Wampiry 1
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 19 2012 09:55:07
- No dalej! Wiem, że szukasz pracy!
Dean spojrzał na szeroko uśmiechniętego kolegę.
- Ale nie w jakimś biurze detektywistycznym. Nawet nie wiadomo, czy coś zarobisz!
- Och przesadzasz, wiesz jaki jest poziom przestępstw w Las Vegas! Kradzieże, zdrady, narkotyki...
- Narkotyki? Chcesz żebyśmy nie dożyli następnego miesiąca?
Ian przewrócił oczami.
- No dobra, może nie narkotyki. Ale wiesz o co mi chodzi! - dodał podnieconym tonem - Jest kupa klientów!
Dean wbił wzrok w stojący przed nim obiad. Mrożonka. Tak samo jak wczoraj, przedwczoraj i jeszcze wcześniej. Wiedział, że potrzebuje kasy. Z trudem spłaca czynsz za mieszkanie i nie był pewien, czy zdoła zebrać pieniądze na następną opłatę. Ale to chyba nie był najważniejszy powód. Nabił kawałek warzywa na widelec i wsadził do ust. Zrobiłby chyba wszystko, żeby przestać już jeść warzywa z ryżem i szczątkowej ilości mięsa.
- No dobra – mruknął.
- Świetnie!
Ian błyskawicznie wstał i ruszył ku drzwiom. Po chwili zaczął wnosić do środka jakieś pudła. Dean przyglądał się temu wszystkiemu z lekko otwartymi ustami. Gdy wreszcie drzwi się zamknęły, a przyjaciel zaczął wypakowywać zawartość kartonów, zdołał spytać.
- Co ty robisz?
- Jak to? - odparł wyciągając tablicę z jakimś napisem – Przecież tutaj będzie nasze biuro.
- Nasze co?!
Dean zerwał się prawie rozsypując jedzenie po stole. Przez chwilę nie wiedział czym woli się zająć – brukselką, która toczy się po stole i zaraz może spaść na ziemię, czy zwiększającą się ilością rzezy w jego mieszkaniu. Wreszcie, z niemałym trudem, zignorował warzywo i zwrócił się do Iana.
- Nie może tu być nasze biuro. Sąsiedzi mnie zabiją...
- Oj tam. Przecież nie będziemy głośno.
- Nie o to chodzi! - zniżył nieco głos – Panna Trepley ciągle ogląda telewizor. Dla niej detektyw równa się czarnym typkom.
- Przejmujesz się ich zdaniem?
- Tak! A co z Dooley? Przecież on jest policjantem!
- A co to ma do rzeczy? Przecież będziemy prowadzić legalną działalność.
- Ale on pewnie będzie ciągle wpychał nos w nasze sprawy!
- No i co z tego? Może to nam nawet pomoże.
- Ian, na Boga! Nie możesz urządzić biura gdzie indziej? Na przykład u siebie.
- Nie, moje jest za małe i wynajmuje z kilkoma osobami, wiec nie należy tylko do mnie.
Dean poczuł jak opadają mu ręce. Uderzył palcami w wewnętrzną stronę dłoni.
- Dobra, czas.
Spojrzał na przyjaciela, który już prawie opróżnił wszystkie pudła. Dean zawsze miał ostry charakter i był niezwykle uparty. Musiał zawsze postawić na swoim. Ale co z tego, jeśli jego rozmówcą był Ian? Znali się już na tyle długo, żeby wiedział, że tego faceta nic nie wzruszy. Jest jak skała, która zawsze zachowywała spokój, niezależnie od wszystkiego. Czasem miał wrażenie, że podczas Apokalipsy, Ian spokojnie dokończyły obiad zanim poszedłby na rozliczenie ze Stwórcą.
- Nie da się wygrać tej rozmowy, prawda?
Mężczyzna pokręcił głową i powoli wstał podając mu jakieś książki i pakunek z uśmiechem. Spojrzał na ich tytuły. "Poradnik dla detektywa", "Jak szpiegować", "Prawo dla laika". Zignorował ostatni tytuł, nie chcąc wiedzieć, po co mu ona. Położył je na stole a następnie otworzył pudełko w którym znajdowała się jakaś elektronika. Wyciągnął słuchawki oraz jakiś czarny przyrząd a następnie włączył. Po chwili złapał jakąś częstotliwość, którą na początku uznał za wiadomości. Dopiero po chwili zrozumiał, że to coś kompletnie innego.
- Chcesz podsłuchiwać radio policyjne?! Zwariowałeś?
Ian wzruszył ramionami.
- Przyda się. I nikt nie powiedział, że nie można odbierać policyjnej częstotliwości. Mogliśmy przez przypadek ją złapać.
Dean odrzucił zestaw kręcąc głową. Miał nadzieję, że dostanie sporo kasy za te głupoty.
- Właściwie po co to kupowałeś?
Zaraz jednak poczuł przemożną chęć cofnięcia pytania, gdy zobaczył wyraz twarzy przyjaciela. Przewrócił oczami wzdychając ciężko.
- Masz już jakiego klienta, prawda?
Po chwili już siedział ze zdjęciem w jednej ręce i zgłoszeniem w drugiej. Matka bała się o córkę, która od kilku dni nie pojawiła się w domu. Zdarzało się jej już znikać, ale zazwyczaj wracała po kilku dniach. Nie chciała tego zgłaszać policji, bo podejrzewała, że córka może brać narkotyki. Dean już chciał powiedzieć, że miało nie być niczego wspólnego z używkami, lecz po w końcu porzucił ten pomysł wiedząc, że to i tak nic nie da. Tylko wpakowałby się w kolejną bezsensowną rozmowę z Ianem. Przyjrzał się zdjęciu dziewczyny. Nawet ładna. Miała twarz miłej dziewczyny z sąsiedztwa, której nikt by nie podejrzewał, że całe kieszonkowe przeznacza na prochy. Szkoda jej. Rzucił zdjęcia na stół zwracając się do Iana.
- Trochę grasz na moim kompasie moralnym, co nie?
Przyjaciel nie wyglądał ani trochę na zmieszanego.
- To twoja wina, że masz go tak wyczulonego. - podniósł jeszcze raz zdjęcie dziewczyny – To jak? Chyba nie pozwolisz by ta dziecinka stoczyła się na samo dno.
Dean spojrzał raz jeszcze na twarz Alicji a potem na Iana.
- Czasem mam wrażenie, że cię za długo znam, wiesz?
Vincent obudził się tuż po zachodzie. Spojrzał przez okno na miesiące się w milionach świateł miasto, które nigdy nie śpi. Przetarł nieco bladą twarz a następnie wstał kierując się do szafy. Otworzył drzwi i wyciągnął czarną koszulę. Zatrzymał wzrok na zdjęciu blondynki przyczepionej do wewnętrznej strony drzwi.
Sprawa tej głupiej dziewczyny zaczyna go coraz bardziej denerwować. Zaginięcia w Las Vegas nie były niczym nowym i zazwyczaj je ignorował. W tym wypadku zrobiłby to samo, gdyby nie plotki, które pojawiły się wokół jej osoby. A on wiedział najlepiej, że w każdej plotce jest ziarno prawdy.
Założył koszulę na swoje świetnie wymodelowane ciało i zaczął zapinać guziki. Podobno maczała w tym palce jakaś satanistyczna sekta albo inny mroczny kult. Uśmiechnął się lekko spoglądając na swoje odbicie. Trop urywał się w jednym z klubów, a to idealne miejsce na przekąskę. Założył jeszcze na palec pierścień a następnie skierował się do wyjścia.
- Dobry wieczór panie Royle.
Kiwnął głową w kierunku sąsiada a następnie ukłonił się jego małżonce, Kobieta zarumieniła się na jego widok odwracając wzrok. Przyzwyczaił się do tego, ze kobiety zapominały przy nim o swoich mężach czy kochankach. W dużej mierze zawdzięczał to wyglądowi – był nieziemsko przystojny. Również lata praktyki sprawiły, że trudno było mu odmówić. Ulegali mu zarówno kobiety jak i mężczyźni.
Wyszedł na zewnątrz wciągając w płuca nieco chłodnie powietrze wymieszane z zapachem spalin. Ruszył ulicą w kierunku baru wsadzając ręce do kieszeni. Życie w Las Vegas było niezwykle łatwe, jeśli chodziło o polowania. W nocy ludzie wychodzili za zewnątrz tak samo licznie jak za dnia. Czuł pulsującą w żyłach krew oraz bijące serca przechodniów. Skrzywił się czując jak coraz bardziej doskwiera mu głód. Niestety czasem było też trudno zapanować nad żądzą krwi.
Przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w barze. Gdy ochroniarz poprosił go o dowód, przez chwilę żałował, że umarł w wieku 19 lat. Czasami to naprawdę było męczące. Na szczęście znał parę osób, która świetnie znają się na podrabianiu dokumentów . W końcu co jakiś czas i tak musiał zmieniać tożsamość.
Usiadł przy barze zamawiając wódkę i sokiem. Omiótł salę wzrokiem, by po chwili zatrzymać go na dziewczynie stojącej przy ścianie. Podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia.
- Witaj śliczna, jak się nazywasz?
- Sylwia.
Przesunął palcami do jej kasztanowych włosach a następnie pochylił się i szepnął coś do jej ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się i zarumieniła kiwając głową. Vincent chwycił ją za rękę i zaprowadził na sam środek parkietu. Po chwili już mocno obejmował ją ramionami tańcząc w rytm szybkiej muzyki. Chwycił jej biodra i przysunął do swoich, sprawiając, że ich ciała, jeszcze bardziej się o siebie ocierały. Czuł narastające w niej podniecenie. Pocałował jej szyję wsłuchując się w bicie serca. Zapachy potu i perfum mieszały się ze sobą, sprawiając, że dziewczyna jeszcze bardziej się zapomniała. Kilka uderzeń serca później, Vincent już wgryzał się w jej szyję czując słodki smak krwi. Sylvia szarpnęła się z bólu, lecz mężczyzna trzymał ją mocno nie pozwalając odejść. Gdy tylko nasycił głód, oblizał wargi i spojrzał przestraszonej dziewczynie prosto w oczy.
- Zapomnisz co się stało.
Dziewczyna kiwnęła głową otwierając usta. Vincent uśmiechnął się lekko i pożegnał nieco otępiałą ofiarę, a następnie znów usiadł przy barze. Zastukał w blat a po chwili zjawił się nieco starszy mężczyzna.
- Co podać?
Vincent sięgnął do kieszeni spodnie, z których wyciągnął nieco pomiętą fotografię.
- Znasz ją?
Barman rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.
- Policja?
Mężczyzna zaprzeczył tłumacząc, że jest jej chłopakiem i martwi się o nią. Barman jeszcze przez chwilę lustrował go wzrokiem, by po chwili odpowiedzieć.
- Tak. Alicja. Miła dziewczyna. Muszę cie niestety zmartwić, bo często przesiadywała przy jednym gościu.
- Jak się nazywał?
Mężczyzna wzruszył lekko ramionami.
- A kto by ich spamiętał. Robson, Robston, Robley?
- Widzisz go?
Mężczyzna pokręcił przecząco głową podając drinka jakieś kobiecie.
- Ale spróbuj spytać Richarda Toula. To chyba jego znajomy.
- Jest dziś?
Barman spojrzał na niego znacząco.
- On jest zawsze. Kobiety za nim szaleją.
Vincent już chciał odejść, gdy barman jeszcze dodał.
- Coś stało się tej dziewczynie, że tak o nią pytacie?
Odwrócił się powoli rzucając mężczyźnie pytające spojrzenie.
- Dziś już ktoś o nią wypytywał. Jakiś chłopak – po chwili nachylił się i powiedział teatralnym szeptem – Uważaj, bo może masz chyba sporą konkrecję. Haha.
Zaciekawiło się Vincenta. Postanowił to sobie zanotować, lecz na razie nie poruszać tego wątku. Skierował się na drugie piętro, gdzie brzmiały kompletnie inne klimaty. Na sali było parę osób a kilka z nich tańczyło gorące tango. Uśmiechnął się dostrzegając znajomą twarz. Przeszedł przez salę upewniając się, ze zostanie zauważony a następnie usiadł przy jednym ze stolików. Po chwili piosenka skończyła się i ktoś usiadł na przeciwko niego.
- Cześć Vincent.
- Aamon.
Demon zamówił szklankę bourbona a następnie uśmiechnął się kierując na niego swoje czerwone oczy.
- O co chodzi?
- Mam nadzieję, że nie robisz niczego podejrzanego.
Aamon wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że nie.
Vincent dodał w myślach drugie zdanie, które zapewne demon chciałby wypowiedzieć. "A nawet jeśli, to nie twoja sprawa".
- Teraz nazywasz się Richard? - gdy ten potwierdził spytał się – Znasz Alicję Highins?
- Tak. Fajna dziewczyna, kręciła się tu trochę.
Nagle obok pojawiła się kobieta i położyła dłoń na ramieniu Aamona. Ten zerknął na nią przelotnie a następnie zwrócił do rozmówcy.
- A teraz wybacz – wypił łyk ze swojej szklanki – Damy czekają.
Vincent oprowadził ich wzrokiem na parkiet a następnie wyszedł z baru.
Kiedy tylko zobaczył Aamona domyślił się, że ten ma coś z tym wspólnego. Oczywiście wiedział, ze rozmowa nic nie da. Nie byłby w stanie z niego wyciągnąć żadnych informacji. Lecz miał czas aby zapamiętać jego zapach, by go później śledzić.
Słyszał, że Alicja ostatnio brała jakieś prochy. To by się nawet zgadzało. Demony uwielbiały upadłe duszyczki. Takie są często zapomniane przez świat, albo same chcą go opuścić. Ich ciała znajdują się potem po paru dniach. Nikogo to nie dziwi i sprawy szybko zostają uznane jako przedawkowanie lub samobójstwo. Lecz Alicja zniknęła już na ponad tydzień, co nie było normalne. I to właśnie go martwiło. A że Aamon jest w to jakiś sposób zamieszany, to tylko potwierdzało, że trzeba się tej sprawie lepiej przyjrzeć.
Poczuł na plecach dreszcz i odwrócił się w kierunku wschodu. Powoli zza horyzontu wyłaniało się leniwie słońce a jego promienie padły na twarz Vincenta. Mężczyzna zmrużył oczy i spokojnie ruszył z powrotem do mieszkania. Teraz jednak czas się zdrzemnąć.
Dean otworzył mikrofalówkę zacierając ręce. Po chwili w mieszkaniu pojawił się zapach kurczaka z ziemniakami. Usiadł na sofie i powoli zaczął powoli delektować się pysznym obiadem. Ian przysiadł się rozkładając na stole papiery i rzucił przyjacielowi rozbawione spojrzenie.
- Zadowolony?
Mężczyzna pokiwał głową wsadzając sobie do ust wielki kawałek mięsa.
- Czego się wczoraj dowiedziałeś?
Dean przełknął wielki kęs, popił sokiem i dopiero do chwili odpowiedział.
- Dziewczyna często przesiadywała w klubie. Barman twierdzi, że to czysty lokal, ale i tak widziałem sporą grupę dzieciaków, która nie wyglądała na do końca, że wiedzą, co się z nimi dzieje.
Sięgnął do kieszeni bluzy i wyciągnął z niej kartę z zapisanymi jakimiś imionami. Podał ją przyjacielowi.
- Jest dosyć znana w klubie. - na widok uniesionych brwi Iana dodał – Zadawała się czarnymi typami i podobno spędzała u nich noce. Do większości facetów nawet nie chce się zbliżać, lecz jeden z nich wydaje się być w miarę normalny.
Wskazał palcem imię.
Ian poklepał go po plecach a następnie ruszył do drugiego pokoju, gdzie był telefon. Wziął do ręki wielką książkę telefoniczną i zaczął w niej grzebać.
- Poszło ci zaskakująco dobrze.
- To dlatego, że spotkałem kilku znajomych ze starej pracy. Tych co mnie nie skreślili. Obcy nie chcieli nawet ze mną o niej gadać. Tym bardziej barman. - zmarkotniał nagle – Nie mogłem go zrozumieć. Ah, jeszcze jedno.
Dean skrzywił się nieznacznie.
- Doszły mnie słuchy, że jej znajomi byli zamieszani w jakąś magie, czy coś w tym stylu.
Przyjaciel pokiwał głową, jakby uważał to za niezwykle cenną informację. Po jakimś czasie w mieszkaniu było słychać jedynie odgłos wykręcania numeru i ponawiające się pytania Iana. Dean zdążył umyć talerze przy okazji poklnąć trochę na zlew, który znowu się zepsuł a następnie położył się na kanapie zamykając oczy. Przez chwilę walczył ze sobą, by z wahaniem sięgnąć po słuchawki i radio. Z dochodzącym do głosu poczuciem winy zaczął słuchać raportów policji. Zadziwiające było to, że po kilku minutach wiedział już o trzech napadach, pięciu pobiciach, jednej próbie samobójczej oraz dwóch zgłoszeniach kradzieży. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, że tym mieście grzechu naprawdę jest tyle przestępstw. Chyba żyjąc tu tak długo przestał na to wszystko zwracać uwagę. Może to biuro detektywistyczne nie było aż tak złym pomysłem? Tylko pewnie już działało w Las Vegas ich dosyć sporo. Może ta sprawa pomoże im przyciągnąć więcej klientów? Sięgnął do kieszeni wyciągając zdjęcie dziewczyny. Ale to nie było najważniejsze. Gdzie się podziewasz Alicjo? Mam nadzieję, ze nic ci nie jest. Być może jesteś na haju? Albo siedzisz u jakiegoś z twoich podejrzanych znajomych? Mam taką nadzieję...
- Dean, znalazłem go. Richard Toul. Mieszka na Down Street 64.
Mężczyzna ściągnął słuchawki i powoli wstał.
- To na obrzeżach miasta. Niezłe miejsce, jak ktoś chce się schować.
Spojrzał na zegarek. Przez chwilę zastanawiał się, na którą godzinę tam dotrze. Wstał sięgając po marynarkę i ruszył do drzwi.
- Nie idziesz ze mną?
Ian pokręcił głową.
- Spróbuję sprawdzić resztę ludzi na tamtej liście. Może coś znajdę.
- Chce wiedzieć jak to zrobisz?
- Nie – odparł z uśmiechem.
- Dam ci znać, jak czegoś się dowiem.
Down Street nie była „złą” dzielnicą. Nie była też „dobrą”. Była chyba tylko trochę zapomniana. Mieszkali tu głównie robotnicy, których nie było stać na dom bliżej centrum miasta. Stało tu też trochę opustoszałych domów, w których czasem nastolatki urządzały pijackie imprezy. Mimo częstych hałasów nigdy nie wydarzyło się tu nic poważniejszego a sąsiedzi z czasem zaakceptowali je jak coś normalnego.
Gdy dojechał na miejsce było dosyć późno. Słońce zniknęło już gdzieś za wieżowcami i kasynami, choć jeszcze lekka łuna oświetlała niebo. Wysłał SMS Ianowi, dając znać, że jest już na miejscu, a następnie ruszył główną ulicą w poszukiwaniu właściwego numeru. Po chwili doszedł do numeru 64 i już chciał zapukać, gdy dostrzegł coś w oknie. Wychylił się, żeby lepiej widzieć. W salonie stało kilka osób w całkowitych ciemnościach. Nie zdołał dostrzec ich twarzy, lecz widział zarysy sylwetek. Chyba rozmawiali ze sobą, lecz nie wiedział o czym. Jedynie co dochodziło jego uszu, to niewyraźnie szepty. Zszedł ostrożnie niżej i podszedł jak najbliżej okna. Jeden z nich był wyraźnie czymś wzburzony.
- … że jest niegotowa? Ile czasu wam to jeszcze zajmie?
- Maksymalnie dwa dni – odparł ktoś szeptem pełnym trwogi. - Zdążymy na czas.
- Mam nadzieję, nie chcę już dłużej czekać. Mam dosyć trzymania tej dziewczyny przy życiu.
Na te słowa Dean mimowolnie przełknął ślinę. Że co?! Ich zadaniem miało być znalezienie córki, która miała siedzieć u swojej koleżanki ćpając kokę. Nie jacyś mafiozi i możliwość śmierci. To już nie była sprawa dla dwóch bezrobotnych facetów, tylko policji. Spuścił powoli głowę i zaczął się wycofywać. Niemal się przeczołgał się do drugiego krawężnika, by tam usiąść. Dobra, bez gwałtownych ruchów. Nie zwrócić na siebie uwagi. Teraz spokojnie wstanę, otrzepię spodnie i wrócę na przystanek. Potem do mieszkania skąd zadzwonię na policję i wszystko będzie dobrze. Zanim się zdążył zorientował, ktoś nagle znalazł się przy nim.
- Cześć, młody. Co ty tu robisz?
Niemal podskoczył na ton tego głosu. Odwrócił się spoglądając na buty a następnie na twarz chłopaka, która się nas nim pochylał. Przez chwilę był trochę oniemiały. Przez tamte słowa spodziewał się kogoś znacznie starszego a obok niego stał jakiś szczyl patrząc na niego jakby był niegrzecznym dzieciakiem z sąsiedztwa. Na chwilę zapomniał o strachu i zagotowała się w nim złość. Zerwał się na nogi i niemal krzyknął.
- Jak mnie nazwałeś?!
Nieznajomy uśmiechnął się lekko co jeszcze bardziej rozjuszyło Deana.
- Rodzice nie nauczyli się szacunku dla starszych, co gówniarzu?
Podszedł bliżej sprawiając, że ich piersi niemal się ze sobą stykały. Nagle chłopak spojrzał mu prosto w oczy i szepnął.
- Uciekaj stąd.
Na krótki moment w głowie mężczyzny pojawiła się irracjonalna myśl, że musi się jak najszybciej oddalić od tego miejsca. Pokręcił jednak głową i zignorował ją.
- Niby dlaczego? Nie boję się ciebie, młody. Możesz tak sobie pogrywać z kolegami, ale nie ze mną.
Chłopak przez chwilę wyglądał na niezwykle zdziwionego. Dla Deana był to znak, że zbił gówniarza z pantałyku. Uśmiechnął się do siebie, gdy nieznajomy spojrzał gdzieś ponad jego ramieniem.
- Dlaczego tu jesteś?
Przez chwilę Dean nie wiedział o co mu chodzi. Dopiero po chwili złość trochę ustąpiła, pozwalając mu sobie przypomnieć, po co tu właściwie przyszedł. Zerknął za siebie widząc jak drzwi powoli się otwierają. Namyślał się przez chwilę, nie chcąc dać temu dzieciakowi satysfakcji, lecz tym razem postanowił schować dumę do kieszeni i uciec.
- Vincent, czego tu szukasz?
Spojrzał na Aamona, który stał w drzwiach starego domu. Pociągnął nosem i o mało się nie skrzywił. To miejsce na kilometr śmierdziało czarną magią. Podszedł parę kroków, stając na dole schodów. Na krótką chwilę wstrzymał oddech, próbując lepiej podsłuchać bicie serc w domu. Nic. Ani jednego człowieka.
- Upewniam się, że okolica jest bezpieczna.
- Dobrze ci radzę wampirze, nie interesuj się tym.
Demon zmierzył go groźnym spojrzeniem a następnie zwrócił wzrok wzdłuż ulicy.
- Kto to był?
- Mój dzisiejszy obiad. - odparł spokojnie. - Czasem lubię się pobawić.
Ktoś pojawił się za plecami Aamona. Dopiero po chwili zdołał rozpoznać z ludzkiej powłoce Barbatosa. Cholera, to coraz bardziej zaczyna mi się nie podobać. W domu są jeszcze dwie osoby – nie zdziwiłby się, gdyby to byli Pruslas i Rashaverak.
- Mam nadzieję, że nie będę musiał zawiadamiać Nadzorcy.
Twarz Aamona wciąż nic nie wyrażała, jednak Vincent wyczuł, że jego aura wyraźnie drgnęła. Demon dobrze jednak wiedział, tak samo jak wampir, że ta groźba nie może mieć pokrycia. Jednak jego reakcja potwierdzała, że próbuje robić coś niezgodnego z zasadami.
Zanim zdążył się zorientować, Aamon rozpłynął się w czarnej mgle by niemal w tym samym momencie pojawić się przed mężczyzną z przystawionym palcem do jego szyi.
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości. - jego oczy niemal całkowicie stały się czerwone – Jeśli jeszcze raz cię zobaczę, to skończę twój marny żywot.
Vincent szedł powoli ulicą trzymając się za szyję. Rana już niemal się zagoiła, lecz i tak niemal całą koszulę miał pokrwawioną. Nie lubił zgrywać herosa, zdołał przeżyć tyle lat dzięki nie wychylaniu się z cienia i nie zwracaniu na siebie uwagi. Lecz widział na własne oczy, że zaczyna w mieście przybywać demonów i co wcale mu się nie podobało. Jeśli zacznie krążyć coraz więcej plotek na temat szatanistów, ciemnych mocy to będzie tylko kwestią czasu, kiedy zapuka do jego drzwi tłum z pochodniami i krzyżami.
Nie miał najmniejszych szans w starciu z czterema demonami naraz, lecz może uda mu się zrobić mały sabotaż?
Znalazł na domofonie znajome nazwisko i po chwili już siedział na krześle w salonie. Po około godzinie drzwi otworzyły się i ktoś zapalił światło w salonie. Usłyszał sapanie jak ktoś ściągał buty i płaszcz. Po chwili właściciel przeszedł w głąb mieszkania zapalając światło i niemal podskoczył widząc obcego.
- Vincent? - gdy już był pewien, że to on odetchnął z ulgą – Co ty tu robisz?
- Powiedzmy, że potrzebuje twojej pomocy.
Staruszek uśmiechnął się lekko siadając naprzeciwko gościa.
- Co takiego się stało, że potrzebujesz pomocy szarlatana?
Vincent skrzywił się nieznacznie.
- Nie przesadzaj.
Prawdą było to, że mężczyzna nie potrafił znieść magii. Sam nigdy nie umiał jej używać i nigdy nie potrafił jej zrozumieć. Niemal zawsze czuł mdłości, gdy w jakimś stopniu został przez nią dotknięty lub znalazł się w jej pobliżu.
- Musisz ustawić zaklęcie pieczętujące.
Goldman niemal natychmiast spoważniał.
- Na kogo i gdzie?
- Jeszcze się dowiem, ale jestem niemal pewien, że na cztery demony. Dasz radę?
Po chwili namysłu staruszek kiwnął głową.
- Powinienem, ale muszę się przygotować. - spojrzał uważnie na Vincenta – Musisz mi dostarczyć Księgę.
Po dłuższym namyśle odparł.
- Dobra – zaraz dodał widząc zadowolenie, jakie wymalowało się na twarzy starca – Ale muszę ją odzyskać i nie żartuję Isaac. Nie chce znowu bawić się z tobą. Za dużo czasu zajęło mi zabranie jej Haagenti.
Goldman kiwnął głową, próbując się uspokoić, ale i tak nie wyszło mu to zbyt dobrze. Vincent trzymał księgę w ukryciu, wiedząc jak jest potężna. To że ją ma i jeszcze żyje było cudem. Zawsze była własnością Haagenti i inne demony nie miały do niej dostępu. Ona jednak zawsze traktowała go z pewnymi względami, jednak nie bez ukrytych motywów. Niemal zmuszała go tym samym, aby stawiał się na jej każde zawołanie.
Coś jednak oprócz demonów nie dawało mu spokoju. Bezwiednie przejechał językiem po kłach uśmiechając się lekko.
- Isaac, musisz jeszcze mi kogoś wytropić.
Gdy doszedł do mieszkania, światło w jego pokoju wciąż się paliło. Stwierdził, że to zapewne Ian wciąż grzebie w swoich książkach i internecie. Ruszył w tamtą stronę, chcąc powiedzieć co się stało, lecz stanął w otwartych drzwiach z wyrazem gigantycznego zaskoczenia.
- O cześć Dean, właśnie miałem do ciebie dzwonić.
Ian odłożył słuchawkę telefonu.
- Mama Alicji, Pani Olsen powiedziała, że jej córka się już znalazła i nie trzeba już jej szukać.
Mężczyzna zmarszczył brwi widząc siedzącą w krześle starszą kobietę. Jednak nie to było najdziwniejsze.
- A ten co tu robi?! - tu wskazał palcem chłopaka opierającego się o ścianę.
Ian spojrzał we wskazanym przez niego kierunku.
- Przecież tam nikogo nie ma.
- Jak to, przecież widzę! Stoi tam dzieciak, którego spotkałam na tamtym osiedlu.
- Dean, dobrze się czujesz?
- Nie rób ze mnie debila i nie zgrywaj się!
Ian pokręcił głową przyglądając mu się z niepokojem. Cholera, on naprawdę go nie widzi. Zamknął na dłużej powieki, lecz gdy spojrzał jeszcze raz na bruneta, on wciąż tam stał. A co gorsza przyglądał mu się intensywnie. Wreszcie powiedział niepewnie.
- T..tak. Masz rację. Coś musiało mi się przewidzieć.
Zacisnął jedynie pięści widząc jak kąciki jego ust uniosły się ku górze gdy tylko padły te słowa. Sam nie wiedział czy powinien się martwić czy raczej wściekać. Coś było nie tak, tylko wciąż nie wiedział co takiego.
Pani Olsen wstała zakładając na ramię torebkę.
- Proszę wybaczyć kłopoty. Córka spędziła czas u jakiś znajomych. Chyba jestem trochę przewrażliwiona.
Kobieta uśmiechnęła się nieco przepraszająco i ruszyła do wyjścia. Zanim wyszła jeszcze raz przeprosiła a po chwili słychać było tylko odgłos jej obcasów.
Ian podszedł do niego wciąż uważnie mu się przyglądając.
- Na pewno dobrze się czujesz?
Dean pokiwał głową, starając się nie patrzeć na chłopaka, który wciąż nie chciał zniknąć. Może to była halucynacja? Ale wyglądała zbyt prawdziwie na omamy. Ale skąd to miał wiedzieć? Nigdy przecież ich nie miał!
Mężczyzna usiadł na krześle łapiąc się za głowę.
- Chyba jestem zmęczony. Mógłbyś już wyjść? Muszę się położyć.
Ian uśmiechnął się zakładając kurtkę.
- Zawsze miałeś dar do delikatnego wypraszania gości.
Zanim wyszedł usłyszał jeszcze jak mówi, że jeśli coś się będzie działo, to niech da znać. Po chwili trzasnęły drzwi i nastała brzęcząca cisza. Dean powoli spojrzał na chłopaka, który jak na złość nie chciał zniknąć. Powoli wstał i podszedł do niego bliżej wyciągając palec chcąc sprawdzić, czy jest aby na pewno prawdziwy. Gdy napotkał opór, niemal odskoczył unosząc pięści.
- Dobra, co się dzieje. Kim ty do cholery jesteś i co zrobiłeś Ianowi?
- Vincent. Miło mi cię poznać Dean.
Nie wiedzieć czemu mężczyzna poczuł się nieswojo słysząc swoje imię z ust chłopaka. Zanim jednak zdążył zareagować, nieproszony gość wsadził dłonie do kieszeni i ruszył w jego stronę.
- Dobrze ci radzę, detektywie, lepiej nie wpychaj nosa w nie swoje sprawy, bo to może się dla ciebie źle skończyć.
Niestety temperament niemal zawsze wygrywał u Deana z rozumem. I tym razem nie mogło być inaczej. Mimo że wcześniej chciał mieć jak najmniej do czynienia z tą sprawą, to teraz arogancja tego gówniarza mocno to zmieniła.
- Rozkazujesz mi?!
Chłopak uniósł delikatnie brwi słysząc to.
- Tak, chyba można tak powiedzieć.
Zanim zdążył się nad tym zastanowić, Dean już wyprowadzał cios w twarz Vincenta. Gdy pięść uderzyła o jego policzek, chłopak odwrócił głowę pod wpływem uderzenia a następnie powoli otarł krew z wargi. Po chwili znów spojrzał spokojnie na mężczyznę.
- Po co ja się w ogóle tobą przejmuje – obejrzał czerwone ślady na swoich palcach – Nie będę bawił się w samarytanina i ratował ci skórę. Jak dla mnie to mogą cię zabić.
- Ej! A ty gdzie się wybierasz?!
Vincent pomachał mu jedynie ręką i wyszedł bez słowa z mieszkania.
Dean leżał w łóżku walcząc z myślami. Co się właściwie dzisiaj stało? Mafiozi, którzy mówili, że zabiją Alicję. Potem ten chłopak tu i jeszcze w biurze. No i Pani Olsen. Przecież musiał to zgłosić na policję! Nawet jeśli dziewczyna naprawdę wróciła do domu, w co szczerze wątpił, to ktoś inny jest w takim razie w niebezpieczeństwie. Nie może tego tak zostawić. Nie ma jednak żadnych dowodów. Powie, że podsłuchał kawałek rozmowy, w który słyszał, że mają kogoś zabić? Ludzie, to Las Vegas! Policja dostaje pewnie setki takich zgłoszeń tygodniowo. Musi mieć jakieś dowody. Jeśli szantażują w jakiś sposób Panią Olsen, to musi je znaleźć w jakiś inny sposób. Trop urywał się na Richardzie Touli, którego jednak chyba nie chciał o cokolwiek pytać. Jeszcze został wątpliwy wątek czarnej magii, ale na razie nie miał nic lepszego.
Chyba będzie musiał jutro się wybrać do kogoś, kto jest bardziej obeznany w tych sprawach. Cholera, Ian, po coś mnie namówił? I dlaczego właściwie się zgodziłem? Ach, no tak. Ten mój pieprzony kompas moralny. Niech go szlag...
Dean znalazł w książce telefonicznej masę wróżek – od tarota, po kryształową kulę, fusy, kości a nawet przyzywanie zmarłych. Nawet nie wiedział, że aż tylu świrów tutaj mieszka. Jasnowidztwo, media, telepatia a nawet nekromancja. Lecz tylko jedna osoba wydawała mu się najbardziej wiarygodna. A przynajmniej mogła dać mu jakiś trop. Isaac Goldman – demonologia, okultyzm, spirytyzm, antyki. Ostatnie słowo nieco zbiło go z tropu, lecz mimo wszystko spisał adres i postanowił udać się w tamto miejsce.
Okazało się ono być sklepem, wciśniętym między fryzjera oraz masażystę. Patrząc na ten dziwny widok, przez chwilę miał wątpliwości czy ten facet to na pewno właściwa osoba. Szczerze mówiąc, to w szukaniu informacji zawsze lepszy był Ian. Tak zwana teoria zawsze go fascynowała. On wolał wszystko sprawdzać w praktyce. Teraz jednak nie mógł poprosić przyjaciela o pomoc – ciekawe jak by zareagował...
Ruszył w stronę sklepu, lecz nagle dostrzegł kogoś innego, kto wszedł do środa.
Zmarszczył brwi ostrożnie podchodząc bliżej.
- Vincent? Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Isaac spojrzał na zegarek.
- Czy przypadkiem światło słoneczne nie jest dla ciebie śmiertelne?
Chłopak rzucił na stół potężną księgę i rozsiadł się wygodnie na fotelu.
- Nie wierz we wszystko co mówią.
Po chwili powiedział widząc jak starzec przeszukuje księgę z błyskiem w oczach.
- Będziesz gotów do zachodu? Trzeba to załatwić przed zmrokiem.
- Chyba tak. - odparł dotykając stron z namaszczeniem – Niesamowite. Szukałem tych danych od lat! Coś wspaniałego!
Vincent westchnął ciężko słysząc jego słowa, które przerodziły się w mamrotanie. Jednak nagle wstał ciągnąc nosem.
- Coś się stało?
Chłopak zaczął ruszać głową jak pies, który próbuje coś wywęszyć. Czuł jakiś znajomy zapach, lecz nie był pewien do kogo należał. Po chwili pokręcił głową siadając z powrotem na fotelu. Cholera, plan nie był do końca idealny. Ich działania były jedynie prewencyjne – zapieczętowanie zaklęcia, które próbują rzucić cztery demony. Musieli to zrobić za dnia, ponieważ wtedy są one osłabione. Jednak to działało w obie strony. Wampir czuł się teraz niezwykle ciężko, a jego zmysły były otępiałe. Szczerze mówiąc, to sam nie wiedział, jak tak długie chodzenie po słońcu podziała na jego organizm. Nigdy tego nie robił.
Miał cichą nadzieję, że Aamon za dnia nie będzie w stanie ich zauważyć. Ogromną nadzieję.
- Vincent, dlaczego właściwie się tym przejmujesz? Zazwyczaj jak się pojawiają kłopoty, to ty pierwszy uciekasz.
Chłopak spojrzał na Isaaca i dopiero po chwili odpowiedział.
- Lubię to miasto. A po niemal trzystu latach ucieczka stała się niezwykle męcząca.
Westchnął ciężko odginając do tyłu głowę.
- Teraz chcę tylko spokojnie żyć. - nagle jego głos stał się ostry – A te demony mogą wszystko zepsuć. Najpierw była inkwizycja – każdy był podejrzany o paktowanie z diabłem a ja akurat wpadłem w jej środek. Nie widziałem sensu w ukrywaniu się przed kościołem, lecz potem pojawił się ktoś o wiele gorszy. - skrzywił się na samą myśl – Od 1670 żyję w ciągłej ucieczce. Kiedy w końcu znalazłem zakątek, gdzie mogę pożywiać się nie zwracając na siebie uwagi, to Aamon postanawia się pojawić.
Zamilkł pozostawiając ostatnimi słowami wielki żal. Isaac przez chwilę przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- Wiesz Vincent, nigdy się ciebie o to nie pytałem, ale właściwie, to ile ty masz lat?
Chłopak uśmiechnął się lekko.
- To nieistotne. Wiesz już wszystko?
Goldman nie chciał dać za wygraną, korzystając z rzadkiej okazji, że wampir jest dziś skory do rozmowy. Nie udało mu się jednak wyciągnąć z niego więcej. Na każde pytanie odpowiadał milczeniem. W końcu poddał się i wziął po pachę księgę kierując się do wyjścia, lecz Vincent zatrzymał go.
- Gdzie się wybierasz?
- Jak to gdzie? Chyba mieliśmy rzucić zaklęcie.
- Ale nie z księgą.
Starzec wytrzeszczył oczy.
- To jak sobie to wyobrażasz? Przecież muszę mieć szkic okręgu.
- Więc przerysuj.
- Nie zdążę z tym do zachodu. I jeszcze przepisywanie inkantacji.
- W takim razie wyrwij kartkę – powiedział spokojnie.
Przez chwilę Isaac wyglądał jakby ktoś właśnie uderzył do w twarz. Poruszył ustami przypominając rybę, która właśnie się dusi. Powoli przytulił przedmiot do piersi patrząc na bruneta jak na heretyka.
- T..t..ego nie wolno robić. To zbyt cenny przedmiot...
Vincent sięgnął po Księgę i mimo protestów i starań Isaaca zabrał ją bez problemów. Otworzył ją na odpowiedniej stronie, wyrwał kartkę i podał ją starcowi, który wziął ją, jakby zaraz miała na niego spaść przez to plaga. Wampir poklepał go po ramieniu i otworzył drzwi.
- Nie martw się. Myślisz, że jak długo ją mam? Strona po dwóch dniach rozsypuje się w popiół a potem wraca do Księgi. Chodź – rzucił do Isaaca, który wciąż nie wyglądał na do końca przekonanego i wyszedł na dwór.
CDN