Bo to twój dobry kumpel 1
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 12 2011 01:08:26
Nota odautorska: „Bo to twój dobry kumpel” wchodzi w skład rozbudowanego projektu, nad którym pracuję na własnym żurnalu. W założeniu każdy z publikowanych tam tekstów ma być w pewnym stopniu samodzielny, w pewnym zaś uzupełnia inne teksty i zostaje przez nie uzupełniony. Jestem jednak ciekawa, jak akurat ta konkretna historia poradzi sobie niezależnie od pozostałych i na zupełnie nowym terenie.
„Przyjaciele są tyle warci, ile po nich pozostaje.”
Władysław Grzeszczyk, „Parada paradoksów”
Siedzisz w McDonaldzie i pożerasz swojego hamburgera w błyskawicznym tempie, popijając go co chwila coca-colą. Zaraz po przyniesieniu do stolika zamówień wyjąłeś słomkę i zdjąłeś pokrywkę napoju. Nie masz zamiaru bawić się w jakieś pedalskie pociąganie ze słomki, bierzesz porządne, wielkie łyki - prosto z tego dużego, czerwonego kubka z białymi napisami, kubka czy z pojemnika, bo to chyba plastikowe, zresztą nie wiesz i gówno cię to obchodzi.
- Ja pierdzielę - odzywasz się, gdy po hamburgerze nie ma już śladu. Został ci jeszcze cheeseburger, ale musisz chwilę odsapnąć. - Na fizie myślałem już, że zdechnę z głodu. Jak Kozioł zaczął jeszcze z tymi swoimi przykładami na bułkach, to mało kurwicy nie dostałem.
Siedzący naprzeciwko ciebie Michał uśmiecha się lekko i kiwa głową na znak, że rozumie i się zgadza. Patrzysz na niego nieco zdziwiony, bo Michał zwykle nie siedzi taki cichy, zamyślony, nieobecny. To znaczy siedzi, czasami w ławce też go to łapie, ale nie siedzi tak, gdy gdzieś razem wyskakujecie czy coś w ten deseń. Gdy ma ten swój dziwny, milcząco-skryto-wycofany nastrój, znika z oczu, na ile tylko mu się uda. A teraz siedzi w tym nastroju przed tobą, w McDonaldzie, przez ładny kawał czasu okręca trzymaną kciukiem, wskazującym i środkowym palcem frytkę w kupce soli, którą wysypał z saszetki na serwetkę, po czym powoli tę frytkę zjada, nie odrywając wzroku od czerwonej tacki ze swoim zamówieniem i nieużywanym sztućcem. Bo on zawsze je frytki palcami, pizzę też, bo uważa, że sztućce to zawracanie dupy. W sumie ma rację.
Pomysł zerwania się z WF-u i pójścia do McDonalda zamiast na salę gimnastyczną wyszedł od niego, zaraz po pierwszej lekcji. WF był ostatni, nudny, a na dworze od rana było tak cholernie ciepło i fajnie, porządna majowa pogoda, to naprawdę chore, żeby pod sam koniec trzeciej klasy, gdy człowiek już wysiedzieć w ławce nie może, była taka pogoda; najchętniej zwiałbyś ze wszystkich lekcji, zgodziłeś się więc na urwanie się chociaż z tej jednej. Michał, jak oświadczył, patrząc w okno, koło którego staliście, chciał pogadać. Nie miałeś nic przeciwko, przecież to twój dobry kumpel, zawsze ze sobą gadacie, gdy któryś ma problemy.
No właśnie, to był jego pomysł i to on chciał pogadać, przypominasz sobie, gdy twój żołądek przestaje już wyć z rozpaczy, że nie zjadłeś śniadania, bo zaspałeś, szkolny sklepik znów był dziś zamknięty, a Michał, tak jak ty, nie wziął swojego drugiego śniadania i nie mógł się nim z tobą podzielić. Teraz żołądek zapchałeś hamburgerem, więc znów jesteś w stanie używać mózgu.
- No, Skała, co jest? - pytasz i kopiesz go przyjacielsko w glana swoim glanem. - Chciałeś gadać, to się produkuj i szybciej żryj te frytki, bo ja ci je zeżrę.
Uśmiecha się znów, i znów tak lekko, bardziej przez uprzejmość niż przez rozbawienie. W sumie trochę cię chwilami wkurwia ta taka jego nadwrażliwość czy zbytnie reagowanie, czy zbytnie przejmowanie się, czy jak to tam nazwać. Czasami uważasz, że on sobie na siłę wynajduje problemy, zamiast brać życie tak normalnie i po prostu. Ale to twój dobry kumpel, więc jesteś gotów wysłuchać jakiegoś dziwacznego monologu, którego nie do końca zrozumiesz. Co tam, masz jeszcze cheeseburgera, a w razie czego zeżresz Michałowi, zgodnie z ostrzeżeniem, jego frytki.
Więc Michał uśmiecha się lekko, odkłada frytkę na serwetkę i opiera się łokciami o stół. Stół jest mały, kwadratowy i biały, dwie czerwone tacki mocno się od niego odcinają i naraz przychodzi ci na myśl, jaki ten polski McDonald jest patriotyczny, białe i czerwone, na najbliższy wspólnie oglądany mecz załatwisz czerwone talerze, a Skale każesz przynieść biały obrus, wymażecie sobie całą grupą pół gęby na biało, pół na czerwono i będziecie znów skandować do telewizora: „Wjeb-cie-szma-tom-pił-kę!”. I kupicie żarcie w McDonaldzie, za te tacki i stoliki.
- Chciałem ci coś powiedzieć - odzywa się wreszcie Michał; skoro już zaczął, trzeba się przygotować na dłuższy monolog, więc z czystym sumieniem wgryzasz się w cheeseburgera i pomrukujesz zachęcająco. Jezu, jaki dobry. - Bo wiesz... jesteś moim kumplem, takim naprawdę dobrym kumplem - wyjaśnia zdecydowanym głosem, cholera wie, po co, bo ty przecież doskonale wiesz, że jesteś jego dobrym kumplem, a on twoim. Ale Michał musi zawsze zrobić jakiś wstęp i ładnie wszystko ubrać w słowa, to dlatego polonistka tak się nad nim rozpływa. Słusznie się rozpływa, bo Michał pisze takie wypracowania, że jak je potem czytasz, to tylko się zastanawiasz, skąd mu się takie rzeczy wymyślają i co bierze, by mu się tak wymyślało. - I uważam... - Michał zagryza na moment usta, jakby walczył sam ze sobą, splata palce uniesionych dłoni i opiera na nich podbródek. - Uważam, że masz prawo wiedzieć - mówi wreszcie. - Bo wiesz, to jest integralna część mnie - o, już czujesz, że gadka będzie długa, Skała wyskakuje z poważnymi słowami, naprawdę zeżresz jego frytki - to jest coś, co po prostu jest i ja tego nie zmienię, tylko będę z tym żył, i to najzupełniej normalnie, bo to dla mnie jest najzupełniej normalne - kończy dobitnie.
- Kurwa - odzywasz się z cheeseburgerem w ustach, tknięty nagle niedobrym przeczuciem. - Masz raka czy coś?
Odczuwasz ulgę, gdy po krótkim wpatrywaniu się w ciebie z zaskoczeniem Michał wybucha śmiechem. Jezu, przez moment naprawdę myślałeś, że coś mu jest. Głupi dupek, tym swoim gadaniem potrafi doprowadzić człowieka do zawału.
- Nie - zapewnia, jeszcze ubawiony, po czym szybko poważnieje. - To nie jest... kwestia żadnej choroby. - Kładzie ręce na stoliku i uderza palcami w tackę. Patrzy na ciebie uparcie, w taki trochę męczący sposób, nie dziwisz się, że samo to spojrzenie wyprowadzało księdza z równowagi, gdy Michał przyszedł w zeszłym roku raz na religię, by przez czterdzieści pięć minut kłócić się z księdzem o chrześcijaństwo, celibat i, jak to określił, „wszystkofobię” kościoła katolickiego. Ale były jaja. Chociaż nie, nie dla Michała, on to traktował poważnie. - To jest po prostu coś, w czym ja się od ciebie różnię, tak jakbym się różnił kolorem skóry czy rasą, ale to nie znaczy, że już przestaję być człowiekiem.
Kurde, teraz to się spodziewasz, że powie ci, że pod ubraniem ma łuski, w gaciach upchnięty spiczasty ogon, w wolnych chwilach zionie ogniem, a na kolację opycha się dziewicami z sąsiedztwa, które właśnie mu się skończyły, więc musi się zorientować w zawartości twojego sąsiedztwa.
- Czyli? - pytasz po chwili, bo Michał milknie. Czasami tak się zacina i wtedy trzeba go pociągnąć za język, żeby gadał dalej. Cisza trwa jeszcze przez moment.
- Czyli jestem gejem - odpowiada wreszcie, wyrzucając z siebie te słowa prosto w twoją twarz. Minę ma zaciętą, głos twardy, spojrzenie uważne. Ręce trzyma na stoliku, przy swojej tacce, i gdybyś był w stanie, to czułbyś z tego powodu wdzięczność, bo miałbyś odpychające skojarzenia, jakby je trzymał pod stolikiem albo bliżej ciebie.
Znaczenie tego oświadczenia dociera do ciebie dopiero po chwili, dopiero po chwili zaczynasz w nie wierzyć. Zaczynasz w nie wierzyć, bo jego mina, jego głos, jego spojrzenie, jego napięcie mięśni mówi ci, że to nie żart, że to prawda i że... Kurwa.
Że od dwóch lat siedzisz w jednej ławce, przebywasz w jednej szatni i spędzasz dużo czasu w jednym pokoju z pedałem. Że chłopak, z którym ramię w ramię oglądałeś ostatnio mecz, napala się na twojego fiuta zamiast na cycki twojej dziewczyny. Że teraz jesz w McDonaldzie z najzwyklejszą ciotą, chociaż ta ciota wcale na ciotę nie wygląda, nie ma żadnych odruchów, nosi normalne ciuchy, słucha normalnej muzyki i mówi normalnym tonem, i nigdy się do ciebie nie podwalała. Chyba, tak do końca pewności nie masz, mogłeś nie zauważyć.
Odechciało ci się i swojego cheeseburgera, i jego frytek; cholera, teraz byś ich nie ruszył, choćby ktoś ci miał za to zapłacić. Dobrze, że nie siedzisz obok niego, bo pewnie odsunąłbyś się na drugi koniec pomieszczenia, zresztą i tak cię korci, by to zrobić. Odsuwasz przynajmniej swoje nogi, bo dotąd siedzieliście z wyciągniętymi przed siebie, jego były pod twoim krzesłem, a twoje pod jego. Cofasz nogi ostrożnie, by nie dotknąć jego butów czy łydek, ale orientujesz się, że on już wcześniej musiał się odsunąć. To dobrze, chociaż tyle.
- Pierdolisz - mówisz wreszcie cicho; w tym słowie jest i pytanie, czy to tak naprawdę, i prośba, by Michał zaprzeczył, i ostrzeżenie, że nie zamierzasz przyjmować z miejsca do wiadomości czegoś takiego.
Michał, niestety, zamiast roześmiać się i powiedzieć, że żartował, odchyla się na krześle, krzyżując ręce, i patrzy na ciebie w niemile poważny sposób.
- Nie - odpowiada sucho. I tylko tyle, nic więcej, po prostu „nie”, które niesie za sobą cały szereg „tak”: tak, jestem pedałem, tak, napalam się na facetów, tak, wolę pomacać twoją dupę niż jakiejś laski, tak, jak się przebierasz w szatni, to może się na ciebie gapię, żeby się podjarać, tak...
- I po co mi to mówisz? - pytasz naraz ze złością. - Zabujałeś się we mnie i chcesz sprawdzić, czy dam ci się przelecieć?
- Nie - mówi Michał z wyraźnym zdziwieniem. - Powaliło cię?
- Chyba, kurwa, ciebie - warczysz, bo złość w tobie narasta. - To po cholerę mi to mówisz?
Wpatruje się w ciebie przez chwilę bez słowa, a to, co widzisz w jego wzroku, dziwnie ci się nie podoba.
- Bo jesteś... - zaczyna w końcu i natychmiast się poprawia: - Bo uważałem, że jesteś moim bliskim kumplem, więc chciałem, żebyś wiedział.
- Nie potrzebuję - ucinasz. - Gówno mnie to obchodzi.
Mruży oczy, przez co wygląda trochę groźnie.
- Nie miałbym nic przeciwko takiemu podejściu - mówi powoli - tylko chciałbym wiedzieć, w którym kierunku cię to gówno obchodzi.
- W sensie? - pytasz niepewnie, bo Skała zawsze potrafi zagmatwać sytuację i w tej chwili naprawdę nie wiesz, o co mu chodzi.
- W sensie - podejmuje, nie zmieniając ani pozycji, ani miny, ani tonu, i całym swoim wyglądem oraz zachowaniem przeczy wszelkim obrazom, które przychodzą ci na myśl po usłyszeniu słowa „ciota” - czy gówno cię to obchodzi, bo nadal jesteśmy kumplami i nie przeszkadza ci, z kim sypiam, czy gówno cię to obchodzi, bo już nie jesteśmy kumplami i nie interesuje cię nic, co dotyczy jakiejś cioty.
To słowo brzmi w jego ustach co najmniej dziwnie - i tak jakby złośliwie, bo on z pewnością dobrze wie, że do niego nie pasuje. Wzruszasz ramionami.
- Nie wiem - odburkujesz, chociaż tak w zasadzie to chyba całkiem dobrze wiesz. - Nie wiem, jak mam się kumplować z kimś, kto by mi chciał wsadzić ręce w gacie. I nie wiem, po co mi to mówisz, mam ci dać jakieś pieprzone błogosławieństwo na drogę czy co?
- Nie potrzebuję twojej zgody na to, by być sobą - odpowiada Michał zimno, kładąc dłonie na stoliku i lekko się nad nim pochylając ku tobie. - Mówię ci to, bo nie mam ochoty przez cały czas udawać, że wolę dziewczyny, tylko chwilowo z żadną nie jestem czy że nie mam nikogo, czyli właśnie dziewczyny, czy że jakaś mi się podoba. I nie mam ochoty udawać, że nikogo nie mam, gdy właśnie kogoś mam, i że czuję inaczej, niż czuję. Paweł, zrozum - mówi nagle zmęczonym i znacznie łagodniejszym głosem - ja nie żądam, żebyśmy gadali o tym, który chłopak mi się podoba, tak jak gadamy, która dziewczyna tobie się podoba czy żebyś wysłuchiwał jakichś moich zwierzeń o związku, łóżku czy innych, czy żebyś w ogóle poznawał kogoś mojego. Chcę po prostu, żebyś wiedział, żebym mógł ci szczerze powiedzieć, gdy mam zły humor, że coś mi nawala z moim chłopakiem, zamiast wymyślać nie wiadomo co, i żebyś z Moniką nie próbował mnie zainteresować jakąś waszą koleżanką, tylko szanował to, że ja kogoś mam. I żebyś - dodaje nagle, a w jego tonie pobrzmiewa irytacja - przestał na słowo „gej” reagować miną albo myślą: „O boże, ta ciota na pewno chce mnie przelecieć”. - Prostuje się na krześle i poprawia przekrzywioną na stoliku tackę, nie odrywając od ciebie oczu. - To naprawdę nie jest tak, że gej chce się dobrać do każdego faceta, który nie spieprzy przed nim na drzewo...
Prychasz, zanim zdążysz się powstrzymać, i Michał urywa, pochmurnieje, po czym uderza palcami prawej ręki w brzeg stolika.
- To co? - pyta niemile obojętnym tonem i patrzy na ciebie z nieosobową uprzejmością. - Podsumujmy to szybko: jestem gejem, więc bądź łaskaw mi powiedzieć, czy jestem też dalej twoim kumplem, czy mam zmienić ławkę.
- Zmień, cioto - odpowiadasz z obrzydzeniem, bo właśnie naszło cię wyobrażenie, jak on próbuje cię pod tą ławką obmacywać po nodze. Michał patrzy na ciebie przez chwilę z dość wyraźnym niedowierzaniem, po czym zagryza wargi, unosi lekko brwi, jakby chciał powiedzieć: „No to cóż...”, i wstaje.
- W porządku - mówi spokojnie, dalej nie odrywając od ciebie spojrzenia, a w jego głosie słychać raczej smutek niż złość. Spuszczasz wzrok, bo nie podoba ci się wyraz jego oczu, a on zarzuca sobie na ramię plecak, który dotąd wisiał na krześle. - Zmienię.
Kiedy odchodzi od stolika, mija cię i pewnie z cały czas zaciśniętymi w kieszeniach spodni pięściami kieruje się do wyjścia, czujesz się tak, jakbyś spieprzył coś ważnego. I jakbyś zrobił ze sobą coś, co ci się nie podoba, choć nie chcesz się do tego przyznać.
I jakbyś stracił naprawdę dobrego kumpla, którego wcale nie będzie łatwo zastąpić innym, nawet jeżeli ten inny nie będzie ciotą.
* * *
Siedzicie z Moniką u niej w domu, w kuchni, i jecie naleśniki, które razem odsmażaliście. To Monika właśnie wybiła ci z głowy nastawienie „gary to babska sprawa” i teraz nie odczuwasz żadnych oporów przed przerzucaniem naleśnika na patelni. W sumie nie wiesz, czemu wcześniej uważałeś gotowanie za takie niemęskie, to przecież współczesna forma polowania na zwierzynę, a polowanie na zwierzynę jest jak najbardziej męskie. A poza tym nie chcesz, żeby Monika patrzyła na ciebie z takim niesmakiem, z jakim spojrzała parę tygodni temu, gdy oświadczyłeś, że jesteś facetem, a kuchnia jest dla bab.
Jecie naleśniki, zadowoleni, bo rodzice Moniki są jeszcze w pracy, więc po przyjściu do niej mogliście się najpierw nacałować i naprzytulać w przedpokoju, potem w łazience, potem w kuchni na stole i na podłodze. Monika ma na sobie spódnicę przed kolano i możliwość wsunięcia pod nią rąk niemal rozsadziła ci w przedpokoju spodnie. Starasz się jednak nie być zbyt nachalny, bo nie tylko Monikę kochasz i się na nią napalasz, ale jeszcze do tego ją szanujesz i... no tak, i masz wrażenie, że ona reprezentuje sobą coś więcej niż ty. Nie umiesz tego za dobrze wytłumaczyć, ale wiesz po prostu, że nie chcesz wyjść przed Moniką na idiotę, na jakiegoś tam zwykłego dupka czy coś takiego. Monice to akurat chcesz imponować, chcesz, żeby uważała, że drugiego takiego jak ty nie ma i żeby każdego faceta porównywała z tobą, zawsze na niekorzyść tego innego.
Jecie naleśniki, rozmawiacie i Monika naraz pyta o Michała. Czujesz, że twarz ci tężeje, odpowiadasz więc szybko, zbywająco, że już się nie kumplujecie. Nie wiesz, co odpowiedzieć na pytanie drugie Moniki, bo to „dlaczego” jest dosyć problemowe.
- Tak jakoś - odmrukujesz, wzruszając ramionami, ale to jest Monika, która wie, że nie ma „jakoś tak” i pewnie widzi co nieco na twojej twarzy. I której po prostu przyzwyczaiłeś się już opowiadać o swoich sprawach, bo twoja dziewczyna naprawdę umie słuchać.
Wreszcie wyjaśniasz jej wszystko; dziwnie się czujesz, powtarzając słowa Michała, dziwnie się czujesz już wtedy, gdy wypowiadasz otwierające całą historię: „Bo Michał jest pedałem”. Najdziwniej czujesz się przy relacjonowaniu ostatnich zdań, swojego „zmień ławkę” i jego „w porządku, zmienię”. Czujesz się tak trochę... gównianie.
Monika milczy przez dłuższą chwilę, posypując kolejnego naleśnika cukrem i cynamonem; robi to bardzo dokładnie, jak zawsze, kroi sobie pierwszy kawałek i naraz się odzywa, patrząc na ciebie:
- Naprawdę tak ci to przeszkadza?
O, to właśnie jest jeden z elementów, przez które wiesz, że Monika nie jest taką zwykłą laską z fajnym tyłkiem. Ona zawsze trafia w sedno. Bo nie jesteś do końca pewien, jak to jest z tym przeszkadzaniem.
- Jest pedałem - mówisz obronnie. - I...
- Od samochodu czy od roweru? - przerywa Monika, a tobie przypomina się od razu Michał, który od pierwszej klasy walczył z całą szkołą, sprzeciwiając się mówieniu o gejach „pedały” czy „cioty”, o złodziejach „Cygany” i w drugą stronę, o czarnych „czarnuchy”; Michał, który sam twierdził, że może to i walka z wiatrakami, domagać się, by ludzie nie używali określenia czyjegoś pochodzenia, religii, koloru skóry, orientacji czy narodowości jako obraźliwego epitetu, ale woli prowadzić tę swoją walkę i być śmieszny, niż wtapiać się w gromadę tak mówiących i być żałosną szmatą. Michał, który tym oświadczeniem trochę cię rozśmieszył, trochę zmusił do szacunku, a trochę zaniepokoił, bo zaraz zacząłeś się zastanawiać, jakich ty określeń używasz i czemu jest w nich tak dużo słowa „Rumun”, rzucanego pod adresem żebraków na ulicach.
- Gejem - poprawiasz się posłusznie. - Cholera, no jasne, że przeszkadza - dodajesz, ale niezbyt pewnym tonem.
Monika bywa wredna, jak teraz, gdy znów pyta, dlaczego.
- No zwyczajnie - mówisz, sięgając po następny naleśnik. - Woli facetów, więc w jego towarzystwie zawsze się będę zastanawiał, czy właśnie na mnie nie leci i czy jak na przykład zasnę obok niego przed telewizorem, to czy się do mnie nie dobierze. Albo do jakiegoś mojego kumpla. Albo czy w szatni nie gapi się na mój tyłek. Albo czy na WF-ie ociera się o mnie przypadkiem w czasie ćwiczeń, czy robi to specjalnie, bo się napalił. Albo czy...
Wyliczasz następne „albo”, następne i następne; Monika słucha ich bez słowa, patrząc na ciebie uważnie, a ty z każdym kolejnym „albo” jesteś mniej pewny swego. Bo w zasadzie faktem jest, że nigdy dotąd Michał nie dobierał się do ciebie, śpiącego czy nie; do twoich kumpli też nie, przecież byś wiedział, nie daliby mu za coś takiego żyć; w szatni to Michał się gapi, ale na ścianę, bo przebiera się tyłem do was wszystkich, w kącie, i dopiero teraz zaczynasz rozumieć, czemu on sobie ten kąt tak upodobał, dotąd myślałeś, że się wstydzi; na WF-ie to nie on się o ciebie ocierał, tylko ty na niego wpadłeś, gdy próbowałeś odebrać komuś piłkę przed koszem, i obaj wylądowaliście na podłodze, ty zakląłeś, a Michał po raz setny na tej lekcji jęknął, że koszykówka to debilna gra i on chce na ławkę rezerwowych.
Monika kończy swojego naleśnika, opiera sztućce po obu stronach talerza i odgarnia brązowe pasma włosów sprzed twarzy.
- Masz koleżanki - odzywa się wreszcie, tym swoim ładnym, przyjemnym głosem, który nie jest ani zbyt niski, ani zbyt wysoki. - Nie napalasz się na każdą i nie próbujesz do każdej się dobrać. One też, o ile są rozsądne, nie zakładają, że każdy facet, który z nimi rozmawia, leci na nie. Boże - dodaje z komicznie udręczoną miną - przecież tak by się nie dało żyć, gdyby każdy podejrzewał każdego o napalanie się na niego.
- A tobie to nie przeszkadza? - pytasz ze szczerym zainteresowaniem, myśląc jednocześnie, że tak na dobrą sprawę Monika ma rację.
- Nie - odpowiada ona po krótkim namyśle, podpierając dłonią lewy policzek. - Wiesz, ja zawsze uważałam, że nie mam żadnych fobii wobec ludzi, ale dopiero w takich sytuacjach człowiek naprawdę się przekonuje, czy je ma, czy nie, właśnie gdy się dowiaduje, że ktoś z jego znajomych jakoś odbiega od normy. Od tak zwanej normy - poprawia się. Wygląda ślicznie, gdy mówi z taką powagą, gdy patrzy na ciebie swoimi jasnoniebieskimi oczami, gdy przesuwa językiem po trochę wąskich wargach. Wygląda ślicznie i przypomina ci się jej spódnica oraz twoje ręce pod materiałem, ale dość szybko przywołujesz się do porządku.
Rozmowa jest długa, bardzo długa; gdy rodzice Moniki wracają, przenosicie się do jej pokoju i rozmawiacie dalej. Siedzicie na łóżku, obejmujesz Monikę w pasie jedną ręką, drugą gładzisz smukłe łydki, ale rozmawiacie i to jest świetne, że można jednocześnie dotykać Moniki i z nią rozmawiać, i to o czymś poważnym. Szkoda tylko, że ma na sobie rajstopy, bo wolałbyś poczuć pod palcami jej skórę niż ten śliski materiał.
Rozmowa jest długa, bardzo długa, ale możliwość powiedzenia wszystkiego, co cię gryzie i omówienia tego na wszystkie strony bardzo cię cieszy.
Rozmowa jest długa, bardzo długa, ale masz wrażenie, że powoli rozsupłujesz tę sytuację, ogarniasz ją, znajdujesz sposób na jej rozwiązanie.
- Mam przyjaciółkę - mówi w pewnej chwili Monika - znasz ją zresztą, Ewelinę, i ona jest jehową. Jehowi zawsze się kojarzą tylko z chodzeniem od domu do domu i wpychaniem ludziom swojej religii, nie? Ja sobie kiedyś nawet nie umiałam ich wyobrazić tak na co dzień, poza tym chodzeniem po domach. - Kręci głową, aż sięgająca brwi grzywka śmiesznie się kołysze. - Jak mi Ewelina powiedziała, że jest jehową, to najpierw pomyślałam, że pewnie za chwilę wyciągnie którąś z tych ich ulotek i będzie mnie nawracać. I ona chyba była przyzwyczajona do takiego podejścia - dodaje z zamyśloną miną - bo zaraz powiedziała, że nie, nie roznosi po szkole gazetek i nie rozmawia teraz ze mną, żeby mnie do czegoś przekonać. Tak nam się na początku ciężko kolegowało, bo chociaż była fajna, to ciągle miałam jakieś dziwne odczucia przez to jej wyznanie. Czekaj, niewygodnie mi - stwierdza nagle i poprawia się na łóżku, tak że teraz jedna jej noga leży na twoich udach. - Ale w końcu naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy, ona mi niczego swojego nigdy w ręce nie wpycha, ale z drugiej strony rozmawiamy czasem o tym, jak jej rodzicom bywa nieprzyjemnie, gdy zapukają grzecznie do czyjegoś domu, a ktoś ich równo zbluzga. Tak sobie kiedyś pomyślałam - dodaje, patrząc na ciebie - że ona do mojej religii może podchodzić tak samo, jak ja do jej, i to jest w sumie głupie, zakładać, że tylko to, co moje, jest właściwe i poprawne, a wszystko inne to jakieś odchylenie od normy.
- Ale jehowa i gej to nie to samo - mówisz, raczej po to, by usłyszeć kolejne argumenty Moniki, niż dlatego, że zdecydowanie tak uważasz.
- Trochę tak samo - odpowiada. - Bo tak samo odbiega od tego, co uważamy za normalne i właściwe.
W zamyśleniu gładzisz nogę Moniki. Rzeczywiście, trochę tak samo. Michał nie wpychał ci się w spodnie, tylko powiedział, że jest gejem. Właściwie nie do końca teraz rozumiesz, dlaczego od razu postawiłeś znak równości między drugim a pierwszym. Właściwie nie do końca ci się podoba, że go postawiłeś.
Po dłuższej chwili milczenia mówisz o tym Monice. Bo z Moniką można naprawdę szczerze i sensownie pogadać.
* * *
Michał zmienił ławkę zaraz na drugi dzień, przeniósł się z waszej ostatniej w środkowym rzędzie do trzeciej przy oknie. Siedzi tam od prawie tygodnia, od czwartku, z Łukaszem, którego nie lubi, ale siedzi twardo i jeśli się nawet czasem odwraca do tyłu, to omija cię wzrokiem. Na korytarzu też, siada gdzieś w kącie z książką. Przed WF-em chyba poszedł do toalety, bo nie widziałeś go w szatni, dopiero na sali, już w spodenkach i podkoszulce.
Przed rozmową z Moniką również go unikałeś - wczoraj, po tej piątkowej długiej rozmowie i jeszcze po krótszych powrotach do tego tematu przez weekend, chciałeś z nim pogadać. Chciałeś - ale się krępowałeś, denerwowałeś i trochę bałeś, bo czułeś się głupio, nadal się czujesz. Wczoraj więc nie pogadałeś, to był chyba najbardziej męczący poniedziałek w twoim życiu. Dzisiaj nie jest lepiej - od rana zastanawiasz się, co i jak powiedzieć, i w ogóle w jaki sposób zacząć. Poza tym zirytowało cię parę ciekawskich pytań, o co się pożarliście - no tak, prawie dwuletnie wielkie kumplowanie i naraz zmiana ławek, to mogło kogoś zainteresować. Odburknąłeś, że założyliście się, czy Michał wytrzyma w ławce z Łukaszem dłużej niż tydzień, bo co miałeś powiedzieć?
Jest ostatnia lekcja, do końca brakuje jeszcze tylko paru minut, więc musisz się pospieszyć ze znalezieniem pomysłu, bo inaczej kolejny dzień w plecy. Cholera.
Ze swojej ławki widzisz Michała, trochę zgarbionego nad podręcznikiem. Nudzi się pewnie tak samo jak ty, bo obaj nie cierpicie geografii. I geograficy. Gdyby siedział obok ciebie, odliczalibyście razem sekundy do dzwonka.
Do dzwonka, który się wreszcie rozlega i wwierca się w uszy. Nie znalazłeś pomysłu, za to znalazłeś determinację: wpychasz szybko książkę, atlas i zeszyt do plecaka, podchodzisz do pakującego się Michała, szturchasz go lekko w ramię i mówisz krótko: „Chodź”. Rzuca ci niezbyt przychylne spojrzenie, ale idzie za tobą; wychodzicie z klasy, potem z szatni, ze swoimi kurtkami w dłoni, bo pogoda znów się popsuła i trzeba coś zarzucić na plecy, wreszcie wychodzicie ze szkoły. Michał pyta na zewnątrz: „Co?”, tonem sugerującym, że ma w dupie to „co”, ale nie dasz się tak łatwo spławić.
- Zaraz - odpowiadasz. - Jedziemy na Grunwaldzki, dobra?
Słyszysz mało zachwycone, ale wyrażające zgodę mruknięcie, więc przechodzicie kawałek, do przystanku na Piastów, wsiadacie tam we właśnie nadjeżdżającą jedenastkę i przejeżdżacie dwa przystanki.
Lubisz Plac Grunwaldzki, tę niedużą wysepkę między odnóżami ulic, ten mikroskopijny niby-park między Placem Sprzymierzonych, gdzie mieszka Michał, a Placem Rodła, jedną ze swoistych baz docelowych centrum. Siadacie na ławce, bo znajdujące się po lewej stronie przystanku, na którym wysiedliście, punkty szachowe są zajęte. Naprawdę fajnie to wygląda, otoczone czterema krzesełkami stoliki z wymalowaną na blatach szachownicą. Przy pierwszym siedzą dwa dziadki, powoli przestawiają figury i od czasu do czasu wyciągają coś do jedzenia ze swoich reklamówek, leżących na dwóch wolnych krzesełkach; przy drugim stoi cała grupka takich samych dziadków, wykłócająca się o każdy kolejny ruch na szachownicy. Co prawda ani ty, ani Michał nie umiecie grać w szachy, ale lubicie siadać przy tych stolikach, gdy się nadarzy okazja i akurat nie ma dziadków. Teraz jednak siedzicie na ławce pod drzewem, ładnych parę metrów od szachów, i dobrze, bo blisko was nie ma nikogo, więc można porozmawiać. Michał nic nie mówi; usiadł pierwszy, pewnie specjalnie, pozostawiając tobie wyznaczenie dystansu; położył plecak między tobą a sobą, oparł się prawym łokciem o boczną poręcz ławki i dalej tak siedział, gdy usiadłeś obok niego - wcale nie daleko, tylko tak jak zwykle siadałeś; nie odezwał się wtedy, ale wreszcie na ciebie spojrzał, krótko, za to już nie tak wrogo. Zrzuciłeś swój plecak na ziemię, pod nogi, i kopnąłeś go parę razy dla zebrania myśli. Wiesz, co chcesz powiedzieć, tylko z tym „jak” masz kłopoty i zastanawiasz się, od czego zacząć.
- Gówno mnie to obchodzi - mówisz wreszcie; zaczynasz, rzecz jasna, od środka. - Kurwa, Michał, jesteś moim kumplem, sypiaj sobie, z kim chcesz.
Patrzycie na siebie przez moment, po czym Michał wybucha śmiechem; pochyla się, opierając łokcie na kolanach, czoło na splecionych dłoniach, i zaśmiewa się w najlepsze. Też się zaczynasz śmiać i czujesz ogromną ulgę, bo wiesz, że teraz już pójdzie znacznie łatwiej, w sumie z górki. Monika miała rację, myślisz naraz z ogromną czułością pod adresem swojej diabelnie super superlaski. Monika miała rację, to „trochę inaczej” gówno znaczy, gdy chodzi o twojego dobrego kumpla.
- Dzięki - mówi Skała wreszcie, podnosząc głowę. - Od dzisiaj przestanę wykopywać kota z łóżka.
Zaczynacie wyć ze śmiechu, a dziadki patrzą na was podejrzliwie, pewnie myślą, że coś braliście. Kopiesz Michała w glan i ruchem głowy wskazujesz mu szachistów. Kolejny atak śmiechu jest już krótszy i w końcu możecie mówić.
- Dzięki - powtarza Michał, ale teraz zupełnie innym, poważnym tonem, patrząc na ciebie uważnie. Pochylasz się, jak on, do przodu, opierasz ręce na kolanach i spoglądasz na kilka wydziobujących coś z piasku gołębi, podskakujących niedaleko waszych butów.
- Sorry - mówisz, zwracając ku Skale twarz. - Tak mnie wtedy jakoś... nie wiem, chyba się spietrałem.
Michał odmrukuje na znak, że rozumie.
- Bo to wszystko popierdolone - stwierdzasz z irytacją i wyjaśniasz, widząc jego zdziwione spojrzenie: - Oglądasz film i jak widzisz tam geja, to to jest jakaś lamerska półbaba, piszcząca i machająca łapami, jakby fiuta zgubiła. - Michał znów się śmieje, zgina się w pół, tylko czekać, aż nosem zaryje w piach. - No tak - podejmujesz, gdy kumpel się uspokaja. - Albo widzisz w telewizji jakąś paradę, wymalowane na wszystkie strony mordy i takie tam. Albo jak ktoś mówi „gej”, to wszyscy dookoła robią głupie miny, jakby usłyszeli dobry kawał albo jakby się chcieli porzygać. - Odganiasz glanem jednego z gołębi, który podszedł zbyt blisko; ptaszysko natychmiast podrywa się do lotu, masz tylko nadzieję, że w ramach zemsty nie nasra ci na głowę. - Albo na tym debilnym wychowaniu do życia w rodzinie, ty, pamiętasz, jak Ewka zapytała, kiedy pogadamy o homoseksualizmie, a pedagog, cała na mordzie czerwona, powiedziała, że o zboczeniach nie będziemy rozmawiać, bo nie ma o czym? - pytasz, a Michał parę razy kiwa gwałtownie głową. - Ja pierdzielę, ale Ewka ją zjechała. I ty. - Naraz to połączenie cię zastanawia, ale później do niego wrócisz, bo stracisz podstawowy wątek. - I nikt ci nie postawi na środku klasy jakiegoś normalnego faceta i nie powie: o, tak może wyglądać gej, jak każdy z was, to potem, jak słyszysz „gej”, to spodziewasz się tej lamerskiej cioty z piszczącym głosem. I potem jest szok.
- Wiem - odzywa się wreszcie Michał, a ty bierzesz głęboki oddech, bo nieźle się nagadałeś. - Mamy popieprzony system, popieprzoną mentalność i popieprzoną pedagog.
Śmiejecie się razem, bo chociaż ta prawda nie jest przyjemna, to jednak fajnie ujęta.
- Sorry - powtarzasz po chwili jeszcze raz. - Chujowo się czuję, że tak cię pojechałem w środę.
Michał kręci głową.
- Nie spodziewałem się, że poklepiesz mnie po ramieniu i zapytasz: „Fajnie, stary, a ten twój to ma dużego?” - mówi i znów się śmiejecie, chociaż trochę ci dziwnie, gdy próbujesz sobie wyobrazić swojego kumpla z facetem. Ale nie musisz przecież sobie tego wyobrażać, Michał nie tego od ciebie chce. - Ale pojechałeś rzeczywiście - dodaje i już ci nie jest do śmiechu. - Ale rozumiem to - stwierdza, patrząc na ciebie bez urazy. - To znaczy, wiesz, podejrzewałem, że w taki sposób zareagujesz, chociaż wtedy to miałem ochotę przywalić ci krzesłem. Tylko że to tak naprawdę nie jest istotne. - Patrzy przed siebie, nie wiesz, czy na gołębie, czy na nadjeżdżający od Rodła tramwaj. Ty patrzysz na niego, rozpierasz się wygodnie na ławce i patrzysz na ten jego rudy łeb, który cię na początku pierwszej klasy tak śmieszył, bo w życiu nie widziałeś takich ciemnorudych włosów, i na kawałek jego szarej koszulki, widocznej spod rozpiętej brązowej kurtki. Ty masz taką samą koszulkę, wspólnie sobie wypisywaliście w wakacje czarnymi, wodoodpornymi flamastrami ulubione kawałki Nightwisha na materiale.
- Bo? - pytasz, gdy cisza się przedłuża.
- Bo to był taki pierwszy odruch - wyjaśnia, nie poruszając się. - To trochę tak, jakbym nagle się za tobą pojawił i krzyknął ci do ucha, a ty byś mi odruchowo przywalił, taki jakby odruch obronny. Nie specjalnie, tylko niechcący. Bezmyślnie, o - kończy, wyraźnie zadowolony ze znalezionego porównania. - A naprawdę istotne jest to, co zrobisz później, gdy już myślisz, czy mi znów przywalisz, czy udasz, że nic się nie stało, czy powiesz, że nie chciałeś.
Podoba ci się to porównanie. Wyciągasz przed siebie nogi, zsuwasz się trochę z ławki i opierasz głowę o jej deski.
- No nie chciałem - zgadzasz się.
- No właśnie wiem - odpowiada i siedzicie tak przez parę chwil bez słowa, ty się gapisz w niebo, a on znów przed siebie, dalej taki pochylony. Robi się trochę chłodniej, lekki podmuch wiatru pcha przez cały plac przezroczystą foliową torebkę. Zapinasz kurtkę i dalej obserwujesz chmury.
Naraz podciągasz się i z wahaniem patrzysz na Michała.
- Ty... powiedziałem Monice - przyznajesz się z pewnym niepokojem. Skała odwraca głowę i unosi lekko brwi.
- I co ona? - pyta tylko. Wzruszasz ramionami.
- Dla niej to obojętne, i tak cię lubi - odpowiadasz. - Przegadałem to z nią parę razy i trochę mi we łbie ułożyła - dodajesz. Michał uśmiecha się lekko.
- To mam u niej dług - stwierdza wesoło. Też się uśmiechasz, bo to fajna świadomość, że twoja dziewczyna i twój dobry kumpel się lubią.
- Nie jesteś zły? - upewniasz się na wszelki wypadek. Michał spogląda na ciebie, unosi się, zrzuca swój plecak na ziemię, obok twojego, i siada na ławce po turecku, brudząc sobie przy tym podeszwą prawego glana lewą nogawkę dżinsów.
- Nie - odpowiada zdecydowanym głosem, po czym dodaje żałośnie: - Ja pierdzielę, znowu - i pochyla się nad sznurówką tego prawego glana. - Ty, ja mam jakiegoś pieprzonego pecha, znów mi się zerwała, masz zapasową?
Przyciągasz swój plecak, wygrzebujesz z niego kilka czerwonych sznurówek i podajesz Michałowi, który wybiera jedną i sprawnie przeprowadza wymianę. Gdy już opanowuje swój but, unosi głowę i powtarza:
- Nie, nie jestem zły... - Przygryza na moment usta, po czym podejmuje: - Wiesz, cała sprawa polega na tym, że ja nie zamierzam tego ukrywać. Nie no - dodaje, widząc twoją zdumioną minę - nie zrobię sobie transparentu z napisem: „Jestem Michał, jestem licealistą i jestem gejem” i nie będę walił tego w twarz każdemu, kogo spotkam. - Przez moment drapie się po szyi, a ty opierasz się wygodniej na ławce. - Po prostu zamierzam powiedzieć ludziom, których lubię i z którymi się koleguję, i jak ktoś mnie zapyta wprost, nie będę kłamał. - Zastanawia się przez moment, po czym przyznaje, patrząc na ciebie z lekkim uśmiechem: - O ile nie spanikuję, bo pojęcia nie masz, jak się cholernie bałem wtedy w McDonaldzie.
- Serio? - pytasz z wielkim zdziwieniem, bo to ci wcześniej nie przyszło do głowy: że on mógł się bać, że dla niego to był o wiele większy stres niż dla ciebie.
- Uwierz - mruczy, rozwiązując i na nowo zawiązując lewy glan. - Aż mi się niedobrze zrobiło.
- Przepraszam - mówisz naraz, jakoś tak zupełnie niespodziewanie, bo poczułeś się znów nieprzyjemnie na wspomnienie swojego zachowania. Mówisz to spokojnie, szczerze i jest ci jakoś lżej, zwłaszcza że Michał spogląda znów na ciebie znad glana i kręci lekko głową, uśmiechając się.
- W porządku - odpowiada i rzeczywiście czujesz, że już jest w porządku. - Tylko wiesz - podejmuje po chwili, prostując się - kłopot jest też w ludziach wokół ludzi.
- W czym? - pytasz, patrząc na niego, jakby mu wyrósł drugi rudy łeb. Jezu, że on czasami musi powiedzieć coś tak, żeby normalny człowiek nie mógł zrozumieć.
- No... - Uderza palcami obu rąk w buty. - No na przykład w twoich innych kumplach: czy ty przeżyjesz, jeśli będą wiedzieli, że kumplujesz się też z gejem, czy nie, i czy ja wobec tego mogę to powiedzieć nawet nie im, a komuś innemu, od kogo oni się jakoś dowiedzą, czy muszę za każdym razem sprawdzić, kogo zna ktoś, komu chcę powiedzieć. I to jest cała masa tego typu pytań, i już mnie łeb od nich boli. - Minę ma zniechęconą, aż ci go żal.
Zastanawiasz się przez dość długą chwilę nad tym, czy będziesz umiał sobie z tym poradzić. Bo fakt, co innego wiedzieć o Michale jako jedyny czy jeden z nielicznych, a co innego oficjalnie być kumplem geja. O, Piotrek na pewno z miejsca cię pojedzie, bo Piotrek jest strasznie antyhomo i przy różnych okazjach powtarza, że cioty i lesby powinno się wystrzelać. Ale Piotrek cię gówno obchodzi, bo sam jest głupim gównem, więc jak dostanie raz czy dwa w mordę, odwali się. Kto jeszcze...
Przeprowadzasz w głowie błyskawiczną analizę wszystkich swoich kumpli. Co do niektórych, wiesz, że będzie źle; co do innych, podejrzewasz, że może nie najgorzej; co do jeszcze innych, zwyczajnie nie masz pojęcia.
Ale, kurde, jak im będzie tak przeszkadzać, że masz kumpla-geja, to potem im zacznie przeszkadzać charakter twojej dziewczyny, potem to, co trzymasz w swoim pokoju, potem to, jak wyglądasz, a potem to, że w ogóle oddychasz. A pieprzyć to, żaden dupek nie będzie ci mówił, z kim ci się wolno przyjaźnić. Może jeszcze będą ci wskazywać, z kim ci wolno sypiać?
- Pieprzyć to - powtarzasz głośno, zdecydowanie, aż Michał unosi gwałtownie głowę i patrzy ze zdziwieniem.
- Co? - pyta.
- Ich - mówisz. - Debili, którym to przeszkadza. Niech się pieprzą.
Michał uśmiecha się, po czym nagle spogląda na ciebie.
- Taki jesteś chojrak? - pyta z rozbawieniem. Sam się nad tym przed chwilą zastanawiałeś, ale to pytanie prowokuje, żeby się postawić.
- Żebyś, kurwa, wiedział - odpowiadasz, dodając sobie środkowym słowem ważności i dobitności. Michał kiwa głową z dziwną miną.
- Dobry z ciebie kumpel - mówi po chwili cicho.
- Z ciebie też - stwierdzasz. Zapada cisza, ty drapiesz paznokciami jedną z desek oparcia, Michał jeździ palcem po swoim prawym glanie. Nie czujesz się źle z tym milczeniem, nie ciąży ci, bo z Michałem - tak jak z Moniką - można nie gadać, a i tak jest fajnie.
Więc siedzicie tak na ławce, nie zwracając uwagi na przechodzących po placu ludzi, na kłótnię kilku dziadków przy szachownicy, na dwa gołębie, które poddziobują wasze plecaki. Siedzicie na ławce, tak jak dotąd wiele razy gdzieś siedzieliście i milczeliście, dwaj dobrzy kumple, Skała i Dzida albo, jak cedzi na biologii biologica, „pan Skalnicki i pan Dzidecki, którzy pewnie chcą powiedzieć nam coś o pantofelku” czy o jakimś tam innym kretyństwie. Siedzicie naprzeciwko siebie, on się lekko uśmiecha do swoich butów, a ty się cieszysz, że jutro znów będzie normalnie, jak wcześniej, razem w ławce, razem na przerwie, razem po lekcjach. O, moglibyście jutro pojechać razem po Monikę, bo ona kończy w środy później niż wy, więc zdążycie dojechać od waszej jedynki do jej piątki na Ofiar Oświęcimia, jeśli złapiecie dwunastkę, to nawet nie będziecie musieli się przesiadać na Rodła w dwójkę czy trójkę.
I naraz przychodzi ci do głowy pewna rzecz, której dotąd jakoś nie zarejestrowałeś.
- Ty - mówisz, trącając swoim glanem glan kumpla. - A ty kogoś masz?
Michał unosi wzrok i znów się uśmiecha, tym razem jakby trochę z zakłopotaniem.
- No mam - odpowiada. Przetrawiasz tę wiadomość przez kilka sekund.
- No to fajnie - stwierdzasz wreszcie. Bo w gruncie rzeczy to naprawdę fajnie, bo czemu nie miałby kogoś mieć? Ty masz Monikę, on ma jakiegoś chłopaka, krzywdy sobie tym nie robicie.
Nie zapytasz o jego imię. Nie dziś. Jeszcze jest dla ciebie trochę za wcześnie, oswoiłeś się z tym, że Michał jest gejem i z faktem, że istnieje jakiś nieokreślony facet, który z nim jest, to wystarczy. Może później pozwolisz, by ta anonimowa i mglista postać nabrała trochę konturów i konkretów, dziś już się czujesz za bardzo wyczerpany.
Wyczerpany... chyba byciem dojrzałym. Tak, wyrobiłeś dziś ponad swoją normę, Michał pewnie też albo nie ma ochoty na dalsze wyrabianie, więc po chwili zaczynacie jak dzieciaki straszyć gołębie posykiwaniem, machaniem rękami i plecakami, aż dziadki przy szachownicach znów patrzą na was potępiająco.
Masz ich gdzieś. Wydurniasz się ze swoim dobrym kumplem i to jest ważne.
* * *
Jedziecie jak szaleni, pedałując z całych sił; prawie już nie czujesz nóg i jest wspaniale, gdy wiatr uderza cię w twarz, niemal oślepiając, rozwiewając włosy i wdzierając się pod ubranie; kątem oka zauważasz, że Michał cię wyprzedza, więc zbierasz resztkę sił i się z nim zrównujesz, i jedziecie tak ramię w ramię, noga w nogę i rower w rower jeszcze przez kilka minut, aż w końcu Michał krzyczy, że postój.
Po zejściu z roweru siadasz gwałtownie na ziemi, tak samo jak on, nie patrząc nawet, czy nie ładujesz się w jakieś psie niespodzianki.
- Mięczak - mówisz Michałowi, który właśnie położył się na trawie i w odpowiedzi unosi tylko zaciśniętą pięść z wystawionym środkowym palcem. Też się kładziesz, wyciągasz spod pleców parę kamyków, podkładasz ręce pod głowę i zamykasz oczy. Jest super.
Po obiedzie u ciebie załadowaliście do autobusu rowery i przyjechaliście do Dąbia. Jeździłeś tu kiedyś, gdy twój kuzyn tu mieszkał, i pamiętałeś, że w Dąbiu, a w zasadzie wzdłuż tej trasy między Dąbiem i mostem nad Regalicą, są fajne tereny do jeżdżenia. Dużo przestrzeni, mało drzew, dużo trawy, mało ludzi. Przeciągasz się i zerkasz na zegarek. Czwarta, a sierpniowe słońce nadal mocno grzeje.
- Popływałbym - mruczy nagle Michał. Spoglądasz w kierunku jeziora, bo to chyba Dąbskie, nie pamiętasz. Nie masz też pojęcia, jak wam się to udało, ale przejechaliście niezły kawał aż do tego miejsca, które od biedy można by nazwać dziką plażą. Cisnęliście rowery na piach, siebie na trawę i jak na razie nie zamierzacie się ruszać.
- Lepiej nie - mówisz, zamykając oczy. - Parę lat temu ryby pływały tu do góry brzuchem.
- Uroczo - stwierdza Michał i wstaje. Zerkasz na niego jednym okiem. Skała wyjmuje z plecaka na swoim bagażniku dwie butelki wody, podchodzi, podaje ci gazowaną, a z niegazowaną rzuca się z powrotem na trawę. Woda nie jest jeszcze zbyt ciepła i nieco odżywasz.
Potem chyba przysypiasz, bo gdy się budzisz, masz znacznie więcej sił i mógłbyś już skoczyć na rower. Siadasz, zerkasz na zegarek - no, po piątej - a następnie patrzysz na Michała, który siedzi na niskiej gałęzi wielkiego drzewa niedaleko ciebie i wpatruje się w wodę. I drapie się po łydce. Cholera.
- Cholera - powtarzasz wściekle, uderzając się w łokieć, żeby pozbyć się komara. Czujesz, że kilka innych miejsc też cię swędzi, słyszysz bzyczenie komarzysk i żałujesz, że masz na sobie tylko szorty i koszulę z krótkim rękawem, tak samo jak Michał, te gryzące cholerstwa mają do was łatwy dostęp.
- Gryzą, nie? - mówi Michał, wstając z gałęzi. Podchodzi do ciebie, drapiąc się po ramieniu, siada obok i wskazuje palcem na swoją lewą kostkę. - Tu mnie ugryzły chyba z pięć razy.
- Kurwa - mruczysz, drapiąc się po swojej kostce. - Zaraz chyba wlezę do wody.
- Trzeba stąd spadać - stwierdza Skała, więc bierzecie rowery i odchodzicie. Trochę dalej jest polana, na której zostajecie; tu nie ma komarów, a wy macie coś ważniejszego do zrobienia niż spacery. Musicie się podrapać.
- Ja pierniczę - warczysz. - Nawet w palce u nóg mnie pogryzły. I u rąk też - dodajesz, drapiąc gwałtownie wskazujący palec lewej ręki.
Michał siedzi obok ciebie i wykręca ręce do tyłu.
- Podrap mnie po plecach, co? - prosi wreszcie. - Nie mogę za bardzo dosięgnąć.
Na moment zamierasz. Orientacja Michała nie jest dla ciebie problemem, jesteś tego pewien, ale jednak przez ostatnie prawie cztery miesiące trochę bardziej zwracasz uwagę na sprawy związane z dotykiem. Chyba trochę mniej go klepiesz po ramieniu, trochę mniej szturchasz nogą, trochę mniej się o niego opierasz, gdy gdzieś siedzicie. Tylko trochę i w sumie masz nadzieję, że Michał tego nie zauważył, bo sam jesteś na siebie nieco zły. To się dzieje jakby poza tobą, jakby bez twojej świadomej woli, po prostu... no, po prostu jeszcze się przyzwyczajasz.
Nie jesteś zadowolony z tego swojego wahania, gdy pada prośba Michała. Cholera, przecież on cię nie prosi, żebyś mu wsadził ręce w gacie czy zrobił laskę, tylko żebyś go podrapał, bo go komary pogryzły, tak samo jak ciebie. Przysuwasz się więc i drapiesz we wskazanym miejscu, a Michał najpierw pomrukuje z zadowoleniem, po czym syczy z bólu.
- Dzięki - mówi wreszcie i drapiecie się dalej samodzielnie.
- One mnie nawet za uchem ugryzły - skarżysz się po dłuższej chwili. - I chyba w twarz, bo policzek też mnie swędzi. I w szyję.
- A mnie w tyłek - odpowiada Michał ze złością.
- No, Skała, to masz pecha - mówisz z wrednym uśmiechem, drapiąc kark. - Twój chłopak nie będzie miał w najbliższych dniach z ciebie pożytku.
W zasadzie sam nie wiesz, dlaczego te słowa tak ci łatwo przeszły przez gardło i nie masz problemu z powiedzeniem czegoś, co sugeruje: wiem, że uprawiasz seks z chłopakiem i jakoś umiem to przeżyć. Do niedawna unikałeś takich słów, Michał też, ograniczaliście się do prostego i rzadkiego: „A co u ciebie i twojego chłopaka?/W porządku, dzięki”. Wiesz, że Monika parę razy trochę bardziej pociągnęła go za język, ale niczego nie powtórzyła, pozwalając ci w twoim własnym tempie wszystko przyjmować.
Masz wrażenie, że to drapanie po plecach odsunęło przynajmniej część twoich dotychczasowych „odruchowych reakcji”. Podrapałeś go i co? I nic, ani cię nie przeleciał, ani sam nie zostałeś gejem, ani ci ręka nie odpadła.
Michał spogląda na ciebie z zaskoczeniem, ale po chwili również się uśmiecha.
- Wiesz - odpowiada z rozbawioną miną - akurat w naszym rozkładzie sił mój pogryziony tyłek nie jest problemem.
W pierwszej chwili nie załapujesz - ale gdy już uświadamiasz sobie sens tego stwierdzenia, wybuchasz śmiechem, Michał zresztą też. Zaśmiewacie się, drapiąc jednocześnie ręce, nogi, plecy i szyje.
- No to szacun - mówisz po chwili, klepiąc go z uznaniem po ramieniu, po czym znów się śmiejecie i drapiecie jednocześnie.
Po jakiejś półgodzinie, podrapani do krwi, ruszacie w drogę powrotną. Przy przystanku kupujecie picie, a potem Michał ociera się plecami o róg kiosku.
- Jak fajnie - mruczy, odkręcając małego Sprite’a. - Jak wrócę do domu, chyba wezmę widelce.
Odpychasz go od tego rogu i sam się drapiesz, bo też cię swędzą plecy. Michał stwierdza, że powinieneś sobie znaleźć własny róg kiosku, na co odpowiadasz, że dobry kumpel by się rogiem podzielił. Jakieś starsze panie patrzą na was dziwnie, więc Michał mruczy, że pewnie też mają ochotę na róg kiosku, i znów się śmiejecie.
Macie udane wakacje.
CDN