Wampiry 3
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 19 2012 10:00:52
Chłopak wbił kły w nadgarstek dziewczyny powoli wysysając z niej krew. Ta, jak wiele przed nią, jęknęła z rozkoszy. Vincent nie zamierzał jednak bawić się w delikatność. To była już jego trzecia ofiara tej nocy, lecz nie ważne ile krwi wypił, wciąż nie mógł zaspokoić głodu. Wbił się mocniej, czując, że serce dziewczyny zaczyna powoli zwalniać. Nie potrafił jednak przestać – głód był zbyt silny. Od wieków się tak nie czuł, już nawet zapomniał, jak można nad tym zapanować. W ostatniej chwili wyciągnął długie krwi z jej ciała i oblizał się spoglądając jak nieprzytomną dziewczynę. Cholera, wciąż jest głodny. Zostawił swój posiłek i zaczął rozglądać za następnym, czując, że powoli zaczyna nad sobą tracić kontrolę. Krew buzująca w ciałach bawiących się w klubie ludzi ogłuszała go. Na krótkie moment ogarniało jego umysł całkowite zapomnienie a jego ciało myślało tylko o żeru. Pierwotny instynkt, który zdołał uśpić znowu dał o sobie znać.
Vincent przeszedł chwiejnym krokiem przed bar odpychając od siebie tańczących ludzi a następnie wyszedł na zewnątrz dysząc ciężko. Cholera jasna!
- Dobry wieczór Vincent.
Chłopak zerwał się i spojrzał na stojącą niedaleko wysoką postać. Mimowolnie cofnął się gdy nieznajomy zrobił krok do przodu.
- Co tu robisz? - spytał z przestrachem jednocześnie rozglądając się za drogą ucieczki.
Vincent zdał sobie nagle sprawę, że w porównaniu z mężczyzną jest całkowicie bezbronny. Nawet nie chodzi o głód, który go niemal zwalał z nóg. Mężczyzna od zawsze był starszy i silniejszy.
- Myślałem, że wyraziłem się jasno, gdy zostawiłem to miasto pod twoją kontrolą. Sądziłem, że jesteś w stanie się nim zaopiekować.
- Jestem...
Urwał, gdy mężczyzna spokojnie poprawił sobie kapelusz tak, że na oczy nie padał już dług cień. Gdy się odezwał, w jego głosie zadrżała niebezpieczna nuta.
- Pozwoliłeś Aamonowi się pałętać tu od siedmiu lat i nie zamierzałeś mi nic o tym powiedzieć?
Vincent poczuł jak jego gardło powoli zaciska się z nerwów. Dopiero po chwili zdołał odpowiedzieć.
- Nie wydawał mi się zagrożeniem.
- A teraz co sądzisz?
- Już wiem co mam zrobić. Mam plan.
- Tak?
- Znalazłem Dhampira. Pomoże mi zająć się Aamonem.
Vincent miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, lecz mężczyzna powoli podniósł na niego swoje czarne oczy. Nigdy nie lubił tego spojrzenia. Jakby patrzył w otchłań czasu.
Chłopak dodał szybko jakby wyczuwając pytanie w postawie mężczyzny.
- Czuje się on zagrożony, dlatego pomaga.
- A co zamierzasz z nim zrobić po wszystkim?
Chłopak wiedział, że jest tylko jedna odpowiedź na to pytanie, choć wcześniej się nad tym nie zastanawiał.
- Zabić oczywiście.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznaczne i wsadził ręce do kieszeni długiego płaszcza. Gdy ruszył, Vincent ruszył za nim w głąb ciemnej alejki.


- Więc jak? Będziemy walczyć aż wreszcie moja ukryta jaźń się przebudzi?
Isaac spojrzał na mężczyznę z wyraźnym rozbawieniem. Powoli zaczął wyciągać z torby jakieś przedmioty i rozstawiać je po pokoju.
- Chyba naoglądałeś się za dużo filmów. Jeżeli jesteś Dhampirem to twoja natura łowcy powinna już dawno się przebudzić. Jeśli tak się nie stało, to już zwykłe metody nie pomogą. - zapalił świecę i podał ją Deanowi – Spróbuję rzucić proste zaklęcie. Potem zobaczymy czy zadziała.
Isaac wziął do ręki kredę i zaczął rysować na podłodze coś co przypominało pentagram w kole. Dean usiadł na parapecie ziewając od czasu do czasu. Był nieco rozczarowany, że to miało tak wyglądać. Chyba spodziewał się czegoś bardziej ekscytującego. Bawił się świecą kapiąc woskiem na parapet. Po chwili zorientował się, że są one zrobione z czegoś przypominającego kość słoniową. Szybko starł ślady wosku i spytał się pogrążonego w pracy starca.
- Właściwie, to czyj to dwór?
- Chyba Vincenta.
- Chyba?
Isaac spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.
- Vincent nigdy nie lubił o sobie mówić. Nasza znajomość jest raczej szorstka, ale z racji moich zainteresowań kiedyś poszukałem o nim informacje. Czasem zdarza mu się wygadać, heh, chyba nawet wampiry lubią czasem ponarzekać.
- I co znalazłeś?
Isaac zatrzymał na mężczyźnie dłużej wzrok i po chwili namysłu odparł.
- No cóż, jesteś pierwszą osobą, której mogę o tym powiedzieć, więc dobrze. Vincent nazywał się chyba kiedyś Elijah Seymour, taka angielska arystokracja. Jego rodzina miała spore wpływy, lecz po II wojnie światowej zbankrutowała przez źle zainwestowane pieniądze na pewnej firmie transportowej a jej członkowie zniknęli z życia publicznego. - Starzec poprawił jedną z narysowanych lini - Teraz ich nazwisko straciło moc, którą kiedyś miało a rodzina została zwykłymi szarakami.
Spojrzał na całość i porównał z czymś narysowanym na jakieś starej stronicy papieru.
- Vincent po przemianie porzucił rodzinne Zjednoczone Królestwo i wydaję mi się, że podróżował nieco po Europie a potem Nowej Zelandii i Australii. Czasem poprawia mnie na temat właśnie tych krajów albo opowiada historie, jakby sam tam był. Chyba brał udział w kilku wojnach a gdy był młody to popełnił jakąś zbrodnię, przez którą został na niego wydany jakiś wyrok. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale to jedna z tych rzeczy, o których Vincent nie chce wspominać.
Dean przez chwilę przetwarzał wszystko by wreszcie powiedzieć.
- To niezwykle dużo informacji.
- Tak – starzec spojrzał na niego z błyskiem w oczach – Jestem w tym dobry.
Isaac wstał otrzepując spodnie i kazał podejść Deanowi i stanąć na środku symbolu trzymając dłoni świecie. Goldman wyciągnął z kieszeni jeszcze długopis i pochylił się z nim nad jego spodniami, lecz Dean szybko się cofnął.
- Ej, ej, ej! Co ty robisz?
- Muszę połączyć cię z pentagramem. Nie ruszaj się.
Mężczyzna z niezadowoleniem obserwował jak na jego nowych dżinsach pojawiając się czarne symbole. Miał cichą nadzieję, że po wszystkim w jakiś fantastyczny sposób uda mu się je sprać. Wreszcie starzec podniósł się i ostrożnie wyszedł z okręgu biorąc do ręki raz jeszcze kawałek papieru. Nagle Deana ogarnęły wątpliwości.
- Czy to na pewno bezpieczne?
- A masz inny wybór? To albo śmierć.
Dean zrozumiał, że odpowiedź, na jego pytanie brzmi "nie", jednak Isaac miał rację. Nie miał większego wyboru.
Trochę dziwnie wyglądał ten obrazek – on stojący na środku pentagramu ze świecą i pomazanymi spodniami a przed nim 70-letni staruszek wymawiający jakieś dziwne słowa. Gdy wszedł tu jakiś człowiek to pewnie uznałby ich za świrów albo jakąś sektę.
Nagle Dean zorientował się, że Isaac zaczyna coraz głośniej i szybciej mówić. Trwało to jakieś dziesięć minut, by potem staruszek nagle zamilkł i schował kawałek papieru do kieszeni.
- Już.
Mężczyzna spokojnie spojrzał na swoje ręce, jakby miały one zmienić kolor albo powinny wyrosnąć mu jakieś szpony. Dotknął klatki sprawdzając puls oraz pociągnął nosem, spodziewając się, że zdobędzie jakieś nadnaturalne zdolności. Wreszcie spojrzał na swoje spodnie, które jednak wciąż były brudne. Zmarszczył brwi i powiedział z niezadowoleniem.
- Chyba to nie działa.
- Hmm, sprawdzimy. Co mi powiesz o Durielu?
Nagle przed oczami pojawił mu się obraz węża a potem potężnego demona. Po chwili odparł mechanicznie.
- Duriel zwany również Samaelem. Pan bólu. Obecny podczas tortur i wojen, podsycając okrucieństwo. Władze sprawuje we wschodnich rejonach piekła.
- Astarot?
- Kiedyś serafin, teraz wielki książe piekieł. Miejsce stałego pobytu – prawdopodobnie Ameryka. Ma kilka postaci, ale dwie najpopularniejsze to ceglano-czerwony wąż o dwóch silnych żółtych nogach i białożółtym brzuchu a druga to postać anioła z żmiją w jednej ręce.
- Belial?
- Pan Kłamstwa i Bezprawia. Niebezpieczny – jest panem najtrudniejszych do kontrolowania demonów. Nie dotrzymuje obietnic. Władza nad zachodnią częścią piekła.
Dean zgiął się w pół i złapał za głowę oddychając ciężko.
- Kurwa, co to było?
Isaac obszedł go spokojnie oglądając jak okaz w muzeum.
- Niezwykłe. Naprawdę jesteś Dhampirem. To niesamowite, że mam okazję spotkać jednego z was. Jesteście tak rzadcy...
- Ej, nie mów o mnie jak o jakiś misiu koala. Nadal jestem człowiekiem.
- Och nie – starzec uśmiechnął się lekko – Już nie. Zdajesz sobie sprawę, że masz teraz dostęp do wiedzy o prawdopodobnie wszystkich nadnaturalnych stworzeniach? Jesteś teraz chodzącą biblioteką!
Dean skrzywił się masując sobie skronie.
- Cudownie. A coś poza tym?
Isaac wzruszył ramionami.
- Nie jestem pewien. Musiałbyś przetestować to w akcji.
- Aha jasne. Jakoś nie palę się do spotkania z demonami.
- Jak znam życie to tylko kwestia czasu kiedy do ciebie wpadną.
Dean spojrzał powoli na starca a następnie ciężko usiadł na ziemi. Głowa z każdą przypomnianą informacją, coraz bardziej go bolała. Wreszcie zamknął oczy i spytał.
- Da się to po wszystkim odwrócić? Sprawić, że znów będę człowiekiem?
- Nie wiem. Musiałbym poszukać. Ale jesteś pewien, że chciałbyś? Taka okazja zdarza się niezwykle rzadko.
Vincent zawahał się. Jeśli mógłby obronić tak swoich najbliższych? Możliwe jest, że przegonią te demony, lecz przecież było więcej potworów. Wszystkie te stwory, których obrazy pojawiały się w jego głowie istniały naprawdę. Co jeśli zjawią się nagle w jego życiu?
- Nie wiem... ale poszukaj czy jest to możliwe.
Goldman kiwnął głową.
- Chodź, na dzisiaj już skończyliśmy. Odwiozę cię do domu.



Vincent szedł korytarzem szukając w kieszeni kluczy. Głowa tak go bolała, że teraz marzył jedynie o jakimś proszku, który by mu pomógł. Podszedł do swoich drzwi i wsadził klucz do zamka przekręcając go mocno. Nagle zorientował się, że są one otwarte. Cofnął się powoli, lecz po chwili zastanowienia nacisnął klamkę. Może uda mu się wykorzystać jego umiejętności? Wkroczył szybko do środka unosząc pięści i w ostatniej chwili zatrzymał się przed zaatakowaniem niedoszłego włamywacza.
- George?
- Witaj Dean. - jakby nigdy nic mężczyzna podszedł do niego i pocałował jak zwykle na powitanie w policzek. - Jak się czujesz?
- Ee, chyba dobrze...?
Nagle Dean zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Mężczyzna wyglądał trochę blado.
- Coś się stało?
- Może ty mi to powiesz? Skąd wzieła się twoja krew na posiadłości Adama Johnsona?
Deana zirytowało to, że były kochanek przyszedł jedynie przez pracę. Minął go podchodząc do szafki z lekami.
- Nic ważnego.
- Dean, wiesz dobrze, że nie mogę tego wpisać do raportu.
- Więc wymyśl coś.
Łyknął tabletkę i zamknął oczy prosząc by szybko zadziałała. Nagle poczuł jak George staje za nim i zaczyna masować kark. Szlag, przecież dobrze wiedział jak to na niego działało.
- Wiesz jak się martwiłem gdy dowiedziałem się, że to twoja krew? Myślałem, że coś ci się stało.
Powoli objął go w pasie na co Dean zareagował sykiem łapiąc się za ranę. Cofnął się parę kroków i wycedził przez zęby.
- Nic-mi-nie-jest.
George zapłótł za piersi ręce i ponowił pytanie.
- Powiesz mi wreszcie co tam robiłeś?
- Szpiegowałem go! Dostaliśmy na niego z Ianem zlecenie.- Dean złapał się za bolącą głowę podchodząc chwiejnym krokiem do kanapy. - Pogadaj z żonką.
Gość usiadł obok Deana wzdychając ciężko.
- Nie mam prawa ci zabronić, abyś przestał pracować, lecz następnym razem daj mi znać jeśli będziesz gdzieś jechał, dobrze?
Gdy Dean kiwnął głową. George uśmiechnął się i objął go ramieniem.
- Co ty na to, żebyśmy jak za starych czasów coś przekąsili? Myślałem nad pójściem na miasto, ale widzę, ze jesteś zmęczony, więc może zamówie je tutaj?
- Chciałeś mnie zabrać na randkę?
Mężczyzna roześmiał się kiwając głową.
- Tak, myślę, że chciałem. To co? Chińszczyzna?



Aamon wyszedł z samochodu i ruszył w kierunku klubu, gdy nagle dostrzegł postać w długim płaszczu, która stała kilka kroków od niego. Nie, niemożliwe. To nie mógł być on. Cofnął się wsiadając znów do wozu, mając nadzieję, że ten go nie dostrzegł, chociaż było to mało prawdopodobnie.
- Co się stało?
Zignorował Pruslasa każąc kierowcy jechać z powrotem do mieszkania. Musieli się pospieszyć. Był niemal pewien, że nie dowie się on o ich zamiarach. Lecz jeśli zjawił się w mieście, to znaczyło, że mieli co najwyżej parę godzin. Vincent był naiwny i słaby, lecz on to co innego. Kompletnie co innego.
Gdy tylko dotarli na miejsce, Aamon wyskoczył z samochodu i niemal wbiegł do mieszkania. Szybko znalazł się w pokoju gdzie spała Alicja i stanowczo ją obudził. Gdy tylko dziewczyna się ocknęła rozkazał jej się ubierać jednocześnie wzywając Rashaverak i Barbatosa. Musieli się zbierać.



Vincent zaprowadzi swojego nowego towarzysza do mieszkania. Złapał się na tym, że przekręcił klucz w zamku dwa razy, choć nigdy tego nie robił. Oparł się o drzwi i spojrzał na mężczyzną, który rozglądał się po jego salonie. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej paczkę papierosów i nieco drżącymi rękami włożył jeden do ust.
- Palisz, Elijah?
Vincent odparł zanim zdołał zastanowić się na słowami.
- Ach, tylko jak się denerwuję.
- Denerwujesz się teraz?
Chłopak zamarł z zapalniczką w dłoni. Powoli wyciągnął papierosa z ust.
- N-nie.
Gość ściągnął długi płaszcz i usiadł na fotelu. Vincent miał wrażenie, że ten sam płaszcz miał na sobie niemal dwieście lat temu, gdy po raz pierwszy go spotkał. Przedtem był jedynie legendą, którą wampiry półkrwi przekazywały sobie z trwogą.
Aldman Horz.
Nie wszystko co powiedział Deanowi było prawdą. Ale ten pewnie niedługo zda sobie z tego sprawę. Istniały trzy wampiry czystej krwi i niezwykle rzadko tworzyli swoich słabszych pobratymców. Aldman nie był jego „rodzicem”. To jego brat – Karsten. Był on żarliwym chrześcijaninem co była zabawne w porównaniu do wszystkich mitów o wampirach o tym, że boją się święconej wody, krzyży czy księży. Karsten opiekował się nim po przemianie, lecz potem nastała kolejna wojna. Nie pierwsza o której słyszał, lecz pierwsza której doświadczył w postaci wampira. Głód, który wtedy poczuł na zapach morza krwi był niewyobrażalny. Wymknął się spod opieki ufnego „ojca” i zaczął pożywiać się na polu bity a potem w amoku zabił całe miasto. Karsten oczywiście mu wybaczył, jak to miał w zwyczaju, lecz tym razem wiadomość o tym czego dokonał dostała się do uszu Nadzorcy. Chyba w ramach zadośćuczynienia pożegnał rodzica aby nie wciągnąć go we własny kłopoty.
- Karsten cię pozdrawia.
- Przekaz mu podziękowania. To niezwykle miłe z jego strony.
- Traktuje tak wszystkich, których przemienił, więc nie czuj się wyjątkowo.
Beznamiętny głos Aldmana nawet nie drgnął gdy to mówił. Nie było więc w nim kpiny, której się spodziewał. Lecz dobrze wiedział, co wampir myśli o poczynaniach brata. On sam przemienił kogoś dawno temu, lecz potem stwierdził, że ludzie są niegodni posiadać choćby cząstkę ich mocy. Że są zbyt nieodpowiedzialni. Dosyć szybko zgładził swoje dzieci. Przynajmniej tak mu to wyjaśnił Karsten.
Dzień po swojej przemianie, usłyszał sprzeczkę braci. Jeśli w ogóle można było nazwać tak tę niezwykle spokojną rozmowę. Lecz jej wydźwięk zdawał się być ostry. Aldman był zły na brata, że przemienił kolejnego człowieka. Mówił wtedy, że próby Karstena, aby być bliżej ludzi będą zawsze bezowocne, bo oni się ich boją i bać zawsze będą. Jednak „ojciec” zawsze kochał bezgranicznie śmiertelników. Jak pasterz swoje owieczki.
Vincent wiedział dobrze, że ma jakieś rodzeństwo, lecz nigdy nie czuł ochoty aby ich poszukać czy poznać. Kiedyś spotkał w Europie siostrę – Oksanę. Była zakonnicą w prawosławnym klasztorze gdzieś koło Luhańska na Ukrainie. Jednak nic nie poczuł gdy ją zobaczył, jakby była duchem.
- Kiedy zamierzasz zacząć działać, Elijah?
- Teraz nazywam się Vincent Royale.
- Wiem. Znam wszystkie twoje imiona.
- Ach, no tak
Gdyby powiedział to Vincentowi ktoś inny, to pewnie uznałby to za brednie, lecz w ustach Aldmana, brzmiało niezwykle prawdopodobnie. Dopiero po chwili przypomniał sobie o pytaniu mężczyzny.
- Chciałem zebrać trochę dowodów i zawiadomić Nadzorcę, lecz zmieniłem plany, gdy dowiedziałem się o Dhampirze. Mam nadzieję, że pomoże mi on przegonić stąd Aamona.
- Martwisz się jedynie o swoje miasto? - Vincent spojrzał na niego z niezrozumieniem – Sądzisz, że to coś zmieni?
- Chcę jednie spokoju. To co się stanie z ludźmi mnie nie obchodzi.
Kąciki ust Aldmana uniosły się nieznacznie. A może nawet nie drgnęły?
- Nie zmieniłeś się przez te wszystkie stulecia. Wciąż gardzisz życiem.
- Nie rozumiem dlaczego mówisz to jakby to było czymś złym – odparł Vincent – Przecież sam traktujesz ludzi jedynie jako jedzenie. - po chwili milczenia dodał – Przepraszam. Nie powinienem tak mówić.
Chłopak przeprosił, gdy zorientował się, jak daleko się posunął.
- Karsten zapewne zasmuciłaby wieść o tym, jak traktujesz jego nauki.
- Mam nadzieję, że się nie dowie – odparł chłopak.
- Niestety do miasta przybędzie moje rodzeństwo, więc to mało prawdopodobne.
Gdyby Vincent trzymał w ręku szklankę, to pewnie teraz, jak na filmach, upuściłby ją na ziemię, by tam rozprysła się na tysiące kawałeczków. Coś by wyrazić jego zdumienie.
- Po co?
Wampir wyjrzał przez okno a Vincent miał wrażenie, jakby właśnie tam mieli się zaraz pojawić. Po chwili odparł beznamiętnym głosem.
- Nie mam powodów, by ci to wyjaśniać. Przygotuj jednak księgę Haagenti dla Sybillii. Sprowadź tu też tego swojego Dhampira – może jednak na coś się przyda.
Vincent kiwnął głową i niemal w tym samym momencie ciemny całun okrył postać Aldmana by w kilka sekund zniknąć.
Trzej czystej krwi mają zjawić się w Las Vegas? Nie mógł uwierzyć, że to wszystko z powodu jednego demona, jakim był Aamon. Gdyby Aldman chciał go zabić, to zrobiłby to bez problemów. Co więc jest tu takiego, że przybywa całe rodzeństwo?
Przemknęło mu przez głowę, skąd wampir wiedział, że ma Księgę, lecz wzruszył na to ramionami. Chyba pewnym rzeczy nigdy się nie dowie. Pomyślał o Deanie i nagle sobie przypomniał o głodzie skręcającym mu kiszki. Świetnie. A teraz to było ostatnia osobą, którą chciał widzieć.



- Więc?
- Więc co?
- Dalej się na mnie wściekasz?
Dean spojrzał na Georga. W jego przecudne oczy i wreszcie zdobył się na odwagę by powiedzieć prawdę. A może już raczej nie miał siły, by się znów kłócić? Głowa zbyt go bolała...
- Na początku tak. Byłem wściekły i dlatego odszedłem. Lecz gdy budziłem się rano a ciebie nie było obok mnie czułem jedynie pustkę. Złość gdzieś umknęła.
- Czy to były przeprosiny?
- Bez przesady – odburknął Dean zabierając Georgowi kawałek mięsa – Aż tak bardzo nie tęskniłem a po za tym...
Mężczyzna zamilkł jednak gdy były kochanek zamknął mu usta pocałunkiem. Dean za chwilę zamknął oczy zapominając o bożym świecie. George pchnął go delikatnie sprawiając, że położył się na plecach i zaczął całować jego szyję. Dean nawet nie zauważył kiedy ściągnął koszulę.
- Od dawna chciałem to zrobić – szepnął George rozpinając jego pasek – Nie robiłem tego od naszego rozstania.
- Naprawdę? - Dean nie potrafił ukryć zdziwienia.
Nagle George przestał go pieścić i spojrzał uważnie na leżącego mężaczyznę.
- Miałeś kogoś? Masz?
Dean odwrócił wzrok i poczuł jak kochanek napina mięśnie. Mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Ty łgarzu!
Krzyknął i znów zaczął ściągac jego spodnie. George przesunął mocno palcami po jego członku, sprawiając, że z ust Deana wydobył się jęk. Mężczyzna pochylił się i pocałował a następnie zaczął ssać jego sutek. Gdy zdołał się wreszcie opanować, Dean zaczął odpowiadać na pieszczoty. Objął ramionami Georga i zaczął powoli ściągać jego koszulę.
- Nie mamy na to czasu. Zbieraj się.
Sam nie wiedział kto był bardziej zaskoczony. On czy George. Zauważył jak kochanek mechanicznie sięga po pistolet, którego jednak nie miał zaczepionego przy pasie. Obydwaj spojrzeli w kierunku drzwi, lecz postać szybko zniknęła. Lecz Dean wiedział kto to był. Powoli wydostał się z objęć Georga i zaczął zbierać swoje ubrania.
- Muszę iść, lecz postaram się jak najszybciej wrócić.
- Kto to był?
Dean postarał się powiedzieć coś najbliższego z prawdą.
- Współpracownik. Pomaga mi w jednej sprawie.
Czuł na sobie wzrok meżczyzny. Jakby nagle przełączył się na fukcję "policjanta".
- Jak się nazywa?
Po chwili zawahania Dean powiedział prawdę. Jego wyobraźnia nie była tak kretywna by wymyślić fałszywe nazwisko. A George prędzej czy później i tak dowiedziałby się, że Dean kłamał.
- Vincent Royale. A teraz wybacz, musze lecieć.
- Niech będzie. I tak muszę wrócić na posterunek.
Usłyszał jak mężczyzna siada na kanapie i zapina spodnie.
- Obiecaj mi, że nie dasz się wciągnąć w większe kłopoty niż teraz, dobra?
Dean pokiwał głową. W końcu czy może być coś gorszego?






- O co chodzi?
- Ktoś chce cię widzieć. Chodź.
Zanim Dean zdążył coś powiedzieć, Vincent już ruszył przed siebie szybkim krokiem. Mężczyzna musiał truchtać aby dotrzymać mu kroku. Zauważył, że chłopak dziwnie się zachowuje więc nie pytał już o nic, tylko podążał spokojnie za nim.
Wreszcie doszli do jakieś kamienicy położonej w bogatej dzielnicy koło ścisłego centrum miasta. Światło neonów z okolicznych kasyn było tu niezwykle jasne i padało jasną łuną na szare ściany. Wszedł za chłopakiem do środka. Rozglądał się po mieszkaniu, gdy nagle ktoś popchnął go mocno na ścianę zasłaniając ręką usta. Dean spojrzał z zaskoczeniem i strachem jednocześnie w oczy napastnika.
- Nie mogę już wytrzymać, wybacz – powiedział Vincent a następnie mocno wbił się w jego szyję.
Mężczyzna spróbował krzyknąć lecz z jego gardła wydostał się jedynie stłumiony jęk. Z całych sił próbował odepchnął wampira, lecz to nic nie dawało. Vincent jedynie mocniej wbił kły w jego szyję pijąc łapczywie jego krew. Przyjemność, którą czuł wcześniej nie pojawiła się. Istniał jedynie wielki ból a wampir nie wyglądał jakby chciał przestać. Wręcz przeciwnie. Vincent złapał Deana za włosy mocniej odginając jego głowę a meżczyzna miał wrażenie, że zaraz rozerwie mu szyję. Zobaczył czarne plamy przed oczami a po chwili dostrzegł kątem oka jakiś cień i ktoś odciągnął Vincenta od człowieka. Dean osunął się na ziemie, przytrzymując sobie ręką krwawiący mocno kark i spojrzał na postać, która podtrzymywała wciąż rzucającego się Vincenta. Dopiero teraz mężczyzna dostrzegł w chłopaku coś na kształt wygłodniałej bestii. Cofnął się w przerażeniu, gdy wampir raz jeszcze szarpnął się w jego stronę, lecz nieznajomy rzucił nim mocno o ścianę. Vincent błyskawicznie poderwał się, lecz ktoś zagrodził mu drogę i po chwili usłyszał niezrozumiały szept a wampir przewrócił się jak długi na podłogę.
Dean chcąc skorzystać z okazji, że dwójka nie zwraca na niego uwagi, chciał odejść, lecz gdy tylko spróbował wstać, poczuł okropne zawroty głowy i znow usiadł.
- Pij.
Mężczyzna uniósł wzrok na pokryty krwią nadgarstek i pokręcił przecząco głową. Nieznajomy ponowił rozkaz a gdy Dean znów odmówił, chwycił palcami jego szczęki i rozwarł je siłą skapując krwią wprost do jego ust a następnie zasłonił je mocno, zmuszając mężczyznę by je połknął. Gdy ten to zrobił, poczuł krótkie palenie w żyłach a następnie ukłucia w okolicy ran, które, jak się okazało, zaczęły się w przyspieszonym tępie goić.
Dean nie odrywał wzroku od mężczyzny by nagle poczuć przeszywający jego głowę ból. Krzyknął cicho gdy pojawiły się przed jego oczami obrazy. Po dłuższej chwili spojrzał znów na Aldmana, który usiadł spokojnie na fotelu. Kapelusz miał mocno przechylony do przodu, co sprawiało, że zasłoniętą miał górną część twarzy. Dean jednak czuł na sobie jego spojrzenie.
- Czego chcesz? - spytał zachrypniętym głosem. Gdy odpowiedziała mu cisza dodał – Skoro tu jesteś to znaczy, że sprawa Aamona to przeszłość?
- Nie – w uszach Deana głos mężczyzny wydawał się cichy, lecz jednocześnie niezwykle brzęczący.
- Więc co nim? I Alicją?
- Dziewczyna od kilku godzin nie żyje. Nie musisz się już nią martwić,
Dean poczuł jak gotuje się w nim wściekłość i zerwał się ruszając w stronę wampira, lecz zatrzymał się parę kroków od niego, jakby pojawiła się niewidzialna bariera. Zdał sobie sprawę, że nie nie jest w stanie nic zrobić. Wiedział, że ma siły by chociaż skrzywdzić Aldmana, lecz nie zrobi tego.
- No proszę. Kogo tu mamy?
Dean odwrócił się słysząc nagle za sobą kobiecy głos.
- Pospieszyłeś się.
- To wy się spóźniliście.
Cofnął się pod ścianę widząc przed sobą dwoje wysokich postaci. Jedna z nich była piękną kobietą w długiej ciemnej sukni i lekko skośnych oczach o bystrym spojrzeniu. Obok niej zaś stał mężczyzna i sterczących białych włosach i łagodnym obliczu. Na szyi zawieszony miał wisiorek z krzyżem zaś spod koszuli, na rękach i twarzy miał widoczne ślady blizn. Dean skrzywił się znów czując ból, który wrócił ze zdwojoną siłą.
Karsten dostrzegł leżącego pod ścianą Vincenta i szybko podszedł do niego klękając obok. Delikatnie wziął go na ręce i przytulił z troską w oczach.
- Co się stało?
Aldman wskazał jakby od niechcenia dłonią Deana.
- Och – westchnął wampir – to wszystko wyjaśnia.
Dean nie odzywał się opierając się wciąż o ścianę pokoju. Sybilla podeszła do niego nachylając się nisko. Uderzyła w niego mocna woń jej perfum.
- Przecież Vincent wiedział, że krew Dhampira jest uzależniająca. Co z nim teraz zrobimy? Zabijemy?
- Nie – odparł Aldman – Przyda się. Poczekamy aż obca krew zniknie z organizmu Vincenta a potem podejmiemy działania.
- Nie będzie już za późno?
- Zgadzam się z bratem – powiedział nagle Karsten – Czekaliśmy tyle stuleci to możemy poczekać jeszcze parę dni. Nie chce niepotrzebnej śmierci.
Sybilla spojrzała z nieodgadnionym wyrazem na Aldmana a następnie uśmiechnęła się delikatnie. Rozejrzała się po pokoju i powoli podeszła do fotela na którym wygodnie usiadła.
Dean wciąż przyglądał się temu towarzystwu z lekkim niedowierzaniem. Trzy wampiry. Pewnie oni też zdawali sobie z tego sprawę – ktoś z nim musi być jego rodzicem. Nie zastanawiał się jednak nad tym dłużej, gdyż ból był zbyt nieznośny. Drgnął wyraźnie gdy zobaczył, że Karsten powoli wstaje patrząc na niego spokojnie. Zanim zdążył zareagować, ten już trzymał dłoń tuż nad jego klatką piersiową.
- To powinno pomóc.
Nagle Dean zdał sobie sprawę, że ból zniknął. Burknął pod nosem jakieś podziękowania.
- To nic nie zmienia – odparł z wyraźnym smutkiem w głosie wampir – Ból wskazuje, że coś złego dzieje się w twoim ciele. Zamaskowanie go niczego nie leczy.
Mężczyzna patrząc w te niebieskie oczy poczuł jakby Karsten był jedyną ostoją jaka na niego czeka. Spytał się, nie wiedząc dlaczego, z poczuciem ogromnego zaufania.
- Co się ze mną dzieje?
- Dhampir to istota, która nie ma prawa bytu. Wampirza część jest zbyt silna aby pozostać w ciele człowieka. Z biegiem czasu wyniszczają się więc one nawzajem. Być może dlatego zapewne zostałeś uśpiony. Byś przeżył.
- Przez kogo? Nie da się tego zrobić raz jeszcze?
- Skończ te pogawędki z łaski swojej bracie. - powiedział Aldman. Jego głos wciąż był beznamiętny, lecz mimo to poczuł silną nutę - Mamy ważniejsze rzeczy na głowie. - zwrócił się do kobiety – Przygotuj się.
Kąciki pełnych ust kobiety uniosły się delikatnie.
- Nie martw się bracie, będę gotowa. Nadzorca też się nie dowie, że tu przybyliśmy. Załatwimy wszystko i szybko znów się rozstaniemy. Prawda Karsten?
Mężczyzna spojrzał przeciągle na swoje rodzeństwo i po dłuższej chwili pokiwał głową bez większego przekonania.
- Świetnie – powiedziała lekkim tonem wampirzyca – Może wyjaśnimy wszystko Dhampirowi, skoro ma nam pomagać?
- Ty wyjaśnisz – odparł Aldman powoli wstając – Ja z Karstenem przygotujemy teren.
Kobieta westchnęła krótko kiwając głową. Aldman ubrał długi płaszcz i zwrócił się jeszcze raz w stronę Deana. Po chwili poprawił kapelusz i wyszedł powoli przez drzwi.
- Nie zamęcz go – powiedział jeszcze Karsten wychodząc za bratem – Być może uda nam się go jeszcze uratować. - uśmiechnął się dobrodusznie w stronę Dhampira – Nie martw się, wszystko się szybko skończy. Zadbam o to.



George zapisał raport. Przetarł zmęczone oczy wyginając się na krześle. Po chwili przypomniał sobie o facecie w mieszkaniu Deana. Było z nim coś nie tak. Blady, nerwowe ruchy. Nie wyglądał na ćpuna – zadbany wygląd i drogie ubrania, choć to o niczym nie przesądzało. Bogaci też zażywają narkotyki. Lecz jego zachowanie pasowało raczej do początkującego złodzieja, który boi się policji. Kogoś kto ma coś na sumieniu lub coś ukrywa. Wpisał w bazę danych Vincent Royale. Pojawił się adres w dzielnicy średniej klasy. Brak stałego dochodu – mężczyzna był dorywczo programistą oraz sprawdzał jakość zabezpieczeń w firmach. Innymi słowy facet był hakerem. George zmarszczył brwi i zaczął sprawdzać mężczyznę nieco głębiej. Skończył nawet niezłą szkołę, ale bez rewelacji. Studia bez wyróżnienia. Postanowił sprawdzić rodzinę. Matka zmarła przy porodzie zaś ojciec był żołnierzem i zginął w wojnie w Iraku. Brak rodzeństwa. George sprawdził mężczyznę imieniem Robert Royale w bazie danych. Pojawiła mu się fotografia mężczyzny w średnim wieku o stopniu majora. Wszystko było normalne i George już chciał odpuścić, gdy zobaczył jaką akademię wojskową skończył Robert. Sięgnął po telefon wykręcając numer i przy okazji przypomniał sobie, że jest jeszcze noc. Ale wojskowi nie śpią dużo, może kogoś uda mu się namierzyć.
- Hank? - spytał, gdy usłyszał w słuchawce znajomy głos – Cześć, nie za wcześnie? Słuchaj, sprawdzam jednego gościa, nazywa się Robert Royale i mam tu napisane, że pracował w waszej akademii. Sęk w tym, że ja go nie pamiętam a był tam jak ja zaczynałem służbę. Tak, rozumiem. Aha, no dobra dzięki.
George zerknął raz jeszcze na zdjęcie Roberta w wojskowym mundurze a następnie jego syna. Położył szybko słuchawkę na miejsce a następnie wyszedł szybko z biura.


- Więc? O co chodzi?
- Wszystko po kolei. Najpierw trzeba cię trochę sprawdzić.
Sybilla przesunęła palcem po żółtych stronach księgi Haagenti.
- Masz – odwróciła ją w jego stronę – Przerysuj to.
Dean spojrzał na pentagram z okalającymi go jakimiś wzorami. Pokręcił powoli głową.
- Jak to? Mam się bawić w czary?
- Tak – odparła – A co? Myślałeś, że przybyliśmy tu rozegrać epicką batalię? Wampiry rzadko używają siły i tylko w ostateczności. Częściej po prostu odwołujemy się do, jak to nazywasz, magii. A teraz zabierz się do roboty.
Dean bez większego przekonania wziął od kobiety kredę a następnie udał się na środek pomieszczenia i zaczął przerysowywać to co znajdowało się w księdze. Mimo jego starań co chwila mazał łuki albo poprawiał je. Jego symbole wydawały się niedokładne i niedbałe. Gdy wreszcie skończył, usiadł na ziemi czując się nienaturalnie zmęczony.
- Dobrze – kobieta pokiwała z uznaniem głową – Jesteś gotów. Lepiej sobie radzisz niż myślałam.
- Naprawdę?
- Yhm. Nie zauważyłeś, lecz przez cały czas nawet nie zerkałeś na wzór w księdze. Od razu go zapamiętałeś.
Dean wbił wzrok w swój rysunek i zdał sobie sprawę, że to prawda. Księga leżała dalej w tym samym miejscu gdzie ją na początku zostawił. Nie była ani razu ruszana. Sybilla wzięła ją i spokojnie ruszyła w kierunku stołu gdzie zaczęła ją studiować. Dean wpatrywał się wciąż w to co stworzył nie potrafiąc w to uwierzyć. Przetarł szybko nos gdy poczuł, gdy zaczyna mu z niego cieknąć. Spojrzał od niechcenia na rękę sądząc, że to przez kurz z podłogi albo coś w tym stylu, lecz serce podskoczyło mu do gardła czy zobaczył czerwone ślady. Przytkał dłoń do nosa próbując jakoś powstrzymać krwotok. Spojrzał na Sybillę, która zdawała się być pochłonięta lekturą.
- Karsten kłamał o tym, że da się mnie uratować, prawda?
Kobieta odparła spokojnie nie podnosząc wzroku.
- Zapewne wierzył w to co mówił, lecz tak. Jeżeli nam pomożesz to być może przeżyjesz najwyżej w tym stanie następny tydzień. A nie wydaję mi się, żeby Aldman zmienił zdanie.
- A jeśli odmówię? Jeśli odejdę?
- Zostanie ci jakiś miesiąc.
Dean wbił wzrok w podłogę. Nie wiedząc dlaczego chciałby teraz mieć przy sobie Georga. Poczuł na skórze nagle przeszywający dreszcz. Tak naprawdę nigdy nie myślał o śmierci. Przełknął nerwowo ślinę.
- Nie zrobiłem w życiu nic godnego zapamiętania. Zawsze sądziłem, że mam czas...
- Przestań – przerwała mu stanowczo kobieta. Dean spojrzał na nią zaskoczony – Jestem na tym świecie już za długo, żeby słuchać tych lamentów. Życia nigdy nie można traktować jako bezwartościowe. Jeżeli sprawiłeś, że chociaż jedna osoba poczuła się dzięki tobie szczęśliwa, to nie masz prawa mówić, że twoje życie nie jest godne zapamiętania.
- Łatwo ci tak mówić. Jesteście przecież nieśmiertelni.
- Długowieczni – poprawiła go Sybilla – To co innego. - opuściła znów wzrok patrząc znów na Księgę – Nasze życie nie jest beztroską. Jesteśmy nienawidzeni przez ludzi, tępieni. Całe moje życie jest ukrywaniem się i kłamstwem. Musimy oglądać na nowo śmierć ludzi, na których nam zależy. Czasem jesteśmy tym tak zmęczeni, że tworzymy takich jak Vincent. To pomaga... chwilowo. - po chwili dodała – Twoje życie jest ważne, nie myśl inaczej.
Nagle rozległo się gwałtowne pukanie w drzwi. Dean zerknął na Sybillę, która jednak nawet nie drgnęła. Pukanie ponowiło się nieco gwałtowniej. Mężczyzna powoli podszedł do drzwi i otworzył je.
- Dean? Co ty tu robisz?
Dhampir otworzył usta patrząc z niedowierzaniem na stojących przed nim ludzi.
- George? Ian? Co wy tu robicie?
- Mógłbym spytać cię o to samo.
- Co?
- Jest Vincent?
Dean zaprzeczył myśląc o wciąż nieprzytomnym wampirze.
- To może nawet lepiej. Możemy wejść?
Zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć dwójka już weszła do mieszkania. Dean chwycił Iana za ramię i spytał.
- Co tu robicie?
- Martwiłem się o ciebie. A kiedy George przyszedł pytając o ciebie, to postanowiłem jechać z nim i cię poszukać.
- Martwiłeś? Dlaczego?
- A jak sądzisz? Powiedziałeś Georgowi, że Vincent pomaga ci w jednej sprawie, a przecież już zamknęliśmy tamto zaginięcie. Do tego zachowujesz się dziwnie, znikasz na długo i nic mi nie chcesz powiedzieć. O co chodzi, Dean?
Mężczyzna spojrzał ukradkiem na Sybillę, jakby szukając pomocy. Nie odpowiedział nic spoglądając na Georga, który zdążył już obejrzeć całe mieszkanie i zanotować coś w notatniku. Ian westchnął ciężko i spokojnie wszedł w głąb mieszkania.
- Sprawdziłem tego twojego Royala – zaczął policjant a Dean poczuł złość na myśl, że mężczyzna nie potrafił mu zaufać. - Okazało się, że informacje o jego ojcu są kłamstwem. Podzwoniłem jeszcze w parę miejsc i okazało się, że dane o nim w miejscach gdzie miał uczyć się czy kończyć studia spaliły się albo zaginęły. Niezwykłe zbiegi okoliczności. Wiedziałeś o tym?
- Nie.
- Dean. - George uniósł brwi. Szlag, dlaczego mój facet musi być policjantem? Przecież oni są gorsi niż wykrywacze kłamstw.
- No dobra. Wiedziałem. Zadowolony?
- Zadowolony?! Żartujesz?! - krzyknął George – Okłamałeś mnie!
Dean cofnął się o krok. George krzyczał niezwykle rzadko a gdy już to robił, zdawało się jakby wyrzucał z siebie wszystkie nazbierane emocje. Trochę jak wulkan.
- Jak mogłeś mi to zrobić?!
- Tobie?! A kto mnie zostawił na lodzie kiedy mnie wywalili?
- To nie ma nic do rzeczy! I wcale cię nie zostawiłem! Dzwoniłem i to wiele razy, lecz ty byłeś zbyt uparty żeby odebrać moje wiadomości! - mężczyzna wziął głębszy oddech i spytał nieco spokojniejszym tonem. - Śpisz z nim? O to tu chodzi?
- Co? - Dean otworzył szerzej oczy ze zdumienia – Jak możesz tak myśleć?!
- Już nie wiem co mam myśleć. Włóczysz się z nim po nocach, kłamiesz na jego temat. Co innego mogłem pomyśleć?
- Nie śpię z nim – odparł stanowczo Dean.
- Więc co cię z nim łączy?
- Ja... - mężczyzna spojrzał na Sybillę, która spokojnie zabrała ze sobą księgę i przeszła do kuchni. Zagryzł wargę i znów spojrzał na Georga. - Nie mogę powiedzieć. To skomplikowane...
Były kochanek rozłożył ręce i napięcie odwrócił się wychodząc z mieszkania. Dean wpatrywał się przez chwilę tępo w drzwi słuchając jego szybkich kroków. Po chwili spojrzał na Iana i napotkał jego pełen wyrzutu wzrok. Jakby mówił „Coś ty najlepszego narobił, kretynie?”. Dean stał jeszcze chwilę nieruchomo by po wreszcie ruszyć za mężczyzną.
- George! George! Stój proszę...
Blondyn zrobił jeszcze parę kroków i zatrzymał się odwracając powoli. Dean podbiegł do niego wbijając wzrok w podłogę. Przez chwilę myślał co ma tak naprawdę jeszcze do stracenia. I czy ma jeszcze czas powiedzieć to, o czym George dobrze wiedział, lecz Dean nie miał na to siły.
- Kocham cię – szepnął niedosłyszalnie – Jak nic innego. Proszę, nie odchodź.
George wbił w niego wzrok i westchnął ciężko.
- Co się dzieje, Dean?


CDN