Książę 1
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 07 2012 10:44:39
Rozdział 1. Książę, to jest twój świat
Książę był znudzony. Zawsze był znudzony i nic na dłuższą metę nie przynosiło mu rozrywki, bo wszystko, co go otaczało, było takie pospolite. Pospolicie nudne.
Kiedyś, gdy był młodszy, bawiło go dręczenie pokojówek i swoich opiekunów, ale z biegiem czasu i to stało się nudnym zajęciem, bo reakcje służek zawsze były takie same. Znosiły przebywanie z Księciem kilka dni i odchodziły, nie wytrzymując psychicznie z małym potworem, jak Książę nazywany był wśród pracowników zamku. Ale Książę nigdy się tym nie przejmował. Książę nigdy się niczym nie przejmował. Nigdy nie był również do nikogo ani niczego przywiązany. Każdy z jego otoczenia był na chwilę, bo Książę wiedział, że zawsze nadejdzie taki dzień, kiedy ta osoba da sobie spokój i zostawi go samego.
Książę nie wiedział również, co to jest miłość. Czytał kilka książek z tym wątkiem, ale robił to bardziej dla zabicia czasu i pozbycia się chwilowej nudy, niż żeby miał się czegoś z nich nauczyć. Miłość nie była uczuciem dla Księcia, bo nie kochali go nawet rodzice. Mama zmarła przy porodzie, a tata nigdy się nim nie interesował. Syna miał tylko po to, aby jego dynastia mogła trwać. Aby jego krew była przekazywana przez pokolenia. Ważne było wykształcenie syna, ale nauczenie syna ludzkich zachowań już nie. Dlatego Książę nie potrafił kochać, nie potrafił współczuć biednej służce, która teraz cała drżała, zbierając z podłogi kawałki porozbijanej porcelanowej zastawy.
- Przepraszam, naprawdę Księcia przepraszam – jąkała się, chowając zbitą porcelanę w połach swojego białego fartucha. – Potknęłam się i tak jakoś wyszło…
- Jestem głodny – powiedział Książę przerażająco bezuczuciowym głosem. – Chciałem zjeść tylko śniadanie w łóżku, ale uniemożliwiła mi to bardzo niekompetentna służka. – Westchnął teatralnie, odrzucając kołdrę na bok i wsuwając blade, bose stopy w książęce kapcie.
- Ja naprawdę przepraszam, nie chciałam! – Dziewczyna była już bliska płaczu i pomimo tego, że na podłodze nie pozostał już ani jeden kawałek zbitej zastawy, dalej kuliła się na zimnych, marmurowych płytach.
Książę podszedł i spojrzał na nią, młodą, kilkunastoletnią dziewczynę ściskającą w dłoniach kawałki porcelany zawinięte w biały fartuszek.
- Co by było, gdyby takie nieszczęście przytrafiło ci się na oczach mojego ojca? – zapytał, przeszywając dziewczynę swoim zimnym, stalowym wzrokiem. Oczy Księcia zawsze były puste, zawsze bez wyrazu. Książę, przerażająco piękny, przypominał lalkę, bo lalki przecież nie przejawiały żadnych uczuć i podobnie było z Księciem. Tyle, że lalki nie były niebezpieczne i nie krzywdziły ludzi.
- Straż – krzyknął, a do pomieszczenia niemal od razu wkroczył postawny mężczyzna ubrany w odpowiednie dla królewskiej straży ubranie składające się z czerwonego surdutu, na którym na prawej piersi naszyte było godło królestwa, i brunatnych spodni ze złotymi lampasami po bokach. Do jego pasa doczepiony był miecz w pochwie. – Piętnaście batów – powiedział Książę bez skrupułów, a gdy wydawał ten rozkaz nawet głos mu nie zadrżał.
Strażnik potaknął, zabierając służkę.
- I każ przyprowadzić tutaj kogoś kompetentnego. Sam się przecież nie ubiorę – fuknął, podchodząc do łóżka i siadając na nim.
Książę snuł się po zimnych, królewskich korytarzach w poszukiwaniu jakiejkolwiek rozrywki. Godzinę temu zakończył naukę polityki ze swoim nowym nauczycielem i teraz nie miał czym zająć swojej książęcej główki łaknącej jakiegokolwiek urozmaicenia tego nudnego, książęcego życia.
Mógłby wybrać się na przejażdżkę konną, ale zwiedzanie królewskich ogrodów było takie nudne. Znał już przecież te ogrody na pamięć, nie byłoby nic ciekawego w oglądaniu tych samych widoków po raz kolejny.
Westchnął, zatrzymując się przy jednym z obrazów w złotej ramie przedstawiającej jego samego. Stalowe, puste tęczówki spoglądały na niego ze znudzeniem, a karminowe, pełne usta zaciśnięte były w wąską linijkę. Postać na obrazie była piękna. Cały książę był nieziemsko piękny, a zarazem przerażający.
Przeniósł wzrok na wielkie, marmurowe schody o złotej poręczy, jakie znajdowały się na końcu korytarza. Wszystko w tym zamku było wielkie i pozłacane. Wszystko krzyczało, że królestwo, w którym przyszło Księciu żyć, było bogate, wielkie i… szczęśliwe.
Na twarzy Księcia pojawił się mały, kpiący uśmieszek. Nic bardziej mylnego. Kraina, którą władał jego ojciec nie była szczęśliwa. O ile arystokracji i bogatszym sferom mieszczaństwa dobrze się żyło w tym królestwie, o tyle bardziej ubożsi ledwo co wiązali koniec z końcem.
Książę nieraz widział, przejeżdżając książęcą karocą przez stolicę królestwa, wychudzonych żebraków na ulicach. Kiedyś nawet widział chłopów podczas pracy na roli w pełnym słońcu. Męczyli się tak, aby móc spłacić olbrzymie podatki, jakie nakładał na nich Król. W tym królestwie życie ograniczało się do próby przeżycia kolejnego dnia, a nie do życia dla samej jego radości.
Czy Książę im współczuł? Och, oczywiście, że nie. Książę nie miał ludzkich odruchów, a współczucie przecież było ludzkim odruchem.
Po korytarzu rozniósł się odgłos szybko stawianych kroków i nawoływania:
- Książę! Książę!
Książę odwrócił się, spoglądając na biegnącą w jego stronę postać nowego opiekuna. Był nim młody, ale uparty mężczyzna o rudych, schludnie przyciętych włosach i twarzy upstrzonej licznymi piegami.
Opiekun, pomyślał z irytacją Książę, też mi opiekun starszy ode mnie zaledwie o kilka lat.
Książę nie lubił swojego nowego opiekuna. Był zbyt zaangażowany w swoją pracę; dokładnie układał plan dnia Księcia, pilnował, aby Książę chodził na każde lekcje i wykształcił się w przyszłości na mądrego władcę… To było strasznie irytujące. W końcu Książę przyzwyczajony był do opiekunów, którzy szybko tracili zapał do swojej pracy.
A ten był młody i pełen zapału. Książę na początku miał ochotę go złamać, tak, żeby ten uciekł z podkulonym ogonem, ale gdy tylko spostrzegł, że mężczyzna zaczął tracić trochę swojego animuszu, zaprzestał swoich praktyk. Po prostu go to znudziło. Wszystko go ostatnio nudziło.
- Książę, nie powinieneś chodzić tak całkowicie bez opieki, tu nie ma nawet strażników! – zaczął mężczyzna, gdy stanął przed następcą tronu, który zmierzył go swoim nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Avenlion, będziesz mi rozkazywał, gdzie mam chodzić? – zapytał z pozornym spokojem, o czym jego opiekun wydawał się dobrze wiedzieć, gdyż zaraz wyprostował się, uśmiechając się przy tym dosyć nerwowo.
Książę westchnął w duchu. Reakcja jego opiekuna była tak łatwa do przewidzenia, że aż miał ochotę ziewnąć i iść dalej w poszukiwaniu jakiegoś ciekawszego obiektu do dręczenia. Sęk w tym, że w zamku takowych nie było.
- Ależ oczywiście, że nie, Książę! Chodzi mi o to, że to zbyt niebezpieczne dla Księcia, tak wałęsać się samemu po zamku.
- A więc uważasz, że ktoś chciałby się mnie pozbyć? – zapytał Książę, a gdy odpowiedź długo nie nadchodziła, machnął ręką i odwrócił się z powrotem do obrazu. Lubił to, jak majestatycznie prezentował się w każdej sytuacji i to, jak jego piękno oddawał portret. Książę lubił swoje odbicie w lustrze i bez jakiegokolwiek skrępowania stwierdzał, że ciężko byłoby znaleźć drugą tak piękną osobę w królestwie.
Przesunął dłonią po swoim chłodnym, ale niezwykle delikatnym policzku, który nie był jeszcze naznaczony żadnymi oznakami młodzieńczego zarostu.
Książę lubił w sobie wszystko i uważał, że najlepsze, co odziedziczył po rodzicach, to właśnie wygląd. Każdy, kto go jeszcze dobrze nie znał, zakochiwał się w wyglądzie Księcia, bo Książę na pierwszy rzut oka wydawał się być pięknym nastolatkiem bez jakiejkolwiek wady. I owszem, książę nie miał wad… w wyglądzie.
- Książę, nauczyciel gry na fortepianie czeka na Księcia już od kilku minut. To bardzo nieetyczne pozwolić mu tak czekać, kiedy wizyta była umówiona.
- Niech czeka. Nie mam ochoty na grę.
- Ale…
- Słyszałeś? Nie mam ochoty.
Książę już od kilku dni zastanawiał się, co zrobić, aby urozmaicić sobie nudne chwile w zamku i przez te kilka dni nie miał żadnych pomysłów. Wystarczyło jednak, że przeszedł obok dwóch rozmawiających służek w ogrodzie, które z pewnością go nie zauważyły i tak przypadkiem podsłuchał ich rozmowę.
- Słyszałaś? Okradli złotnika w biały dzień! Właściciel nawet się nie zorientował!
- W centrum jest ostatnio naprawdę niebezpiecznie! Założę się, że to wszystko przez tych więźniów wojennych, których ostatnio masowo przywożą do stolicy.
I tak oto Książę postanowił wymknąć się do centrum stolicy z nadzieją, że spotka go coś ciekawego i że chociaż na chwilę zdoła uciec książęcej nudzie.
Książę spoglądał na odbicie w lustrze, które prezentowało jego idealną postać okrytą czarnym, długim płaszczem. Uśmiechnął się pod nosem i narzucił na głowę szeroki kaptur. Nie mógł ryzykować, że ktoś go rozpozna. Bądź co bądź Avenlion miał rację, że wałęsanie się samemu nie jest najbezpieczniejsze dla Księcia. W szczególności, jeżeli ten Książę nie był zbyt lubianą postacią.
Uśmiech Księcia powiększył się, gdy zdał sobie sprawę, że prawdziwa zabawa rozpocznie się już za chwilę, kiedy będzie próbował wymknąć się strażnikom. Tak, tego Książę cały czas potrzebował, adrenaliny.
Centrum stolicy wydawało się Księciu jeszcze bardziej brudne, niż zapamiętał je, siedząc w wygodnej, pachnącej królewskiej karocy i obserwując wszystko zza szyby. Rynek, ostoja miasta, był chyba najgorszym miejscem, w którym Książę kiedykolwiek był. Nie dość, że było tłoczno i wszędzie dookoła śmierdziało niemytymi ciałami, to na dodatek w powietrzu unosił się jeszcze zapach nieświeżych ryb i mięsa, co dawało naprawdę paskudną mieszankę, nie wspominając już o tym upale.
Książę, przeciskając się pomiędzy ludźmi i chodząc od stoiska do stoiska, krzywił się, zastanawiając się, co go podkusiło, żeby wymykać się ze swojej chłodnej i pachnącej komnaty do tego zwierzyńca. Myśli te jednak rozwiewały się, kiedy książęcy wzrok dostrzegał wóz załadowany niewolnikami o minach tak żałosnych, że na twarz Księcia wpływał nikły uśmiech.
Kiedy Książę nachylił się nad jakimś stoiskiem z drewnianymi przedmiotami i oglądał jakąś malutką figurkę, za jego plecami rozległa się jakaś wrzawa. Zaintrygowany, odwrócił się, próbując dostrzec źródła zgiełku i tego, co go wywołało, gdy nagle ktoś na niego wpadł, przewracając i strącając mu kaptur z głowy.
Zaskoczony Książę pisnął cienko, kiedy jego plecy zderzyły się z twardym chodnikiem, a dodatkowo został przygnieciony przez ciężar jakiegoś człowieka.
- Przepraszam – powiedział ten, podnosząc się szybko i wbijając jeszcze w Księcia swoje kocie spojrzenie.
To było jedyną rzeczą u tego mężczyzny, na którą książę zwrócił uwagę. Nie wiedział, jak ten wyglądał, bo zwyczajnie nie miał czasu mu się przyjrzeć, ale wiedział, że miał oczy o migdałowym kształcie przywodzącym na myśl oczy kota o intensywnym, zielonym kolorze.
- Złodziej! Okradł mnie! Złodziej! – krzyczał jakiś mężczyzna, grubą łapą wskazując w stronę, w którą uciekł osobnik o kocim spojrzeniu.
I wtedy Książę stwierdził, że miasta czasem bywają bardzo interesujące i że jutro też odwiedzi centrum stolicy.
Wygładził poły książęcej marynarki ozdabianej złotą nicią i tego samego koloru guzikami, z zadowoleniem spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Książę mógł godzinami przesiadywać przed lustrem i wpatrywać się w swoje nieskalane żadną blizną oblicze.
Książę był świadomym egoistą i narcyzem, ale czy mu to przeszkadzało? Ani trochę. Tak już świat Księcia był zbudowany, że wszystko zawsze musiało się kręcić wokół jego książęcej osóbki i jeżeli tylko choć na trochę oddalało się od jego postaci, Książę zaczynał być zły.
Obrócił się dookoła własnej osi, oglądając swoją szczupłą sylwetkę w nowym surducie z każdej strony. Idealnie, stwierdził z malutkim uśmiechem na karminowych wargach.
- Pięknie, Książę. Jak zwykle zresztą! – Avenlion zaczął się zachwycać, co było u niego normalną reakcją, gdy miał ocenić, jak Książę prezentuje się w nowych ubraniach.
Młody dziedzic tronu odetchnął cierpiętniczo, odgarniając czarne kosmyki włosów z czoła.
- Możesz odejść, Aven – mruknął wyraźnie akcentując zdrobnienie od imienia swojego opiekuna, który słysząc to, skrzywił się nieznacznie. Mężczyzna nie lubił jakichkolwiek skrótów własnego imienia, ale czy mógł sprzeciwić się Księciu? Oczywiście, że nie i Książę znakomicie to wykorzystywał.
- Ale Książę… - jęknął.
Avenlion był również ogromnym lizusem, który myślał, że jeżeli wejdzie w jego łaski, król przychylniej na niego spojrzy i obdaruje go jakimiś szlachetnymi tytułami. Zapewne Avenlion nie pogardziłby tytułem barona, a nawet przyjąłby go z pocałowaniem w książęce cztery litery, ale Książę był osobnikiem wielce złośliwym. Już teraz stwierdził, że pocałować siebie pozwoli, jednak jego opiekun nie dostanie za ten pocałunek nic w zamian.
- Nie, Aven, nie zjesz kolacji z moim ojcem. Obawiam się, że nie będzie dla ciebie miejsca przy stole – powiedział, po czym szybkim krokiem ruszył do wyjścia z komnaty i wymijając strażników, skierował się długim, jasnym korytarzem w stronę królewskiej jadalni, gdzie zawsze wieczorami jadał z ojcem kolacje.
Pomieszczenie było ogromne, a wypełniał je jedynie długi, obficie zastawiony jedzeniem stół, kilka krzeseł i duży kominek, który wcale nie ocieplał jadalni. Wysoki sufit ozdobiony był kilkoma pokaźnymi żyrandolami, świecącymi niezwykle jasno, a ściany pokryte były obrazami przedstawiającymi portrety poprzednich władców królestwa.
Książę uśmiechnął się leciutko, kiedy jego wzrok napotkał ojca siedzącego przy stole z tą swoją niezmienną, kamienną miną. Uśmiech jednak znikł i zastąpiła go chora obojętność, kiedy po lewej stronie ojca dostrzegł kobietę, aktualną kochanicę ojca, jedyną, która wytrzymała w tym zamku rok. Wszystkie albo się ojcu znudziły, albo zostały zniszczone przez kilkuletniego Księcia, który będąc wtedy dzieckiem, miał naprawdę wiele pomysłów, jak uprzykrzyć im życie.
Bo tak naprawdę Książę nie lubił, gdy jakaś kobieta była dla ojca ważniejsza od niego. Książę naprawdę lubił być pępkiem świata.
Kobieta była ładna i to Książę musiał przyznać, nawet jeżeli wolał myśleć inaczej. Była również młoda, bo miała zaledwie dwadzieścia trzy lata. Dla Księcia związek tak młodej osoby z ponad pięćdziesięcioletnim mężczyzną był po prostu obrzydliwy, ale czy mógł komentować?
Kobieta miała bardzo długie włosy o barwie pszenicy. Była niska i drobna, czyli taka, jak ojciec lubił najbardziej. Przecież nawet jego zmarła żona, czyli matka Księcia, była niezwykle drobnej budowy, tak przynajmniej mówiły obrazy, na których Książę widywał swoją rodzicielkę.
Oprócz tego kobieta miała przyjazną twarz, gdzieniegdzie upstrzoną pieprzykami. Kolejna słabość ojca – pieprzyki. Nawet Książę miał kilka na twarzy, w tym dwa będące jego znakiem rozpoznawalnym, gdyż znajdowały się w kąciku prawego oka, jeden obok drugiego. Jak Książę wywnioskował z portretów matki, pieprzyki te były po niej spadkiem. Matka miała je dokładnie w tym samym miejscu co młody następca tronu.
- Siadaj synu – polecił ojciec donośnym głosem, więc Książę zajął miejsce naprzeciwko kobiety. Nawet w myślach nazywał kochanicę ojca po prostu kobietą, gdyż jej prawdziwe imię albo samo zapodziało się gdzieś w książęcej główce, albo Książę chciał, aby się zapodziało. – Przed zjedzeniem kolacji chciałbym cię o czymś poinformować – powiedział. – Ale może niech to Doriana zrobi. – Ach, no tak. Nazywała się Doriana, ale Książę był pewny, że tak czy siak zapomni.
Przeniósł swoje zimne, stalowe tęczówki na kobietę, jakby chciał zabić ją samym wzrokiem. Ale niestety kochanica ojca była już do tego przyzwyczajona, więc uśmiechnęła się jedynie i powiedziała:
- Zostanę twoją macochą. Król i ja bierzemy ślub.
I wtedy cały książęcy świat legł w gruzach. Odtąd strzępki cennej dla Księcia uwagi ojca miały zostać zabrane przez jakąś dziewczynę niepochodzącą z arystokratycznego rodu.