Keszer 1
Dodane przez Aquarius dnia Marca 24 2012 10:19:52
Rozdział I
Niebo zaczynało szarzeć, przygotowując powoli Thegard do dnia. Jednak w uśpionym jeszcze mieście tylko nieliczni byli na nogach. Jednym z nich był młody chłopak, skradający się po ciemnych korytarzach wielkiego zamku, w którym mieszkał od urodzenia. Szczęście mu sprzyjało, jak do tej pory nie napotkał żadnych przeszkód. Schodami dla służby zszedł do małej letniej kuchni, o tej porze roku nieużywanej przez nikogo. Położył dłonie na olbrzymim, drewnianym stole. Przypomniał sobie, jak zeszłego lata wraz z braćmi wykradał kucharce świeżo upieczone truskawkowe ciastka i jak Celine i Malwa próbowały wciągnąć go w swój plan upieczenia tortu na urodziny Doriana. Tyle wspomnień... Potrząsnął głową. Nie czas na sentymenty - pomyślał ponuro.
Wydostał się z kuchni drzwiami prowadzącymi do zachodniej bramy zamku. Poprawił przewieszony przez ramię worek z ubraniami i ruszył w stronę drzew owocowych.
Odczekał kilka minut, wypatrując zmiany warty. Doskonale wiedział, kiedy straż ma niewielką czasową lukę w pilnowaniu bram. Była to króciutka chwila, jednak wystarczająca, by mógł niezauważony opuścić mury swojego domu. W tym miejscu miał największą szansę na szybką ucieczkę, gdyż droga do bramy wynosiła niewiele ponad pięćdziesiąt stóp. Przebiegł drogę z sercem ściśniętym strachem, modląc się do bogów, by nikt go nie zauważył. Zatrzymał się na chwilę tuż przed wyjściem i obejrzał za siebie, uniósł rękę w geście pożegnania, po czym pobiegł w głąb lasu. Nie było już odwrotu. Kilka minut później zatrzymał się i rozejrzał: zbliżał się do rozwidlenia dróg. Mimo tego, że zaczynało świtać, w lesie nadal panował mrok. Chłopak szczelniej otulił się płaszczem i ruszył przed siebie szybkim krokiem; cały czas powtarzał w myślach, że drzewa są tylko drzewami i nic go tutaj nie zaatakuje.
Ręka chwytająca nagle jego ramię śmiertelnie go przeraziła. Jedynie świadomość, że nadal znajdował się zbyt blisko zamku, zdołała powstrzymać histeryczny krzyk.
- Spokojnie, Marcus, to tylko ja. – Gdy usłyszał znajomy głos, nieco się uspokoił, ale serce nadal mu szalało. - Już myślałem, że gdzieś się zgubiłeś - ciągnął dalej mężczyzna. - Albo że w ogóle nie przyjdziesz... - mruknął do siebie, jednak po chwili uśmiechnął się szeroko do młodzieńca i złapał go za ramiona. - Cieszę się, że jesteś.
- Ja też – odparł.
Mężczyzna w czarnym płaszczu oddalił się, podniósł z ziemi swój tobołek i ruszył przed siebie. Chłopak podążył za nim, nieudolnie próbując dorównać kroku towarzyszowi.
- Musimy się pospieszyć. Alan powiedział, że nie będzie długo na nas czekać.
- Kim jest Alan? - spytał, potykając się o wystający korzeń jednego z drzew.
- Przyjacielem - odparł mężczyzna i złapał Marcusa za nadgarstek, gdy ten ponownie zahaczył nogą o jakąś przeszkodę.
Po kilku minutach szybkiego marszu ujrzeli przed sobą stary wóz z koniem; na koźle siedziała jakaś zakapturzona postać, trzymająca w rękach lejce. Gdy podeszli do wozu, mężczyzna wziął oba bagaże i rzucił na furmankę; następnie wskoczył na nią i pomógł Marcusowi wsiąść. Chłopak odetchnął głęboko i poczuł, że wóz rusza.
- Na dupę Jorda, co tak długo? Już miałem odjechać bez was – rozległ się nagle drwiący głos. - Czyżby słodki książę miał wątpliwości co do swojej ucieczki? - spytał woźnica pozornie miłym tonem, odwrócił się do towarzyszy i ściągnął kaptur z głowy. Ze względu na panujący jeszcze mrok chłopak nie widział dokładnie twarzy powożącego, jednak doskonale wiedział, że ten osobnik patrzy na niego. Chciał odpowiedzieć, ale drugi mężczyzna go ubiegł.
- Ten słodki książę, jak go nazwałeś, wie, co dobre, dlatego nie miał żadnych wątpliwości.
- Zachary, gburze... - odparł z niesmakiem woźnica. - Nie uczono cię, że niepytany siedzisz cicho?
Zganiony speszył się nieco i spojrzał na przyjaciela z lekkim wyrzutem. Marcus zaśmiał się cicho, jednak szybko się zreflektował, widząc minę Zacharego, i złapał go za rękę.
- Słodki książę doskonale wie, co robi - odpowiedział z uśmiechem na twarzy i spojrzał na rozmówcę.
- Na pewno? Chcesz zrezygnować ze swoich wszystkich przywilejów i bogactw dla tego głąba? - spytał ze szczerym zdziwieniem woźnica, wskazując jednocześnie ręką Zacharego.
- Alan! – krzyknął ten ostrzegawczo, jednak ani przyjaciel, ani Marcus nie zwrócili na niego uwagi. Chłopak wzmocnił jedynie uścisk dłoni.
- Tak - odparł gorliwie, patrząc na Zacharego. - Jestem gotów zrezygnować z tego wszystkiego.
Alan zmierzył mówiącego wzrokiem, a następnie odwrócił się w stronę konia.
- Zobaczymy - mruknął pod nosem.
***
O świcie udało im się dojechać do centrum miasta, które właśnie zaczęło się budzić do życia. Marcus podczas jazdy obserwował kupców otwierających swoje sklepy i stragany, wychodzących z tawern pijanych mężczyzn, którzy zbyt długo zabawili się poza domem, kobietę w kolorowej spódnicy, która z koszem pełnym ubrań szła brukowaną uliczką...
Do tej pory nie zwracał uwagi na takie mieszczańskie zachowania, wszystko to wydawało mu się nużące i niewarte uwagi. Dopiero po poznaniu Zacharego zaczął interesować się życiem zwykłych ludzi. A teraz spędzał ostatnie chwile w Thegardzie.
- Marcus.
- Hm?
- Jesteśmy na miejscu. - Zachary zdjął z głowy kaptur płaszcza i zeskoczył z wozu na chodnik. Chłopak zrobił to samo. Gdy sięgał po swój worek z rzeczami, usłyszał okrzyk zaskoczenia za plecami. - Marcus! Coś ty zrobił ze swoimi włosami?! - zapytał ze zgrozą mężczyzna, złapał go za ramiona i odwrócił przodem do siebie. Książę wzruszył ramionami i spojrzał w pełne zdumienia zielone oczy.
- Och... Podróż w tej przeklętej peruce byłaby głupotą - wyjaśnił. – A długi warkocz tylko by mi przeszkadzał - dokończył z lekkim zakłopotaniem, widząc zaszokowany wyraz twarzy rozmówcy.
- Miałeś takie piękne włosy... – szepnął ten ostatni z przejęciem i wsunął palce w nierówno ścięte ciemne kosmyki.
Marcus już dawno postanowił pozbyć się tej niedorzecznej peruki - była jedynie ciężką i niewygodną przyczyną drwin ze strony ojca. A jednak nosił ją uparcie przez wiele lat tylko po to, by jak najbardziej upodobnić się do Namorejczyków – narodu jego matki. Bracia i siostry mieli złote i gęste loki, a ich oczy przypominały barwę nieba. Czuł, że przez to król traktował ich inaczej, nie tak srogo jak swego pierworodnego. Marcus był wtedy próżnym młodzieńcem i chciał wyglądać jak jego młodsi bracia, dlatego kazał zrobić dla siebie perukę równie wspaniałą jak loki jego matki. Jako jedyny z rodzeństwa odziedziczył po ojcu ciężkie i proste jak drut włosy o barwie głębokiego kasztanu. Miał też ciemne oczy, bladą cerę i wąskie usta, które często nadawały jego twarzy srogi wyraz. Uroda van Astenów, stalowych ludzi z Thegardu – pomyślał cierpko. Zaraz jednak przegonił ponure myśli. Nie był już paniątkiem wystrojonym w jedwabie, był prawie dorosłym i wolnym mężczyzną, i nie powinien zachowywać się jak pannica rozpaczająca nad utratą swej urody.
Decyzję o ścięciu włosów podjął w nocy tuż przed ucieczką. Wtedy myślał, że dzięki temu mniej osób rozpozna go na ulicy. Ale stojąc teraz przed Zacharym i widząc jego minę, zaczynał powątpiewać w słuszność swojego spontanicznego pomysłu. Czy Zack przez to straci zainteresowanie jego osobą?
- Nie podoba ci się - stwierdził ponuro. - Czy mój idealny wygląd liczy się dla ciebie aż tak bardzo? - spytał z zawodem.
- Nie opowiadaj głupstw - odpowiedział Zachary i przytulił go do siebie. - Dla mnie zawsze będziesz wyglądać wspaniale - odparł szczerze i wzmocnił uścisk.
- Koniec tej miłości, gołąbki - usłyszeli męski głos tuż obok siebie. Marcus wysunął się z obejmujących go ramion i spojrzał na zirytowaną twarz Alana. Dopiero teraz, w świetle dnia, mógł zobaczyć nowo poznanego przyjaciela swojego ukochanego. Mężczyzna był wysoki i szczupły; przystojną i pociągłą twarz okalały kosmyki rozwichrzonych blond włosów. Karnację miał jasną, choć nie tak jasną jak Marcus, a jego prosty nos i policzki zdobiły drobne piegi. Spod jasnych rzęs spoglądały duże i lekko skośne brązowe oczy. - No dalej, ruszcie się. Nie mamy czasu na wasze nagłe przypływy czułości - warknął Alan z irytacją i ruszył przed siebie, zostawiając w tyle towarzyszy. Zachary wzruszył tylko ramionami i wraz z chłopakiem udał się za przyjacielem.
Doszli do tętniącego już życiem portu. Marcus zawsze był pod wrażeniem swoistego klimatu, który panował w tym miejscu – zupełnie jakby ta część Thegardu była całkiem innym miastem. We wschodniej części znajdowały się doki remontowe, w których umieszczono szkielety kilku nowo budowanych jednostek oraz statki wymagające naprawy. Przy dokach stały duże łodzie rybackie i mniejsze statki handlowe; Marcus z zaciekawieniem obserwował pracujących tam ludzi. Kilku mężczyzn opuszczało niewielki statek, wynosząc ze sobą beczki pełne świeżo złowionych ryb. Jeden z nich zaklął szpetnie, gdy beczka wyślizgnęła mu się z rąk. Tuż obok znajdowała się królewska flota wojenna oraz statki patrolowe. Chłopak starał się nie patrzeć w tamtą stronę, wyprostował się i przyspieszył kroku; wzrok wbił w plecy idącego przodem Zacharego.
***
- "Fidelius" odpływa za niecałą klepsydrę. – Alan, mówiąc to, patrzył przyjacielowi w oczy. - Sam dobrze wiesz, że to będzie długi rejs. Mamy początek wiosny, a powrót do Thegardu jest zaplanowany na jesień.
- Tak, wiem - odparł Zachary. - Stary Drell dostał pozwolenie na wpłynięcie do portu Wysp Kryształowych.
- No, no! - pogroził mu palcem Alan. - Z szacunkiem do swojego kapitana - powiedział, po czym zaśmiał się krótko, jednak po chwili spoważniał. - Opuścicie cichaczem statek w jakimś porcie? - spytał.
- Nie wiem - odpowiedział niepewnie zapytany i westchnął ciężko, gdy poprawiał swój bagaż na plecach. - Wszystko zależy od Marcusa.
- Naprawdę? - spytał ze zdziwieniem Alan i odwrócił się do idącego za nimi chłopaka, który, zapatrzony gdzieś, nie zwracał na rozmawiających najmniejszej uwagi. - Czy wasza wysokość poza wydawaniem rozkazów i puszeniem się potrafi coś, co przyda się na statku?
Marcus spojrzał na niego z nieukrywaną urazą, po czym odparł z godnością:
- Owszem, potrafię coś więcej.
Alan uśmiechnął się do niego złośliwie, czym wywołał u młodego księcia rumieńce zażenowania na twarzy.
- Zbliżamy się do statku - oznajmił nagle Zachary, patrząc z dezaprobatą na swojego przyjaciela.
Marcus spojrzał przed siebie i ujrzał "Fideliusa", wielki i piękny trzymasztowiec.
Z podziwem obserwował marynarzy rozwijających białe żagle, idealnie kontrastujące z czarnym drewnem statku, który ozdabiały złote rzeźbienia. Na dziobie, tuż pod bukszprytem, znajdował się przepiękny galion, przedstawiający młodego mężczyznę z zamkniętymi oczami i rozpostartymi rękami.
"Fidelius" był jednym z najsławniejszych galeonów handlowych w porcie i należał do szanowanej rodziny kupieckiej Drellów. Kapitan żaglowca, Vaugham Drell, mieszkał wraz z żoną i czwórką dzieci na obrzeżach miasta. Od ponad trzydziestu lat dowodził zbudowanym na zlecenie swego ojca "Fideliusem". Wśród przodków tej rodziny znajdowali się Długowieczni, toteż sześćdziesięciosiedmioletni Vaugham Drell wyglądał na niespełna czterdziestoletniego mężczyznę. Był wysoki i dobrze zbudowany, miał mocno zarysowaną szczękę, wąskie usta, głęboko osadzone zielone oczy i duży, prosty nos. Lewy policzek przecinała jasna blizna, a ciemnoblond włosy zaczesywane były w marynarski kucyk. Jako kapitan odznaczał się surowością, ale i sprawiedliwością, dlatego też łatwo zdobywał posłuch i szacunek wśród marynarzy. Dzięki temu udało mu się pozyskać lojalnych i wieloletnich pracowników, gotowych skoczyć za nim w ogień.
"Fidelius" przygotowywany był właśnie do swojego jak dotąd najdłuższego rejsu; kapitan wraz ze swym pierwszym oficerem Lazlo liczyli załogę statku.
- Chwila - powiedział nagle ten ostatni, łapiąc za rękę Marcusa - Nie pamiętam, żebym cię zatrudniał – stwierdził, patrząc podejrzliwie na intruza.
- Lazlo, przecież to jest nasz nowy chłopiec okrętowy, daj mu przejść - odpowiedział Alan, kładąc rękę na ramieniu księcia.
- Taki mały wypłosz? - spytał oficer z powątpieniem, patrząc na bladego z przerażenia chłopca. Obejrzał się na dowódcę. - Kapitanie? Co pan o nim sądzi? – zapytał.
Vaugham Drell podszedł do Marcusa powoli, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Zmierzył go uważnie wzrokiem, po czym obszedł dookoła, odsuwając na bok Zacharego.
- Drobny jesteś, co potrafisz? - spytał nagle, przez co Marcusowi ciarki przeszły po plecach.
- Eee... - zaczął chłopak niezdarnie, jednak Zack położył mu dłoń na ramieniu i odpowiedział za niego.
- Potrafi świetnie szyć, przyda się przy żaglach – zapewnił gorliwie, patrząc na kapitana. - I liny też umie wiązać. Kapitanie, on bardzo chce popłynąć na "Fideliusie", jest skory do pracy i... - przerwał, gdy Drell uniósł rękę na wysokość jego ust.
- Dziękuję za tę wnikliwą rekomendację, jednak nie ciebie pytałem o zdanie - odparł kapitan chłodno, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem Zacharego, który, zawstydzony, spuścił wzrok i zaczerwienił się mocno. Alan i Lazlo, stojący za plecami dowódcy, posłali koledze złośliwe uśmieszki.
Vaugham spojrzał na Marcusa.
- Więc, chłopcze, naprawdę chcesz być częścią załogi "Fideliusa"? - spytał.
Marcus zapatrzył się w niego. Miał wrażenie, że wzrok mężczyzny przeszywa go na wylot, zupełnie jakby wiedział, że nie jest on tym, za kogo się podaje i że to, co robi, jest nieuczciwe. Przełknął głośno ślinę i spojrzał prosto w oczy Vaughama Drella.
- T... tak - odpowiedział gardłowym głosem. - Tak, tak... Jestem pewien - dodał z większym przekonaniem.
- Jak masz ma imię? - spytał kapitan.
Marcus zamrugał, zaskoczony. Imię? Przeklął się w myślach, że nie pomyślał o tym wcześniej. Musiał podać jakieś imię.
- M... Marco. Na imię mam Marco – odpowiedział, czując, że zaraz serce wyskoczy mu z klatki piersiowej. Drell odszedł na bok, szepnął coś do Lazlo i skierował się w stronę beczek z pożywieniem, ładowanych na pokład innym wejściem.
- Na co czekacie? - warknął pierwszy oficer na podwładnych. - Ładować tyłki na statek, bo torujecie ruch.
Alan i Zachary niemal jednocześnie złapali Marcusa pod ramiona i szybkim krokiem udali się na pokład. Tam drugi oficer Evan obejrzał nowego chłopca okrętowego i wysłał ich pod pokład. Otrzymali trzyosobową kajutę. Znajdujące się nad ładownią kwatery marynarzy były trzy- lub pięcioosobowe, toteż Zachary, choć miał ochotę być sam na sam z kochankiem, dziękował bogom za to, że ani ich nie rozdzielono, ani nie umieszczono w większym towarzystwie. Gdy tylko znaleźli się w swojej kajucie, Alan uderzył przyjaciela otwartą dłonią w tył głowy.
- Za co to? – spytał ten z wyrzutem, masując bolące miejsce.
- Za niewyparzony jęzor! - warknął z irytacją i rzucił swój worek na koję. - Twój książę naprawdę potrafi świetnie szyć i wiązać liny?
Zack wzruszył ramionami, po czym spojrzał na swojego kochanka. Marcus kompletnie nie znał się na pracy marynarza, jednak nie miał najmniejszego zamiaru przyznać się do tego na głos, przynajmniej w obecności Alana.
- Uch... Potrafię szyć - powiedział niepewnie i spojrzał na obu z zakłopotaniem.
- Widzisz? – ucieszył się Zachary. - To zawsze coś – powiedział entuzjastycznie i uśmiechnął się zachęcająco do chłopaka
- Jesteś kopnięty - oznajmił Alan z nieukrywanym niesmakiem. Westchnął ciężko i podparł się pod boki, kierując swój wzrok na Marcusa. - Będziesz musiał swoją nieudolność zastąpić ciężką harówką, dzieciaku. Życie na statku to nie bajka, gdy nie jest się wymuskanym księciem.
***
Praca na galeonie była cięższa, niż kiedykolwiek to sobie wyobrażał. Opowieści snute przez marynarzy o morskich wyprawach i przygodach były o wiele bardziej fascynujące, gdy siedział w swoim wygodnym fotelu przy kominku, popijając herbatę z porcelanowej filiżanki i zajadając maślane ciasteczka, upieczone specjalnie dla niego przez kucharkę Klarę. Niestety, w porównaniu z fantazyjnymi bohaterskimi czynami i łapaniem wiatru w żagle, rzeczywistość okazała się jedynie żmudną pracą fizyczną.
Zaczerpnął garść zimnej wody z niewielkiej miski i obmył sobie twarz. Kaszlnął, ponownie zanurzył ręce i westchnął z ulgą, gdy poczuł, jak ból zmęczonych dłoni nieco zelżał.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a "Fidelius" od dawna dryfował na pełnym morzu.
Po całym dniu spędzonym na statku Marcus miał wszystkiego serdecznie dość. Niemal od momentu wypłynięcia żaglowca z portu targały nim skrajne emocje. Był wstrząśnięty tym, że ośmielił się sprzeciwić woli ojca i uciekł z zamku, ale zetknięcie się z marynarzami wywołało w nim skrajne przerażenie. Wszyscy w około zapędzali go do katorżniczej pracy. Zachary i Alan próbowali swoimi wskazówkami pomagać w wykonywaniu zadań, jednak on, nieprzyzwyczajony do takiego wysiłku, szybko się męczył i narzekał na zbyt szybkie tempo wiązania lin, za ciężkie beczki z prowiantem i skrzynie z towarem handlowym oraz na sposób szorowania pokładu. Gdy okazało się, że jako nowy chłopiec okrętowy nie potrafi za wiele, od razu stał się obiektem żartów reszty załogi. Gdy mężczyźni kazali mu się wspiąć na maszt, ogarnęła go tak silna panika, że przez kilka chwil nie był w stanie poruszyć swym ciałem. Dopiero czyjeś silne pchnięcie ocknęło go z paraliżu. Zawisł niezręcznie na linowej drabince wywołując wokół głośny śmiech. Zawstydzony i przerażony próbował odnaleźć wzrokiem Zacharego, lecz nigdzie nie mógł go dojrzeć. Purpurowy na twarzy spróbował wspiąć się po drabince poruszając pokracznie drżącymi nogami. Wiatr jednak okazał się zbyt mocny i kołysał nim okrutnie, powodując silne mdłości. Zwymiotował żółcią na pokład i buty jednego z marynarzy.
Potrząsnął głową, by zapomnieć o tej upokarzającej chwili, w której stał się pośmiewiskiem dla całej załogi. Dość już usłyszał za plecami śmiechów i drwin na swój temat. Za każdym razem miał straszną ochotę przywołać do porządku tych nieokrzesanych barbarzyńców i pokazać im, gdzie ich miejsce - jednak po chwili przypominał sobie, że tutaj nie był księciem, który jednym skinieniem głowy mógłby wrzucić wszystkich znęcających się nad nim ludzi do więzienia. Na pokładzie "Fideliusa" był zwykłym chłopcem okrętowym, jedynie namiastką marynarza. W ciągu pierwszej godziny szorowania desek pokładu przynajmniej z pięć razy chciał to wszystko rzucić w diabły, powrócić do Thegardu i na kolanach błagać ojca o wybaczenie, jeśli już zdołano odkryć jego zniknięcie. Ale równocześnie pamiętał o Zacharym i o tym, co sobie obiecali kilkanaście dni temu. Nawet jeśli wizja dalszych dni na tym statku przerażała go, nie chciał się tak łatwo poddać i sprawić zawodu ukochanemu. Tego obawiał się najbardziej: Zachary nagle stwierdzi, że Marcus do niczego się nie nadaje i zostawi go, przekreślając dwa lata ich związku. A jeśli już tak sądzi? Jeśli już uznał mnie za nic niewartego gamonia, którego chce teraz jak najszybciej pozbyć się z galeonu? - pomyślał o tym ze strachem, po chwili jednak zganił się za niemądre myśli.
- To niedorzeczne - szepnął do siebie. - Zachary nie jest taki - stwierdził z większym już przekonaniem i wyciągnął z miski obolałe ręce. Były starte i spuchnięte, na wewnętrznych stronach pojawiły się pęcherze. Wyprostował szybko plecy i natychmiast tego pożałował. Bolały go mięśnie, stawy i kości. Rozejrzał się po ładowni, w której się znajdował, i westchnął ciężko. Jedyną rzeczą, o której w tej chwili marzył, było łóżko oraz spora dawka snu.
Po chwili w pomieszczeniu pojawił się marynarz, który oznajmił koniec wachty chłopaka i odesłał go do kwatery. Marcus z trudem wspiął się po drabince prowadzącej na pokład i ruszył powolnym krokiem stronę dziobu, gdzie znajdowało się wejście prowadzące do jego kabiny.
W środku zastał jedynie Alana, który nalał właśnie z dzbana gorącej wody do wielkiej glinianej misy i obmywał twarz, szyję oraz tors, szykując się najprawdopodobniej do nocnej wachty, o której wspomniał wcześniej. Chłopak usiadł na swojej koi i zdjął z trudem buty, po czym rozejrzał się po kajucie. Była wąska i ciemna, znajdowały się w niej trzy koje: jedna, przymocowana do ściany, znajdowała się nad tą należącą do Marcusa, a kolejna stała po drugiej stronie kajuty, ułożona równolegle do pozostałych; poza tym było tam tylko małe składane biurko, krzesło i dwa drewniane kufry, przymocowane do podłogi. Chłopak postanowił zachować dla siebie to, co sądził o tej kwaterze. Oparł się plecami o ścianę, zamknął oczy i jedynie słuchał krzątaniny przyjaciela Zacka. Po chwili poczuł, jak coś szturcha go w kolano. Uchylił powieki i ujrzał Alana, stojącego ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
- Idę na wachtę - oznajmił mężczyzna ze spokojem.
W tym momencie do pomieszczenia wszedł Zachary; wrzucił pod koję Marcusa trzymane w rękach buty, przeczesał ręką swoje czarne włosy i uśmiechnął się szeroko do pozostałej dwójki. Alan wyminął go w przejściu i z cichym "na razie" zamknął za sobą drzwi, pozostawiając swego przyjaciela oraz księcia samych.
Zachary wyciągnął rękę w stronę kochanka; gdy tylko chłopak ujął tę dłoń, przyciągnął go do siebie i mocno przytulił. Marcus, mimo zmęczenia i obolałych mięśni, otoczył rękami szyję Zacka i wzmocnił uścisk. Wreszcie byli sami. Razem. Udało im się.
Marcus po chwili odsunął się nieco od ukochanego, pogłaskał uśmiechniętą twarz i pocałował.
Wargi Zacharego były miękkie, ciepłe i miały smak soli morskiej. Gdy marynarz rozchylił je zachęcająco, książę natychmiast wsunął język w jego usta, pogłębiając pocałunek. Zack przesunął dłonie z pleców na pośladki młodzieńca; ten zadrżał i poczuł gęsią skórkę. Przylgnął całym sobą do kochanka; palce poruszały się niezgrabnie, gdy rozsznurowywał mu koszulę. Po jej zdjęciu pocałował mężczyznę w szyję, jednocześnie gładził dłońmi opalony tors. Dotychczasowe zmęczenie nagle zniknęło, liczyło się tylko ciepłe ciało Zacharego i jego pieszczoty.
Gdy całował zachłannie ukochanego, poczuł nagle, że ten właśnie ścisnął mocniej jego pas, po czym uniósł nad ziemią i położył na koi. Objął Zacka za szyję i przyciągnął do siebie, wpijając się w jego usta. Mężczyzna przygryzł lekko dolną wargę księcia i przesunął dłonią po brzuchu, wywołując tym ciche westchnienie. Pocałował go w podbródek, szyję, obojczyk… Złapał tasiemki od jego koszuli i zaczął ją rozsznurowywać, całując każde nowo odkryte miejsce na ciele pomrukującego z przyjemności i wiercącego się na koi Marcusa. Chłopak wciągnął głośno powietrze i wsunął palce w czarne kosmyki włosów, gdy marynarz przygryzł jego sutek. Zaczął szybciej oddychać, gdy te usta pieściły pocałunkami brzuch. Złapał Zacharego za włosy i przyciągnął do siebie gwałtownie, wciągając w długi i namiętny pocałunek. Pragnąc więcej dotyku, zaczął ocierać się biodrami o lędźwie kochanka; wsunął przy tym rękę w jego spodnie i zacisnął dłoń na kroczu, na co Zack jęknął cicho. Chłopak odepchnął go nagle od siebie i rozgorączkowanymi ruchami rozpiął mu spodnie, po czym pomógł zsunąć je i rzucił na podłogę. Mężczyzna z kolei zdjął Marcusowi koszulę i resztę ubioru; ogarnął wzrokiem fascynujące nagie ciało i, czując rosnące podniecenie, przysunął się do niego, pocałował kolano, a następnie wewnętrzną część uda i przesunął ustami w stronę lędźwi młodzieńca. Ten jęknął głośno, gdy poczuł dotyk warg na swoim członku, zacisnął ręce na kocu i uniósł nieco biodra, chcąc bardziej zanurzyć się w tych cudownych i ciepłych ustach.
Zachary wzmocnił uścisk na jego ciele do tego stopnia, że z całą pewnością można się było spodziewać później siniaków. Marcus doszedł w ustach kochanka, próbując stłumić swój krzyk dłonią. Po chwili, oddychając głęboko, spojrzał zamglonym jeszcze wzrokiem na Zacka, który przysunął się, musnął delikatnie wargi, po czym rozsunął mu powoli nogi i ułożył się między nimi.
Dotyk gorącego, nagiego ciała ukochanego wywołał u księcia silne dreszcze; przesunął dłońmi po szerokich plecach Zacharego i spowodował ciche westchnienie, gdy pogładził go po czułym punkcie. Doskonale czuł erekcję mężczyzny na swoich biodrach; pocałował go mocno i otarł się prowokująco o jego krocze.
Marynarz sięgnął ręką do swojego bagażu, znajdującego się w głowie koi, i wyjął z niego małą buteleczkę z olejkiem. Usiadł na piętach, między nogami księcia, wylał trochę zawartości butelki na dłoń, zamknął naczynie i wrzucił z powrotem do worka. Rozprowadził olejek na swojej erekcji i wszedł w Marcusa.
Chłopak westchnął głośno, gdy poczuł w sobie Zacharego. Zacisnął dłonie na jego ramionach i mocniej oplótł nogami w pasie, dzięki czemu znalazł sobie wygodniejszą pozycję.
- Szybciej… - jęknął po chwili, zacisnął mięśnie wokół członka mężczyzny i wywołał tym głośny jęk. Przestał myśleć; teraz liczył się tylko Zachary, jego zapach, dotyk skóry i narastająca stopniowo przyjemność, jaką mu dawał.
Jęki Marcusa zamieniły się niemal w szloch, gdy poczuł palce Zacharego na swym członku doprowadzającego go niemal bolesnej erekcji. Wbił zęby w ramię ukochanego, oszołomiony jego przyspieszonymi ruchami, powodującymi zamglenie się obrazu przed oczami. Doszedł po raz drugi, jęcząc imię mężczyzny, i poczuł, jak ten kilka uderzeń serca później osiąga swoje spełnienie
***
Zachary opadł na chłopaka z ciężkim westchnieniem, położył mu głowę na klatce piersiowej i poczuł bicie serca, równie szybkie jak własne. Odetchnął głęboko, uniósł się nieco, uśmiechnął się do niego ciepło, po czym pocałował w czoło. Odgarniając mokre kosmyki włosów ze spoconej twarzy młodzieńca, patrzył czule w ciemne oczy.
- Kocham cię – szepnął i musnął ustami jego dolną wargę.
- Ja ciebie też – odpowiedział Marcus i zamknął oczy.
Zack po chwili zorientował się, że jego książę zasnął. Pogładził go po policzku i wstał z koi; podszedł do misy z letnią już wodą, obmył się, po czym zamoczył w dzbanie niewielki ręcznik, wrócił do śpiącego Marcusa i umył go delikatnie. Pozbierał ubrania z podłogi i przewiesił je przez oparcie krzesła, wyszukał w swoich i chłopaka rzeczach dwie pary spodni, ubrał własne i ostrożnie założył drugą parę śpiącemu, który nawet nie zareagował. Zabrał ze swojej koi koc, przykrył nim ukochanego, usiadł na brzegu posłania i pogładził czule jasnobrązową czuprynę. Oblizał wargi, jakby chciał odnaleźć na nich ostanie ślady znajomego smaku. Jego oczy zamknęły się na moment, a potem znów otworzyły, błyszczące. Nachylił się nad swoim kochankiem, pocałował w policzek, po czym wstał i wdrapał się na własną koję.
- Będzie dobrze – szepnął sam do siebie i po chwili, z lekkim uśmiechem na twarzy, zasnął.