Where we wanna be 1
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 30 2011 23:53:39
Where we want to be
Lee wracał właśnie z wykładu. Jego myśli kłębiły się wokół niezrozumiałego zdarzenia, które niestety powtarzało się co tydzień. Mianowicie jak ktoś, będąc dziekanem jednej z najbardziej renomowanej uczelni w kraju, mając wyższe wykształcenie, znający kilka języków mógł ustalić wykłady z historii lotnictwa w piątkowe wieczory. Dokładnie wieczory – zajęcia zaczynały się o 18 a kończyły dopiero o 21.30. Najgorsze w tym wszystkim nie było to, że Lee wolałby w tym czasie spędzić czas na piwie albo z dziewczyną. Nie, w sumie Lee nigdy za piwem nie przepadał, przyjaciół miał raczej mało a dziewczyny jakoś go nigdy nie zachęcały. Najgorsze było to, że chodził na te zajęcia prawie jako jedyny. Niektórzy czasami się pojawiali, ale były to raczej nieliczne przypadki i baardzo rzadkie. Tak więc, chodził jako jedyny na wykłady, w sumie chyba jako jedyny student chodził na wszystkie zajęcia. Lotnictwo stało się jego pasją, ale to kosmos pokochał. Wiedział, że na pilota ani tym bardziej na astronautę nigdy się nie nadawał. Głównie przez wzrost, chudą sylwetkę i oczywiście wadę wzroku. Zawsze jednak mógł pracować jako mechanik czy innego typu specjalista i podziwiać tych wszystkich pilotów, którzy bez strachu odrywają swoje stopy od ziemi. Lee nigdy otwarcie przed sobą się nie przyznał, że może czuć coś więcej niż tylko podziw do mężczyzn w mundurach. Te dreszcze podniecenia, które czuł za każdym razem, zwalał na zwykła zazdrość. Rozmyślenia Lee nad okrutnym, bezdusznym dziekanem przerwał telefon.
- Lee Mustang, słucham? – zawsze odbierał telefony oficjalnie, nawet nie patrzył jaki numer wyświetla się na małym monitorku.
- Dobry wieczór panie Mustang, Tu profesor Strawbry. Przepraszam, że dzwonię o takiej godzinie, ale mam do pana pilną sprawę. Czy może pan jak najszybciej przyjść na teren akademii? Dokładniej do biblioteki. – Lee przez pierwsza chwilę stał jak osłupiały, najgorsza żyleta w całej akademii chce go widziec. W piątkowy wieczór, prawie o 22 i to jeszcze w bibliotece.
- A skąd pan profesor ma mój numer? – Lee zadał najgłupsze pytanie z przynajmniej tysiąca, które właśnie tłukły mu się po głowie.
- Ee.. ja.. to jest mało istotne panie Mustang! Proszę natychmiast się zjawić w bibliotece! –
– Okk.. - Jak niespodziewanie prof. Strawby zadzwonił, tak szybko się rozłączył, zostawiając skołowanego Lee z komórką w ręku. Gadającego do samego siebie. Cudownie. Niedość, że musiał przyjść na wykład o tak nieludzkiej porze, to jeszcze teraz musi zawrócić. Z westchnięciem pełnym bólu Lee skierował swoje kroki spowrotem w kierunku akademii. Po raz milion pierwszy klnąc pod nosem na swoją ukochaną szkołę i jeszcze bardziej uwielbiane przed niego pomysły swoich wykładowców. Zapewne gdyby zadzwonił jakiś inny profesor zwyczajnie by to olał, ale jakoże pisał pracę licencjacką u prof. Strawby nie chciał mu podpaść. Miał szczęście, że przyjął on jego temat pracy, zreszta jako jedyny z kilkunastu profesorów, do których Lee chodził. Wszyscy albo go wyśmiewali za niepoważny temat pracy albo mrugali na niego ze zdziwniem.. przez 10minut… Tak. Taka reakcja twojego potencjalnego przyszłego promotora nie jest obiecująca. Dlatego Lee utknął z najgorszą zmorą całej uczelni, ale przynajmniej z tematem jaki sam wybrał. „Aspekt militarny w ekspolarcji przestrzeni kosmicznej” Na szczęście biblioteka nie była daleko od bramy głównej, więc Lee po kilku chwilach szybkiego truchtu stał już pod wielkimi dębowymi drzwiami.
- Och panie Mustang! Nie trzeba było się tak spieszyć! – Żartobliwie powitał go prof. Strawby. Lee za to w myślach dziękował, że jest ciemno i nie widać jego chęci mordu. - Panie Mustang. Poprosiłem pana o przyjście ponieważ mam dla pana niespodziankę. – Cała złość i nienawiść, jaka była w sercu Lee powoli zaczęła wypływać a na jej miejscu pojawiał się nieprzyjemny strach
- Niespodziankę?! Dla mnie?!
- och panie Mustang! Proszę nie był takim skromnym. – To mrugnięcie okiem, które kończyło wypowiedź prof. decydowanie źle wróżyło. Zbyt źle.. - Otóż panie Mutang zapewne opowiadałem panu o moim siostrzeńcu. Kiedy ostatnio przy obiadku o mojej ciotki Penny wymsknęło mi się o panu, a raczej o temacie pańskiej pracy. Mój siostrzeń był zachwycony i nadal jest. Stwierdził, że z miłą chęcią panu pomoże przy pisaniu pracy! Czyż to nie cudowne?! – Mózg Lee zatrzymał się na obiadku u ciotki Penny.
- jakim siostrzeńcu? – Dopiero teraz Lee zobaczył w ciemności sylwetkę mężczyzny obok prof. Strawby.
- Panie Mustang! Jestem całkowicie oburzony! Mój siostrzeniec Terry! – Nadzwyczaj tępy wyraz twarzy pana Mustanga uświadomił proforowi, że jednak chłopak rzeczywiście nie ma bladego pojęcia.
- Spokojnie wuju, jestem przekonany, że pan Mustang z przejęciem słuchał twoich wywodów na temat silników gwiazdowych i przez przypadek uronił tak ważny szczegół, jak fakt posiadania siostrzeńca. – Mówiąc to młody mężczyzna imieniem Terry z uśmiechem na ustach zbliżył się do Lee. Podali sobie rękę na przywitanie.- Cześć, jestem Terry O’Neil… w sumie kapitan O’Neil – Serce Lee przeteleportowało się z okolic mostka pod gardło.
- kapitan?
- Owszem, kapitan. Jestem pilotem w 45 pułku lotnictwa taktycznego, dokładniej w eskadrze wsparcia kosmicznego. – Serce Lee przestało bić. Definitywnie i ostatecznie….. i jeszcze ten uśmiech… i nadal ściskająca jego rękę dłoń!... Wszystko zaczęło się strasznie szybko kręcić i ściemniać.
***
Lee obudził się ze strasznie bolącą głową. Chwila. Obudził się?! Błyskawicznie poderwał się z łóżka, co nie było najlepszym pomysłem. Tępy ból z tyłu głowy przeistoczył się w uderzenie młota pneumatycznego. Z jękiem opadł spowrotem na poduszkę.
- O! już się obudziłes? To dobrze, nie chciałem ciebie budzić, a zbłiża się już 11. – Usłyszał, tuż koło swojego łóżka, znajomy męski głos. Powoli, bardzo powoli Lee obrócił twarz w kierunku znanego głosu. I zamarł… znowu on. Ten pilot z najcudowniejszym uśmiechem jaki widział kiedykolwiek w całym swoim życiu, z niesamowicie zielonymi oczami.
- Jak? Jak znalazłem się w swoim łóżku? - Z wielkim trudem i sercem bijącym głośniej niż jego słaby głos, Lee zadał pytanie Terry’emu. Ku jemu wielkiemu zdziwieniu Terry zaczerwienił się, spuszczając wzrok na podłogę szukając tam odpowiedzi.
- No więc.. zemdlałeś wczoraj w nocy.. nie wiedzieliśmy gdzie mieszkasz…..wuj chciał ciebie wziąć do siebie, ale byłoby to dziwne, gdyby ktoś dowiedział się, że studenci nocują u niego… ehh… więc postanowiliśmy, że najlepiej będzie.. znaczy najodpowiedniej… jak.. weźmiemy cię do mnie. Ale ty najwyraźniej zasnąłeś.. nie chciałem ciebie budzić.. dlatego.. dlatego spałeś u mnie w łózku. – Lee nie mógł w to uwierzyć. Zemdlał! Pierwszy raz spotkał pilota… kapitana! I oczywiście musiał zemdleć, wrażenie zrobił na nim jak świnia na słoniu. Jednak jeden szczegół nie dawał mu spokoju.
- a moje ubrania?
- Nie chciałem żebyś w nich spał więc rozebrałem cię, ale tylko spodnie i buty! – Ostatnie co widział Lee zanim znów zanurzył się w ciemności omdlenia był przepraszający uśmiech Terry’go.