Zapomniane Imris 3
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 18 2012 10:16:25
3. Klucz i koniczyna
Nirishee był w kiepskim humorze. Na nieszczęście tych czterech anielskich duchów, które wyłapał w puszczy obok Imris. Stwierdził z żalem, że nawet długie męczenie zjaw, katowanie ich wymyślnymi zaklęciami, po czym odesłanie w zaświaty wcale nie sprawiły, że poczuł się lepiej.
Siedział na parapecie okna w gospodzie. Jutro przybędzie Espeeron. Nie cieszyło go towarzystwo drugiego Smoka. Zamiótł podłogę końcem długiego ogona. Brakowało mu kotka. I... I anioła chyba też mu brakowało...
Skoczył w dół. Potężne skrzydła uderzyły powietrze. Właściciel gospody czuł, że nie powinien się interesować, czym jest ta rogata bestia z ogonem, która właśnie odlatywała, łopocząc ogromnymi skrzydłami.
* * *
Saffaim poruszył jednym uchem. Podniósł głowę. Wysunął się z objęć śpiącego Akzariela. Drzewa szumiały, ale nie zagłuszyły tego, co kociak usłyszał.
„Obudź się!” trącał łapkami anioła. „No, obudź się wreszcie! Nie możemy tu zostać ani chwili dłużej! Słyszysz mnie?!!” krzyknął mu prosto do ucha.
- Nie wrzeszcz. – anioł skrzywił się. – Czego chcesz tym razem?
„Uciekać.”
- Co? Dlaczego? – posłusznie jednak podniósł się.
„Ktoś tędy idzie.” kotek nastawił uszka. „Ty tego nie słyszysz. A jak usłyszysz, to będzie za późno. Rusz się!”
- Espeeron? – szepnął anioł z przestrachem.
Niemożliwe! Smok, przed którym chciał uciec. Cały czas szedł mu na spotkanie! Potrząsnął głową. Tylko on mógł mieć takiego pecha...
- Ale przecież... On miał już wczoraj dołączyć do Nirishee!
„Wobec tego ma dzień opóźnienia.” stwierdził kociak. „Nie medytuj teraz, tylko się rusz! Smok idzie prosto na nas.”
- To gdzie mamy iść?
„Wracamy do Imris. Przed Espeeron tylko Nirishee jest nas w stanie obronić.”
* * *
- Słyszysz to, co ja? Czy mam jakieś omamy? – zapytał Maktiel, rozglądając się niespokojnie.
- Słyszę... – mruknął Akhibel. – Tylko ktoś nienormalny spaceruje nocą po lesie i śpiewa taką piosenkę.
- Ktoś nienormalny, albo ktoś, kto jest demonem.
* * *
Akzariel oparł się o pień drzewa, dysząc ciężko. Kręciło mu się w głowie. Dodatkowo sprawiał wrażenie, że zaraz nie będzie w stanie odróżnić nieba od ziemi. Osunął się na trawę.
- Już... Już nie mogę... – wychrypiał. – Nie zrobię ani kroku dalej...
„Nie poddawaj się!” Saffaim próbował zmusić anioła do wstania. „No, dalej! To już niedaleko!” skłamał.
Krzyżyk z różą w spojeniu ramion drżał i lśnił.
Skrzydła Nirishee miarowo biły powietrze.
Maktiel i Akhibel biegli przez las, potykając się o korzenie.
Saffaim miauczał żałośnie, kuląc uszy.
Akzariel dygotał. Przytrzymywał się chropowatego pnia, żeby nie osunąć się całkowicie do poziomu gruntu.
Na skraju polanki stanęła postać ze szponami, długimi kłami, ogonem i olbrzymimi skrzydłami. Z jej czoła wyrastał pojedynczy, skręcony róg. Przestała śpiewać i uśmiechnęła się dziko.
- Biedny, ranny aniołek, sam w środku wielkiej puszczy... – zaszemrała szyderczo. – No, kici, kici... Chodź do mnie, malutki... Nie możesz się ruszyć...? Trudno, wobec tego Espeeron sama do ciebie podejdzie!
* * *
Przeciągły krzyk zmusił Maktiela i Akhbiela do przyspieszenia biegu. A gałęzi i wystających korzeni jak na złość było coraz więcej. Splątane konary drzew nie pozwalały na rozwinięcie skrzydeł. Byli zdani tylko na własne nogi.
* * *
Błękitno-złota smoczyca była więcej niż ogromna. Sam łeb z pojedynczym rogiem jak u jednorożca, miała większy niż Akzariel i Saffaim razem wzięci. Jej ryk rozniósł się echem po lesie. Podniosła szponiastą łapę. Uśmiechnęła się. Zamordowanie tego anioła będzie prostsze od kopnięcia niemowlaka.
Coś jednak zablokowało spadające pazury. Spojrzała zdumiona na srebrne, płynne światło kłębiące się wokół pozornie bezbronnej ofiary. Mlasnęła z wyraźnym niezadowoleniem. Schyliła łeb. Światło wypływało z medalionu. Aha, więc to tej zabaweczki trzeba pozbyć się najpierw. Uniosła drugą łapę. Jednym pazurem zerwała medalion z szyi anioła, o mało nie rozszarpując mu przy tym tchawicy. Blask przygasł, ale nie zamierzał zniknąć. Szarpała światło szponami, ale dawało to tyle, co krojenie mgły nożem. Coraz mniej jej się to podobało. Rozwarła pysk. Trudno, najwyżej spopieli anioła i nie będzie się bawiła w torturowanie go. Akzariel i Saffaim zobaczyli migotanie ognia w dnie jej gardzieli. Przyszłość... Przyszłość była świetlana... Zacisnęli oczy. Nie chcieli jej widzieć.
Las niósł echem jakiś głośny łomot. Smoczyca zamknęła pysk i rozejrzała się w poszukiwaniu źródła hałasu. Nie zdążyła odwrócić łba w odpowiednią stronę, gdy zza walących się drzew coś na nią wyskoczyło i odepchnęło w bok, zwalając z nóg.
„Patrz! Zobacz, aniele!” wyszeptał z zachwytem Saffaim.
- A co? Światełko w tunelu? – zapytał Akzariel, nie unosząc powiek.
„Nirishee...”
Anioł ostrożnie otworzył oczy. Przez chwilę myślał, że trafił do książki fantasy. Ale... Przecież nigdy nie miał problemów ze wzrokiem. Dokładnie widział dwa smoki krążące wokół siebie i warczące gardłowo. Jednym z nich była błękitno-złota smoczyca, która go zaatakowała. Drugim musiał być Nirishee. Potężny, czerwono-czarny samiec. Akzariel z niejakim zadowoleniem odnotował fakt, że Nirishee jest większy, ma dłuższe szpony i kły, a jego skrzydła są mniej poszarpane niż u przeciwniczki.
Gdy smok uderzył w ziemię ogonem, skoczyli sobie do gardeł. Nirishee szybko powalił smoczycę i wbił zęby w jej szyję. Odepchnęła go tylnymi nogami. Próbowała wrazić swój róg między łuski na jego boku, ale on zacisnął kły na błękitno-złotym ogonie. Zawyła. Odpłaciła się, wyrywając mu łuski na grzbiecie. Uderzył ją w kark ogonem. Zaskomliła, ale natychmiast chwyciła zębami jego tylną łapę. Nirishee zawarczał głucho, po czym złapał szponami róg i odgiął jej łeb z wyraźnym zamiarem złamania karku. Wywinęła się. Podcięła go i przewróciła. Potoczyli się po ziemi. Przycisnęła go. Opierał się na skrzydłach.
Na skrzydłach, pomiędzy którymi znaleźli się Akzariel i Saffaim. Nirishee zaryczał wściekle. Rzucił łbem, zmiatając całą koronę drzewa. Anioł skulił się w deszczu opadających liści. Słyszał jak kości skrzydeł pod naciskiem Espeeron pękają jedna po drugiej. Smoczyca napierała coraz mocniej. Czerwony smok zaczął smagać jej oczy końcem ogona. Puściła go. Nie chciała oślepnąć. Skoczył na nią. Szarpał kłami szyję przeciwniczki. Po chwili miał na pysku jej krew. Zepchnęła go z siebie. Zamachnęła się, ale on zdążył uskoczyć. Uderzył ją pazurami w skroń. Upadła. Zwinęła się w kłębek. Cichym piskiem dała mu znać, że się poddaje. Że już nie chce walczyć.
Akzariel zrozumiał. Nirishee nie chciał. Rozorał jej szponami ramię. Rwał kłami łuski z jej karku. Piszczała z bólu. Nie przerwał. Wciąż zawzięcie atakował. Nienawiść była jak obłęd wymalowany w jarzących się, bezlitosnych oczach.
- Nirishee! Przestań! Przestań! – Akzariel z trudem wstał. – Poddała się! Nie rań jej! Przestań!!!
Srebrne światło do tej pory otaczające go lśniącą mgiełką zaiskrzyło się i znikło. Czerwony smok spojrzał najpierw na nie, potem na anioła. Jego czerwone ślepia nabrały wyrazu. Opadł na ziemię. Zamruczał coś. Połamane skrzydła wisiały bezwładnie wzdłuż jego boków. Doczołgał się do anioła. Akzariel patrzył w zmrużone, czerwone oko z pionową linią źrenicy. Było wielkości pięści dorosłego człowieka. Nirishee westchnął i ułożył łeb u stóp anioła. Jego skrzydła broczyły krwią, rozdarte błony wisiały na połamanych kościach. Akzariel przykucnął. Ostrożnie dotknął dłonią jego pyska. Smok zamknął oczy.
- Podrzędny demon, co? – uśmiechnął się ciepło. – Jesteś silny jak sam Lucyfer.
Podbiegł do niego Saffaim. W pyszczku trzymał medalion z zerwanym łańcuszkiem. Na polankę wypadli zdyszani Maktiel i Akhibel. Rozejrzeli się po pobojowisku.
- Wygląda mi na to, że się spóźniliśmy – mruknął Akhibel.
- Akzariel! Nic ci nie jest? – Maktiel skoczył ku niemu, ale powstrzymał go unoszący się właśnie smoczy łeb.
Smok drgnął. Przekształcał się. Akzariel cofnął rękę, którą do tej pory bezwiednie gładził go po pysku. Sam też by się cofnął, ale za plecami miał pień ogołoconego z korony drzewa. Przez chwilę widział Nirishee z długimi rogami, szponami, kłami i ogonem. Demon zaraz jednak powrócił do ludzkiej postaci.
- Moje skrzydła... – jęknął. – Nie mogę na nich latać...
- Pomyślałbyś czasem o kimś innym poza sobą – odezwał się głos za nim.
Wszyscy jednocześnie odwrócili się. Z ziemi podnosiła się zakrwawiona dziewczyna. Stereotypów urody nie przełamywała, bo była błękitnooką blondynką. Nosiła białą koszulkę z napisem Sweet Girl i dżinsowe spodnie z różowym paskiem. Bez rogu, pazurów i innych smoczych dodatków była bardzo ładna.
- Espeeron, nie mylę się? – zapytał chłodno Nirishee.
- Nie. – potrząsnęła lokami. – Przysłał mnie tu Lucyfer. Miałam opóźnienie. Wiem, że moje przybycie szacowano na dzień jutrzejszy, ale udało mi się sprężyć. – uśmiechnęła się uroczo i już w żaden sposób nie przypominała krwiożerczej bestii.
- Piękną opinię nam wyrabiasz. Potężne Smoki atakują słabe, ranne anioły.
- Oj, napatoczył mi się – prychnęła. – Nie wściekaj się o jednego pierzastego. Jestem tu, żeby ci pomóc odnaleźć... pewną rzecz. Potem mam cię zabrać do Pałacu Płomieni na ceremonię.
- Co? Jaką ceremonię? – zdumiał się Nirishee. – Znowu o czymś nie wiem?
- Jak to jaką? Jesteś moim narzeczonym. Mamy się pobrać.
Zapadła długa chwila ciszy. Trudno stwierdzić jednoznacznie, kto w tym towarzystwie był najbardziej zaszokowany wiadomością. Nirishee w końcu odzyskał głos.
- ŻE CO?!!! Kto powiedział, że mam się z tobą ożenić?!!!
- Lucyfer... Zaręczył nas ze sobą... – zaczęła Espeeron, ale Nirishee nie zamierzał jej słuchać.
- Zabiję skurwiela!!! Wywlokę mu płuca uchem!!!
- Ale... Ale... – zająknęła się demonica.
- Nie ma żadnych „ale”!!! Albo sukinsyn cofnie te zaręczyny, albo rozsmaruję jego flaki po całym Pałacu Płomieni!!!
- Kocham cię! – zdążyła krzyknąć, kiedy nabierał oddechu.
- Nie możesz mnie kochać!!! Nigdy wcześniej mnie nie widziałaś!!!
- Widziałam twój portret namalowany przez Asmodeusza! Posłuchaj mnie! Lucyfer wszystkie swoje Smoki podobierał w pary. Tym, które lubił najbardziej, przydzielił najładniejsze smocze partnerki – zaakcentowała przymiotnik... – Starannie wybrane spośród wielu innych – ...i liczebnik. – Chodzi o przedłużenie linii...
- A co ja, cholera, jestem?!!! – znów jej przerwał. – Samiec reproduktor, czy co?!!! Niech sobie ciągłość rodową przedłuża pozostałe dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć Smoków!!! Ja nie zamierzam!!! A już na pewno nie z tobą!!!
- Ale... Ja cię tak bardzo kocham! – jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
- Nie weźmiesz mnie na litość!!! Nie poślubię cię, choćby się świat kończył!!!
- W porządku – mruknęła, otrzepując sobie spodnie. – Możesz mnie nie kochać, ale do ołtarza i tak cię zaciągnę.
- Nie wyobrażaj sobie, ty podlotku na wyrost nazywany Smokiem!!!
- Zedrzesz sobie gardło.
- Nie interesuj się moim gardłem!!!
Akzariel był tak samo zdezorientowany jak Maktiel i Akhibel. Popatrywali tylko to na demona, to na demonicę.
„Zobacz, dopiero dowiedział się o zaręczynach, a już kłócą się jak stare małżeństwo.” Zauważył złośliwie Saffaim, wdrapując się na ramię anioła.
Akzariel nie odpowiedział.
„Boli cię to, co?” kontynuował kociak, a anioł zrozumiał, że wcale nie ma na myśli ran zadanych przez zaklęcia. „To, że on ma narzeczoną. Nawet, jeśli nie cierpi jej od pierwszego wejrzenia jak jasna cholera. Powiedz, że boli.”
- Nieprawda.
„Posłuchaj mnie uważnie. Nawet ja – kotek, który czysto teoretycznie nie powinien interesować się niczym poza spaniem, jedzeniem, kuwetą i kocicami – widzę, że między tobą a Nirishee jest coś więcej niż wzajemna niechęć.”
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe. On jest demonem, a ja aniołem. Poza tym wolę anielice.
„Aaa... Owszem, Mordad był absolutnie przepiękną anielicą...” Akzariel spiorunował kociaka wzrokiem. Zastanowił się, czy ciągnięcie go za te duże, kosmate uszy i duszenie nie podpadałoby pod paragraf o znęcaniu się nad zwierzętami.
„Podpadałoby. Ale szybciej niż Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami dorwałby cię Nirishee. Uwierz, że po przejściu przez jego wymiar sprawiedliwości nie mógłbyś być nawet dawcą organów.” Uprzedził Saffaim ze słodką miną niewinnego kociątka.
- Nie czytaj mi w myślach, podła bestyjko. A ja i Nirishee nie możemy się ze sobą związać. Takie są zasady.
„Czy demon nie udowodnił ci już wystarczającą ilość razy, że wszelkiej maści zasady ma głęboko gdzieś i że w jego przypadku pozostaną tam po wsze czasy? Poza tym podobasz mu się.”
- Taaak... I to dlatego chciał mnie kiedyś zabić mieczem – mruknął Akzariel.
„A dziś ocalił ci życie. Walczył o ciebie z Espeeron. Poświęcił swoje skrzydła, żeby cię nie przygnieść. Mam kontynuować?”
- Przypominam, że jesteś jego zwierzątkiem. Byłeś ze mną, więc wedle wszelkiego prawdopodobieństwa on przybył tu, żeby ratować ciebie. I przestań ze mną gadać, bo wyglądam jakbym prowadził monolog. Nikt poza mną cię nie słyszy.
„Dobra, mogę się nie odzywać, ignorancie. Jak sobie chcesz.” Prychnął kociak i, udając obrażonego, z podniesionym wysoko ogonem podreptał do Nirishee.
- Miau – oświadczył.
- Ach, więc to tu jesteś, Saffaim! – demon podniósł kotka na ręce i przytulił do siebie. – Nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem, maluchu. A co by było, jakby tutejsze elfy żarły koty, co?
Espeeron odstawiała minę skrajnie urażonej dumy. Nirishee posadził sobie Saffaima na ramieniu. Wyglądało na to, że bardziej by się wściekł, gdyby ktoś kopnął jego kota, niż porwał, zgwałcił i zakatował na śmierć narzeczoną. W hierarchii wartości demona Espeeron była na samym dole i balansowała pomiędzy ogromną niechęcią, a całkowitym wypadnięciem poza ranking.
- Wy, z drogi. – wskazał na oba zaskoczone anioły. – No, jazda mi stąd – warknął wściekle. – Jestem dziś we wrednym humorze, a to nie oznacza nic lepszego niż błyskawiczna śmierć. Idziemy, Akzarielu. – Akzariel zrobił wielkie oczy, bo demon właśnie z własnej, nieprzymuszonej woli zaoferował mu pomoc w podniesieniu się.
- Gdzie będziemy spać? – zapytała, pozornie obojętnie, Espeeron.
- My? – Nirishee zaśmiał się szyderczo. – Ja i aniołek mamy wspólny pokój w gospodzie. Ty sobie coś wynajmij. Najlepiej w budynku na drugim końcu wioski. Nie mam zamiaru oglądać twojego pyska przed snem – dorzucił jadowicie.
* * *
Akzariel ułożył się na swoim sienniku, z którego nadal zawzięcie wyłaziły słomki. Przy takim tempie w środku już dawno powinno zabraknąć słomy. Musiał dzielić swoją poduszkę z Saffaimem (głównie z tego względu, że Nirishee uwielbiał całe posłanie wyłącznie do swojej dyspozycji odrobinę bardziej niż kotka, w związku z czym nie zamierzał wydzierżawiać mu nawet kawałka miejsca).
O podłogę uderzył jeden z masywnych buciorów Nirishee, prawdopodobnie budząc jakichś gości gospody w pokojach piętro niżej. Akzariel poczekał, aż drugi również spadnie na klepki (bardzo możliwe, że wyrywając ze snu wszystkich, których nie obudził pierwszy but). Zwinął się w kłębek. Wziął w dwa palce puchaty ogonek Saffaima i odsunął go od swojej twarzy. Pierwsze promienie słońca powitał ziewnięciem. Zasnął.
* * *
Ocknął się. Ktoś od dłuższego czasu szarpał go za ramię. W słabym świetle zachodzącego słońca lśniły czerwone ślepia.
- Nirishee?... – zapytał anioł cichutko.
- Cieszę się, że w ogóle mnie poznajesz – mruknął demon. – Miotałeś się we śnie, jakbyś strasznie chciał skręcić sobie kark albo złamać kręgosłup.
- To... To był tylko zły sen...
- Aha, rozumiem. Co oni ci w tym śnie robili? Łamali cię kołem czy wlewali do gardła gotującą oliwę?
- To... Nieważne – rzucił Akzariel niechętnie, uciekając spojrzeniem w bok.
- Saffaim, spadaj stąd. – Nirishee złapał kociaka za skórę na karku i zepchnął z siennika. – A ty się posuń. Masz tam jeszcze sporo miejsca.
- C...Co ty robisz?!
- Nie pozwolę ci spać samemu, bo nachodzą cię myśli samobójcze.
- Wynoś się z mojego łóżka!
- Faktycznie, niewygodne jakieś takie. Słomki się wbijają. Możemy spać w moim – zaproponował beztrosko demon.
- Nie ma mowy! Wyłaź stąd!
- Uciszysz się wreszcie, czy mam cię zakneblować?
Nirishee otoczył Akzariela ramieniem i przyciągnął do siebie. Anioł musiałby dokonać cudu akrobatycznego, żeby się odsunąć, więc ze zrezygnowaniem położył głowę na piersi demona. Miał ogromną nadzieję, że w mroku Nirishee nie zauważy jego rumieńców. Zza ściany dochodziły dziwne odgłosy.
- Co to za wycie? – zapytał, unosząc głowę, ale demon niezbyt delikatnie zmusił go, żeby ułożył ją z powrotem tam, gdzie przed chwilą była.
- Espeeron ryczy z cebulą pod poduszką i udaje, że jest samotna, porzucona, niekochana i odepchnięta. Nic ważnego, śpij.
- Nie lubisz jej, co?
- Niemożliwe... Jak to zauważyłeś?... To się aż tak rzuca w oczy?... – zamruczał sennie Nirishee.
- Au! Nie dotykaj tego miejsca, sadysto – syknął boleśnie Akzariel.
- Wybacz – demon zsunął dłoń w dół. – Wychudłeś. Masz zapadłe boki. – przeciągnął palcem po jasnym materiale. – Mogę ci policzyć żebra. Popatrz... Jedno... Drugie...Trzecie... – ręka Nirishee zeszła jeszcze niżej i spoczęła na biodrze anioła.
- Zabieraj łapę. Jeśli dotkniesz mnie niżej, to będziesz nosił zęby w kieszeniach – warknął Akzariel, patrząc Nirishee prosto w oczy.
- Akurat. Jesteś tak słaby, że nawet mrówka by cię pokonała, nie mówiąc o demonie-Smoku. – uśmiechnął się złośliwie. – Śpij, już zmierzcha. Od jutra muszę się tobą poważnie zająć, bo jeszcze zdechniesz.
- Zdechnę to ja dopiero pod twoją opieką...
- Bądź wreszcie cicho. – demon ziewnął. – Gadasz tak samo jak ona... Dużo, długo, nieciekawie i bez sensu. Ej, nie obrażaj się, mały.
- To się dopiero staruch odezwał... Jesteś młodszy ode mnie, smarkaczu...
- Nie widać po tobie... I zamknij się wreszcie, bo zaknebluję.
- To ty mi się wpakowałeś do łóż...
- Cicho! – Nirishee przytknął mu palec do ust. – Jeżeli się odezwiesz, to cię zamorduję.
- No co ty... Będziesz się znęcał nad rannym?
Demon uśmiechnął się łagodnie. Anioł wyglądał naprawdę słodko. Z zasady nie cierpiał uroczych, słodkich widoczków, ale mając u swojego boku taką śliczną, pogrążoną we śnie istotkę chyba tylko głaz nie zareagowałby w jakikolwiek sposób. Odgarnął kosmyki jasnych włosów, uparcie opadające na czoło śpiącego Akzariela. Zobaczył nacięcie na jego policzku. Poniosło go wtedy, nie uważał i niechcący zranił anioła. Spróbował ostrożnie zsunąć się z siennika, ale Akzariel poruszył się niespokojnie i złapał palcami skrawek czarnej koszuli. Nirishee potrzebowałby łomu, żeby rozewrzeć jego zaciśnięte palce. Westchnął i przytulił anioła. Właściwie nie mógł zrobić nic innego, ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało.
- Jesteś o niego strasznie zazdrosny – wyszeptał w kierunku pobłyskującego medalionu na szyi Akzariela. – Teraz ten aniołeczek jest mój. Nie wykazałeś się za bardzo w konfrontacji z Espeeron, co? Robiła z ciebie mikroskopijne kawałeczki srebrnego światła. W końcu dostałaby się do Akzariela. No i po co się tak wściekasz? Nie szarp za łańcuszek, bo go obudzisz. Głupi trup...
Medalion znieruchomiał. Nirishee obdarzył go triumfalnym uśmiechem.
- On jest teraz mój. Niczyj inny.
* * *
- Nie powinieneś tego robić – stęknął Akhibel.
- Nie pytam cię o zdanie. Podsadź mnie trochę wyżej – szepnął Maktiel.
- Kiedy wrócimy z tej dziury do cywilizowanego świata, to pierwszą rzeczą, którą zrobisz, będzie kupienie mi Kosmodisku.
- Przestań wreszcie narzekać.
- Ja? To ty chcesz uspokoić swoje sumienie i zobaczyć, czy demon nie skatował nam Akzariela. Zabierz tę nogę, masz brudne stopy! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie chodził boso?
- Wiesz co? – Maktiel spojrzał w dół na dźwigającego go anioła. – Akhibel to może jesteś, ale Milczący na pewno nie. Poza tym drzewa nie noszą butów.
- Ani nie pakują się przez okno do pokoju w gospodzie, jeśli jest tam cholernie silny, niebezpieczny demon.
- Przestałbyś wreszcie jęczeć. Też chciałeś zobaczyć, jak się ma Akzariel. Jeżeli jeszcze żyje – dodał Anioł Drzew grobowym tonem. – Ostatnio Smok był w podłym nastroju, a sam dobrze wiesz, że nic nie poprawia demonom humoru tak jak długie torturowanie bezbronnych ofiar. No, jeszcze troszkę do góry. Jeszcze troszeczkę.
- Wyżej już nie mogę – jęknął Akhibel.
Anioł Drzew złapał za parapet i podciągnął się. Na chwilę znieruchomiał, po czym stracił równowagę. Akhibel zamortyzował upadek. I wcale nie był z tego zadowolony.
- Łamaga – syknął złośliwie.
- Nie uwierzysz... Na pewno mi nie uwierzysz... Sam musisz to zobaczyć...
Anioł Komet zmierzył przyjaciela uważnym spojrzeniem. Czyżby ujrzał wnętrzności Akzariela rozwleczone po całym pokoju? Albo coś gorszego? Drżącymi ze zdenerwowania rękami przyciągnął drewnianą skrzynkę. Doskoczył z niej do okna i wciągnął się na parapet. Nie mogli użyć skrzydeł. Demon, zwłaszcza o tak wyczulonych zmysłach jak Smok, błyskawicznie rozpoznałby emanującą z nich anielską aurę. Akhibel omiótł wzrokiem pokój.
- Nooo, na mordowanego to mi raczej nie wygląda – stwierdził w końcu.
- Przecież... Przecież on...
- No widzę. Śpi przytulony do demona. Ja wiem?... Może w ten sposób zdobywa się zaufanie demonów?
- Sypiając z nimi w jednym łóżku?!
- Nie krzycz tak. – Akhibel miękko zeskoczył na dół. – Pobudzisz ich. Widzisz? Akzariel żyje i nawet ma się całkiem nieźle. Idziemy.
- Ale...
- I demon nie wygląda jakby marzył o wypruciu mu flaków. Idziemy – powtórzył dobitnie Anioł Komet i pociągnął za sobą wciąż oszołomionego Maktiela.
* * *
Akzariel otworzył jedno oko. Wybrali sobie najgorszy pokój, jaki tylko można było mieć. Z oknem wychodzącym idealnie na wschód. Anioł skrzywił się, bo promienie słońca, początkowo mizerne i nieśmiałe, z każdą chwilą intensywniały. Ponowne zaśnięcie było już niemożliwe. Ziewnął, przeciągając się.
Nirishee poruszył się przez sen, ale wcale nie miał zamiaru się budzić. Akzariel złapał się na tym, że wyciągał już dłoń, żeby odgarnąć tu z twarzy długie pasmo czerwonych włosów. Zapobiegliwie cofnął rękę i przycisnął ją do klatki piersiowej. Sam zrugał się w duchu za swoją głupotę.
Powiódł po pokoju wzrokiem. Saffaim spał wyciągnięty na sienniku swojego pana. Na podłodze leżał rzucony niedbale czarny płaszcz Nirishee, tuż obok ładnie poskładanego w kostkę jego własnego błękitnego płaszcza. Kawałek bliżej spoczywały oba ciężkie buty ze splątanymi sznurówkami. Wewnątrz jednego z nich coś połyskiwało srebrzyście. Akzariel, ciągnięty ciekawością, ostrożnie wstał, przeszedł nad Nirishee i pochylił się nad butem.
W środku była nieduża wewnętrzna kieszeń. Zapięcie, dobrze ukryte w futrzanym podbiciu, teraz poluzowało się troszeczkę i ukazywało kawałek zawartości. Akzariel, z całkiem oczywistym przeświadczeniem, że nie powinien ruszać niczego, co należy do Nirishee, wyciągnął schowany przedmiot.
Nie udało mu się stłumić cichego westchnięcia bezgranicznego zdumienia. Nerwowo odwrócił się, ale demon spał wystarczająco głęboko, że do obudzenia go nie wystarczyłoby zwykłe westchnienie, odrobinkę tylko głośniejsze od normalnego oddechu. Akzariel jeszcze raz spojrzał na trzymany przedmiot. Srebrny kluczyk w kształcie czterolistnej koniczyny. Z dolnego listka wychodził pojedynczy pręcik o tak skomplikowanym zakończeniu, że zamka pasującego do niego nie byłyby w stanie skonstruować istoty ludzkie. Właściwie to całe to zwieńczenie stanowiły wypustki, zagłębienia i misterny mechanizm, który uruchomił się, kiedy Akzariel przesunął po nim palcem. Cała dolna część klucza zaczęła się obracać i przekręcać bezszelestnie. Nirishee prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałby się o tym, że anioł odnalazł klucz, gdyby srebrna koniczyna nagle nie rozpaliła się do czerwoności, gdyby Akzariel nie syknął z bólu i gdyby jego poparzone palce nie upuściły klucza na podłogę.
Demon bez ostrzeżenia skoczył na niego. Nie dając nawet pozorów delikatności, cisnął aniołem o podłogę i przygwoździł go do niej. Zacisnął palce na szyi Akzariela. Opamiętał się dopiero po kilku sekundach, kiedy zorientował się, że zaraz udusi anioła. Puścił. Akzariel zaczął kaszleć, gwałtownie nabierając powietrze. Na jego szyi zdążyły pojawić się lekkie zasinienia. Demon bezwiednie przyjął postać pół-smoka, a anioł poczuł się co najmniej zagrożony. Ten klucz musiał być czymś bardzo istotnym, skoro do obrony go Nirishee z miejsca przybrał formę dającą mu więcej sił.
- Coś ty zrobił, idioto zatracony... – warknął ostro.
Chwycił srebrny klucz i szybko schował go w swoim bucie. Obrzucił anioła nienawistnym spojrzeniem, a czerwone oczy prawie wrzały z wściekłości. Akzariel czuł się na poły przerażony tak agresywnym zachowaniem demona, a na poły... Czuł żal, że Smok nie odnosi się już do niego tak ciepło i przyjaźnie.
- On... On tak błyszczał na srebrno... Nie mogłem tego nie zauważyć...
- Łżesz! – Nirishee wyciągnął szponiastą dłoń, jakby zamierzał uderzyć Akzariela, patrzącego ze strachem na ostre kły, wyrastające ze skroni demona rogi i długi ogon, wijący się jak rozjuszony wąż. – Klucz zaczyna świecić tylko kiedy wyczuje aurę Smoka!
- Możliwe... Możliwe, że przeszedłem twoją aurą... Spaliśmy tak blisko siebie...
Czerwona strzałka na końcu ogona biła jeszcze nerwowo podłogę, ale Nirishee musiał uznać taką hipotezę. Złagodniał, powracając do zwykłej, ludzkiej postaci.
- Nie powinieneś ruszać moich rzeczy – mruknął. – Mam nadzieję, że te poparzone palce czegoś cię na przyszłość nauczą. A teraz poczekaj tu. Przyniosę ci coś do jedzenia.
- Nie, zaczekaj. Muszę ci coś powiedzieć. Musisz mnie wysłuchać!
- Po śniadaniu.
- Teraz!
Nirishee spojrzał na Akzariela zdziwiony. Tak stanowczy nie był nawet kiedy demon wpakował mu się do łóżka.
- Słucham. Co chcesz mi powiedzieć?
- Usiądź. Nie zamierzam zadzierać głowy.
Nirishee dla samej satysfakcji zamierzał się postawić, ale było coś takiego w oczach Akzariela, że postanowił usłuchać. Usiadł na brzegu siennika obok anioła.
- Śnił mi się ten klucz. Nie, nie przerywaj – rzucił Akzariel widząc, że Nirishee zamierza coś wtrącić. – Widziałem ten sam klucz w swoim śnie. Był złamany na pół, nie miał dolnej części, tej z ruchomą końcówką. Wisiał na srebrnym łańcuszku – anioł odwrócił wzrok i wbił go w podłogę. – A ten łańcuszek był zaczepiony na kle martwego, czarno-czerwonego Smoka z wyłupionymi oczami... Nirishee... – szepnął cicho i spojrzał na demona szklącymi się oczami pełnymi z trudem powstrzymywanych łez. – Co to miało oznaczać? Cały ogród unurzany we krwi nieżywych Smoków... Wszystkie martwe, zamordowane w możliwie jak najokrutniejszy sposób... Nishee... Nishee!
Demon nie był na to przygotowany. Nie miał zielonego pojęcia, jak się teraz zachować. Tulił się do niego śliczny, płaczący mu na ramieniu aniołek, a on nie wiedział, co powinien zrobić. Demony nie miały takich problemów. Kiedy czuły się źle dawały komuś w zęby i wracał im dobry humor. Anioły okazały się być w tej materii dużo bardziej skomplikowane. Ponieważ sytuacja wymagała od Nirishee jakieś reakcji, demon nieśmiało objął Akzariela.
- No, cichutko, Zari. Nie płacz, aniołku. Nie płacz tak, bo mi głupio. – na zdziwione spojrzenie Akzariela odpowiedział spokojnym uśmiechem. – No co ty, płakać za takim złośliwym, wrednym, podłym, egoistycznym ochłapem mięsa jak ja? Nawet kruki pogardziłyby padliną po mnie. – w oczach anioła znowu zalśniły łzy; słowa pocieszenia były co najmniej nietrafione. – Hej, spokojnie, proszę cię, nie płacz! Nie umiem pocieszać, Zari! Nie wiem, co mam powiedzieć, żebyś przestał moczyć mi łzami koszulę. Nie znam się na aniołach.
- To powiedz, że nie umrzesz... Że mnie nie zostawisz tak jak Mordad...
- Dobrze, obie...
- Nie obiecuj! Mordad złamał dane mi słowo, więc nie obiecuj. Po prostu powiedz, że nie umrzesz...
Nirishee powoli oderwał anioła od siebie i długą chwilę patrzył na niego. W końcu puścił jego przedramiona i wstał z siennika.
- Umrę. Zginą wszystkie Smoki. Zobaczyłeś we śnie, co stanie się z naszym rodem, jeśli ja i Espeeron nie znajdziemy tego, po co przysłał nas Lucyfer. Widziałeś rzeczy, które staną się przyszłością, jeśli ja i moja narzeczona zawiedziemy. Jeśli klucz-koniczyna, dobrze ukryty w moim bucie, zostanie złamany – Nirishee westchnął. – Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę. Nie patrz na mnie takim wzrokiem. Wrócę na pewno.
Wyszedł z pokoju i oparł się plecami o drzwi. Akzariel jest aniołem. Jeśli zdradzi, jeśli ukradnie klucz i wyda go Niebu, wszystkie Smoki czeka zagłada. Akzariel nie wiedział wszystkiego, ale i tak dowiedział się za dużo. Czy z winy głupiego snu będzie musiał umrzeć?... Demon potrząsnął głową i zszedł na dół.
W gospodzie ruch był jeszcze nieduży. Gospodarz w całości poświęcił swoją uwagę wycieraniu lady, kiedy tylko zobaczył jednego ze swoich dzikich lokatorów. Tego groźniejszego. Odskoczył przerażony, kiedy Nirishee oparł dłonie o stanowczo za długich paznokciach na blacie i pochylił się ku niemu.
- Mam na górze ciężko rannego towarzysza. Potrzebuję dla niego kubka gorącej herbaty i kilku dobrych, świeżych owoców. Rozumiesz mnie?
Karczmarz pokiwał głową. Pewnie, że zrozumiał. Mógł policzyć kły wyszczerzonemu, wytatuowanemu smokowi lub dokładnie przyjrzeć się wszystkim ciemnym kreseczkom na czerwonych tęczówkach. Z takiej perspektywy wszystko natychmiast staje się jasne i oczywiste. Pobiegł do kuchni odprowadzany spojrzeniem demona.
* * *
Saffaim przydreptał do anioła. Usiadł mu na kolanach.
„Tam leży chustka. Otrzyj łzy.”
Akzariel bez słowa podniósł białą chustkę. W prawym dolnym rogu miała wyhaftowane czerwoną nicią litery NSS z wplecionym motywem smoczego skrzydła i języków płomieni.
„To znaczy ‘Niri Share Shee – Smok Piekielnego Ognia’.” wyjaśnił Saffaim, kiedy zobaczył, że Akzariel wpatruje się w haft. „Przypuszczam, że Nirishee taki sam wzór ma też gdzieś na wewnętrznej stronie swojego płaszcza.”
Anioł złożył ładnie chustkę i położył ją na zmiętoszonym, czarnym płaszczu, który prawdopodobnie wyglądałby lepiej nawet, gdyby go wyciągnąć psu z gardła. Otarł łzy szerokimi, złoconymi rękawami swojej błękitnej koszuli.
„Nie musisz czuć się tak upokorzony.” powiedział kotek. „Nirishee czasami miewa czysto ludzkie odruchy, chociaż z ludźmi nie miał zbyt wiele do czynienia.”
- To dlaczego tak ich nie cierpi? – zapytał Akzariel.
„Wiesz, do stworzenia każdego ze Smoków Lucyfer potrzebował silnego impulsu zła, przejawu grzechu w czystej postaci. Nirishee zrodził się z nienawiści matki do jej niechcianego dziecka. Kobieta zabiła je i porzuciła gdzieś w lesie. Zanim jeszcze noworodek wystygł, Lucyfer wyciągnął z jego ciałka czerwone jajko. Właśnie z tego jajka wykluł się Nirishee. Przesycony nienawiścią matki sam nie cierpi dzieci. Dlatego tak bardzo zdenerwował się, kiedy nie pozwoliłeś mu pozabijać tamtych bawiących się dzieciaków.”
- A Espeeron? Jaki impuls zarządził jej narodzinami?
„Najcięższy z grzechów, jakie może popełnić anioł.” Saffaim zmrużył szmaragdowe oczy. „Morderstwo innego anioła. Lucyfer wydobył jej jajko z serca zabitego anioła, zanim ten rozwiał się na świetlisty popiół, powracający do Boga. Na twoim miejscu uważałbym na nią. Nie dość, że genetycznie ma wpisaną głęboką zawiść wobec aniołów, to jeszcze stajesz na drodze pomiędzy nią a Nirishee. Ma kilka powodów, dla których mogłaby chcieć ‘usunąć’ cię z życia jej narzeczonego. Tym bardziej, że Nirishee zdecydowanie bardziej woli ciebie niż ją.”
Akzariel puścił tę uwagę mimo uszu. Zamyślił się nad słowami kotka.
- Tysiąc grzechów... Tysiąc najstraszliwszych uczynków, jakich dopuścili się ludzie, anioły, elfy, wampiry... Tysiąc zbrodni przeciw boskim prawom... Dało życie tysiącu najpotężniejszym demonom... I komuś zależy na tym, aby wszystkie zginęły... Dobrze rozumiem?
„Tak, ale aż dziwne, że nie domyślasz się końca. I swojej w nim roli.”
- Co?
„To przecież Niebu chodzi o eliminację Smoków. Po bitwie w Imris siły Piekła są bardzo uszczuplone. Naszą główną bronią są właśnie Smoki. Tylko ze względu na nie niebiańscy dostojnicy jeszcze nie wyzwali nas do walki. Tylko błysk smoczych kłów i szum ich skrzydeł powstrzymuje Niebo. Dobrze wiesz, co się stanie, gdy umrą Smoki. Piekło zostanie rozniesione w strzępy. Myślisz, że przysłano cię tutaj, żebyś odprawiał dusze zbłąkanych demonów? Nie rozśmieszaj mnie. Metatron umieścił cię tu głównie po to, żebyś wkradł się w łaski jednego ze Smoków. Jesteś tu po to, by zdobyć zaufanie Nirishee, by pozornie z własnej woli pomóc mu odnaleźć to, czego szuka. W odpowiedniej chwili Niebo upomni się o ciebie i nie będzie to już tak subtelna prośba jak ta przekazana przez Anioła Drzew i Anioła Komet. Przybędą po ciebie w chwili, kiedy Nirishee i Espeeron odnajdą to, czego szukają. Klucz zostanie wykorzystany i złamany, by Smoki nie mogły go już użyć. A potem rozpocznie się rzeź. Potęga tysiąca Smoków upadnie. A wraz z nią siły Piekieł. Nie będzie potępionych ludzkich dusz, nie będzie śmierci, a na Ziemi wyrośnie wieczne Królestwo Boże. Znajomo brzmi, co? Niebo dąży do Apokalipsy. Zniszczy najpierw Smoki, a potem całe Piekło. Pozostaną tylko ci święci, dobrzy, układni wobec Boga. Jesteś mechanizmem prowadzącym do upadku Smoków. Metatron zagrał na twoich uczuciach. Sprawdził, czy zabijesz demona, jeśli ci każe. Sprawdził, czy zdobyłeś zaufanie Nirishee na tyle, żeby cię nie skrzywdził. Metatron przewidział, że ciebie i jego połączy coś więcej niż zwykła przyjaźń. Wykorzystał twoją psychikę i wszystko, przez co przeszedłeś. Rozumiesz? Działając nieświadomie i pozornie według własnych zamyśleń, sam zabijesz Nirishee. Metatron nie zakładał, że w całym tym misternym planie będzie jedna skaza. Mały, cętkowany kotek z zielonymi oczami, dużymi uszami i puchatym ogonem. Jeśli mi uwierzysz, może nie dojdzie do Apokalipsy. Błagam cię, zaufaj mi. Nasz los leży w twoich rękach. Aby działać przeciwko Metatronowi musisz działać sam przeciw sobie. Powinieneś stąd odejść.”
Akzariel miał wrażenie, że ktoś właśnie z całej siły uderzył go czymś ciężkim w głowę.
- Dlaczego mam ci wierzyć?! Skąd możesz wiedzieć, co czuję?! Chcesz doprowadzić do tego, bym stał się Upadłym! Tu nie chodzi o Koniec Świata! Miał być Antychryst, Bestia, Fałszywy Prorok, Czterech Jeźdźców Apokalipsy...!
„Bzdura. To wszystko miało tylko zmylić. Apokalipsę podyktowano Świętemu Janowi, o ile się nie mylę, z mocy Nieba. I to właśnie Niebo do Apokalipsy dąży. Zniszczy Piekło i będzie miało całą Ziemię na własność. Apokalipsa jest wymysłem szaleńca. Ludzie są w połowie dobrzy i w połowie źli. Jak oni mają żyć w tym idealnym, świętym Królestwie? Ziemi potrzebna jest równowaga, rozłożona pomiędzy Niebo i Piekło. Musisz mi uwierzyć, aniele. Widziałeś już zagładę Smoków. To dopiero początek. Nie pamiętasz już Nirishee z wyłupionymi oczami? Oczy są jego najsłabszym punktem. Oślepiony wpada w szał, nie myśli racjonalnie, staje się łatwym celem. Można go wtedy bez problemów zabić. Nie muszą cię obchodzić miliardy ludzi, ginące diabły i demony, umierające Smoki. Zrób to, jeśli chociaż trochę zależy ci na Nirishee.”
Saffaim zamilkł, słysząc na schodach kroki, mogące należeć tylko do jego pana.
„Zrobisz, co będzie ci się wydawało najsłuszniejsze. Mam tylko nadzieję, że dasz radę spać spokojnie ze świadomością, że na twoich rękach jest jego krew.”
- Kim ty w ogóle jesteś? Nie wierzę, że tylko małym, bystrym kociakiem, który zrozumiał, co się tu dzieje.
„Ty wiesz, kim jestem.” Saffaim uśmiechnął się w ten charakterystyczny, koci sposób. „Zastanów się dobrze, bo jestem pewien, że wiesz.”
Anioł chciał jeszcze o coś zapytać, ale drzwi otworzyły się i do środka wszedł Nirishee z kubkiem gorącej herbaty i owocami niebezpiecznie balansującymi na płaskiej, metalowej paterze. Postawił wszystko, co przyniósł, na stoliczku, na który składały się cztery względnie równej długości sztachetki od płotu i skrzynka po owsie dla koni. Widać w Imris nikt nie słyszał o cywilizacji i porządnej stolarce.
- Dobra, zjedz coś, a ja i Espeeron połazimy po okolicy. Ooo... Moja chustka, szukałem jej kiedyś. Masz, wytrzyj sobie oczy, bo wyglądasz żałośnie i wzbudzasz we mnie poczucie winy. Uwierz, że naprawdę nie chciałem, żebyś płakał z mojego powodu.
- Nie, nie chcę twojej chustki, ale dziękuję za jedzenie – powiedział Akzariel, próbując nie mówić łamiącym się głosem. – Proszę, czy mógłbyś już iść? Bardzo chciałbym zostać teraz sam.
- No pewnie. Już się wynoszę. Saffaim, zabieraj cętkowane cztery litery za drzwi. W stajni jest pełno myszy, idź i upoluj sobie śniadanie. Wrócę wieczorem, jeśli Espeeron nie zagada mnie na śmierć. No, miłego dnia.
Akzariel próbował wyrzucić ze swojej pamięci widok zamordowanego Nirishee. Ale on ciągle wracał. Uparcie pokazywał aniołowi przyszpilone do ziemi ciało Smoka, wykręconego nienaturalnie w przedśmiertnej agonii. I jego odcięty łeb z krwawymi dziurami zamiast oczu, powieszony na drzewie za jeden z rogów. Zahaczona o kieł bujała się na srebrnym łańcuszku czterolistna koniczynka ze złamanym końcem. Tylko ona poruszała się w tym pejzażu śmierci, pośród tysiąca martwych Smoków z pyskami wykrzywionymi ostatnim cierpieniem. Akzariel wtulił twarz w poduszkę i rozpłakał się.
I tutaj historia się urywa – nic więcej z Gall nie napisałyśmy. Na szczęście, inaczej musielibyście się męczyć z tą miałką, przesadnie pod koniec melodramatyczną opowieścią dalej ;)