Słońce za chmurami 4
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 24 2011 22:23:13
Rozdział 6. Anyway you want it.
Opierał głowę na ręce, z uśmiechem spoglądając na kinowy ekran, gdzie wyświetlana była jakaś komedia romantyczna. Nie skupiał się na filmie, nie wiedział nawet, o co w nim chodziło. Obraz zwyczajnie przelatywał mu przed oczami, a on zdawał się go nie zauważać. Ignorował nawet ściskającą jego nadgarstek dłoń Martyny i komentarze kobiety na temat filmu. Był myślami zbyt daleko od sali kinowej, żeby się tym przejmować.
Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie wczorajszego wieczoru.
Dawno nie był tak podniecony, ostatni raz tak się czuł, gdy był z Marcinem, czyli naprawdę dawno temu.
Później z żoną musiał się zmuszać i udawać (co chyba było jeszcze gorsze od samego zmuszania), że wszystko jest jak najbardziej okej.
Westchnął, cały czas czując się dziwnie lekko. Gdyby mógł tak jeszcze raz wcisnąć żonie jakiś kit i wyjść do tego klubu… Już nawet nie przejmował się tak bardzo faktem, że po kinie będzie czekała go noc z Martyną.
Jakoś to przeżyje. Musi przecież… A jutro dzień u teściowej… A w poniedziałek powrót do nudnej pracy…
Gdy tylko spojrzał na to od tej strony, jego entuzjazm opadł, a uśmiech na twarzy zniknął tak szybko, jak się na niej pojawił.
Wrócił do mieszkania całkowicie wykończony. Próby nie szły aż tak źle, jak się spodziewał na początku. Można nawet powiedzieć, że odnajdywał się w nowej roli, ale i tak denerwował się dniem jutrzejszym. Bał się, że coś mu nie wyjdzie, że przez niego ich szansa na rozgłos pęknie jak bańka mydlana. W końcu gitara prowadząca była jedną z ważniejszych części zespołu.
Westchnął ciężko, rozbierając się i biorąc szybką kąpiel. Pierwszy raz tak się denerwował przed koncertem. Może i Muszla Fest* nie była jakimś wielkim krajowym wydarzeniem muzycznym, ale można było zostać na niej zauważonym. Mieli szansę spodobać się ludziom i zacząć zbierać pierwszych fanów.
Ale jak nie wyjdzie… Jeśli nie podoła swojemu zadaniu… Aż się skrzywił, wycierając się ręcznikiem i zakładając na nagie ciało szare spodnie dresowe.
Wszedł do salonu, szybkimi ruchami rozkładając rozlatującą się amerykankę i wyciągając ze schowka kołdrę razem z poduszką, po czym niedbale pościelił sobie posłanie. Opadł na łóżko, zakrywając się aż po same czubki uszu. Przynajmniej miał nadzieję, że uda mu się zasnąć, bo naprawdę dosyć miał już tego stresu. Rozumiał tremę dziesięć minut przed wyjściem na scenę, ale tremę dzień wcześniej?! I to jeszcze tak silną, że aż mu się gardło ściskało?!
Spróbował zasnąć…
Kręcił się z boku na bok, to odkrywając się, to przykrywając. Z pięć razy poprawiał poduszkę i przekładał ją na drugą stronę, zupełnie jakby to miało mu w czymś pomóc. Każda pozycja wydawała mu się niewygodna, obojętnie czy leżał na brzuchu, plecach, czy też boku.
Sapnął ciężko, podnosząc się nagle do siadu. Całe wcześniejsze zmęczenie diabli wzięli, a stres jak nie znikał, tak nie znikał!
Sięgnął po laptopa, przysuwając się bliżej ściany i opierając się o nią, a notebooka kładąc sobie na kolanach. Włączył go, czekając aż uruchomi się system. Pierwsze, co zrobił, to włączył program odtwarzający muzykę. Z głośników popłynęły pierwsze akordy Paradise City Guns N’ Roses. Niemal odruchowo zaczął wybijać palcami rytm o brzeg laptopa, otwierając folder z nagraniami jego zespołu. Nie było ich wiele, zazwyczaj grali covery, ale jutro wystąpią ze swoim własnym repertuarem… I właśnie dlatego nie powinien się tak denerwować! Zawsze łatwiej zagrać swoją piosenkę, niż kogoś innego, ale jakoś go to nie uspakajało, po prostu nie odnajdywał się jeszcze w nowej roli.
- Take me down, to the Paradise City, where the grass is green, and the girls are pretty* – zanucił pod nosem, włączając przeglądarkę. Jeszcze na dodatek jutro, zaraz po koncercie, odwiedzał rodziców. Nie, żeby było to coś strasznego, bo, jak sam uważał, rodzinę miał fajną. Po prostu po Muszli ostatnim czego będzie potrzebował, to obiadek u mamusi.
Westchnął ciężko, wpisując adres czatu gejowskiego. Miał nadzieję, że mimo późnej pory zastanie tu Rafała. Jakoś lubił z nim rozmawiać.
Przejrzał szybko listę użytkowników, nie znajdując jednak jego nicku. No cóż… widocznie tylko on nie miał, co robić w nocy.
Oparł głowę o ścianę, poruszając nogą w rytmie powoli kończącego się utworu Guns N’ Roses i usilnie starając się nie myśleć o koncercie.
Nie był człowiekiem, którego przerażały takie sprawy, ale teraz… Teraz to była ich szansa. Nie mógł tego zawalić i dobrze o tym wiedział.
Siedział tak w bezruchu dłuższą chwilę, słuchając następnych utworów w kolejności, jaką sobie kiedyś ułożył. Poczuł się trochę zmęczony, więc już chciał wszystko wyłączyć, gdy dostał wiadomość prywatną na czacie. Od Nienasyconego. Aż uśmiechnął się pod nosem, otwierając ją.
Zapalił papierosa, wpatrując się w stary, komunalny blok znajdujący się naprzeciwko ich wieżowca. W kilku oknach paliło się światło, co dowodziło, że nie wszyscy mieszkańcy nadal spali.
Westchnął ciężko, zaciągając się mocno i wypuszczając dym nosem, wpatrując się jeszcze w czarne niebo. Półksiężyc świecił jasno, gdzieś obok przelatywał samolot i to byłoby na tyle. Żadnych gwiazd, chmur… Niebo zdawało się puste.
Ostatnio coraz gorzej czuł się po zbliżeniach z Martyną. Teraz już wiedział, nie musiał się oszukiwać, tak jak robił to kiedyś. Kiedyś próbował sobie wmówić, że tak naprawdę jest normalny i nie robi nic wbrew sobie.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl, że przynajmniej dziecka nie będzie. Nie było możliwości… Ale Martyna oczywiście dalej się nie poddawała...
Wiedział, że nie powinien się z tego tak cieszyć, bo w końcu ciąża była marzeniem jego żony, ale on wprawdzie nigdy nie chciał dziecka. Nie wyobrażał sobie siebie w roli ojca, bo jaki dawałby przykład? Taty, który w przeszłości nie mógł poradzić sobie z tym, kim naprawdę jest, poddał się sugestiom ojca (chociaż to jest chyba zbyt delikatnie powiedziane) i spartolił sobie życie?
Och, tak. Cudowny tatuś. Chodzący po klubach i zdradzający żonę z kim popadnie…
Uśmiechnął się pod nosem, zaciągając się papierosem aż do filtra, po czym zgasił go na parapecie i wyrzucił poza balustradę. Ostatnio coraz więcej palił, zupełnie jak Gracjan, a przecież sam mu wmawiał, że to jest niezdrowe. Niezła hipokryzja.
Nie czuł się winny, że ją zdradził, bo chyba nie uznawał tego za zdradę. A nawet wiedział, że chce to zrobić jeszcze raz… i kolejny… I ile razy się jeszcze da. Byle tylko ona się o niczym nie dowiedziała. Przynajmniej w ten sposób mógłby pozostać w pewien sposób sobą.
Wrócił do sypialni, zamykając drzwi balkonowe. Jego wzrok powędrował w stronę rozkładanej kanapy, która służyła im za łóżko. Wśród porozrzucanej pościeli leżała Martyna, wyraźnie wykończona nocnymi igraszkami z mężem.
Zwilżył powoli wargi, ruszając szybkim krokiem do wyjścia z pomieszczenia. Już po chwili znalazł się w salonie z laptopem w ręku.
W ogóle nie czuł się senny, a przecież jutro czekają go utarczki z Marianną. Powinien się wcześniej dobrze wyspać.
Pierwsze, co zrobił po załączeniu się systemu, to wejście na gejowski czat. Chciał po prostu sprawdzić, czy może Mateusz, z którym ostatnimi czasy bardzo często rozmawiał, także nie nudzi się w środku nocy.
Sprawdził szybko listę użytkowników, lecz nie natrafił na nick Superman87. Przejrzał jeszcze raz i dopiero wtedy go dostrzegł. Nie zastanawiając się już dłużej, napisał: „Nie masz co robić w nocy?”
Rozsiadł się wygodniej na sofie, mając nagle ochotę zapalić kolejnego papierosa. Czyżby się uzależniał? Ale właściwie teraz było mu wszystko jedno… Wstał i podszedł do szafy, na której leżała nierozpoczęta jeszcze paczka. Nie chciał wracać do sypialni po otwartą, bo trochę obawiał się, że obudzi Martynę. A wolałby mieć jednak chwilę dla siebie.
Otworzył ją zręcznym ruchem, uchylając jeszcze okno, żeby w pokoju tak nie śmierdziało dymem. Jego żona była niezbyt zadowolona z jego nowego nałogu, ale nie narzekała na to aż tak bardzo.
Sięgnął po popielniczkę, która wcześniej służyła jedynie za ozdobę. Dziwny dodatek do wystroju, ale to już sprawka Martyny. Kolekcjonowała wszystkie duperele, które kupiła na wakacjach.
Usiadł z powrotem na kanapie, zapalając papierosa i niemal od razu się zaciągając. Ulga. Dopiero później spojrzał na wyświetlacz monitora, gdzie migało okienko rozmowy prywatnej z Mateuszem.
„Coś w tym stylu. Głupio to zabrzmi, ale trema mnie zżera” – napisał chłopak. Rafał zwilżył powoli wargi językiem, w jednej dłoni przytrzymując szluga, a drugą odpisując: „Trema? Macie jakiś koncert?” Nacisnął enter, wysyłając, po czym westchnął ciężko. Wczoraj czuł się świetnie… Nastrój utrzymał się prawie do dzisiejszego wieczora, po czym najzwyczajniej w świecie prysł. Przez Martynę, oczywiście.
Chciałby to jakoś bezproblemowo zakończyć. I zacząć żyć… Nie martwić się o nic, zupełnie jak brat. Miał wymarzoną pracę – był fotografem – miał mieszkanie i był niezależny. Nie musiał myśleć, że trzeba będzie wrócić do domu i zacząć udawać kogoś, kim się nie jest…
Czasami mu zazdrościł… Nie. Cały czas mu zazdrościł. Poszczęściło mu się, bo odkrył swoją orientację po śmierci ojca i już nikogo nie musiał się słuchać. Był pełnoletni, robił to, co chciał.
„Gramy jutro na Muszli Fest, a ja dostałem nową pozycję w zespole. Dwa dni przed koncertem, no i niezbyt się w tym jeszcze czuję.”
Rafał po raz kolejny zaciągnął się mocno, dostrzegając, że wypalił już całego papierosa. Sapnął ciężko, gasząc niedopałek w popielniczce.
„Chodziłem kiedyś na Muszlę” – napisał mu. – „Wiesz, że ten park, gdzie jest Muszla, jest zbudowany na starym cmentarzu?”
„Serio? No to ci pod spodem muszą się nieźle bawić” – Brunet aż uśmiechnął się do monitora, jego uśmiech szybko jednak zniknął, gdy usłyszał poruszenie w drugim pokoju. Zamarł na chwilę, nasłuchując.
Odetchnął, gdy zdał sobie sprawę, że Martyna dalej śpi i raczej nie zajrzy do niego. W międzyczasie jednak Mateusz zdążył do niego jeszcze napisać: „Chciałbyś się spotkać?”
Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w to pytanie, trochę zaskoczony. Dobrze im się gadało, ale chyba to było wiadome, że Mateusz chciałby się z nim wreszcie zobaczyć. W szczególności, że mieszkają w tym samym mieście.
Potarł z zastanowieniem brodę.
„Dlaczego nie?” – odpisał po dłuższej chwili.
„Przyszedłbyś jutro na koncert? Gramy o dwunastej.”
Jutro miał jechać z Martyną do Marianny, ale… gdyby znowu wcisnął coś żonie. Znowu by ją okłamał… Przecież nie robi tego pierwszy raz, cały czas ją oszukuje.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak szybko bije mu serce z dziwnej, nieznanej ekscytacji.
„Będę, ale nie mogę zostać zbyt długo” – napisał, wysyłając.
„Jasne, ja też nie mogę zostać dłużej, bo czeka mnie obiad u mamy. To do jutra, podejdź po tym, jak skończymy grać za scenę. Będę czekać. A teraz idę spać, dobranoc.” Po chwili pojawiła się wiadomość, że Superman87 opuścił czat.
Rafał w lepszym nastroju wyłączył laptopa, odkładając go na stolik do kawy, po czym wrócił do łóżka. Zazwyczaj musiał się trochę męczyć z zaśnięciem, teraz jednak sen przyszedł niespodziewanie szybko.
Zagryzł wargę, spoglądając na scenę, na której szalał jakiś mniej znany zespół. Gitarzyści potrząsali energicznie głową, a wokalista wydzierał się do mikrofonu, cały czerwony. Pod estradą kilkadziesiąt osób szalało w dzikim tańcu pogo.
Cóż… Trochę się obawiał, bo grali o wiele lżejszą muzykę, a po ludziach, którzy zebrali się na Muszlę było widać, że lubią ostrzejsze klimaty.
- I jak nastrój? – Przed nim pojawił się Kędzior, beztrosko popijając colę z puszki.
- Beznadziejny – mruknął pod nosem, siadając na ławeczce, która znajdowała się za sceną, gdzie jeszcze kilka innych zespołów czekało na swoją kolej.
- Będzie dobrze – poklepał go po ramieniu, opadając tuż koło kolegi. – Jeszcze dwa utwory i nasza kolej – powiedział po chwili z zamyśleniem, przysysając się do puszki.
Mateusz potaknął, zastanawiając się, czy Rafał gdzieś tam jest. Uśmiechnął się lekko pod nosem, był strasznie ciekawy jak wyglądał. Nie spodziewał się czegoś specjalnego, bo jak może wyglądać trzydziestoośmiolatek ciągle narzekający na swój wiek? Ale i tak nie mógł zaprzeczyć temu, że się jakoś dogadywali… Przynajmniej na czacie. W rzeczywistości to może wyglądać zupełnie inaczej, ale przynajmniej nie będą musieli spędzać ze sobą dużo czasu, bo obaj się spieszą.
- Wiesz co? – odezwał się nagle Bartek, spoglądając na niego z zamyśleniem – Tak ostatnio do głowy mi wpadło… Bo ty często chodzisz do tego gejowskiego klubu. – Zmarszczył brwi. – Jak mu tam było…? – Pstryknął palcami, usiłując przypomnieć sobie nazwę.
- Przystań? – podsunął, na co Kędzior zaraz przytaknął.
- No. Może pogadałbyś z właścicielem o jakiś koncert, czy coś? Podobno mają tam wieczory tematyczne, mógłby być więc wieczór z rockiem – wzruszył ramionami. – Ale wiesz, nie gadałem jeszcze o tym z chłopakami – zaznaczył od razu.
- Spoko – potaknął, choć nie uważał, żeby Rudy chciał grać w klubie dla gejów. Za bardzo bałby się o swoje jakże cenne cztery litery. – Ale to później. Teraz trzeba się spiąć i zagrać jak najlepiej.
- Będzie dobrze – powtórzył, wstając, gdyż Grzechu dał mu sygnał, że mają się powoli zbierać. – Odbierzmy to, co nasze. – Wyszczerzył zęby w niezwykle szerokim uśmiechu, odgarniając grzywkę, która jak zwykle wpadała mu w oczy.
- Masz na myśli dupeczki pod sceną? Sorry, ale to raczej nie dla mnie – zaśmiał się, usiłując się uspokoić. Teraz, kilka minut przed koncertem, trema niemal go zżerała od środka.
- Miałem na myśli uwielbienie publiczności, zboczeńcu – machnął ręką, idąc pod scenę, gdzie stał już Rudy z Grzechem.
- Jakby coś nie wyszło, to mówi się trudno – powiedział od razu rudzielec, zaciskając dłoń na gryfie swojego basu. – Krzychu zawinił. Pewnie siedzi teraz z tą pizdą – warknął pod nosem.
- Jasne, ale i tak trzeba się postarać – mruknął Mateusz, całkowicie zapominając o Rafale, który pewnie gdzieś tam był.
Rafał spojrzał z pewnym niesmakiem na szalejące dzieciaki pod sceną. Nie pasował tu… Westchnął ciężko, rozglądając się dookoła. Koncert Muszli Fest odbywał się w dużym parku, w centrum miasta, a jego nazwa wzięła się od sceny w kształcie muszli. Pod estradą było sporo wolnego miejsca, które aktualnie było zajmowane przez rzucającą się na siebie w dzikim tańcu młodzież. Dalej znajdowały się ławki, ustawione na stopniach. Usiadł więc na jednej z nich, spoglądając kątem oka na jakąś całującą się parę. Wszędzie walały się butelki po piwie, czy też papierosy.
Wypuścił powietrze nosem, stwierdzając, że przyjście tutaj było najgorszym z możliwych pomysłów. On te lata miał za sobą i teraz budziło to w nim jedynie zażenowanie.
Na dodatek znowu musiał wcisnąć żonie historyjkę o Gracjanie… Będzie musiał znaleźć jakieś lepsze wymówki.
Utwór się skończył, wokalista powiedział coś jeszcze do mikrofonu, po czym z całym zespołem zeszli ze sceny. Rafał spojrzał na zegarek, który wskazywał kilka minut po dwunastej. Powinni już grać…
Przez dłuższą chwilę nic się jednak nie działo. Ludzie pod estradą zaczęli coś krzyczeć, aż w końcu na scenę powoli wszedł zespół. Brunet zmrużył oczy, jednak z tej odległości mało co widział. Wstał więc z ławki, podchodząc bliżej areny. Serce biło mu coraz szybciej z ekscytacji. Zaczął przyglądać się ludziom, którzy właśnie podłączali swoje instrumenty, zastanawiając się, który to ten Superman.
Najbardziej ciekawie wyglądał szatyn z niechlujnie zaczesanymi do tyłu włosami, robiący coś z gitarą. Właściwie to na nim wzrok Rafała zatrzymał się najdłużej, bo zaczęło go dręczyć wrażenie, że skądś go zna.
Do mikrofonu podszedł jakiś wysoki, szczupły mężczyzna o nieco apatycznym wyrazie twarzy.
- Siema – powiedział, kładąc dłoń na statywie mikrofonu. – To nasz pierwszy raz na Muszli, więc przywitajcie nas gorąco! – zakrzyknął nagle, a jego otępiały wyraz twarzy zniknął. Rafał jednak nie przyglądał mu się długo, jego spojrzenie znów powędrowało do szatyna. Znał go. Wiedział, że go skądś zna…
Czyżby spotkali się w Przystani?
Ale przecież takiego faceta raczej by zapamiętał… I wtedy jakby nastąpiło olśnienie. Oczywiście, że go spotkał! W przejściu, kiedy wychodził już z klubu. – Wita was zespół Do or Die! Na początek Anyway you want it – Po jego słowach rozległo się kilka mniej lub bardziej entuzjastycznych pisków.
Nie minęła chwila, a rozbrzmiały pierwsze akordy wraz ze słowami piosenki, śpiewanymi przez tego wysokiego chłopaka, który mówił do mikrofonu. Rafał musiał jednak przyznać, że miał bardzo mocny głos.
Ale tak jak wcześniej, tak i teraz nie mógł skupić się na innych członkach zespołu, bo jego wzrok powędrował w stronę znajomego szatyna. Chłopak poruszał lekko głową, a jego palce zwinnie przesuwały się po strunach. Wyglądał tak, jakby zamknął się w swoim świecie… Rafał nagle pożałował, że nie może podejść bliżej, gdyż nie mógł przyjrzeć się jego twarzy.
- Any way you want it. That's the way you need it, any way you want it* – rozbrzmiały słowa refrenu, który zresztą pojawiał się co chwilę i nadawał piosence rytmu. Rafał w tym momencie pierwszy raz w życiu pożałował, że zna angielski. Sam nie wiedział dlaczego, ale coś ścisnęło go w piersi. Chyba po prostu zbyt dosłownie odbierał głupie słowa piosenki…
Utwór się skończył, a brunet dopiero teraz zauważył, że pod sceną zrobiło się jakby bardziej pusto.
Ludzie ruszyli w stronę ławek, do swoich znajomych, pozostała niewielka grupka osób, która dalej się bawiła.
Podniósł z powrotem wzrok na scenę i zauważył nie do końca zadowolone miny członków zespołu, ale mimo to wokalista zdobył się na szeroki uśmiech, wielką odmianę po jego przytępionym wyrazem twarzy, z którym wszedł na estradę. – Widzę, że wolicie coś ostrzejszego. Niestety gramy alternatywę z domieszką punkrocka, mam więc nadzieję, że Prayer of the Refugee przypadnie wam do gustu. – Po raz kolejny uśmiechnął się. Na scenie zapanowała chwila ciszy, po czym rozległo się wybijanie rytmu uderzanymi o siebie pałeczkami, dopiero później rozbrzmiała gitara.
- Ja pierdolę! – warknął Rudy, chowając swoją gitarę. – Zajebiście, zajebiście – sapał pod nosem. – Nic nie było tak jak trzeba! Rytm łaził po krzakach i się łajdaczył, już nie mówiąc o tym, że nie przypasowaliśmy im z klimatem!
- Nie każdy lubi alternatywę – mrukną Kędzior. – Może to dlatego – podsunął.
Mateusz westchnął, czując jak opada z niego trema, która trzymała go do samego końca. Nie był jednak zadowolony z występu. Dał ciała. Nie nadawał się do prowadzącej.
Nagle usłyszał chrząknięcie za plecami, odwrócił się, spoglądając na wysokiego bruneta. Aż otworzył szerzej oczy. To TEN facet z klubu!
- Mateusz? – zapytał nieznajomy, na co szatyn uśmiechnął się szeroko. No tak, Rafał! Ale… Rafał miał wyglądać trochę inaczej… Jak zakompleksiony facet przed czterdziestką, a ten mężczyzna, który stał przed nim, z całą pewnością na takiego nie wyglądał.
- Cześć, fajnie cię zobaczyć.
***
*Muszla Fest nie jest fikcyjnym wydarzeniem muzycznym w Bydgoszczy, festiwal odbywa się co roku. Promują się na niej mniej znane, miejscowe zespoły, ale można też spotkać gwiazdy, takie jak Czesław Mozil, czy jeden z najbardziej znanych w Bydgoszczy zespołów – Dubska.
Na potrzeby opowiadania zmieniłam datę, w której festiwal powinien się odbyć. Normalnie jest to wrzesień, a w tekście mamy kwiecień.
*Guns N’Roses Paradise City – Zabierz mnie do rajskiego miasta, gdzie trawa jest zielona i dziewczyny są piękne.
*Rise Against Anyway you want it – Zawsze tego chcesz, to jest to, czego potrzebujesz, zawsze tego chcesz.
Rozdział 7. Jak u mamy
- Cześć, fajnie cię zobaczyć – uśmiechnął się i podał mu rękę, wciąż będąc pod wrażeniem wyglądu Rafała... Nigdy by się nie spodziewał, że może on tak wyglądać! Wyobrażał go sobie jako siwiejącego, a może i nawet łysiejącego faceta z mięśniem piwnym, który nie był zbyt atrakcyjny.
Ale teraz nie mógł oderwać od niego wzroku.
Brunet odpowiedział na uśmiech, ściskając jego dłoń. Chyba się trochę denerwował, ale starał się to ukrywać.
- Mat, mam wziąć twoją gitarę? – odezwał się nagle Bartek, spoglądając na Rafała pogodnym spojrzeniem spod grzywki.
- Tylko przywieź ją jutro do salonu – powiedział, spoglądając na niego znad ramienia, po czym powrócił wzrokiem do Rafała. – Idziemy pogadać? Tutaj jest chyba zbyt głośno. – Ruchem głowy wskazał na widownię. Starał się rozluźnić atmosferę, póki ta jeszcze nie była zbyt drętwa, bo bardzo chciał, żeby rozmawiało im się tak łatwo, jak na czacie…
Rafał pokiwał głową, wsuwając dłonie w kieszenie swojej brązowej kurtki i poszedł za Mateuszem.
- My się chyba już spotkaliśmy – powiedział nagle, świdrując Mateusza swoimi piwnymi oczami. Chłopak zwilżył wargi, uśmiechając się jeszcze szerzej. Myślał, że tylko on pamiętał tamto spotkanie w Przystani… Chociaż, nie, kilku sekund gapienia się na siebie w progu klubowych drzwi nie można nazwać spotkaniem.
- Myślałem, że nie zwróciłeś na mnie wtedy zbytniej uwagi – powiedział, odchodząc z nim od sceny. Nie pożegnał się nawet z kumplami, zaabsorbowany towarzystwem Rafała. Obaj przez chwilę milczeli, idąc parkową uliczką.
- Podobał mi się koncert – rzucił nagle mężczyzna, spoglądają na szatyna kątem oka. Chłopak uniósł brew, po czym zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Nic nie mów. Porażka – przyznał, nieco przybity przez ten fakt. Jeden z ich najgorszych koncertów. Nie, żeby mieli ich na swoim koncie wiele, ale z pewnością Muszlę Fest można zaliczyć do niepowodzeń zespołu.
- Niby dlaczego? – Rafał wykonał lustrzany gest, również unosząc brew. Wciąż przyglądał się Mateuszowi. Zdziwił się, że chłopak jest prawie tak wysoki jak on. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ciężko było mu dorównać.
- Nic nie było tak jak powinno, no chyba, że głos wokalisty – mruknął, gdy usiedli na ławce. Dookoła przewijała się masa osób, więc nie było to zbyt ustronne miejsce, ale w tej okolicy ciężko było takie znaleźć, w szczególności, że trwał festiwal – Grałem za szybko…
- Mnie się wydaje, że było dobrze – wzruszył ramionami. – Tylko po prostu dzieciakom nie przypadliście do gustu z gatunkiem.
- Dzieciakom? – zaśmiał się Mateusz, unosząc rozbawiony brwi. – Ej, w większości to są już ludzie pełnoletni. Znalazłoby się też tu kilka trzydziestolatków. – Trącił go znacząco ramieniem.
- Dzieciakom – potaknął. – Małolatom palącym fajkę za fajką i pijącym wódkę z gwintu. Byłoby nieźle, gdyby straż miejska zawitała do parku.
- No ej, nie postarzaj się. Serio, w większości to pełnoletni ludzie – uśmiechnął się, przyglądając się jego twarzy z bliska. Aż robiło mu się goręcej, gdy patrzył na ten zarost. Uwielbiał mężczyzn z zarostem, można to nazwać jego prywatnym fetyszem.
- Skąd wiesz?
- Jeszcze rok temu sam siedziałem na widowni – wzruszył ramionami. – No dobra, ale nie będziemy gadać o Muszli na pierwszym spotkaniu – machnął ręką. Chciał jak najszybciej zapomnieć o porażce, tak było najłatwiej. Wraz z zespołem muszą jedynie wciągnąć z tego występu wnioski, żeby później nie popełnić tych samych błędów. I koniecznie trzeba zabić Krzycha, koniecznie. – Nie spodziewałem się, że będziesz wyglądać tak… wow. – Niezbyt wiedział, jak określić to, co miał przed oczami. Seks w czystej postaci.
Rafał po raz kolejny uniósł brew.
- Wow? – powtórzył zdziwiony.
- No nie wyglądasz mi na gościa stojącego jedną nogą w trumnie – uśmiechnął się szerzej.
- Dlaczego miałbym stać jedną nogą w trumnie? – parsknął. Chyba udzielał mu się humor Mateusza. Szatyn jednak stwierdził, że Rafał ma bardzo ładny uśmiech i dźwięczny śmiech… Cały był świetny. Jak dobrze, że mu wtedy zaproponował to spotkanie!
- Cały czas mi narzekasz na swój wiek, ale serio... - Klepnął go w ramię. – Wyglądasz super – zakończył rozbrajająco szczerze, a brunet doszedł do wniosku, że ten chłopak taki po prostu jest - Do bólu szczery, po prostu mówi, co myśli. Gdyby było inaczej, usłyszałby podobny komplement? W dodatku na ich pierwszym spotkaniu?
- Ty też jesteś niczego sobie.
- Niczego sobie? – prychnął, rozbawiony. – Ja ci tu mówię, że wyglądasz ekstra! No odwdzięcz się tym samym! – Wciąż się uśmiechał. Ten uśmiech nie schodził mu z ust… Rafał aż przełknął ślinę, nie potrafiąc przez chwilę oderwać wzroku od jego twarzy.
Cóż… To oczywiste, że Mateusz także mu się podobał, ale przecież tego nie przyzna. Nie będzie zachowywał się jak jakaś zauroczona nastolatka.
- Nie dopraszaj się komplementów – zbył go żartem, uśmiechając się pod nosem.
- Ale zbieg okoliczności, co? Nigdy bym nie pomyślał, że Nienasycony to ten gościu, którego wyminąłem w klubie. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Myślałem, że nie chodzisz do Przystani –dodał nagle.
Rafał już teraz był w stanie zauważyć, że Mateusz jest bardzo rozmowną osobą. Prawie jak jego teściowa... Z tą tylko różnią, że Marianki miał dość już po dwóch zdaniach.
- Byłem… - odchrząknął – zdesperowany.
- No, to ja już wiem, czego ty tam szukałeś. – Mrugnął do niego, uśmiechając się coraz szerzej. – Ale spokojnie, każdy tam po to idzie. Nawet, jeżeli nie ma darkroomu, a seks w toaletach jest zabroniony.
Uśmiech na twarzy Rafała powiększył się, chyba już polubił tego chłopaka. Niespodziewanie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Brunet skrzywił się, sięgając do kieszeni i spoglądając na wyświetlacz.
- Jak coś, to możesz przecież odebrać – powiedział Mateusz, wzruszając ramionami.
Znów spuścił wzrok na migający na ekranie napis „Martyna”, po czym prostu wyciszył telefon.
- Nie, to nic ważnego – odparł, chowając aparat z powrotem do kieszeni kurtki.
- Rafał! No wreszcie! – Gdy tylko otworzył drzwi, zobaczył Martynę z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy. – Spóźniłeś się! Wydzwaniałam do ciebie z…
- Osiem razy – westchnął mężczyzna, opierając się o framugę i kątem oka spoglądając na zegar. Powoli zbliżała się piętnasta. – Ubieraj się, to może zdążymy do mamy na czas.
- W pięć minut pokonasz pół miasta?! – Oparła dłonie na biodrach, marszcząc groźnie brwi, a Rafał miał ochotę jęknąć cierpiętniczo.
Tak dobrze zaczął dzisiejszy dzień… I jeszcze to spotkanie z Mateuszem, który okazał się naprawdę miłym i niezwykle przystojnym chłopakiem. Trochę się z nim zasiedział, stąd to półgodzinne spóźnienie. Właściwie to dobrze, że tylko półgodzinne, bo całkowicie zapomniał kontrolować czas.
– Mamusia się wścieknie –mruknęła już spokojniej, zakładając buty.
- Spóźnimy się co najwyżej o kwadrans – mruknął, pocierając nos tuż przy nasadzie. Miał dosyć. Nie chciał odwiedzać Marianny, nie chciał spędzać czasu z Martyną… Zawsze czuł się tak, jakby to nie było jego życie, a spotkanie z Mateuszem jeszcze bardziej go utwierdziło w tym przekonaniu. Widział, że chłopak robi to, co chce, dąży do zrealizowania swojego marzenia i najwidoczniej zostaje przy tym sobą. A on co robił? Oczywiście nie miał czego realizować, bo marzeń nie posiadał… Oczywiście nie miał czego realizować, bo wszystkie pragnienia sprowadzały się do bycia niezależnym i wolnym. A to w tej chwili było nierealne do spełnienia. Jedyne, co mógł, to siedzenie przy żonie, która rozpaczliwie próbowała zajść w ciążę, zapewne dobrze wiedząc, że to niemożliwe.
- Wiesz przecież, jak mamusia ceni punktualność! – Zaczęła szybko zakładać kurtkę, wychodząc z mieszkania. Rafał zamknął jeszcze drzwi na klucz. Szybko udali się do windy, we wnętrzu której nie pachniało zbyt ładnie.
Mężczyzna spojrzał na swoje odbicie w zabrudzonym lustrze, czując, jak zjeżdżająca na dół winda, zaczyna się nieprzyjemnie trząść. Jeszcze trochę, a ten komunalny wieżowiec się rozpadnie, przynajmniej wszystko ku temu zmierzało.
- Rafał, co tak mało jesz? – zapytała Marianna, przerywając nagle swój monolog na temat Gabryśki z bloku obok. Przeżuwała powoli kotleta, wbijając w niego swoje mętne, szare oczy. W tym momencie przypominała Rafałowi krowę na pastwisku. Żuchwa poruszała się po okręgu, a jej usta przy każdym słowie otwierały się, ukazując w połowie przerzute składniki posiłku. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na sposób jedzenia teściowej, nie przyglądał jej się zbytnio podczas tej czynności, jednak dzisiaj… Dzisiaj irytowało go wszystko, co było związane z Martyną i jej matką.
Kwiecista spódnica Marianny, podciągnięta do samego pasa, uwypuklająca jej pulchną sylwetkę, siwe włosy spięte w koka, krzywo pomalowane, różowe usta. Jeszcze te religijne obrazki na ścianach mieszkania teściowej… Długo by wymieniać, nie mniej jednak to wszystko sprawiało, że irytacja Rafała z każdą chwilą rosła.
– Dziobiesz jak jakiś kurczak, nic dziwnego, że później jak kurczak wyglądasz! – zarzuciła mu. Nie odpowiedział jej. Nie miał na to ochoty. Nie miał ochoty na siedzenie tutaj, w towarzystwie Martyny i teściowej.
Odetchnął ciężko. Pierwszy raz tak się czuł. Pierwszy raz chciał rzucić wszystko, trzasnąć drzwiami i już nigdy nie wrócić do dawnego życia… Oczywiście marzył o tym wiele razy, czasem myślał, ale teraz prawie był gotów to zrobić.
Prawie.
Od tej decyzji powstrzymały go jednak resztki rozsądku, podpowiadające mu, że to niezwykle głupi pomysł i że będzie tego później żałować... Cóż, żałuje już teraz. Żałuje tego, że jedenaście lat temu sakramentalne „tak” na pytanie księdza, dotyczące zmiany stanu cywilnego.
Z drugiej strony do czegoś się wtedy zobowiązał.
Przy stole nastała cisza… Jakby nie patrzeć – dziwna cisza, bo Marianna raczej rzadko milczała. Zawsze coś mówiła, nawet jeśli było to tylko burczenie czegoś pod nosem. Przez chwilę słychać było jedynie uderzanie sztućców o dno talerzy i odgłosy telewizora z mieszkania obok.
- Teraz mówię już poważnie… - odezwała się nagle teściowa, zaprzestając dalszego jedzenia. – Złóżcie wniosek o adopcję, zacznijcie odwiedzać domy dziecka… Nie dość, że dziecko musi się do was przyzwyczaić to przecież adopcja nie jest sprawą, którą załatwia się w dwa miesiące – powiedziała dziwnie oficjalnym tonem, spoglądając znacząco to na swoją córkę, to na zięcia. – Wiem, bo oglądałam taki program na dwójce – I czar elokwencji Marianny prysł.
Martyna spojrzała na Rafała, jakby szukając w nim jakiegoś ratunku. Mężczyzna jednak musiał odczekać kilka chwil, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później będzie żałować. Z pewnością nie był dzisiaj w dobrym nastroju.
- Mamo – odetchnął, układając sobie w głowie to, co chciał jej przekazać. – Ja i Martyna dalej staramy się o dziecko. Jeżeli…
- Cholera jasna, no! – Trzasnęła otwartą dłonią w blat stołu tak mocno, że leżące na nim talerze aż podskoczyły, wydając głuchy brzdęk. – Ile lat już wy się staracie o to dziecko? Potakiwałam, nic nie mówiłam, że wam życie spod nosa ucieka i że to już nie najlepszy wiek na ciążę. Ponoć po trzydziestce gorzej się rodzi, a ty, Martynko... – ściszyła ton głosu, przez co wydawał się łagodniejszy. – Dziecko moje drogie, masz trzydzieści sześć lat na karku. Młodsza to ty się nie robisz. Zmarszczki już masz – wzruszyła ramionami. – Posłuchajcie mnie wreszcie, dobrze wam radzę.
Znowu zapanowała cisza, a Rafał nagle poczuł się jeszcze gorzej. Mając taką mamę, prędzej czy później, Martyna będzie chciała zaadoptować dziecko…
- Chyba… chyba masz rację – powiedziała kobieta, uśmiechając się pod nosem smutno. – Jeszcze tylko jedno spotkanie z ginekologiem, mamo, obiecuję… Właśnie, Rafał. Zapomniałam ci o tym powiedzieć. Za tydzień w poniedziałek musisz mnie zawieźć do Warszawy, do specjalisty. Jeżeli nie on, to…
- Zawiozę – uciął krótko, zapychając usta kotletem.
Uścisnął mamę serdecznie, całując oba jej policzki. Jak zwykle wyglądała schludnie, z idealnie spiętymi blond włosami, w idealnym makijażu, w idealnie białej bluzce, bez chociażby jednej plamki… Wszystko było idealne. Nawet porządek w domu… Szkoda tylko, że jedzenie już takie perfekcyjne nie będzie.
Aż się uśmiechnął do siebie, na wspomnienie ostatniego obiadu i niedogotowanych przesolonych ziemniaków. Jego mama z pewnością nie była dobrą kucharką, już ojciec gotował lepiej!
- No dlaczego muszę tu siedzieć? – Do jego uszu dobiegło stękanie młodszego brata, który jak zwykle miał za dużo do roboty, aby zjeść z rodziną obiad. Na tę jego robotę składały się spotkania ze swoimi, jakże cudownymi, znajomymi i latanie po najbliższych barach. Oj, rodzice nie mieli z nim lekko.
Wszedł powoli do salonu, zastając tatę na fotelu przed telewizorem, który najwidoczniej ignorował swojego najmłodszego syna. Zdążył się już przekonać, że to czasem najlepsza metoda na niego.
- Nie jęcz, młody – powiedział Mateusz, klepiąc brata w plecy i siadając na sofie tuż obok niego, przy nakrytym do obiadu stole.
Wojtek zmierzył go chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu. Wszyscy dookoła mówili, że wyglądają prawie identycznie, ale Mateusz jakoś nie potrafił dostrzec tego podobieństwa.
- A weź mnie zostaw – warknął chłopak, ale mimo tego nie odsunął się.
- Jak tam koncert? – spytał nagle tata, odrywając wzrok od ekranu telewizora. Mateusz skrzywił się nieznacznie, po czym westchnął ciężko.
- Mogło być lepiej – powiedział jedynie, zbywając go wzruszeniem ramionami. Mężczyzna uniósł swoje krzaczaste brwi, lekko przyprószone siwizną. Nie zdążył się nawet odezwać, bo zrobił to za niego młodszy syn:
- Lepiej w jakim sensie? – mruknął Wojtek, nagle zainteresowany swoim bratem.
- Krzychu odszedł – westchnął. Naprawdę, wolałby już nie poruszać tych kwestii. Dali ciała i tyle, co tu więcej mówić?
Nagle do pomieszczenia weszła mama, niosąc wielką miskę wypełnioną po brzegi parującymi ziemniakami posypanymi koperkiem.
- Krzyś odszedł? – powtórzyła to, co podsłuchała. Mateusz jęknął w duchu. Jak on kochał takie rodzinne zloty, gdzie każdy wypytywał go o wszystko.
- No, odszedł – potaknął. – Dziecko mu idzie, to przecież nie będzie grzał miejsca w zespole, do którego trzeba dokładać kasę, nie mówiąc już o jakimkolwiek zarabianiu – wzruszył ponownie ramionami. – Pomóc ci? – Szybko zmienił temat, chcąc odciągnąć rozmowę od niedawno przeżytej porażki.
- Chodź, zaniesiesz sznycle i buraczki – powiedziała, wychodząc z salonu. Mateusz jak na komendę poszedł za nią do kuchni, gdzie, jak się okazało, jeszcze musiał trochę poczekać na sznycle. Mama nie uświadomiła go, że dopiero wrzuca mięso na patelnię.
- No i jak ci tam w życiu, synek? – zapytała, odwracając się plecami od kuchenki gazowej. Obdarzyła go ciepłym spojrzeniem, które było idealnym odzwierciedleniem często powtarzanych przez nią słów: „Kiedy on mi tak wyrósł?”
Mateusz oczywiście zauważył ten wzrok, wolał jednak nie komentować.
- Jakoś idzie. Salon specjalnie dużo nie zarabia, ale wyżyć można – pokiwał głową, spoglądając na lodówkę. Oblepioną była różnego rodzaju magnesami, z których jeden przedstawiał stary notesik z Ramy, inny był otwieraczem do piwa, a jeszcze inny jakąś durną pamiątką, przedstawiającą góry.
- Nie pytam o finanse – przewróciła oczami, odwracając się z powrotem do skwierczącego mięsa. – Masz kogoś?
Nie wiedzieć dlaczego, ale słysząc to pytanie Mateusz od razu pomyślał o Rafale, za co miał ochotę raz, a solidnie walnąć głową w ścianę. Boże. Jest idiotą... Takim totalnym. Spotkał się z nim tylko raz, a już wyobraża sobie nie wiadomo co! Chociaż musiał przyznać, że Rafał, co tu dużo mówić, wygląda bosko. Był dokładnie w jego typie. Ale to nie oznacza, że mają od razu tworzyć szczęśliwą gejowską rodzinkę, przeprowadzić się do Holandii, zaadoptować dzieci i żyć otoczeni kolorami tęczy, głosząc równość na cztery strony świata.
- I co się tak śmiejesz? – Z zamyślenia wyrwał go głos mamy. Spojrzał na rodzicielkę już bardziej trzeźwo, zastanawiając się chwilę nad tym, co przed chwilą powiedziała. Nie usłyszał. – Pytam, co się śmiejesz do siebie – powtórzyła, kręcąc z politowaniem głową. – Mógłbyś od czasu do czasu posłuchać matki. Więc? Kim jest ten wybraniec? – powróciła do swojego ulubionego tematu.
Już dawno pogodziła się z tym, że od strony Mateusza na wnuki nie ma co liczyć. Teraz chciała tylko, aby jej syn był szczęśliwy.
- Nie ma – powiedział poważnie, obserwując, jak skwierczące sznycle lądują na talerzu. Aż uśmiechnął się szerzej na myśl, że i tak pewnie będą albo jałowe, albo zbyt słone. Cóż... kuchnia mamy. Ona potrafi nawet herbatę podać w taki sposób, że jest nie do wypicia. Już raz się o tym przekonał, kiedy przez przypadek „woreczki się skleiły” i zalała dwie torebki. Myślał, że wypluje wnętrzności, pijąc mocną jak cholera herbatę.
- Mamę będziesz oszukiwał? Musi jakiś być. – Spojrzała na syna niemal z nadzieją. Jej zdaniem Mateusz po prostu za długo był sam, co nie wpływało na niego dobrze.
- Mamo, skupiam się na zespole i salonie – przewrócił oczami, sięgając po talerz z mięsem i miseczkę z buraczkami. – Mam przed sobą całe życie – powiedział, wychodząc z kuchni.
- Nawet nie zauważysz, jak ci to życie przeleci! – Zdążyła jeszcze za nim krzyknąć.
Rozdział 8. Nie lubię poniedziałku i byle do piątku, inaczej niespodzianka w klubie
Piskliwy dźwięk budzika o niemoralnej godzinie. Wyciągnięcie ręki w stronę telefonu, wyłączenie głośnika i błoga, złudnie spokojna cisza w mieszkaniu. Jeszcze pięć minut, pięć. I już, już wstaje.
Łokieć wbijający mu się pomiędzy żebra, próbujący go dobudzić. Zaspany głos żony, znienawidzone słowo „wstawaj”, zawsze takie samo. Zawsze wypowiedziane tym samym tonem, tym samym zaspanym głosem.
A już myślał, że przez weekend udało mu się uciec monotonii, gdy ta dopada go w poniedziałkowy poranek.
Wstał, a w głowie kołatało mu się jedno zdanie: „Nie lubię poniedziałku”, zaczerpnięte ze słynnego, jego zdaniem, całkiem dobrego, polskiego filmu.
Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Zaspane oczy, potargane włosy i ten tępy wyraz twarzy. Nienawidził wcześnie wstawać. Martyna często mu wytykała, że gdyby mógł to przespałby całe życie. Pewnie i tak… Uwielbiał spać, bo tylko wtedy mógł uciec od tego, co miał w rzeczywistości.
Chociaż byłoby inaczej, gdyby zasypiał o normalnych godzinach. Może wtedy by się wysypiał.
Ale nie mógł. Nie potrafił. Bezsenność dręczyła go już od dłuższego czasu.
Szybko przemył sobie twarz, umył zęby i przyklepał włosy, układając je jako tako. Zjadł jeszcze szybko kanapkę z serem, zakładając zaraz potem buty i sięgając po swoją teczkę. Otworzył drzwi, wychodząc na klatkę schodową i uśmiechając się do siebie z politowaniem. Witaj, monotonio.
Poniedziałek. Kto w ogóle wymyślił ten dzień? Mateusz wszedł do studia, psiocząc pod nosem. Beznadziejna pogoda na dworze wcale nie poprawiała mu i tak zepsutego już humoru. Rzucił swoją torbę na ladę, rozglądając się z poirytowaniem po studiu. Mógł zapisać później tego kolesia z tatuażem w postaci imienia swojej „życiowej wybranki”. Kto normalny umawia się na takie rzeczy o ósmej?!
- Musi być zdrowo rąbnięty – potaknął Bartek, który siedział na sofie i wypełniał jakieś papiery. Mateusz dopiero zdał sobie sprawę, że głośno wyraził swoje myśli. – Uwielbiam ciebie rano, Mateuszku – Kędzior uśmiechnął się niezwykle słodko, posyłając przyjacielowi całusa w powietrzu.
- Coś ty taki szczęśliwy, kiedy nie ma jeszcze ósmej? – burknął pod nosem, włączając telewizor na MTV ROCKS, gdzie akurat puszczali reklamy.
- Rachunki – pomachał mu papierami, wzruszając ramionami. – Powinienem zapłacić w piątek, więc się nie zdziw, jak odetną nam prąd – zaśmiał się, czego szatyn nie mógł w ogóle zrozumieć.
Jak można mieć dobry humor w środku nocy? Kiedy jedynym pragnieniem jest wizyta w ciepłym łóżeczku?
- Jakiś dobry seks? – zapytał, siadając tuż obok przyjaciela. Bartek uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- I to jaki! – powiedział, wybitnie zadowolony. – Taka laska mi się trafiła, że... – Zagwizdał, aby wyrazić swoje myśli. Mateusz jedynie pokręcił głową, udając się do swojego gabineciku. Musiał przygotować wszystkie narzędzia. Czy już wspominał, że nie lubi poniedziałków? Och, tak, nie lubi i to bardzo.
Pięć dni zleciało mu jakoś tak nadzwyczaj szybko, mimo wypełniającej ich monotonii. Wstawał wcześnie rano, szedł do pracy, aby wrócić z niej wieczorem i nie mieć sił na nic, a jedynym marzeniem było ciepłe łóżko. Przynajmniej miał dobrą wymówkę dla Martyny, a kobieta przyjmowała ją bez chociażby jednego sprzeciwu i nie jęczała mu o seksie.
Jedyną dobrą rzeczą, w ciągu tego przepracowanego tygodnia, było pozbycie się bezsenności. Zasypiał niemal od razu, wystarczyło tylko, że się położył i zamknął oczy, a już otaczała go przyjemna nieświadomość.
Nie miał też czasu myśleć o Mateuszu, a chłopak nie dawał mu nawet do tego powodów. Nie odzywał się, gdy Rafał odwiedzał chat w pracy, Supermana87 nie było na liście użytkowników. Poczta internetowa także świeciła pustkami.
Chłopak zdawał się o nim zapomnieć i zachowywał się tak, jakby ich spotkanie nigdy nie miało miejsca.
Przynajmniej tak wydawało się Rafałowi aż do piątkowego popołudnia, kiedy to sprawdzał skrzynkę mailową i dostrzegł wiadomość od Mateusza. Jeszcze przed otwarciem listu przełknął ślinę, czując jak jego serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej. Właściwie to myślał, że chłopak po prostu o nim zapomniał. Bo dlaczego niby miałby go zapamiętać? Czymś się wyróżniał na tle innych mężczyzn?
No… Może i Mateusz jasno się wyraził, że Rafał mu się spodobał. Powtarzał to nawet kilka razy.
„Cześć. Trochę dawno ze sobą nie pisaliśmy, ale nie miałem na to czasu. Zwaliło mi się na głowę kilka obowiązków, na dodatek miałem sporo prób z zespołem.”
Gruba brew Rafała uniosła się w geście zdziwienia. Mateusz mu się tłumaczy? Uśmiechnął się lekko, niezwykle oszczędnie, gdy pomyślał, że szatynowi w jakiś sposób mogłoby zależeć.
W prawdzie sam chciałby zobaczyć chłopaka w łóżku. Młody, przystojny, a z tego, co widział, to chyba nawet dobrze zbudowany. No i najważniejsze – jego towarzystwo nie było katorgą. Lubił słuchać jak o czymś opowiadał, miał naprawdę mocny, lekko ochrypnięty głos. Nawet, jeżeli Rafał mało udzielał się w rozmowie z Mateuszem, to i tak dobrze czuł się w jego towarzystwie.
„Może byśmy gdzieś poszli w piątek? Naprawdę świetnie mi się z Tobą gadało, chociaż ostatnio dochodzę do wniosku, że większość czasu to ja gadałem. Mam nadzieję, że się nie zniechęciłeś przez to.”
Uśmiech bruneta z każdym czytanym słowem się powiększał. W pewnym momencie, gdy zauważył na sobie zdziwione spojrzenia współpracownika, odchrząknął, przywracając twarzy normalny stan.
Takie szczerzenie się do monitora nie było uznawane za rzecz normalną. Przynajmniej nie w jego przypadku. Nie był gburem, sprawiał po prostu wrażenie człowieka wiecznie zapracowanego, który zwyczajnie nie miał czasu na takie rzeczy.
Oczywiście był również małomówny. Nigdy nie czuł potrzeby wyróżniania się wśród tłumu, dlatego właśnie nie wiedział, dlaczego mógłby zainteresować kogoś takiego jak Mateusz.
„Proponuję jak na razie Przystań, co ty na to?”
Jaką jeszcze wymówkę mógłby mieć dla Martyny? Gracjan już odpadał… Stażyści w firmie? Kolejne nadgodziny? Nadgodziny, dla których musiałby zarwać całą noc? Nie, Martyna nie jest głupia.
Co tam Martyna. Najwyżej. Trudno, pokłóci się z nią. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Wymyśli coś na poczekaniu. Wyjdzie, gdy zaśnie. Wyjdzie bez żadnego słowa. Trudno. Najwyżej…
Wróciła do domu niezwykle zmęczona, co chwilę narzekając na ogromny ból głowy i na pechowy dzień w szkole. Podobno druga klasa matfizu znowu nie nauczyła się z ostatnich lekcji, a ulubiona trzecia „b” beznadziejnie napisała pracę klasową. No i na dodatek Jasiński z pierwszej „c” znowu sobie robił żarty na lekcji. No i zebranie, i zrzędzenie rodziców, i pytania o oceny.
Okropny, okropny dzień.
Rafał siedział w fotelu, słuchając całego tego jej gderania. Od chwili, gdy zawitała w mieszkaniu, nie odezwał się nawet słowem, ale Martyna zdawała się tego nie zauważać.
- Rozumiesz, że mama Jasińskiego nie widzi w tym nic złego? – westchnęła cierpiętniczo, siadając na łóżku i pośpiesznie przebierając się w piżamę. – Nie będziesz miał mi za złe, jak położę się tak wcześnie? – Posłała mu błagalne spojrzenie, zakładając zwykłą, nieco porozciąganą, flanelową koszulę.
Pokręcił głową, spoglądając na zegarek wskazujący dwudziestą. Jeszcze godzina… Jak na razie wszystko szło jak najbardziej po jego myśli.
- Idę do pokoju obok – mruknął, podchodząc jeszcze do niej i całując ją przelotnie.
- Zgaś światło – powiedziała nim wyszedł.
Rozejrzał się po klubie, obracając w dłoni kufel piwa i jeszcze bardziej nachylając się nad stołem. Był trochę wcześniej niż powinien, ale wolał się nie spóźnić, no i wprawdzie nie mógł doczekać się tego spotkania. Specjalnie ubrał biały podkoszulek, odsłaniający jego ramiona, a przy okazji też i część tatuażu. Nie chciał już nawet okłamywać samego siebie, że chciał w jakiś sposób zaimponować Rafałowi, lubił chwalić się swoim dziełem. W końcu projekt był całkowicie jego, tylko wykonanie Bartka.
Wziął spory łyk złocistego trunku, gdy nagle ktoś puknął go w ramię. Spojrzał w bok, niemalże z nadzieją, pochmurniejąc po chwili. Aga…
- A ty co? – zapytała, siadając naprzeciwko przyjaciela. – Nie mówiłeś mi nic, że zawitasz dzisiaj w Przystani – powiedziała, jakby z wyrzutem, sięgając do kufla kolegi i popijając jego piwo bez skrępowania.
- A muszę ci się ze wszystkiego zwierzać? – westchnął, przeczesując włosy. Zupełnie zapomniał o czasie, jaki poświęcił dla ułożenia ich. – Jestem… - odchrząknął – umówiony.
Dziewczyna przez chwilę milczała, odgarniając grzywkę na bok, po czym wzięła jeszcze duży łyk złocistego trunku.
- Nie wierzę – powiedziała w końcu. – Randka? – Uniosła brew w geście zdziwienia, a nieusłuchana grzywka z powrotem opadła jej na oczy.
- Tak – parsknął śmiechem. – W Przystani. Gejowskim klubie, randka. Cóż za romantyczny nastrój, nie? – Pokręcił głową, rozbawiony. – Nie, takie spotkanie – Wzruszył obojętnie ramionami, powracając do obserwowania klubu.
- Więc pewnie ekstazy nie chcesz, hm? – Na jej twarz wpłynął przebiegły uśmiech, a Mateusz aż musiał się zastanowić. Skoro miał spotkać się z Rafałem, to przecież wypadało zachować jako taką trzeźwość. Nie mógł się wygłupić.
- Nie – powiedział w końcu.
- Nie wiesz, co tracisz. – Machnęła ręką, co Mateusz wykorzystał na odebranie swojego piwa z jej łapsk. Wzrok Agnieszki zaczął błądzić po sali, a jej twarz rozświetlił uśmiech. – Znalazłam cel – powiedziała, przyglądając się jakiejś dziewczynie. – Ale dupcia – westchnęła z rozmarzeniem, na co Mateusz tylko przewrócił wymownie oczami, dostrzegając nagle Rafała.
Szedł w jego stronę, ubrany w ciemne dżinsy i czarny T-shirt. Wyglądał zabójczo z tym półuśmiechem na twarzy.
- Cześć – przywitał się, gdy już doszedł do ich stolika. Niebieskie ślepia blondynki powędrowały w stronę nowoprzybyłego. Mateusz wyraźnie widział, że Aga zaczyna oceniać Rafała swoją skalą. Po chwili przyglądania się mu, na jej twarzy wymalował się ogromny, trochę przygłupi uśmiech.
- Agnieszka, koleżanka tu tego – przedstawiła się, ruchem głowy wskazując na Mateusza.
Rafał zmarszczył brwi, stwierdzając, że nie podoba mu się ta dziewczyna. Była… dziwna. Bardzo dziwna. I wyglądała na osobę wygadaną, chamską i głośną.
- Rafał – odpowiedział jej, niezbyt zainteresowany dalszą rozmową, po czym przeniósł wzrok na Mateusza, który uśmiechał się do niego lekko.
Wzrok starszego zsunął się na ramię chłopaka, gdzie widniał fragment niezwykle dokładnego tułowia smoka. Mężczyzna aż przełknął ślinę, czując, że robi mu się goręcej. Na dodatek Mateusz miał przyjemnie umięśnione barki.
Dziewczyna zamruczała coś jeszcze o niezłym kąsku na parkiecie, wstając i zostawiając ich samych, na co młodszy z mężczyzn aż odetchnął z ulgą. Aga miała to do siebie, że lubiła mówić, co ślina przynosiła jej na język.
Rafał usiadł naprzeciwko chłopaka, na miejscu, które zostało zwolnione przez dziewczynę.
- Chcesz czegoś do picia? – zagadał Mateusz, dopijając swoje piwo i wciąż nie spuszczając wzroku z Rafała. W tej czarnej koszuli wyglądał fenomenalnie, no i do tego jeszcze ta bródka, policzki porośnięte kilkudniowym zarostem… Na samą myśl aż poczuł drgnięcie w kroczu, musiał się uspokoić, bo zaraz nabawi się wzwodu i głupio będzie wtedy wstawać od stołu.
- Nie wiem… - Rafał zmarszczył swoje gęste brwi, zastanawiając się chwilę. – Piwo byłoby najodpowiedniejsze – Wstał powoli, ale Mateusz gestem ręki kazał mu usiąść.
- Ja pójdę – powiedział. – Postawię ci. – Mrugnął do niego, uśmiechając się kątem ust i szybko odchodząc w stronę baru. Musiał odciągnąć swoje myśli od postaci Rafała, bo naprawdę zaraz zabraknie mu miejsca w spodniach. Najlepiej widziałby go u siebie… w łóżku. Może dzisiaj się uda?
- Dwa piwa – rzucił do barmana, wyciągając jeden banknot. Mężczyzna za ladą na dłużej zawiesił na nim wzrok, ale Mateusz nie był dzisiaj nim zainteresowany. Nie. Dzisiaj miał Rafała, chyba nie było faceta w tym klubie, który działałby na niego tak jak on.
Jasnowłosy barman postawił przed nim dwa kufle piwa, uśmiechając się zalotnie, jednak chłopak całkowicie go zignorował, zabierając swoje zamówienie i wracając z powrotem do stolika. Trochę się już uspokoił, będzie musiał jednak uważać, żeby nie wizualizować sobie różnych scen z Rafałem, bo sytuacja się powtórzy.
Postawił kufel przed mężczyzną, zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
- Często tu przychodzisz? – zagadał starszy, sięgając po trunek. Mateusz wziął spory łyk piwa, krzywiąc się po chwili. No tak, zmieszane z wodą.
- No… - mruknął, zawieszając głos. Wolał nie mówić mu, że przychodzi tu prawie codziennie, żeby popatrzeć sobie na te ciała na parkiecie, wypić, a czasem zażyć coś mocniejszego, poderwać jakiegoś przystojniejszego naiwniaka i iść do niego do domu albo zrobić to w toalecie.
Miał barwne życie, to trzeba było mu przyznać.
Rafał wydawał mu się jednak ułożonym facetem, głupio byłoby wyznać mu coś takiego… - Jak mam czas, to przychodzę – powiedział w końcu, uśmiechając się. – Jesteś singlem, nie? – zapytał, zmieniając temat. Odpowiedź była właściwie jasna, ale nigdy nie zadał takiego pytania Rafałowi. Przecież różni ludzie chodzą po tym świecie, nie można być niczego pewnym.
Mężczyzna wahał się jednak chwilę z odpowiedzią. Popił spokojnie piwa, zastanawiając się, czy warto powiedzieć prawdę.
Nie. Nie warto.
- Tak – Potaknął. – Czterdziestka za pasem i…
Mateusz uśmiechnął się szeroko, wstając nagle i ciągnąc go za rękę w stronę parkietu. Tak jakoś miło mu się zrobiło, gdy Rafał potwierdził, że nikogo nie ma. – A piwo? – spytał starszy, dając odciągnąć się jednak od stolika.
- Później kupimy nowe. Mam ochotę potańczyć – Jego uśmiech się jeszcze powiększył, a Rafał po raz kolejny stwierdził, że chłopak ma naprawdę ładny uśmiech. Ładne, proste, białe zęby i takie śmieszne dołeczki w policzkach…
Odetchnął ciężej, gdy został wciągnięty w sam środek splecionych w tańcu ciał. Już po chwili jego szyję objęły silne ramiona Mateusza, a sam chłopak zaczął się poruszać w rytm nieco zmiksowanej piosenki Foster the People Pumped up kicks.
- All the other kids with the pumped up kicks. You'd better run, better run, outrun my gun… - zanucił refren piosenki, ocierając się torsem o pierś Rafała, któremu tylko robiło się goręcej.
- Nie umiem tańczyć – westchnął, mimowolnie obejmując Mateusza w pasie.
- Do tego nie trzeba umieć tańczyć – szepnął mu do ucha, ocierając się jeszcze własnym, gładkim policzkiem o jego zarośnięty. Ledwo powstrzymał się od jęku. – Po prostu poruszaj się w rytm muzyki – powiedział jeszcze, ocierając się, niby przez przypadek, o krocze Rafała. Wiedział, że jeszcze chwila, a zabraknie mu tam miejsca. - Daddy works a long day. He be coming home late, yeah, he’s coming home late. And he’s bringing me a surprise. – zaśpiewał, nie mogąc się powstrzymać. Lubił ten kawałek, a od teraz to chyba będzie już mu się zawsze kojarzył z Rafałem. Rafał będzie takim… tatusiem. Aż miał ochotę się zaśmiać.
- Masz mocny głos – mruknął mężczyzna, najwidoczniej wczuwając się w muzykę, bo zaczął poruszać się wraz z tłumem.
Tym razem Mateusz jednak pozwolił sobie na śmiech, na co starszy aż zadrżał. Jego członek zaczął powoli budzić się do życia, zresztą tak samo działo się z penisem młodszego.
- Nie żartuj, fałszuję. – Odsunął się trochę, żeby spojrzeć mu w oczy, niestety jego wzrok zaraz ześlizgnął się na te wąskie usta.
Rafał odwzajemnił spojrzenie, nawet nie zauważając, że przestali się poruszać, a piosenka powoli dobiegała końca.
Mateusz przysunął się do niego, całując. Najpierw powoli, niezbyt natarczywie, zupełnie, jakby obawiał się odrzucenia. Jego partner nawet jednak nie myślał o odsunięciu się, złapał mocno za biodra chłopaka, pogłębiając pocałunek. Przez jego ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. Co za cudowne, miękkie usta, co za zniewalający, męski zapach… Ich brody co chwilę się o siebie ocierały, na co młodszy myślał, że zaraz po prostu nie wytrzyma. Jego członek był już w pełnym wzwodzie, gotowy do działania. Zresztą, wyczuwał również, że Rafał ma ten sam problem.
Odsunęli się od siebie, a na twarzy Mateusza widniał pełen zadowolenia uśmiech. Prawie doszedł przez sam pocałunek!
I'm sexy and I know it* – rozbrzmiał fragment refrenu znanej piosenki, na co młodszy z mężczyzn parsknął śmiechem.
- Oj tak – szepnął, przyciągając partnera do siebie za szlufki dżinsów. – Jesteś seksowny – wymruczał prosto w jego usta.
Rafał odebrał od szatniarki swój płaszcz, spoglądając kątem oka na, mimo wszystko, zadowolonego Mateusza. Musiał mu przed chwilą odmówić, gdy ten proponował spotkanie, przecież w domu czekała na niego żona. Miał tylko nadzieję, że się nie obudziła i nie zauważyła jego braku…
- To się odezwij do mnie – powiedział chłopak, odbierając swoją kurtkę. – Żebym znowu ja nie musiał odzywać się pierwszy.
Rafał uśmiechnął się oszczędnie, chociaż wszystko w nim aż krzyczało. Musiał przyznać, że ta noc była świetna, nawet jeżeli nie poszedł z Mateuszem do łóżka… Och, ale by chciał zobaczyć go nagiego na pościeli… Zobaczyć cały ten tatuaż.
- Duży jest? – zapytał nagle, wskazując na smoka. Wzrok chłopaka powędrował na swoje ramię, po czym Mateusz uśmiechnął się przebiegle.
- Duży – powiedział ze zmrużonymi drapieżnie oczami. Zagryzł wargę, zastanawiając się chwilę. – Jeżeli chcesz go zobaczyć w pełnej krasie, przyjdź do mnie jutro o dwudziestej. Podeślę ci adres smsem. – Zarzucił szybko skórzaną kurtkę i już miał się odwrócić, żeby odejść, zadowolony ze swojego planu, gdy nagle usłyszał za plecami Rafała głos jakiegoś mężczyzny.
- O mój Boże, Rafał! – krzyknął wysoki facet z szopą kręconych, rudych włosów. Wyglądał gdzieś na trzydzieści pięć lat, ale Mateusz musiał przyznać, że był nawet przystojny.
Zawołany odwrócił się, zamierając gwałtownie i otwierając szerzej oczy, nie wierzył w to, co widzi. Przecież on po tym wszystkim się wyprowadził, zmienił studia i…
- Marcin – szepnął zdziwiony.
***
*Sexy and I know it LMFAO