Sam, sam, sam...
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 11:01:00
"Trzask".

Ten dźwięk ... Zamknięte drzwi ... Zamknięte, zatrzaśnięte, zaryglowane, na cztery spusty, niczym warownia, niczym zamek ...
Niczym w transie podszedłem do barku, wyciągając z niego na oślep butelkę. "Johnny Walker". W tym momencie było mi wszystko jedno - mógł to być denaturat, etanol, metanol, napój z arszenikiem ... Cokolwiek. Cokolwiek, aby tylko zagłuszyć ten ból, to wołanie serca, jego ból, opętanie umysłu ...

"Zwariowałem". I to była prawda - oszalałem, jestem uzależniony, od niego, od jego dotyku, od "niego" ... Wyciągnąłem szklankę i wlałem złoty trunek. Drżała mi ręka, trzęsła się, jak u narkomana na głodzie. Wylało się nieco - nie zwróciłem na to uwagi, wypiłem wszystko haustem, nie zważałem na nic, upić się, upić, omdleć, zasnąć i się nie obudzić ... Myśli korowodem przepływały przez mój opustoszały i ogłupiały umysł.

"Oszalałem, to dlatego mnie zostawił, wyszedł, jestem sam, w tym pustym domu, jest mi zimno, zimno, proszę, wróć, uratuj mnie, wyciągnij mnie z tej rozpaczy, pomóż ... Zabij mnie, zamorduj, ale niech umieram w twoich ramionach, przy tobie, w twoim cieple, w twoim świetle, z twoimi ustami na moich, z "tobą" ...

Polała się kolejna szklanka. I następna, i następna ... W rozpaczy uderzyłem szklanką o ziemię. Rozprysła się, na milion kawałeczków, jak ja, jak ja teraz, jak moja dusza, moje serce, "ja" ... Zignorowałem to. Piłem nadal, z gwinta, czułem alkohol w moich ustach, w moim gardle, całowałem szyjkę do butelki, wyobrażając sobie ciebie ...

To nie był pierwszy raz, gdy wyszedłeś bez słowa. Było ich więcej, ale wiedziałem, że pójdziesz, że się uspokoisz, że wrócisz ... A teraz ? ... Opuściłeś mnie, zostawiłeś, samego, bezbronnego, pragnącego ciebie, a ty mnie po prostu ...

- ... zostawiłeś ...

Poderwałem głowę, patrząc na ścianę pustym wzrokiem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę ze znaczenia tego słowa ...
Czyli już nie będzie ciebie, naszych wspólnych wyjść na miasto, smażenia tobie twoich ulubionych naleśników, parzenia kawy, twoich ciepłych ramion, gdy zasypiałem, tulenia się, pocałunków, rozmów w nocy, uśmiechów w pracy ? Nie będziemy obchodzić moich i twoich urodzin ? Żadnego pocieszania, gdy będzie mi i tobie smutno ?

Już nie ?

Padłem na kolana, po czym usiadłem tyłem do ściany. Oparłem się o nią, głowę schowałem w kolanach.

- Hahaha ..

Czy to był mój śmiech? Chyba tak, w końcu byłem tu sam ... Sam ... Zaśmiałem się głośniej, i jeszcze głośniej, i jeszcze raz ! Śmiałem się jak obłąkany człowiek ...

Ale w końcu nim byłem ...

Histeryczny śmiech ustał, zacząłem płakać, wyć, szarpać się, bić poduszkę leżącą obok mnie ... Czułem, ze jeśli teraz tego nie zrobię, umrę. Sam, sam, sam, sam ... To słowo obijało mi się w głowie, odbijało echem, nagłaśniało ...

Wstałem. Z trudem, ale wstałem. Jak naćpany podążyłem do łazienki. Spojrzałem w lustro - a więc to tak wygląda opuszczony człowiek ? Z czerwonymi oczami i wokół, mokrymi policzkami, spazmami łez, bólem w sercu ?

Gdybyś mnie teraz ujrzał, powiedziałbyś "żałosny". Nie lubiłeś słabych osób.

A więc i mnie ...

Podszedłem do szafki, wyciągnąłem malutkie pudełeczko. To tutaj trzymaliśmy wszystkie igły, żyletki, ostrzejsze narzędzia ... Wyciągnąłem jedną z żyletek. Zaczęłam się nią bawić - patrzyłem, jak prześlizguje się między moimi palcami, jak błyszczy w świetle.

Chwyciłem ją z zamiarem przejechania nią sobie po żyłach.

Beznamiętnym wzrokiem patrzyłem, jak przykładam ją do nadgarstka i wzmacniam ucisk. Idzie. Przesunąłem ją prawie do końca. Widziałem, jak bordowe krople gorącej krwi skapują do wanny.

Tak ... Czułem, że odpływam, zasypiam ...

- Nie !! - wrzasnął ktoś. Widziałem, jak ktoś szybko oplata moją dłoń bandażem.

W ty momencie zasnąłem.

***

Świat dopiero po chwili od otwarcia oczu nabrał barw, zapachów, dźwięków.

- Gdzie ... - wyszeptałem. Miałem sucho w ustach.

- W domu ... - delikatnie obróciłem głowę w bok. Nawet to sprawiło zawrót głowy i ból.

- To ... ty ... ?

- Tak ... Tak, to ja ... - płakał. Już wcześniej i teraz też. - Nigdy więcej tego nie rób, dobrze ? - schylił się. Objął mnie ramionami, przyciągnął do siebie. W końcu już jesteś ... Jak mogłeś mnie zostawić, tutaj, samego, na pastwę losu na tym złym świecie ? Zacząłem płakać. Powtórzył - Nigdy więcej ... nigdy ...

***

Spojrzałem w górę, na słońce. Pieściło moją twarz ciepłymi promieniami, które ja chwytałem, zaborczo, egoistycznie, zachłannie ...

- Podoba się ?

- Tak ... - odpowiedziałem, patrząc na niego z czułością. Zrobił to samo. Przytulił mnie.

Mijały właśnie dwa lata od mojej próby samobójczej. Uratował mnie. Wrócił. Wrócił ... Ale dlaczego wyszedł ? Powiedział mi dopiero po pół roku.

Do cukierni. Po tort. Na naszą rocznicę ... Chciał mnie tym przeprosić, ułagodzić po kłótni. A ja ...

A ja ...

Go nadal kocham. Prawie go straciłem.

Dziś była nasza czwarta rocznica.

Tym razem poszedł razem ze mną ...