Fotografia
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 11:28:58
Obudziłem się w środku nocy. Jakoś nie zauważyłem nic dziwnego, mieszkając w starej kamienicy, w sąsiedztwie burdelu, gdy ktoś budzi cię w nocy, to jesteś zadowolony, bo możesz się przyjrzeć, czy sufit nie spadnie ci na głowę. Czasem, jak cię nikt nie obudzi i nie sprawdzisz, jak tam tynk, to możesz dostać odpadającymi kawałkami, a to już nie jest zbyt przyjemne...
Ale mogłem się domyślić, że coś jest nie tak. W mieszkaniu było niespodziewanie cicho. Zapaliłem więc latarkę, powlokłem wzrokiem po suficie i wróciłem do snu. Ja śpię dziwnie - nie przytulam się do poduszki, ani do dziewczyny, ale do... kołdry. Kołdra jest wystarczająco miękka i duża, żeby objąć ją ramionami. Dobrze, że moja matka tego nie widzi. Ale, z drugiej strony, nikt nie może się przyczepić, że mam rączki pod kołderką...
Po krótkiej drzemce znowu się obudziłem. Warknąłem tylko niezadowolony i przykryłem głowę poduszką. Ale coś widocznie nie dawało mi spokoju, bo pociągnęło mnie za kostkę i zwaliło z łóżka.
Krzyknąłem i spojrzałem na dziwny, obły kształt, który trzymał mnie za nogę. No dobra, nie był obły. Był ludzkopodobny. Przesadzam, to przez nocną porę; to BYŁ człowiek.
- Co ty tu kurwa robisz?!- zapytałem.
Ten mi nie odpowiedział, tylko opadł twarzą na ziemię.
Rzuciłem się do kontaktu i włączyłem światło.
To był...
To był anioł.
Aaaaaaaaaaaa!!! Co robi tu anioł?! Co... nie, wpadłem na pomysł, że to tylko moje chore sny. No więc, przypatrzyłem się tym chorym snom.
Zacznijmy od tego, że na pewno był to facet. Nie wierzcie w to, że anioły są obojnakami. To mężczyźni. "Mój" anioł był opalony i wyglądał na silnego. Pod rękawami białej koszulki rysowały się rzeźby mięśni. Więcej ciała nie ujrzałem, bo przykrywały je skrzydła. A były srebrne, wielkie...
Odwróciłem anioła na plecy, uważając na skrzydła. Miał na sobie białą koszulkę i dżinsy. Nie takiego stroju oczekuje się od anioła! Jeśli pojawi się w czyimś domu, to oczekuje się, że anioł będzie dziewczęcym, słodkim chłoptasiem z blond loczkami, ubranym w białą togę.
Nagle wpadłem na coś - mieszkam w sąsiedztwie burdelu, pijaków i Wietnamców, którzy o 5 rano robią mi pod oknami "tup tup tup" i idą na stadion. I sprzedają mi ubrania taniej, ale to już trochę inna historia. Na inną opowieść!
Pomyślałem więc sobie, że skoro już mam takich "znajomych", to ktoś mi najzwyczajniej w świecie robi numer.
Ale przyjrzałem się temu facetowi. Wyglądał na zmarnowanego. Po twarzy spływały mu kropelki potu. Włosy miał brązowe, przetłuszczone, opadające na zmarszczone brwi. Mocna szczęka. Miał zaciśnięte zęby. Najwidoczniej śniło mu się coś niedobrego. Popatrzyłem na koszulkę. Kilka rozcięć i ran. I...
I dziwnie przekręcona prawa ręką.
Dotknąłem jej, ścisnąłem wypukłość. Facet krzyknął. Otworzył na chwilę oczy. Tak, miał zielone oczy. Bardzo mu pasowały. Jednak, chwilę potem znowu zasnął.
To nie mógł być numer. Nie połamaliby nikomu ręki, tylko po to, aby zdenerwować upierdliwego małolata.
No bo mieszkam sam. Wyprowadziłem się od rodziców, i szczerze żałuję. Jestem już na etapie studiowania. Naprawdę trudno jest mi się utrzymać samemu. Dlatego mieszkam w starej kamienicy, w sąsiedztwie burdelu, pijaków i Wietnamców. I przyznam, że takie sąsiedztwo jest w gruncie rzeczy przydatne. Ubrania mam taniej, a ci z burdelu czasem mnie zatrudniają i mogę sobie dorobić. Tak, ja zauważam tylko złe strony. Nigdy dobrych!
Noc minęła mi szybko. Anioła upchnąłem na łóżko i przykryłem kołdrą. Postanowiłem posprzątać, bo tak dziwnie, no... anioł w domu, a ja mam bałagan...
Anioł obudził się koło 5, gdy słychać było rozmowy Wietnamców. Najpierw usiadł na łóżku, przetarł oczy lewą ręką i przyglądał mi się długo. Uśmiechnąłem się do niego, a on rzucił się na mnie i wrzasnął:
- Telefon! Telefon!
Wskazałem mu ręką aparat. Rzucił się jak głupi, wystukał numer i przyłożył słuchawkę do ucha. Prawa ręka dyndała mu jak nieżywa.
- Gabriel? Gabriel, stara kurwo!- krzyknął. O mało nie wybuchłem śmiechem.- Gabriel, daj mi Boga! Co?! Dawaj! Jak to?! To się odpierdoooool!- ryknął na ostatek i rzucił słuchawką... roztrzaskując ją w drobny mak.- Przepraszam.- burknął w moją stronę i wrócił do łóżka.
Anioł? Czy to na pewno anioł?
Dobrze, że mu nie dałem komórki.
- Yyyyy...- zacząłem.- mogę zapytać?
- Wal.- rzekł anioł, przykrywając się niezdarnie kołdrą.
- Jesteś aniołem?- zapytałem z uśmiechem.
- Nie. Jestem dziwką.- odparł, również z uśmiechem.
Czyli zrobili mi numer.
- Oczywiście, że jestem aniołem!!!- wrzasnął.- A nie widzisz moich skrzydeł?!
No tak, miał skrzydła. Czyli anioł był w moim domu?! Czy to jest możliwe?! Czy to da się RACJONALNIE wytłumaczyć?
- To co tu robisz, panie anioł?- spytałem ponownie.
- Wyrzucili mnie z Nieba.- syknął.
- Taaaa... a za co? Co takiego mógł zrobić anioł? Anioły są święte.- skończyłem, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo.
Spojrzał na mnie spode łba i wyszczerzył zęby.
- Zaatakowałem Pana Boga.- rzekł ze spokojem.
Zaśmiałem się. To brzmiało... co najmniej dziwnie.
- Dlaczego? Co ci zrobił?
- Wiesz, ja nigdy takim świętym aniołem, to nie byłem. Nawet jak żyłem, to... Nigdy nie wierzyłem w Boga. Byłem ateistą. No i umarłem. A ty pewnie nie wiesz, ale po śmierci, aniołami zostają ci, którzy się do tego NADAJĄ. A nie ci, którzy wierzyli. Ponadto wdałem się w romans z diablicą...- urwał, widząc moją cielęcą minę.- Tak, aniołami zostają mężczyźni. Tylko mężczyźni. A diabłami tylko kobiety.
- Ciekawe czemu.- zapytałem.
- Bo tylko kobiety potrafią być bezwzględne.- rzekł.- To udowodnione naukowo. Jeśli terrorystą jest mężczyzna, to jakoś można na niego wpłynąć. A, jeżeli kobieta, to umarł w butach.- "mój" anioł wyraźnie się uspokajał.- A ja... no cóż, czemu zaatakowałem Boga? Byłem aniołem chóru władzy. To są ci, którzy walczą z demonami. Właśnie, ironio!- przerwał, śmiejąc się perliście.- moją rolą w niebie było zabijanie diabłów. A ja z jedną miałem romans. No, ale wracając... zdenerwowałem się. Ja się często denerwowałem. Bóg jest dobry, trzymał mnie w niebie, chociaż robiłem różne numery. Potrafiłem stłuc inne anioły na kwaśne jabłko tylko dlatego, że nie zgadzały się ze mną. W różnych kwestiach. No, i pewnego razu...-spuścił głowę.- wiesz, nie chcę o tym mówić.
- Dobrze.- skończyłem jego tyradę.- zjesz coś?
Dziwicie się pewnie- jak to ma w domu faceta, który podaje się za anioła i mu WIERZY? Tak. Widziałem skrzydła. To mi za dowód starczy.
- Słuchaj...- zaczął mój anioł.- trzeba mi będzie urwać skrzydła. I nastawić rękę.
- Jak to "urwać skrzydła"?- zapytałem.
- One są martwe! Zgniłe. Noga człowiekowi też może zgnić, prawda?- powiedział.
Wietnamce ucichły.
- Będzie trzeba pójść do lekarza.- powiedziałem spokojnie.
Anioł zaczął się śmiać.
- No i co mu powiesz? Że co to jest?
- Niektóre dzieci rodzą się ze świńskimi ogonkami...
- Świński ogonek to nie skrzydła!!!- wrzasnął.- Sam będziesz musiał mi obciąć. Na przykład sekatorem!
- Przecież to będzie bolało.- spojrzałem na telefon. Biedny. Muszę kupić nowy.
- Cicho! Jestem aniołem Władzy!- krzyknął ochoczo.- Walczyłem z diabłami! Gorsze rzeczy przetrzymywałem!
Z drugiej strony, skoro są zgniłe, to go nie powinno boleć... Jego sprawa.
Na razie usmażyłem mu jajecznicę i podałem prosto do łóżka, na tacy. Potem, gdy już się najadł, poszedł się wykąpać. Ubrałem go w moje bojówki i bluzę, a potem położyłem na kanapie. Zasnął natychmiastowo, a ja mogłem sprzątnąć resztki telefonu.
Znajomość z aniołem na razie dawała mi tylko ogólne zniszczenie wszystkiego... I nawet nie wiedziałem, jak się ów anioł nazywa...
Minęły dwa dni. Z Urielem (bo tak się nazywał anioł) było gorzej. Skrzydła gniły coraz bardziej, z domu śmierdziało mi tak, że nawet Wietnamce przyszły spytać, czy nic złego się nie stało. W gruncie rzeczy to bardzo troskliwy naród...
Tak więc, jak już mówiłem, anioł chorował. Musiałem się tego podjąć. Zacząłem rozmowę.
- To co z tymi skrzydłami?
- Musisz mi je odciąć.- rzekł spokojnie.
- To będzie bolało.
- Nie będzie.- odparł.
- Zaangażuję w to kolegę, jeśli pozwolisz. Student Akademii Medycznej.
Uriel się tylko zaśmiał. A on się śmiał podle.
- Po cholerę?
- Wiesz, nastawi ci rękę, może skombinuje piłkę do kości i może ci da znieczulenie...
- Nie potrzebuję znieczulenia!- wrzasnął, odrzucając gazetę, którą czytał. Anioła niezwykle interesowały czasopisma w stylu "Sekrety i kłamstwa".- nie czuję bólu! Jestem aniołem Władzy!
- BYŁEŚ aniołem Władzy!- wstałem gwałtownie.- mówię ci, będzie bolało!
Anioł podniósł się. Nie świecił majestatem, lecz zostało mu trochę ciała, bo dawałem mu mleko. Mleko pomaga utrzymać tkankę mięśniową, nawet gdy się nie ćwiczy.
- Jak chcesz.- wyszedłem z mieszkania, trzaskając drzwiami. Skierowałem się do pijaków, zapukałem kulturalnie, uśmiechnąłem się i pożyczyłem sekator. Przy okazji kazali mi coś zrobić, bo jedzie mi z domu. Zauważyli! Super. Wróciłem i wrzasnąłem:- Odwracaj się na brzuch!
Uriel zdjął koszulkę i chwilę później stanąłem nad nim z sekatorem i dotknąłem skrzydeł. Niegdyś były srebrne, teraz... teraz pozieleniały. I śmierdziały okropnie.
Podniosłem jedno do góry, ale nie trzymało się. Dolne ostrze podłożyłem pod skrzydło, złapałem obiema rękoma i zacisnąłem.
Takiego wrzasku moja kamienica nie słyszała. Nigdy. Chociaż jest tu burdel, chociaż mieszkają tu pijaki, chociaż mieszkają tu Wietnamce, nigdy nikt tam tak nie wrzeszczał. Sekator puściłem, bo ręce powędrowały mi do uszu... Occcchhh... Wibrowało mi w mózgu... straszne uczucie!
- Przestań...- Uriel załkał w poduszkę.- Jak ty możesz mnie tak ranić?
- Sam chciałeś, durniu!- wrzasnąłem i wyjąłem komórkę z kieszeni.
- Co robisz?- spytał zapłakany anioł.
- Piszę sms-a do Roberta.- odpowiedziałem, wystukując błagalne prośby do studenta Akademii Medycznej.- Mówiłem, że to będzie bolało?
Uriel nie odpowiedział, tylko wtulił głowę w poduszkę.
Dopiero teraz, zdałem sobie sprawę, co on musi czuć. Jeszcze parę dni temu był wielkim, wspaniałym aniołem. Jeszcze parę dni temu zabijał diabły i demony, parę dni temu wszyscy byli mu potulni. Teraz, gniją mu skrzydła, nie ma żadnych magicznych mocy i nie może nawet wyjść na dwór, bo jest chory, a w dodatku nie rusza prawą ręką, i jak szybko mu się jej nie nastawi, to zrośnie się krzywo i trzeba będzie łamać.
Zrobiło mi się przykro.
Robert nie spodobał się "mojemu" aniołeczkowi. Był to całkowity pasjonat oddany służbie w obronie ludzkości. Facet ubrany w kitel, ze stetoskopem na ramieniu wszedł do mojego mieszkania, obejrzał dokładnie białe, lekko zagrzybiałe ściany i dopiero po chwili zauważył Uriela. Zmarszczył nos.
- Śmierdzi jak padliną.- rzekł Robercik.
- Gniją mu skrzydła.- odpowiedziałem.
- Taaaak, taaaaaaaak... - Robert podszedł do Uriela. Pokaż no te "skrzydła"...
Uriel odkrył się, zdjął koszulkę a potem pokazał wszem i wobec "niepotrzebny" kawał "ciała". Zauważyłem z niesmakiem, że zalęgły mu się tam robaki.
Robercik spojrzał na mnie cielęcym wzrokiem.
- Co to jest?
- Skrzydła.- odparłem.
- Ja myślałem, że to może tatuaż, albo... skąd on to ma?
- Nie pytaj.
- Może on jest z kosmosu? Świetny obiekt badań... -Robert wyjął telefon.
- Ile się przyjaźnimy?!- zapytałem.- Od siedmiu lat, czy od sześciu?!
Robert schował telefon.
- Zrób mi tę przysługę. Obetnij mu skrzydła, nastaw rękę. Proszę cię!
Uriel nie patrzył na to. Cały czas był odwrócony tyłem. Trochę drżał. Chyba złapał stracha. No nareszcie! Niech zda sobie sprawę, że nawet jeśli BYŁ aniołem, to już nim NIE JEST!!!
Robert otworzył torbę. Wyjął strzykawkę, nabrał jakiegoś płynu. Zrobił kilkanaście zastrzyków.
- Nie będą cię za to gonić?
- Nie... powiem, że zgubiłem.- odparł Robercik.
Kazał Urielowi się położyć. Wyjął piłkę i spojrzał na mnie znacząco.
- Radzę ci, Kamil, wyjdź.
Spojrzałem na niego głupim wzrokiem.
- Wyjdź. To nic przyjemnego. Nawet patrzenie.
- Ale...
- No wyjdź!- krzyknął.
Przełknąłem ślinę. Chciałem wyjść, owszem, ale nogi jakby wrosły mi w podłogę.
- Wyjdziesz stąd czy nie?!- powtórzył.
Odwróciłem się szybko i wybiegłem z mieszkania. Na klatce, oparłem się o ścianę i odetchnąłem głęboko. Co się ze mną działo? Czyżby Uriel stał mi się aż tak bliski, że nie potrafiłem patrzeć na jego ból?
Co ja gadam, Robert kazał mi wyjść...
Gdy wróciłem, mój anioł spał, a Robercik robił sobie herbatkę. Coś w kominku się nieźle jarało.
- Spaliłem skrzydła.- odparł, na moją cielęca minę.- a co? Miałeś je trzymać pod zlewem, albo wyrzucić na śmietnik?
- Nastawiłeś mu rękę?
- Tak, ale bez łamania się nie obyło.
- Czyli się wycierpiał.
- Minimalnie. A ty co robiłeś?
- A, byłem tu i tam...- odparłem.
Robercik wypił herbatę do końca, a potem wyleciał z mieszkania jak oparzony. Zamknąłem drzwi na klucz i podszedłem do łóżka i spojrzałem na śpiącego anioła.
Na twarzy znów rysował mu się ból.
Pogłaskałem go po policzku, i wtedy się obudził. Spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, a potem znów je zamknął.
Położyłem głowę na łóżku, obok śpiącego.
- Kamil...- szepnął. Podniosłem głowę i spojrzałem mu prosto w oczy.- Ja zaatakowałem Boga... ja go chciałem uderzyć, rzuciłem się na niego, bo zabronił mi kochać tego, kogo kochałem...
Nie odpowiedziałem. Złapałem go za dłoń, patrząc, jak na jego uśpionej dotąd twarzy pojawiały się zmarszczki bólu.
- Wszyscy mówili o Bogu, że jest taki cudowny... a on mi zabronił. Nie chciał, bym był szczęśliwy, bym mógł kochać Emi. Jednocześnie zabraniał Michałowi, by skrycie podkochiwał się w Rafale. Chciał mu to wybić z głowy... Ale czemu?- spytał, a po twarzy spłynęła mu łza.- Czy właśnie miłość nie jest najpiękniejszym z uczuć? Czy nie ją powinno się pielęgnować jak kwiat?
- Uriel...- zacząłem, lecz on był szybszy.
- Dlatego się na niego rzuciłem. Dlatego. Bo zabraniał mi kochać. A potem zrzucił mnie z niebios.
Anioł zamknął oczy. Spod powiek potoczyły się gęste łzy. Nie wiem, dlaczego, z jakiej racji, po co, z jakiej przyczyny, ale nagle przytuliłem anioła. Desperacko, mocno, złapałem go za głowę, którą przytknąłem do mojej szyi. W tej głupiej pozycji byliśmy dość długo, aż nie zreflektowałem się, zostawiłem Uriela w spokoju i zacząłem wycierać mu łzy. Nie patrzył na mnie. Patrzył w przestrzeń.
- Uriel, jutro ubiorę cię i pójdziemy na zakupy... dobrze? Obejrzysz, jak się teraz żyje...
- Ja nie umarłem tak dawno- uśmiechnął się Uriel.- Wiesz, jak to było ze mną?
Pokręciłem głową. Mój anioł był coś skłonny do zwierzeń.
- Był 22 grudnia, 1990 roku. Poprosiłem dziewczynę o chodzenie.-uśmiechnął się delikatnie- Zgodziła się, następnego dnia poszliśmy na naszą pierwszą randkę. Byłą niezwykła- w grudniowy, zimny poranek poszliśmy na lodowisko, a potem oglądaliśmy zabawki świąteczne. I, prawdę mówiąc, byłem szczęśliwy. Miałem 17 lat. Na drugą randkę umówiliśmy się 27, już po świętach, które ja spędzałem u rodziny... Umarłem 24 grudnia, w Wigilię.- rzekł na ostatek, spoglądając mi w oczy i uśmiechając się żałośnie.
- A co ci się stało?- zapytałem. Cały czas gładziłem jego rękę. Anioł był ciepły, rozgrzany... miał gorączkę. Musi mu przejść, jak rany się podgoją, to na pewno będzie lepiej.
Anioł zaczął się śmiać, jednak było widać, że do śmiechu wcale mu nie jest...
- Zakrztusiłem się ością od karpia.- wypalił nagle.- Wigilia, na pogotowiu popili, nikt nie przyjechał... zdychałem pod choinką, obok stołu świątecznego, między prezentami. Żałosne, prawda?
- Nieprawda!- krzyknąłem, mocniej łapiąc rękę Uriela.- To jest smutne! To najgorsza śmierć jaką sobie można zamarzyć, a ty uważasz, że to jest śmieszne?!
Urielowi uśmiech spłynął w twarzy.
Zamknął oczy i zasnął, cały czas trzymając moją rękę.
Jednak, chyba w półśnie, rzekł smutno:
- Wszystkie anioły śmiały się ze mnie. Inni umierali za rodzinę, za ojczyznę... ja zakrztusiłem się ością karpia. Nie zaznawszy kobiecego ciała. Nie tańczyłem na własnej studniówce, nie skończyłem szkoły, nie zacząłem studiów... Bóg mi to tłumaczył, długo i topornie- mówił, że to moje przeznaczenie. Ale potem wyrzucił mnie z nieba...- znów otworzył oczy.- Kamil, ja nie mam nic. Ja nie należę do żadnego z tych światów- nie jestem ani człowiekiem, ani aniołem... Nie mam nic...- powtórzył natrętnie.
- Masz mnie.- odparłem spokojnie.
Znów zasnął. Tym razem na całą noc.
I ja też zasnąłem.
A obudziłem się w dziwacznej pozycji, z głową i prawą ręką na łóżku, a z resztą ciała na podłodze. Krzyż łupał niemiłosiernie, chrzaniony drań!
Uriel patrzył na promienie słońca, które odbijały się w srebrzystej tafli jeziora. Mrużył lekko oczka. Potem przeniósł wzrok na mnie.
Już czuł się lepiej. Rany po skrzydłach sklepiły się i goiły, pod opatrunkami. Ręka nie była do końca sprawna. Lecz sam anioł był już w takiej kondycji, że mogłem go wziąć na spacer.
Uriel zmarszczył brwi, podniósł z ziemi niewielki kamyk i puścił go po tafli jeziora, tak, że wzburzył je, pozostawiając po sobie wielkie oczka wody...
Srebrzysty dywan nie był już dywanem. Przez głupi występek Uriela.
Odwrócił się do mnie twarzą. Miał smutną minę.
- Co się stało.- zapytałem.
- Nic.- burknął.
Starałem się nie wnikać.
Potem poszliśmy do apteki "Pod Aniołem" (przy czym Uriel miał niezłą polewkę! Kojarzyło mu się to z... seksem. Że "ktoś jest pod aniołem". Ha, ha, ha, prawda?), a potem wróciliśmy do domu.
Jedna rzecz mnie zainteresowała- wszystkie dziewczyny, które mijały "mojego" anioła, oglądały się za nim jak głupie. Człowiek wysoki, umięśniony, z przydługimi włoskami i zniewalająco zielonymi oczami, ubrany do tego w sweter z kodem kreskowym na lewej piersi i czarne dżinsy- to było coś. Coś cudownego...
I nic dziwnego. Zapewne, Uriel całe życie miał przeznaczone na to, by kiedyś odrodzić się jako Anioł. I całe życie bił majestatem, tkwiącą w nim misterną siłą, która, co prawda świeci i promieniuje, lecz nie wydostaje się na powierzchnię w swej czystej formie.
I ta anielska siła do teraz jest w Urielu, mimo iż zrzucono go z nieba.
A, właśnie... w domu ktoś na nas czekał.
Siedział rozparty w fotelu. Murzynek Bambo- słodki, mały chłopczyk z ciemną skórą. Przesadzam, nie taki mały- bo ja wiem, z 14, 15 lat? W każdym bądź razie, na czekoladowej twarzy rysował się szeroki, biały uśmiech. Chłopak miał czarne oczy, w których igrały wesołe iskierki, a ubrany był w białą, lekko obcisłą bluzkę bez rękawów, oraz bojówki moro.
I jeszcze jedno- ważne!
Miał skrzydła.
Szare, malutkie, ale... miał.
- Michał.- burknął Uriel przy wejściu.
- Aleś się spasł!- zawołał ze śmiechem murzynek.- Ale już koniec dobroci, Uriel, wracamy do nieba.
- Co?!- zawołałem. Zrobiło mi się zimno, a w sercu mnie... zakłuło...
Murzynek zaśmiał się perliście i wstał.
- Uriel, przebłagaliśmy Boga. Wiesz dobrze, że jest miłosierny! Możesz wrócić.
- Michał, ale... ale ja...- zaczął Uriel.
- Musisz podjąć szybką decyzję!- wrzasnął murzynek.
"Mój" anioł spojrzał na mnie.
- Jak to "mogę wrócić"?- spytał Uriel.
- Normalnie!- Michał zaczynał się chyba niecierpliwić, bo jego brwi zbliżały się do siebie niebezpiecznie...- Rozmawialiśmy z Bogiem. Pozwolił...
- Michał...
- Uriel!- murzyn złapał go za przeguby dłoni.- Ja... potrzebuję ciebie...- rzekł smutno.
No ładnie. Anioły uprawiają prokreację?! Między sobą?!
- Michał, no bo...- spojrzał na mnie Uriel.
Poczułem iskierkę nadziei, która rozpaliła moje zimne dotychczas serce.
Uriel pochylił się nade mną i pocałował w usta.
- Kocham cię.- wyszeptał, gładząc mnie po brzuchu.
Jęknąłem mimowolnie... Było mi przyjemnie.
- Naprawdę cię kocham.- powtórzył.- Za wszystko... Kocham cię jak nikogo innego...- mówił do mojego ucha.
I wtedy się obudziłem. Spojrzałem na puste miejsce obok siebie.
Uriel wrócił do nieba.
Poszedł za Michałem, jakby prowadzony za rękę!
Tłumaczyłem to sobie różnie, tego dnia- bo musi, bo nie ma dokumentów, nie mógłby żyć ani pracować w tym świecie... Bo jest aniołem... I nie może żyć między ludźmi...
Tłumaczyłem to sobie, jednocześnie czując żal. Że go już nigdy nie zobaczę.
I wtedy pojawiły się te sny. Śnił mi się Uriel... Nie wiem, może to z tęsknoty...
A może to on? Stoi obok mnie... i mnie kocha?
Może i on mnie kocha? Bo ja już wiem, że kocham jego.
Minęło już wiele lat. Jestem dorosły, skończyłem studia, zacząłem pracować jako zawodowy fotograf, mam rodzinę, dzieci... moje zdjęcia ukazują się w różnych gazetach. Jestem jednym z założycieli agencji modeli. Szukałem tego jedynego, który będzie wyglądał jak Uriel.
Ubrałem go w bojówki i sweter z kodem kreskowym, na plecy dałem skrzydła. I rozkoszuję się pięknem. Które nie przeminie. Wcale nie dlatego, że będzie na papierze fotograficznym, albo zapisane na dysku komputera.
Nie przeminie, bo będę wiedział, ze tam, w niebie, jest taki anioł. Ten, który ma takie zielone oczy, brązowe włosy, i bije od niego siła i blask, który nie tylko anioł posiada. Bo ten mistycyzm promieniuje z każdego, kto kogoś kocha.
Uważam, że każdy powinien kogoś kochać. Ja kocham Uriela. Za to, że pojawił się w moim życiu.
I będę szczęśliwy, że ktoś taki jak Uriel, w ogóle ma prawo żyć.
A chłopak, który jest do niego taki podobny, ten którego zdjęcie noszę zawsze przy sobie, to...
...mój syn.
Koniec.