontemplacji wnętrza pomieszczenia, szukając jakiś wskazówek. Brak krat i uzbrojonych strażników rokował nadzieje. Mimo to dławiąca gorycz porażki podeszła mu do gardła. Nie udało mu się wykonać zadania i teraz leżał niczym bezwolna kukła w nieznanym sobie miejscu. Jak nieprzydatny dzieciak. Rzadko tak boleśnie uderzała go świadomość, że dziewiętnaście lat to tak naprawdę niewiele.
W pierwszym momencie pomyślał, że jest noc, ale zza zamkniętej okiennicy widać było nieśmiałe promienie słońca. Spróbował usiąść. Czuł się lepiej, niż wstępnie zakładał. Nie był tylko pewien, czy dreszcze są wynikiem zbyt niskiej temperatury otoczenia, czy zbyt wysokiej własnej.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanął w nich jeden z miejscowych żołnierzy. Rozejrzał się spokojnie i dopiero po chwili zauważył księcia.
-Wasza wysokość- przyklęknął.- Pójdę po lekarza.
Waju skinął lekko głową. Mobilność wciąż miał ograniczoną. Dobrze, że wiedzieli, kim jest. Widać nie wszyscy jego ludzie byli nieprzytomni lub martwi. Ucieszył się. Przymknął oczy i chwilę później ktoś już go lekko szturchał.
-Wasza wysokość…- siwy mężczyzna w stroju lekarza zaglądał mu z troską w oczy.
-Musiałem przysnąć- mruknął.- Co z moją drużyną?
Starzec westchnął cierpiętniczo.
-Nie powinienem udzielać takich informacji paniczowi, ale wiem jak to jest z takimi wielkimi panami. Nie uspokoiłby się panicz, jakbym nie powiedział. Poza tą trójką jest jeszcze pięciu w przyzwoitej formie, ćwiczą teraz z oddziałem Armii Północ. Nasz Irbisek pilnuje, żeby się nie nudzili. Reszta ludzi panicza niestety nie przeżyła.
Cholerny świat, tylko ośmiu. Nigdy więcej nie popełni takiego błędu, niech go nawet dziad nazywa paniczem, jak jakieś dziecko. Zasłużył.
-Musi się teraz panicz skoncentrować na sobie. Jak się panicz czuje?
-Boli mnie ręka- przyznał.
Dziadek miał rację, nie było co się umartwiać na zapas. Stracił ponad połowę, ale nie może zapominać o tych, którzy przeżyli. I o całej reszcie wydarzeń. Musi jak najszybciej powiadomić ojca o sytuacji.
-Zaraz podam lekarstwa. Trzeba też zmienić opatrunki… Giri, przynieś wszystko.
Żołnierz ukłonił się i wymaszerował z sali.
-Chcę się zobaczyć z dowódcą- oznajmił Waju.- Mam ważne wieści do przekazania.
-Niestety, lord Kaylash wyjechał w pilnej sprawie kilka dni temu, a jego zastępcy są w terenie. Mogę przysłać kogoś innego, ale i tak trzeba będzie później poczekać na główne dowództwo. Niezwłocznie każę wysłać do nich wiadomość.
Książę skinął głową. Czuł się bezradny, zmuszony do czekania i na łasce innych. Nienawidził tego uczucia, przemieszanego dodatkowo z dotkliwym poczuciem winy.
Zignorował myśl, że być może został jednak pojmany i nawet tego nie wie. Bez zbędnych protestów poddawał się zabiegom lodowato zimnych dłoni starca.
-Kto z moich przeżył?
-Przykro mi, nie znam imion, paniczu.
-Gdzie dokładnie jesteśmy?
-W twierdzy północnej armii królewskiej, zamku Nagar.
-Kto…
-Śpij paniczu.
W ostatnim trzeźwym przebłysku Waju pomyślał, że kiedyś nauczy dziadka, jak powinien zwracać się do następcy tronu.

***
Budził się jeszcze dwa razy tego dnia, próbując dowiedzieć się czegoś nowego lub po prostu poddając się zabiegom staruszka. Kasza wyglądała z miski jak wyrzut sumienia, ale nie mógł na nią nawet patrzeć.
Podobno urazy głowy są niebezpieczne, miał wstrząśnienie mózgu, lekkie odmrożenia i poważne złamanie lewej ręki. Lekarstwa skutecznie osłabiały ból, ale tępe pulsowanie pozostało.
Głównie spał.

***
Poderwał się, słysząc jakiś hałas. Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to tylko przewrócony stołek. Ulga jakiej doznał widząc, kto go przewrócił, była niemal obezwładniająca. Jego właśni ludzie. Zauważyli, że się obudził i natychmiast przyklękli.
-Wasza wysokość…- zaczął jeden z nich.- Przepraszamy, że…
Machnął ręką.
-Cieszę się, że was widzę- przyznał szczerze. Zresztą, jak mógłby się w tej sytuacji gniewać, że go obudzili? Ulżyło mu, kiedy ich zobaczył. Wyglądali zaskakująco dobrze, a na policzkach mieli rumieńce od chłodu, jakby byli wcześniej na dworze.
-Lekarz powiedział, że można już odwiedzić jego wysokość.
-Miło z jego strony- mruknął.- Jak wam tu jest? Hetal, opowiadaj.
Hetal był postawnym wojownikiem z prowincji zachodniej, który pełnił funkcję młodszego oficera. Teraz niestety przeskoczył od razu na pozycję najstarszego stopniem. Szczęście w nieszczęściu, że padło na niego. Czego by nie mówić, mężczyzna miał potencjał stać się doskonałym oficerem.
-Muszę przyznać, że dawno nie widziałem tak świetnej organizacji- uśmiechnął się.- Zimno tu tak, że dziw, że jeszcze nam tyłków… za przeproszeniem… nie odmroziło, ale poza tym w porządku.
-Jeden z tutejszych dowódców stwierdził, że skoro nic nam nie jest, to powinniśmy się czymś zająć i nas zagonił do roboty- przyznał inny.
-Co robicie?- Waju uspokajała ta rozmowa. Z lekkim uśmiechem słuchał opowieści o szkoleniu, które przeszli pod okiem miejscowych żołnierz. Dowiedział się czegoś o Kaylashu i jego zastępczyni, jakiejś szlachciance. Kolejnym zastępcą był młodzieniec, który to właśnie wyszukiwał jego ludziom zajęcia. Po cichu musiał przyznać, że to był dobry pomysł, takim jak oni bezczynność szkodziła.
-Nazywają go Kociakiem albo Irbiskiem- stwierdził Hetal.- Jak go zobaczyłem, to pięciu groszy bym za niego nie dał, takie chuchro, ale dzieciak trzyma wszystkich krótko.
-Mówią, że ostatnie sukcesy północy są jego dziełem.
-A przy tym jest śliczny jak panienka…
Drzwi trzasnęły i stanęła w nich obca sylwetka. Niewysoki mężczyzna, owinięty szczelnie w biały mundur zimowy. Kaptur i szalik zasłaniały mu twarz odsłaniając tylko oczy i pasy ciemnej farby pod nimi. Waju zorientował się, że jego ludzie również przed nim schylają pokornie głowy.
-Słyszałem, że o mnie gadacie- odezwał się mężczyzna rozwijając szalik.
-Wybacz panie…
-Rozważę- odpowiedział rozbawiony. Odrzucił wreszcie kaptur i przyklęknął przed Waju.- Wasza książęca wysokość.
Książę oniemiał ze zdumienia. Nilay? Ale jak? Miał przecież być na uniwersytecie w Kannie. Ten ugodowy chłopak, miałby być genialnym dowódcą, o którym słyszał przed chwilą? Ale to był on. Ściągnął z siebie płaszcz. Zmężniał, choć wciąż był drobny. Rysy twarzy wyostrzyły mu się, oczy podkreślone farbą nabrały groźnego wyrazu, ale to był on. Swobodnie odrzucił na plecy swój charakterystyczny, długi warkocz. Do tego chichotał jak wściekła norka.
-No proszę, pierwszy raz widzę, by jego wysokość zapomniał języka w gębie. Wiekopomna chwila dla królestwa.
Waju zauważył, jak zmieszanie na twarzach żołnierzy zamienia się w przerażenie. Żeby tak mówić do księcia… chwilę później sam zaczął się śmiać. Miał wrażenie, że czuje każdy element składowy swojej ręki, ze szwami włącznie, ale nie potrafił się powstrzymać.
-Bogowie, Nilay! Jakim cudem?
-Długa historia- wyszczerzył się chłopak.- I niech któryś z was zawoła medyka- zwrócił się do żołnierzy.
Waju kiwnął głową na zgodę.
-Rządzisz się moimi ludźmi- zauważył ze śmiechem. Równie zabawne było to, że wszyscy słuchali bez szemrania.
-Ktoś musiał, jak leżakowałeś.
-Twój miecz dalej cię przeważa?- odciął się.- Co ty tu właściwie robisz?
-To nie jest rozmowa na forum publiczne- zerknął na gęstniejący dookoła nich tłumek. Hałasy musiały ściągnąć więcej ciekawskich.- A wy rozejść się! Jak wam się nudzi, to mogę coś z tym zrobić- warknął i żołnierze momentalnie się rozpierzchli, całkowicie ufając groźbie.
Nilay uspokoił się wreszcie, całkowicie spoważniał i stanął tuż obok łóżka.
-Muszę cię przeprosić, przez śnieżycę mieliśmy problemy z łącznością i z opóźnieniem się o was dowiedzieliśmy.
Ciągle był poważny. W sposób, którego Waju nigdy wcześniej u niego nie widział.
-Ty naprawdę jesteś dowódcą.
-Myślałem, że już zauważyłeś- stwierdził kwaśno. W jego oczach wciąż widać było napięcie.
-Wierzę, że zrobiliście co w waszej mocy. Gdyby nie wy, nikt z nas by nie przeżył.
Powaga wciąż nie zniknęła. Wciąż było coś do powiedzenia, ale przerwał im medyk, wyganiając przy okazji ludzi księcia.
-Kiedy będę mógł wstać?- Waju od razu zwrócił się do lekarza.
-Jeszcze jakiś czas- zaczął po raz kolejny zmieniać opatrunki. Sam Enid bez słowa podwinął rękawy i sprawnie zaczął mu pomagać.
Tak, zawsze wydawało się, że zostanie lekarzem. Miał do tego dryg. Cóż, Nilay miał dryg niemal do wszystkiego z wyjątkiem walki. A teraz miał szorstkie dłonie, zniszczone od zimna i ciężkiej pracy. A jednak… to wciąż były te same ręce, o których śnił po nocach.
-Ale można go już przenieść do górnych komnat?- spytał medyka. Nachylił się i zajął bandażem na głowie.
-Jak najbardziej. Książę musi teraz tylko wypoczywać, rehabilitacją zajmiemy się później. I powinien coś zjeść, bo od przebudzenia grymasi.
-Ja tu jestem- prychnął Waju.
-Poważnie, bo nie zauważyłem- roześmiał się Nilay.
-Marniutka riposta.
-Wymyśliłbym coś lepszego, ale znęcanie się nad tobą teraz byłoby niehumanitarne.
Waju uśmiechnął się mimowolnie. Cieszył się, że wreszcie znów się spotkali.

-Słuchaj- zaczął niepewnie Nilay, kiedy zabierali się na górę- chcesz osobny pokój, czy możesz mieszkać ze mną? Mamy trochę mało miejsca…
-Może być z tobą. Jak za starych, dobrych czasów.
Komnata Kuvali była niewielka i zagracona. Stosy map i książek piętrzyły się pod ścianami, a dwa wąskie łóżka stały w pobliżu kominka, w którym dopiero teraz Nilay wykrzesał ogień. Było chłodniej niż na dole, najwidoczniej przez oszczędność nie palono w pustych pomieszczeniach.
-Miałeś jakieś ważne wieści?- podjął siadając.
-Nie wiem, czy nie lepiej poczekać na głównego dowódcę.
Nilay machnął ręką.
-Powtórzymy mu. Kaylash myśli już tylko o emeryturze. Szczerze mówiąc, obecnie zajmuje się głównie zatwierdzaniem moich decyzji.
-Owinąłeś sobie całą północ dookoła palca?
Chłopak wyciągnął wargi w zmęczonym uśmiechu, po którym Waju chciał go przytulić. Znowu… A myślał, że po takim czasie wreszcie mu przejdzie.
-Nie miałem wyboru, jeśli oczywiście dalej chcieliśmy mieć jakąś północ.
-Powiesz wreszcie, dlaczego? Myślałem, że jedziesz na uniwersytet, a nie do wojska. Nawet słowem się nie odezwałeś… wysłałem list, ale wrócił bez odpowiedzi.
Nilay uciekł wzrokiem w kąt.
-Król nie życzył sobie, żebyśmy utrzymywali kontakt. Twierdził, że to szkodliwe dla ciebie i dla interesów królestwa.
-Że jak? Co mu odbiło? Przecież sam nas kiedyś zachęcał…
-To było przed tym, jak mnie pocałowałeś.
Nerwowo zaczął skubać koniec warkocza. Wciąż takiego samego, jak wcześniej. W przeciągającej się ciszy podszedł do umywalni i zaczął zmywać z siebie farbę.
A więc to wina Waju. Przez głupi wybryk, chwilę zapomnienia mały, delikatny Nilay musiał być teraz w takim miejscu, jak to? Zimne, białe piekło najgroźniejszych z gór do niego nie pasowało, nawet jeśli to wciąż były terytoria jego rodziny.
-Nie wiedziałem. Przysięgam, że nie wiedziałem.
-Wiem. Po prostu… król miał rację odsyłając mnie. A że postanowił wykorzystać mnie w taki sposób? Jego królewskie prawo. Ostatecznie zostałem okrzyknięty geniuszem taktyki, więc nie ma tego złego…
Mówił beztrosko, jak zawsze. Spokojny i łagodny, ale w żadnym wypadku nie nudny. Nilay zawsze w sobie miał dystans, poczucie humoru i niesamowity spryt, którego rzadko używał z powodu narzuconych sobie samemu ograniczeń. Uważał, że manipulowanie ludźmi jest nie w porządku i nie lubił walczyć inaczej, niż retoryką.
-Dlaczego uważasz, że miał rację?- warknął zirytowany.
-Nie wolisz pomówić o tym, że książęca drużyna wróciła do kraju rozbita i ścigana, oraz dlaczego tak się stało? Muszę wiedzieć, czy mogę odwołać stan gotowości, czy żołnierze dalej mają odmrażać sobie dupy na stanowiskach. Oczywiście, znam wersję twoich ludzi, ale jest dość wybrakowana.
To był cholerny wykręt i Waju miał ochotę strzelić go za to w pysk. Albo przytrzymać, aż nie odpowie. Tylko, że miał rację. Nie byli już dziećmi, mieli obowiązki, które miały pierwszeństwo nad ich osobistymi sprawami. Wziął głęboki wdech.
-Jechałem do Divary na rozmowy pokojowe, ale zdaje się, że dziad miał inne plany. Chciał wziąć mnie na zakładnika i najpewniej podjąć negocjacje z nowej pozycji. Się przeliczył. Nie mogłem pozwolić, żeby kraj ucierpiał przeze mnie.
W oczach Kuvali zalśniła furia.
-Czyli ten stary dureń, zwany przez niektórych królem, posłał ciebie przez nasze terytorium, do wroga, z którym walczymy od lat i nie raczył poinformować Armii Północ?- wysyczał.- Nie mówię już o tym, że to MY powinniśmy prowadzić te rozmowy! Przecież w stolicy nie macie pojęcia, co tu robimy! Naszymi raportami pewnie podcieracie sobie zadki! To było OCZYWISTE, że to podpucha.
-To twój król- przypomniał mu karcąco Waju.
-Który naraził ciebie i królestwo- złość zaczynała z niego ulatywać.- Ja wiem, że on liczył na to, że tu szybko i ładnie zginę, ale nie ma prawa ignorować naszych zasług i pomijać nas w tak ważnej sprawie. Nie wierzę, żeby ojciec się na to zgodził- westchnął.- Wybacz, za dużo powiedziałem.
-Wątpię, żeby twój ojciec wiedział. Od dwóch miesięcy siedzi w Soulen i pilnuje odnawiania umów handlowych z Tuwadą.
-Przynajmniej tyle- uśmiechnął się niewyraźnie.- Kiedy dostaliśmy pierwsze informacje o waszej jednostce, nie reagowaliśmy, bo nie wiedzieliśmy, kim jesteście. Podejrzewałem pułapkę i kazałem nie nawiązywać z wami kontaktu, dopóki wasza sytuacja nie pogorszy się wyraźnie. Później zeszliście ze szlaku i zgubiliście się w śnieżycy. Kiedy z powrotem was namierzyliśmy, już mieliście poważne kłopoty.
Teraz Waju lepiej rozumiał gniew, który wciąż kipiał w jego przyjacielu. Miał racje, nie informowanie ich było jawną głupotą, a on sam nawet nie pomyślał o tym. To ojciec zajmował się takimi rzeczami, on tylko miał pojechać i załatwić. Resztą aspektów organizował kto inny.
-Sam mu nawymyślam, jak wrócę do domu- westchnął.- Straciłem ponad tuzin osób w górach i kolejną piątkę wcześniej. To byli świetni żołnierze, najlepsi. Sam ich wybierałem do mojej drużyny.
-Przykro mi z ich powodu, ale król zapomniał, że tu się myśli inaczej, niż na równinach. Bitwy tutaj są inne, nie ma, że dwie armie stają naprzeciw siebie i tłuką nawzajem, aż któraś pójdzie w rozsypkę. Nie ma warunków. Tu mamy walkę podjazdową, partyzancką. Zwodzimy się nawzajem i wygrywa lepszy.
-To już wiem, skąd twoje sukcesy- uśmiechnął się.- To nie prawdziwa wojna, tylko kolejna partia szachów.
-Wolałbym rozgrywać ją przed kominkiem, ale właściwie, to tak- wstał i zaczął szperać przy stosie papierów. Powstrzymał się od komentarza, że każda wojna sprowadza się ostatecznie do rozgrywki, tylko nieco bardziej skomplikowanej od gry planszowej.- Napisz list do króla a ja pospieszę ich z tą kolacją.
Wręczył mu przybory do pisania i zniknął za drzwiami.
Zmieniło się tak wiele, a jednocześnie nic. Nilay dalej był sobą, choć długi rok mocno odcisnął na nim swoje piętno. Waju również wiele się przez ten czas nauczył. Nie miał już przy sobie jego i Denivary, który zastąpił swojego ojca jako ambasador. Waju mógł być sobie beztroskim księciem, dopóki ta dwójka pilnowała go i przemawiała do rozsądku. Den zawsze wszystko wiedział, a Nilay umiał tę wiedzę wykorzystać. Książę tylko nadawał kierunek działaniom. Później został sam, nie rozumiejąc nawet, czemu jeden z przyjaciół się nie odzywa. Denivara niczego nie chlapnął, choć pewnie wiedział, jak zresztą wszystko inne. Przez jedno słowo głupiego ojca stracił od razu obu przyjaciół. Nie wiedział, czy będzie potrafił wybaczyć Denowi zdradę milczenia. A Nilay… nie, jemu już wybaczył. Po tym co chłopak przeszedł przez jego brak opanowania, nie mógł inaczej.
Nilay Enid Kuvala, jego fatalne zauroczenie. Myślał, że mu przeszło, że zapomniał. Wmówił sobie, że tęskni za uczuciem a nie osobą, ale to było kłamstwo.

***
Zdołał się uspokoić do powrotu Nilaya. Nie było sensu wałkować w kółko tego samego tematu. Liczyło się tylko to, co miało wpływ na przyszłość, co mogło coś zmienić.
Skończył pisać i odbił królewską pieczęć.
Posiłek zjedli razem. Nilay opowiadał swobodnie o tym, co dzieje się na północy. O swoich nowych pomysłach, strategiach i codziennych sprawach.
Waju zrewanżował się opowieściami o wspólnych znajomych i wydarzeniach w stolicy. Konwersacja szła gładko, niemal poprawnie. Książę natychmiast znienawidził tę myśl. Z nim jednym nigdy nie rozmawiał w taki sposób, nigdy wcześniej nie było między nimi bariery poprawności. Nie wiedział, czy urosła wskutek długiego braku kontaktu, tego co przeżyli, czy jego ojca. Odsunął od siebie tę myśl. Nie miał podstaw uważać, że w ogóle miał rację. To było tylko odczucie.
Nilay kazał odesłać puste talerze i zabrał list. Mówił, że będzie dopiero późnym wieczorem, bo wciąż czekają go obowiązki. Nie, Waju nie chciał innego towarzystwa. Wymówił się zmęczeniem i bólem. Przekręcił się bliżej ognia i zaczął kartkować jakąś książkę ze zbioru Nilaya. Była o matematyce i Waju ze złością musiał pogodzić się z faktem, że rozumie co drugie słowo. Zrezygnował i przez resztę wieczoru wpatrywał się tylko smętnie w ogień. Kiedy Nilay wrócił, udał, że śpi. Przez przymknięte oczy obserwował jak chłopak przygotowuje się do snu. Zdejmuje koszulę, myje się w misce zimnej wody i rozczesuje piękne, długie włosy.

***
Następnego dnia, kiedy się obudził, był sam. Wstał z łóżka i podszedł do niewielkiego okienka. Otworzył je i natychmiast owiało go lodowate powietrze. Wzdrygnął się, ale widok ośnieżonych szczytów wynagradzał dyskomfort. Z dołu dobiegły go odgłosy ćwiczeń. Spora grupa ludzi, w tym ci z jego drużyny, trenowała walkę mieczem. Spory plac, otoczony wysokim, kamiennym murem. Zamek musiał być położony na szczycie jakiegoś wzniesienia, jak zazwyczaj budowało się orle gniazda. Bo wydawało mu się, że ten akurat zamek też do nich należy. Nie był pewien i niewiedza zirytowała go.
Powoli doprowadził się do porządku i ochlapał w zimnej wodzie z dzbana na umywalni. Marzył o ciepłej kąpieli, ale skoro nawet Nilay mył się w tej lodówce, to i on nie powinien wybrzydzać. Znalazł w nierozpakowanych jukach czyste ubranie i postanowił rozejrzeć się po okolicy. Po namyśle, wziął jeszcze płaszcz przyjaciela. Wszystkie czynności szły mu opornie przez unieruchomioną rękę, do tego był słaby jak dziecko, ale nie miał zamiaru użalać się nad sobą.
Ominął żołnierza, który drzemał na stołku w korytarzu i poszedł schodami na dół. Zamek zbudowano z szarego, miejscowego kamienia. Przez malutkie okienka wpadało niewiele światła, a całość wydawała się ponura i mroczna. Resztki sadzy na ścianach i suficie wskazywały miejsca, gdzie przy większych mrozach ustawiano wewnątrz koksowniki. Wiszące co jakiś czas ozdobne kobierce i sztuki broni nie zmieniały nastroju.
Podążył za podniesionymi głosami i trafił do jadalni. Nie było pory posiłku, ale sporo osób siedziało przy wielkim palenisku, grając w kości i zaśmiewając się z miejscowych dowcipów. Przez chwilę rozważał, czy do nich nie podejść, ale zrezygnował. Im później ktoś go zauważy, tym więcej będzie miał czasu na samodzielne zwiedzanie.
Zaraz za jadalnią znajdowała się tylko niewielka szatnia, by nie wnosić na odzieży wierzchniej wilgoci głębiej do zamku, a dalej wielki hol wejściowy. Tutaj też kręciło się sporo osób zajętych codziennymi sprawami. Ktoś trenował, grupa szeregowych czyściła mundury. Waju uśmiechnął się do siebie, kiedy pomyślał, że sam by wolał pracę w zadymionym holu niż na zewnątrz. Założył płaszcz Nilaya i wyszedł na dwór.
Było trochę cieplej, niż wydawało mu się, że będzie. Słońce świeciło intensywnie, odbijając się od wszechobecnego śniegu i oślepiając księcia. Zmrużył oczy i poszedł szukać dziedzińca, na którym odbywały się widziane wcześniej ćwiczenia. Skręcił za stajniami, minął drewutnię i znalazł. Oparł się o kamienną ścianę, obserwując walkę. Musiał przyznać, że tutejsi byli dobrzy. Widać było po nich zarówno świetne wyszkolenie, jak i dużą praktykę.
Białe piekło. Nie mógł się pozbyć z głowy tego określenia.
Jego wzrok ściągnęła dwójka walcząca na środku. W odróżnieniu od reszty, oni walczyli prawdziwą bronią. Jeden z nich był dość przeciętny, ale drugi zwracał na siebie uwagę. Był wysoki i postawny, jednocześnie szybki. Ten pierwszy ledwo za nim nadążał i z trudem parował silne uderzenia. Reszta powoli kończyła swoje pojedynki i zbierała się dookoła komentując i pokrzykując.
-Dajesz kociak!- krzyknął ktoś.
-Dalej, Bheru!
-Irbis! Irbis! Irbis!
No nie - przeszło Waju przez myśl- znów Nilay?
Chłopak zatoczył się pod jednym z cięższych uderzeń. Przeciwnik natychmiast posłał mu drugie, ale w najmniej spodziewanym momencie Nilay odrzucił miecz. Mężczyzna zachwiał się przez impet zamachu i Enid przemknął pod zaskoczonym przeciwnikiem. W jego ręku błysnął sztylet i moment później przyciskał go do szyi żołnierza.
Zaczęły się szczere, przeplecione śmiechem, wiwaty, a pieniądze znacząco przemykały z rąk do rąk.
Nilay wygrał.
-Dalej jesteś ode mnie dużo lepszy- westchnął chłopak chowając broń.
-Ale to ty wygrałeś, mój panie.
-Tylko jeśli zapomnimy, czym mieliśmy walczyć- roześmiał się.- Wracajcie do ćwiczeń, Bheru prowadzi, wiecie co robić. Przyjdę do was później.
Żołnierze chórem wykrzyknęli potwierdzenie i Nilay zszedł z placu.
-Podobało ci się przedstawienie?- zwrócił się do Waju.
-Dalej bym cię pokonał- wyszczerzył się książę.
-W mieczu, czy w ogóle?
-I tak i tak.
Chłopak spojrzał krytycznie na jego ubiór, zupełnie ignorując odpowiedź.
-Wziąć własnego to nie łaska? Ten płaszcz jest z resztą na chłodniejsze dni.
-To już wiem, czemu po raz pierwszy jest mi ciepło- uśmiechnął się.
Oczy Nilaya błyszczały w rozbawieniu a uwolnione z warkocza kosmyki rozsypały się dookoła twarzy. Rumieniec od zimna i niedawnego wysiłku dodawał mu tylko uroku.
Dlaczego to wszystko jest tak skomplikowane?
-Wysłałem wczoraj twój list najlepszym sokołem. I tak poza tym, czemu jesteś tu SAM?
Waju zmieszał się w taki sam sposób, w jaki robił to jako dziecko przyłapane na psoceniu.
-Przeszedłem się tylko na spacerek, przecież nie jestem więźniem, nie?- najlepszą obroną zawsze pozostawał atak oraz, oczywiście, obrócenie w żart.
-Oczywiście, jesteś rekonwalescentem. Choć, jeśli pójdą ci szwy, to dłużej tu zostaniesz- roześmiał się złośliwie.- Może nawet zdążysz polubić zimę.
-To kuszące. Musiałbyś dłużej mnie niańczyć. Choć ten fragment o zimie raczej demotywuje.
-Więc wracaj do wyra, jak grzeczny książę, bo wróci ci gorączka.
Wywrócił oczami.
-Zaczęło mi się nudzić- jęknął.
- Jak ci się nudzi, to trzeba posprawdzać nasze podsumowania kwartalne.
-Ej, jestem księciem! I jestem ranny. I powinieneś traktować mnie jak gościa.
-Obecnie to włóczysz się po zamku i sterczysz na mrozie. Skoro dajesz radę, to i kilka karteczek cię nie zabije. Pomyśl, że to w trosce o twoją rozrywkę.
Prychnął.
-Potwór i manipulant.
-Jesteś ostatnią osobą tutaj, która tego nie wiedziała.

***
Wrócili na górę i Waju posłusznie wpakował się pod pierzynę. Wcześniej wydawało mu się, że w sypialni jest chłodno. Musiał zweryfikować swoją opinię. Jak na tutejsze warunki, w ich komnacie panował skwar. Nilay upewnił się, że książę nie ma zamiaru się ruszać i zniknął na chwilę na korytarzu. Wiedziony impulsem, Waju momentalnie zerwał się na nogi i przywarł do drzwi, zza których dobiegały głosy. Mówiąc dokładniej, głos jego przyjaciela. Nie krzyczał, ale doświadczenie podpowiadało, że już podniesiony ton byłby mniej groźny od doskonale znajomego tonu, zamrażającego wszystko w swoim zasięgu. Gorszego, niż tutejsze zamiecie.
-…ranny książę sam po zamku?- warczał. Ofiarą najprawdopodobniej był strażnik, który zdrzemną się na swoim niewygodnym stołku.
-Proszę o wybaczenie, panie.
-Pomyślałeś, co by było, jakby zasłabł i spadł ze schodów? Albo napatoczył się na tych agresywnych ćwierćgłówków z ostatnich uzupełnień? Myślisz, że oni wiedzą, jak jego wysokość wygląda?
Waju nie usłyszał z odpowiedzi wiele ponadto, że była jękliwa i przepraszająca.
-Jak mam powierzyć ci coś bardziej wymagającego niż szmatę do podłogi, skoro siedzenie na dupie w ciepłym zamku przekracza twoje możliwości?- spytał tonem pełnym uprzejmego zainteresowania.
-To się nigdy więcej nie powtórzy- stwierdził twardo strażnik. Jego pierwszy dobry ruch, zdaniem Waju. Nilay nigdy nie miał litości dla trzęsących się tchórzy.
-Mam szczerą nadzieję. A skoro już to sobie wyjaśniliśmy, to pójdziesz teraz i zameldujesz się u Vilasa. I zostaniesz pod jego rozkazami do końca miesiąca. Niech przyśle kogoś na twoje miejsce.
-Tak panie.
Waju wyczuł zbliżający się koniec rozmowy i jak najszybciej cofnął się z powrotem do łóżka. Miał mieszane uczucia. Nie względem strażnika, który sam sobie zasłużył, cokolwiek tylko go spotkało. Niepokoiła go nowa strona Nilaya. Jeszcze bardziej drażniło go przeczucie, że to wcale nie jest żadna nowa strona, że on zawsze miał w sobie jej zalążek, który dopiero teraz wykiełkował. Nawet mimo tego, Waju nie wierzył w prawdziwość pogróżek Nilaya względem podsumowań, dopóki ten rzeczywiście nie wręczył mu grubej księgi i przyborów do pisania. Książę usiłował negocjować, ale wiedział, że jest na straconej pozycji. Nilay już raz go wmanewrował w robotę i była marna szansa, że odpuści.
Potwór i manipulant siedział przy biurku i niczym władca marionetek wydawał polecenia przewijającym się przez pokój ludziom. W wolnych chwilach uzupełniał jakieś papiery, a minę miał zadowoloną, jakby był na popołudniowej herbatce w ogrodach królewskich. Waju przyglądał mu się ukradkiem, chcąc uprzyjemnić sobie czas spędzony nad raportami. Czego by nie mówić, chłopak stanowił miły dla oka widok. Wreszcie ich spojrzenia się spotkały.
-Wytrzymaj jeszcze trochę- zaśmiał się Nilay.- Lord Kaylash powinien dzisiaj wrócić. Mieliśmy małe problemy w jednej z baz wypadowych, a przez wzgląd na ciebie poprosiłem, żebym tym razem ja został.
-Nic przecież nie mówię- obruszył się.- Zresztą i tak powinienem zostać tu, aż całkowicie wyzdrowieję, prawda?
Nie chciał mówić głośno, że wolałby nie opuszczać tak szybko przyjaciela. Nie po tak długiej rozłące, nie po tym, jak wreszcie sobie wyjaśnili jej przyczynę. Jako książę, Waju nie miał w swoim życiu zbyt wielu osób, które uważał za bliskie. To była jedna z nich.
Nilay przybrał minę zbitego psa.
-Wątpię, by król popierał taką zwłokę.
-A może zwyczajnie nie chcesz mnie tutaj?- wypalił nagle, zupełnie wytrącony z równowagi. Dotychczas myślał, że Enid cieszy się z jego obecności.- Przecież zgadzasz się z moim ojcem, nie? Czemu? Chcesz przekreślić wszystko przez jeden głupi całus?
Aż wstał z łóżka. Był wściekły, zraniony. Nie chciał wcześniej nawet brać pod uwagę, że Nilay może tak myśleć. A teraz chłopak odwrócił się, jakby nie mógł już na niego patrzeć.
-Ty cholerny idioto- wycedził drżącym głosem, wciąż prezentując tylko swoje plecy.- Przez myśl ci nawet nie przeszło, że powodem mojej zsyłki nie jest to, że TY mnie pocałowałeś?
-Sam tak mówiłeś!
-Chodziło o to, że ci go ODDAŁEM- odwrócił się do niego kipiąc złością przekraczającą niemal tą Waju.- Myślisz, że nie wiedziałem, że jesteś we mnie zakochany? Jak ci się wydaje, jak długo można znosić coś takiego? Jak długo można ignorować afekt kogoś, kogo się kocha, bo tego wymaga racja stanu? Ja nie jestem z kamienia, Waju. Mam swoje granice. Król to wiedział.
-… ty mnie kochasz?- nie był w stanie myśleć o niczym innych.
Nilay go kochał.
Książę podszedł do niego. Nachylił się lekko, ale Nilay odepchnął go brutalnie.
-Tak, to prawda- stwierdził powoli, drżącym głosem. Co nie zmienia faktu, że teraz się uspokoisz i zapomnimy o problemie.
-Jak możesz nazywać to problemem?
-Może dlatego, że jesteś następcą tronu kraju na granicy wielkiej wojny z większością sąsiadów? Nie masz wystarczająco silnej pozycji, żeby wyjść cało z romansu ze mną.
-Mam przez to…
Przerwało im pukanie i ciche skrzypnięcie drzwi. Pojawił się w nich mężczyzna w średnim wieku, w znajomym, białym mundurze.
-Witam, lordzie- Nilay pokłonił się lekko.- Pozwólcie, że przedstawię, następca tronu, trzeci książę Waju Arshad Birendra, baron Dhir Kaylash.
Dowódca pokłonił się księciu. Sam Waju mógł tylko skinąć głową na przywitanie. Bał się odezwać, pewien, że jeszcze nie mógłby opanować głosu. Szczególnie po tym, jak wymownie Nilay go przedstawił. Dobrze, że nie wymienił wszystkich tytułów, bo staliby tam do kolacji.
-Proszę mi wybaczyć, że przeszkodziłem w dyskusji.
-Nie ma problemu- odparł Nilay. Gdyby Waju nie znał go tak dobrze pomyślałby, że ten jest już zupełnie spokojny.- To były sprawy prywatne.
-Przypadkiem sam nie twierdziłeś, że tu nie ma miejsca na takowe?- zapytał Kaylash, chcąc najpewniej rozładować sytuację.
-Właśnie to usiłowaliśmy ustalić.
Wymienili się wściekłymi spojrzeniami.
-W takim razie proponuję spotkać się za dziesięć minut w moim gabinecie- dowódca posłał Nilayowi znaczące spojrzenie.- Wasza wysokość pozwoli, że się przebiorę przed rozmową.
-Oczywiście. Dziękuję, że pan niezwłocznie przyszedł.
Za mężczyzną zamknęły się drzwi i zostali w pokoju sami. Cisza przeciągała się w sposób, którego Waju nie umiał wytrzymać. Enid zdawał się walczyć z samym sobą.
-Pójdę już- odezwał się wreszcie bezbarwnie.- Gabinet jest za drugimi drzwiami na prawo. Trafisz.
-Nilay…- Waju zatrzymał go w pół kroku.- Wiesz, że skończymy tą rozmowę?
-Domyślam się.

***
Gabinet dowódcy był niewielką komnatą, zagraconą nawet bardziej, niż sypialnia Nilaya. Wszystkie ściany zostały obstawione regałami na księgi, a wielkie biurko zawalone wszystkim, co tylko można było sobie wyobrazić. Luźne papiery mieszały się z grubymi teczkami a pomiędzy walały przybory do pisania, buteleczki z atramentami w różnych kolorach, naczynia, jakieś szklane fiolki i słoiczki o podejrzanej zawartości, a nawet, tego Waju zupełnie nie mógł pojąć, wypchana kaczka. Jedynie stół w kącie był na tyle uporządkowany, że można było spokojnie się do niego zbliżyć. Kaylash siedział już przy nim razem z Nilayem i jakąś kobietą, której książę wcześniej nie widział.
Zerwali się oczywiście na jego widok i Dhir Kaylash dokonał prezentacji. Kobieta była dowódcą grup wywiadowczych, lady Anita Chunni, córka jednego z wasali starego księcia Kuvali. Była wysoka, z jasnymi włosami ostrzyżonymi krótko. Pod niebieskimi oczami wciąż widniały ślady farby. Czuć było od niej końmi i zmęczeniem, musiała dopiero co przyjechać.
Waju powtórzył swoją relację, dodając wnioski i przemyślenia, do których doszedł dopiero w zamku. Chunni uzupełniła wiadomości o zmianach w ruchach wojsk Auren i wspólnie przenieśli wszystkie informacje na mapę. Nilay, jakimś cudem nie rujnując przedziwnej konstrukcji na biurku, wyciągnął jedną z teczek i podsumował wcześniejsze działania Direna. Kaylash utkwił w chłopaku wyczekujące spojrzenie, aż ten odłożył wreszcie papiery.
-Podsumowując?- spytał go dowódca tonem egzaminatora.
-Przez miesiąc poprzedzający wizytę jego wysokości w Auren, rzeczywiście ograniczyli intensywność działań, zapewne by zwiększyć swoją wiarygodność przed negocjacjami. Wiemy jednak, dzięki Anicie, że dalej umacniali swoje pozycje i zrobili kilka przegrupowań. Całkiem sensownych, moim zdaniem. Zaatakowanie jego wysokości nie było nawet tak ryzykowne, jak by się mogło wydawać. Jego wysokość miał szczęście, że udało mu się prześlizgnąć przez granicę akurat w wąskim paśmie, gdzie ostatnio uszczupliliśmy ich siły i nie zdążyli ściągnąć uzupełnień.
-Luka innymi słowy- mruknęła kobieta, stukając sztyletem w odpowiedni punkt na mapie.- To trudna trasa, mieliście szczęście, wasza wysokość, że moje dzieciaki postanowiły potrenować i zdjęliśmy dwie mniejsze grupy Direna, które podążały za wami. Zazwyczaj pozwalamy im wejść głębiej w góry i wyżynamy z zaskoczenia.
-Jego wysokość miał więcej szczęścia…- Nilay załapał karcące spojrzenie swojego dowódcy- miał go nieprawdopodobnie dużo. Szczególnie, że zdołali się przebić przez przełęcz Dwóch Koron w trakcie śnieżycy. Niewielu doświadczonych ludzi by się na to porwało. Gdybyście mieli właściwy sprzęt i więcej prowiantu, pewnie by się wam udało uciec. Wszystko rozbija się o brak właściwej komunikacji ze stolicą.
W ciszy, która zaległa, słychać było niewypowiedziane oskarżenie. Waju nie mógł się dziwić, ta sytuacja mogła bardzo zaszkodzić relacjami między stolicą i północą kraju. Cała trójka dowódców zgromadzonych w komnacie była niewątpliwie ludźmi ogromnego formatu. Kazano im pilnować granicy i póki dobrze sobie radzili, nie zwracano na nich uwagi. I teraz to… Waju był zaskoczony, że nie mają do niego o to większych pretensji. Chyba, że Nilay jakoś go usprawiedliwił.
-Proszę, przyjmijcie moje przeprosiny- odezwał się wreszcie, wstając.- Niezależnie od wszystkiego sam powinienem skontaktować się z wami, ale przez mój brak doświadczenia nie pomyślałem o tym. Ja byłem odpowiedzialny za rozmowy i nikt inny nie ponosi za to odpowiedzialności.
W rzeczywistości nie czuł się specjalnie winny. Z jego strony było to zaledwie uchybienie, to ludzie jego ojca organizowali wszystko. Wiedział jednak, że ważniejsze od jego dumy własnej jest ułagodzenie północy. Dobrze, że Nilay dał mu tę papierkową robotę, mógł się przynajmniej zorientować, jak wygląda tu sytuacja i nie skompromitował się zupełną ignorancją. Zapewne mieliby do niego gorszy stosunek, gdyby wydało się, że stolica zupełnie ich lekceważy. Tylko czy Nilay dał mu papiery wyłącznie po to, by wyrobić się z pracą w terminie? Ilość rzeczy, które załatwił tym prostym gestem była tak duża, że albo było to mistrzowskie posunięcie, albo zupełny przypadek.
Kaylash i Chunni wyglądali na usatysfakcjonowanych jego przeprosinami. Enid wbił wzrok z powrotem w teczkę, jakby była najbardziej interesującą lekturą na świecie. Potwór i manipulant z anielską twarzą.
Zjedli obiad i spisali obszerny raport nad gorącą herbatą. Ledwo skończyli, Nilay wymówił się obowiązkami i zniknął. Nie pojawił się również na kolację. Waju leżał wieczorem w łóżku i zastanawiał się, czy chłopak w ogóle wróci na noc. Chłopak. Lord Nilay Enid Kuvala, dziedzic swojego rodu, przyszły książę elektor i pan ziem północnych. Najprawdopodobniej następca swojego ojca w wewnętrznym kręgu rady. Dzieciak tylko z wyglądu, który nadrabia iście piekielnym umysłem. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewien, że manewr Nilaya był jednak mistrzowski.
Na bogów, lista jego tytułów, po dołączeniu tych wojskowych, była niemal równie długa, jak jego własna. Jego przyjaciel. Osoba, która zawładnęła jego myślami i fantazjami. I do tego ona również coś do niego czuła. W kółko powtarzał w myślach ich kłótnię. Wiedział, że Nilay ma rację w kilku punktach. Waju nie mógł pozwolić sobie na stratę praw do tronu, a skandal, jaki by wybuchł gdyby byli razem, niewątpliwie by do tego doprowadził. W pałacu nic się nie ukryje i nawet największe sekrety prędzej czy później wychodzą na światło dzienne. Zrzeczenie się przez niego praw również nie wchodziło w rachubę. Teoretycznie był trzecim księciem i miał dwóch starszych braci, ale drugi książę rzucił politykę dla kapłaństwa i raczej nie zamierzał zmienić zdania. A pierwszy książę? Waju kochał swojego brata, ale nie miał wątpliwości. Akhil miał kręgosłup o konsystencji galaretki i pudding w miejsce mózgu. Większość jego działań kończyła się na dobrych chęciach, których miał sporo i do niczego nie prowadziła. Znał się tylko na winach i koniach i aktualnie został odesłany z ich matką na prowincję. Bracia nie nadawali się na władców, młodsza siostra nigdy wcześniej nie myślała o tej drodze, nie mówiąc o tym, że nie wiadomo, czy zdobyłaby poparcie. Jeśli nie Waju, wybór następcy tronu przypadłby wewnętrznej radzie i zaczęto by szukać wśród innych dzieci siedmiu najważniejszych rodów kasty wojowników. Nilay niewątpliwie zostałby jednym z kandydatów. Ale to nie było wyjście. Prawdą było, że królestwo znajdywało się w stanie zimnej wojny ze wszystkimi księstwami półwyspu Tuwady. Do tego silne napięcia wewnętrzne, których eskalacja mogłaby skończyć się wojną domową, a przynajmniej znaczącym osłabieniem państwa i koniec końców przegraną z Tuwadą. Jakby na to nie patrzeć, walka o książąt tron podchodziłaby pod eskalację.
Waju był wszystkiego doskonale świadom, ale po raz pierwszy w pełni zrozumiał, jakie są tego konsekwencje dla niego osobiście. Romansować może sobie ze służkami i kurtyzanami. Ba, nawet posiadanie chłopca do towarzystwa pewnie by mu się upiekło, ale nie Nilay. Był zbyt ważną figurą na szachownicy, by inni gracze przymknęli na nich oko. Przeznaczeniem księcia było grzecznie wyjść za podsuniętą przez radę dziewczynę. Może jakąś księżniczkę z zagranicy, w najlepszym wypadku córkę jednego z wielkich lordów. Nilay miał większą szansę być jego szwagrem, niż kochankiem. Waju niemal się nie roześmiał, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Bał się, że może stracić nad sobą kontrolę.
Bardzo nie chciał wypowiedzieć konkluzji, która pchała mu cię na usta.

***
Nilay nie był gotów na konfrontację z Waju. Książę był dobrym człowiekiem, najlepszym, ale czasem szybciej działał niż myślał. Czasem był zbyt prostolinijny, jak na swoją pozycję. Miało to niewątpliwe zalety, kiedy chodziło o rozwiązywanie konfliktów. Waju uważał zwyczajnie, że połowę problemów ludzie wymyślają sobie sami. W większości przypadków miał rację, ale nie tym razem.
To że rozumiał, nie przeszkadzało mu mieć żalu do króla. Przecież wystarczyłoby go odesłać gdziekolwiek, nie musieli obchodzić się z nim tak bezwzględnie. Jednak na pytanie, czy żałował swojej zsyłki, nie umiałby odpowiedzieć. Zmienił się i niekoniecznie odpowiadała mu ta zmiana, ale wreszcie przestał być małym chłopcem z książką zamiast miecza. Poza tym, były też inne aspekty, których książę nawet nie mógłby podejrzewać. Kaylash był dużo bardziej niezwykłym mentorem, niż można się było spodziewać.
Tak czy inaczej, Nilay spędził całą noc w bibliotece, popijając kawę przywiezioną przez siebie ze stolicy. Usiłował na zmianę czytać i pracować, ale nie mógł się skoncentrować. Myśli wciąż uciekały mu do księcia. Mógł się założyć o własną głowę, że Birendra wariuje z natłoku myśli i nie może zasnąć. Zawsze taki był, nie mógł się uspokoić, dopóki nie wiedział na czym stoi. Nilay pozwolił sobie na chwilę fantazji. Waju leżący w łóżku, gdzie jego śniada skóra odznacza się wśród białej pościeli. Ciężkie, sięgające ramion, czarne włosy rozsypane na poduszce. Jego uśmiech. Ciemne oczy wodzące za nim spod przymkniętych powiek, jak poprzedniego wieczoru. Cała gra: udaje, że nie wiem, że on udaje, mogła się wtedy bardzo łatwo posypać, kiedy doszło do jego przebierania się. Ostatecznie położył się w dziennej bieliźnie, choć robił to tylko w terenie. Rzadko, zazwyczaj było tak zimno, że spali w pełnych ubraniach.
Chwila powrotu do książki.
Przypomniał sobie początki, kiedy dopiero zaczął zdawać sobie sprawę, że ich relacje są inne, niż normalnie między przyjaciółmi. Zauważył maślane oczy Waju, jego uśmiech za każdym razem, kiedy się widzieli i łapał się na tym, że odpowiada tym samym. Pierwsza myśl: hormony uderzyły mu do głowy. Postanowił wypróbować tę tezę i przespał się z paroma kobietami. Nie, to nie było to. Może więc nie chodziło o kobiety, tylko o mężczyzn? Bardziej kłopotliwe, ale dało się zrobić. Również nie to. Sprawa się komplikowała, ale znalazł i kogoś podobnego do Waju. Absolutnie nie to. Koniec końców, pogodził się z myślą, że to ten konkretny egzemplarz księcia go interesuje i zaprzestał szukania zamiennika.
Nie miał co rozpamiętywać swoich podbojów, musiał uzupełnić jeszcze kilka raportów.
Ciekawe, czy Waju zdawał sobie sprawę z własnej atrakcyjności?
I tak do rana.

***
-Pobudka, dezerterze- Nilaya obudziło niezbyt delikatne poszturchiwanie.
-Dhir, daj mi spokój- mruknął osłaniając głowę rękami.
-W sprawie dezercji czy pobudki? Bo rozumiem, że nie porozmawiałeś z księciem.
-Może być obu?- spytał z nadzieją. Czuł, że po nocy spędzonej w fotelu będzie cały obolały.
-Nie. Zbieraj się, masz robotę.
Chłopak niechętnie podźwignął się do względnego pionu. Z żalem odkrył, że kubek z kawą jest kubkiem po kawie.
-Słusznie podejrzewam, że ta robota jest teoretycznie twoja? Nie możesz sam się tym zająć?- jęknął.
Kaylash uśmiechnął się krzywo.
-Widzę, że nie jesteś w humorze- zakpił.- A nie, nie mogę. Bo widzisz, ja będę tu sterczał do końca życia, ale ciebie kiedyś odwołają, bo się marnujesz na zadupiu. I lepiej, żebyś mi wtedy nie przyniósł wstydu, że wypuściłem niedouczonego dzieciaka.
Nilay chciał zaprotestować, ale został pozbawiony pledu i wystawiony na działanie chłodnego powietrza. No tak, zapomniał dorzucić do ognia i w kominku nie było nawet wspomnienia żaru. Rzucił zabójcze spojrzenie swojemu dowódcy, ale ten nie tylko przeżył, a nawet specjalnie się nie przejął. Nic dziwnego, z zapuchniętymi oczami i rozczochranymi włosami Nilay musiał przypominać kupkę nieszczęścia.
-Dobra, pójdę tylko…- tylko musiał iść się umyć i przebrać. Dokonanie tego nagle zaczęło zakrawać o heroizm.
-Książę życzył sobie zjeść dziś śniadanie ze swoimi ludźmi- poinformował go Dhir, uśmiechając się złośliwie.- Tak na marginesie, wyglądał równie beznadziejnie jak ty.
Nilay posłał kolejne mordercze spojrzenie, również nieskutecznie. Mimo przytyków swojego dowódcy, nie potrafił zdecydować się na tę rozmowę. Z ulgą pogrążył się w pracy, a z księciem widywał się tylko w szerszym towarzystwie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w ten sposób tylko pogarsza swoją sytuację, ale nie potrafił się przemóc. Rozważał nawet wyjazd do jednego z obozów wyżej w górach, ale decyzja podjęła się za niego.
-Nilay, czy mogę liczyć na twoje towarzystwo po kolacji?- spytał go niewinnie, w trakcie posiłku. Przebiegły drań, wyrobił się trochę w politycznych manewrach.
-Z wielką przyjemnością- nie mógł odpowiedzieć inaczej. Nie podczas uroczystej kolacji z niemal wszystkimi oficerami.
Zignorował rozbawione spojrzenie Dhira i domyślne Anity. Tak, miał za swoje. Powstrzymał cisnące się pytanie, czy Waju będzie preferował szachy, czy karty. Lepiej było nie drażnić tygrysa, skoro miał spędzić w jego towarzystwie kolejnych kilka godzin.
Kiedy wylądowali już w komnacie, Nilay przyjął obronną pozycję na krześle przy biurku. Nie miał wątpliwości, że stery papierów stanowią jakąkolwiek osłonę przed wściekłym księciem, ale poczuł się trochę bezpieczniej. Waju tymczasem sięgnął po stołek usiadł tuż obok Nilaya, zmuszając go do zmiany pozycji. Chłopak po raz pierwszy od przyjścia spojrzał mu w twarz i aż zastygł zaskoczony. Waju nie był wściekły. Właściwie, wydawał się całkiem poważny.
Wyraźnie wahał się, nim zdecydował się coś powiedzieć.
-Przemyślałem to, co mówiłeś- Nilay spojrzał na niego wyczekująco.- I doszedłem do wniosku, że masz rację.
-Tak?- Enid nagle odkrył, że jest rozczarowany, że jego książę rezygnuje tak łatwo. Chyba miał nadzieję, że Waju coś wymyśli. Trudno, przecież sam nie dał rady, a miał więcej czasu na rozważania.
Waju chwycił go za rękę i przytrzymał. W pierwszym odruchu Nilay chciał ją wyrwać, ale zrezygnował. Przynajmniej to będzie z tego miał. Właśnie pierwszy raz rozstaje się z kimś i to w sytuacji, kiedy w rzeczywistości w ogóle nie byli razem. Cholerna niesprawiedliwość, skoro bolało tak samo.
-Niestety. Ale… chciałbym, żebyś coś przemyślał. Nie możemy być razem, to zbyt ryzykowne dla nas obu i całego królestwa, żeby było bardziej melodramatycznie. Prawdopodobnie nigdy nie będę miał możliwości być z nikim, na kim mi będzie naprawdę zależeć. Kiedy o tym myślę, mam ochotę wyć i walić łbem w mur- westchnął ciężko, na przekór uśmiechając się krzywo. Wszystko, byle tylko nie dać ponieść się emocjom. Łzawe sceny godziłyby w książęcą dumę.
Jego opanowanie zrobiło na Nilayu wrażenie. Waju musiał dorosnąć dużo bardziej, niż wcześniej przypuszczał.
- Dlatego- podjął- wiem, że moja prośba jest egoistyczna, ale daj mi tych kilka tygodni teraz, nim lekarz pozwoli mi wrócić do pałacu. Tu jest inaczej, możemy dać radę. Proszę.
Nilay ukrył twarz w wolnej dłoni. Tej drugiej nie próbował już zabrać, Waju ściskał go mocno.
Teraz on nie mógł się uspokoić. To co mówił Waju było jednocześnie kuszące i bolesne. Czy ten wyrwany siłą, krótki czas był wart późniejszego rozstania? Zapominając już zupełnie o tym, że nie mogli być pewni, że cokolwiek z tego wyjdzie. Owszem, nawet gdyby powstały jakieś plotki, to i tak nie dotarłyby do centrum kraju, nie mogłyby zaszkodzić. Kaylash i Chunni byliby dyskretni. Ale… chyba łatwiej było rezygnować teraz, niż później, kiedy łączyłoby ich coś więcej, niż krótki, dziecinny pocałunek. Nilay chciał spróbować, ale bał się nieuchronnego zakończenia.
-To niesprawiedliwe- głos mu drżał.- Nie masz prawa mnie o to prosić. Wiesz, jak będzie później ciężko?
-Wiem. Ale się zgadzasz, prawda?- przygarnął go do siebie.
Być może to wszystko nie miało sensu. Być może, to mogła być jego jedyna w życiu szansa. Ich jedyna okazja. Bez szczęśliwego zakończenia. Nie miał złudzeń. Zakończenia z definicji rzadko są radosne, a ich było nieuchronne. Nilay powoli się uspokajał, rozluźniał pod jego ramieniem. Stopniowo poddawał się, wiedząc od początku, że nigdy nie chciał walczyć
-Chyba wolę wspominać jak było, niż do końca życia zastanawiać się, co straciłem- mruknął wbijając nos w obojczyk Waju.
-Ja też- książę nachylił się i pocałował chłopaka w ucho. Wciąż wczepiony w niego Nilay roześmiał się cicho.
-Czuję, że chcesz zacząć od razu?
-Pięć sekund, a ty już czytasz mi w myślach.




Opowiadanie zawiera parafrazę z tekstu Sachmet Lakszmi pt „Takie są zasady”, które szczerze polecam.


Vanhi Bheru