Wspomnienie błyskawicy
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 14 2012 11:41:44
Shanii przysiadł na chwilę na przydrożnym kamieniu. Minęły już 4 dni odkąd wyruszył ze stolicy. Mimo, że była wyjątkowo pięknym miastem i nie chciał jej opuszczać, musiał podporządkować się rozkazom. Był w armii od ponad pięciu lat, służył w siłach głównych na stopniu kapitana. Aż nagle, kilka dni temu, dowództwo wezwało go i oznajmiło, że:
Wraz z dniem letniego przesilenia, kapitan Shanii Yousen, stawi się w Kratos i dołączy do tamtejszego oddziału, będącego pod dowództwem kapitana Nefryta Curtis…
Cóż, jedynie pierwsze zdanie na zwoju pokrywało się z jego faktycznymi rozkazami. Prawdziwym powodem jego degradacji była tajna misja. Oczywiście wmawiano mu, że to zaszczyt i powinien być wdzięczny, lecz to nie zmieniło jego odczuć. Został zdegradowany i zesłany na prowincję. Przez pięć lat ciężko pracował by się ustatkować i móc prowadzić spokojne życie. Teraz w jednej chwili zniszczono wszystkie jego marzenia.
Niby wiedział, że po wojsku można spodziewać się wszystkiego, ale liczył na to, że jeśli nie będzie rzucać się w oczy to nikt nie zwróci na niego uwagi. Chciał jedynie pracować i żyć w jak najbardziej monotonnym trybie. Chciał prowadzić całkowicie zwykłe życie. Mieszkać w jednym miejscu przez lata. Na tą myśl przez jego ciało przeszła fala goryczy.
- Trzeba było mieć bardziej niezwykłe marzenia - powiedział sam do siebie. - No, najwyższy czas ruszać dalej.
Jeszcze tego samego dnia, pod wieczór, dotarł do Kratos. Miasto było dużo większe niż się spodziewał. Oczywiście w porównaniu do niektórych metropolii było bardzo malutkie, ale przynajmniej nie było wioską zabitą deskami. Wręcz przeciwnie, było bardzo reprezentatywne. Budynki choć stare, były na pewno zadbane. Wydawały się jakby… przyjazne? Sprawiały wrażenie całkowicie różnych od tych w stolicy, w której królowały nowoczesność i zimny marmur.
Shanii uśmiechnął się i z nową nadzieją ruszył na poszukiwanie swojego nowego zwierzchnika. Marzył o tym, by odpiąć miecz od pasa i zmienić zbroję na płócienny mundur. Ewentualnie mógłby też coś zjeść i położyć się spać w wygodnym łóżku, jednak ta druga opcja wydawała się mało prawdopodobna. W końcu, najdłuższego dnia lata, słońce świeci do późna. Zapewne po wpisaniu go do rejestru odeślą go jeszcze na patrol lub dadzą inne, równie interesujące zadanie.
- Heh… - westchnął. - Ciekawe, co mnie tutaj czeka.
Widział już wysoki budynek z herbem królestwa - siedzibę armii. Przyspieszył kroku i w ciągu paru minut znalazł się przed drzwiami. Były ciężkie i wykonane z dobrej jakości drewna. Jedynie kołatka była stalowa.
***
Zastukał i odsunął się, czekając aż ktoś otworzy. Nie usłyszał kroków, więc zastukał po raz drugi. Wtedy drzwi otworzyły się z impetem i wypadły z nich dwie postacie, które zwaliły Shanii’ego z nóg.
- Oj - zdziwiła się dziewczyna. - Przepraszam, nic ci nie jest?
- N-nie… - odpowiedział.
- Rany człowieku, nie mogłeś się odsunąć? - zapytał ktoś pełnym pretensji tonem.
Stał przed nim wysoki, krótko ścięty blondyn, o niezwykle zielonych oczach. Niezwykle zielonych, znajomych oczach. I od lat niezmienionym głosie.
- Takich przeprosin jeszcze nie słyszałem - odpowiedział z uśmiechem. - Nic się nie zmieniłeś, Saski.
- Sas, to twój znajomy? - spytała dziewczyna odwracając się w kierunku blondyna. W jej fiołkowych oczach błyszczała ciekawość.
- Można tak powiedzieć - odpowiedział wyciągając rękę, by pomóc Shanii’emu wstać. - Co ty tutaj robisz?
- Dostałem przeniesienie do Kratos.
- Jakie przeniesienie? Skąd?
- Ze stolicy, a skąd. Podobno macie braki w armii. - odpowiedział zdziwiony. Spojrzał na zielonookiego, a później na dziewczynę.- O niczym nie wiecie?
- Słyszałem, że ktoś ma się dzisiaj przenieść, ale w życiu bym nie pomyślał, że chodzi o ciebie - odparł. - Od kiedy ty w ogóle jesteś w armii, hmm?
- Od pięciu lat.
- Od pięciu… - wymamrotał z niedowierzaniem blondyn.
- Wiesz gdzie mogę znaleźć kapitana Cur…
- Ej! - zza pleców dobiegł Shanii’ego krzyk. - Ty jesteś Shanii? Shanii Yousen?
- Tak.
Rozmawiał z mężczyzną, niemłodym, lecz mocno umięśnionym. Na płóciennym mundurze miał herb kapitański, zupełnie jak on onegdaj…
- Już myślałem, że nie dotrzesz. Zgubiłeś się, że tyle ci to zajęło? - spytał z wyrzutem kapitan Curtis.
- Droga ze stolicy do Kratos zajmuje cztery dni - wyprostował się i dodał. - Nie było szans, żebym pojawił się wcześniej, sir.
- Mniejsza… - rzekł kapitan i machnął ręką. - Chodź, musisz się zarejestrować.
Shanii poszedł za swoim nowym dowódcą do dużego pokoju, uraczonego drogimi, być może nawet antycznymi, meblami. Był niezwykle przestronny, dominowały w nim czerwień i złoto. Zasłony w oknach nie dopuszczały promieni zachodzącego słońca do wnętrza. Panował półmrok. Pod ścianą stało łóżko. Domyślał się, że musiał to być jego pokój prywatny.
‘Dziwne’ - pomyślał.
- Co się tak gapisz? - zapytał kapitan, wybuchając śmiechem. - To mała wioska. Z małą siedzibą. Nie ma tutaj biura, ani porządnej łaźni… Siadaj. - rozkazał.
Nefryt Curtis zapalił świecę, wyjął cos z szuflady biurka, po czym zbliżył się do chłopaka. Był coraz bliżej i bliżej, Az w końcu znalazł się stanowczo za blisko. Shanii przełknął ślinę.
- Tu… - wyszeptał. - Mi się podpisz.
Gdy to powiedział wybuchnął głośnym śmiechem i podał Shanii’emu formularz rejestracyjny jednostki oraz pióro.
- W ramach formalności - powiedział, nalewając sobie alkoholowego trunku, który wyjął z dolnej szafki biurka. - Nazywam się Curtis, ale tego się już chyba domyślasz. Miło mi cię poznać.
- Shanii Yousen - wymamrotał odpowiedź. - M-mnie również.
- Możesz się do mnie zwracać kapitanie, lub Curtis. Jak wolisz. Ale… - podniósł głos. - Nazwiesz mnie po imieniu, a zabiję. Rozumiemy się? - powiedział, puszczając do niego oko.
- Tak - odpowiedział już bardziej pewnie Shanii.
- To w takim razie możesz już zmykać. Na pewno jesteś zmęczony podróżą, masz dzisiaj wolne. Jutro zbieramy się wszyscy o świcie w jadalni. Potem któryś z twoich nowych kolegów wprowadzi cię w tutejsze reguły, zwyczaje i co najważniejsze, podział obowiązków.
Kapitan dał mu znak, że ma odejść. Otworzył drzwi i już miał wyjść, ale odwrócił się i rzekł:
- Eee… - zaczął. - Gdzie…
- A! Twój pokój! Drugie piętro, będziesz mieszkać razem z Saską.
Mętlik to zbyt mało skomplikowane określenie, by wyrazić to co działo się w jego głowie. Nie potrafił rozpracować tego człowieka, jego zachowanie było zupełnie nieprzewidywalne. Przez chwilę na prawdę się wystraszył.
‘ Rany, Shanii… Co się z tobą dzieje? Weź się w garść’ - pomyślał.
I jakby tego było mało, ma mieszkać w dzielonym pokoju. Coraz bardziej tęsknił za siedzibą armii w stolicy. Wiedział, że mieszkanie razem z Saską będzie udręką. Znowu.
Przez te rozmyślania zaschło mu w gardle, więc postanowił pójść do jadalni, którą mijał po drodze do pokoju kapitana, w nadziei, że znajdzie tam cos do picia. Już z daleka usłyszał rozmowę, więc cicho podszedł w pobliże wejścia, by usłyszeć o czym rozmawiają. Nie wiedzieć czemu, miał w nawyku podsłuchiwanie. Rozmówcami okazali się Saska i dziewczyna, która wpadła na niego wcześniej. Shanii podszedł bliżej, by móc słyszeć wyraźniej.
***
- Sas, kim jest ten nowy? Skąd się znacie? To jakiś przyjaciel z dzieciństwa? - dziewczyna zasypywała Saskę pytaniami.
- Właściwie, można tak powiedzieć - odpowiedział zrezygnowanym tonem. - Poznaliśmy się, gdy miał jakieś osiem lat. Ja miałem wtedy prawie siedem.
- Łał, czyli znacie się od dziecka. - Mieszkaliście koło siebie?
- Nie - rzekł.
- Więc…? - dziewczyna naciskała. - No opowiedz mi wszystko!
- Czemu on cię tak interesuje? - zapytał już lekko zirytowanym tonem.
- Jest nowy, przystojny, prawie w naszym wieku - zaczęła. - To chyba oczywiste, że chciałabym się z nim zaprzyjaźnić? A skoro przyjaźnię się z tobą, to mógłbyś mi powiedzieć jak się poznaliście no i dodać co nieco o nim. Nie sądzisz?
- …
- Proszę! - powiedziała błagającym tonem, robiąc jednocześnie maślane oczka.
- Dobrze - zgodził się Saska. - Mogę ci co nieco poopowiadać. Tylko nie zadawaj setki pytań na raz. Okej?
- Postaram się - odpowiedziała. - Poznaliście się jak byliście mali, ale nie mieszkaliście w sąsiedztwie… Więc, jak to było?
Dziewczyna przeniosła wzrok z Saski na zmywane przez nią naczynia.
- Chodzi o to, że… - zaczął. - Może lepiej zacznę od początku. Mój ojciec też był w armii.
- Wiem, miał nawet tytuł Rycerza, opowiadałeś mi…
- Nie przerywaj. No więc, mój ojciec był w armii. I pewnego dnia wracając z jakichś wojskowych manewrów znalazł dziecko leżące na ulicy. Mocno padało, wiec zabrał je do domu. Matka nie była zadowolona, ale ojciec się uparł, że trzeba się nim zająć. Nie rób takiej miny. Ojciec zawsze miał miękkie serce. No i Shanii został u nas.
- Więc jesteście prawie braćmi! - zdziwiła się dziewczyna. Talerz wyśliznął jej się z rąk.
- Uważaj! Nigdy nie traktowaliśmy się jak bracia. W dzieciństwie byliśmy bardziej przyjaciółmi. No, ale jak ojciec zginął, nie byliśmy w stanie żyć we trójkę. Matka ze swojej małej kwiaciarni nie była w stanie utrzymać dwojga nastolatków - powiedział, po czym wstał z krzesła, bo pomóc jej pozbierać resztki porcelany.
- I? Co zrobiliście? - ponagliła Saskę do kontynuowania opowieści.
- Nic. Kilka dni później, zniknął. Zostawił list, w którym podziękował za wszystko i odszedł.
- Tak po prostu? - spytała zdziwiona. - Hmm… Może że nie chciał się wam dłużej narzucać? - powiedziała wracając do zmywania naczyń.
- Że niby myślał, że był dla nas ciężarem? - rzekł. - Nie sądzę. To nie jest człowiek tego rodzaju. Chyba po prostu znudziło mu się mieszkanie u nas. Zawsze podziwiał mojego ojca i miał z nim dobry kontakt, ale gdy zmarł, nic go już u nas nie trzymało. No i odszedł.
- Hej… - zaczęła dziewczyna. - Tęskniłeś za nim?
- Może trochę. Wiesz, często się kłóciliśmy. Wiele razy powiedziałem mu, że go nienawidzę. To były tylko dziecinne sprzeczki, ale… - Saska zawiesił głos. - Długo miałem wyrzuty sumienia. Bałem się, że odszedł właśnie przeze mnie. Głupie, nie?
- Czy ja wiem… Byłeś dzieckiem, musiało cie to dręczyć.
- Gdy zmarł ojciec miałem już czternaście lat. Mogłem mu powiedzieć, zmusić go, żeby został. Nie mogłem się przyzwyczaić do życia jedynaka.
- To dlatego tak wcześnie wstąpiłeś do armii? - zapytała. - Nigdy nie chciałeś o tym mówić.
- Cóż, właściwie też dlatego. Ale tak naprawdę, to po prostu nie miałem za co żyć, gdy zmarła moja matka. Co mógł zrobić piętnastoletni sierota, syn Rycerza, jeśli nie wstąpić do armii? To było jedyne miejsce, w którym mnie chcieli.
Saska znów wstał, by pomóc dziewczynie w wycieraniu dopiero co umytych talerzy i kubków.
- Nie myślałam, że ta historia będzie taka smutna. Aaaach! Zaraz będę płakać… Jak sobie pomyślę, że każdy ma jakiś powód, by tu być, a ja jestem tutaj tylko dlatego, że ten staruch tego chciał… Robi mi się tak strasznie głupio.
- Wiesz, zawsze się dziwiłem, czemu udajesz, że go tak nie lubisz. - powiedział Saski.
- Hmm? - mruknęła.
- No wiesz, twojego ojca. Kapitana Curtisa.
- Po prostu jest starym, zboczonym… dziwakiem. No, ale jest moim ojcem, wiec to chyba oczywiste, że jest mi bliski…
- Wiem. Widać to po tobie codziennie, gdy się nami zajmujesz. Jestem pewien, że on to docenia. - powiedział.
- Oczywiście! - żachnęła się córka kapitana. - Nie ma innej opcji.
Saska spojrzał na nią zdumiony, a ona odpowiedziała szerokim uśmiechem. Kończyli wycierać naczynia i zaraz mieli wychodzić, gdy dziewczyna zadała nowe pytanie.
- Sas, a skąd Shanii się tam wziął? Co on robił sam na tej drodze? - zapytała, lecz odpowiedział jej jedynie smutny wyraz jego oczu.
- Ja... tak właściwie, to nie wiem. - odpowiedział w końcu, po czym wyszedł, zostawiając ją samą.
***
Shanii stał nieruchomo.
‘Więc mama nie żyje…’ - zasmucił się.
Czuł się dziwnie dowiadując się, że ta dobra kobieta nie żyje już od ponad pięciu lat. Z zamyślenia wyrwały go słowa Saski. W końcu dowiedział się, kim jest dziewczyna. Kto by pomyślał, że kapitan trzyma w oddziale swoją własną córkę.
‘Czas się ulotnić’ - pomyślał.
Po cichu przeszedł obok jadalni, dotarł do schodów i wszedł na drugie piętro. Pchnął drzwi do pokoju. Gdy wszedł, od razu poznał, że to pokój Saski. Wszystko było pedantycznie uporządkowane. Matka zawsze zmuszała go do trzymania porządku, widać zostało mu do teraz. Na łóżku pod oknem znalazł mundur i ręcznik oraz inne standardowe wyposażenie członka armii. Ściągnął zbroję, odpiął miecz i rzucił się na łóżko. Było idealnie miękkie. Nawet nie poczuł, gdy odpłynął w krainę snu.
Kiedy otworzył oczy zaczynało już świtać. Ktoś, pewnie Saska, przykrył go kocem. Odwrócił głowę w prawo i zobaczył go smacznie śpiącego w swoim łóżku. Uśmiechał się. Musiało mu się śnic coś dobrego. Shanii uśmiechnął się również, po czym wstał najciszej jak potrafił. Wziął ręcznik i swój nowy mundur i udał się na poszukiwanie łazienki.
Stary prysznic i przyozdobiona pleśnią drewniana podłoga nie zrobiły na nim dobrego wrażenia. Ale chęć odświeżenia się była silniejsza. Rozebrał się, związał swoje długie, granatowe włosy i przekręcił kurek. Gdy stał pod strumieniem ciepłej wody, jego myśli krążyły wokół wczorajszego wieczoru. Rozmyślał o Sasce, o tym, jak sobie radził przez te kilka lat samotności. Później jego myśli powędrowały do tej gadatliwej dziewczyny - jak się okazało córki kapitana… To wyjaśniało skąd w ogóle dziewczyna w armii.
Otrząsnął się z zadumy. Musiał się skupić na swoim tajnym zadaniu. Do stolicy dotarła plotka, że kapitan molestuje swoich młodych podwładnych. Bez względu na płeć. Cóż, trzeba to będzie wyjaśnić. Curtis na pewno był specyficznym człowiekiem, ale nie wyglądał na kogoś, kto lubi krzywdzić innych…
Shanii, odświeżony i czysty, rozpuścił włosy, włożył mundur i wyszedł z łazienki. Na korytarzu przywitał go powiew ciepłego powietrza, płatający mu włosy. Założył swoją długą grzywkę za ucho i ruszył z powrotem do pokoju. Stamtąd, po rozłożeniu mokrego ręcznika na krześle, udał się do jadalni, by poczekać na kapitana i resztę oddziału.
Gdy schodził ze schodów, z zamyślenia wyrwał go krzyk. Chwile później leżał już na ziemi, a na nim leżała córka kapitana.
- Przepraszam! - powiedziała. - Nic ci nie jest? Znowu na ciebie wpadłam. Przepraszam! Często się potykam.
- Zauważyłem - odrzekł i z uśmiechem na ustach pomógł jej wstać. - Mogłabyś być nieco bardziej ostrożna, zrobisz sobie kiedyś krzywdę.
- Zawsze staram się być ostrożna. Tylko czasem mi nie wychodzi - zachichotała. - A, właśnie! Jeszcze ci się nie przedstawiłam. Jestem Luka. Luka Curtis.
- Curtis? - zapytał, by zachować pozory ciekawości.
- Tak - odpowiedziała. - Pewnie i tak za niedługo się dowiesz, ale kapitan jest moim ojcem. Tylko proszę… traktuj mnie jak zwykłego członka armii. No, chyba że wolisz traktować mnie jak przyjaciółkę - powiedziała puszczając do niego oko.
Figlarny uśmiech chyba nigdy nie schodził z jej twarzy. Tak przynajmniej zdawało się Shanii’emu. Gdy weszli do jadali było tam już kilka osób. Chwilę po nich zjawił się dowódca.
- Co młodzieży? Wyspani? Głodni? - zapytał. - Luka, co ze śniadaniem?
Widać stanowiło to cześć jakiegoś zwyczaju, bo wszyscy oprócz Luki wybuchnęli śmiechem. Shanii z zaciekawieniem przyglądał się sytuacji. Luka wymachiwała patelnią krzycząc, że nie jest tutaj służącą, a cała reszta dopingowała kapitana w nakłanianiu jej do zrobienia jajecznicy. Po krótkich namowach uległa.
Chłopak przysiadł się do reszty oddziału, a chwilę potem został wciągnięty w rozmowę. Najmłodszy członek, Gabriel, mający zaledwie czternaście lat, pragnął zostać w przyszłości kapitanem. Widać było, że jest powszechnie lubiany, więc pewnie miał na to szansę. Starsi członkowie zajęli się żartami i niewybrednymi opowieściami, a Shanii został skazany na rozmowę z Gabrielem. Dowiedział się, że zaciągnął się do armii, by zapewnić utrzymanie schorowanej matce i młodszej siostrze. Całą pensję oddawał im, więc na co dzień znajdował się praktycznie na utrzymaniu starszych kolegów i kapitana.
Kilkadziesiąt minut później, gdy Saska w końcu dowlókł się na śniadanie, Shanii znał już praktycznie wszystkich z oddziału. Nie zdziwiło go też, że został przydzielony do grupy patrolowej razem z Saską, Gabrielem, Luką i kilkoma starszymi członkami.
- Shanii - odezwał się nagle kapitan. - Jak skończycie patrol przyjdź do stajni. Czekają tam na ciebie twoje nowe obowiązki.
Patrol wykorzystał na lepsze poznanie miasta. Obok siedziby armii znajdowała się biblioteka, a naprzeciwko niej mały kościół. Za nim znajdował się targ, a przy głównej bramie wjazdowej do miasta oberża, w której podobno dało się dobrze i tanio najeść oraz napić. Zapamiętywał wszystko, o czym mówiła mu Luka, bo mogło się to kiedyś okazać przydatne. Saska był zajęty rozmową z młodszym kolegą. Obeszli całe miasto, które powoli zaczynało tętnić życiem. Na targu zaczęły się rozkładać pierwsze stragany, gdy wrócili pod siedzibę armii. Nadszedł czas, by każdy z nich zajął się swoimi obowiązkami.
Shanii zdziwił się, że Gabriel ruszył razem z nim do stajni. Okazało się, że chłopak zajmuje się końmi, oraz resztą zwierząt, już od ponad roku. Cieszył się, że nie będzie dłużej tego robić sam. Mimo dzielącej ich różnicy wieku, szybko się zaprzyjaźnili, a gdy dowiedział się, że Gabriel nie przepada za kotami, zaoferował że sam się nimi zajmie. I tak oto Shanii skończył z całą gromadką. Ale nie były to zwykłe koty, tylko koty bojowe, wyszkolone do walki. Oprócz trzech dorosłych osobników w stadku znajdował się również malec, Nyan, który bardzo szybko przylepił się do Shanii’ego.
***
Już po kilku dniach Shanii zaczął doceniać życie na prowincji. Przyjazna i rodzinna atmosfera bardzo mu się podobała. Dużo czasu spędzał z Luką i Saską, a Nyan nie odstępował go na krok.
Pewnego wieczora, podczas kolacji, kapitan oznajmił, że musi wyruszyć do sąsiedniego miasta. W związku z tym potrzebował ochotnika, który by mu towarzyszył.
- Ja mogę pojechać - powiedziała Luka.
- Hahaha - kapitan zaśmiał się. - Chcesz żeby mi tu wszyscy z głodu poumierali? Przecież oni sami są w stanie co najwyżej wodę przypalić!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Bądź co bądź - była to prawda. Nikt z nich nie potrafił gotować.
- Więc? Ktoś się zgłosi, czy mam was zmusić? - spytał po chwili Curtis, lecz kontynuował nie czekając na odpowiedź - Saska padło na ciebie. Masz być gotowy jutro o świcie. Gabriel przygotujesz nam konie.
I tak, gdy wyruszyli następnego dnia równo ze wschodem słońca, nic nie zapowiadało strasznych wydarzeń, które miały wkrótce nastąpić.
***
Korzystając z nieobecności dowódcy, cały oddział zrobił sobie wolne. Część siedziała w oberży i wesoło sączyła piwo, Gabriel pomagał Luce krzątającej się przy obiedzie, a Shanii siedział przed stajnią i bawił się z Nyanem.
Popołudniową sielankę przerwał dym unoszący się z obrzeży miasta i krzyki ludzi. Ktoś przypuścił atak na Kratos. Dobywając mieczy, cały oddział ruszył cywilom na ratunek. Atakujących było prawie dwa razy więcej niż żołnierzy, byli też lepiej uzbrojeni.
Wszyscy walczyli dzielnie i dawali z siebie wszystko. Szczęk mieczy dało się słyszeć ze wszystkich stron. Na szczęście wrogowie byli o wiele gorzej wyszkoleni, co dawało Kratończykom przewagę. Gdy już zdawało się im, że wygrali, a przeciwnicy chcą się wycofać, rozległ się straszliwy okrzyk bólu.
Shanii odwrócił się i zobaczył, jak Gabriel osuwa się. Pchnięty mieczem w samo serce, padł na ziemię. Chłopaka ogarnęła niesamowita wściekłość, a straszne obrazy z przeszłości pomieszały się z rzeczywistością. Żaden wróg nie wyszedł żywy spod jego miecza - był niczym potwór. Gdy wykończył wszystkich podbiegł do reszty oddziału, która była już przy Gabrielu. Nikt nie wypowiedział ani słowa. Łza spłynęła po policzku Shanii’ego, gdy dotknął jego zimnej, martwej ręki.
Starsi członkowie oddziału przenieśli ciało chłopca do głównej siedziby armii. Siedzieli w ciszy, oczekując powrotu kapitana. Z granatowych włosów Shanii’ego kapała krew zabitych wrogów.
- Shanii… - zaczęła nieśmiało Luka. - Może pójdziesz się umyć?
Nie odpowiedziawszy, wstał z krzesła i ruszył w kierunku prysznica. Miał wrażenie, że spędził tam całe wieki. Jego umysł był pusty, nie był w stanie myśleć o niczym. Woda obmyła jego ciało i włosy. Bezwiednie ubrał się i wyszedł z łazienki nie związując włosów. Grzywka opadła mu na czoło, a gdy ja odgarnął ujrzał na swoich rekach krew.
Stanął jak wryty, śmiertelnie przerażony. Patrzył na swoje zakrwawione ręce, a przed oczami miał wydarzenia sprzed trzynastu lat…
***
Rodzice chłopaka nie żyli, więc zajął się nim wuj - brat jego matki. Nie był on dobrym człowiekiem. Nie dbał o siostrzeńca, który chodził wiecznie głodny i w brudnych rzeczach. Nie należał jednak do ludzi bogatych, więc w ich wiosce nikt nie zwracał na to uwagi. Sąsiadom zawsze wmawiał, ze Shanii jest niegrzecznym, zepsutym dzieckiem, z którego nie będzie żadnego pożytku. Przyjął go po swój dach, syna prostytutki, a jedyne co dostał w zamian to niewdzięczność bachora.
Lecz prawda była całkowicie inna. Wszystko zaczęło się pewnej burzowej nocy. Shanii bał się błyskawic, więc wystraszony pobiegł do wuja w poszukiwaniu ochrony. Tym co dostał, było zdecydowanie coś innego. Obrzydliwy dotyk wielkich, zimnych dłoni zostawił mu traumę na całe życie. Z każdym krzykiem przerażenia i bólu otrzymywał cios w głowę lub brzuch. Tak było do czasu, gdy w końcu tracił przytomność.
To było jego życie. Bity, gwałcony, nie miał powodu, by przetrwać. Przeżywał katusze, a widziano w nim jedynie psa, zepsute dziecko kurwy. Jego ciało pokryte sińcami i bliznami bolało przy każdym ruchu.
Ta listopadowa noc miała być taka sama jak wszystkie. Znów miał z bólu stracić przytomność i obudzić się obolały następnego, szarego ranka. Rozszalała się straszna burza, zarówno na dworze, jak i w jego umyśle. Pojawiła się myśl: Uciekaj! Jednak nie miał szans przeciwko sile dorosłego mężczyzny.
Dopadł go w kuchni i rzucił na podłogę. Shanii wylądował na kolanach, zdzierając sobie skórę. Czuł jak postać wuja nachyla się nad nim. Z oczu płynęły łzy. Bał się - znowu… Wtedy mrok rozświetliła błyskawica, oświetlając leżący nieopodal nóż.
Ręka dotykającą go obrzydziła go jak nigdy wcześniej. Sięgnął dłonią w lewo, odwrócił się i z całej siły pchnął mężczyznę w pierś. Z ust popłynęła mu stróżka krwi, po czym padł martwy. I tak, w dniu swoich ósmych urodzin, stał się wolny. Patrzył z przerażeniem na swoje zakrwawione ręce. Wypuścił nóż, a w jego myślach tłukło się jedno słowo: Uciekaj!
Wybiegł na dwór półnagi i zakrwawiony. Zabił człowieka... Biegł, aż zabrakło mu tchu. Padł na ziemię, dysząc. Próbował złapać oddech. Po jego twarzy spływały krople deszczu, lecz nie łzy. Nie był w stanie uronić ani jednej. Wykończony leżał na zimnej ziemi drżąc z zimna. Był pewny, że umrze. Oczy same mu się zamknęły.
Po chwili, a może to była godzina lub dwie, poczuł jak ktoś podnosi go z ziemi i otula kocem. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą niezwykle zielone oczy. Widział w nich zmartwienie i dobroć. Nie wystraszył się ich. Mężczyzna coś do niego mówił, lecz Shanii nie słyszał co. Wybuchnął płaczem, a mocne ramiona objęły go w uścisku.
- Już dobrze - usłyszał. - Wszystko będzie dobrze…
…I stracił przytomność.
***
Po policzkach Shanii’ego płynęły łzy. Przez trzynaście lat starał się zapomnieć. Ojciec Saski, który również i dla niego stał się ojcem dołożył wszelkich starań by miał bezpieczne i jak najszczęśliwsze dzieciństwo. Tamtego dnia to on uratował go przed śmiercią, a teraz on, dwudziestojednoletni mężczyzna, nie był w stanie ochronić czternastoletniego chłopca…
Z zamyślenia wyrwały go hałasy dochodzące z jadalni. Okazało się, ze wrócili kapitan i Saska. Próbowali dowiedzieć się co się stało. Shanii otarł łzy i wszedł do pomieszczenia. Deszcz bębnił o szyby, a na stole samotnie płonęła świeca. Curtis, podłamany na duchu, żałował, że wyjechał akurat dzisiaj. Oznajmił, że jutro odbędzie się uroczysty pogrzeb Gabriela, po wyszedł, by poinformować rodzinę chłopca.
Wtedy błyskawica przecięła niebo, oświetlając jadalnię. Shanii osunął się na kolana, próbując opanować drżenie ciała.
- Shanii! - krzyknął Saski, podbiegając do przyjaciela.
Widząc jego przerażony wyraz twarzy, uklęknął przy nim i mocno przytulił. Shanii wtulił się w te ciepłe ramiona, próbując opanować łzy. Płakał długo, lecz Saska nie uspokajał go, tylko trzymał mocno w objęciach. W końcu, zmęczony płaczem młodzieniec zasnął zupełnie jak małe dziecko.
- Zaniosę go do pokoju - poinformował przyjaciół Saski.
- Taaa zrób to… - odpowiedział ktoś z obecnych.
***
Gdy Shanii obudził się następnego ranka, czuł się źle. Nie zjadł ani kęsa na śniadanie i pozostawał dziwnie milczący. Na pogrzebie Gabriela był jakby nieobecny duchem. Jego głowę zaprzątały myśli. Czuł się tak strasznie samotny. Potrzebował kogoś bliskiego, lecz jednocześnie nie chciał się zbliżyć do nikogo, by go nie stracić. By nie czuć bólu straty…
Po ostatnim pożegnaniu Gabriela, wszyscy udali się do oberży, by wypić za pamięć zmarłego. Piwo tego wieczoru lało się litrami.
***
- Nie powinieneś tyle pic, jeśli masz słaba głowę - powiedział do Shanii’ego Saska.
- Sas… - wyszeptał Shanii.
- Tak? - zapytał blondyn.
- Zostaniesz dzisiaj ze mną? Proszę… - powiedział przyciągając do siebie przyjaciela.
Przytulił się do niego, a po jego policzku spłynęła samotna łza. Siedzieli tak przez chwilę na łóżku.
- Co się z tobą dzieje, zachowujesz się jak małe dziecko - powiedział Saski przytulając go. - Nawet w dzieciństwie nie byłeś aż taką beksą. Byłeś dla mnie starszym bratem, na którego mogłem zawsze liczyć…
- Bratem? - zapytał Shanii podnosząc smutnie wzrok. Odepchnął „brata” od siebie. - Sas… nigdy nie traktowałem cię jak brata. Byłeś dla mnie rywalem, byłem zazdrosny o to, że ojciec bardziej kochał ciebie, ale jednocześnie kochałem cię tak mocno, że byłem w stanie bronić cie w każdej sytuacji. Wiesz dlaczego odszedłem, gdy zmarł?
- Nie… - pokręcił przecząco głową.
- Na pewno nie chciałem sprawiać twojej matce kłopotu, ale… - zawahał się przez chwilę. - Ale jeszcze bardziej nie chciałem, żebyś dowiedział się co do ciebie czułem! Bałem się, że mnie znienawidzisz…
Nie dbał o wszystko, co ukrywał przez lata. Czuł się zagubiony, zupełnie jak tej nocy, gdy uciekł z domu wuja…
- Dlaczego miałbym cie znienawidzić? Nie rozumiem… - odparł Saski.
- Dlaczego? Dlatego, że twój brat kochał cię, ale nie jak brata… Miałem piętnaście lat, a ty niecałe czternaście. Nie chciałem cie skrzywdzić, tak… - zawiesił głos. - Tak jak kiedyś ktoś skrzywdził mnie… Ja…
- Ciii - Przerwał Saski, kładąc mu palec na ustach. - Już dobrze, nie płacz. Uspokój się. - Powiedział, znowu go przytulając.
- Sas…?
- Tak?
- Zostaniesz dzisiaj ze mną? - wyszeptał.
- Zostanę - odpowiedział Saski ocierając łzy z jego oczu.
Ich spojrzenia się spotkały. Pełne ciepła, zielone oczy spojrzały w oczy pełne smutku i rozpaczy. Pod wpływem chwili Shanii pocałował Saskę tak, jak nie powinien całować brata. Ale on nie był jego bratem. Był jedynie synem jego ojca i mężczyzną, którego od zawsze kochał. Saski odwzajemnił pocałunek.
Jego ręka powędrowała do długich włosów Shanni’ego. Zaczął całować i gryźć jego szyję. Nie mógł się opanować. Lecz nie został odepchnięty. Zwarci w uścisku i zjednoczeni pocałunkiem tonęli w pożądaniu. Nie istniał już świat, byli jedynie oni i ich miłość.
Saska pozbawił kochanka koszuli. Widok, który mu się ukazał był jednocześnie przerażający i podniecający. Pięknie wyrzeźbione ciało szpeciła bardzo stara blizna. Zdecydowanym ruchem pchnął go na łóżko. Delikatnie całował i ssał jego sutki. Gdy stały się twarde zaczął schodzić językiem coraz niżej i niżej, ukradkiem obserwując jak Shanii pogrąża się w rozkoszy. Ten widok napawał go niesamowitą żądzą. Ściągnął swój mundur, po czym pozbawił Shanii’ego całości ubrania. Chciał, by ta noc wymazała z jego pamięci wszystkie złe wspomnienia. Gdy oboje byli nadzy, jedynie pożądanie popychało ich dalej, przezwyciężając brak doświadczenia.
Saski na moment zawahał się, nie wiedząc co robić dalej. Jednak ośmielony uwodzącym spojrzeniem kochanka, wyciągnął przed siebie dwa palce i delikatnie włożył mu je do ust, by mógł je dokładnie oblizać. Gdy Shanii był zajęty jego palcami, blondyn lewą ręką zaczął pieścić jego fallusa. Był twardy zupełnie jak jego, jednak nieznacznie mniejszy.
Ich usta ponownie spotkały się w pocałunku. Pożądanie sięgało zenitu. Saska rozłożył nogi kochanka, wsuwając palce w jego wnętrze. Musiał to zrobić, bo nie chciał sprawić mu później bólu. Shanii zaczął wydawać dźwięki, które jeszcze bardziej podnieciły Saskę. Przysunął się bliżej i powoli, najdelikatniej jak potrafił, wszedł w niego. Z ust Shanii’ego wydobył się okrzyk bólu i podniecenia, doprowadzając Saskę do zatracenia. Kilka mocnych pchnięć sprawiło, że osiągnął apogeum. W tym samym momencie Shanii dochodząc, wystrzelił prosto w twarz blondyna. Zmęczeni, i zawstydzeni, niemal natychmiast zasnęli…
***
Poranne promienie słońca delikatnie pieściły mu twarz. Ta samą twarz, na której ktoś właśnie złożył delikatny pocałunek.
Shanii otworzył oczy i ujrzał uśmiechającego się do niego Saskę. Zarumienił się na wspomnienie nocy.
- Już nie spisz? - zapytał.
- Nie. -opowiedział Saski. - Już od kilku godzin. Gdy jadłem śniadanie Luka poprosiła, żeby cię obudzić.
- Aha - wymamrotał Shanii uśmiechając się. - No to w takim wypadku chyba wstanę. Mam coć do załatwienia.
- Co takiego? - zapytał zdziwiony blondyn.
- No, wiesz… - zaczął. - Bo tak właściwie jestem tutaj jako ktoś w rodzaju szpiega. Miałem obserwować kapitana. Nie rób takich wielkich oczu, muszę napisać podanie o stały przydział, no i wysłać raport, że nie zauważyłem niczego podejrzanego w zachowaniu Curtisa.
- Aaaa… - rzekł Saski. I dodał: - Chcesz tu zostać na stałe?
- Tak - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Mogę?
- Musisz - powiedział zielonooki blondyn.
Po czym pocałował go tak, jak poprzedniej nocy.